Przyznam, że trochę zastanawia mnie określenie: "To już są inne Gwiezdne Wojny", którym spotkałem się w wielu recenzjach i miało ono wydźwięk negatywny.
Cofnijmy się do poprzedniej nowej trylogii, czyli słynnych prequeli. W stosunku do OT to totalne wywalenie wszystkiego do góry nogami - CGI, zupełnie inna stylistyka wizualna, walki na miecze przypominające taniec, midichloriany, masa wątków politycznych, mogę wymieniać tak dalej, ale wiecie o co chodzi. I tak jak starsi fani twierdzą (ja ten spór znam tylko z opowieści, bo byłem wtedy małym Wojtkiem jarającym się Mrocznym Widmem) one również wywołały ogromną polaryzację wśród fanów. Na pewno pojawiały się dokładnie te same określenia: "To już nie to samo", "To już inne Gwiezdne Wojny", "Chyba z tego wyrosłem".
Mamy rok 2015 i do kin wchodzi Przebudzenie Mocy próbujące jak najmocniej się da odtworzyć klimat Oryginalnej Trylogii - tak uwielbianej przez fanów. Wszystko kończy się ogromnym sukcesem z perspektywy Disneya. Film jest bardzo podobny do OT, czego oczekiwała większość fanów, aż do takiego stopnia że rozpoczyna się lincz filmu, mimo wszystko dość delikatny porównując do sytuacji z TLJ, którego głównym hasłem jest "TFA to zżynka z ANH". Fani cieszą się z nowego siódmego epizodu (bądź nie) i czekają na kolejny VIII epizod licząc, że wniesie coś nowego ("Okej, JJ zaczął bezpiecznie, teraz czas na coś nowego"). Licząc tak naprawdę na to, że film będzie Oryginalnymi Star Warsami i nie będzie nimi jednocześnie. Co z logicznego punktu widzenia jest niemożliwe, a z praktycznego prawie niemożliwe.
Grudzień 2017, wychodzi Ostatni Jedi i zaczyna się jazda bez trzymanki. Okazuje się, że Rian Johnson stworzył nowy epizod Gwiezdnych Wojen, który zrywa z pewnymi schematami i próbuje czegoś nowego, nadaje tej trylogii inny kierunek i inny styl. Robi w ogólnym rozrachunku dokładnie to samo co zrobił Lucas z prequelami. Prequelami, które masa fanów najpierw skreśliła, a potem zaczęła cenić. Teraz jest jeszcze za wcześnie, żeby mówić o podobnym losie dla Trylogii Sequeli, ale możemy za parę lat doświadczyć tego samego.
Wróćmy do głównego tematu. "To są inne Gwiezdne Wojny". Po tych słowach recenzenci oceniają, że film jako film sci-fi/space opera jest dobry, jako Star Wars jest słaby. Czy naprawdę to, że te Star Warsy są inne powoduje, że dla Was nie mieszczą się one w pudełku "Star Wars"? W żadnym wypadku nie bronię Wam takiej opinii. Raczej zachęcam do zgłębienia tego tematu, bo spotykam się z tym określeniem i jestem ciekaw jakichś Waszych głębszych przemyśleń na ten temat.
Na koniec moja własna opinia jak Disney i Lucasfilm powinno poradzić sobie z tym problemem. Epizody głównej sagi powinny skończyć się na 9 części, co najmniej na następne ~10 lat. Jak widać fani burzą się na "inne Gwiezdne Wojny" w głównej sadze, jednocześnie ceniąc tą inność w spin-offach. Dlatego Disney powinien wypuszczać tylko spin-offy albo nowe, zupełnie odrębne trylogie. Tutaj widzę szansę na to, żeby dany film mógł być po prostu bardzo dobry i jednocześnie trafiać do zdecydowanej większości fanów.