Miałem bardzo długą przerwę od ostatniego zbiorczego wydania komiksów Star Wars, więc zanim wedję w "Szkarłatne Rządy" postanowiłem zapoznać się z przystawką - "Piloci TIE".
Słowem wstępu - mam dość spore oczekiwania względem książek/komiksów SW w których głowną rolę wiodą piloci - uważam, że seria X-wing pisana przez Stackpole`a i Allstona to naprawdę topka historii tego uniwersum, a i komiksy X-wing miały swoje momenty. Czy serie z nowego kanonu o pilotach TIE sprostała wyzwaniu?
Krotko - niestety nie. Z jakiegoś niezrozumialego powodu dostajemy kolejną pozucję do najbardziej upchanego okresu w chronologii czyli pomiędzy epizodem V a VI. Dlaczego tak się dzieje? Nie mam pojęcia, Diseny zapchał ten okres szybciej niż stare EU przez 35 lat.
Sama historia jest średnio angażująca, mamy tutaj własciwie dwie misje, z czego ta pierwsza jest absurdalnie niemożliwa (nawet eskadra Jedi mialby problem z jej wypełnieniem), natomiast druga to ograny motyw z dobrymi imperialnymi, którzy oczywiście muszę przejśc na drugą stronę. Co więcej, całośc jest urwana w bardzo dziwny sposób, sugerując kontynujację, której nie ma? Chyba, że ksiązkowy "Alphabet Squadron" jakoś kontynuuje losy tych postaci. Na plus na pewno zaliczyłbym bohaterów, uważam, że pomimo ograniczonego czasu są jacyś, mogą zginąć i chciałoby się poznac ich lepiej co niestety nie jest nam dane.
Rysunki - solinda średniawka, przeważnie oczy nie bolą, jednak dziwne rysowanie twarzy i całkowite momentami olanie tła wygląda na bardzo szybko wykonana robotę. Ciekawym zabiegiem było odslanianie twarzy pilotów podczas walk, gdy byli w pełnym umundurowaniu.
Słowem podsumowania - średniawka, szybko się czyta, szybko zapimina, całośc zupełnie jak myśliwiec TIE - szybko lata, szybko ginie. 5/10