Krogulec napisał:
jak wyszły prequele nie było ani takiego rozłamu, ani odpływu ludzi z fandomu, ani aż takiej rezygnacji u wielu starych fanów. Pamiętam z pierwszej osoby.
-----------------------
O tu muszę zaprotestować. Też pamiętam te czasy dokładnie. W 1999 miałem 22 lata. Moja najbliższa fanowska "rodzina" to byli ludzie z mojego rocznika (77), 75, 79, i kilku "starych" fanów (roczniki 71, 65). To było łącznie 12 osób, może trochę więcej, ale prawdziwych "hardkorów" to właśnie "tuzin". Wszyscy ci ludzie byli klasycznymi fanami ukształtowanymi w latach 80-tych. Zbieraliśmy figurki, staliśmy w gigantycznych kolejkach po bilety, znaliśmy filmy na pamięć. Niestety ta obmierzła komuna nie dała nam dostępu do tych wspaniałych zabawek, czy modeli dostępnych na Wrednym Zachodzie. Zbierało się więc zdjęcia tych zabawek...
No i zszedłem z tematu. Fani starej daty i ci nieco młodsi (jak ja, he he) byli niesamowicie podekscytowani nowymi filmami. Pogłoski od nich chodziły od roku 1994. Hajp był niesamowity. Trailer wszystkich dosłownie ZABIŁ. Myśleliśmy, że świat eksploduje, że to będzie największe wydarzenie w historii. I w pewnym sensie było. Takiego oczekiwania już nigdy nie było, i już chyba czegoś takiego nie doświadczę Gdy na początku maja usłyszałem w radiu "Anakin`s Theme", myślałem, że normalnie zejdę.
No i w końcu gdy film miał premierę za oceanem, i oceny były takie sobie, nikt jeszcze się nie przejął. Polska została wtedy potraktowana bardzo nie fair i dostaliśmy premierę 4 miesiące po amerykańskiej (!!!). Nikt tyle nie chciał czekać. To były początki filmowego piractwa, i wszyscy obejrzeliśmy The Phantom Menace z tej słynnej, gównianej kopii z tą latającą literką "Z".
I wtedy się zaczęło. Nie było polskiej premiery, każdy obejrzał film w innym terminie, zaczęły się wakacje, ludzie się rozjechali, nie było kiedy porozmawiać na temat filmu. Ale już wtedy pamiętam, że jeden kolega stwierdził "bieda. Matrix jest zabójczy". Trzeba pamiętać, że TPM miało morderczą konkurencję w postaci Matrixa. W końcu przyszedł wrzesień i zobaczyliśmy film w kinach. Owszem, wyglądał nieźle, ale opinie już były ukształtowane. Ogromna większość starych fanów była bardzo zawiedziona. Film właściwie do nikogo z mojego otoczenia nie dotarł. Nikogo nie poruszył. Opinie były właśnie takie: nudne, nie ekscytujące, pozbawione znaczenia, pozbawione treści, przesłania do widza.
Wtedy były inne czasy. Po premierze TLJ każdy pobiegł do domu i wbił się na jakieś forum, żeby wyrazić swój zachwyt lub niezadowolenie. Co lepsi nagrywali "reaction videos" z samochodu na parkingu po nocnym seansie. W ciągu minut po pierwszych seansach wybuchła histeria. W 1999 w Polsce internet raczkował, zresztą na świecie również. Reakcja na film miała o wiele większą bezwładność. Wiadomości rozchodziły się wolniej. Nie było mediów społecznościowych, ani stron-agregatorów ocen. Fala niezadowolenia i zawodu wzbierała bardzo powoli. Ludzie nie chcieli uwierzyć w fakt, że film jest nieudany. Chodziliśmy do kina po kilka razy. I dopiero po tych kilku razach zaczynało docierać. To było bardzo kiepskie uczucie.
Mimo, że nie było eksplozji niezadowolenia, bo nie było po prostu środków do publicznego okazania zawodu, TPM miało bardzo destruktywny wpływ na ówczesny fandom. To moje najbliższe fanowskie otoczenie, o którym pisałem na początku, zostało rozbite. Ludzie stopniowo porzucali SW, cały ten proces był rozłożony na 3 lata do premiery AOTC. W końcu zdałem sobie sprawę, że zbliża się premiera AOTC, a prawie nikt z moich znajomków na film nie czeka, nie komentuje trailera. Okazało się, że z całej tej hardkorowej, fanowskiej ekipy, pozostały tylko dwie osoby - mój starszy kolega (rocznik 1971) i ja. 10 osób odpadło i już nigdy do klimatu nie wróciło. Zostaliśmy dosłownie "zdziesiątkowani". Oczywiście trudno moje osobiste doświadczenia ekstrapolować na zachowanie całego fandomu, ale tak wyglądało to w moim otoczeniu. Ogólnie cały fandom pękł, i pęknięcie było takie samo, albo i większe, jak za czasów Trylogii Disneya. Powstał nawet o tym film dokumentalny.
Dla mnie era Prequeli nie była jakoś szczególnie traumatyczna, ja te filmy nawet lubię, to były fajne czasy. Jak okazja jest, zawsze Prequele oglądam. Ale zawsze będę je kojarzył z poczuciem osamotnienia. Już nie było z kim o starwarsach pogadać. Tak jak mówiłem, na placu boju zostałem tylko z tym jednym kolegą, tylko my trzymaliśmy sztandar SW. A nawet muszę się przyznać - nie miałem zamiaru iść na AOTC do kina. Też powoli dryfowałem oddalając się od Gwiezdnych Wojen. Dopiero mój kolega Wojtek po powrocie z seansu stwierdził "no, to już bardziej przypomina film". A był to największy malkontent i krytykant, jakiego kiedykolwiek znałem. Pomyślałem sobie wtedy, że jeżeli taki malkontent i krytyk kina był w stanie to obejrzeć, być może nie jest źle. Poszedłem do kina i znowu poczułem przypływ nadzei. Film w porównaniu z TPM był bombowy. Do dziś uważam AOTC za najlepszy z prequeli. A z moim kumplem Wojciechem pozostaliśmy fanami, oglądaliśmy wielokrotnie w kinach AOTC, ROTS, graliśmy w Battlefronty, oglądali CW i TCW, dysktuowali godzinami na temat SW, Mocy, Jedi, Republiki, Senatu, czekali na nowe starwarsy, obejrzeliśmy razem TFA. Niestety, już nie dowiem się nigdy, co myślał o TLJ, nie zdążyliśmy się zobaczyć, kolega zmarł na początku sierpnia tego roku... RIP Wojtek
Życie toczy się dalej, a fakt pozostaje faktem - TPM zdziesiątkowało fandom i wywołało wielkie pęknięcie. Może nie była to taka szalona eksplozja jak w wypadku TLJ, proces przypominał raczej dryf kontynentów. Nikt nie zdawał sobie z tego sprawy, dopóki wszystko już się nie dokonało, ale to miało miejsce. Mało kto to teraz pamięta, to było prawie 20 lat temu (!!!). Dla mnie osobiście cała histeryczna reakcja na TLJ była dość śmieszna - na własnej skórze doświadczyłem prawdziwości powiedzenia "historia się powtarza".