Sorry, ale to jest słabe, nie dałem rady obejrzeć do końca. Całe Red Letter Media straciło swój pazur. W którymś momencie po prostu przestało ich to bawić, a żyć z czegoś trzeba. Niestety, taka jest kolej rzeczy jeżeli chodzi o "jutuberów" - to nie są zawodowcy, a po prostu amatorzy, którzy mieli trochę szczęścia i udało im się przebić. Kilka celnych wideo analiz i zabawnych recenzji ale na tym kończy się potencjał amatora. Po prostu nie da się tego dalej ciągnąć. Mike Stoklasa to inteligentny facet, wykształcony kierunkowo jeżeli chodzi o filmy, ale znudzony i zmęczony. Ślad nie został po jego dawnej pasji. Jego ostatnie występy (od jakichś 2 lat) to pokaz wypalenia zawodowego i znużenia tematem. Podobny los spotkał Jamesa Rolfe (AVGN).
Cały stosunek RLM do współczesnych starwarsów to schizofreniczna mieszanka nostalgii, prawdziwego zainteresowania i konieczności biznesowej. Dominuje niestety czynnik pierwszy i trzeci. To jest już drugie podejście RLM do TLJ. Moim zdaniem ich pierwsza recenzja była zupełnie nietrafiona. I prawdę mówiąc wydawała się zupełnie nieszczera, oglądając ją miałem wrażenie, że Stoklasa & Co bawią się w jakiś zawoalowany trolling. Mimo demonstrowanej pogardy do środowisk fanowskich i skomercjalizowanej nerdozy, oś ich krytyki pokrywa się w 100% z punktem widzenia najbardziej hardkorowych fanów SW. Chłopaki z RLM w tamtej recenzji (i Plinkett w tym filmiku, z tego co zdążyłem zauważyć) koncentrują się na jakichś kwestiach in-universe, drobnych i zawiłych "logistycznych" detalach scenariusza, wrzucając gdzieniegdzie pogardliwe uwagi co do poziomu intelektualnego SW. Jednocześnie kompletnie ignorując wszelkie charakterystyki czysto "filmowe" TLJ - rytm, tempo, dialogi, oddziaływanie emocjonalne na widza. RLM zupełnie tymi recenzjami zaprzecza wszystkim swoim własnym zasadom oceny filmów, do tej pory konsekwentnie stosowanym.
Prawdę mówiąc, ja też zaczynam tracić wiarę w te całe starwarsy. Być może naprawdę TLJ był nietrafionym eksperymentem - ale z innych powodów niż twierdzą fanatycy. Okazuje się po prostu, że na nieco lepszy film w stylistyce Star Wars nie ma za bardzo publiki. Nie ma na taki towar klientów. Hardkorowy fandom nie tego oczekuje. Humanizacja tych filmów spotyka się ze ścianą niezrozumienia. TLJ jest w pewnym sensie luźną wariacją na temat, ale tzw core audience ma to kompletnie gdzieś. Istotna część środowiska fanowskiego podchodzi bardzo "poważnie" do uniwersum, jednocześnie podchodząc zupełnie niepoważnie do jakości filmu jako takiego. I to jest źródło rozbieżności ocen krytyków i publiczności (pewnej części oczywiście bo twierdzenia o masowym odrzuceniu filmu przez ogół publiczności można między bajki włożyć).
Wracając do Stoklasy i jego wygłupów jako Plinketta - trochę mi gościa szkoda. Od zabawnej analizy do wymuszonego, absurdalnego bełkotu. Facet w piewszych zdaniach stwierdza, że Star Wars jest wypalonym, skończonym wrakiem. Po co w takim razie zajmować się takim bankrutem? Wiadomo - publika oczekuje na recenzję Plinketta. To już dla Stoklasy nie jest twórcza zabawa, a biznesowy obowiązek. Pasja stała się pracą, którą znienawidził. Dlatego jego recenzja jest tak męcząca i po raz pierwszy nie byłem w stanie tego skończyć i wracać nie zamierzam.