Ściana niesamowitych emocji, którą krążyła nade mną w okolicy finału czwartego sezonu "Star Wars: Rebels" w końcu pękła po 15-tym wydłużonym epizodzie i wylała się na mój fanowski umysł, szokując mnie niezmiernie. Te 45 minut popularnych "Rebelsów" było niesamowite w tak ujmujący i szczery sposób, że ciężko jest do końca określić ich wydźwięk i odbiór; to jak zmieniły wartość całego serialu i co istotne w stosunku do mnie: to kim stał się Ezra, jak bardzo stał się odpowiedzialny. Bridger wykazywał niebywałe cechy, które rozwijały się stopniowo w serialu, lecz w ostatnim epizodzie 4-ego sezonu zachowywał się tak, jakby tą odpowiedzialnością i równowagą był coraz bardziej dostrojony. Jednakże w całym tym kilkudziesięciominutowym tyglu akcji niniejszego, finiszującego epizodu, najmocniej poraziło mnie ukazanie się Imperatora w Hologramie na Lothal, w normalnych niczym rodowych szatach, a nie w ziejącym mrokiem akolickim całunie, co chyba takim zabiegiem w "Gwiezdnych Wojnach" stało się tu po raz pierwszy. To było niczym, przy tym jak Ezra w prawie, że ostatnich chwilach epizodu, dzięki mocy latających wielorybowatych, zaopatrzonych w macki stworzeń odleciał z Thrawnem w Hiperprzestrzeń i... zniknął. Pytanie jest, co logiczne, następujące. Gdzie znajduje się Ezra, i co zrobił z Thrawnem po tym, jak zapewne gdzieś wylądowali wyskakując z Hiperprzestrzeni? Czy będzie 5-ty sezon "Star Wars: Rebels"? A jeśli tak, to ile lat po bitwie o Endor będzie rozgrywać się jego akcja?