YUVENALL
Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce....
Mroczna przestrzeń otwierała swoją głębię, jakby chciała pochłonąć wszystkie planety i słońca wraz z ich mieszkańcami. Niezliczona ilość białych ogników płonęła i oświetlała drogę zagubionym wędrowcom. Jednym z podróżników po bezdrożach wszechświata był Łowczyni Nagród. Siedząc za sterami Slave`a I szybowała beztrosko po obrzeżach kosmosu nie zdążając do nikąd.
Yuvenall od dłuższego czasu przebywała wraz ze swoim mistrzem. Oboje wypełniali coraz to trudniejsze zlecenia w ramach treningu. Tym razem, jednak, młoda morderczyni chciała sprawdzić na ile była samodzielna.
Krótko mówiąc - oprócz statku, ukradła mu również klientów.
- Wezwałam was tu dzisiaj... - Huttka zebrała wszystkich ochotników w jednej z przestronnych sal swego małego imperium handlowego.
Pojawiły się zarazem wielkie znakomitości przestępczego półświatka, jak i zupełni nowicjusze łaknący sporej nagrody.
Rozparty na kanapie siedział Rogh Sevel, jeden z młodych może i uzdolnionych Łowców, którzy jednak nigdy nie zdobędą prawdziwej sławy, gdyż zbytnio starają upodobnić się do prawdziwych legend istniejących we wszechświecie. Nosił zbroję niemal identyczną jak rynsztunek Boby Fetta. Zbyt pewny siebie.
Sink Raan, ciemnowłosy mężczyzna siedział w najbardziej zacienionym kącie pomieszczenia. Swym wyglądem przypominał wampira i, najwidoczniej, również upodobania miał nieco podobne. Obracał w dłoni miniaturowy blaster, jakby obawiał się czyjegoś ataku. Zbyt przestraszony.
Ćpunopodobny Soldan Jeth siedział wpatrzony w postać Huttki, jednak co kilka sekund nerwowo rozglądał się po okolicy. DO paska przytroczoną miał kaburę z pistoletem, na tyle blisko, by w ciągu sekundy móc po nią sięgnąć. Bladymi palcami nerwowo bębnił w blat stołu. Zbyt nerwowy.
A przede wszystkim istota, której obecność w tym miejscu najbardziej raziła oczy. Drobna, jakby krucha, dziewczynka siedziała na uboczu, w skórzanym fotelu. Zdawało się, iż śpi, gdyż od początku całego spotkania ani razu nie uniosła bladych powiek. Przechylona na bok twarzyczka wspierała się na dłoni. Gęste sploty rudych włosów spływały po ramionach. Szary, postrzępiony płaszcz okrywał wątłe ramionka postaci. Dziecko. Nie pasujący element układanki.
- Na tym skończymy to spotkanie. - Zadudnił głos Sarvaeldy. - Kto jako pierwszy dostarczy mi kryształ na Coruscant ten otrzyma milion kredytów.
Chwilę trwała cisza, nie przerwał jej ani jeden ruch. W końcu Ślimakopodobna Huttka wyszła z sali otoczona przez strażników. Dopiero wtedy wszyscy jej słuchacze również powstali z miejsc i powoli zbliżyli się do wyjścia. Nawet Rudowłosa. Nim opuściła salę, jeszcze raz odwróciła się w stronę mównicy. Jednak po chwili z powrotem ruszyła ku wyjściu. Tuż przy drzwiach uderzyła w coś A raczej kogoś. Uniosła prawą dłoń i, nie podnosząc głowy, sprawdziła, przed czym stała. Materiał...
Podniosła wzrok.
Na twarzy młodzieńca, obok zdumienia, pojawił się strach. Oto spoglądał wprost na dwa słońca w pełni blasku. Bezdenne studnie przepełnione płynnym złotem.
- Zejdź mi z drogi - szepnęła dziewczyna głosem nazbyt lodowatym, jak na równie młodą osobę. Ręką sięgnęła pod płaszcz i już po chwili w dłoni dzierżyła niewielki blaster wycelowany wprost w brzuch mężczyzny.
Odsunął się bez słowa. Dopiero, gdy wyminęła go, ten śmiał się odezwać.
- Kim Jesteś? – Zapytał, tajemnicza postać niezwykle go zaintrygowała.
Bladolica piękność odwróciła się ku niemu, zmierzyła wzrokiem i uśmiechnęła się złowieszczo.
-Sobą – odrzekła tajemniczo – A kim innym miałabym być? – Teraz już z pewnością wcale nie przypominała dziecka. Raczej żmiję…
Zawahał się.
- Chciałem... chciałem cię prosić o pomoc- zdążył dostrzec, że jest profesjonalistką. Nie było to z resztą trudne - biło to z jej spojrzenia, słów, postawy...
- Nie udzielam jej za darmo - mimo pozornego chłodu, jej głos przepełniony był ciekawością. - Chyba o tym wiesz?
-Mam pieniądze. - odrzekł krótko i podał sumę (znowu nie mam pomysłu ile...).Ale potrzebuję cię od zaraz...
Złociste ślepia zalśniły. Mogła zgarnąć nagrodę za kryształ i zapłatę od jakiegoś chłopaka... mmmm... całkiem nieźle jak na pierwszą samotną akcję.
-Może dam się namówić - pozostawiła cień niepewności w sercu mężczyzny. - Chodź za mną po drodze wytłumaczysz o co chodzi z twoim - na chwilę zatrzymała się, nie potrafiła uwierzyć w swoje szczęście. - Zleceniem.
Zatrzymali się w dokach portowych. Gdy dziewczyna chciała wejść na pokład statku, towarzysz szarpnął ją za rękę.
-Czy ty wiesz czyja to maszyna? - Ręką wskazał Slave`a I, jakby chciał upewnić się, iż nie pomyliła się.
- Jasne - odparła lekceważąco. - Slave. Pojazd Boby - uśmiechnęła się widzą narastające zdumienie na jego twarzy. W końcu dodała - mojego mistrza.
Tego było za wiele. Nie potrafił już odpowiedzieć. Nie dość, że przypadkiem trafił na Yuuzhanina, który obiecał pomóc mu wypełnić misję, to teraz - znowu przez przypadek - zatrudnił UCZENNICĘ NAJLEPSZEGO ŁOWCY W GALAKTYCE!!!
Nawet nie zauważył, gdy już siedział tuż za fotelem pilota, a statek przebijał się przez zieloną puszczę.
- Jak mam cię nazywać - w końcu zapytał, musiał w końcu jakoś mówić do swojej... wspólniczki. - Kim jesteś?
- Jestem Rudowłosym Aniołem Śmierci - znowu go zaskoczyła. Słyszał już to miano, wędrując po kosmosie... TO wszystko.... nie było możliwe. - Ale możesz nazywać mnie Yuvenall, jeżeli tak ci będzie łatwiej, Yuvenall Veran A`marie.
- Rochus, po prostu Rochus. - Nie potrafił już powiedzieć więcej. Nie zdołał.
KISIEL
- Wezwałam was tu dzisiaj... - Huttka zebrała wszystkich ochotników w jednej z przestronnych sal swego małego imperium handlowego.
Pojawiły się zarazem wielkie znakomitości przestępczego półświatka, jak i zupełni nowicjusze łaknący sporej nagrody
Z tyłu, za tłumem przy ścianie stała młoda dziewczyna o ciemno-rudych włosach. Jej wielkie oczy okolone masą rzęs spoglądały badawczo na Huttkę, która ogłaszała zlecenie, na którym każdy ze zebranych w sali mógł nieźle zarobić. Twarz młodej łowczyni w połowie zasłaniała złota maska, a jej ciało pokrywały ciemne, obcisłe spodnie. Przy jej nadgarstku można było zauważyć pewne metalowe narzędzia przypominające szpony, które spokojnie spoczywały obok blastera schowanego pod płaszczem. Kawałek dalej, w bezpiecznej odległości od dziewczyny stał pewien wysoki młodzieniec o krótkich brązowych włosach. W przeciwieństwie do innych zgromadzonych, ten nie był zainteresowany zleceniem, bardziej przyglądał się młodej ciemno-rudej łowczyni.
Jorh Borhis wyczuwał na sali dosyć duże zakłócenie mocy, które najbardziej skupiało się na tym tajemniczym młodzieńcu. Doświadczony już rycerz Jedi przez 10 lat żył i trenował w samotności, a potem nieoczekiwanie ruszył w galaktykę przy pierwszej okazji, aż trafił tutaj. Usłyszał bowiem o tym zleceniu od nijakiego Thengela, zbuntowanego młodziaka o oczach głodnego zemsty, którego spotkał w pobliskiej knajpie pijącego gungańską seshillę...
Rycerz, badając prawie każdego osobnika w sali, dobrze wysłuchał Sarvaeldy i jej zlecenia. Nie było ono proste. Do wykonania tego zlecenia musiał znaleźć statek, którym mógłby się przetransportować na ustalone miejsce, jednak wiedział, że to kosztuje, a obecnie jedynymi rzeczami które posiadał to był miecz świetlny i MOC. Postanowił skorzystać zatem z pomocy któregoś z obecnych na sali...
Borhis, wychodząc z miejsca spotkania, usłyszał mało przyjemną rozmowę dwóch osób.
- Zejdź mi z drogi
- Kim Jesteś?
- Sobą, A kim innym miałabym być?
- Chciałem... chciałem cię prosić o pomoc
- Nie udzielam jej za darmo
- Mam pieniądze...
- Chodź za mną po drodze wytłumaczysz o co chodzi z twoim... zleceniem
Rycerz Jedi w czarnym płaszczu i kapturze starannie i ostrożnie użył mocy, by dwoje młodych nie zwróciło na niego uwagi. Miał nadzieję, że doprowadzą go do jakiegoś statku, dzięki któremu znajdzie się na tej całej Dagobah, by znaleźć kryształ, za który to wyznaczono taką dużą sumę kredytów. Jorh nie był pewny, czy chce go znaleźć dla pieniędzy czy dla siebie samego. Wiedział, że od czasu gdy opuścił Corah, już nie był czystym Jedi z jasnymi myślami, zaczynał podążać szarą ścieżką. Jedi idąc za młodą łowczynią trafił do jej statku o nietypowych kształtach. Postanowił stać się pasażerem na gapę do czasu gdy nie dotrze na bagnistą planetę. Gdy oboje weszli na pokład, jedi szybko za nimi wpełzał i ukrył się w ładowni za wielką aluminiową skrzynią, tak by nikt go nie zobaczył. Przed włączeniem silnika Niewolnika 1słyszał tylko "Yuvenall" i "Rochus".
Siedząc za skrzynią usłyszał coś o słowie "nadświetlna". Chwilę po tym odrzuciło go do tyłu z siłą kopnięcia rancorna, przewracając aluminiową skrzynię w głąb ładowni statku. Na pokładzie było cicho, ale wiedział, że ten chuk na pewno nie zostanie zignorowany przez młodą łowczynię. Nie mylił się. Stał w ładowni pod ścianą, słysząc nadchodzące kroki. Sięgnął do pasa po swój miecz świetlny, odpiął go szybkim ruchem i trzymał jeszcze wyłączonego w ręce. Na podłodze padał cień dziewczyny. Wyraźnie było widać, że trzyma w ręku blaster. Jorh zamknął oczy i przywołał MOC. Aktywował swój podwójny miecz świetlny i wyskoczył do tyłu, tak by nie atakować łowczynię tylko być wcześniej przygotowanym na serię jej strzałów. Tak jak przewidział, dziewczyna nacisnęła spust zanim jeszcze sie zorientowała, że ma do czynienia z rycerzem Jedi. Ten zręcznie odbijał wszystkie strzały kierując je w stronę Yuvenall. Łowczyni była szybka i zwinna. Z trudem uchyliła się przed odbitym strzałem, jednak zdołała uskoczyć w stronę aluminiowej skrzyni przewróconej w głębi ładowni. Yuvenall zauważyła, że Jedi jej nie atakował, co dawało jej większą przewagę nad zlikwidowaniem intruza. Wstała i wyciągnęła godną broń do walki z rycerzem. Miecz świetlny.
Jorh Borhis, zaskoczony posiadaniem takiej broni u łowczyni, skupił się i wiedział, że nie będzie to proste zadanie. Jeżeli miał z nią walczyć na miecze świetlne, byłaby to jego pierwsza przeciwniczka w życiu, bo na Corah miał do czynienia tylko z robotami "auto blasterami" i nie miał nigdy okazji walczyć z kimś na miecze świetlne. Wysunął przed siebie błękitne ostrza swojego miecza świetlnego tak, że końcówkami dotykały innych skrzyń w ciasnej, ciemnej ładowni. Zaskoczony był kolorem klingi łowczyni, z którym spotkał się znów pierwszy raz. Jasna żółć rozjaśniła postać dziewczyny i oświetliła jej pół widoczną twarz. Jedi zastanawiało tylko, skąd osoba pozbawiona Mocy mogła posiadać miecz świetlny... Nagle Yuvenall rzuciła się na Borhisa z wściekłością. Nie miał czasu na przemyślenia. Blokował cios za ciosem wspomagając się mocą z wszystkich sił. Wiedział jednak, że pomimo lepiej skonstruowanej broni nie uda mu się wygrać tej walki. Chciał się przez chwilę zastanowić, czemu chłopak o imieniu Rochus w ogóle się nie pojawił w ładowni statku..., myśląc o tym usłyszał jego głos.
- Wychodzimy z nadprzestrzeni
- Trzymaj kursu Rochus, zaraz pozbędę się tego intruza - odkrzyknęła mu Yuvenall, zadając kolejny cios, na który Jedi odpowiedział blokiem. Coraz bardziej wymęczony walką, wiedział, że musi się wycofać, inaczej zginie. Jednym końcem miecza zablokował cios łowczyni przytwierdzając jej miecz do ziemi, a drugim końcem zrobił szybkim małym ruchem otwór na wylot w bocznej ścianie ładowni, ma tyle był durzy, że mógł się przez niego zmieścić. Jedi odepchnął Mocą łowczynię w ciemną część statku i wyskoczył przez otwór wyłączając pod rodze swój świetlny miecz. Leciał niezbyt długo. Jednak lądowanie którego doświadczył trwało dłużej niż sama walka z Yuvenall. Potoczył się po gałęziach drzew, krzakach, aż wylądował w bagnie pełnym błota. Przeżył. Jego Moc i miecz również, wiedział więc, że nic nie utracił, a zyskał transport na planetę, do której chciał dotrzeć...
ANOR
Przestrzeń międzygwiezdna około 20 lat przed Nową Nadzieją.
Na światostatku domeny Hul panowała pora snu. Większość Yuuzan spędzała czas w swoich indywidualnych lub zbiorowych kajutach. Jedynie ci którzy pełnili służbę na mostku nie odpoczywali, reszta załogi pogrążona była we śnie. Był jednak jeden wojownik, który tej nocy nie mógł spać. Siedział skulony w narożniku swojej kajuty i wyglądał na bardzo zamyślonego. Był niewysoki, jak na wojownika rasy Yuuzan Vong, jego ciało pokrywały wymyślne tatuaże, jednak ich ilość nie była imponująca. Posiadał również niewiele blizn i okaleczeń w porównaniu do swoich rówieśników z kasty wojowniczej. Zwano go Rona’Duul i pochodził z domeny Hul, mimo niewielkiego wzrostu, jego postura emanowała siłą, był krępy i mocno zbudowany, a niedobór wzrostu rekompensował ogromną krzepą, zdobytą dzięki kilkuletnim ćwiczeniom.
Jednak w ten dzień nie maił ochoty na trening, właściwie nie miał ochoty na nic – chciał tylko myśleć. Lubił myśleć, rozważać, a nawet filozofować, było to dość niespotykaną cechą jak na Yuuzan. Jego zamiłowanie i wrodzone zdolności do dedukcji dały wyśmienite efekty podczas szkoleń taktycznych. Został on zauważony przez jednego z mistrzów taktyki wykładających gościnnie na szkoleniach z techniki prowadzenia walk taktycznych. Zawsze był odważny i lubił czynnie udzielać się w dyskusjach. To w połączeniu z wrodzonymi talentami zaowocowało, iż został dostrzeżony. Ów wykładowca polecił go samemu mistrzowi wojennemu Czulkang Lahowi, który również docenił umiejętności młodego wojownika i wcielił go do elitarnej gwardii osobistej, składającej się z kilkudziesięciu Yuuzan. Sama przynależność to tej formacji była ogromnym zaszczytem, zaszczytem było również zginąć służąc samemu Czulkang Lahowi. Młody wojownik jednak był inny aniżeli wszyscy Yuuzanie – nie uważał, że ginięcie jest zaszczytem, jego poglądy były zgoła odmienne, nie lubił marnotrawstwa.
Tego wieczora wrócił po odprawie Czulkang Laha, który zwołał nadzwyczajne zgromadzenie swojej gwardii. Aż do teraz kołatały mu w głowie słowa mistrza:
- Zlokalizowaliśmy i zidentyfikowaliśmy niezidentyfikowany obiekt latający w przestrzeni międzygalaktycznej!
Z dalszej relacji mistrza wojennego wynikało, że obiekt zbudowany był z nieokreślonej kombinacji molekuł. Po krótkiej naradzie postanowiono go jednak przyjąć na pokład światostatku. Po pobieżnym przyjrzeniu się temu obiektowi mistrzowie przemian określili go jako bluźnierstwo, gdyż zbudowane było z cząstek nieożywionych. Jednak największe zaskoczenie przyszło, kiedy pojazd ten zaczął się otwierać. Wyszło z niego kilka postaci o różnym wzroście posturze i wyglądzie. Wszyscy jednak nosili na sobie podobne odzienie i posługiwali się niezrozumiałym językiem, wyglądali na bardzo zaskoczonych. Prawdopodobnie próbowali się porozumieć, lecz ich wygląd pobudził ogromny wstręt w kilku z wojowników, którzy niespodziewanie zaatakowali. Obcy zaczęli wykonywać dziwne ruchy swoimi górnymi kończynami, a następnie wyciągnęli jakieś bluźnierstwa, które nagle się wydłużyły i zaczęły świecić. Wywiązała się walka, nikt się nie spodziewał jak waleczni są przybysze. Wielu znakomitych wojowników zginęło zanim wszyscy obcy polegli, został tylko jeden, mały i niepozorny przybysz. Zakazano zabijania go, na pewno dowództwu przyda się bardziej żywy. Słysząc te słowa Rona’Duul nie mógł uwierzyć, to było coś niesamowitego, niemożliwego. Kłóciło się to ze wszystkimi prawdami jakie wpajano wszystkim członkom jego rasy od młodości. Przecież nie istniały żadne inteligentne istoty poza Yuuzanami. Jego ciekawość była nieograniczona, chciał wiedzieć więcej. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że w niedalekiej przyszłości dowie się wiele.
Minęło wiele dni, Rona’Duul wykonał kilka standardowych misji, jednak nie mógł zapomnieć owego przemówienia mistrza wojennego, był ciekaw co zrobiono z tym obcym, który został przekazany w ręce dowództwa. Zdziwienie przyszło, kiedy zwołano kolejne, tym razem tajne spotkanie gwardii z Czulkang Lahem. Odbyło się ono w okrojonym składzie, dlatego mogło zostać przeprowadzone w prywatnych pomieszczeniach mistrza wojennego. Rona’Duul pierwszy raz został doznał zaszczytu oglądania mistrza w jego osobistych kwaterach. Na zebranie zwołano trzydziestu zaskoczonych i nie wiedzących o co chodzi wojowników. Panowała absolutna cisza, kiedy Czulkang Lah wstał i zaczął chodzić pomiędzy swoimi gwardzistami, zaczął tymi słowami:
- Każdy Yuuzanin wie, że Bogowie przepowiedzieli nam nowe miejsce do życia, nową galaktykę, którą będziemy mogli ukształtować według własnych upodobań. Nikt jednak nie wiedział jak tam trafić, tym bardziej nikt się nie spodziewał, że rozwiązanie nadejdzie tak niespodziewanie.
Rona’Duul zastanawiał się o czym mówi jego mistrz, nie mógł zrozumieć o co mu chodziło z tym rozwiązaniem, był strasznie ciekaw następnych słów.
- Na ostatnim zebraniu – kontynuował Czulkang Lah – wspomniałem wam o obcych na których się natknęliśmy. Jeden z nich, ten wzięty do niewoli, został zbadany przez mistrzów przemian. Okazało się, iż był to osobnik płci żeńskiej. Po dłuższych badaniach udało im się również wyhodować tizofryna, który tłumaczy mowę tej istoty. Wtedy zaczęliśmy przesłuchania. Kazała się nazywać Vergere i twierdziła, że pochodzi z jakiegoś klanu Jedi, przybyła ze swoimi towarzyszami z innej galaktyki, w której istnieje tysiące światów. W galaktyce tej żyje podobno tysiące ras, które posługują się dziwnymi przedmiotami, które z naszego punktu widzenia są bluźnierstwem.
Słowa te wprawiły w osłupienie zebranych, z wyrazów ich twarzy wyczytać było można tylko zaskoczenie. Jednocześnie zdawali sobie oni sprawę, że dowiadując się takich faktów musieli zginąć. Dlatego nikt nie był zdziwiony, gdy Czulkang Lah rozkazał wszystkim wybranym wojownikom wykonanie misji zwiadowczej, która miała doprowadzić do pierwszego rozpoznania możliwości zajęcia nowej galaktyki.
Po krótkich przygotowaniach do wyprawy Rona’Duul z resztą wtajemniczonych wyruszył do nowej galaktyki. Podróżowali statkiem klasy matalok, specjalnie zmodyfikowanym by mogła go obsługiwać zmniejszona liczba wojowników. Plan zwiadu zakładał, aby dolecieć do obrzeży obcej galaktyki, a następnie wysłać małe statki w celu rozpoznania. Jednak zaraz po dotarciu do celu ekipa zwiadowcza natknęła się na dziwny obcy statek w kształcie trójkąta. Mimo, iż ich statek był dużo mniejszych rozmiarów, pewni siebie Yuuzanie zaatakowali to bluźnierstwo, nie spodziewali się wyniku tej bitwy. Niestety oba kosmiczne statki uległy zniszczeniu w tej potyczce.
Jednak Rona’Duul widząc do czego może dojść, a jednocześnie nie chcąc ginąć w tak trywialny sposób stwierdził, że podejmie próbę ewakuacji. Udało mu się dopaść odpowiednią kapsułę ratunkową zanim jego matalok uległ całkowitej dezintegracji. Tym sposobem ciekawy odmiennej rzeczywistości Yuuzanin uwolnił się od jarzma śmierci. Ponieważ jego kapsuła miała ograniczony zasięg obrał kurs na pierwszą lepszą planetę, która po wylądowaniu okazała się być mocno zalesionym księżycem jakiejś dużo większej planety.
*****************************************************
Yavin 4 kilka lat po śmierci Imperatora.
Rona’Duul nie pamiętał ile już czasu spędził na tej obcej planecie. Wydawało mu się, że to już było wieki temu jak jego kapsuła wylądowała w silnie zalesionej części księżyca, jednak jak na kapsułę ratunkową przystało nie miał on możliwości ponownego opuszczenia planety. Jednak wtedy Rona się tym nie przejmował, stwierdził, że spróbuje poznać wszystko co na tej planecie go zaciekawi. I tak zaczęły mijać lata, Yuuzanin powoli poznawał wszelkie zakamarki tego księżyca, widział ogromne budowle o dziwnych stożkowych kształtach wybudowane z kamienia. Podczas tego okresu natknął się nawet na jakiś obcych, jednak obawiał się podejść do nich, więc obserwował ich tylko z ukrycia. Jednak mimo iż klimat księżyca obfitującego bogato w faunę i florę, odpowiadał Ronie zaczynał się on nudzić. Wreszcie postanowił, że postara się nawiązać kontakt z pierwszym przybyłym obcym. Nie czekał długo. Kiedy zobaczył lądujący dziwny statek, a następnie wysiadającego obcego postanowił nawiązać z nim kontakt. W tym celu założył tizofryna tłumacza podszedł tak, aby nie wyglądać podejrzanie i spróbował nawiązać kontakt.
- Witam przybysza, jak cię zwą, bo mnie zwano Rona’Dulem.
Przybysz wydał się być bardzo zaskoczony, ale widząc, że Rona nie ma złych zamiarów odpowiedział:
- Mam na imię Rochus, a ty skąd pochodzisz nie znam takiej rasy jaka reprezentujesz.
Zdziwienie Rochusa było tym większe, że nie mógł tego osobnika wyczuć w polu Mocy, nie wiedział on, że rasa Yuuzan nie była podatna na Moc.
- Jestem przybyszem z ....
Następnie Rona’Duul przekazał swoją historię, która bardzo zainteresowała młodego Rochusa. Okazało się, że Rochus jest samotnym człowiekiem, który poszukuje przyjaźni. Rona dowiedział się również, że przybysz należy również do tego zakonu, z którego byli przybysze, których spotkali Yuuzanie w przestrzeni międzygwiezdnej. Zagubiony Yuuzanin oraz samotny Jedi bardzo przypadli sobie do gustu, lubili wiele rozmawiać i spędzać razem czas na wspólnych opowieściach dzięki, którym oboje dowiedzieli się wiele o swoich cywilizacjach.
************************************************
Kilka miesięcy później.
Pewnego dnia Rochus opowiedział swemu nowemu przyjacielowi z jakim problemem się zetknął i że poszukuje dobrego łowcy nagród, który miałby dla niego wypełnić pewne zlecenie. Jedi wpadł na pomysł, że na pewno znajdzie jakiegoś łowcę w okolicach znanej Huttki zwanej Sarvaeldą, która słynęła z częstego zatrudniania takich osób. W tym celu udali się do imperium handlowego tejże Huttki. Umówili się we dwójkę, że Rona poczeka na zewnątrz pałacu Sarvaeldy, tak na wszelki wypadek, gdyby Rochus potrzebował jakiejś pomocy.
Po jakimś czasie Rona zauważył wychodzącego Rochusa z drobną przedstawicielką tej samej rasy co jego przyjaciel. Tak – pomyślał to musi być ten łowca, Yuuzanin podążył za nimi do samego kosmoportu, po czym poszedł do statku Rochusa i odleciał za młodym Jedi z jego towarzyszką. Po wejściu w przestrzeń kosmiczną namierzył kurs statku łowczyni i podążył tym samym. Gdy wyszedł z nadprzestrzeni zauważył że dzieje się cos nie tak ze śledzonym statkiem, postarał się wylądować w tym samym miejscu co jego przyjaciel, chciał koniecznie zobaczyć czy coś się mu nie stało..........
SEBASTIANNIE
W mrocznym salonie w pałacu Gildii Przemysłowej na planecie Belkadan odbywała się właśnie bardzo żywa dyskusja pomiędzy dwoma Huttami. Jednym z nich była Sarvaelda, a rozmawiała ona poprzez holoprojektor z niezwykle zarozumiałym i wybuchowym przedstawicielem swej własnej rasy. Był nim Larg – sędziwy przywódca wpływowej rodziny Jammernoltów. Sarvaelda została wywołana praktycznie natychmiast po zakończeniu spotkania z łowcami nagród i od razu wiedziała, że czekają ją trudne chwile. Sojusz z Jammernoltami nie należał do najłatwiejszych, ale był jedyną szansą na przekształcenie Gildii w galaktyczną potęgę. Larg oczekiwał jednak od wszystkich bezgranicznego posłuszeństwa i nie znosił sprzeciwu. Także i tym razem dał upust swojemu temperamentowi.
- Czyś ty zidiociała zwołując tę całą bandę! Kryształ jej zbyt drogocenny, by zdawać się na żenujące umiejętności takich durniów!
- Mój panie, nie mam ani dość środków, ani ludzi żeby zorganizować własną ekspedycję – spokojnie odparła Sarvaelda.
- To na co właściwie wydałaś sporą fortunę, którą ci ofiarowałem?! Nie masz ludzi?! Nie masz sprzętu?! A rozumu choć trochę masz?! – Larg darł się wniebogłosy.
- To była konieczność. Nie miałam innego wyjścia, jeśli chcemy zdobyć klejnot szybko.
- Każde inne wyjście byłoby lepsze! Twoja działalność, Sarvaeldo, zaczyna niepokoić naszą rodzinę. Sprzymierzyliśmy się z tobą, ponieważ chcieliśmy zdobyć serce galaktyki, ale ostatnimi czasy ciągle sprawiasz nam zawód. Za tydzień przylatuję na Coruscant i jeśli do tego czasu nie opanujesz stolicy, twoja kariera dobiegnie końca. Zejdź mi z oczu – rzekł stary Hutt i rozłączył się.
Salon, który do tej pory rozświetlany był przez holoprojektor, opanowały teraz ciemności. Sarvaelda została po raz kolejny upokorzona i potrzebowała dobrych kilku minut, aby dojść do siebie. Larg popełniał duży błąd nie licząc się z nią i wkrótce przyjdzie mu za to zapłacić słoną cenę. Huttka przez wiele lat pracowała na swoją pozycję, którą zdobyła przede wszystkim dzięki inteligencji i sprytowi, ale także bezwzględności. Jammernoltowie mogliby osiągnąć zdecydowanie więcej, gdyby tylko zmienili swego przywódcę – pomyślała, lecz dalsze rozważania przerwały jej odgłosy kroków.
- A! To ty, Jamalu! – powiedziała Sarvaelda rozpoznając szefa swej ochrony. – Oczekiwałam cię. Musimy omówić niezwykle istotne sprawy. Czy wszyscy łowcy opuścili już pałac?
- Tak, pani – stwierdził przedstawiciel rasy Mersenarian. – Jakie są twoje rozkazy?
- Właśnie rozmawiałam z Largiem. Wszystko idzie zgodnie z planem, ale trzeba działać bardzo szybko. Ci łowcy rzeczywiście mogą nam wszystko utrudnić, choć bez nich nie zdołałabym zwrócić uwagi tego starego durnia. W ciągu dwóch dni wyruszysz na Dagobah na czele największych sił, na jakie nas obecnie stać. Musisz przechwycić kryształ za wszelką cenę i dostarczyć mi go na Coruscant.
- Zrobię jak zechcesz, pani, ale w ciągu dwóch dni wiele się może wydarzyć. Czym będę dysponował?
- Jak wiesz kilka miesięcy temu odkryliśmy tajną bazę Separatystów sprzed kilkudziesięciu lat. Znaleźliśmy tam wiele ciekawych projektów, które poleciłam przesłać tu, na Belkadan. Nasza stocznia zakończyła właśnie budowę trzech pojazdów: dwóch lądowników C-9975 oraz krążownika używanego niegdyś przez Gildię Kupiecką. Dostaniesz je wraz z pełnym wyposażeniem – mam na myśli kilkanaście czołgów AAT, kilka transporterów MTT, trzy działa orbitalne, kilkadziesiąt robotów-pająków oraz dwa tysiące robotów bojowych. Dodatkowo otrzymasz dwie pełne eskadry myśliwców sterowanych przez droidy, a także, co najważniejsze, parę milionów min powietrznych.
- Życzysz sobie żebym dokonał inwazji na Dagobah? – zapytał Jamal.
- W swoim czasie tak, ale najpierw trzeba zaminować całą planetę – wyjaśniła Sarvaelda. – Musisz doprowadzić do jej całkowitej blokady, a wszystkie statki, które będą się próbowały przedrzeć masz bez wahania zniszczyć. Klejnot za żadne skarby nie może opuścić Dagobah.
- Stanie się wedle twej woli. Sądzę, że będę w stanie powstrzymać tych żałosnych łowców, ale pojawia się ryzyko zniszczenia kryształu.
- Dlatego też musisz działać rozważnie. Pojazdy startujące z planety należy najpierw dokładnie przeszukać. Nie będą w stanie się opierać, skoro dysponujesz taką siłą ognia. Kiedy zabezpieczysz już cały sektor, przygotuj się do lądowania. Pamiętaj, że nie potrzebujemy żadnych świadków. Na przeprowadzenie całej akcji masz nie więcej niż dziesięć dni, ponieważ potrzebuję cię na Coruscant. W razie potrzeby zrównaj wszystko z ziemią, ale odzyskaj kryształ – od tego zależy nasza przyszłość.
- Nie zawiodę, masz na to moje słowo – obiecał Jamal i opuścił pomieszczenie.
Sarvaelda została sama ze swoimi myślami. Sporo ryzykowała informując tak wiele osób o klejnocie bagiennej planety, lecz stanowiło to część większej całości, która miała przynieść jej niezwykłe korzyści. Była przekonana, że Mersenarianin da sobie radę i odzyska dla niej skarb, nawet pomimo dwóch dni straty w stosunku do łowców. Ona sama musiała udać się teraz na Coruscant, by przygotować się na przybycie Larga. Starego nie można było jeszcze lekceważyć, choć czas jego rządów był już policzony. Sarvaelda liczyła, że dysponując potęgą kryształu zdoła przekonać pozostałą część rodziny Jammernoltów, iż konieczna jest zmiana przywództwa.
Jamal po wyjściu od Huttki skierował się do fabryk produkcyjnych, by na własne oczy przekonać się jak postępują prace nad budową sprzętu. Zdawał sobie sprawę z powagi i znaczenia zadania jakie mu przed chwilą powierzono. Na Belkadan przybył mniej więcej przed rokiem i bardzo cenił współpracę z Sarvaeldą, ponieważ ta obdarzała go zaufaniem, w przeciwieństwie do innych przedstawicieli swej rasy. Był świadkiem rodzenia się potęgi Gildii Przemysłowej, która przez długi czas działała wyłącznie na Odległych Rubieżach, a teraz powoli aspirowała do roli organizacji kontrolującej większą część handlu w galaktyce. Przemianę tą doskonale obrazował sam Belkadan. Jeszcze niedawno całą planetę porastała bujna roślinność, ale w ciągu kilku miesięcy horyzont pokryły masywne budynki, gdzie produkcja trwała dzień i noc. Świeżą atmosferę zastąpił wszechobecny dym, a ciszę zakłócały startujące i lądujące statki kosmiczne. Nikt nie mógł mieć wątpliwości, że już wkrótce Gildia wyrośnie na najpoważniejszą siłę w pogrążonej w chaosie galaktyce.
Mersenarianin wkroczył do głównego hangaru produkcyjnego i natychmiast skierował się ku charakterystycznej postaci, wokół której krzątało się mnóstwo osób. Tą postacią był Fitzbacca – główny inżynier i konstruktor Gildii Przemysłowej. Należał on do rasy Wookiech, choć całą sierść miał koloru białego i nie przekroczył 205 centymetrów wzrostu. Sarvaelda zatrudniła go dwa lata temu, stawiając mu za zadanie uzbrojenie organizacji oraz nadzór nad szkoleniem wojskowym. Fitzbacca oprócz swych talentów czysto technicznych był także doskonałym strategiem, któremu praktycznie udało się wyeliminować przemytników ze szlaków handlowych na Odległych Rubieżach. Zgodnie z jego ulepszonym planem zbudowano właśnie trzy statki, jakie za dwa dni miały wyruszyć po kryształ.
W ciągu ostatnich miesięcy Jamal dobrze poznał Wookie’ego i gorąco pragnął zabrać go ze sobą na Dagobah. Od początku nie uśmiechała mu się bowiem perspektywa dowodzenia droidami w pojedynkę.
- Witam, przyjacielu – zagadnął Mersenarianin. – Wszystko idzie zgodnie z planem?
- Dzień dobry, Jamalu – odpowiedział Fitzbacca, płynnie posługując się wspólną mową, ale z wyraźnym ostrym akcentem. – Niestety mamy drobne opóźnienia. Dopiero ruszamy z produkcją robotów. Mam nadzieję, że opracowany przeze mnie moduł inteligencji bojowej zda egzamin, w przeciwnym razie wszystko szlag trafi.
- Za dwa dni wyruszam. Ten termin nie może zostać przesunięty. Chciałbym ci jednak zaproponować, abyś poleciał wraz ze mną. Zyskasz przez to tak potrzebny czas na przeprowadzenie dodatkowych testów, a co najważniejsze, będziesz mógł osobiście ujrzeć swój sprzęt w akcji.
- Czy Sarvaelda zgadza się na to? – zapytał Wookie.
- Jej przede wszystkim zależy na powodzeniu misji. Twoje doświadczenie może okazać się kluczowym atutem.
- Skoro tak, to z przyjemnością będę ci towarzyszył. Przekonamy się na co stać te droidy. Teraz jednak muszę cię zostawić.
Fitzbacca gwałtownie machnął ręką w stronę kogoś w przeciwległym końcu hangaru i zaryczał donośnie. Praktycznie natychmiast rozległ się przeraźliwy syk i ogromna linia produkcyjna obudziła się do życia. Maszyny zaczęły wykonywać wcześniej zaprogramowane czynności – znak, że rozpoczął się proces budowy robotów bojowych. Wookie bez przerwy obchodził całą salę, doglądając każdego elementu produkcji i od czasu do czasu pokrzykiwał na swych współpracowników. Otrzymał w końcu zaledwie dwa dni na stworzenie i uruchomienie kilku tysięcy droidów, a jego przełożeni nie tolerowali niepowodzeń.
Jamal przez pewien czas przyglądał się doskonałości i niebywałej precyzji tych maszyn. One nigdy nie zadawały żadnych pytań, po prostu wykonywały polecenia. Dla nich wszystko było takie proste, praktycznie nie popełniały błędów. Jak bardzo on chciałby żyć w takim idealnym świecie... A może tak naprawdę wcale o to nie chodziło? Bo skąd wiedzielibyśmy czym jest ideał, gdybyśmy wcześniej nie zobaczyli czym jest błąd? Mersenarianin szybko pozbył się jednak tych wątpliwości. Za dwa dni miał wyruszyć z niezwykle trudną i odpowiedzialna misją, a nie widział jeszcze okrętów, jakimi przyjdzie mu dowodzić. Szybkim krokiem udał się więc do portu kosmicznego. Był już pewien, że Fitzbacca doskonale wywiąże się ze swej części zadania.
MARA
„Shadow”, w asyście X-winga, wyskoczył z nadprzestrzeni, zbliżając się do Belkadanu.
- No i jesteśmy na miejscu. – Nouna usłyszała głos ojca dobiegający z komunikatora.
- Jak się czujesz tato? – Podczas ostatniej potyczki w barze, Lanum nieźle oberwał w głowę.
- Ile razy mam ci powtarzać, że wszystko w porządku? – Dziewczyna wiedziała, że jej ojciec jak zwykle zgrywa twardziela, a tak naprawdę nie czuje się najlepiej.
- Taa, jasne. – Odpowiedziała tylko, w głębi ducha martwiąc się o niego. Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale nagle jej uwagę przyciągnęły trzy migające światełka w dole ekranu, które szybko zbliżały się w ich stronę.
- Mamy gości! – Rzuciła do komunikatora.
- Zauważyłem. – Usłyszała ojca. A to miał być zwykły kurs. – Pomyślała Nouna. Od niedawna przemycali dla Sarvaeldy broń wszelkiego rodzaju, co przynosiło im ogromne zyski, bo Huttka dobrze płaciła. Mieli w tym spore doświadczenie, chociaż od czasu Galaktycznej Wojny Domowej minęło kilka lat. Nouna zauważyła trzy brzydale, widoczne już gołym okiem, lecące prosto na nich.
- Biorę tego z prawej. – Zdecydowała.
- Ja zajmę się resztą. – Z chłodną determinacją odpowiedział Lanum. – Uważaj na siebie.
- Ty też tato. – Powiedziała Shali i przełączyła komunikator.
- Brudas, możesz mi pokazać jak uzbrojone są te brzydale? – Zapytała swojego astromecha. Robot piknął potwierdzająco i za chwilę na ekranie pokazały się dane, na które czekała dziewczyna. Rzadko miała czas i ochotę by wyczyścić swojego R2, stąd wzięła się jego nazwa. Na początku bardzo się buntował, ale już się przyzwyczaił do tego jak na niego wołała. Shali przyjrzała się temu, co wyświetlił Brudas i już wiedziała, z czym ma do czynienie. Wszystkie trzy brzydale wyglądały tak samo: podstawą konstrukcji był kulisty kokpit i silnik jonowy myśliwca typu TIE, do którego dołączono skrzydła X-winga. Na całe szczęście żaden nie był wyposażony w tarcze, co bardzo ucieszyło Nounę. Dodatkowo wszystkie myśliwce, tak jak X-wingi posiadały poczwórne lasery, a oprócz nich spod każdego kokpitu wystawało działo jonowe.
- Nie jest źle. – Powiedziała dziewczyna. Przesłała więcej mocy do silników i ruszyła na swój cel. Brzydal otworzył do niej ogień z poczwórnych działek i laserowe błyskawice pomknęły w jej kierunku. Shali wystrzeliła świecą w górę by uniknąć śmiercionośnej energii. Pilot myśliwca szybko powtórzył jej manewr i znalazł się w niewielkiej odległości, za rufą Nouny. Brudas szybko okazał zaniepokojenie swoimi piskami.
- Trzymaj się! – Rzuciła do robota i pociągnęła drążek do siebie wchodząc w ciasną pętlę. Brzydal chciał zrobić to samo, ale jego statek nie był tak zwrotny jak X-wing Shali. Zanim jej przeciwnik zorientował się, co jest grane dziewczyna wpakowała mu torpedę protonową w sam środek kokpitu i po chwili zobaczyła przed sobą złocisto-czerwoną kulę ognia. Zręcznie ją wyminęła i sprawdziła gdzie znajdują się pozostałe dwa myśliwce. Z ulgą stwierdziła, że jej ojciec właśnie wykończył jednego z brzydali. „Shadow” niestety też ucierpiał – stracił tylne osłony, co natychmiast postanowił wykorzystać ostatni przeciwnik.
- Tato, uważaj... – W tym momencie brzydal posłał serię z poczwórnych działek w stronę rufy statku. Strzały przebiły się przez kadłub i wywołały serię niewielkich wybuchów, a po chwili ze statku zaczęło uciekać powietrze.
- Tato!!! – Krzyknęła z przerażeniem Nouna.
- Nic mi nie jest. Nieźle dostałem, ale wygląda na to, że nic poważnego nie uległo uszkodzeniu. Zajmij się nim. – Dziewczyna nigdy nie wiedziała, jak jej ojciec potrafił w takich chwilach zachować spokój. Zawsze potrafił się opanować i w kryzysowych sytuacjach nie dopuszczał do głosu emocji.
- Załatwione. – Odparła z determinacją w głosie i wzięła kurs na ostatniego brzydala. Teraz pożałujesz. – Pomyślała. Chciała dać mu nauczkę. Położyła maszynę na prawo i poleciała za nim. Pilot myśliwca był dobry i wyraźnie nie miał ochoty umierać. Ciągle się jej wymykał; najpierw wystrzelił świecą w górę, a później wywinął korkociąg,. Wszystkie salwy z laserów przeszły obok, nawet nie udało się jej drasnąć maszyny przeciwnika. Tak go nie pokonam. – Stwierdziła dziewczyna. Przełączyła uzbrojenie na torpedy protonowe. Wokół myśliwca, na ekranie pojawił się żółty prostokąt. Zwiększyła dopływ mocy do silników i wystrzeliła jak strzała w stronę brzydala. Gdy tylko Brudas poinformował ją, że cel jest zablokowany, a prostokąt zmienił kolor z żółtego na zielony, wystrzeliła. Jej przeciwnik próbował się jeszcze ratować pętlą, ale to mu nie pomogło i po chwili zamienił się w ognistą kulę.
- Świetnie go załatwiłaś. – Pochwalił ją ojciec. Zanim Nouna coś powiedziała potrzebowała chwili czasu by ochłonąć po walce.
- Dzięki tato. Jeśli „Shadow” naprawdę nie jest za mocno uszkodzony, to chyba możemy lądować. – Zaproponowała.
- Zgadzam się z tobą.
- Ale czy jesteś pewien, że statek na tym nie ucierpi?
- Tak, to chyba cud, ale temu brzydalowi nie udało się trafić w nic ważnego. – Odpowiedział Lanum.
- Skoro tak, to lećmy już. – Powiedziała dziewczyna i obrała kurs na kompleks Sarvaeldy.
*****
Nona leciała tuż za ojcem. Analizowała sekunda, po sekundzie przeżytą przed chwilą walkę. Nagle złapała się, że nie może się skupić, coś jej nie pasowało. I wtedy zauważyła, że za prawym silnikiem „Shadow” ciągnie się warkocz iskier.
- Nie jest dobrze. – Usłyszała głos ojca, dobiegający z komunikatora. – Prawy silnik przestał działać, tracę kontrolę nad statkiem.
- Jak to możliwe, przecież mówiłeś, że wszystko jest w porządku. Dasz sobie radę, nie raz lądowałeś w trudnych warunkach z uszkodzonym sprzętem, prawda. – Shali właściwie bardziej starała się dodać otuchy sobie niż ojcu.
- Mam zbyt duży kąt spadku. – Odpowiedział Lanum.
- Użyj repulsorów. – Poradziła dziewczyna.
- Spróbuję, ale nie sądzę, żeby to podziałało - Za szybko spadam.
Nouna nie wiedziała, co powiedzieć. Czuła się tak bezradna, jak jeszcze nigdy w życiu.
- Dasz radę tato, wierzę w to. – Wykrztusiła w końcu.
Czas płynął nieubłaganie. Oba statki coraz szybciej zbliżały się do powierzchni Belkadanu.
- Gdyby coś mi się stało, chcę żebyś wiedziała, że bardzo cię kocham. – Powiedział spokojnie Lanum, jakby był przekonany, że są to ostatnie sekundy jego życia.
- Przecież będziesz mi mógł to powiedzieć jeszcze wiele razy, czemu mówisz takie rzeczy!? – Wykrzyczała Shali i poczuła jak po policzku spływają jej łzy. – Ja też cię kocham. – Wyszeptała.
*****
Lanum postanowił się skupić na pilotażu, chociaż było to bardzo trudne. Myślał o córce, o tym jak bardzo ją kocha i jak ona teraz cierpi. Dziewczyna straciła już matkę. Nie liczyło się w tym momencie jego życie, ale jej szczęście. Musiał przetrwać. Po prostu musiał. „Shadow” z każdą chwilą znajdował się coraz niżej. Lanum wiedział, że jeżeli zaraz czegoś nie zrobi, to walnie w ziemię z taką prędkością, że nic mu nie pomoże. To będzie bardzo twarde lądowanie – Pomyślał. Wypatrzył długi pas zieleni, niedaleko lądowiska. Ziemia powinna zamortyzować nieco siłę upadku. – Rozumował logicznie. Na wysokości stu metrów przesłał całą dostępną energię do repulsorów, tak jak poradziła mu Nouna. Kąt spadania znacznie się zmniejszył, ale wciąż był za duży. Nie mógł zrobić już nic więcej. Obserwował przesuwające się cyfry na liczniku wysokości. Gdy doszły do zera mężczyzna nawet nie poczuł, z jaką siłą uderzył w konsoletę sterowania. Zapadł się w ciemność.
*****
Shali obserwowała jak „Shadow” walnął w ziemię. Zaraz po upadku nastąpiła seria wybuchów. Shali wiedziała jak dokładnie jak wylądowała. Wszystko odbyło się automatycznie.
- Tato!? – Krzyczała i krztusząc się dymem wbiegła na pokład „Shadow”. Po chwili znalazła się w sterowni.
- O nie, tato... -
Lanum siedział w fotelu pierwszego pilota. Spadłby z niego gdyby nie sieć ochronna. Jego głowa zwisała bezwładnie, a ze skroni rytmicznie kapała krew. W całej sterowni było mnóstwo dymu, a z konsolety wydobywał się ogień. Nouna nie straciła zimnej krwi i wybrała częstotliwość kosmoportu.
- Potrzebuję robota medycznego. Przyślijcie go jak najszybciej na frachtowiec „Shadow”
- Już się robi. – Odpowiedział jej męski głos.
Dziewczyna wyłączyła komunikator.
- Trzymaj się tato. Pomoc jest już w drodze. – Pocieszała ojca. Muszę go stąd jak najszybciej wynieść, bo się udusi. – Pomyślała. Wzięła ojca pod pachy i wyciągnęła go ze statku. Położyła go na trawie w bezpiecznej odległości od „Shadow”.
*****
- Wyjdzie z tego? – Zapytała robota, gdy znaleźli się już w centrum medycznym.
- Po pobieżnym sprawdzeniu stwierdzam, że pacjent na złamaną lewą rękę, rozległe poparzenia klatki piersiowej, głęboką ranę na skroni i zatruł się tlenkiem węgla. I tak ma sporo szczęścia, że w ogóle żyje– Oznajmił 2-1B.
- Ale kiedy się obudzi? – Spytała zniecierpliwiona dziewczyna.
- Przejdzie teraz kurację w zbiorniku Bacta, ale nie wiem czy to mu wystarczy. Możemy tylko czekać. – Odpowiedział robot.
- W takim razie będziemy czekać. – Zdecydowała Nouna.
*****
- Tato? – Spytała Shali widząc, że Lanum otwiera oczy.
- Gbrh... – Wykrztusił mężczyzna.
- Nic nie mów, to ci tylko zaszkodzi. – Widok ojca w takim stanie przyprawiał ją o płacz, ale nie mogła dać po sobie znać, że martwi się o niego, bo zaraz by ją skarcił. I tak było widać znaczną poprawę po leczeniu, które zalecił robot, ale ono jeszcze nie zostało zakończone i dlatego Lanum nie wyglądał najlepiej. Shali postanowiła zająć go rozmową, by się nie nudził.
- Wiesz tato, to była już twoja trzecia kuracja w zbiorniku bacta. Pamiętasz, ostatnio musiałeś to przechodzić, gdy zostałeś postrzelony z blastera. Dużo czasu nie musiałeś czekać by ponownie...
*****
Lanum próbował coś powiedzieć, lecz jego język był jak kołek. Wsłuchiwał się, więc w słowa Nouny, ale nie miał pojęcia, o czym dziewczyna mówi. Rozumiał ją, ale nie potrafił do niczego przyporządkować faktów, o których mówiła. W ogóle nie wiedział, kim ona jest i czemu mówi do niego: „tato”. Nie mógł pojąć gdzie jest, jak się tu znalazł i dlaczego tak piekielnie boli go głowa. Właściwie to nie wiedział nawet jak ma na imię. Postanowił, że gdy poczuje się lepiej, porozmawia z dziewczyną, która siedziała obok jego łóżka.
*****
-Dlaczego mój ojciec niczego nie pamięta? – Dopytywała się Shali robota.
- To się czasem zdarza. Szczególnie po takich urazach głowy, jakich doznał pan Lanum. – Stwierdził 2-1B.
- Kiedy wróci mu pamięć?
- Niestety nie jestem w stanie tego przewidzieć. Równie dobrze może się to zdarzyć jutro, jak za rok. – Odpowiedział.
- Za rok?! I nie da się nic zrobić? – Nouna nie mogła uwierzyć w to, co słyszy.
- Jest również małe prawdopodobieństwo, że nigdy nie odzyska pamięci.
- Jak to nigdy? To niemożliwe. Musisz coś zrobić! Nie pozwolę na to! – Dziewczyna traciła nad sobą kontrolę.
2-1B nie wiedział jednak, co jej odpowiedzieć, jego oprogramowanie nie przewidywało, jak powinien się zachować w takiej sytuacji.
*****
Shali potrzebowała statku. Musiała jakoś przetransportować ojca z tej planety, do jakiegoś bardziej cywilizowanego zakątka galaktyki. Na pewno gdzieś znajdzie kogoś, kto mógłby mu pomóc. „Shadow” nie nadawał się już do lotów międzygwiezdnych. Nie sądziła, że mogłaby znaleźć w nim choćby jedną działającą część. Ze statkiem przepadł również cały transport broni. Na całe szczęście dzięki poprzednim kursom mieli sporo oszczędności i Nouna postanowiła z nich skorzystać. Nie wiedziała jednak gdzie na tej planecie można kupić statek. Postanowiła, więc zaciągnąć języka w miejscowej kantynie. Tak jak w każdym podobnym miejscu w całej galaktyce, było tu ciemno i duszno. Wszędzie unosił się dym, a przynajmniej połowa gości była porządnie zalana. Dziewczyna podeszła do baru i zamówiła koreliańską brandy. W kącie siedział młody, rudowłosy mężczyzna. Nie wyglądał na tak pijanego, jak reszta towarzystwa, więc postanowiła z nim porozmawiać.
- Mogę się przysiąść. – Spytała. – Młodzieńcowi jej głos wydał się znajomy.
- Jasne. – Odpowiedział podnosząc głowę. – Shali również była pewna, że już gdzieś go słyszała.
- Dzięki. – Powiedziała i usiadła.
- Jestem Relian Flyfire. Byłaś tu już kiedyś? Chyba nigdy wcześniej cię nie widziałem. – Zagadnął wyciągając rękę.
- Nouna Shali. Jestem tylko przejazdem. – Przedstawiła się i uścisnęła jego dłoń.
Na dźwięk jej nazwiska chłopak, zachował się jakby go olśniło.
- Przykro mi z powodu twojego ojca. – Powiedział w końcu.
- Skąd o nim wiesz? – Zapytała z niedowierzaniem w głosie.
- Tutaj wszyscy wiedzą o wszystkim. Nie jesteśmy dużą społecznością. A ja w dodatku przyjmowałem twoje wezwanie o pomoc. – Odparł.
- Faktycznie. – Uświadomiła sobie dziewczyna. – Dziękuję, że tak szybko zareagowałeś.
- Nie ma sprawy. W końcu to moja praca. – Odpowiedział uśmiechając się.
- Czy nie wiesz może, gdzie mogłabym się zaopatrzyć w statek. Zapewne zdajesz sobie sprawę z tego, że „Shadow” już się do niczego nie nadaje. – Spytała Nouna.
- Jasne, że wiem. Tutaj można kupić statek tylko, od Sarvaeldy. Ona rządzi tu wszystkim.
- Dzięki za informację. W takim razie udam się do niej zaraz. Chcę się stąd jak najszybciej wydostać. – Zdecydowała i wstała.
- Nie radzę. Teraz ma jakieś spotkanie z łowcami nagród. Chyba nie chciałabyś jej przeszkadzać. – Ostrzegł ją Relian.
- Raczej nie. Widzę, że nic, co się tutaj dzieje nie umyka twojej uwadze. – Stwierdziła uśmiechając się.
- Po prostu lubię być dobrze poinformowany. – Odparł.
- W takim razie, skoro mam jeszcze trochę czasu pójdę się zobaczyć z ojcem. – Powiedziała dziewczyna.
- Ja też muszę już iść. Niedługo zaczynam zmianę. Mogę cię odprowadzić? – Zapytał młodzieniec.
- Bardzo chętnie. – Odpowiedziała Shali i razem wyszli z kantyny.
*****
Po wizycie u Lanuma, Nouna postanowiła zaczekać przed wejściem do kompleksu Sarvaeldy. Klimat planety był przyjazny. Wiał lekki wietrzyk, a wiosenne słońce przygrzewało lekko. Usiadła na trawie i zaczęła rozmyślać o matce. Nie bardzo ją pamiętała. Była bardzo mała, gdy Kimesha umarła. Podobno zginęła w jakimś wypadku. Ojciec nie lubił o tym mówić, więc Shali nie pytała. Bardzo zazdrościła koleżankom, które wychowywały się w normalnych rodzinach. Po śmierci mamy, ojciec sprzedał dom, kupił statek i postanowił wrócić do starej profesji – przemytnictwa. Od tego czasu Nouna chodziła do szkoły tylko, gdy zatrzymywali się gdzieś na dłużej. Dużo jednak czytała i uczyła się głównie, z Holonetu. Dlatego nie była zacofana pod względem nauki w stosunku do swoich rówieśników, a niejednokrotnie nawet ich wyprzedzała.
Nagle zauważyła, że brama się otwiera i łowcy zaczęli wychodzić z budynku. Na końcu pojawiła się dziwna para. Chłopak i dziewczyna. Oboje wyglądali na jej rówieśników, chociaż w stosunku do rudowłosej dziewczyny było to bardziej przeczucie, bo lewa połowa jej twarzy była zasłonięta złotą maską. Nouna jednak bardziej zainteresowała się chłopakiem. Nie, dlatego, że był przystojny, ale wydawało się jej, że widzi w nim coś znajomego. Młodzieniec zatrzymał się na chwilę i spojrzał na nią, ale jego towarzyszka zawołała coś, czego Shali nie usłyszała i chłopak poszedł dalej.
Dziwne. – Pomyślała, ale nie chciała tracić czasu, więc skierowała się w stronę kompleksu. Przy wejściu spotkała strażnika, który powiedział jej, jak ma się kierować by dojść do pomieszczenie, w którym obecnie znajdowała się Sarvaelda. Dziewczyna poszła w kierunku wskazanym przez mężczyznę i dotarła do uchylonych drzwi, przez które było słychać toczącą się wewnątrz rozmowę.
...- Właśnie rozmawiałam z Largiem. Wszystko idzie zgodnie z planem, ale trzeba działać bardzo szybko. Ci łowcy rzeczywiście mogą nam wszystko utrudnić, choć bez nich nie zdołałabym zwrócić uwagi tego starego durnia. W ciągu dwóch dni wyruszysz na Dagobah na czele największych sił, na jakie nas obecnie stać. Musisz przechwycić kryształ za wszelką cenę i dostarczyć mi go na Coruscant. – Usłyszała jakiś bulgoczący głos. Podejrzewała, że to Sarvaelda.
- Zrobię jak zechcesz, pani, ale w ciągu dwóch dni wiele się może wydarzyć. Czym będę dysponował?
- Jak wiesz kilka miesięcy temu odkryliśmy tajną bazę Separatystów sprzed kilkudziesięciu lat. Znaleźliśmy tam wiele ciekawych projektów, które poleciłam przesłać tu, na Belkadan. Nasza stocznia zakończyła właśnie budowę trzech pojazdów: dwóch lądowników C-9975 oraz krążownika używanego niegdyś przez Gildię Kupiecką. Dostaniesz je wraz z pełnym wyposażeniem – mam na myśli kilkanaście czołgów AAT, kilka transporterów MTT, trzy działa orbitalne, kilkadziesiąt robotów-pająków oraz dwa tysiące robotów bojowych. Dodatkowo otrzymasz dwie pełne eskadry myśliwców sterowanych przez droidy, a także, co najważniejsze, parę milionów min powietrznych. – Nouna pomyślała, że pakuje się w niezłe tarapaty podsłuchując tą rozmowę, ale nie mogła powstrzymać swojej ciekawości.
- Życzysz sobie żebym dokonał inwazji na Dagobah?
- W swoim czasie tak, ale najpierw trzeba zaminować całą planetę. Musisz doprowadzić do jej całkowitej blokady, a wszystkie statki, które będą się próbowały przedrzeć masz bez wahania zniszczyć. Klejnot za żadne skarby nie może opuścić Dagobah.
- Stanie się wedle twej woli. Sądzę, że będę w stanie powstrzymać tych żałosnych łowców, ale pojawia się ryzyko zniszczenia kryształu. – Ciekawe, co to za kryształ. Zastanawiała się Shali. Szykowała się niezła rozróba na tej Dagobah. Nigdy wcześniej nie słyszała o tej planecie.
- Dlatego też musisz działać rozważnie. Pojazdy startujące z planety należy najpierw dokładnie przeszukać. Nie będą w stanie się opierać, skoro dysponujesz taką siłą ognia. Kiedy zabezpieczysz już cały sektor, przygotuj się do lądowania. Pamiętaj, że nie potrzebujemy żadnych świadków. Na przeprowadzenie całej akcji masz nie więcej niż dziesięć dni, ponieważ potrzebuję cię na Coruscant. W razie potrzeby zrównaj wszystko z ziemią, ale odzyskaj kryształ – od tego zależy nasza przyszłość.
- Nie zawiodę, masz na to moje słowo – Odpowiedział męski głos i Nouna usłyszała czyjeś kroki zbliżające się w jej stronę. O rany, przecież nie mogę mnie tu zauważyć. – Pomyślała Shali i postanowiła jak najszybciej zwiać. W tym momencie drzwi do pomieszczenia, z którego dochodziła rozmowa otworzyły się zupełnie i na korytarzu pojawił się dwumetrowy humanoid, nie przypominający niczego, co Nouna w życiu widziała. Dziewczyna miała sporą przewagę, bo dobiegała już do zakrętu, a widok olbrzyma dodatkowo ją zmobilizował. Mężczyzna za nią zaczął wykrzykiwać jakieś polecenia do komunikatora. Shali miała dobrą orientację w terenie i szybko wydostała się z kompleksu. Na całe szczęście strażnik przy drzwiach nie sprawiał większych problemów, po ogłuszeniu go blasterem. Postanowiła jak najszybciej skierować się w stronę swojego myśliwca. Nie widziała innego rozwiązania. Musiała uciekać z planety. Nagle z tyłu posypała się laserowa seria. Shali biegła tak szybko jak tylko mogła. Wybrała częstotliwość swojego R2 na komunikatorze i krzyknęła:
- Brudas przygotuj statek do odlotu! Musimy uciekać! Szybko!
Robot piknął niezadowolonym głosem, ale dziewczyna już go nie słuchała. Obróciła głowę do tyłu i z przerażeniem stwierdziła, że goni ją już trzech humanoidów podobnych do tego, który rozmawiał z Sarvaeldą. Raz po raz musiała się uchylać przed ich strzałami, a im bliżej znajdowali się jej przeciwnicy tym ich strzały przelatywały bliżej niej. Widziała już gołym okiem swojego X-winga. Brudas właśnie otwierał kokpit. Pięknie, miałam zabrać mojego ojca w lepsze miejsce, a tymczasem zostawiam go na pastwę losu. Była jednak jedna rzecz, którą mogła dla niego zrobić. Wybrała częstotliwość kosmoportu i natychmiast usłyszała głos Reliana:
- Zwariowałaś? Nie sądziłem, że jesteś na tyle głupia by zadzierać z Mersenarianami. – Zbeształ ją.
- Z kim?!
- Nieważne. Lepiej stąd zwiewaj, bo rozniosą cię na atomy. – Poradził Nounie.
- Właśnie próbuję. Jest jednak jeden problem. – Odparła.
- Jaki?
- Mój ojciec. – Powiedziała dysząc. Byłą już przy maszynie, więc wspięła się jak najszybciej po drabince i wskoczyła do kabiny.
- Nie martw się. Zajmę się nim. Nikt się nawet nie dowie, że jesteście ze sobą spokrewnieni, a jak wyjdzie ze szpitala załatwię mu coś, czym mógłby się tymczasowo zająć. – Zaoferował Relian.
- Naprawdę mógłbyś to zrobić? – Dziewczyna nie wierzyła własnym uszom.
- Trzeba pomagać ludziom w potrzebie. Ktoś też mi kiedyś pomógł, ale on już nie żyje, więc postanowiłem spłacić ten dług tobie. – Odparł.
- Nie wiem jak ci dziękować.
- Nie dziękuj, tylko ratuj własne życie i niech Moc będzie z tobą!
- Z tobą też. – Odpowiedziała i uniosła swój statek w powietrze.
Szybko zauważyła jednak, że nie jest sama. W jej stronę zmierzała eskadra brzydali, takich samych, jakie zaatakowały ją i Lanuma, gdy wyszli z nadprzestrzeni kilka dni wcześniej. Wiedziała, że nie zdoła ich pokonać. Wyleciała poza atmosferę. Tajemnicze brzydale, inwazja na Dagobah, planowane zabójstwo Larga, bezinteresowna pomoc Reliana, tajemniczy nieznajomy w towarzystwie rudowłosej dziewczyny... zbyt wiele pytań, zbyt mało odpowiedzi. Znalazła się w zasięgu strzału brzydali i dobrze zdawała sobie z tego sprawę. Na razie tarcze przejmowały strzały, ale wiedziała, że to nie potrwa długo. Nie widząc innego rozwiązania skoczyła na ślepo w nadprzestrzeń.
KYLE KATARN
Niebieskie, delikatne światło jarzeniowych prętów wypełniało niewielką, ciemną strzelnicę. Ściany pomieszczenia były zajęte przez regały, na których wisiały w rządkach blastery przeróżnego sortu, zebrane chyba ze wszelkich układów galaktyki. Stało też sporo kontenerów z najróżniejszym sprzętem, który nie mieścił się w przyległej zbrojowni i warsztacie.
Młody, wysoki, dobrze zbudowany, mężczyzna w skórzanej kurtce, stał na lekko ugiętych nogach i unicestwiał zdalniaki pojedynczymi strzałami ze zmodyfikowanego blastera DH 17.
- To strasznie głupie - powiedział - Wyreguluj oddech, nie zrywaj spustu, kto by zawracał sobie tym wszystkim głowę podczas strzelaniny.
-To fakt - odparł szczupły mężczyzna w czarnym stroju. W ciemnym kącie strzelnicy, za kontenerem był prawie niewidoczny. Miał opatrunek na lewym barku i ręce. Wyglądał na zamyślonego, jakby strzelanie zupełnie go nie obchodziło. - W ogniu walki to muszą być twoje nawyki, nie możesz się wtedy nad tym zastanawiać.
Ostatnie dwa tygodnie spędził na wyciąganiu z chłopaka znakomitych talentów strzeleckich, był naprawdę dobry, gdyby tylko nie był taki niecierpliwy i nerwowy, byłby jeszcze lepszy. Zastanawiał się dlaczego obdarzył chłopaka takim zaufaniem, to nie było rozsądne. Może dlatego, że mimo pogodnego usposobienia, młodzieniec też ma w sobie tą potwornie wykrzywioną maskę. Twarz wykrzywioną z bólu, a jednocześnie szyderczo uśmiechniętą, myślącą o chwili Zemsty. - Ona kiedyś przyjdzie ponownie - pomyślał - potrafi zawładnąć umysłem i ciałem. - Widział ją tylko raz, ale wciąż czuł ją w sobie. - Jest, gdzieś głęboko we mnie. Kiedy przyjdzie znowu, nie będę się mógł jej oprzeć. - pomyślał - A może nie będę chciał, bo co innego pozostało? Z resztą dlaczego miałbym się jej opierać, dała mi siłę i ocaliła życie. - Pragnął poczuć ją znowu ... a jednocześnie nienawidził jej ... bo stchórzył mimo, że oferowano mu odkupienie ...
- Posłuchaj Raan - rzekł młodzieniec wyrywając go z zamyślenia - może i jesteś dobry, ale powiedz, ilu znasz ludzi potrafiących zestrzelić pięć zdalniaków w ciągu dwóch sekund? - Po twarzy Raana przebiegł cień uśmiechu, ale nim zdążył odpowiedzieć, na pasku młodzieńca odezwał się brzęczek komunikatora. Thengel odebrał:
- Co jest?
- Thengel, mam klienta a jestem zajęty - odezwał się głos z nadajnika - chodzi o ten ostatni zmodyfikowany blasterek wiesz, o który chodzi?
- Ach ten klient? - na usta Thengla wypełzł szelmowski uśmiech. - Oczywiście, mogę go obsłużyć, jak tylko sobie zażyczy. Takich klientów możesz mi przysyłać zawsze, zapewnię im pełną obsługę - powiedział rechocząc.
- Bez wygłupów, to nie byle kto i płaci mi ciężkie kredyty.
- Jasne - skwitował Thengel obojętnie i rozłączył się.
- Kto to taki? - zapytał Raan.
- Che che, zobaczysz.
Po chwili drzwi zbrojowni rozsunęły się z sykiem i bezszelestnie weszła postać w mandoraliańskiej zbroi. Poruszała się z gracją pantery. Ściągnęła hełm, spod którego wysypała się kaskada gęstych, miedzianych włosów. Dziewczyna obrzuciła chłodnym spojrzeniem Thengela i Raana. - Spostrzegawcza - pomyślał Raan, który dalej stał w cieniu. – I piękna. Yuvenall, wychowanka słynnego Bobby, podobno była dobra.
- Moje zamówienie gotowe? - spytała od razu rzeczowo.
Thengel podał dziewczynie zmodyfikowaną broń.
- Lepszej zabawki nie dostaniesz nigdzie, trafiam z niego w Mynocka w ciemnej jaskini na wyczucie - rzekł szczerząc zęby w uśmiechu. - Wypróbuj proszę.
Dziewczyna wzięła blaster i załadowała ogniwo. Po wprawnych ruchach, z jakimi obchodziła się z bronią można było wnioskować, że to profesjonalistka. Podeszła do boxu strzelnicy.
- Hej ty, kaleko w czarnym stroju, - powiedziała. - Ustaw mi 5 zdalniaków na standartowych parametrach, na 2 sekundy.
Słowa były skierowane najwyraźniej do Raana, ten jednak nie zareagował. Thengel stłumił parsknięcie w rękaw kurtki. Yuvenall popatrzyła na Raana.
- Zamrozili cię w karbonicie? Na co czekasz? - Zapytała ostro.
- Na rozkaz, Mylady - odrzekł Raan, kłaniając się przesadnie, z cieniem uśmieszku na bladych ustach. Podszedł do konsoli sterowniczej i wypuścił pięć zdalniaków. Droidy zaczęły pędzić w różnych kierunkach. Po 2 sekundach otwierały ogień do strzelca, jeśli wszystkich się nie unieszkodliwiło. Pięć czerwonych błyskawic opuściło lufę blastera Yuvenall w zaskakującym tempie, i pięć zdalniaków leżało rozprutych na ziemi. Niewielu było ludzi potrafiących tego dokonać. Yuvenall skinęła głową z satysfakcją, oglądając blaster. Thengel zrobił rozbawioną minę, jakby coś bardzo śmiesznego właśnie przyszło mu do głowy.
- Nooo, nieźle - powiedział - ale jeden nie został trafiony w samą dyszę.
Trafione centralnie w dyszę roboty eksplodowały widowiskowo - rzeczywiście jeden był zwyczajnie stopiony blasterowym strzałem. Yuvenall zmierzyła chłopaka chłodnym spojrzeniem złotych oczu.
- Ty pewno potrafisz strzelać lepiej? - Zapytała bez cienia ciekawości w głosie.
- No jasne - Thengel wyszczerzył się jeszcze szerzej. - Raan, możesz ustawić dla mnie to samo?
Po chwili następne kule zabuczały w powietrzu. Thengel otworzył ogień a wszystkie pięć zdalniaków eksplodowało po kolei. Thengel promieniał cały i szczerzył się jeszcze szerzej do dziewczyny. Yuvenall spojrzała na niego bez wyrazu.
- Twoje kredyty chłopcze - rzekła i wyszła rzucając mu zapłatę za broń.
- Czyż nie jest śliczna, kiedy się złości? - zapytał rozpromieniony Thengel, po tym jak drzwi zamknęły się za dziewczyną.
- Jest piękna niczym dzika kocica, ale nie lekceważ jej pazurów Thengelu ... Kto wie, może dzięki temu pożyjesz chwilę dłużej ... Nie potrzebnie zdradzasz się ze swoimi umiejętnościami.
- Ee, co mi tam. Ludzie powinni wiedzieć z kim mają do czynienia i czuć respekt przed reputacją. To właśnie lubię.
- Tak, dzięki temu będą bardziej ostrożni w stosunku do ciebie i strzelą ci w plecy zza węgła. Zachowuj wiedzę o swych umiejętnościach tylko dla siebie.
- A ty, ile zdalniaków zestrzelisz mądralo? - Spytał kpiąco Thengel.
- Ja? A kto ci powiedział, że ja w ogóle strzelam? A zwłaszcza do zdalniaków. - po twarzy Sinka przemknął cień uśmiechu.
- Daj spokój, stary, możesz powiedzieć, chyba nie obawiasz się mnie? W końcu uratowałem ci życie. Sfajfczył byś się w tym cholerny ścigaczu, w dodatku policyjnym, co za hańba by była.
- To, ile potrafisz zestrzelić kul, nie ma tak naprawdę większego znaczenia. Liczy się to, ile potrafisz zachować zimnej krwi, gdy przyjdzie ci strzelać do żywych wrogów. I pamiętaj powiedzonko "wspaniałych pilotów": wspaniały pilot unika sytuacji, w których będzie zmuszony użyć swych wspaniałych umiejętności pilotażu.
- Człowieku - Thengel przewrócił oczami. - Kto ci takie teksty układa? Gadaj zdrów. Serwujesz mi takie gadki od dwóch tygodni, odkąd potrafisz chodzić. Wymyśl już coś lepszego Panie "Ja Wiem Najlepiej".
Raan podszedł do konsoli i ustawił parametry zdalniaków. Wyprostował gwałtownie rękę. Zainstalowany na szynie przegubu ręki niewielki blaster momentalnie wskoczył mu w dłoń. Nim minęły 2 sekundy wszystkie siedem wypuszczonych zdalniaków eksplodowało wśród ognistych fajerwerków.
- Ja ... jak zestrzeliłeś siedem? - Wykrztusił oszołomiony Thengel.
- Zestrzel najpierw sześć, to powiem ci jak zestrzelić siódmego - cień uśmieszku znów przebiegł po ustach Raana. - Albo naucz mnie władać mieczem świetlnym. Z resztą chyba nie mamy już czasu, lecisz ze mną po ten kryształ?
*******
Sink Raan biegł zadymionym korytarzem, dookoła czuł swąd dymu, spalonych ciał i topionej durastali. Moc dodawała mu skrzydeł, ale jego oddech był coraz bardziej ciężki a płuca paliły żywym ogniem, z gardła zaczął dobywać się charkot, w ustach czuł metaliczny posmak własnej krwi. Jeszcze trochę i może zdąży, da radę jak zawsze. Wiedział, że to złudna myśl. Nigdzie nie zdąży z dziurą wypaloną w lewym płucu. Lewa ręka zwisała bezwładnie, prawa zaciskała się kurczowo na rękojeści karabinu E 11, wyrwanego z dłoni jednego ze szturmowców. Wiedział już, że nie zdąży do najbliższego czynnego elewatora. Za chwilę wszystko wokół stanie się piekłem. Może tak ma być, może to słuszna kara za wszystkie zbrodnie, których się dopuścił. Zbijał dla pieniędzy, całe swoje życie. Dlaczego więc ma mieć pretensje do swoich katów? Uśmiechnął się leciutko zakrwawionymi, bladymi ustami, to miała być łatwa robota. Wchodzisz, podkładasz bombę, wychodzisz, takie zadania nigdy nie sprawiały mu satysfakcji. Wszystko szło dobrze, póki odziały szturmowe nie wyrosły jak spod ziemi; zewsząd. Widocznie wiedział zbyt wiele, stał się zawadą, zużytym narzędziem nadającym się do wymiany. Dobrze, że zdążył odciąć dopływ energii do większości budynku. Część drzwi było zablokowanych a większość elewatorów stanęła, holokamery nie działały, to powinno opóźnić pościg. Powinien zdążyć przed eksplozją. Powinien, gdyby nie ta rana. Według wszelkich prawideł nie powinien wyjść cało z zasadzki, którą zastawili na niego, miał szczęście, że zrobili mu tylko jedną dziurę. Ale nie czuł urazy do wrogów, wykonują tylko swoją pracę, tak jak on. Zawsze traktował swoje zadania bez emocji, chłód profesjonalisty, żadnych zbędnych uczuć, one tylko przeszkadzają. Dziś chciał już tylko zemsty. Na ludziach, którym sprzedał swoją duszę. Jego stwórców i katów zarazem.
Drzwi na końcu korytarza, kilkadziesiąt metrów na wprost biegnącego Raana, eksplodowały jasnym światłem. Gogle Sinka przyciemniły się redukując dopływ światła do źrenic i zapobiegając tym samym oślepieniu. Szturmowiec, który stanął w wysadzonych drzwiach, nacisnął spust blastera. Za wolno. Jego seria wypaliła rząd dziur w suficie, gdy upadał z ziejącą w korpusie dziurą, wypaloną przez miotacz Raana. Sink przetoczył się błyskawicznym przewrotem w odnogę korytarza, widząc kolejne białe postacie w wejściu. Blasterowe strzały szturmowców osmaliły mu włosy, mijając głowę o centymetry. Poderwał się na równe nogi i popędził korytarzem. Będzie musiał nadłożyć drogi, co oznacza, że jednak pewno spłonie. Przyśpieszył, choć wydawało mu się to nie możliwe. Bezsilna chęć zemsty paliła bardziej, niż czarna rana, ziejąca w klatce piersiowej.
- A może jednak nie warto? - Świat rozmył się leciutko dookoła. Sink zobaczył świetlistą postać tuż obok siebie, biegła razem z nim.
- Odrzuć broń - powiedziała postać - a wszystko co zrobiłeś będzie ci wybaczone, nie musisz już uciekać, daj mi tylko rękę, wszystko będzie dobrze ...
- To ha