"Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie", jest filmem absolutnie niezwykłym; jest widowiskiem, które jako, i co niezwykłe, gwiezdnowojenny Spin-Off okazało się być lepsze od niejednego głównego epizodowego dzieła z tego Uniwersum. Bohaterami "Łotra 1" są przeciętni galaktyczni zjadacze chleba, a nie kanoniczne, główne postacie Sagi. A to, jak takowych przeciętniaków, wykolejeńców i renegatów własnego losu wykreowano, to już zupełnie inna liga; paradoksalnie - i to jest zjawiskowo dobre - zrobiono to świetnie. Niedawny, ponowny seans z tym filmem dał mi do zrozumienia, że Bail Organa, w którymś momencie przebiegu czasowego dzieła i akcji, na zebraniu Sojuszu Rebeliantów na "Yavin 4", powiedział, że zna on osobiście osobę, która wiedziałaby, co dalej zrobić i komu je przekazać, z pozyskanymi planami konstrukcyjnymi Gwiazdy Śmierci. Z jego ust nie padły słowa, jakoby miała to być Leia Organa; wspominanie o tym na przestrzeni całego filmu było zbyteczne - to mijało się z celem, gdyż widz oglądający "Łotr 1" miał zapisane w swej geekowskiej pamięci to, co wydarzyło się w kinowym Epizodzie Gwiezdnych Wojen, "A New Hope". Świetna konstrukcja wątku samego przekazywania małego kadridża danych, na którym zapisano ,,najsłynniejsze plany najsłynniejszej Gwiazdy Śmierci w Galaktyce; wyborowe i wysmakowane wyjście z sytuacji.