Wiem, że zostało już tylko półtora dnia do premiery TLJ i może nie jest to najlepszy czas na takie luźne dyskusje na temat Star Wars ale ciekawi mnie czy tylko ja zauważam pewną "przypadłość".
W ostatnich tygodniach mamy wysyp różnego rodzaju wywiadów. Podczas tych wywiadów bardzo często możemy usłyszeć słowa aktorów w stylu "Jestem OGROMNYM fanem Star Wars!" (Laura Dern), "Jak miałam 6 lat to rodzice przedstawili mi Star Wars prawie jak świętego Graala" (Gwendoline Christie), "John Boyega to największy fan Star Wars jakiego znam" (Mark Hamill). Nie chcę tu jakoś bardzo odbiegać od głównego tematu, bo zacząłem już pisać o tym, że fan fanowi nie równy, że niektórzy nazywają się fanami tylko dlatego, że jest to teraz modne, kim tak właściwie jest fan i czy rzeczywiście trzeba nerdzić Star Warsy każdego dnia żeby nim być.. i stwierdziłem, że kasuję to, bo to takie neverending story, które było już poruszane wiele razy bez sensownej odpowiedzi. Wracając.. Z całej ekipy największym fanem najprawdopodobniej jest John Boyega, które nazwałbym "fanem nieekspertem", czyli fanem pokroju Ewana McGregora - "uwielbiam ponad wszystko, ale nie interesuje mnie nic poza filmami i grami". Jedynym "fanem ekspertem" w ekipie tworzącej SW jakiego znam jest Sam Witwer (głos Starkillera w TFU i Maula w TCW/Rebels). Gość ma taką wiedzę, że prawdopodobnie położyłby w konkursie wiedzy o SW cały Bastion. Po drugiej stronie barykady mamy np. Domhnalla Gleesona, który bardzo niewiele wie na temat Star Wars i nigdy nigdzie nie ściemniał, że jest fanem tego uniwersum czy np. odtwórczynię głównej roli Daisy Ridley. Nie mówię, że nie lubi SW, ale wygląda na to, że równie dobrze mogłoby to być MCU, Piraci z Karaibów czy coś innego.
No i tu nachodzi mnie pytanie - czy aktor grający w Star Wars powinien być fanem tego uniwersum? Moim zdaniem.. niekoniecznie, mamy Wedge`a Antillesa, którego odtwórca dość mocno odcina się od tego świata, a mimo to stworzył poboczną postać, która grała pierwsze skrzypce w wielu pozycjach książkowych i komiksowych. Z drugiej strony granie w SW to trochę takie podpisanie umowy na całe życie, przynajmniej tego by chcieli fani. Ciężko teraz mówić czy sequele będą na tyle kultowe, że za 30 lat zobaczymy jakąś kontynuację, ale wyobrażam sobie siwego Johna Boyegę, który z entuzjazmem wchodzi w to bez chwili namysłu. Co do Daisy już nie mam tej pewności.
Drugie pytanie - czy reżyser powinien być fanem SW?