"Gunslinger" to jest fanfilm oficjalnie opłacony przez Lucafilm. Niezbyt widowiskowy, niezbyt interesujący scenariuszowo, niestety bardzo słabo wyreżyserowany, w dodatku tak sobie zagrany. Jest to też klasyczny zestaw nawiązań dla fanów, którzy chcą sobie przypomnieć Tatooine. Jest to też klasyczny zestaw nawiązań dla fanów, którzy chcą sobie przypomnieć każdy western. I nie mówię, że to źle, że to fanfilm. Lubię fanfilmy. Ale widziałem lepsze. No i fanfilmy rządzą się swoimi prawami, tutaj i efekty są trochę słabsze niż prawdziwa telewizja, i epickość jest mniejsza. No i rzadko fanfilm robiony jest za oficjalne pieniądze Disneya. Niestety najsłabiej wypada reżyseria, to znaczy oglądając serial widać różnice w opowiadaniu historii pomiędzy kolejnym odcinkami, i Filoni z całej tej grupy wypada najsłabiej. Po drugie bardzo zawiodłem się postacią Toro Calicana, nie ma tam nic ciekawego w tej postaci, ani jego pierwsze ani ostatnie sceny nie przyciągały uwagi (a szkoda, bo Jake Cannavale to Hollywood od wielu pokoleń, więc teoretycznie talent ma).
Żeby nie było! Jest dużo fajnych rzeczy w tym odcinku, ciekawe przygody można mieć na pustyni. Także w sumie bawiłem się świetnie na tym odcinku...ale zdecydowanie jest to najsłabszy odcinek dotychczas.
Aha jeszcze jedna rzecz: początek spoilera uwielbiam, że nasz główny bohater Mando jest taką ciamajdą. Przez dużą część serialu robi dobre wrażenie, robi co może, ale potem natrafia na problem i to się potyka o własną pelerynę, to swoopa zniszczy, to coś mu nie wyjdzie. Ofiara losu koniec spoilera