Tak sobie rozkminiam, tak się mocno zastanawiam. Czym jest moc w najnowszej trylogii. Jak dla mnie spadkobiercy Lucasa nie za bardzo rozumieją na czym to polega, co w sumie można skwitować dialogiem z Przebudzenia Mocy.
Finn - Użyjem Mocy
Han - To tak nie działa.
No właśnie. Moim zdaniem tak to nie działa jak to zostało pokazane w najnowszej odsłonie cyklu. Owszem sceny z Lukiem podobają się i to motzno. Jednak Disney/Lucasfilm ma taką tendencję do przerysowywania, przekoloryzowania pewnych elementów SW, a tak naprawdę to robią nowe filmy SW, a przynajmniej Epizody, na zasadzie robimy wszystko dwa razy szybciej, dwa razy więcej i wszystko ma być dwa razy większe. Nowa DS wbudowana w planetę, powiększone AT-AT, przekokszona Rey, która troszkę pomachała mieczem, obcięła skałę, a później poskładała kilku Gwardzistów Snoke`a - to tak dla przykładu, no i MOC.
Myślałem sobie na ten temat już na spokojnie po dzisiejszym seansie. Całe to połączenie między Rey i Kylo było jeszcze jako takie całkiem ok, do momentu kiedy oboje mogli się dotykać. Co to kuhwa jest teleportacja?
Następnie Leia, która lata sobie w kosmosie, bo tak.
Końcowa scena, gdzie na Crait przychodzi Luke i to w dodatku jakiś taki odmłodzony, myślę sobie WTF? Pofarbował sobie brodę? Jak on w ogóle tu się znalazł? Pewnie wyciągnął sobie z wody swojego X-Winga i przyleciał? Co jest?
No jednak nie. Osiągnął stan Nirvany i, i no, sami wiecie jak to było.