Do premiery już niewiele czasu, więc po filmie jak w przypadku TFA będzie tu można pisać swoje recenzje i przemyślenia
Do premiery już niewiele czasu, więc po filmie jak w przypadku TFA będzie tu można pisać swoje recenzje i przemyślenia
http://mashable.com/2017/12/06/star-wars-last-jedi-rotten-tomatoes-score-reviews-reactions-fresh/
Artykuł bardziej jako ciekawostka, koleś przewiduje między 96-98% score dla TLJ na rottentomatoes, najwyższy ze wszystkich epizodów. Oczywiście przewidywania z tyłka, chociaż w "kuluarach" krążą opinie, że film wyszedł kapitalnie i są więcej niż zadowoleni. To również jedynie ploteczki, chociaż Mark powiedział, że dla niego to najlepsze SW od TESB, zaś Riana chcieli na reżysera E9, a potem powierzyli mu całą nową trylogię. To takie pierwsze pozytywne promyczki, równie dobrze mogą okazać się nic nie znaczące. Do tego słowa Adama Drivera, że Rian uczynił SW nieco ambitniejsze i ma nadzieję, że widzowie to docenią.
A słowa Drivera z dzisiejszego eventu w Japonii, gdzie pokazano 13 minut TLJ. Nie wiem, co dokładnie, nie spoilerowałem sobie, ale na reddicie treść już lata.
W sobotę (u nas niedziela ~2-5 rano) premiera w Los Angeles i pełny pokaz. W poniedziałek pokazy dla prasy, a we wtorek znika embargo na recenzje. Także w niedzielę już lepiej Internetu nie włączać
Luke S napisał:
W sobotę (u nas niedziela ~2-5 rano) premiera w Los Angeles i pełny pokaz. W poniedziałek pokazy dla prasy, a we wtorek znika embargo na recenzje. Także w niedzielę już lepiej Internetu nie włączać
-----------------------
Czyli od niedzieli ban na youtube, reddita i googlowanie czegokolwiek z wyrażeniem "star wars"
A czy Bastion będzie bezpiecznym miejscem dla spoilerofoba jeśli unikam "niebezpiecznych" newsów, działów i tematów?
mkn napisał:
A czy Bastion będzie bezpiecznym miejscem dla spoilerofoba jeśli unikam "niebezpiecznych" newsów, działów i tematów?
-----------------------
Ciężko powiedzieć. 2 lata temu jakiś głupek (pod świeżo zarejestrowanym nickiem) założył wątek o niewinnie brzmiącym temacie. Dałem się złapać, he he. W poście było tylko jedno zdanie, spoiler z Hanem Solo Gdybym sam się wcześniej nie domyślił, może bym się zezłościł. Ale tak czy owak wysłałem autorowi małe PW z dobrymi radami
Jeżeli naprawdę panicznie boisz się spoilerów, to być może trzeba unikać forów i komentarzy.
Dostałem w twarz dokładnie tym samym spoilerem Pociskałem wtedy nałogowo w Uprising na komórce i tam na globalnym chacie idioci pisali o Solo co 5 min.
Także dzięki za ostrzeżenie, zawsze może trafić się kolejny idiota, który zarejestruje się na Bastionie tylko po to by zepsuć innym zabawę. W sumie kilka dni bez internetu powinno mi ogólnie dobrze zrobić
Faktycznie, było coś takiego . Ale i tak już wiedziałem; oczywiście ledwo otwarłem fejsa, a tam post któregoś ze znajomych, w stylu "tralalala....... HAN SOLO NIE ŻYJE".
Zresztą tak samo miałem przy Grze o tron i Krwawych Godach.
Ludzie są okrutni...
Nie pamiętam czemu ale ten spoiler nic a nic mnie nie zaskoczył, nie zepsuł mi filmu. Mimo tego, że nie czytałem żadnych doniesień, nawet trailera nie oglądałem niemalże do samej premiery (niechcący zobaczyłem chyba przed Marsjaninem). To się po prostu prezentowało jako jedyne możliwe, logiczne wyjście z sytuacji. Plus dawne opowieści Forda o tym jak miał dość roli Solo i jak optował za zabiciem Hana w ROTJ. Cała ta sytuacja prowadziła do tego "wydarzenia". Teraz też jest podobnie i niektóre nienazwane "sensacje" podobnie wiszą w powietrzu... albo i nie!
Wiadomo, porgi zagryzą Rena i będzie spokój.
Faktycznie, ten artykuł to raczej zbiór plotek, domysłów i pobożnych życzeń. Ale faktem jest, że oczekiwania są "dobre" - szykuje się solidne otwarcie. Niestety (? - to zależy od punktu widzenia) dziś tak jest, że prawdziwe niespodzianki zdarzają się rzadko, szczególnie w przypadku wielkich i długo oczekiwanych filmów. Jaki będzie TLJ, okaże się już wkrótce. A co do unikania internetu... to czy naprawdę trzeba? Recenzje i oceny można czytać. To w niczym nie zaszkodzi.
To był pierwsza część sagi, po której nie poczułem nic. Brawo za odwagę i brawa za Luke`a o jakim od zawsze marzyłem ale mimo, że bardzo chciałem nie poczułem tu tego pierwiastka, za który pokochałem Star Warsy. To już nie jest ten świat, który pokochałem. Może ja się zatrzymałem w miejscu i trzeba iść do przodu ale niestety to zabawa nie dla mnie
Kumajcie, że ten nowy film tez sie nazywa "Star Wars". Przeciez oni nic nowego nie umią wymyśleć!! 2/10 i chce zwrot pieniedzy
Widziałem film, nie mogę jednak się podzielić najmniejszą tajemnicą, ponieważ. Film mi się nie podobał, wszystkim pelikanom mówię stanowcze nie! Co to w ogóle za pomysł, żeby łączy dwa uniwersa takim takim chwytem. Osobiście uważam, że pomysł na powrót postaci Severusa Snape`a granego przez Adama Drivera został doszczętnie zmarnowany...Żenada. 6¾/10.
Do premiery już blisko.
Tak więc temat trzeba otworzyć za wczasu !
Z moej strony dla wszystkich hejterów - Fuel For Hatred:
https://www.youtube.com/watch?time_continue=159&v=-7Q-mtF012c
a to nie to samo?
http://www.star-wars.pl/Forum/Temat/22611
Panie ja mam prawo do własnego zdania i do własnego tematu.
Ponadto z wyczuciem trzeba, a nie 5go grudnia temat recenzencki, kabaret...
Jak widać w temacie recenzenckim sporo recenzji się już pojawiło. Co do tego masz? Jakiś problem, Jorusie?
Niech Moc będzie z Wami.
Ha! Przyznaj się, że zapomniałeś i teraz szukasz wymówki!
Szczerze mówiąc nie wiem gdzie napisać o tym spoilerze, więc wykorzystam ten zdublowany temat recenzencki przez Joruusa. Przed chwilą natknąłem się na informację, że początek spoilera na początku TLJ R2 odtworzy wiadomość z ANH od Lei do Obiego i na tej podstawie Luke... postanowi szkolić Rey. Trochę to dziwne szczerze powiedziawszy, że to miałby być decydujący czynnik; no i dwa pytania: a) czy to prawda i b) jeżeli to prawda, to jak to wyjdzie w praniu, bo po samym opisie nie jestem co do tego przekonany. koniec spoilera
Niech Moc będzie z Wami.
Wątpię, a przynajmniej mam nadzieję, że to fake. To tak trywialne jak sytuacja z imieniem "Martha" w BvS.
No oby, bo naprawdę słabo to brzmi. Myślę, że jest wiele ciekawych sposobów na ukazanie początek spoilera przemiany Luke`a, by zaczął szkolić Rey koniec spoilera, ale to jest naprawdę kiepskie; jedna z gorszych teorii. Chociaż znając Disneya i obecny Lucasfilm wszystkiego można się spodziewać, włącznie z tym. I wcale by mnie to nie zdziwiło.
Niech Moc będzie z Wami.
Prawda - ale zrobione tak, że mi osobiście się bardzo podoba. początek spoilera po wielu odmowach Luke`a i ignorowaniu Rey, wreszcie trafia do MF, spotyka R2 i on mu puszcza to nagranie. koniec spoilera
Wyciekły książeczki dla dzieci omawiające w zasadzie całą pierwszą część filmu
No to nie powiem że się zawiodłem, liczyłem że będą początek spoilera duchy mocy i to one go przekonają do tego koniec spoilera Mam nadzieję że pojawią się jeszcze w jakiś inny sposób, w innym celu.
Myślę, że duchy Mocy na sto procent się pojawią. Akurat jeszcze durniejszym pomysłem byłoby, gdyby to one, czyli Obi, Ani, Yoda, nakłaniały Luke`a do trenowania Rey. A podobno mają mieć ważny wpływ na losy bohaterów, czyli w domyśle nie tylko Luke`a, a pewnie i Lei, i Kylo. Może i nawet Rey.
Niech Moc będzie z Wami.
hihihi, Joruus, zostałeś chyba użytkownikiem własnego paliwa
Ludzie, to jest dział forum ze spoilerami więc wszyscy którzy się ich boją niech idą do tematu bez spoilerów. Zamierzam chłonąć każdy możliwy spoiler jaki ujrzy światło dzienne i chętnie się tutaj z Wami podzielę
Podobno TLJ rozwala system, w pozytywny sposób. Przynajmniej o ile wierzyć opinią tych co już widzieli na prapremierze w LA.
Mnie się wydaje, że te opinie są mocno przesadzone. Chwalą przede wszystkim za „inność”, co nieco budzi niepokój, bo nie wiadomo w sumie, co za tym wyrażeniem się kryje. Jeżeli to, że nie jest to kolejna kopia i nie dostaniemy TESB 2.0, to już jest się z czego cieszyć. O wiele bardziej wolałbym, żeby coś przekombinowali, ale zrobili to po swojemu, w oryginalny sposób, a nie znowu zachowawczo.
Warto dodać, że TFA też miało sporo pozytywnych recenzji. Ba, w zasadzie prawie wszystkie takie były. Też ten film nazywano świetnym, przełomowym, a niektórzy nawet pisali, że to najlepszy epizod z całej sagi. A potem jak wyszło, wszyscy doskonale wiemy. O ile niektórym się podoba, to w zasadzie druga połowa fanów tego filmu nie znosi. TFA budzi spore kontrowersje jednym słowem, a recenzje tego nie oddawały. Inna sprawa, że dziennikarze zaproszeni na premierę mogą specjalnie pisać dobrze, bo to w zasadzie ich być lub nie być na kolejnych prapremierach.
Niech Moc będzie z Wami.
Nie byłem jeszcze w kinie, bo premiera za 3 dni, jednak doszedłem do filmu przez internet. Możliwe, że zniszczyłem sobie seans, jakość filmu latającego po internecie jest katastrofalna. Jednak wybiorę się do kina i obejrzę Ostatniego Jedi ponownie. Film zaskoczył mnie pozytywnie.
Pierwsze 15 minut filmu denerwujące,dużo głupiego humoru, jednak da się przeżyć. Dalsza część filmu na szczęście przedstawia mroczniejszą stronę, z żałosnego momentami humoru bohaterowie zaczynaja przeżywać istny tragizm. Dzieje się tak mniej więcej do połowy filmu, wtedy dobra strona zaczyna podnosić się po licznych stratach. Po połowie filmu, akcja przyspiesza niczym w Zemście Sithów, widzimy wiele pojedynków i dużo mroku... Klimat idealnie jest dopasowany do TESB, może nawet jest mroczniejszy?
Końcówka filmu to arcydzieło, niesamowicie zaskakujące i mimo odpowiedzi na wiele pytań, epizod 8 zostawia nas z kolejnymi...
Podsumowując, według mnie Ostatni Jedi jest najlepszym epizodem w całej sadze, najważniejsze jest to, że podobieństw do poprzednich filmów jest naprawdę mało.
The Force Awakens po obejrzeniu The Last Jedi powinien zostać dobrze zrozumiany.
Ostatecznie myślę, że fabuła filmu trochę psuję historię poprzednich części.. początek spoilera Dowiemy się, że Moc to coś co zepsuło Galaktykę koniec spoilera
Jednak film dobry!
Moje oceny wszystkich filmów z oceną Ostatni Jedi:
Mroczne widmo 5/10
Atak klonów 2.5/10
Zemsta Sithów 7/10
Rogue One 9/10
Nowa Nadzieja 8/10
Imperium Kontratakuje 10/10
Powrót Jedi 8.5/10
Przebudzenie Mocy 4.5/10
Ostatni Jedi 10/10
Błagam! Czy ty naprawdę myślisz że jesteśmy tacy głupi i będziemy ci wierzyć, że oglądnąłeś film.
Forumowiczu "biki", zasada jest taka - jeśli doszedłeś, jak twierdzisz do filmu w internecie, to powinieneś tutaj zamieścić linka. Rozumiem, że mogłeś zapomnieć, i teraz czekasz, aż (za chwilę) zniknie forumowa "30 minutowa blokada" - spoko, każdemu się zdarza, ale wiedz, że dla swojej wiarygodności, jednak powinieneś w następnym poście podać źródło, inaczej no wiesz, no comment ...
AJ73 napisał:
Forumowiczu "biki", zasada jest taka - jeśli doszedłeś, jak twierdzisz do filmu w internecie, to powinieneś tutaj zamieścić linka. Rozumiem, że mogłeś zapomnieć, i teraz czekasz, aż (za chwilę) zniknie forumowa "30 minutowa blokada" - spoko, każdemu się zdarza, ale wiedz, że dla swojej wiarygodności, jednak powinieneś w następnym poście podać źródło, inaczej no wiesz, no comment ...
-----------------------
jestes pewny zeby tu zamiescic link? Moze bardzo bedzie kusiło osoby które chcą zobaczyć film w kinie?
może dostane bana za to?
Linki na pw mogę wysłać, jednak odradzam... ja sobie film zniszczyłem, bo został nagrany telefonem
Więc jeszcze raz, kto chce na pw link?
Już taki jeden ostatnio był co twierdził że widział film i okazało się że to było fake konto.
Choć to czy widziałeś film wydaje się mało prawdopodobne to każda okazja żeby dowiedzieć się spoilerów jest dobra xD bo one i tak do środy w większości mają podobno wiarygodność.
Więc początek spoilera czy były duchy mocy jeśli tak to czyje? koniec spoilera
Jak chcesz możesz coś napsisać coś szczegółowego co potem jak zobaczy się film będzie można potwierdzić, to wtedy zwracam cały honor.
... "biki" nie za spoileruje ci, nie widział filmu, i nie da linka źródłowego.
Thats all folks ...
Xalkigo napisał:
Już taki jeden ostatnio był co twierdził że widział film i okazało się że to było fake konto.
Choć to czy widziałeś film wydaje się mało prawdopodobne to każda okazja żeby dowiedzieć się spoilerów jest dobra xD bo one i tak do środy w większości mają podobno wiarygodność.
Więc początek spoilera czy były duchy mocy jeśli tak to czyje? koniec spoilera
Jak chcesz możesz coś napsisać coś szczegółowego co potem jak zobaczy się film będzie można potwierdzić, to wtedy zwracam cały honor.
-----------------------
Więc zobaczymy po premierze
Powiem Ci coś szczegółowego co się dzieje w epizodzie 8.
początek spoilera Luke uważa, że moc trzeba zniszczyć, bo tylko jej zniszczenie pozbędzie się następnych użytkowników mocy i zagrożenia przejścia któregoś na ciemną stronę. Ogólnie Luke nie chcę szkolić Rey właśnie z tego powodu... jednak dowiaduje się dzięki jej medytacji, że ona jest prawdziwym wybrańcem.
Jak zniszczyć Moc? Rey ratując Kylo przed Lukiem odnajduję sposób. Z tego powodu, że Darth P.. to Snoke, a Rey jest reinkarnacją dziewczyny sprzed tysięcy lat (zakon myślał, że ona wróciła pod postacią Anakina) więc wracając do tego pomysłu Rey... zamierza połączyć siły z Kylo, następnie zmusić Snoke`a do wspólnego oddania mocy. Epizod kończy się prezentacją potęgi Snoke`a, który niszczy medytacją całą flotę ruchu oporu, a sam Snoke wykorzystuje chwile i usypia mocą Luke`a po chwili z nim znikając.
gdy film konczy sie, kylo rozmawia z leią. leia mówi, że jest dumna z nawrócenia. potem dowiemy się że Leia zniknęła, zostawiła hologram gdzie informuje iż odnalezienie Luke`a należy do niej. Rey mówi ze musza sie wiele nauczyc aby w koncu zawładnąć nad umysłem Snoke`a koniec spoilera
biki napisał:
może dostane bana za to?
-----------------------
dostaniesz ;p
5. Niedopuszczalne jest umieszczanie przez użytkowników na łamach Bastionu treści o charakterze:
(...)
i. naruszających prawo, w szczególności prawa autorskie.
Też już widziałem film początek spoilera film w stylu Disneya, porki dodane tylko żeby maskotki sprzedawać, bezczelny skok na kasę koniec spoilera
To ja też poproszę o ten link, skoro go masz. Nie trzeba płacić di$n€¥owi, a w takiej jakosci to i Driver lepiej będzie wyglądać.
Paniczki się łapią na baita XD
filmu nie ma jeszcze w sieci, biki kłamie, można się rozejść.
Ej, dwa lata temu nie było takiego wysypu cwaniaków co widzieli film przed wszystkimi
Smutne skutki sequelowania.
Bo tak naprawdę nie widzieli. xD
nie no, wiadomix, ale pochylam się nad faktem że tej zimy obrodzilo w takich
Znalazłem to na jednaj z stron jestem ciekaw czy to prawda. początek spoilera Resistance is blown to hell at beginning.
There is a plot of about tracking to lightspeed so Resistance will not go to lightspeed. Entire movie is FO chasing Resistance.
Finn are dispatched to find how not to track in lightspeed.
Finn and Rose and BB-8 goes to Casino looking for Code Cracker to get him onboard to disable tracking device of FO.
Poe is till hot shot pilot and goes rogue pilot and blows up missle/air defenses. Leia is pissed at him and demotes him for going Rogue. He causes mutiny and towards end of film but helps Resistence escape to planet.
Luke uses his lightsaber in two flash back scenes.
Rey leaves Luke and goes to fight Kylo.
HUMOR Porgs are everywhere. Chewbacca accidentally kills one and almost eats one. Three porgs show up with sad eyes and he does not.
Battle between Rey and Kylo is not final battle of movie. Kylo kills Snoke. Kylo and Rey team up. Rey does not turn. Rey escapes. Reys lightsaber is destroyed and does not have one at end.
Final battle is between Luke and Kylo but Luke is still on Achto and projecting his image and never leaves Achto. He has so much Force power to project himself. He dies at end. Force drained.
Luke does talk to Leia but its his projected image.
Kylo is super evil at end. Luke should have killed him when he had a chance at academy or will he be redeemed in #9.
Movie ends with everyone on Falcon reunited Rey, Leia, Poe, Finn, R2, Chewbacca, BB-8. Resistance is really done. Rey does not have lightsaber at end. But can retrieve Luke’s on Achto.
Also movie ends with Leia alive so 9 should have been her movie most likely converting Kylo back to good side. No sure where they will go with that now. koniec spoilera
Chciałem napisać moją recenzję po tym filmie, ale dopiero 24 grudnia, i to na filmwebie, lecz z tym portalem, to jest taka sprawa, że już cierpliwość mi się powoli kończy. Na sprawdzenie recenzji "Mrocznego Widma" czekam już chyba miesiąc lub dłużej. Do kina wybieram się 23 grudnia na "The last Jedi" w technologii IMAX 3D w krakowskiej Plazie. Dlatego też zobaczymy, czy szanowna redakcja zaakceptuje mój poprzedni materiał, gdyż dopiero wtedy będę myślał o pisaniu recenzji VIII ep. "Star Wars". Jeśli nic się nie zmieni, to podziałam w tej sferze na naekranie.pl albo tutaj,w naszym fandomie!
Pisz tutaj!
Bastion>>>>>Filmweb
A do kogo wysłałeś?
Filmweb-Dorota Kostrzewa. Do tej Pani wysyłam, a zawsze czekałem ok. 2 dni, a tu taka bomba. Ponad miesiąc i żadnych informacji. Tyle już wysilam swe nerwy. Ajć... Napisałem w sumie 8 recenzji. Mój nick filmweb:,,buskowianka"
że "The Last Jedi" to straszna krówka, bo nie dość, że ciągnie się w nieskończoność, to jeszcze po niej słodko ci jakbyś się najadł ich z milion, a przecież była tylko jedna.
Filmu jeszcze nie widziałem, więc nie oceniam, ale opinie są podzielone, jedni mówią tak, drudzy całkowicie inaczej. Dlatego uważam, że najlepiej olać recenzje innych przed własnym seansem, bo to do niczego nie prowadzi.
The Last Jedi - najlepszy epizod - przebił wszystkie!!!
Nawet TFA
W przyszłości nie pisz tak długich recenzji, bo nikt ich nie przeczyta.
Totalna. Wizualna, emocjonalna...
HAL, miałeś rację, BR nie ma szans
Odstaw narkotyki a potem napisz jeszcze raz to o Blade Runnerze
że nie było seansów zaraz po północy. Nie umiem sobie wyobrazić, jak po tym filmie jadę o trzeciej nad ranem...
Z TFA nie było problemu, bo chciało mi się śpiewać. Po wyjściu z Punktu 44 (Imax, rząd 10, miejsce 35, pozdrawiam) byłem w stanie oszołomienia, w samochodzie trząsłem się (może nagłe ochłodzenie trochę pomogło), miałem nadzieję że nikogo nie potrącę...
Sądzę, że hejterzy znajdą wiele powodów do jazdy: za disnejowatość, za marvelowatość (zgaduję), za to że to nie tak i w ogóle. Za salwy śmiechu (bo jak można w poważnych starłorsach takie jaja sobie robić z tru fanów i w ogóle). Za zrzynki... ze wszystkiego jak leci.
200% starłors.
200% Lucasa.
200% emocji.
200% funu.
Long live Rian, the deceiver king!
I tylko nie dowiedzieliśmy się skąd się wziął Snoke. I tylko nie umiem sobie wyobrazić, jak dalej pójdzie story (ewidentnie wszystko było przygotowywane pod Grande Finale Carrie).
Jakąś składną reckę to co najmniej za parę dni, może po paru kolejnych seansach.
bartoszcze napisał:
Po wyjściu z Punktu 44 (Imax, rząd 10, miejsce 35, pozdrawiam)
-----------------------
Siedziałeś rząd przed Qelem i dwa rzędy przede mną. I duża część ekipy śląskich spotkań też tam wokół nas była, np. Slavek_8. Szkoda, że nie stworzyliśmy sobie okazji, żeby się przywitać chociaż, albo pogadać.
Rząd się zgadza ale miejsca nie. On siedział po lewej stronie (patrząc na ekran), my po prawej
Niemniej szkoda że przynajmniej na fotkę się nie załapał, zwłaszcza że byliśmy dość rozpoznawalną grupą - a ja z moimi okrzykami radości i skakaniem ze szczęścia to już w ogóle
Wcześnie przyszedłem i stałem w tunelu, mogłem przegapić punkt zborny
Ludzi w strojach pilotów Rebelii przegapiłeś?
Staliśmy na samym środku holu przed filmem, od 18:25 część ludzi była już w strojach
A ja, Gunfan i Vidar byliśmy w tym miejscu już plus/minus o 18:10.
Co najmniej jeden taki łaził po popcorn
Ja tylko w outficie Vadera bez plastiku (cały na czarno od płaszcza po buty)
BTW stałem w kolejce przed grupką złożoną z kilku młodszych osób (w wieku okołostudenckim znaczy) i rodziców kogoś z nich, matka opowiadała z mocnym śląskim akcentem jak to kiedyś nie mogła patrzeć na SW, a potem się wciągnęła, ktoś chyba opowiadał podobną rodzinną historię na forum
No to właśnie po popcorn szedł jeden z naszych, być może w towarzystwie dziewczyny w stroju rebeliantki z księżyca Endora
Zresztą, niech zdjęcia przemówią same za siebie
https://m.facebook.com/SSFSW/photos/?tab=album&album_id=1558708107548122&mt_nav=1
Jaaasne jasne można się pewnie czepiać, ALE NIBY DLACZEGO???!!!
To było świetne, zabawne, emocjonalne, dobrze że makijaż zmyłam przed seansem.
Film o stawaniu się dorosłym, o starzeniu się i odchodzeniu. O przyjaźni, która potrafi przetrwać lata (Leia i Amilyn, NIE ZEPSULI TEGO!!!) i o tej, która rodzi się w ogniu walki.
O błędach, które trzeba popełnić by dorosnąć i o nauce, którą można z nich wyciągnąć.
O iskrze, która rozpali ogień.
O dumie, obrazowanej jednym uśmieszkiem, gdy "Lider" klęczał.
O wierze w ludzi i droidy.
O zmianie pokoleniowej i przejmowaniu władzy.
I o nostalgii i wspomnieniach, które czasem popychają akcję do przodu.
A przede wszystkim o fantastycznych kobietach - silnych i słabych, błądzących i wierzących w sprawę, odważnych, a czasem też zrozumiałych.
Wiecie, kocham OT, lubię prequele, ale teraz czułam, że to naprawdę fajny film dla mnie
I jedna uwaga na końcu - zauważyliście ile tam było mrugnięć do fanów? Ile nawiązań wizualnych do Filoniego?
Och ale ostatnia scena Lei, gdy już wiemy, że to NAPRAWDĘ ostatnia scena...
Chcę jeszcze!!!!
vilkala napisał:
J
....
A przede wszystkim o fantastycznych kobietach .....
-----------------------
no właśnie brawo!!!
trafiłaś w sam punkt!
to jest to
ja myślałem że to film o Star Wars i Jedi
a to film o fantastycznych kobietach w klimacia starłorsopodobnym..
szkoda
szkoda bo nie mam nic przeciwko robieniu fantastycznych filmów o fantastycznych kobietach,
ale SW powinno być o SW a nie promocją feminizmu
Najgłupszy argument z możliwych.
bartoszcze napisał:
Najgłupszy argument z możliwych.
-----------------------
tak ? a dlaczego?
Ponieważ z niczego w SW nie wynika, że SW nie jest dla kobiet, zarówno po stronie widzów, jak i uczestników.
Zatem przypisywanie udziałowi kobiet w SW jakiegoś negatywnego waloru jest wynikiem własnych uprzedzeń ograniczających SW ze strony widza starwarsofanopodobnego.
nie przypisuję udziałowi kobiet negatywnego waloru
chodzi o to że mostek na krążowniku rebelii wygląda jak z sexmisji
a Rej to nie jest nawet Mary Sue tylko damski Chuck Norris
a to mógłby kolega rozwinąć: "widza starwarsofanopodobnego"??
ps. jeszcze mały filmik z yt
https://www.youtube.com/watch?v=H-ddBIEU-z8
Czego ma dowodzić filmik z YT?
(którego nie zamierzam oglądać bo co do zasady jak ktoś ma coś do powiedzenia, to niech to napisze przez szacunek dla mnie, szybciej przeczytam niż obejrzę)
A co kogokolwiek obchodzi czyjaś polemika z feminizmem KK?
Jesteśmy w wątku recenzującym TLJ.
No właśnie że nie o fantastycznych, tylko o zwykłych, ziemskich vel. ludzkich.
Naprawdę chciałbym filmu SW o fantasycznych, nieziemskich kobietach jak te z mojego podpisu. Może się kiedyś doczekam.
I nie, mostek "Raddusa" nie wygląda jak "sexmisja", jest tam całkiem sporo samczyków.
I Poe, Finn, Hux czy Kylo i Luke to nie są kobiety. DJ też nie.
Feminizmu też w tym filmie nie zauważyłem.
Bartoszcze jak nie na WM to i tu się trafia.
Emocje na szybko, bo nie nazwałbym tego recenzją.
Luke: Początkowo mnie rozczarował. Zachowywał się jak pi$%#. Potem trochę się ogarnął i nagle ta wizja w rozmowie Rey z Benem! Wow. Pomyślałem sobie, że chciał zabić Kylo bo miał ciągotki do DS po ojcu, ale jednak nie do końca tak było. Potem scenka z Yodą - no super. No i ostatnia część. Ale on udowodnił swoją potęgę tym co zrobił na Crait, a może raczej na Ach to. Tylko dlaczego umarł ?
Rey: Niewiele mogę tu powiedzieć, bo wszystko było w jej wykonaniu dość przewidywalne. Udowodniła swoją moc.
Kylo Ren: Dla mnie świetna postać po raz kolejny podkreślono, że nie jest to postać jednostronna. Jestem ciekaw czy zginie w IX.
Snoke: Ale potężny koks z niego. A zginął tak głupio... a może nie zginął? Ciekawe czy dowiemy się czegoś na temat jego tożsamości z EU albo epizodu IX.. albo ze spin offa?
Ogólnie filmem byłem zachwycony do momentu jak Rey i Kylo pokonali gwardzistów Snoke`a. Potem momentami już się nudziłem
Piszę recenzję jako zagorzały hejter Disneyowskiej decyzji o kasacji EU, antyfan Przebudzenia Mocy i wyznawca Rogue One.
Cóż mam napisać po seansie Ostatniego Jedi? Jakimi myślami mam się z Wami podzielić? Chaos w głowie specjalnie mi nie ułatwia napisania czegoś sensownego, ale pokuszę się o wypunktowanie moim zdaniem mocnych i słabych stron.
Czym TLJ sobie zasłużył na moje ochy i achy?
-Strona wizualna. Nie ma się do czego przyczepić, wspaniałe wybuchy, prezencja obu flot jest niesamowita, kadry z bitew powodują ciary na plecach. Wszystko wygląda i prezentuje się pięknie, wybornie i bardzo uwodzicielsko. Dźwięk i obraz na najwyższym poziomie, ale nie spodziewałem się niczego innego.
-Te Gwiezdne Wojny są faktycznie NOWE. Film jest mocno innowacyjny jeśli chodzi o prowadzenie fabuły i narracji, niepodobny do czegokolwiek z czym się do tej pory spotkaliśmy. Trudno to opisać, ale naprawdę było czuć powiew świeżości w całej strukturze historii. Nie wiadomo było co się wydarzy praktycznie do samego końca, scenariusz raczej* na plus
-Kylo & Rey - ta para jest chyba głównie odpowiedzialna za jako taki sukces tego epizodu, bo ich relacja jest ciekawa i nieprzewidywalna (to drugie słowo będzie padać często w kontekście tego epizodu, nawet wiele lat po premierze). Ich połączenie w Mocy dawało wiele fajnych opcji i podobało mi się jak poprowadzono ich wątek, do samego jego końca (wątku)
-Nawiązania - było ich trochę mniej niż w TFA i nie były tak toporne jak u Abramsa. Kostki w Sokole i DARTH SIDIOUS (!!!) wywołały u mnie szeroki uśmiech.
-Klimat - Ucieczka floty Ruchu Oporu do złudzenia przypominała klimatem Battlestar Galactica. Świetny wątek, nawet jeśli mało znaczący i trochę zapychający całą historię, to jednak bardzo unikatowy w skali SW i niepowtarzalny. Kolejny kwiatek dla twórców.
-Mark Hammil - brawo, Luke jest świetny, wiarygodny, wspaniale zagrany! Skywalker jest zmęczony życiem i porażkami wrakiem człowieka, powoli stający się Yodą, który żyje w swoim małym świecie i niespecjalnie chce w ogóle się z niego ruszać. Jego postać hipnotyzuje i w pierwszej połowie filmu przyciąga wzrok i uwagę, w przeciwieństwie do...
(płynne przejście do minusów filmu)
-wątku Finna i Rose. JEZU ALE MNIE TO WYNUDZIŁO!!!!!!!!!!!!!!!!! Cała zabawa w planetę-kasyno, ucieczkę na koniach (wtf) i całe to śmieszkowanie Rose i Finna było słabe, miałkie, nudne, nudne i przeraźliwie nudne. Do tego klimatem przypominało Fantastyczne Bestie i jak je znaleźć, a nie Gwiezdne Wojny. Gdy w finale Finn zmierzał do nieuniknionej, bohaterskiej śmierci, czułem nadzieję, na przyzwoite zakończenie jego wątku, a tu klops... Finn i Rose do śmietnika.
-Snoke. Ku*wa mać... Serio? Najciekawsza postać z całego FO dostaje jakieś 2 minuty czasu antenowego i ginie w połowie filmu? Z TAKIEGO POWODU!? Czułem się jak w momencie, gdy Janas nie powołał Dudka na mundial w 2006r. W głowie miałem tylko jedno pytanie - kto na to pozwolił? Po cholerę te wszystkie teorie, przygotowywanie postaci, mrok i cały splendor Najwyższego Wodza, skoro został on po prostu spuszczony w kiblu jak śmieć? Nie rozumiem tego, zwłaszcza, że...
-Kylo Ren to nie jest antagonista, którego szukamy. Jest ciekawy i intrygujący gdy jest spokojny a czarna peleryna powiewa za nim niczym za Vaderem, ale jest irytujący i śmieszny, gdy próbuje być wściekły i unosi się emocjami. Trochę w nim poprawiono, ale to ciągle jest dzieciak.
Zebrałem też sobie kilka rzeczy które nie do końca wiem jakie emocje we mnie wywołują:
-Śmierć Luke`a była totalnie bezpłciowa, ale nie jestem zły z jej powodu. To raczej było nieuniknione, ale samo pokazanie tego, jak wyzionął ducha było raczej słabe
-Leia - pomijam absurd tego, jak przeżyła w próżni. Przecież jej wątek mógł zostać tak fajnie zakończony po prostu zostawiając ją tam! Jej spłynięcie do statku było jedną z tych scen, które oglądałem przez palce. Nie do końca chyba to czuję.
-Wspominałem już że Rose i Finn są nudni do porzygu?
-Muzyka - nic nowego, nic odkrywczego, jak co roku - rytmiczne ram pam pam gdzieśtam w tle i nic więcej
Ciężko wystawić jakąś podsumowującą ocenę. Obiecałem Slavkowi, że dodam 0.5 za referencję do NT. Uznałem też TLJ za dużo lepszy film od TFA, ale również dużo gorszy od R1, ESB i całej śmietanki SW. Postawię go gdzieś między Mrocznym Widmem a Zemstą Sithów i przydzielę ocenę 6.5/10 (+0.5 było za Sidiousa). Film mi się podobał, ale ma wiele rzeczy do poprawy. Jest okej, ale szału nie ma. Moc była rok temu, tym razem jest jej tylko lekki cień.
Zapomniałem też wspomnieć o rzeczy która też mnie irytowała, mianowicie śmieszkach w całym filmie. Żarty i żarciki były fajne w 2-3 przypadkach (genialne żelazko, tekst Luke`a o Jakku) ale w reszcie przypadków żarty były powciskane na siłę i totalnie burzyły emocje i nastrój filmu, zwłaszcza na Ach-To. Porgi do śmieci.
BSG, dziękuję!!! Caly czas próbowałam sobie przypomnieć, skąd znam motyw ucieczki i tykającego zegara
Mi się Finn z Rose bardzo podobali - ale jak wyżej pisałam lubię Doctora Who (sprzed kilku lat) i to dla mnie takie właśnie doktorowe było. I jestem przekonana, że dzieciakom właśnie ten wątek bardzo się spodoba też. Plus sama postać Rose jest dla mnie czymś świetnym - idealistka z zasadami, a jednak wcale nie taka silna
Och i śmierć Paige bardzo fajnie pokazana plus jej konsekwencje.
za to śmierć admirała Ackbara była tak niespodziewana i szybka, że nawet nie zwróciłam uwagi... ale moja córka to zauważyła i przeryczała film do końca... do tej pory jestem w szoku jak bardzo to przeżywa, cały film skurczył jej się do tej jednej śmierci...
No a mi w momencie "rozdarcia miecza" film zrobił się JESZCZE ciekawszy. Bo o ile przewidywalem że Kylo wszystko co robił robił aby usunąć Snoka (i to jak genialnie, w momencie kiedy Snoke wyczuwa że Kylo chce kogoś zamordować mieczem, ale nie tego, o kim Snoke myśli)
A i uderzenie Rey latającym mieczem - piękne
Tylko, czy już nie dowiemy się kim był Snoke?
Film dostarczał od samego początku masę poczucia humoru. Ciekawie się działo, bardzo ciekawie. Te łączenie się Rey z Kylo było mega. Snoke zginął, co mnie w sumie ucieszyło, bo wszyscy go tak ustawiali jako kogoś nie do pobicia. A jednak! Zginął przez swą pewność siebie. Ale to też powoduje, że epizod IX jest mega zagadką. Wiele śmiesznych teorii zostało obalonych. Zabiło też 3 promowane postaci, Snoke, Phasma no i nieoczekiwanie Luke. Śmierć Phasmy ciężko mi opisać, bo w sumie źle ta postać było wprowadzona przez Abramsa, co spowodowało, że nie była dość ciekawa, ale to nie wina postaci, tylko twórcy, a raczej wykonawcy (tak będę czepiać się do JJ`a). Śmierć Luke`a była straszna. Wycieńczony po tym czego dokonał, zniknął. Pokazał swą potęgę, że nikt mu nie mógłby dorównać, jeśli chodzi o ten czas. Ale czy zniknął na dobre, w sensie fizycznym? Jeśli naprawdę został uśmiercony, to zapewne pojawi się jaki duch mocy, będzie przy Rey, albo jak mówił, przy Kylo/Benie. Jeśli jednak to nie była jego śmierć, a raczej zrobił coś co nie będzie się mieścić w naszych głowach, jak to, że Leia użyła mocy w przestrzeni kosmicznej, co było genialne, choć przez chwilę zajechało jakimś śmiesznym fantasy, ale nie. On też miała tą siłę. Luke jej to mówił, że jest silna mocą. Nie wiem... Mam taką nadzieję, że tak będzie, że Luke nie zniknie, że to on przyczyni się do końca. Właśnie, końca wszystkiego, by naprawdę zamknąć już te drzwi. Niech powstają nowe trylogie, ale niech już nie będą o tym co mamy teraz, niech nas przeniosą do Starej Republiki, albo obcych galaktyk, gdzie ten majdan dalej jest, ale jakby odcięty od tego wszystkiego. Nie wszędzie dotarli Jedi, Sithów, Republika, Imperium, Ruch Oporu czy Najwyższy Porządek. Wracając do The Last Jedi... Ucieszył mnie powrót Yody mówił "Młodemu" Skywalkerowi, jak sam określił, dokładnie to samo co mówił w Imperium Kontratakuje. Musi się oduczyć tego co już się nauczył, w sensie tych ksiąg, musiał nauczyć Rey panowania nad wszystkimi stronami, nie tylko ciemną i jasną stroną mocy. Sam Luke o tym balansie mówił. Szkoda, że tylko Yoda się pokazał, ale cóż. Fajnie że chociaż jego zobaczyliśmy
Sceny bitewne były super, choć ciągle to samo, garstka Ruchu Oporu kopie po tyłku potężny Najwyższy Porządek. Księgi Jedi jednak miały być marchewką na kiju, że wyjdzie coś z tego wielkiego. Smutne, myślałem, że dowiemy się coś z nich, coś co zmieni wszystko dookoła, ale cwanie podeszli do tematu, by zwrócić uwagę ludzi na takich drobnych rzeczach, jeszcze tak tajemniczo je pokazywano. Ciekawie, cwanie.
Ogolnie minusem jest to, że znowu (a raczej hmm już chyba nigdy do tego nie dojdzie) nie zobaczyliśmy Rycerzy Ren. Niezrozumiałe to jest, bo jak będą w IX części, to Kylo będzie z nimi a Rey... Sama. Jak Kevin xD - bad joke, sorry.
Jeszcze tylko dodam, sceny retrospekcji były sueor, choć myślałem, że trochę inaczej to pokażą, ale cóż i tak było fajnie.
Film fajny, ale zabito legendę. Smutne. Może coś jeszcze powiem później, w sobotę jeszcze raz obejrzę, na spokojnie, może po tym seansie wyrażę swoją opinię trochę głębiej.
Powiedzcie mi proszę, że nie tylko ja w tej jednej Pani oficer widziałem twarz McDiarmida.
Ale się świetnie bawiłem, ale mi się podobało, miagza!!!
W głowie mam mętlik i mnóstwo pozytywnych emocji.
Randomowe myśli na gorąco bez ładu i składu:
!!!SPOILERY!!!
- W Canto Bight mignęli Dodi, Thodi i Wodi! Były też inne postacie: Kal, nadzorca stajni, pewnie wielu nie wychwyciłem.
- Snoke okazał się taki trochę "prostacki" w zachowaniu, ale wymiatał niesamowicie. To co się z nim stało było mega-niespodzianką. Najpotężniejsi giną jak leszcze Teraz to w sumie już mało ważne kim naprawdę był Może opowiedzą o tym nie w filmie, tylko w innych mediach, fajnie by było
- w paru miejscach Rian trochę z nami pogrywa np. zginie, nie zginie, zginie, nie zginie, nawróci się, nie nawróci się, zdradzi, nie zdradzi. Wielu rzeczy nie byłem do końca pewien jak się skończą. Fajny rollercoaster.
- Motyw z kopiami Rey prześwietny, jak rodzicie pojawili się za "szybą" wstrzymał oddech, cóż za emocje! Takich momentów na bezdechu miałem kilka
- bitwa na Crait wizualnie przepiękna
- ogólnie sceny akcji mnie powaliły, chłonąłem z zachwytem i ogromnym bananem bełkocząc sam do siebie
- no i walka Rey i Kylo z czerwonymi, WOW!!!
- Yoda!!! Bardzo miła niespodzianka. I taki bardzo mało komputerowy był
- "Luke hologram" mnie zniszczył, nie tylko mnie, bo jak się okazało o co biega to część widowni zaczęła bić brawo
- Pojawił się kompas, który Luke zdobył na Pillio, ale nie było nic o jego przeznaczeniu, szkoda
- Czemu Phasma tak szybko i tak łatwo zginęła?! Książka i komiks tak fajnie zbudowały tę postać, a tu lipa. Nawet hełmu nie zdjęła, chyba mój jedyny zawód w tej chwili, liczyłem po cichu, że zostawi FO i jeszcze pokaże na co ją stać.
- Porgi, słodziasy na i scena jak Chewie próbuje zjeść upieczonego, mega
- fajny pomysł na rozmowy Rey i Kylo
- Supreme Leader Kylo - ostatnio pisałem, że chłopak ma potencjał
- przyczyna buntu Kylo i niszczenia szkoły Luka odkryta stopniowo w mistrzowski sposób
- Hux nadal słabiutko wypada, no nie pasuje mi ta postać wyjątkowo
- to co powiedział Kylo do Rey o jej rodzicach to chyba nieprawda, nie?
Bawiłem się jeszcze lepiej niż na TFA. Dla mnie najlepszy epizod, coś pięknego. Jak tu teraz iść spać...
Ha a mi się Hux coraz bardziej podoba, z każda kolejną nowokanoniczną wzmianką. Przecież to spojrzenie na końcu, ten uśmieszek - mistrzostwo!
"Zobaczymy jak sobie długo będziesz liderował"
I to drgnienie ręki do blastera, cudo.
Jeszcze z plusów - cameo Garetha Edwardsa piękne, ale nie widziałam ani książąt ani Toma Hardy`ego?
Moja małżonka, która jest obojętna wobec SW (czasem nawet zauważam u niej postawę kpiąco-prześmiewczą) stwierdziła, że film jej się bardzo podobał - fajna akcja, fajny humor i zaskakujące rozwiązania fabularne. Oglądała każdy epizod 1-2 razy i ten zdecydowanie jest dla niej najfajniejszy.
Fakt, że rozwiązania fabularne są odważne, szczególnie biorąc pod uwagę 2 lata ostrej rozkminy kim jest Snoke i rodzice Rey
Właśnie wróciłem z seansu. Próbuję zebrać myśli, gdyby film skończyłby się gdzieś w połowie, czyli na duecie Kylo i Rey, po zabiciu Snoke`a, to ten film na pewno by zyskał jeszcze więcej, a i tak jestem meega zachwycony. To Ostatni Jedi, którego szukaliśmy! Ale przejdźmy do konkretów. Zaczynam od pozytywów:
+ Przede wszystkim Mark Hamill w roli Luke`a. Nie powiem nic odkrywczego, ale tak! Mark naprawdę zasługuje na Oscara(według mnie, oczywiście). Postać perfekcyjnie przedstawiona i wytłumaczona. Jej motywy, przeszłość, krótki romans z ciemną stroną, ale zawsze, jej mądrość, bo jakby nie patrzeć nasz Skywalker to już doświadczony mistrz. Doświadczony, ale złamany. Na wielki plus zasługuje ogromnie wiarygodne wyjaśnienie wewnętrznej kapitulacji Luke`a. Rian? Brawo!
+ Wizualnie ten film to czysta poezja. Piękne ujęcia krajobrazu chwyciły mnie za moje serducho.
+ Poe Dameron jako przywódca(To dobrze wróży na przyszłość).
+ Chłopiec z Canto Bight czuły na Moc?
+ Wiem, że moja opinia po tym punkcie podpadnie wielu fanom, ale uważam, że tajemnicze zostawienie Snoke`a ma swoją przyczynę. Już tłumaczę o co chodzi. Luke nie żyje, Snoke też. Luke potrafi komunikować się z innymi nawet po śmierci, uważam, że Snoke też w pewnym sensie będzie potrafił, ponieważ jak sam powiedział "Nie da się go zdradzić, nie da się go zabić" i sądzę, że nie jest to zwykłe zadufanie w samym sobie. Myślę, że jest w jego słowach dużo prawdy. Snoke jest jak sądzę wcieleniem Ciemnej Strony, której zgładzić się nie da, Luke sam powiedział, że jeśli Jedi zginął, to nie znaczy, że zginie JSM, to płytki punkt widzenia, dlatego uważam, że Równowaga zostanie w epizodzie IX przedstawiona w formie Rey utrzymującej obie strony Mocy, czyli Luke`a (JSM) i Snoke`a (CSM) w szachu.
+ Wiceadmirał Holdo, hmm...Mówiono, że albo ją polubimy, albo znienawidzimy. Taa, ja zdecydowanie ją polubiłem.
+ Daisy Ridley wielokrotnie mnie zaskakiwała aktorsko, lecz teraz powiem tyle: czuję się spełniony. <3
+ Generał Hux. Na początku chciałem go uznać jako minus, ale po dłuższym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że któryś z dwójki Hux, Ren musiał ucierpieć, któraś z tych postaci musiała zostać podporządkowana drugiej, a jej rozwój w pewnym sensie zostać zatrzymany przez rozwój drugiej. Mimo wszystko, jeśli się nad tym zastanowimy, to ta postać wcale nie jest taka płytka. Hux od małego był bity przez ojca, obiecujący wojskowy z własnymi problemami i rozterkami, to nie brzmi jak płytka postać.
+ Walka Kylo&Rey vs Pretorianie
+ "Nic tak naprawdę nie żegnamy na zawsze". To zdanie naprawdę wypełniło mnie nadzieją.
+ Chewie je porgi? Hah, noo powiem tak, o ile interakcja Wookiego z wpatrującymi się w niego porgami jakoś mnie nie rozśmieszyła, to sam fakt jedzenia tych stworzeń był dla mnie naprawdę strzałem w dychę.
Co do słabych stron:
- Hej, jestem Poe, a ja Rey. Tak, dobrze wiem kim jesteś. Chwila, chwila...czy wy czasem nie poznaliście się w adaptacji książkowej TFA? Amnezja? Błagam, Lucasfilm, poukładajcie to, proszę. Wierzę w was.
- Wątek Lei w próżni muszę przemyśleć. Na początku myślałem, że zjednoczyła się z Mocą, jednak nie, nie, to nie było to.
- Walka Kylo&Rey vs Pretorianie. Tak, dobrze widzicie. Zaliczam to jednocześnie do plusów jak i minusów...Czemu? Sam zwrot akcji był cudowny i naprawdę mi przypadł do gustu, jednak wydaję mi się, że Rian troszkę za bardzo chciał nam pokazać, że VIII nie jest oczywistym epizodem. Byłbym zadowolony, gdyby po wspomnianym pojedynku Rey i Kylo spróbowaliby zrobić coś razem, żeby nie odwróciła się od niego, ale oczywiście musieliśmy mieć plot twist za plot twistem.
- Leia. Nie wiem co mam o tobie myśleć, skoro nie odtworzą cię w CGI, to co? Boyega mówił, że pożegnanie z Carrie będzie naprawdę uroczyste i chwyci nas za serce, a tak naprawdę wcale się z nią nie pożegnaliśmy. Miała zostać żywa już zawsze dla fanów, jakoś nie łapię, wytłumaczy mi to ktoś?
- Ucieczka z próżni...Wspomniałem już o tym? Naprawdę? O rany... Nie jestem jako tako mega przeciwnikiem tej koncepcji, gdyż Kanan Jarrus z Rebels zrobił to samo i było to do wykonania, ale ahh...muszę się z tym przespać...
Myślę, że to w zasadzie tyle. Film mimo wad oceniam bardzo wysoko, podobał mi się i obejrzę go w kinie jeszcze minimalnie 4-5 razy Moja ocena to 9,5/10, ponieważ najpoważniejszym, według mnie, błędem była rozmowa Rey z Poe, bo według Kanonu tak naprawdę się znają. Dziękuję jeśli wytrwaliście do końca. Niech Moc będzie z Wami!
Jeśli pozwolicie, to dołożę coś jeszcze:
- Pozostanie Bena na CSM, chcę go z powrotem! Mam nadzieję, że zostanie nawrócony i pojawi się jakiś nowy antagonista... Relacja Rey i Kylo była cudowna...i to mnie teraz boli.
Tak bardzo chciałbym zobaczyć Adama Drivera jako Bena Solo w nowej IV trylogii Wypadł genialnie.
+ Benicio del Toro To tyle.
+ Umarł król. Niech żyje król. Hah, ten tekst pozostanie kultowy już na wieki niczym "I have a bad feeling about this"
Na razie tyle.
To było okropne.
Może po kolejnych seansach będzie lepiej, może coś w nim zobaczę. Zepsuli praktycznie wszystko, co można było zepsuć.
Czekam na Twoją dłuższą opinię.
Raz że zawsze sobie cenię Twoje zdanie o filmach,a dwa że w przypadku poprzednich dwóch filmów mamy podobne oceny
Sam napiszę coś więcej, zapewne w okolicach weekendu
To pokrótce:
- nie czułam kompletnie klimatu sw. Ani soundtracku, który jest gorszy niż w TFA, ani mistycyzmu Mocy, którą tak bardzo Rian chciał pokazać. No nic, zupełnie.
- fabuła jest kompletnie idiotyczna. Cały wątek ucieczki niedobitków Rebelii, którzy nie wiedzą, że chowają się we własnej starej bazie, z której nie ma wyjścia xD Serio, nie wiedzieli?xD Mini starkiller??xDDDDDDDDDDDDDDD AT-AT tam były PO CO???
- zamordowane reylo. Znamienne jest to, że tak jak widziałam tę parę po TFA, tak teraz nie widzę w ogóle, a generalnie publika je widzi xD HOW??? Bo force bond? No był, co z tego, dawno było to spekulowane. Po tym co ta karykatura, w jaką zamienia się Kylo, odwalił w finale nie wiem co się musi wydarzyć żeby miał promyczek sznasy na nawrócenie i ewentualne bzykanko z Rey.
- co do postaci - Kyla skopali. Ok, relacja z Rey była spoko, choć to było także dawno zaspekulowane, że może być coś takiego. Cały rozwój postaci się wysypał, gdy zachciało się mu być supreme leaderem. I ok, idea jest spoko, ale wyszła z tego nieziemska karykatura, która mnie śmieszyła. Rey jak mnie zaintrygowała w tfa, tak tu nudziła. Zapychacz. Nie wierzę, w to co piszę, ale już chyba Poe był bardziej wyrazisty, nawet Finn. Luke był kozakiem na Ach-To. Na Crait nie kupuje tego.
- walki na miecze. O boże, jakie to było słabe... Nadzieja wróciła, gdy Kylo miał się zmierzyć z Luke`iem i... było gorzej niż z pretorianami. Ok, nie chodziło tam tak do końca o szermierkę, ale jednak...
- film ma tak duże tempo, że nie ma za dużo czasu na ekspozycję postaci. Na Ach-To jest zajedwabiście dobrze, lubię relację Rey i Luke`a.
- gdzie są moje grej dżedaje? Końcówka dowodzi, że 9 będzie bardzo sztampowa. Nadzieja w tekstach Luka. Nie wiem.
- i co będzie w 9? Rebelii nie ma, ilu oni muszą znaleźć sojuszników, żeby się mierzyć z FO? O czym w ogóle ma być 9?
Z plusów wizualia czy humor, ale to są dodatki. Jestem zbyt na świeżo żeby pozbierać do kupy myśli. Potrzebuję kolejnych seansów, bo nie wierzę, że ten film obecnie odczuwam o kilka klas niżej niż tfa (niż RO....?)
Wiesz już, że E9 będzie sztampowy i jednocześnie nie masz pojęcia, o czym w ogóle będzie E9.
Bastioncepcja.
Super recenzja.
Bedzie sztampowy w aspekcie Dżedajów (tak sądzę), ale nie w przypadku losów Rebelii. Tam kompletnie nie wiem co zrobią, bo Rebelii nie ma xD
Dziękuję Evening!
Nie spodziewałem się że od razu udzielisz mi dłuższej odpowiedzi
Czekam na Twoje wrażenia po kilku seansach
A powiedz mi dla Ciebie kupa czy moc?xD
Tak jak napisałem parę postów wyżej - jeszcze siedząc w sali, zaraz po włączeniu napisów końcowych.
Najlepszy epizod, nawet moje ukochane TFA może się schować
Właśnie dlatego chciałem żebyś napisała coś więcej, bo dla mnie to najlepsze SW jakie powstało. Zaś Ty nigdy nie hejtujesz dla hejtowania, tylko piszesz szczerze co i jak. Jesteś możliwie najbardziej zbliżoną do obiektywizmu osobą na Bastionie. Zatem jeśli opinie mamy diametralnie różne, to chciałbym wiedzieć czemu
A poza tym lubię Cię i szanuję Twoje zdanie
____________________________________
Dobra, idę spać Pogadamy/popiszemy przy okazji
Byłam drugi raz i, aż się sama dziwię że w przeciągu 24 h można niemalże radykalnie zmienić zdanie o filmie, choć nadal ma masę wad. Szczerze to zaczynam oczekiwanie na 9😁
Cudownie Evening! Nawet nie wiesz jak bardzo mnie to cieszy
Myślę że po prostu tym razem nie konfrontowałaś już filmu ze swoimi domysłami i wyobrażeniami, tylko wzięłaś go takim jaki jest Przez co odbiór się zmienił
A przynajmniej ja tak miałem z TFA, dopiero po drugim seansie niespełna 30 godzin później, gdy poszedłem tylko po to by go zobaczyć, wszelkie negatywne i mieszane uczucia się rozwiały
Z TFA miałam absolutnie to samo, bo po pierwszym razie miałam "i to tyle? meh...", ale mnie na tyle zaintrygował, że dałam mu szansę i orałam ten film najpierw w kinie kilka razy, potem do premiery dvd ściągnętego pirata, a potem blureja.
TLJ to inna para kaloszy i inny poziom emocji. Pierwszy i drugi seans dały mi tak skrajne emocje, jakich nie uświadczyłam podczas oglądania żadnego innego filmu. Po pierwszym Riana bym sądziła za zniszczenie SW, po drugim tak bardzo żałuję, że nie będzie robił 9. Film jest tak bardzo do wielokrotnego oglądania, tyle się dzieje, tyle jest sugerowane, tyle daje, by teoretyzować przez kolejne dwa lata. Istne bogactwo. Ma całą masę wad (choć część z nich nie wiem czy jest wadami, bo nie znamy 9), ale przy plusach to jest nic.
Na pierwszym seansie byłam z towarzystwem i jakaś rozkojarzona, nieskupiona. Nie miałam tego w planie, chciałam iść sama, żeby nic mnie nie rozpraszało. I to był chyba błąd, bo zbyt wielu rzeczy nie dostrzegłam. Na drugi poszłam sama, na spokojnie. I mnie dosłownie pochłonęło. Jutro IMAX, może jakaś recka w nd., choć wydaje mi się, że trzy razy na ten film to za mało. Będzie kilkanaście. Odwołuję te herezje, które pisałam wyżej. I chcę IX xD
Ale ten film podzieli widzów bardziej niż TFA czy TPM i wcale mnie to nie dziwi. To chyba taki film, że albo pokochasz, albo znienawidzisz, głównie z powodu autoironii i postaci Luke`a.
Szukam wypowiedzi Riana, zapowiadającej dawno temu, że EVIII podzieli fanów - też Wam się wydaje że taka była?
Zacznę od końca.
Ten film już podzielił fanów i to w dziwnych konfiguracjach, o czym już ktoś też tutaj na Bastionie pisał. Dodam od siebie że reakcje poszczególnych fanów są tak zaskakujące jak sam film.
The Last Jedi ma słabsze momenty, to prawda ale to co ten film robi z widzem, to po prostu coś wspaniałego. Ja po prostu pochłaniałem każdą sekundę i jedyne co mnie prawdziwie poirytowało to pierwsza gadka Poe`a do Huxa. No i ze słabszych spraw, to właśnie kwestia generała -trochę go spartolili, robiąc z niego pośmiewisko. Co do reszty, to była czysta starłorsowa orgia jak dla mnie
Wracając do Ciebie. Seanse samemu mają swój urok, a jak jeszcze jest pusta sala to już w ogóle wspaniale Ja byłem z ekipą fanów, to też odbiór jest OK, a nawet z podkręceniem atmosfery - polecam. W innych sytuacjach, samemu jednak lepiej
To będą cholernie długie, wspaniałe dwa lata
Była taka wypowiedź. Nie jestem pewien czy od Riana, czy z samego Lucasfilmu, ale była.
Poszukaj przy newsach o przejęciu EIX przez Abramsa. Tam wtedy pisali też coś pokrewnego,że J.J. będzie musiał naprostować parę spraw po Rianie. Zaczynam dochodzić do wniosku, że Abrams będzie miał za zadanie sprowadzić SW na ziemię, bo w TLJ to już zdecydowanie przestworza
A ja Ciebie nawet rozumiem. Bo tak ładnie przez 3/4 filmu podkręcają atmosferę na "Reylo" a potem to (nie)ładnie spuszczają do ścieku. Choć na sam koniec jest iskierka nadziei.
W tym filmie nic nie jest przesądzone w kluczowych kwestiach.
Z jednej strony mógłby kończyć trylogię, a z drugiej jest gigantyczne pole do popisu. Sprawa Reylo jest utrudniona, ale nie niemożliwa.
Muszą tylko przenieść akcję parę lat do przodu
Furtek jest mnóstwo, mam tylko nadzieję że nie będzie już Snoke`a.
Nadal może być po prostu Snokiem jak do tej pory
Tak mi się wydawało za pierwszym razem, gdy rage Kyla przesłonił mi wszelkie inne rzeczy, które nam podrzucają. Nie po to ich tyle razem ze sobą mirrorowali, żeby to było po nic. Jest nadal force bond. Rey ma książeczki, w których się naczyta, że bez ds nie ma balansu. Będzie dobrze
Let the past die – kto by pomyślał, że to te słowa ze zwiastuna okażą się kluczowym motywem Ostatniego Jedi. Kiedy zaczynam pisać ten tekst, jestem pół godziny po pierwszym seansie Nowych Gwiezdnych Wojen, otwieram piwo i... nie wiem co myśleć. Może jak to rozpiszę, trochę poukłada mi się w głowie. Poniżej zaczynają się SPOILERY.
Przeszłość. Jedi, Sithowie, wielcy bohaterowie, wspaniałe walki na miecze świetlne, legendy na których się wychowywaliśmy. Które ugruntowały to, czym były Gwiezdne Wojny przez ostatnie czterdzieści lat. Przeszłość, do której tak bardzo odnosiło się Przebudzenie Mocy – ten rozdział jest za nami. Umiera razem z Lukiem Skywalkerem, Ostatnim Jedi. Wkraczamy w nieznane regiony.
Rian Johnson postawił w swoim filmie na bohaterów. W zasadzie, tylko i wyłącznie na nich. Pod względem akcji – dzieje się niewiele. Ruch Oporu ucieka przed Najwyższym Porządkiem. I tyle. Cały film rozgrywa się na przestrzeni kilku dni, czy nawet kilkunastu godzin i zasadniczo w innych epizodach, cała akcja mogłaby stanowić co najwyżej pierwsze piętnaście minut. Ale tutaj... Tutaj mamy ludzi. Tutaj mamy Luke`a Skywalkera. Rian, dziękuję ci za to z nim zrobiłeś. I nie wybaczę ci tego co z nim zrobiłeś.
Skywalker zaskakuje. W każdej scenie w której się pojawia. Jest człowiekiem złamanym, dojrzałym, doświadczonym przez życie. A jednocześnie to cały czas ten sam trochę naiwny chłopak z Tatooine, którego wszyscy pamiętamy. Ogromne ukłony dla Marka Hamilla – jest w tym filmie wielki. Kiedy oglądałem w TFA Harrisona i Carrie – czułem że to już nie to, nie ma tej iskry, to po prostu aktorzy odgrywający role z przeszłości. Mark... Mark jest Skywalkerem. Nigdy nie przestał nim być. A w tym filmie stał się nim jeszcze bardziej. Odszedł, dokonując ostatniego zwycięstwa, nie pozwalając Kylo dopełnić swego przejścia na ciemną stronę.
Carrie... Spoczywaj w pokoju. O ile w TFA nie byłem przekonany, tak tutaj – piękna rola. Bije od niej jakieś niesamowite ciepło, coś jakby... Moc.
Pozostałe postacie – ogólnie, świetnie zagrane, zaskakująco poprowadzone.
Luke Skywalker nie żyje. Snoke nie żyje (chociaż wygląda jakby po niejednej takiej akcji go poskładali). Nowe pokolenie stąpa po nowym, nieznanym gruncie. Tak jak cała marka Star Wars. Tak jak my, fani.
Wychodząc z sali kinowej nie wiedziałem czy film jest genialny, czy fatalny. Teraz trochę sobie poukładałem. Jest genialny. I będzie na pewno jeszcze bardziej kontrowersyjny niż TFA. Jedyny zarzut w zasadzie mam do sceny z Leią płynącą mocą z powrotem na statek. To mały zarzut. Dla... najlepszego epizodu? Być może. Zobaczymy po kolejnym seansie.
Więc tak - film oceniam na 8.5/10.
Wypisze swoje plusy i minusy (bez ładu i składu)
plusy:
- śmierć Snoke`a - przyznam, że byłem zwolennikiem wielu teorii na temat przeszłości Snoke`a, ale muszę powiedzieć, że to było ciekawe posunięcie, nie spodziewałem się tego i jednak uważam, że wcale on nie musi być żadnym Plagueisem ani Vaderem
- powrót Yody - tutaj nie ma co się za bardzo rozwijać, był to dla mnie bardzo wzruszający moment
- całkowicie nowy wątek fabularny - nie miałem takiego wrażenia, że oglądam kopię jakiegoś poprzedniego epizodu
- śmierć Phasmy - tego też się nie spodziewałem, nie przepadałem specjalnie za tą postacią
- Kylo i Rey - dobrze napisane postacie, nie nudzili mnie, ten wątek był dla mnie najciekawszy z całęgo filmu
- Porgi - fajnie zwierzątka
- Luke - tutaj też nie ma co się za bardzo rozwijać, Mark Hamill się popisał
- Hux - zdecydowanie lepiej napisana postać niż w TFA, tam był nudny i bez charakteru, a w TLJ było chociaż z czego się pośmiać xd
Plusów jest ogólnie więcej, ale wypisałem to co mi się NAJBARDZIEJ podobało.
minusy:
- brak Mistrzów Ren - nie czaje po co wprowadzali ich w TFA, w tej części nawet o nich nie wspominają - WTF?
- brak ducha Anakina - no miałem taką nadzieję, że jednak pojawi się Hayden Christensen
- scena z Leią w kosmosie - no nie wiem nawet co o tym myśleć ...
- fakt, że Rey jest tak naprawdę NIKIM - jest to nudne i mnie irytuje
- muzyka - co prawda ucieszyłem się jak usłyszałem Yoda Theme w momencie pojawienia się ducha Yody, ale to w sumie jedyny moment, w którym muzyka mnie dotknęła
Akurat jeśli chodzi o minusy to wymieniłem chyba wszystkie. Jutro pewnie obejrzę jeszcze raz. Zobaczymy, czy może jeszcze coś dojdzie.
Bilo Ren napisał:
- brak Mistrzów Ren - nie czaje po co wprowadzali ich w TFA, w tej części nawet o nich nie wspominają - WTF?
-----------------------
Luke wspomniał o paru jego uczniach, których Kylo przekabacił Pewnie pojawią się w E9.
Bilo Ren napisał:
- fakt, że Rey jest tak naprawdę NIKIM - jest to nudne i mnie irytuje
-----------------------
Pytanie tylko, czy Kylo mówił prawdę
Ok, mój błąd. Faktycznie Luke coś tam mówił o nich - dziwi mnie po prostu, że jak na razie nie odgrywali żadnej roli w historii (gdzie oni właściwie są?).
No niby masz rację - powiem Ci, że mam taką nadzieję, że kłamał, ale jeśli mam być szczery to i tak mi się wydaje, że Rey będzie po prostu nową postacią - bez ciekawej przeszłości, bo nie bd chcieli za bardzo komplikować historii. Nowe GW są przede wszystkim dla nowego pokolenia a nie dla starych, hardcorowych fanów .. to troche smutne xd
jeśli Rey jest nową postacią i główną bohaterką trzeciej trylogii sagi Skywalkerów - to musiałaby zostać wybranką Bena Solo pod koniec IX. Inaczej, po co noname miałby być główną postacią? Cóż, poczekamy do IX.
O tym samym pomyślałem. To jedyny logiczny scenariusz. W takich okolicznościach nie wyobrażam sobie, by Rey miała nie nawrócić Bena i go usidlić. Dziwacznym by było - jak mówisz - by noname, którego rodzice to pijacy, miał być głównym bohaterem sagi, która jest jednak historią o rodzie Skywalkerów i przyjaciołach, czy nam się to podoba czy nie. No chyba że Rian jest na tyle odważny, że odejdzie od tego.
Niemniej cały czas zastanawiam się nad prawdziwością słów Kylo. Czy rzeczywiście tak jest? Bo może specjalnie to powiedział Rey, by ją zwieść? Może prawda jest makabryczniejsza, a jej historia bardziej złożona? Może z jakiś względów chciał, by się nie dowiedziała prawdy? Z drugiej strony pytanie by brzmiało, czemu ona miałaby tego nie wiedzieć, a właśnie on? Hmm, może Snoke mu to w jakiś sposób ukazał, gdy połączył ich umysły?
I w sumie jeszcze jedna refleksja: trochę dziwne byłoby, gdyby Rey miałaby być córką pijaków. Tak po prostu. No bo jest jednak potężna Mocą, ma niezwykły dar i pytanie brzmi, jakim cudem osoba tak silna Mocą miała „zwykłych” rodziców? Ja rozumiem, że to nie jest tak, że tę umiejętność się dziedziczy, bo są przecież przypadki, że rodzice w ogóle nie byli biegli w posługiwaniu się Mocą, a ich potomek i tak był nią silny. Natomiast w tym przypadku jakoś tego do końca nie kupuję. Rey jako „wybraniec” tych czasów i rodzice pijacy? Anakin jako pierwszy i w zasadzie prawowity Wybraniec został stworzony przez Moc, a Luke - jako następny „wybraniec” - przez samego Wybrańca właśnie. No chyba że to Kylo jako kontynuator rodu Skywalkerów jest tym „wybrańcem”...
Niech Moc będzie z Wami.
1. Nie wiadomo kim byli ci pijacy (cały czas trzymam się koncepcji, że Anakin miał siostrę).
2. Nie wiadomo skąd Kylo wie (oprócz tego, że zobaczył to w głowie Rey).
3. "Nawrócenie" jest konceptem Lucasowskim. Spodziewam się czegoś innego (choć podejrzewam, że w zamyśle Riana kluczową rolę miała odegrać Leia, a teraz z Abramsem muszą to wymyśleć na nowo).
Nawet już kij z tą mocą bo to się da wytłumaczyć tym że moc ją sobie wybrała, ale skąd do cholery u niej takie umiejętności pilotażu?!
Before the Awakening się kłania - wiele miesięcy jak nie lat spędzonych z symulatorami szkoleniowymi, tak w skrócie
I przełożenie symulacji na praktykę w jednym przypadku
Szkoda, że nie ma o tym nic wspomniane w filmie...
Książki książkami, przeczytałem kilkadziesiąt z uniwersum SW, fajnie jak tam są nawiązania, spojrzenie na to co się dzieje w filmie z szerszej, innej perspektywy; ale nie powinno tam być wyjaśnienia podstawowych kwestii tłumaczących film lub jego bochaterów. Po prostu dlatego, że nie sposób przeczytać wszystkie książki...
Przepraszam bardzo, Ren powiedział, że rodzice ją sprzedali i przepili. A chyba wiadomo kto był największym alkoholikiem w galaktyce.
Roman z Na Wspólnej? 😂
Bad joke, sorry.
Ludzie, oni naprawdę te słowa o zabiciu przeszłości idealnie rzucili na 40-tą rocznicę Star Wars. Wybić Legendy i dać nowych. Mogli olać Legendy i robić tą nową trylogię z wydarzeniami długo długo po tym wszystkim co było po Powrocie Jedi. Nie byłoby Luke`a, Lei, Hana i byłby spokój. A tak niestety zlewe robią na nich. Mark miał uzasadnione pretensje do swojej roli. Przyznaję mu rację. Miałem do końca nadzieję, że robi sobie z Nas jaja, że Disney dał mu pole do popisu, bo wiemy, że Mark to jest jajcarz. Jednak się myliłem, to były fakty.
Jestem po seansie. Kilka uwag tytułem wstępu:
-nie będę nikogo hejtował za to że ten film się komuś nie podobał albo podobał - kwestia indywidualna. I szczerze? Każdą reakcję zrozumiem.
-lubię Legends i prequele.
Mam mieszane uczucia. Z jednej strony, film podobał mi się bardziej niż TFA, zarówno od strony czysto wizualnej jak i fabularnej.
Film jako film - majstersztyk. Piękna akcja kamery, krajobrazy, znakomite efekty.
Luke - Hamill jest genialny. Złamany, stary człowiek. Ironiczny, wredny, zagubiony. Ale nie wybaczę Johnsonowi zabicia go. To nie ten czas. I nie ten kaliber postaci.
Rey - zdecydowanie na plus. To już nie jest Ren w spódnicy, rozbiegana i rozhisteryzowana nastolatka.
Hux - jak dla mnie, miłe zaskoczenie. Podoba mi się ta postać, prostolinijny oficer z charakterem.
Ren - z jednej strony pogłębiony. charakterologicznie, z drugiej strony, po śmierci Luke`a wyszedłem z seansu z myślą "zabijcie go wreszcie".
Poe - in plus. To nie jest głupi narwany chłopaczek.
Finn - nie jest już Jar-Jarem sequeli. To na pewno na korzyść
Postać del Toro - mam nadzieję że udało mu się dać dyla, bo postać ma potencjał.
BARDZO rozczarował mnie Snoke. Bardziej podobała mi się (nie wierzę w to co mówię) wizja Abramsa co do rozwoju tej postaci. W TFA owiany aurą tajemnicy i mroku. Skryty. Tysiące narosłych legend i teorii. W zasadzie przyznane zostało, że przy nim Palpatine i Vader to karzełki. A tu? Irytująco pewny siebie dziadyga który będąc oficjalnie głównym złolem ginie jak kundel.
To samo z Phasmą - tajemnicza postać. Walka i bach, nie ma, do widzenia, do piachu.
Właśnie to jest dla mnie główna bolączka całej Sequel Trilogy. Wrzucane są postacie które zaraz potem mają zginąć. Zero historii. Mówcie co chcecie, ale w prequalach inaczej to rozegrano. Maul był wrzutką, a stał się jedną z ikon. Miał taki fanbase, że zarówno w Legends jak i w nowym kanonie musiał w jakiś sposób wrócić. Dooku? Już na wstępie wiemy, że jest rozczarowany zakonem Jedi, podłamany śmiercią Qui-Gona. Mace Windu - postać na pewno w sporej części oparta na osobie aktora, ale tym niemniej - popularna.
I tu jest pies pogrzebany - nie widzę tu pola do "kultowości" dla postaci. Snoke zostanie zapomniany jako postać o kalibrze Durge`a. Jar-Jar stał się ikoną tandety, bezguścia i mistrzowskiego sposobu na spartolenie filmu. Postać powszechnie znienawidzona - ale stała się symbolem. Palpatine jak dla mnie nabrał niesamowitej głębi po prequelach. Obi-Wan w wydaniu Ewana jest "memiczny" ale powszechnie lubiany i chyba niewiele osób miałoby coś przeciwko, gdyby miał go zagrać w Antologiach.
Mam też sporo krytycyzmu odnośnie sposobu rozciągnięcia akcji i niektórych innych rozstrzygnięć fabularnych. "Ooo, strzelają do nich a ci uciekają". Napięcie i gęsia skórka. 10 minut później - dalej to samo. Przewijamy film o 1,5 godziny, skład osobowy Rebelsów mógłby pomieścić się w windzie i co? I dalej źli strzelają a dobrzy sobie uciekają...
Poza tym mam tą samą uwagę co do TFA - HALO, NOWA REPUBLIKA? Jest tam kto?
Potwierdziły się moje najgorsze obawy - bum, rozwalamy jeden system gwiezdny, NR przestaje istnieć. Cała flota zmagazynowana w jednym miejscu, jeden strzał i ponoć potężna organizacja przestaje istnieć. Akcja filmu dzieje się niby od razu po TFA, a First Order pożarł już w zasadzie całą galaktykę. I co Ruch Oporu teraz zrobi? Paręset osób odbije całą galaktykę? Pospolite ruszenie zwołają? Może armia klonów albo droidów? Moim zdaniem to koszmarny plothole.
Aaa, właśnie - symboliczny pogrzeb Hana? Jakaś konkretna rozmowa na ten temat? Może wypada odezwać się do starego, dobrego Lando? Guzik. Umarł, no trudno, zdarza się. Zabiliśmy i rzuciliśmy w odstawkę Grievousa, Snoke`a czy Mace`a Windu, to co nas obchodzi jakiś Han Solo?
Mam wrażenie, że Disney wykorzystuje stare postacie tylko w zakresie niezbędnym do mrugnięcia okiem do starszych fanów. Targetem jest młodzież. Co ich obchodzą jakieś Hany Solo czy Skywalkery? Prequele są stare i efekty się postarzały, gros młodych którzy walą do kina pewnie nawet OT nie oglądało bo "stare dla dinozaurów, nie da się oglądać". Mają być młodzi, dzieciaki mają nosić koszulki z Rey i rzucać tekstami Poe czy Finna.
Czekam aż potencjalna przyszła seria filmów cofnie się w czasy przedpotopowe i będzie pokazana w akademickiej rzeczywistości, gdzie Jedi to takie kujonki, a przyszli Sithowie to tacy lokalni hoolsi, zabierają reszcie drugie śniadanie, wkładają głowy do kibli itp.
Ogromny plus za Yodę. I za malutkie mrugnięcie do fanów prequeli za nazwanie Imperatora Darthem Sidiousem. Miło, że Palpi w ogóle w rozmowie się pojawia.
Niestety, ale Resistance nie ma potencjału i głębi Rebelii, zaś FO - Imperium. Kurde, dla mnie w sumie nawet Konfederaci z Wojen Klonów są ciekawsi, nie mówiąc o np. Rakatanach z Legends.
Żeby nie było - NIE, nie hejtuję. Film mi się podobał, nawet bardzo. Ale dalej nie potrafię tego wszystkiego "wspawać" w świat Star Wars. Moje odczucia bardzo dobrze opisuje komentarz RedValdeza - nie wiem, czy to dalej są moje Gwiezdne Wojny.
Idźcie do kina, bo warto. To który kanon jest dla Was lepszy - Wasza decyzja i Wasze prawo .
Po przetrawieniu TLJ przez noc jeszcze jedno mi "wleciało".
Całość sagi opowiada o losach Skywalkerów. Na chwilę obecną Skywalkera "po mieczu" już nie ma (Luke), zaś wiemy, że Skywalker "po kądzieli" nie żyje bo zmarł śmiercią "pozauniwersową" (Leia; nie wyobrażam sobie przy tym, że kogoś w jej miejsce obsadzą).
Niech antologie robią sobie o czym chcą, nawet film dokumentalny o Gunganach czy innych Porgach, ale... mamy niebezpieczny precedens. Zabito niepisaną zasadę o tym, że filmy są "skywalkerocentryczne". Teraz Disney ma drogę wolną do robienia tasiemców, filmów o problemach nastoletnich Jedi i tego typu cudów.
Wiemy, że Rey najprawdopodobniej Skywalkerem nie jest. Bo jak to teraz zostałoby w ogóle przedstawione? Że jest zaginioną córką Luke`a? Han i Leia w sumie nie rozpoznali w niej porzuconej przed laty córki (i to dlaczego porzuconej?).
Ogólnie, boje się że to wszystko idzie w złą stronę. Ale zobaczymy.
Od dziś masturbuje sie przy prequelach, to było największe gowno w historii SW, chyba, ze z założenia to miała być parodia cos w stylu Straszny Film to szczerze rozbawił i spełnił zadanie,
Horror
też odniosłeś takie wrażenie? ja się momentami czułem jakbym oglądał aktorskie lego star wars xD
O tak aktorskie lego star wars to jest określenie którego szukałem. TFA było dla mnie ok, trochę naiwne i zbyt podobne do ANH ale mimo to wzruszające w kontekście powrotu do sagi, po za tym był to po prostu dobry film. Oglądając TLJ czułem jakbym oglądał właśnie lego star wars. Te wszystkie śmieszki kompletnie zepsuły dla mnie klimat filmu, pod tym względem nawet TPM jest lepsze, tam co prawda gagi są gorszego sortu (te w TLJ są w zasadzie zabawne tyle że nie na miejscu) ale klimat filmu jest inny; tutaj jest tragicznie, śmiesznie, tragicznie, śmiesznie, i tak w kółko przez co film w odbiorze wyszedł dla mnie groteskowy... Miało być poważnie a jest lego star wars...
Siła Waszych argumentów jest porażająca. O wtórności nie może być już w ogóle mowy, to mamy "masturbację", "aktorskie lego star wars".
Poczytajcie sobie recenzje bastionowych redaktorów, a później spójrzcie na swoje wypociny. Tyle warte jest Wasze zdanie.
ps. pożyczę chusteczkę xD
Kto nie z nami, ten przeciw nam. Słowacki wielkim poetą był i basta.
Flejmujcie sobie panie i panowie, mnie to niewiele interesuje, ale sorry, nie uważam mojej recenzji za "wypociny" tylko dlatego, że uraziło Twój punkt widzenia (cholera zresztą wie czemu).
Daj ludziom skrytykować film jak im się nie podobał. Po to jest ten temat, żeby wyrażać własne opinie, a nie tylko pozytywne.
Krytyka? Te jednolinijkowce? To ściek, nie krytyka. Mogą robić co chcą, ja się po prostu z tego śmieję.
Mossar napisał:
Daj ludziom skrytykować film jak im się nie podobał. Po to jest ten temat, żeby wyrażać własne opinie, a nie tylko pozytywne.
-----------------------
Dokładnie!
Ja jestem filmem zachwycony, ale niektóre zarzuty z negatywnych opinii wydają mi się po części uzasadnione. Nie wszystkim się musi podobać i nie wszystko w tym filmie jest idealne. Trochę luzu!
A że wśród krytyków znajdzie się grupa hejtujących bo Disney zły, bo skasowano ich najwspanialsze EU, bo film nie jest tym czego by chcieli itd. to trudno, można się tylko z tego pośmiać.
Film nie jest gniotem, zbiera bardzo dobre recenzje, swoje zarobi, powstaną kolejne i grupka frustratów tego nie zmieni - mogą sobie tylko tupać nóżkami i krzyczeć w internecie
Keran napisał:
Od dziś masturbuje sie przy prequelach, to było największe gowno w historii SW, chyba,
-----------------------
Ten cytat z tego tematu zafrapował mnie najbardziej. Nie żeby na kozetce, są tu więksi/większe specjaliści/specjalistki od psychicznej analizy, ale jednak
Masturbujesz się dopiero od 14.12.2017 przy prequelach. Czy to znaczy, że wcześniej robiłeś to przy oryginałach? Czy nie robiłeś tego wcale przy SW?
Czy oznacza to, że relaksujesz się w ten sposób przy czymś dobrym, czy jednak przy złym, bo... potem pada `gówno` (dość duże, podobno największe) i nie wiem czy dotyczy EVIII, czy EI-III?
Nie żebym miał coś przeciwko sadomasochizmowi, ale wtedy tym bardziej interesują mnie poszczególne fragmenty, które tak na ciebie działają.
I nie żebym to wszystko brał do siebie z jakiś podobnych przyczyn - pytam z ciekawości szczerej, zachęcony tak otwartą deklaracją.
PS. A zainteresowałeś się może malarstwem też ostatnio? Może TLJ cię do tego skłoni
Chyba nie jestem w stanie pełnoprawnie ocenić tego filmu, w tym momencie. Bawiłem się na nim świetnie. Na początku skupienie było na Poe i Ruchu Oporu i cały ten "burdel" w RO wypadł genialnie. Widać, że to ekipa, która ma ważne pobudki, ale nie radzi sobie z organizacją. Cały wątek Rey i Luke`a na Ahch-to jest po prostu mistrzowski. Nawiązanie do Jedi z czasów Republiki, którzy byli zakłamani i ślepi. Cieszę się, że ktoś to w końcu powiedział w filmie. Więź Kylo i Rey była przedstawiona bardzo ciekawie, nie spodziewałem się takiego rozwiązania i jeszcze bardziej nie spodziewałem się tego dlaczego do niej doszło. Ale w sumie czy to ważne? Nic by działania Snoke`a nie dały gdyby nie rzeczywista więź między nimi. Mimo wszystko podobał mi się też wątek Finna i Rose. Trochę obawiałem się tego po krytycznej ocenie w różnych recenzjach. Ale mi się podobało i to bardziej niż bym sądził. Może dlatego, że od samego początku pomysł na to miasto bardzo mi się podobał i już w sumie sama jego obecność mi wystarczała. Aa DJ tak ni to na plus ni to na minus, wszystko zwiastowało ciekawą postać, skończyło się dosyć bezbarwnie. Za to Holdo bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła - świetna postać kobieca, o wiele ciekawsza niż np. Phasma.
Najlepsza scena w filmie? Luke i Yoda. Uwielbiam i będę uwielbiał tą scenę.
Co mi się nie podobało albo mam mieszane uczucia ? Pierwszy zarzut to zbyt dużo akcji. Tak, były momenty wyciszenia, dialogu i bardzo dobrze, bo były świetne i bym oszalał od tej pędzącej akcji gdyby ich nie było. Ale miałem wrażenie, że spokojnie można było zrezygnować z np. Crait i zakończyć film gdzieś na statku Snoke`a. Doprowadzić do tego wszystkiego co stało się z Luke`iem właśnie na statku Snoke`a. Wtedy łatwiej byłoby poukładać ten film sobie w głowie. Śmierć Snoke`a? Tu mam bardzo mieszane uczucia i chyba nie jestem w stanie konkretnie tego ocenić. Trochę się zawiodłem, bo budowano go na totalnego wymiatacza, a zginął w tak banalny sposób. Z jednej strony to dobrze, prawdziwe życie właśnie tak wygląda, często to co się dzieje jest dziełem przypadku. Ale z drugiej strony Snoke właśnie stał się takim hrabią Dooku. Budujemy go jako przywódcę i powód tego wszystkie i dup, nie ma go. Nie wiem co o tym sądzić, pewnie będę w stanie ocenić tą decyzję w 100% dopiero po 9 części.
Najgorszy element filmu? Chyba niestety lot Lei. Nie bardzo mi to pasowało do realiów Star Wars. Cieszę się bardzo z pokazu mocy Lei, chciałem to w końcu zobaczyć, ale sama scena jest trochę przesadzona.
No nic. Film nie jest genialny, ale świetnie się na nim bawiłem, z ogromną chęcią obejrzę go jeszcze conajmniej z 2 razy. Bardzo cieszy mnie to co Rian zrobił z Luke`iem, Rey i Kylo, mniej cieszy mnie los Snoke`a, bo już (prawdopodobnie) nigdy sceny ze Snoke`iem nie będą przeze mnie odbierane zbyt poważnie. Chyba, że ktoś to sensownie wyjaśni w spinoffie o Snoke`u.
Dodam jeszcze, że chcę zobaczyć ten film jeszcze raz. I to jak najszybciej. Jest naprawdę sporo elementów filmu, które muszę skonfrontować, bo totalnie nie wiem jak je odbierać. Los Snoke`a, ogólna dynamika filmu, sceny na Crait, zwieńczenie wątku Kylo i Rey.
Scena z Leią wydaje się być totalnie zbędna, chyba że miała być zapowiedzią czegoś specjalnego w E9.
Ale i tak jest przesadzona.
Snoke musiał zginąć w taki, a nie inny sposób właśnie dlatego że był takim wymiataczem - w normalnej walce, w dodatku w otoczeniu wiernych mu gwardzistów Kylo nawet z Rey nie miałby najmniejszych szans. To co dla Rey było mimo wszytko jakąś sztuką - przyciągnięcie miecza, dla Snoke`a było tylko i wyłącznie igraszką. Snoke był na tyle potężny że przy nim nawet nie mogłeś pomyśleć o tym by go zdradzić i/lub zabić bo momentalnie wyczułby to i nie dopuściłby Cię na odległość ciosu. Mamy przykład jak dosłownie zamiatał Huxem podłogi, nie wyłączając z tego Rey i Kylo. Dlatego ta scena, w której Snoke czyta "live" myśli Kylo, a ten obraca równocześnie 2 miecze by zabić swojego największego wroga jest taka genialna.
Dokładnie - Snoke wyczuwa Kylo, czyta go dosłownie, wie że ten chce zabić swego wroga, wie za zaraz naciśnie włącznik miecza.
Tylko nie wie jeszcze, którego miecza
Po tej scenie była burza oklasków
I całość ma drugie dno - kompletnie nie wiadomo, co może się wydarzyć w ep. IX.
W punkt. W otwartej walce Kylo nie miałby co marzyć o przejęciu tronu w najbliższym, czy w ogóle bliżej nieokreślonym czasie. Od razu przyszła mi na myśl śmierć Plagueisa z ręki Sidiousa, który również nie wystąpił przeciw swemu mistrzowi z otwartą przyłbicą. Taka już droga adeptów CSM, zdrada i podstęp. O ile trochę mi żal, że nie zobaczymy już Snoke`a, to sama scena jego śmierci dla mnie jest rewelacyjna.
Film zgrabny, w zasadzie cały czas trzymał w napięciu. Rian Johnson na pewno zrobił jedną bardzo odważną rzecz - nakręcił bardzo oryginalny film. Podejrzewam, że odbiór filmu będzie mocno skorelowany z wiekiem; jak się przekroczy pewną granicę lubi się przede wszystkim to co się już zna.
+ Mark Hamill. Świetnie gra osobę złamaną, zgorzkniałą, ale jednak trochę z tego Luke`a z klasycznej trylogii zostało.
+ Adam Drijver. Moim zdaniem najlepiej wypadł ze wszystkich aktorów, zupełnie nietypowy złoczyńca.
+ Zwroty akcji. Chociaż Luke na Crait
+ Desperackie plany się nie udają.
+ Giną rozpoznawalne postacie. Nie ma osób z "tarczą nieśmiertelności", przez chwilę myślałem, że nawet Finn zginie.
+ Nowe technologie.
+/- Rose. Jakoś mi niespecjalnie się spodobała.
+/- Hux. W poprzedniej części (przemówienie przed zniszczeniem systemu Hosnian!) podobał mi się bardziej.
+/- Muzyka. Zanotowałem jeden nowy motyw, zapamiętałem, że był tylko dlatego, że nazwałem go "Rose", ale jak brzmiał nie wiem. Większość muzyki już była
- Sytuacja w galaktyce. Gdzie jest flota Republiki? Przecież nie mogło być wszystko w jednym systemie.
- FO opanowuje najważniejsze systemy - w jaki niby sposób? Od końca TFA minęło kilka godzin, kiedy mieli na to czas? Skąd mieli na to wojska? Przecież większość galaktyki to była Republika!
- Czas. W TESB jak Sokół uciekł flocie Imperium to jakiś czas leciał na Bespin, Luke się w tym czasie uczył u Yody. Tutaj Rey spędza przynajmniej dwie noce na Anch-To. Ile czasu trwa tam doba? 3 godziny?
- Yoda. Taki Deus ex machina. Może mógłby to przełknąć, ale Duchy Mocy (wyraźnie mówi to Obi-Wan w Powrocie Jedi) NIE MOGĄ ODDZIAŁYWAĆ NA RZECZYWISTOŚĆ. Mogą sobie co najwyżej pogadać, by nakłonić kogoś od takiego, a nie innego działania.
- Rey. OK, to, że w scenach z Lukiem będzie tłem wiedziałem przed seansem. Tylko jak ona nauczyła się pływać na Jakku? I jak nauczyła się świetnie operować Mocą? Luke uczył się podnosić kamienie bardzo długo, nie wierzył w swoje możliwości. Ona od razu wymiata.
- Jaka jest prędkość podróży nadświetlnych i podświetlnych?
- Dlaczego admirał Hondo nie wyjaśniła Poe jaki jest plan?
Od końca TFA minęło kilka godzin
Ale właściwie z czego to wynika, poza wciśniętym przez Riana kitem, że film zaczyna się dokładnie tam, gdzie kończy się poprzedni?
Początkowa scena na Ach-to + ewakuacja Ruchu Oporu z bazy + Finn leży w ambulatorium
Scena na Ahch-To jest wrzucona w taki sposób, że nie wiadomo jak dokładnie jest ułożona względem aktualnej akcji.
Ewakuacja RO jest w końcowej fazie, wcześniej zatem coś się musiało dziać. Obie strony musiały się zebrać, żeby się przygotować do tej akcji. Poza tym pomijasz napisy wskazujące, że NP zrobił dodatkowo sajgon w innych układach.
No leży, bo nie wyzdrowiał wcześniej, nie wiadomo od jak dawna.
Ale myślisz, że pierwsza scena na Ahch-To byłaby oddalona czasowo od wydarzeń z początku filmu? I że co, że niby scena, gdy Rey podaje miecz Luke`owi miałaby rzeczywiście mieć miejsce od razu po skończeniu TFA, ale już wcześniej rozgrywane wydarzenia miałyby mieć miejsce w rzeczywistości potem? Myślę, że to są zbyt daleko idące wnioski. Film jest jednak całością jeżeli chodzi o przestrzeń czasową. Wszystkie wątki koniec końców łączą się ze sobą i nie widać, by jeden miał być oddalony czasowo od drugiego. Ja bym nie szedł w tego rodzaju teorie - myślę, że po prostu to był nieprzemyślany ruch Johnsona i ekipy. Może nie mieli też trochę pomysłu na te napisy początkowe? No bo co w sumie innego mogli napisać? Streścić wydarzenia TFA? No bo tak musiałoby być, bo zawsze napisy w epizodach streszczają to, co działo się chwilę temu i uruchomiony dzięki temu jest proces przyczynowo-skutkowy. Tyle że po raz pierwszy film przylega czasowo do drugiego i tu był problem jak z tej sytuacji wyjść.
Inna sprawa, że śmieszną sprawą wydaje się, że zniszczenie jednego układu gwiezdnego spowodowało kres Republiki i panowanie FO nad większością galaktyki. Pamiętajmy przecież, że FO przed TFA i jeszcze w jego trakcie, czyli tak de facto co najwyżej kilka dni wcześniej, było w zdecydowanej opozycji do Republiki i RO, trzecią siłą. A nagle od zniszczenia Hosnianu mija kilka godzin co najwyżej i już porządek w galaktyce jest zupełnie odwrócony? Zaprawdę zastanawiające to i wręcz zatrważające. I powtórzę raz jeszcze - nie przemawia za mną argument, że wydarzenia na Ahch-To dzieją się o wiele wcześniej. A nawet jeżeli, to o ile wcześniej? Na kilka miesięcy? Bo właśnie tyle powinno być co najmniej przerwy w timeline`ie, patrząc na to, co FO zdołał niby zrobić od zniszczenia Starkillera. A Rey nie mogła trzymać tego miecza w jednej pozycji przez kilka miesięcy. A kilka miesięcy różnicy pomiędzy walką RO i FO a wydarzeniami na Ahch-To to byłaby spora, wręcz niewyobrażalna i nierealna różnica. Jak dla mnie po prostu skucha w scenariuszu i tyle.
Niech Moc będzie z Wami.
Miesiące, nie.
Tygodnie, raczej.
Dni, co najmniej.
Tak naprawdę nie wiemy, ile czasu Rey spędziła na Ahch-To. Nie wiemy ile czasu zajęło leczenie Kylo, ile - skoncentrowanie sił FO w sytuacji, kiedy zostali pozbawieni Starkillera.
Aczkolwiek zgadzam się, że w nowych filmach czas jest traktowany jakoś dziwnie.
No dobra, skoncentrowanie sił to jedno, ale jak niby w te kilka tygodni mieliby stać się pierwszą siłą w galaktyce, podczas gdy jeszcze w trakcie poprzedniego epizodu, którego akcja - wszystko na to jednak wskazuje - kończy się w miejscu, gdzie zaczyna akcja następnej części, byli zaledwie trzecią? Nie jestem w stanie tego pojąć.
Niech Moc będzie z Wami.
Republice zabrakło przywództwa, a Snoke mógł wydać rozkazy do ataku.
Pewnie będzie w książkach...
Jaką trzecią siłą? Co najwyżej drugą!
Największą flotę w galaktyce miała Nowa Republika, z tym że ta flota i tak została zredukowana z tej z czasów jej świetności o 90%. Systemy/planety miały wzorem czasów sprzed Wojny Klonów tworzyć własne siły, a flota Nowej Republiki miała je wspomagać w razie konieczności przez zdecydowaną większość czasu stacjonując przy stolicy. Można się czepiać że design w TFA/TLJ niewiele się zmienił, ale technologicznie to podróże w nadprzestrzeni chyba są znacznie krótsze nie uważasz? Przynajmniej tak wynika z filmów...
Co do sił Ruchu Oporu, to tylko te kilka statków i myśliwców... Dawali się tak we znaki First Order tylko i wyłącznie dlatego że mieli potajemne wsparcie floty Nowej Republiki.
Nie mamy zielonego pojęcia o liczebności sił First Order, a zakładając że większość floty Nowej Republiki jest zniszczona to niewiele trzeba by zająć jakiś system - ot jeden niszczyciel lub okręt liniowy wystarczy by zmusić słabo uzbrojoną planetę do poddania się (w dodatku wszyscy mają w pamięci co się stało z Hosnian Prime)... Tak więc to co widzimy w TLJ to nie musi być cała flota First Order i zajmowanie galaktyki mogło odbyć się równocześnie w wielu jej rejonach.
Wszystkie te wydarzenia to max kilka dni... W końcu Luke nie uczy Rey kompletnie nic nowego...
A dla mnie to wygląda tak. Nie wiemy ile czasu mija od wybuchu Starkillera, do sceny gdy Leia (końcówka ep.VII) wysyła Rey na Ahch-To. Być może co najmniej kilka dni. My widzimy jak Rey tam dolatuje. Ile leciała? Nie wiadomo. Widzimy tylko Sokoła, a potem ją przemierzającą ścieżkę do Luke`a.
Nie widzimy co się działo w bazie RO po jej wylocie. Być może FO już w tym momencie nadlatywał, a w RO zarządzono zaraz po wylocie Rey ewakuację bazy orientując się że zbliża się flota przeciwnika (a może już byli w trakcie ewakuacji). Jeżeli od zniszczenia Starkillera minęło trochę czasu, to FO szybko się przegrupował - a wiedzieli przecież, że chodzi o system Illenium - i praktycznie z marszu ruszyli. Nie udało się superhiper bronią, to w pogotowiu był plan B w postaci gotowej floty. Zresztą w RO też doskonale wiedzieli, że FO zna ich pozycję.
I tym sposobem momencie gdy Rey dolatywała na Ahch-To, to FO był już praktycznie na orbicie wroga. Dalej widać już w TLJ...
bartoszcze napisał:
Od końca TFA minęło kilka godzin
Ale właściwie z czego to wynika, poza wciśniętym przez Riana kitem, że film zaczyna się dokładnie tam, gdzie kończy się poprzedni?
-----------------------
Właściwie to pierwsza scena, ewakuacja, zaczyna się przed końcem poprzedniego. Po prostu nic nie wskazuje na to, że akcja dzieje się niechronologicznie (poza ewidentnymi retrospekcjami Luke vs. Ben Solo).
Świetnie się bawiłem i pod tym najważniejszym względem, to na pewno jest świetny film. Nie będę się dokładnie rozpisywał, które sceny mi się podobały, a które nie. Powiem tylko, że dla sceny śmierci Snoke`a i walki z gwardzistami warto było czekać w lata.
Na pewno nie ochłonąłem jeszcze po seansie, więc wciąż mam chaos w głowie, niemniej spróbuję się zdobyć na jakąś chłodną uwagę. Otóż uważam, że film powinien się skończyć mniej więcej w momencie, w którym Kylo/Ben ogłasza się Naczelnym Wodzem Pierwszego Porządku.
Po pierwsze wyszłoby to na dobre Kylo, który od tego momentu jest tylko co raz bardziej groteskowy (nie sądzę żeby Adam Driver mógł zrobić coś więcej z tymi scenami, które dostał). Co gorsza wydaje się teraz zupełnie jednowymiarowy, płaski - idealny chłopiec do bicia.
Po drugie wyszłoby to na dobre całej trylogii, tak mi się wydaje. Teraz sytuacja na koniec epizodu VIII przedstawia się następująco: święta Rey i jej zacni przyjaciele vs żałosny Kylo + "potężny" FO. Czyli jest jakieś 99,(9)% szans, że dobro (i progresywne idee) wygra, a Kylo zginie. Powiedzmy sobie szczerze, Kylo musi zginąć, skoro nawet Leia go skreśliła. Nudy. Limit plot twistów wyczerpany.
Ps. wciąż liczę na to, że w EIX zobaczymy wreszcie Rycerzy Ren, - z tego co mówił Luke wynikało, że Ben przekabacił część studentów z akademii na swoją stronę.
piszę w tym wątku, bo właśnie znalazłam recenzję, która w idealny sposób oddaje wszystko co czuję.
Obudziłam się zdecydowanie za wcześnie (premiera w środku tygodnia to zły pomysł) i jeszcze trochę myślałam. O tropach, jakimi ten film podąża. O nawiązaniach, nawet tych nieoczywistych (Luke na wyspie jest chwilami jakby wprost wyjęty ze sztuk Pintera, tych o starości). O tropach i kliszach i nowatorstwie.
Poczytałam inne opinie, te optymistyczne i załamane (znowu to samo, niemal nie ma środka, same skrajności).
Aż na theforce.net znalazłam recenzję użytkownika Haytham, która dokładnie trafia w to co czułam po filmie, a nie potrafiłam napisać tak celnie i tak dobrze.
Ponieważ zgodził się, bym ją skopiowała, oto ona:
It is said that a storyteller should tell the stories that the audience needs, not those it wants. And I feel like Rian Johnson followed that advice to a letter. TLJ is irreverent, has a character, a gusto, playfulness and heft at the same time. It has something to say and damnit, it is going to say it, no matter how many bridges it`s going to burn on the way or how badly it stammers while saying it. I think Rian "gets" Star Wars the way very few do. The themes this story carries, most definitely and way deeper and beyond the superficial understanding of what the popular culture considers SW to be about, but also how they should be conveyed. This movie didn`t feel like a focus tested, designed to please studio movie. Honestly, it felt closest to what I would picture Dave Filoni`s own live action SW movie would be, odd and flawed perhaps, but confident in its vision, unconcerned with what the popular reaction might be. That`s George`s spirit, really. That`s the heart of Star Wars. This story is a poetic pulp. The dredge of literature, told with weight and self-assurance of a masterpiece. It`s an oxymoron that shouldn`t work. Yet it does. And it works at its best, at its most impacting and poignant when it`s not ashamed of itself, when it wears its failures (wink wink) and pulpiness on its sleeve. That`s why I love Return of the Jedi so much. Or Revenge of the Sith. And now The Last Jedi. All movies with flaws. All movies with heart and style.
It won`t be a movie for everyone. But The Last Jedi has courage, spirit and thematic resonance (and willingness to pursue it) that makes it a perfect click with me.
I to tyle w tym temacie ode mnie
Układam w myślach swoją spokojniejszą reckę, i od samego początku wiem, że jej tytuł będzie brzmiał "Nowe Kino Nowej Przygody"
Jak na razie nie mogę zebrać myśli, muszę jak najszybciej, albo dziś albo jutro wybrać się ponownie do kina, by to sobie poukładać i by wiele wątków przeanalizować na spokojnie. Moje pierwsze wrażenia są zupełnie pozytywne. Ale co ten Snoke, hahaha. To się przecież w głowie nie mieści. Jak można kreować tak długo postać, dać możliwość fanom tworzenia wokół niego niestworzonych historii i teorii spiskowych, by jednym drobnym cięciem mieczyka go rozwalić. I co jest najbardziej w tym wszystkim żałośnie śmieszne, że nie wiem, czy się śmiać, czy płakać, to fakt, że rzeczywiście widać było, iż jest potężniejszy Mocą od Sidiousa i Vadera. Najlepiej świadczy o tym fakt, że potrafił połączyć w Mocy umysły Bena i Rey. I to, w jaki sposób ginie jako najpotężniejszy w nowym kanonie użytkownik ciemnej strony woła nieco o pomstę do nieba. I najbardziej w tym wszystkim śmieszne jest to, że przecięcie w pół przeżył Maul, będąc nieporównywalnie słabszym Force userem od Snoke`a. Mało tego - znany i przynajmniej przez część z nas lubiany Zabrak zaliczył jeszcze skok na kilkadziesiąt metrów. A Snoke? Cóż, wątpię, by miał wrócić w epizodzie dziewiątym, bo choć byłoby logiczne, że jako najpotężniejszy znany nam Force user (przynajmniej jeśli chodzi o dark side) ma takie umiejętności (wystarczy spojrzeć na jego mordę, by stwierdzić, że wiele przeżył). Ale w tym całym plocie i fabule nie ma już dla niego miejsca. No bo co, nagle wróci, i jakby nigdy nic wszystko miałoby być okej i wybaczyłby Kylo? No chyba że ten by po prostu musiał w takich okolicznościach z nim walczyć/uciekać. Dwa słowa podsumowania wątku Snoke`a - wielka szkoda. Bo nie tyle zawód samą postacią, bo widać, że jest potężny, ale jest po prostu taki żal. Niemniej jedna z wielu świetnie zastosowanych zmyłek Riana, za które chapeau bas. Wydawało się, że będzie absolutnie kluczową postacią w całym filmie i trylogii, a skończyło się - mimo kluczowej roli w całym wątku, bo przecież połączył umysły Rey i Bena - na trzech(?) minutach na ekranie.
Oczywiście żenadą pod tym względem nie dorówna Phasmie, która się po prostu skompromitowała. Jej przykład pokazał wybitnie, że tacy antagoniści numer trzy, cztery albo pięć w danym filmie będą zawsze pomijani, bo choć film najdłuższy ze wszystkich, to nie da się rozwinąć dostatecznie wątków każdego bohatera. I pokazuje to - tak na przyszłość - że absolutnie nie warto hype`ować takich postaci jak Boba czy ona, bo po prostu są zwykłymi paprotkami dla filmu. Przynajmniej coś, możnaby rzec.
Tak jak wspomniałem, film - choć bardzo długi - to nie rozwinął wątku każdego z bohaterów w sposób dostateczny. Ba, część z nich wręcz straciła w moich oczach, zostając dość płytko przedstawiona (vide Poe „rozwalmy coś” Dameron), zupełnie nieludzko, bez ukazania motywów, powodów działania, nakreślenia działań i celów. Inni po prostu nie zyskali. A z kolei nowi bohaterowie byli kompletnie bezbarwni, a wręcz nudni. Cały ten wątek Canto Bight wydaje się wciśnięty mocno na siłę. Choć lokacje piękne, to mocno nie pasowało to do ogólnego obrazu epizodu. Takie oderwanie od rzeczywistości. Zupełnie nie do rytmu i nie do taktu to było.
Ale na głębsze przemyślenia czas przyjdzie, bo to jest zbyt na gorąco. Zdążyłem się tylko przespać po seansie i musiałbym więcej pokontentować. To zbyt na gorąco, by wyciągać daleko idące wnioski. Pewnie wiele w mojej ocenie się jeszcze zmieni, więc resztę zostawiam na pełnoprawną recenzję po jeszcze jednym, dwóch seansach.
No i szkoda Luke`a. W tym epizodzie Mark go świetnie odtworzył, a to, jakie miał spojrzenie na Zakon, Jedi i Moc było niesamowicie dojrzałe i wyczekiwane. Myślę, że niejeden fan mógł utożsamić się z nim w jego męce, bólu, karze za popełnione błędy.
Na razie to tyle. Na dokładniejszą analizę czas jeszcze przyjdzie.
Niech Moc będzie z Wami.
Pytanie o to "jak Snoke tak mógł...?!?!?" ma relatywnie prostą odpowiedź: "a jak Sidious mógł pozwolić Luke`owi na ten morderczy cios?"
No tak, miał Vadera...
No tak, ale mi chodzi o sam fakt hype`owania tej postaci i kreowania ją na tak potężną, że aż trudno tę jego potęgę ogarnąć. Co rzeczywiście miało miejsce, bo sam fakt łączenia umysłów dwóch ludzi poprzez Moc świadczy o niesamowitej potędze. Dla równowagi Sidious nie był przedstawiany jako ktoś wyjątkowo potężny, tylko stary, pomarszczony goblin w szlafroku. To zresztą cytat z jednej z postaci w trylogii Aftermath. I to postaci będącej wysoko postawioną osobą w Imperium (nie pamiętam tylko nazwiska tej kobiety). Więc tak generalnie postrzegali Palpiego, nawet jego podwładni, a Snoke? Wydawało się, że budził strach, niepokój. I jasne, sama jego prezencja i wygląd to wywoływały. Ale powinien to lepiej udowodnić. Bo choć to klasyczny przykład zlekceważenia rywala i przecenienie własnych możliwości, to niesamowicie się to gryzie w momencie, w którym mówi, że widzi myśli Bena i wie, co za chwilę zrobi, a ten robi co innego. Kompromitując Snoke`a i trochę ten film, bo po pierwsze dramaturgia całej akcji i wręcz trylogii na tym z pewnością ucierpi (no chyba że nie mieli już na niego pomysłu innego i miałby wegetować tylko, zmierzając w dziewiątce do nieuniknionej śmierci), a po drugie znowu mamy swego rodzaju kopię, o której sam wspominasz. Z jednej strony fajnie, bo to jeden z tych elementów nieprzewidywalności filmu, czyli chyba jego najlepszej cechy (w ogóle gdybyśmy mieli bawić się w zabawę, jak jednym słowem opisać film, to nieprzewidywalność chyba najlepiej opisałaby to, co się wydarzyło w TLJ właśnie), ale z drugiej strony pytam: czy jest rzeczywisty sens marnować potencjał tak potężnej postaci kosztem zadziwienia widza? Myślę, że i tak sporo było powodów do niedowierzania. Wręcz wystarczająco - bez śmierci Snoke`a, jeszcze tak nędznej, i tak słowo „nieprzewidywalność” najlepiej ten epizod by określiło.
Niech Moc będzie z Wami.
Hate, fear, anger, to the Dark Side they lead.
Kylo doszedł w tym momencie dalej w CSM niż Snoke był w stanie przewidzieć. A CSM prowadzi do arogancji, czyż Dooku i Sidious nie byli przekonani, że strzelanie błyskawicami Mocy oszołomi każdego Jedi?
`Much to learn you have, my old padawan`...
In Yoda, answer you should seek
Już nawet nie chcę wchodzić w ten wątek, bo choć masz rację, to nie o to tu chodzi. Wiadomo w zasadzie, że ciemna strona prowadzi do zguby i trudno byłoby w całych Gwiezdnych Wojnach - zarówno w filmach, kanonie, jak i EU - znaleźć jakiś przykład obalający tę teorię. Ale tak z czysto fanowskiego punktu widzenia uśmiercenie tak rzekomo potężnej postaci jest co najmniej dziwne. Przynajmniej w tym momencie i przede wszystkim w taki sposób. Po prostu zmarnowany potencjał. I nie zrozumiem stawiania zaskoczenia widza ponad dobro całej trylogii, bo moim zdaniem śmierć Snoke`a na tym etapie niczego dobrego nie zwiastuje jeżeli chodzi o dziewiątkę. Tym bardziej, że... bierze się za nią Abrams [napisał z obrzydzeniem].
Niech Moc będzie z Wami.
Snoke nie zajarzył co Kylo robi, mimo czytania jego myśli, bo Kylo równocześnie operował dwoma mieczami, myśląc o tym, że zaraz zabije wroga którego nienawidzi, zyska power, ukończy szkolenie itd. Snoke był przekonany, że Kylo obraca miecz i naciska spust żeby zabić Rey. I się nabrał.
Co by sugerowało, że Kylo jest sprytniejszy niż na to wygląda. O ile właśnie nie wpadnie w szał z powodu dostania kosza. ;->
Sześciopak Kylo Rena... <3 Slavek_8 pisał mi potajemnie smsy w trakcie seansu że jest zachwycony filmem, akurat w scenie gdy Kylo był bez koszulki, ale potem już niby przestało mu się podobać i w ogóle to żartował. Dziwne.
Bo mimo, że zginął to jego plan przeciągnięcia Kylo całkowicie na Ciemna Stronę, poprzez zabicie swojego największego wroga.
Coś w tym jest, ale patrząc na arogancję I jakim samolubem był Snoke wydaje mi się że wolałby władzę tylko do siebie. I teraz pytanie kim jest ten Snoke? Bo jakoś mi tu random nie pasuje. W sumie nie wykluczone że Snoke się odrodzić niczym Plagieus.
Mnie zastanawia, dlaczego w scenie, jak Snoke torturuje Rey w tle leci motyw Sidiousa/Palpatine`a.
Nie bardzo pamiętam jakie były nastroje po konkretnych filmach OT i PT, ale jestem przekonany, że Ostatni Jedi będzie filmem bardzo mocno dzielącym fanów. Już w kinie wiedziałem, że opinie będą bardzo skrajne.
Jednocześnie wiem, że pozmienia się dużej grupie opinia na temat tego filmu po kolejnych seansach. Tak jak przy TFA tendencja była raczej spadkowa po pierwszych zachwytach tak w przypadku TLJ nie jestem w stanie powiedzieć. Wydaje mi się, że niektóre sceny (co do których mam mieszane uczucia) we mnie dojrzeją a część scen polubię jeszcze bardziej (Yoda&Luke, zagrywka Luke`a na Crait czy w ogóle cały wstęp do Luke`a, który jest mistrzowski). Niestety wydaje mi się, że sceny lotu Lei nigdy nie zaakceptuję (na szczęście jest dosyć krótka), a Snoke.. kurde, dawno nie czułem się tak rozdarty. Doceniam i hejtuję jednocześnie.
Cześć, dzieci. Jeszcze zbieram myśli po seansie i pewnie parę dni minie, zanim napiszę full reckę, taką wyczerpującą. Więc na razie napiszę tylko krótko, że film mnie zniszczył na wielu poziomach, zaskoczył totalnie, wymęczył napięciem, wzruszył i cholera wie, co jeszcze. Podobał mi się niesamowicie, przeżyłęm go w stopniu porównywalnym do Rogue One, choć to zupełnie inne filmy. I dobrze. Jest o wieeeeele lepszy od TFA. Największe wady to nieco niepotrzebne Canto Bight, scena z Leią w kosmosie (WTF?) oraz, hehe, brak starych ras (chyba nie myśleliście, że odpuszczę ten temat?). Reszta bardzo mi siadła, łącznie z humorem. Finn się zrehabilitował, Kylo w pewnym stopniu też, Snoke był super... póki był. Luke odszedł... godnie, choć zasmuciło mnie to bardzo.
Ogólnie odważny film, kontrowersyjny nieco, robiący też widza w konia trailerami itp. Dobra robota, Disneyu. Wincyj.
Na Canto Bight nawet mignęła mi myśl, jak tam z rasami, widocznie czułem Twoje fluidy
Ty nawet nie wiesz, jak rozpaczliwie szukałem tam jakiejkolwiek starej rasy Tak bardzo chciałem jakąś znaleźć.
Notabene szukałem też ras z TFA/R1, i też za bardzo nie ma (w Resistance, jak już). Oni tak w każdym filmie teraz tylko nowe będą dokładać?
Ale wiem, z Tobą sobie na to nie ponarzekam
Dziś masz taki problem, a jutro będzie nim wyimaginowany przez ciebie syndrom małej galaktyki.
Pamiętaj, że ja też zawsze chętnie poubolewam nad brakiem starych ras! Nawet nie wiem co dokładnie się działo na Canto Bight w filmie, bo poświęciłem całą uwagę na szukanie Twi`lekanek w rogach ekranu, bezskutecznie niestety. Szkoda też, że zginął Ackbar (i Nien chyba też?), bo to oznacza, że jedynym "klasycznym" obcym w EIX może okazać się... Chewie.
"So much needed good news"
Nareszcie!
Guf, uwielbiam cię za ten wpis
Cieszę się, choć wielkich swoich zasług tu nie widzę Dopiero ogarniam opinie w necie - czyżby były głównie negatywne?
Może nie głównie, ale "najwięksi fani" twierdzą, że to już nie SW, że Legenda umarła, itd itp. Klasyczne protekcjonalne zdegustowane podejście (nie będę pokazywał palcem)
Oczywiście TFA było złe bo było kalką, ANH, a TLJ jest złey bo tak inny, że to już nie SW, nie mam siły ani ochoty wdawać się w takie dyskusje, wolę iść jeszcze raz do kina
Mam nadzieję, że koniec końców ogólna opinia będzie pozytywna, bo nie chcę, by Disney przestraszył się robienia takich filmów w przyszłości.
A do kina iść trzeba jeszcze, wiadomo. I słownik obrazkowy kupić.
Słownik, przekroje, The Art of... -jutro wychodzą
Oby, ale skoro Johnson dostał w ciemno całą nową trylogię, to chyba się nie boją.
Z tymi rasami to tak naprawdę jedyna poważna wada filmu.
Co do reakcji, to u mnie sala przyjęła film wręcz entuzjastycznie, więc problemu chyba nie będzie.
A że "Tru-fan gonna hate"? Czy po tylu latach na "Bastionie" to Ciebie to jeszcze dziwi?
To właśnie pokazuje jak bardzo ludzie nie potrafią usadowić się gdzieś po środku jeśli jakaś decyzja im się nie podoba. W ROTJ na początku mamy dosyć długą scenę u Jabby, która nie każdemu mogła się podobać, są Ewoki, które na pewno nie były przez wszystkich ciepło przyjęte. I jakoś da się lubić cały film albo chociaż jego większą część mimo tego, że ktoś nie lubi Ewoków. A dla niektórych fanów wystarczy jedna scena, jedna decyzja, z którą się nie zgadzają i już przez cały film mają włączony tryb "Co by tu jeszcze pohejtować, co mi się tu jeszcze nie podoba" albo "Ta scena była zarąbista, ale to nie są Star Warsy".
Do dziś nie przepadam za sceną u Jabby
Ja jej wrecz nienawidze. Wizualnie mnie obrzydza.
Na szczescie cała reszta ROTJ jest swietna
Ja uwielbiam akcję u Jabby, a szczególnie Leie w bikini
przyjdzie czas, jak ochłonę za chwil kilka. ale tak na szybko teraz.
Ten film jest świetny, jest świetnie zrobiony na wielu płaszczyznach, zwyczajnie tylko w kilku miejscach nie taki jak bym chciał -ale chyba każdy ma swoją wizję, nie? O to trudno mieć pretensje.
Świetne sceny walk, konfrontacje, problemy, konflikty... Jestem emocjonalnie i artystycznie usatysfakcjonowany. Są problemy, są wady, ale drobne -jak scena z Leią, jak "humor", ale jest niesmowity ładunek emocjonalny, jest wspaniała historia, jest Moc.
Luke -czuję pustkę, czuje żal, ale też satysfakcję -stało się coś prawdziwie Wielkiego i stało się w sposób godny, został tylko żal, żal jakbym stracił przyjaciela, w kinie głośno jęknąłem :/
Spojlerowe pytania i wątpliwości, dlatego proszę czytać na własną odpowiedzialność
1. Dlaczego z Huxa zrobiono parodię? Facet strzela miny jak z jakiejś marnej kreskówki, jest ośmieszany, a scena z Poe robiącym sobie z niego żarty to już jak dla mnie największa żenada tego Epizodu. Nie rozumiem dlaczego podjęto decyzje, że Hux ma być groteskowy.
2. Poe swoją decyzją o poparciu planu Finna i Rose doprowadził do śmierci więszości Ruchu Oporu. Nie tylko zlekceważył bezpośrednie rozkazy, ale w zasadzie okazał się zdrajcą. Nikogo to nie obeszło, żadnej reakcji nic. WTF?
3. Scena zniszczenia okrętu Snoke - czyli największy okręt w galaktyce może tylko strzelać pojedynczym ogniem i to co kilkanaście sekund, a jak krążownik leci w jego stronę to brakuje mu siły ognia by go zniszczyć? A te Star Destroyery z obstawy to co mają? Łuki i włócznie? Serio?
4. Scena zniszczenia Dreadnoughta - mmm... ten ostatni bombowiec to ile musiał jeszcze być nieruchomo żeby dało się go zestrzelić?
5. Rey pomachała trochę mieczem na wyspie Luka i może się nagle z całą gwardią mierzyć? Ja rozumiem, że "raw power" i w ogółe, ale posługiwanie się mieczem to trening i praktyka. No chyba, że jednak nie?
6. Atak na działo oblężnicze - Serio? Frontalny atak zardzewiałymi śmigaczami? (nie wiem dokładnie co to było) na AT-AT i eskadrę T-Fighterów? Tak zamierzali zniszczyć to działo? I przy okazji First Order patrzył sobie jak Finn leci prosto w działo i nikt nie potrafił go zestrzelić?
Film był lepszy od TFA, co nie jest żadną sztuką. Kilka elementów mi się podobało. Nie potrafię jednak zrozumieć upychanego na siłę humoru, który w większości nie pasował, był szczeniacki i prymitywny. Scena z Yodą to jakieś jedno wielkie nieporozumienie wg mnie. Tak samo Poe i jego żarty z Huxa. Normalnie boki zbijać... Wiele scen-przerywników nie pasuje dynamiką do reszty filmu. Rozmowa Luka z Leią gdy za rozwalonymi drzwiami stoi First Order jest nie na miejscu. Co robi to wojsko? Czeka aż Skywalkerowie sobie skończą pogaduszki?
Podobało mi się jak rozwiązano zagadkę pochodzenia Rey, oraz jej rozwój jako postaci. Wielki plus, bo dla mnie w TFA była co najwyżej irytująca. Szybka śmierć Snoke`a, chyba na plus. Daje to pole do popisu dla Kylo. Śmierć Luka mnie zaskoczyła. Teraz gdy już też wiadomo, że Lei nie będzie mamy koniec starej obsady (robotów i Chewiego nie liczę).
Przy okazji, czy Finn znowu musiał w swojej pierwszej scenie wyskakiwać? To był jakiś żart skierowany do widzów? Nie mniej również Finn był mniej irytujący.
Postać Poe Damerona mógłbym nawet polubić gdyby to nie był jednak skończony idiota. Tak jak już napisałem wyżej, facet na spółkę z Finnem i Rose doprowadził do śmierci większości Ruchu Oporu. No, ale skoro Ruchowi Oporu to nie przeszkadza...
Przed obejrzeniem EXIII miałem okazję zobaczyć Adama Drivera w kilku innych filmach i może dlatego również Kylo już mnie tak nie mierzi.
Natomiast Generał Hux jest żałosny. Jego postać jest żałosna i gra aktorska, bardzo dobrego wg mnie aktora jakim jest Domhnall Gleeson, jest żałosna. Zakładam, że jest to wina reżysera. Groteskowa postać strzelająca jakieś dziwne miny.
I to tyle. Oglądając trylogię Disneya dalej nie wiem o czym są nowe Star Wars. Chaos i anarchia panuje w scenariuszu, idiotyzm goni idiotyzm, a scenarzystom tak bardzo brak wyobraźni, że aż mnie zęby bolą od zgrzytania.
Pozostaje mi mieć nadzieję, że EIX będzie lepszy i cokolwiek wniesie do świata SW.
Na razie dla mnie disneyowe SW to:
The Force Awakens: 1/10
Rogue One: 9/10
The Last Jedi: 2/10
Z większością się zgadzam, choć nie oceniłem TLJ tak nisko.
Zastanawia też, czy Phasma również została ścięta jak Snoke, czy może jeszcze ją zobaczymy. To dopiero świetna polityka - robimy z Phasmy jednego z głównych bohaterów w promocji TFA, dajemy jej 20 sekund czasu antenowego, potem piszemy o niej powieść i dajemy jej serię komiksową, a następnie w TLJ dajemy jej kolejne 20 sekund i zabijamy postać.
No tak zapomniałem o Phasmie
Oraz o jeszcze dwóch rzeczach:
1. W filmie przesadzono z ilością scen gdzie coś się udaje w ostatniej sekundzie - np. scena z bombowcem czy scena egzekucji/skoku krążownika w okręt flagowy.
2. Cała wyprawa na planetę kasyno jest straszliwie nudna i nic nie wnosi. W ogóle nie pasuje do filmu.
Cholibka a miałam nie pisać
Ale choć na dwa, te z marszu.
ad 1. Dla mnie to nie była parodia. To jak to Snoke się śmiał w pewnym momencie - piękne wykorzystywanie słabości. Dameron mu wcisnął, zwłaszcza bardzo brzydkim zagraniem o mamusi (jestem przekonana, że stara gwardia w FO doskonale wie, że młody Hux to bękart). Potem robił wszystko co może by przeżyć. Hux jest dumny, przeraźliwie dumny, żądny władzy i nieznoszący porażki. A do tego to całkiem cwany egoista. Dla mnie te postać w TLJ odkupują trzy sceny:
1) drgnięcie dłoni w stronę blastera w sali tronowej
2) "Chyba mu już wystarczy" do Rena
3) ten ostatni uśmieszek, gdy Kylo klęczał z kostkami Hana - uśmieszek, który mówił: zobaczymy kto tu jednak sięgnie po władzę.
Domhnall zagrał genialnie. Wyłażącą na wierzch panikę na granicy histerii przed utratą władzy i twarzy ale w tle wciąż kalkulowanie, wciąż knucie najlepszej opcji.
ad 5. A zauważyłeś jak Rey potrafi świetnie walczyć swoim drągiem i jak jej technika walki mieczem przypomina właśnie to co potrafi, trochę zmodyfikowane?
Odnośnie ad2 mam problem, bo jak uwielbiam Damerona, tak w sumie masz trochę racji
A o okrętach się zwyczajnie nie wypowiem, bo moja wiedza odnośnie walk w kosmosie sprowadza się do podobało się - nie podobało się.
Tu się podobało
Przez ten film moja spodziewana długość życia skróci się o dobrych kilka lat ze względu na wszystkie minizawały które przeszłam w ciągu dwóch i pół godziny, ale trudno. Warto było. Przez dwa lata się bałam, że mi rudzielca zabiją, a nie zabili.
...za to nie bałam się o Phasmę. No i się przeliczyłam. Kurde, jej śmierci się za cholerę nie spodziewałam, to błyszczący szturmowiec! Kura znosząca złote jaja dla marketingu! Nie, ja w to nie wierzę. Ciała nie ma, a ta zbroja jest odporna. Wsiadła do kapsuły i poleciała w cholerę, zostać łowcą nagród.
Swoją drogą, kwestia matki. Nie wiem, czy to przez ton Damerona, ale to nie był, jak się spodziewałam, żart z serii "twoja stara". To zabrzmiało tak, jakby Ruch Oporu rzeczywiście miał jakieś informacje. I naprawdę się dziwię, że ten wątek w ogóle wcisnęli - zakładam, że jednak większość widzów nie czytało trylogii Wendinga, więc ten żart jest dla nich całkowicie niejasny... wyjaśnią w Słowniku Ilustrowanym? A może jakaś książka się szykuje? Jak tak - kupuję w ciemno!
Do ulubionych scen dodaję jeszcze, poza tymi, co już wspomniałaś, tą, kiedy Kylo rozkazuje załodze, żeby strzelać ze wszystkiego co mają, a sekundę później Hux, stojący metr od niego, wydaje tej samej załodze, dokładnie ten sam rozkaz. I to spojrzenie Kylo: "Co ty mnie tu papugujesz?!".
Kurde, zupełnie zapomniałem o matce Huxa, ale miałem radochę z tego nawiązania.
Zbroja Phasmy jest pokryta/zrobiona z chromium. Skoro odbija strzały z blasterów to może jakimś cudem pozwoliła Phasmie przeżyć. Cały czas nie mogę uwierzyć, że Phasma tak szybko i łatwo zginęła, dla mnie to największy zawód w filmie.
Świetnie podsumował to Bazy:
To dopiero świetna polityka - robimy z Phasmy jednego z głównych bohaterów w promocji TFA, dajemy jej 20 sekund czasu antenowego, potem piszemy o niej powieść i dajemy jej serię komiksową, a następnie w TLJ dajemy jej kolejne 20 sekund i zabijamy postać.
Phasma przeżyj i wróć!!!
Mętlik w głowie... tak można opisać wrażanie po pierwszym seansie... Z całą pewnością są to NOWE Gwiezdne Wojny.
Film nie jest idealny, wiele rzeczy potoczyło się inaczej niż miałem nadzieję... no ale rozumiem intencje twórców. Uwaga na spoilery! Fabularnie stosunkowo mało się dzieje film to głównie emocje i postacie, i tak będę go opisywać:
SNOKE - dalej nie wiemy kim jest (był) Snoke, dowiedzieliśmy się jednak że był niezwykle potężny (ale bez przesady, nie takie sztuczki już w uniwersum były), ale przy tym bardzo arogancki i trochę prostacki. Śmierć Supreme Leadera (widać że wcześniej wiele przeżył, ale tym razem już się z tego nie wyliże;p) była absolutnie GENIALNA. Kylo Ren rozegrał to po mistrzowsku, wiedział że otwarta konfrontacja wszystko jedno czy z pomocą Rey czy bez niej skończyłaby się klęską, a tak zdołał ukryć swe prawdziwe intencje i przechytrzyć Snoke`a. Pojedynek z gwardzistami był świetny, a po całej scenie i propozycji sojuszu Rey równie dobrze film mógłby się skończyć. Stety/niestety Kylo i Rey nie dogadali się co do tego jak powinien wyglądać pokój po przejęciu władzy przez Kylo i ich drogi rozeszły się... Ciekawe czy Kylo zachowałby się ciut inaczej gdyby wiedział że Leia przeżyła, bo do matki miał mimo wszystko większą słabość...
KYLO - przechodząc do jednej z najważniejszych postaci, brak zakończenia w miejscu o którym mowa wyżej powoduje że Kylo znowu sporo traci... Jego próby dobicia resztek Ruchu Oporu i wybuchu gniewu powodowane przeszkodami robią się trochę żałosne, tak jak on sam... No ale mając w pamięci Jacena Solo, jego pojedynek z "widmem" Luke`a Skywalkera itp. to mimo wszystko dla mnie plus
REY - ciekaw jestem czy informacja o jej rodzicach jest prawdziwa... Jej połączenie z Kylo niczym (a nawet lepiej) Bastili i Revana było świetne. Zawiodła się na Luke`u i wydaje mi się że będzie odkrywała Moc po swojemu. Zobaczymy co z tego wszystkiego wyjdzie...
LUKE - tutaj miałem największe oczekiwania, miałem nadzieję że na Ach-To doszedł do wniosku że drogi Jedi prowadzą donikąd i receptą będą "Szarzy Jedi", "Bendu", generalnie Równowaga Mocy w samym sobie. Tymczasem o ile Luke doszedł do prawidłowych wniosków, o tyle zamiast szukać recepty na poprawę sytuacji postanowił po prostu umrzeć... To nie jest Luke jakiego znałem i chyba nie jest to Luke jakiego chciałem dostać... Nie mniej po ujawnionej nam w filmie rewelacji - Luke nie chciał popełnić błędu Obi-Wana przez "profilaktyczne" zabicie ucznia mającego ciągutki do CSM całkowicie to rozumiem... Ciekawa (i znowu małe nawiązanie do KOTORów) była koncepcja jego chęci odcięcia się od Mocy. Na szczęście później wrócił "mój" Luke, przedstawienie na Crait, wręcz wyjęte z LOTF było pokazem potęgi prawdziwego Mistrza Jedi, jego późniejsza śmierć, a w zasadzie zjednoczenie się z Mocą (po wielu latach oczekiwania na swój koniec) znowu było GENIALNE. Moc miała wobec Skywalkera plany i mógł odejść dopiero po ich wypełnieniu (coś jak Chirrut i wajcha w RO;p) z tym że tutaj kaliber był znacznie większy - danie nadziei całej galaktyce przez (w opinii innych) samotne stawienie czoła całej armii First Order co pięknie podkreśla scenka z dziećmi na końcu...
YODA - fakt że zmądrzał stosunkowo późno, czyli dopiero na wygnaniu na Dagobah, nie mniej w przeciwieństwie do Luke`a i Kenobiego wyciąga prawidłowe wnioski i to się chwali!
LEIA - w TFA jej występ był w porządku, ale nie zachwycał. Tutaj Leia jest po prostu... aż brak mi słów... Poza sceną w próżni dla mnie wręcz perfekcja... Ciekawe jak potoczy się Ep. IX bez Carrie, bo odniosłem wrażenie że mogła wiele wnieść do filmu, szczególnie wątku Kylo...
POE - od narwanego pilota do lidera, całkiem zgrabna przemiana
FINN - od wiecznego uciekiniera do kogoś gotowego zginąć za sprawę również wielki plus, nie mniej przy takiej ilości wątków jego odstająca troszeczkę od reszty wyprawa z Rose mogłaby się nie odbyć bez straty dla filmu...
RESZTA - Hux, ech "fika" jakby miał na sobie yslamiry;p Niestety to nie ten Kanon;p No i przez to trochę stał się elementem komediowym... Rose, idealistka, mnie nie porwała, może wierzy w złe ideały? Chewie, wywarza drzwi, je porgi, generalnie to co Wookie robią najlepiej. Phasma daje kilka ciekawych smaczków jak hełm zniszczony podobnie do Vaderowego w Rebels... Co do Holdo mam mieszane uczucia, niby ostatecznie zostaje bohaterem, ale przez zdecydowaną większość czasu sprawia wrażenie jakby nie wiedziała co ma robić. DJ to kolejna wydmuszka i chyba zmarnowany potencjał? Zaciekawił mnie natomiast kapitan okrętu liniowego z początku filmu... No ale chyba zginął więc go raczej nie rozwiną;p
Podsumowując, chciałem otrzymać troszeczkę inny film, ale generalnie było bardzo dobrze. Najlepszy epizod Sagi to to zdecydowanie nie jest, pierwsze wrażenie robi wręcz szokujące i trzeba czasu by się z tym wszystkim oswoić, ale po "przespaniu" się z tym jest dobrze.
Ciekawi mnie tylko co będzie w kolejnej części bo o ile tworzenie się nowej rebelii i wojna z First Orderem jest dość oczywista, o tyle Kylo pozostaje tylko śmierć? Raczej jest już poza możliwością odkupienia, nawet Leia go skreśliła...
Przewaga First Order jest też wręcz miażdżąca - dawno ci dobrzy nie dostali tak mocno po tyłku... Wygląda na to że faktycznie zdecydowana większość floty Republiki została zniszczona wraz z układem Hosnian i mamy mniej więcej flotę przeciwko 1 frachtowcowi?
Z cyklu marzeń które nigdy się nie spełnią (w celu m.in "wyrównania" szans by konflikt miał jakikolwiek sens):
Z nadprzestrzeni wychodzi wracająca z trwającej 30 lat misji "poza galaktykę" flota ISD pod dowództwem Thrawna. Widząc co wyrosło na gruzach Imperium postania stworzyć Galactic Alliance z Resistance Remmnants, razem pokonują popierdółki z First Order i once more the Empire will rule the galaxy and we shall have peace
Specjalnie nie wchodziłem przez ostatnie kilka tygodni na Bastion, żeby sobie nie popsuć niespodzianki - chyba pierwszy raz ever naprawdę udało mi się dotrwać do premiery filmu praktycznie bez spoilerów, i to naprawdę zupełnie zmienia odbiór filmu. Jak nie próbowaliście, to polecam przy najbliższej okazji taki Bastionowy odwyk
W każdym razie... podobnie, jak Gunfan i pewnie wielu innych z Was, mam teraz za duży mętlik w głowie - tyle tam się działo! Na ten moment tylko kilka luźnych spostrzeżeń:
- kompletnie mi się zmienił odbiór Kylo i Finna po tym filmie - w TFA obaj mnie nie przekonali, tutaj okazało się, że mogą być naprawdę ciekawymi postaciami - szczególnie Kylo! Scena z "long live the Supreme Leader!" miażdży!
- nowa postać - Rose - to taka Bridget Jones świata SW - widzę, że niektórych poirytowała, ale mi jakoś spasowała
- Leia i Luke - chapeau bas! I Carrie, i Mark wznieśli się na wyżyny, liczę po cichu na jakąś nominację dla kogoś z tej dwójki (pośmiertny Oscar dla Carrie byłby najlepszą rzeczą, jaka zrobiłaby Akademia w tym stuleciu...). Cały film czekałem na ich spotkanie - jak w końcu do niego doszło, było straszne wzruszenie...
- scena z Leią w kosmosie - trochę przesadzona, nawet in-universe, w kanonie starym i nowym, chyba takich akcji nie było, żeby ktoś dobre parę minut w próżni przeżył bez skafandra, no ale ok, niech będzie, Moc i te sprawy Ale sam jej lot do statku wyglądał jak wycięty z Harry`ego Pottera
- Snoke - ciekawy, ale mimo wszystko brakło mi tu wyjaśnienia, kim jest i skąd się wziął - mam wrażenie, że wyszedł na taką postać bez backgroundu, który naprawdę był potrzebny.
- nie kupuję tego, co Kylo powiedział Rey o jej rodzicach. Po cichu liczę na to, że jeszcze czeka nas w E9 twist w tym zakresie
- fabułę w ogólnym rozrachunku wszakże w sumie kupuję, nawet z tymi wszystkimi uproszczeniami (pościg za flotą Ruchu Oporu!), trzymała w napięciu od początku do końca, śmieszyła i wzruszała w odpowiednich proporcjach, zaskakiwała więcej razy, niż się spodziewałem, i przez 95% filmu moja szczęka była na podłodze lub tuż nad nią, i miałem zamiar wystawić filmowi 9/10 bądź nawet 10/10. A potem...
...a potem odszedł Luke. Już samo to, by przedstawić w tej trylogii postać mistrza Skywalkera jako zagubionego, odciętego od Mocy starca, który nie potrafił sobie poradzić z porażką i uciekł na kraniec galaktyki, było dla mnie pomysłem dziwnym i trudnym do zaakceptowania. Przez większą część TLJ wyglądało jednak na to, że w końcu powróci jednak stary, dobry mighty master Luke Skywalker, którego znałem przez 20 lat z książek i komiksów - czego ta widmowa, jak się okazało, konfrontacja z Kylo i jego armią była po prostu kwintesencją. Wydawało się logicznym, że skoro Carrie nie będzie obecna w E9, to jej wątek zostanie zamknięty w jakiś sposób tutaj, zaś ostatnim członkiem starej "wielkiej trójki" w finalnej części trylogii będzie Luke Skywalker - lider Ruchu Oporu, symbol odradzającej się wreszcie potęgi Jedi, z równie silną padawanką u boku. Tak nie będzie - i naprawdę nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego podjęto taką decyzję. Nie kupuję tego. Nie teraz. Sama scena pożegnania Luke`a była oczywiście piękna i wzruszająca, wyciskająca łzy z oczu - jednak była to scena, która powinna się pojawić dopiero pod koniec następnego filmu, a nie tutaj!
- mając na uwadze powyższe - jednocześnie jestem tym filmem zachwycony i... nie wiem, jak go ocenić. Ale wywołał tak silne emocje, jak chyba żaden film w moim życiu - żal po Luke`u jest niemal taki, jakby umarła żywa, bliska mi osoba. Moja narzeczona mnie próbowała pocieszać, mówiąc, że przecież Mark Hamill żyje i ma się dobrze, a Luke pewnie wróci jako duch, ale niewiele póki co pomogło...
Na pełną recenzję i ostateczną ocenę przyjdzie zatem czas po kolejnym seansie. Nie wiem, czy przed świętami się uda, ale ns pewno planujemy wybrać się 27 grudnia - w rocznicę śmierci Carrie. Ot, taka forma uhonorowania Jej osoby.
Don`t you know that all my heroes died?
And I guess, I`d rather die than fade away...
Tak jak film mi się w ogóle nie podobał, tak twój wstęp do recki jest fajny. Zupełnie inne niż moje spojrzenie na TLJ. Twoje jest melancholijne, moje zdecydowanie skupia się na warstwie logicznej/technicznej
No widzisz - ja pewnie na tym się skupię bardziej dopiero przy kolejnych okazjach
Zapomniałem o tym, co zdarzyło się już na koniec filmu - i to nie na samym ekranie, lecz po prostu na sali kinowej.
Widzowie z dwóch górnych rzędów w liczbie około 10 osób zaczęli się nap*****lać!
Nie wiem, o co dokładnie poszło - spomiędzy odgłosów szarpaniny słychać było tylko kobiece piski, jakieś pretensje zawierające urwane "trzeba było mi powiedzieć, to bym przestał, a nie..." - ale o co chodziło, nie wiem. W każdym razie, na meczach (a na stadionie Legii bywam praktycznie przy każdej okazji) takich bójek nie widziałem, jak wczoraj w kinie! Co te strwarsy robią z ludźmi...
byłeś chyba na tym samym seansie co kolega Ariando, bo on też nam wczoraj pisał o tym że na seansie była bitka
Jeśli kolega był w warszawskiej Arkadii o 19:15, to zapewne był to ten sam seans
pokazałam mu posta więc może potwierdzi, ale na moje oko faktycznie jechał na 19.15, więc szanse są spore
Kilka dni temu przeczytałem o tym incydencie: http://www.se.pl/wiadomosci/polska/gwiezdne-wojny-ostatni-jedi-awantura-na-seansie-doszlo-do-rekoczynow_1032533.html
Jako, że czytałem wcześniej Twojego posta to pomyślałem sobie, iż może tę właśnie awanturę masz na myśli?
Pocieszam kolegę: pamiętaj, że to tylko fanfilmy, a w naszych Star Warsach Luke żyje i ma się dobrze
Shedao wal recke bo jestem ciekawy
Nie byłem jeszcze. I po tym co do tej pory wiem o filmie, to z jednej strony nie spieszy mi się wcale, z drugiej - chciałbym już to zobaczyć, bo czuję że tam będzie tyle paliwa na następny rok że karuzela hejtu odleci w kosmos XD
Jak patrzę co się dzieje w fandomie pod kątem reakcji na TLJ (GROM i JOR na nie, Seller na tak), to szczerze... Wszystko tak stanęło na głowie, że równie dobrze Ty możesz się okazać wielkim fanem tego filmu
Shed, ratuj, bo ja potrzebuję Twojej opinii. Bez Ciebie Universum Disneya nie ma sensu
<3 napisałem już reckę (była pierwszym postem w temacie!, ale mi ją usunęli ). Tak, jakby ktoś oczekiwał, że muszę obejrzeć ten film, żeby go ocenić
A tak na serio, to wybiorę się chyba dopiero po świętach, więc na razie większej recki nie będzie. Obawiam się jednak, że moje przedseansowe 3/10 dla filmu to była zbytnia hojność
Postaraj sie. Musze miec jakis cytat do sygnaturki
Właściwie to wiem co się działo, wiem jak oceniam, to już by recka mogła być XD
W sumie kiedyś napisałem reckę z Zanussiego bez oglądania
A wiesz że są cycusie?
A nawet karmiące cycusie?
A widzisz? Nie wiedziałeś.
Nie wiedziałem!! +0,5 do oceny!!!
Pomijając to, że ta scena nie musiała być na Crait, spokojnie mogła być gdzieś na Supremacy to..
..kto jeszcze jest zachwycony tym jak fabularnie rozwiązano udział Luke`a w walce przeciwko Najwyższemu Porządkowi? Luke medytujący na kamieniu tworzy swoją projekcję w zupełnie innym miejscu i gra na nosie swojemu siostrzeńcowi, całemu Najwyższemu Porządkowi i nawet Ruchowi Oporu. To był chyba najlepszy sposób w jaki można było rozwiązać jego udział w tej walce.
to był dokładnie taki Luke jakiego sobie wymarzyłam. Po latach zawodów jakie sprawiały mi Gwiezdne Wojny (datując od przeczytania Wektoru Pierwszego ) nagle dostałam coś prawie że wyjętego z mojej głowy
Szkoda tylko, że nie zrobił tego wcześniej dzięki czemu uratowałby Republikę i miliardy istnień...
Nie kupuję tego trochę... Całe TFA poświęcone było poszukiwaniom Luke`a, a gdy już go znaleźli to się okazuje, że i tak nie może już nic wskórać bo jest na to za późno, czyli jego poszukiwania okazują się nieco bez sensowne...
o godz 20.30 w kinie Sadyba, sala nr. 9 rząd5, siedzonko nr 13; spektakl przedpremierowy; pozwolę sobie przytoczyć opinię o tym dziele...
Film mocno wbijający w fotel, szczególnie postać: Luka Skywalkera, Kylo Rena i Rey bardzo mi się podobały, Snokiem się zawiodłem (miał to być Darth Plegius), a wyszło jak wyszło, choć był mocny to gapa. Ogólnie dla reżysera filmu 5+. Dla mnie ten film był połączeniem klimatu Łotra1 z Przebudzenia Mocy i odrobina konwencji Hitchcocka, ciekawie pokazano rozwój postaci Kylo Rena i Rey. Epizod nr. 9 zapowiada się więc miodnie. Na pewno was nie znudzi... No i perełka w postaci Yody...
Zawód, że to nie Rian nakręci IX epizod.
TLJ to fantastyczny film, który potrafi oddać hołd całemu dotychczasowemu uniwersum i jednocześnie "pozwala mu umrzeć".
Zaskakujący, wciągający i przede wszystkim mówiący o czymś. Z tym ostatnim cztery filmy ze świata SW wyprodukowane bezpośrednio przed TLJ miały problem. Prequele to były wydmuszki, z których de facto nic nie wynikało. Bohaterowie to był lalki, które układał sobie na greenscrenie George. W TFA bohaterowie latają z miejsca na miejsce. Ale dlaczego? Co nimi kieruje? Nie wiadomo. W Ostatnim Jedi widzimy prawdziwe przemiany, uczucia i emocje. To co tak kochamy w OT.
Były wady. Musiały być. To Disneyowski film dla całej rodziny. Trzeba sprzedać zabawki. Rozbawić parę osób. Z muzyką było też coś nie tak. Jakby była niezauważalna. Całość jednak smakuje jak najlepsza bombonierka, w której znajdzie się wprawdzie parę nielubianych przez nas łakoci, ale te pozostałe to najlepsze słodycze jakie możemy sobie tylko wyobrazić.
Mark odwalił taką robotę, że do tej pory nie mogę wyjść z podziwu. Jaki to jest wspaniały aktor! Nominacja do Oscara jak najbardziej możliwa.
Spoilorowo jeszcze w swoim czasie napiszę
No to moje wrażenia.
Na początek ogólnie. Wizualnie film piękny, takie Crait to był strzał w dziesiątkę. Muzyka jakoś w sensie nowości nie zapadła mi w pamięć. Najbardziej i najwyraźniej dla mnie brzmiał znany już motyw z March of the Resistance. Różnorodność ras pewnie była spora, pod warunkiem, że film nie pędził by takim tempem, zwłaszcza w Canto Bright, gdzie tych obcych miała być cała masa. Tymczasem kasyno przelatujemy w ekspresowym tempie i z połowę, albo i więcej nawet nie dostrzegłem. Ponadto mam takie wrażenie, że cięcia o których mówiono, by skrócić nieco film dotyczyły właśnie scen w kasynie. Najwyraźniej przedstawiono mieszkańców Ahch-To. Generalnie mówiąc baczniejszą uwagę zwracały zwierzęta. A scena jak Luke wydoił to coś...
Cała akcja dzieje się raczej w krótkim odstępie czasu. Mam wrażenie że max kilka dni, więc skupiono się raczej na postaciach. Skupię się nie na wszystkich, bo to za dużo na kilkanaście godzin po seansie. Po raz pierwszy widzimy jak Leia posługuje się mocą. Owszem wcześniej łączyła się myślami z Lukiem, czy wyczuwała to czy tamto. Tutaj mamy pokazane, że nie obce jej były inne tajniki mocy. Chociaż faktycznie sam pomysł na ukazanie tego w takiej scenie wywołuje mocne wtf?
Po tym filmie nie wiem czego chce Ben/Kylo Ren. Gdy wydaje się, że zmierza ku jakiemuś odkupieniu (zabijając Snoke`a) włącza mu się w głowie coś, co pcha go niby do tego czego chciał Palpatine, czy Vader. Rządzenia galaktyką. Ale nie jestem przekonany czy on tego chce dla samej władzy. Moc w nim silna, ale kompletnie nie wie jak ją wykorzystać. Do sithów mu bardzo daleko. Potrafi tylko przydusić jakichś leszczy. Walczy z gwardzistami, ale tam nie dostrzegam ani razu by wykorzystał swoje umiejętności. Macha mieczem i rozdaje kopniaki. Wychodząc do Luk`a - hologramu - nie rozpoznaje, że to nie prawdziwy Luke!!! Nie chce sithów, mocy, wojny, rebelii, rodziny... Czego więc? Czy chce dowodzenia FO, żeby wypełnić zemstę na najbliższych. Tylko tu znów nie wiem za co? Niby ma żal, że ojciec nie interesował się nim, matka zostawiła w akademii by wuj zrobił z niego jedi. Wuj tymczasem nie do końca się na nim poznał, zobaczył tylko czające się w nim zło. Ale ten sam wuj będąc młodym również miał w sobie spore pokłady gniewu i nienawiści. Nie kupuję tego, że sidzi w nim aż taki ból by chcieć zniszczyć całą galaktykę. Niestety nie poznajemy szczegółów rodzenia się w młodym Benie tego mroku, nie poznajemy w jaki sposób ten mrok podsycał w nim Snoke. I tu wielki zawód. Ponieważ nie poznajemy w ogóle kim jest, był Snoke. Gość o potężnych możliwościach, wielkiej mocy. Mówiący, że nikt nie może go zdradzić, ani zabić. W decydującej chwili mówi, że widzi myśli Kylo, tymczasem nie widzi poruszającego się kilka centymetrów od niego miecza i tego, że tym mieczem kieruje jego uczeń. Mocno, ale to bardzo mocno to naciągane. Podważa to kompletnie jego potęgę i stwarza wrażenie papierowego badassa. Jest to taki kolejny przykład w nowej trylogii niewytłumaczalny. Najpierw jakaś młoda dziewczyna, co w życiu miecza nie widziała rozwala wyszkolonego, władającego mocą mistrza zakonu Ren, a teraz wielki Snoke zostaje zabity w tak błahy sposób. Po co była w ogóle ta postać? Czy tylko po to by jakoś tam tłumaczyć bunt młodego Bena przeciwko Lukowi?
Mam również problem z postrzeganiem Rey. Z jednej strony Luke sugeruje, że nie jest ona zwykłym użytkownikiem mocy (sny, czarna dziura, słowa Luke`a o potędze, którą widzi), z drugiej strony dowiadujemy się, że nie ma ona jakiegoś szczególnego pochodzenia, ot zwykła dziewczyna, która została obdarzona mocą. Jak setki przypadków przed nią w historii. Czy twórcy przejdą nad tym do porządku dziennego? W kolejnym epizodzie zobaczymy po prostu Rey jako jedi i tyle? Poza tym ileż było lamentów, po TFA że w zasadzie dziewczyna z pustyni tak posługuje się mieczem itd. To co można powiedzieć teraz? Szkolenie jakie odbyła, trudno nazwać szkoleniem porównywalnym do tego jakie przechodził Luke, czy inni padawani. Ot pomachała trochę mieczem, weszła do dziury i już. Przenosi kamienie, walczy mieczem z kilkoma przeciwnikami, idzie mierzyć się ze Snokiem. No nie wiem co o tym sądzić...
Postać Luke`a wspaniała. Najlepsza w tym epizodzie. Może troszeczkę za dużo śmieszkowatych gestów. Jak ten z mieczem od Rey. Cieszę się, że w pośredni sposób ale jednak doprowadzono do jego spotkania z Leią. Jego odejście było takie jakiego bym oczekiwał po Lei, kiedy już twórcy będą ją żegnać. Rozmowa z Yodą, przejdzie do historii.
Nowe postacie pojawiające się w materiałach promocyjnych, poza Rose - były i poszły. Jakoś mi tak nakrślona admirał Holdo nie pasowała. Styl, nawet wypowiadania się kojarzyła mi się z jakąś angielską nieco wystraszoną, ale jednak spokojną arystokratką. DJ mi przypominał takiego wczesnego Hana Solo. Wyzuty z wyrzutów cwaniak, który jak się nadarzy okazja sprzeda każdego i wydaje mi się,że jeszcze go zobaczymy w kolejnym epizodzie. Nastąpi jego przemiana. Rose, to taki zapychacz. To samo zresztą w tym epizodzie można by powiedzieć o Finnie. Zadurzyła się w "bohaterze", a ten jak zwykle bohatera udaje.
Film zostawia J.J. Abramsowi szeroko otwarte drzwi do dalszego poprowadzenia historii. Jeśli dobrze zrozumiałem końcową scenę, to zakon prawdopodobnie zacznie się odradzać, bo jak widać wrażliwych na moc trochę w galaktyce jeszcze jest.
Daję temu epizodowi 7,5/10.
Aha, jeszcze w kwestii Snoke`a. Twierdził, że jego nie można zabić. Twórcy twierdzili, że jest on bardzo stary, widział wszystkie wcześniejsze wydarzenia. Nie jest człowiekiem.
Więc może to nie jest jego pożegnanie... Może wróci....
Takie było też moje wrażenie. Biorąc pod uwagę klasyczne "z pewnego punktu widzenia" to wydaje mi się, że i kwestia rodziców Rey i kwestia Snoke`a jest nadal otwarta. Co do rodziców Rey to Kylo mógł zwyczajnie kłamać, żeby przeciągnąć ją na swoją stronę. Zważywszy na ciało Snoke`a byłbym skłonny uwierzyć, że ma jakieś chore zdolności regeneracyjne albo nawet rezurekcyjne.
Jeśli chodzi o Snoke`a to niech już nie żyje, chyba nie chce wskrzeszania go w E9. Ale co do Rey to myślę, że można to jeszcze ugrać.
Tu się pojawia pytanie, czy Hamill i Serkis mają kontrakty na E9
Jeśli Serkis ma to prawdopodobnie nie dowiemy się tego aż do grudnia 2019 roku. Co do Hamilla - moim zdaniem to pewne, że pojawi się co najmniej jako duch mocy. Mimo wszystko myślę, że Luke odszedł, aczkolwiek nie jestem zły, bo odszedł w sposób piękny. Po najlepszej akcji Jedi jaką kiedykolwiek widziałem bądź czytałem.
czy mają ale Luke jeśli już będzie to tylko jako Force Ghost, natomiast co do Snoka - nie wydaje mi się, żeby Ryan nie miał czegoś na uwadzę odnośnie niego bo po pierwsze to dobry reżyser a po drugie sam Snoke mówi, że nie da się go zabić, nie da się go zdradzić i naprawdę wątpie w to by to było takie z czapy powiedzenie w stylu" Nic mnie nie zabije hahaha jeb i umar". Pewnie to jego uśmiercenie było zamierzone i potrzebne by w 9 epizodzie wyjaśniło się wszystko i poukładało do kupy.
Ryan? Gosling? O Lost River Ci chodzi?
W każdym razie Rian Johnson wyraźnie mówił że Snoke go nie interesuje i nie on ważny dla jego historii;p
A co do słów w samym filmie... O Maulu usłyszeliśmy "nikt ci nie dorówna" a zginął zabity przez padawana;p Tak więc ten tego...
maul wiadomo, że był padawanem Palpiego i to, że akurat zginął było logicznie wytłumaczone i pokazane dlaczego - trafił na silniejszego w wyrównanym pojedynku
To dlaczego zginął Snoke również zostało logicznie wytłumaczone - został przechytrzony przez słabszego, który w normalnym pojedynku nie miałby najmniejszych szans...
No tak, faktem jest, że gdyby Kylo i Rey mieli podjąć walkę ze Snoke`iem, to polegliby z kretesem, nawet gdyby połączyli siły. Dużym wyzwaniem byli już dla nich sami gwardziści (nic dziwnego przynajmniej w przypadku Rey, która nie przeszła żadnego szkolenia w posługiwaniu się mieczem, a najpierw złoiła Kylo, a teraz tych gwardzistów właśnie). A gdyby w dwójkę zaatakowali Snoke`a, to nie byłaby to walka dwóch kontra jeden, bo ci wspomniani gwardziści przecież by nie spali.
Może i logicznie wytłumaczone, ale jednak nie do końca. Bo tak jak Gieszu pisał - głupio by było, gdyby tekst o tym, że Snoke`a nie można zdradzić ani zabić miał być rzucony tak po prostu, bez potwierdzenia tej tezy w rzeczywistości. I moim zdaniem wyszło to jednak dosyć komicznie, że mówi to w jednej chwili, dodając do tego, że widzi myśli Bena i wie, co za chwilę zrobi, a w drugiej ginie. Gdyby jeszcze nie powiedział tej ostatniej kwestii...
I rozumiem, że można to tłumaczyć znanym motywem, czyli zgubą spowodowaną zbytnią pewnością siebie, pychą, zarozumialstwem czy arogancją - a są to cechy charakterystyczne dla - przede wszystkim - użytkowników ciemnej strony. Bo w zasadzie każdy Sith w filmach miał choć jeden moment, gdy zlekceważył rywala i za to zapłacił. Najpierw wspomniany Maul, potem Dooku, Vader na Mustafar, Sidious. Czy inny dark sider - Kylo. No ale ile można tłumaczyć czyjąś nieudolność zbytnią pewnością siebie, pychą, zapatrzeniem na siebie i swoje umiejętności? Jak dla mnie ten motyw został już oklepany i wyczerpany. Ile można to powtarzać w kółko?
Co do samego Snoke`a i jego istnienia mam mieszane uczucia. Bo z jednej strony był bardzo potrzebny jako nadrzędne „zło” sterujące FO i Kylo, którego zresztą przekabacił na ciemną stronę. Ale w zasadzie nic o nim nie wiemy oprócz tego, co powiedział Serkis - czyli że lubi pieniądze i władzę. Trochę to płytkie. Tak jak sama postać w zasadzie, bo rzeczywiście jest bardzo pewny siebie, swojej potęgi, którą lubi podkreślać w sposób dosyć prostacki. To, że nie dowiedzieliśmy się nic o jego przeszłości to największy minus tej postaci - przynajmniej mielibyśmy nakreślone, kim jest i czego możemy się po nim spodziewać. I czego tak naprawdę chce i pragnie.
Najsłabsze w tym wszystkim jest to, że kreowano go na najpotężniejszego użytkownika ciemnej strony w historii, a zginął jak największy leszcz. I nie, nie przemawia za mną „czym większa potęga = tym większe lekceważenie rywala + ogromna porażka”.
I to co w sumie jest dla mnie zaskakujące, to że nie chciał przeciągnąć Rey na ciemną stronę. Czy zastępując nią Kylo, czy przyłączając ją do niego (Snoke nie był w końcu Sithem (przynajmniej nie mamy potwierdzenia), więc zasada dwóch nie obowiązywała).
Niech Moc będzie z Wami.
Może i głupio... ale to tylko słowa zbyt pewnego siebie typka;p Sekundy przed straceniem 2 nóg i ręki Anakin krzyczał "you`re underestimate my power";p
Co do tego że widzi myśli Bena, nie wiem dlaczego widzisz w tym problem, własnie to było w tej scenie genialne:
Snoke rozkazał Kylo zabicie Rey, ona próbowała wzbudzić w Benie Solo litość na co Snoke odpowiada że nie ma szans, bo on widzi mysli Rena i wie że obraca on swój miecz świetlny w kierunku swojego największego wroga, a następnie włączy go by zabić.
Co w tym czasie robi Kylo?
W rękach obraca swój czerwony miecz swietlny w kierunku Rey JEDNOCZEŚNIE przy użyciu Mocy obracając swój dawny, niebieski miecz w kierunku Snoke`a. He never saw it coming;p
I zgadzam się że w SW to dość oklepany motyw, no ale co zrobić, pewne rzeczy pozostają niezmienne;p Nie zgodzę się jedynie co do Dooku, on jako jedyny nie przegrał przez arogancję, a po prostu Anakin okazał się potężniejszy.
Zawsze mogło być gorzej, Snoke mógł wogóle nie istnieć i być kimś w rodzaju Mandaryna/Trevora;p Historię prawej ręki Imperatora już mieliśmy, dajmy się wykazać Kylo jako władcy A historię Snoke`a pewnie w końcu gdzieś przedstawią, może aż do przesytu jak z Maulem;p
Snoke może w tej jednej (najważniejszej dla niego;p) sprawie dał się wykiwać, ale generalnie był dość mądry - wiedział jak skończył Palpatine i inni Sithowie w związku z tym mądrze wolał trzymać przy sobie jak najmniej potencjalnych zagrożeń;p
No ja właśnie tego zupełnie nie kupuję. Nie kupuję tego, że gość ginie w momencie, gdy mówi, że jego nie można zdradzić ani zabić, i to w obliczu tego, iż jest to najpotężniejszy użytkownik ciemnej strony, który wystąpił w obecnym kanonie. No i do tego dochodzi ten oklepany motyw, z którym sam się zresztą zgodziłeś. Bo co, potężny, to zawsze musi zlekceważyć i przez to przegrać?
I o ile to fajnie brzmi, że Snoke mówi, iż widzi, jak jego uczeń obraca miecz w kierunku swojego prawdziwego wroga, by zadać mu śmiertelny cios, bo rzeczywiście tak się stało, to Snoke przecież nie przypuszczałby, że to on sam jest największym wrogiem dla Kylo. A skoro mówi, że widzi myśli Bena, to rzeczywiście powinien je widzieć, a nie tylko to, co mówi, czyli ukryty przekaz, jakim jest „zabicie swojego prawdziwego wroga”. Gdyby jeszcze nie powiedział tego ostatniego...
A co do tych przykładów zlekceważenia rywala i zbytniej pewności siebie, to się nie zgodzę co do Dooku. O ile faktycznie okazał się słabszy, to biło od niego zbytnią pewnością siebie. Ten cytat chyba to potwierdza zresztą: „Twice the pride, double the fall.”
To już bardziej Maula z tej listy bym wykreślił, bo w sumie był skupiony na celu, a to Obi odwalił akcję życia.
Niech Moc będzie z Wami.
A skąd pomysł że Snoke jest najpotężniejszym użytkownikiem Ciemnej Strony w obecnym kanonie?
Mi jakoś jego tanie sztuczki średnio zaimponowały...
Odbieranie miecza robił nawet Yoda w walce z Ventress...
Palpie nie musiał zniżać się do popisywania takimi sztuczkami, pozwolił Luke`owi zaatakować bo wiedział że Vader da radę powstrzymać atak, nawet powieka mu nie drgnęła kiedy miecz zatrzymywał się kilka centymetrów od jego twarzy, jak dla mnie znacznie bardziej badassowo;p
Snoke przypisywał sobie utworzenie więzi między Rey i Kylo, ale jak ma się to do podsuwania wizji Wybrańcowi i samemu Yodzie?
Jak dla mnie Snoke jest potężny, ale do Palpiego tu mu strasznie daleko, w filmie okazało się że to nie Kylo ma bzika na punkcie Vadera, ale Snoke chce być Imperatorem i chce własnego;p
Szkoda że konieczny byłby film ze sceną potęgi Palpatine`a jak z Vaderem w Łotrze;/
Dalej nie wiem w czym tkwi Twój problem z tą sceną - wyraźnie mówi że widzi jego MYŚLI, nie UCZUCIA, a może wtedy zorientował się że Kylo nie lubi swojego mistrza tak jak Vader swojego;p
Dooku był pewny siebie, ale nie zginął przez arogancję:
Maul wygrał walkę z 2 Jedi jednoczesnie, po czym został zabity podczas "zabawy" z pokonanym Kenobim
Vader w ROTS był potężniejszy i wygrywał całą walkę, przegrał po 1 skoku do którego dał się podpuscić
Palpatine w ROTJ mógł bez problemu zabić Luke`a (Vadera pewnie też), zamiast tego bawił się jego cierpieniem i nie zauważył jaki wpływ ma to na Vadera
Dooku po prostu przegrał walkę bo okazał się gorszy
Od poczatku TLJ mialem poczucie ze Snoke to taki darksajdowy megaloman. Robie wrazenie najsilniejszego w galaktyce, mam najwiekszy statek w galaktyce, mam lepszych straznikow niz Sidious, moge sie z wszystkiego zlowieszczo smiac i robic tanie sztuczki. Mimo dużej mocy był w sobie tak zadufany że nie przewidział tego że Kylo w ogole sprobuje mu sie przeciwstawic.
A to co Kylo zrobił to majstersztyk. Im dluzej o tym myslec, tym bardziej cenie tą decyzje Riana.
Dokładnie, zapomniałes jeszcze o złotym szlafroku Hugha Hefnera;p
Snoke to pozer jakich mało... I do tego idiota!
Chciał swojego Vadera, wiernego sługę który wypełni dla niego każdy rozkaz, nie wziął jednak poprawki na to, że lojalność Vadera nie wynikała z jego strachu przed potęgą Palpatine`a, a tego że Palpatine przez lata był jego przyjacielem i mimo późniejszego takiego a nie innego traktowania był ostatnią bliską Vaderowi osobą w galaktyce. Przecież gdy Padme żyła (i gdyby tylko na to przystała) to Anakin próbowałby obalić Imperatora już w ROTS...
Taaaaa, a Gwendoline Christie mówiła jaka to jej rola jako pierwszej kobiety szturmowca jest ważna i przełomowa;p
Poważne odpowiedzi proszę!;p
To że wcześniej coś nie zostało ukazane na ekranie czy to ze względów możliwości technicznych czy braku konieczności dla fabuły nie znaczy że dana postać czegoś nie potrafiła...
Naprawdę potrzebujemy łopatologii jak w Rogue One by po zatrzymaniu przez Kylo strzału jasno dać do zrozumienia że Vader mimo wszystko był potężniejszy?
Nie musisz rozumieć mojego problemu z tą sceną, skoro Ci już wszystko wytłumaczyłem. Napisałem w zasadzie wszystkie powody, dla których mi się nie podoba i tyle. Nie podoba mi się i już. I nic mnie do niej raczej nie przekona. Bo o ile rozumiem nawet ideę zabicia głównego antagonisty na tak wczesnym etapie opowiadania historii, to nie pogodzę się z tym, jakiego frajera z niego uczyniono.
Absolutnie jego śmierci nie rozpatruję jako wady tego filmu, tak jak Rusis za wadę filmu wziął zachowanie Holdo. Jestem daleki od nazywania mankamentami zachowań i decyzji bohaterów, jakkolwiek by one nie były dziwne, głupie, niezrozumiałe. Bo takie właśnie były decyzje Holdo, tyle że dla opowiadanej historii były one potrzebne i co najmniej akceptowalne.
Tak jak napisałem - sama śmierć Snoke`a to nie wada tego filmu, bo szanuję twórców za oryginalność i odwagę. Bo trudno jest mi znaleźć podobny przypadek w kinematografii, by główny antagonista zginął w tak nieoczekiwanym momencie. Ale znowu zmierzamy do jednej kluczowej kwestii, o której już chyba zresztą pisałem nieco wyżej w drzewku pod moimi pierwszymi wrażeniami - co stawiamy wyżej: zaskoczenie widza czy dobro opowiadanej historii. Ten film jest już wystarczająco przełomowy, inny i zaskakujący. Bez śmierci Snoke`a i tak możnaby go takim nazwać, nawet pomimo tego, iż ze wszystkich nieoczekiwanych zdarzeń to było najbardziej nieoczekiwane. A moje zdanie jest takie, że choć jest to wyjście spod schematu, jakim jest śmierć głównego antagonisty w ostatnim akcie, to nie wiem, czy to dobra decyzja w kontekście całej trylogii. Bo z drugiej strony można znaleźć inny schemat - Sidious po raz pierwszy pojawia się w TESB (w formie hologramu), a po raz drugi w ROTJ i tam ginie. Snoke po raz pierwszy pojawia się w TFA (w formie hologramu), a po raz drugi w TLJ i tam ginie. Czyli za każdym razem ten główny antagonista ginie podczas pierwszego spotkania z głównym protagonistą, zabity do tego nie przez tego protagonistę, a przez... swojego ucznia.
Wada - jeżeli tak to możemy nazwać - polega jednak na czym innym. Wiąże się to z tą jego potęgą i aurą tajemniczości, która niestety wciąż trwa, pomimo jego śmierci. Bo po pierwsze - ginie jak frajer, będąc przedstawianym jako najpotężniejszy użytkownik ciemnej strony w kanonie. To nie tyle moje słowa, co samego odtwórcy, czyli Serkisa, który stwierdził w wywiadzie, że jest potężniejszy od Vadera i Sidiousa. Czyli jest po prostu najpotężniejszym użytkownikiem ciemnej strony, bo wiadomo, że zarówno Maul, jak i Dooku nie byli tak potężni. A boli mnie to, że wiemy o tym w zasadzie tylko od twórców, a nie z ekranu. Bo rzeczywiście, masz rację, tego aż tak bardzo nie widać. Ale jeżeli zapowiadają, że jest taki potężny, to chciałbym tę jego potęgę skonsumować i skonfrontować ze słowami jako widz. A nie dano nam takiej szansy. I druga rzecz - nie wiemy o nim nic. Dosłownie nic. Skąd pochodzi, kim tak naprawdę jest, co się działo w jego życiu. I to jest prawdziwa wada, bo jego egzystencja w tej trylogii wydaje się być bezcelowa oprócz tego, że był czynnikiem decydującym w przejściu Bena na ciemną stronę i ponownego upadku Zakonu. Mam w związku z tym ogromny żal do Riana. Nawet Luke mógł powiedzieć kilka słów o nim podczas treningu z Rey.
Na koniec chciałbym odwołać się do dwóch rzeczy, o których wspomniałeś. Napisałeś, że nie uważasz, by Snoke był potężniejszy od Sidiousa. Ale ja bym nie mieszał potęgi Mocy z podejściem do Luke`a i Rey. Pamiętaj, że celem Palpiego było przeciągnięcie Luke`a na ciemną stronę, przez co skłaniał go do ataku. Bo wiedział, że w tej sytuacji będzie mógł liczyć na Vadera, o czym sam zresztą wspomniałeś. I spodziewał się, że Luke wygra tę rywalizację. Tak rzeczywiście się stało, tylko nie wziął pod uwagę tego, że Luke uniesie się dumą i pokaże mu środkowy palec.
Sytuacja z Rey była natomiast inna. Tak jak sam wcześniej zauważyłeś, gdy ja wyraziłem zdziwienie, że nie chciał przeciągnąć Rey na ciemną stronę:
„Snoke może w tej jednej (najważniejszej dla niego;p) sprawie dał się wykiwać, ale generalnie był dość mądry - wiedział jak skończył Palpatine i inni Sithowie w związku z tym mądrze wolał trzymać przy sobie jak najmniej potencjalnych zagrożeń”
A gdybyśmy mieli na chwilę zapomnieć o PT, by wziąć pod uwagę, jak wyglądał Sidious w OT, to też stwierdziłbyś, że jest potężniejszy od Snoke`a? Myślę, że po prostu nie dostaliśmy go wystarczająco, by w sposób wymierny porównać go z Palpim, którego było jednak więcej w kanonie jak na tę chwilę. Ale o to miej już pretensje do twórców, nie do mnie.
Na koniec chciałem zwrócić uwagę na taką ogólną kwestię. Zauważ Budziolu, ale nie tylko Ty, jakie są ogólne megalomańskie tendencje w tej trylogii. Wszystko musi wydawać się potężniejsze, musi wyglądać na potężniejsze, musi być większe i tak dalej. Idealnym przykładem jest Snoke, o którym mówią twórcy, że jest potężniejszy od poprzednich „złych”. Ale baza Starkiller na przykład, która również miała być potężniejsza od DSów, bo:
A. Jest większa
B. Może rozwalać całe układy
Niech Moc będzie z Wami.
Cześć, jestem w sumie tuż po mini maratonie trzeciej trylogii SW i jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się recenzować publicznie jakiegoś filmu, jednak tym razem muszę to zrobić.. chyba, żeby się oczyścić jak Luke Skywalker na końcu TLJ i móc spokojnie odejść
Myślę, iż w związku z tym, że obejrzałem po kilkanaście razy wszystkie filmy z Uniwersum (w tym po kilka razy takie perełki jak The Ewok Adventure oraz Ewoks: The Batlle of Endor), a poza tym książki, encyklopedie, biblioteka Ossus to mogę się siebie nazwać fanem SW.
Aha.. nie jest absolutnie moim zamiarem to aby się chwalić (sądzę zresztą, że tutaj na forum jest duuużo więcej bardziej ogarniętych w klimatach SW ode mnie), piszę to chyba po to aby usprawiedliwić swoją ocenę filmu, która jest niestety bardzo niska.
Uwielbiam Star Wars odkąd obejrzałem New Hope (IV) i przez te wszystkie lata kiedy powstawały kolejne filmy coraz bardziej i bardziej wczuwałem się w ten wyjątkowy klimat uniwersum SW. Za każdym razem jarałem się jak dziecko kiedy miała wyjść kolejna część i mam tutaj na myśli również epizody I-III. Zupełnie nie rozumiem krytyki tych części. Wg mnie one świetnie oddawały klimat i na pewno wiele wyjaśniały/wnosiły do świata SW. Oczywiście były też elementy irytujące, tak na szybko to Jar-Jar Binks czy wydłużony wątek miłosny między Anakinem, a Padme (chociaż fajnie było zobaczyć Natalie Portman w różnych kreacjach, szkoda tylko, że nie aż tak odważnych jak Leia w VI).
Po obejrzeniu VII, mimo iż miałem mocno mieszane odczucia, to jednak oczekiwałem z wypiekami na twarzy kolejnej części, że jakoś to wszystko logicznie zostanie wyjaśnione, nowe postacie będą tak wyraziste jak w poprzednich częściach, znów poczuję ten klimat, ten dreszcz przy napisach początkowych i w trakcie filmu przy akompaniamencie muzyki Williamsa.
Gówno.
Serio, gówno. Może to ja już jestem za stary, może za bardzo się podpaliłem i moje oczekiwania były tak wielkie jak okręt Snoke’a. Może należę do tych, którzy preferują zasadę „ewolucja, a nie rewolucja”. Bo tak właśnie odbieram nową trylogię. Jako rewolucję. Z wykorzystaniem elementów oraz postaci ze starych części aby tych podstarzałych fanów również wyciągnąć do kina.
Widzę, że już dużo forumowiczów się wypowiedziało więc pewnie w większości powtórzę te kwestie, ale co tam.. zrobię to na tyle krótko, żeby nie zanudzać (jeśli ktoś do tego momentu dotrwa.. ale żeby się oczyścić, bo o to mi przecież chodzi ).
Napiszę chyba tak jak większość w postaci plusów i minusów (nie w porządku chronologicznym, a po prostu tak jak mi przychodzi do głowy)
Minusy:
• Klimat – oglądając VIII miałem wrażenie, że oglądam jakąś kolejną cześć Strażników Galatyki czy innych Avengersów (chociaż lubię te filmy, ale oglądam je jakby przy innym podejściu) , zróbmy 10xwięcej rozpierduchy,10x silniejsze postacie, 10x większe bronie i okręty, do tego tak jak trafnie napisał Asturas prymitwny i szczeniacki humor (rozmowa Poe z Huxem, scenki z opiekunkami świątyni, rozmówki Finna z Rose, Luke otrzepujący kurz po strzałach z AT-AT), no i oczywiście nie mogło też zabraknąć techniki matrixowej (czy już naprawdę nie mogli tego wymyślić inaczej jak Luke unikał ostrza Kyle’a??). Oczywiście były momenty kiedy ten humor pasował, klimat momentami nawiązywał do IV-VI, a muzyka pomagała „budować” napięcie.. chociaż ja np. ani razu nie odczułem jakichkolwiek dreszczy jak chociażby w przypadku tak krytykowanego epizodu I i walki Darth Maula z Qui-Gonem i Obi-Wanem. Do fabuły już nie chcę nawiązywać bo momentami to bardziej przypominało jakąś parodię SW.
• Snoke – chyba tutaj się nie będę rozpisywał bo wspomniał o tym baze, krzmar, ale no bez kitu, tyle mówiono, pisano o Snoke, owiany był taką tajemnicą, mrokiem. Przedstawiono go w sumie jako bardzo potężnego użytkownika Mocy (o czym chociażby świadczyły sceny w sali tronowej z Rey i Benem) i nagle ciach! koniec Snoke’a. Czy to jest Gra o Tron, że zdecydowano się aby wprowadzić jakiegoś nowego bohatera po to aby go zaraz uśmiercić? W sumie to poza ogromną ciekawością po VII co do jego postaci (kim jest? skąd się wziął? jak bardzo jest silny?) to teraz za bardzo „nie ruszyła” mnie jego śmierć. Chyba większe emocje we mnie wzbudziła już śmierć chociażby Generała Grievousa, chociaż był on jednym z drugoplanowych czarnych charakterów. No cóż, może w IX to jakoś jeszcze rozwiną/wytłumaczą..
• Leia – rola ogólnie na plus, miło było ją znów zobaczyć w trochę większej roli, ale scena w próżni.. w pewnym momencie już myślałem, że ze względu na późną porę oglądania filmu mam jakieś przywidzenia. W bardzo krótkiej chwili czułem wręcz wzruszenie jak postanowiono pożegnać Leię (Kylo w decydującym momencie nie decyduje się na strzał, robi to ktoś inny, ale na twarzy Lei widać ulgę i jakby takie małe wewnętrzne zwycięstwo, że jednak nie pomyliła się co do swojego syna). I nagle Leia lewituje w kosmosie. Dziękuję, dobranoc.
• Kylo – chyba się już nie przekonam do gry tego aktora, naprawdę już Hayden Christensen miał dla mnie więcej wyrazu w sobie i potrafił zdecydowanie lepiej nadać rozdarcie i mroczność swojej postaci. Tutaj bardzo trafnie określił go Snoke – „dzieciak w masce”.
• Maz Kanata – oczywiście, nie mogła porozmawiać z Finnem i Poe normalnie, tylko musiała walczyć nie wiadomo z kim, będąc nie wiadomo gdzie, ważne żeby coś się działo..
• Yoda – nawiążę tylko do tego o czym pisał Torvik – „Duchy Mocy (wyraźnie mówi to Obi-Wan w Powrocie Jedi) NIE MOGĄ ODDZIAŁYWAĆ NA RZECZYWISTOŚĆ” – coraz większe ingerowanie w „prawa fizyki” w świecie SW staje się coraz bardziej irytujące
• Rey – tutaj już też chyba większość moich przemyśleń opisał Torvik – dziewczyna bez historii potrafiła wygrywać pojedynki z Kylo Renem, który szkolił się najpierw u Luke’a, a potem u Snoke’a (czy to po mega szybkim szkoleniu u Luke’a czy też jeszcze przed), o kamieniach już nie wspomnę.. rozumiem samo opieranie się Mocy, ale już takie doskoanałe posługiwanie się nią?? Po tak krótkim czasie? No chyba, że to też wyjaśnią w IX. W dodatku jeśli chodzi o grę aktorską to różnicą miedzy nią a młodym Markiem Hamillem jest taka jak między Gwiazdą Śmierci z IV, a VII.
• Canto Bight – zupełnie niepasujące miejsce do klimatu SW, tutaj chyba postanowili coś wykorzystać z Jamesa Bonda
Plusy (tak, też są plusy..)
• Nieoczekiwane zwroty akcji – to co charakteryzowało wcześniejsze epizody jest i tutaj, i to nawet w dużo bardziej zaskakującym wydaniu (szkoda, że wiążą się czasem z minusami, o których napisałem powyżej)
• Luke – postać, która przynajmniej dla mnie uratowała ten film. Historia z jego banicją i utratą wiary w siebie jak i w Moc naprawdę na plus, jego numer z Duchem na koniec filmu jak i odejście również dosyć zaskakujące, ale to jest ten powiew czegoś nowego, czego oczekiwałem. Gdyby zabił go Kylo Ren w finałowej walce to chyba do teraz siedziałbym jeszcze w sali kinowej i zadawał pytanie „why?”
• Yoda – krótki epizodzik, ale jak wiele wlał miodu w moje serce (poza jedną sceną, którą opisałem w minusach).
Jest jeszcze mnóstwo innych niuansów, ale one są już opisane przez innych SWmaniaków a nie chcę już ich powtarzać 1:1.
Chyba pozostaje się tylko pogodzić, że Disney celuje już w zdecydowanie inny target niż w świrusów wychowanych na IV-VI, którzy w przerwach między życiem rodzinnym, a pracą poświęcają czas na zagłębianie tajników SW Mocy. Oczywiście to tylko moje zdanie, wszelkie słowa krytyki przyjmuję, a jeśli ktoś dotrwał ze mną do końca to serdeczne „may the Force be with you”
Okej czuję się teraz już spełniony i oczyszczony, teraz już jak Luke mogę odejść w stronę światła
Kiedy TFA wchodziło do kina moja córka miała 9 lat. Kilka miesięcy wcześniej poznała i POKOCHAŁA sagę. Z radości, że idzie do kina na nowe GW nie mogła sobie znaleźć miejsca przez kilka dni... na filmie bawiła się świetnie, ja zgrzytałam zębami... i robiłam to jeszcze przez kilka następnych dni... i tu dałam ciała jako matka i autorytet dla tak młodego widza, w ciągu kilku następnych tygodni moje dziecko przestało lubić TFA... przeze mnie...
dlatego na TLJ szłam na zupełnym luzie, bez żadnych założeń i z planem, że jeśli córce się spodoba to ja też będę zadowolona... i to chyba był najlepszy sposób, zeby się dobrze bawić
mimo wielu zastrzeżeń, było super, dostałam Luka Mistrza, takiego jak sobie go wyobrażałam, ludzkiego, popełniającego błędy i powracającego w całej potędze Mocy - rewelacja
Wiele scen powodowało uśmiech, czasem przez łzy. Były też takie, które można wyciąć i film nic nie straci.
Natomiast spotkanie rodzeństwa i ich pożegnanie uświadomiło mi, jak bardzo bliska jest mi ta dwójka i na taka scenę czekałam, aby też móc się z nimi pożegnać i powiedzieć dziękuję za te wszystkie cudowne chwile w filmach i książkach, za to że byli w moim życiu przez te wszystkie lata.
Kiedy Leia znalazła się w kosmosie myślałam, że to koniec jej roli w GW... i nagle słyszę szept mojej córki "use the force Leia, use the force"... i Leia zaczyna używać mocy i wracać... dlatego w nosie mam, ze ta scena jest tak głupio zrobiona, Moc znów działa
-
Kiedy Leia znalazła się w kosmosie myślałam, że to koniec jej roli w GW... i nagle słyszę szept mojej córki "use the force Leia, use the force"... i Leia zaczyna używać mocy i wracać... dlatego w nosie mam, ze ta scena jest tak głupio zrobiona, Moc znów działa
Ta scena jest wspaniała i nie daj sobie wmówić że jest inaczej. Zresztą, w razie wątpliwości zapytaj córkę
Nb. w kosmosie jak pod wodą - żyjesz dopóki ci nie zabraknie powietrza w płucach. I w kosmosie łatwiej, bo pod wodą na kilkuset metrach to samo ciśnienie Cię zmiażdży.
A sama scena fajna, rozwiewa wątpliwości czy Leia była wrażliwa na moc.
a ja powiem jeszcze tak, może jednak Luke nie zginął, tylko wydarzyło się coś większego. Po śmierci Carrie, osoby która grała Leie i musiała być kluczową postacią IX części, następny epizod został zmieniony. Może tu stanie się coś co po prostu będzie niepojęte i będzie świadczyć o potędze Luke`a? Co do ducha mocy Yody, może Yoda osiągnął wyższą umiejętność i dlatego mógł coś zrobić
To był pierwsza część sagi, po której nie poczułem nic. Brawo za odwagę i brawa za Luke`a o jakim od zawsze marzyłem ale mimo, że bardzo chciałem nie poczułem tu tego pierwiastka, za który pokochałem Star Warsy. To już nie jest ten świat, który pokochałem. Może ja się zatrzymałem w miejscu i trzeba iść do przodu ale niestety to zabawa nie dla mnie
https://www.reddit.com/r/TheLastJedi/comments/7jpruy/the_disgusting_film_that_is_the_last_jedi_a/ na reddicie butthurt i powiem szczerze na chłodno ni też ten film nie przypadł do gustu
Dziękuję za linka. Dobra lektura. A ja myślałem, że jestem radyklany w opinii. No cóź, SW osągnęło dno. Może Stories jakoś uratują universum (Rogue One był wg mnie rewelacyjny), ale epizody to to jak na razie totalne dno i metr mułu.
Mam podobnie, nowa trylogia w żaden sposób nie potrafi mnie przekonać. Łotr, z racji że dzieję się w znanym już okresie, lepiej się trawi i nadal zachwyca tą jedną sceną. Trylogia sequeli za to stwarza wrażenie innego uniwersum, co już nieraz wspominałem. Cała ta historia jest bez składu, jakby niedopracowana.
bo tam nie ma żadnej historii
disnej przeobił SW na generator gadżetów na sprzedawanych na licencji
maska kajlo rena, koszuli, piórniki, długopisy itd.
ma być tylko efekciarsko bez żadnego zastanowienia
zwykły ordynarny harvest licencji
ps. żal mi tych co doszukują się głębi w tych filmach
Ja w sumie tuż po wyjściu z kina miałem podobne odczucia, Disney spowodował, że SW nie tylko osiągnęło dno, ale nawet zapukało od spodu.
Po pewnym czasie chyba ze mnie trochę zeszło stąd delikatniejsza w ocenie recenzja, ale i tak wniosek jest tylko jeden. To już ze SW nie ma nic wspólnego. Nastawione jest raczej na odbiorców dla których to jest kolejny film do zaliczenia między jakimiś Avengersami, a np. Ligą Sprawiedliwości..
Ten film to po prostu dramat. Chociaż nie, złe słowo. Bardziej pasowałoby określenie "parodia" jeśli chodzi o porównanie do poprzednich Epizodów. "Atak klonów" przy "Ostatnim Jedi" to (przynajmniej według mnie) rewelacyjny film ze świetnym scenariuszem.
Zgadzam się niemalże w pełni z tym, co napisał autor komentarza, do którego odsyła link. Z pełną recenzją się wstrzymam, bo chciałbym ją napisać w miarę obszernie, a teraz nie za bardzo mam czas i ochotę. Powiem tylko jedno: mocno się zawiodłem, a nie miałem wysokich oczekiwań odnośnie tego filmu. Drugi film z trylogii zazwyczaj ma utrwalać pewien kierunek fabularny, "iść za ciosem" tego, co przedstawiał pierwszy film, aby z dumą i pompą zakończyć trylogię ostatnią, trzecią częścią. "Ostatni Jedi" utwierdził mnie za to w przekonaniu, że należałoby pomyśleć nad swoim stosunkiem do nowego kanonu. Legends czy nie Legends, na nich się wychowałem jako fan uniwersum, a to, co zobaczyłem w "Ostatnim Jedi" to kpina. Po prostu kpina.
No to było pokazanie srodkowego palca z ekranu. Po wyjściu z kina nie czułem nic i nawet nie mam czasu zeby przelac ten zal na papier bo zabiegany tydzien przed swietami. Gwiezdne Wojny poszły w stronę, w którą ja nie potrafie pojsc
Mam podobnie. Chociaż nie, nie było tak, że nic nie czułem, bo czułem ogólny niesmak pod koniec, a w niektórych momentach podczas seansu czułem się znudzenie.
Pociąg z napisem "nowy kanon" dojechał póki co do stacji "Ostatni Jedi". Jeśli o mnie chodzi, to ja z tego pociągu wysiadam.
Pewnie przyszłe filmy obejrzę, ale nie będę na nie jakoś napalony. Ot, będą to zwykłe filmy. Nie będę miał parcia, żeby je zobaczyć, przynajmniej to mogę w tej chwili stwierdzić.
Ja nawet stracilem ochote na ksiazki i komiksy. Wpadlem w gwiezdna depresje.
To zrób może jak ja, pograj sobie w SWTOR. Teraz gram w dodatek "Knights of the Eternal Throne" i jest świetny. ;p
stary jesteś... Pora umierać
płakłem ze śmiechu już przy
"I really feel sorry and sad for Lucas at this stage, the guy is decent and cared about his myth"
nie jest dobrym pomysłem przed seansem, tak można najkrócej podsumować ten rozpaczliwy słowotok
Jest już recka RLM ze spoilerami https://youtu.be/2lCW-iaOZ_M
gość dobrze napisał na tym forum (?)
wyjdzie, że w sumie te 3 części rozegrają się w przeciągu tygodnia takiego normalnego życia xd
Aaa, co mi się rzuciło na pamięć, trochę zdziwiła mnie scena poznania Rey i Poe, bo przecież mogli poznać się jeszcze na D`Qar, przed odlotem Rey na Ahch-To. Czyżby sugerowali tą sceną romans?
Ja jeszcze nie widziałem filmu, więc może trochę spamuje, ale chciałem tylko podzielić się z wami moją ogromną radością, że już za godzinę i parę minut zobaczę żółte napisy w kinie
Jestem na świeżo po seansie więc krótko
Minusy
- Scena Lei w kosmosie... ku*wa nie rozumiem po co, na co? Lepiej jakby zrobili, że w ostatnim momencie ucieka z mostku i od razu za nią zamyka się grodzie zabezpieczające, ale nie musieli przekombinować co w efekcie było dla mnie mocno żenujące.
-Finn i Rose. No niestety ten egzotyczny duet jest w tym filmie zapychaczem czasu. Sceny na Canto Bight były jak dla mnie zbędne i niczego nie wniosły. Akcja ucieczki na tych koniach (zapomniałem nazwy) była taka typowo Disneyowska.
-Śmierć Snoke`a - Tutaj mogę tylko powiedzieć szkoda, bo jak widzieliśmy był mega potężny, a skończył jak skończył... Liczyłem na coś więcej.
-Pochodzenie Rey. Niby Ben powiedział jasno, że jest córką zbieraczy złomu, jest nikim, ale czy na pewno? Liczę, że EP.IX zmieni coś w tej kwestii.
-Pojednanie Luke`a z mocą. No szkoda, bo liczyłem na jakiś mega pojedynek na miecze z jego udziałem, no bo umówmy się, to co dostaliśmy w TLJ, nie można nazwać walką.
-Poe praktycznie przez cały film nie zrobił niczego, siedział w tym statku i ciskał się jak pryszczaty gówniarz. I tutaj musielibyśmy wrócić do naszej parki, o której wspomniałem wyżej. Rose była nie potrzebna, bo na misję do kasyna mógł właśnie polecieć Poe i Finn
Plusy
-Sceny z Luke`iem, Rey, Kylo, Snokiem to były najmocniejsze punkty tego filmu, do tego jeszcze ten Yoda (choć z początku wyglądał strasznie słabo to jednak to co powiedział Luke`owi, który stracił sens życia, który przyleciał na tą wyspę po prostu umrzeć dało mu z powrotem nadzieje, a te zapiski starożytnych Jedi były zbędne. Fajna scena, chwytająca za gardło.
Film jak na moje standardy mało wybrednego kinomana dostaje 7/10.
Minusy:
-humor w niepotrzebnych sytuacjach
-zrobienie z Huxa pajaca
-nakreślenie ścieżki Kylo na ciemną stronę, bez większej możliwości odwrotu
-stosunek Lei do Bena. Matka powinna być ostatnią osobą, która zwątpi w Syna.
-wątek z DJ i Canto totalnie nie potrzebny.
-Superman Leia
-Finn mógł się poświęcić
-bitwa o Crait
-brak rycerzy Ren
-śmieszkowy Luke
Plusy:
+półnagi Kylo
+żart z żelaskiem
+walka Rey i Kylo na strażników
Nie no. Zabicie własnego Mistrza jest naturalne wśród Sithów
Nie tylko naturalne, ale to fundament stojący za Zasadą Dwóch - aby uczeń rósł w siłę do momentu, kiedy będzie potężniejszy od mistrza (a mistrz winien mu przekazać swoją wiedzę) i będzie mógł go pokonać, aby samemu zostać mistrzem, szkolić jakiegoś ucznia, który powtórzy "cykl życia Sithów".
Ten film jest nielogiczny. Za bardzo nie wiadomo o co chodzi. Snoke zginął, ale muszą coś zrobić. Wyjaśnić skąd sie wziął. W ogóle prawie każdy zginął. Teraz ciekawe jak wyjaśnią brak Lei???
Dla mnie to jak Poe latał meeeega!!!! Niczym nasi szaleni lotnicy. Co do tego pomostu między Kylo i Rey, mam jedno podejrzenie.. Rodzeństwo, a może i bliźniaki. Ale to moja nieśmiała teza.
W sumie sam nie wiem jak to rozwiną dalej. Jeszcze nie ogarnąłem się po tym filmie prawdę mówiąc.
Po zakończeniu seansu dosłowie nie wiedziałem co mam o tym filmie sądzić. Byłem tak zaskoczony i miałem w głowie takie męttlik, że dopiero rano gdy się obudziłem i zacząłem spisywać swoje wrażnie uświadomiłem sobie jak świetny jest to film. To są w końcu nowatorskie Gwiezdne Wojny na jakie czekaliśmy. Koniec z robieniem ciągle tego samego. Jeśli ktoś chce poznać moją obszerniejszą opinię na jego temat to zapraszam do obejrzenia mojej bezspoilerowej recenzji na youtube.
https://www.youtube.com/watch?v=R5pQ_rzy3i8
@gwiazdor90
dlatego sytuacja z Leią daje furtkę dla Luke`a, że jednak faktycznie on nie zginął, tylko zrobił coś naprawdę mega niesamowitego. OBY, bo IX część bez Luke`a, Lei, to jest jakiś nonsens.
Wyciąganie legend, by je zgładzić.
Dlatego ten tekst "daj umrzeć przeszłości" w VIII części Star Wars na 40 lecie Star Wars, brzmi niepokojąco...
Świeżo po seansie nie chce mi się pisać elaboratu (zostawię to sobie na kiedy indziej xP), więc najważniejsze plusy i minusy:
PLUSY:
- Odejście od schematu, czy też odwrócenie pewnych elementów. Nie zawsze to wypadło dobrze, ale przynajmniej choć trochę próbowali być oryginalni.
- Yoda, Yoda i jeszcze raz Yoda! Świetnie wypadł jego powrót, szkoda tylko, że Kenobi i Anakin też się nie pojawili.
- Postać Luke`a. Mimo, że jest zaprzeczeniem samego siebie z czasów OT, to nie wypadło to źle. Momentami w sumie intrygował. No i wygląda na to, że na koniec wskoczył na wyższy level. xD
- Sceny bitew. Do tych z OT i ROTS nie mają startu, ale i tak było dobrze. Choć zrobić bitwę lepszą od tej z TFA nie było czymś trudnym.
- Odstrzelenie Phasmy. Jaka to była irytująca bohaterka, dobrze, że w końcu się jej pozbyli. Szkoda tylko, że przy okazji nie zabili drugiej daremnej postaci, czyli Huxa. Nawet Rebelianci mają z niego bekę, serio, po co go jeszcze trzymają?
- Postać Del Toro. Na szczęście nie został zmarnowany. Zagrał w stylu znanym z np. Przekrętu i świetnie to wyszło.
- Walka z gwardzistami Snoke`a. Krótka, intensywna i z dobrą choreografią.
- Motyw z rodzicami Rey. Sprzedali ją, bo nie mieli na wódę, heh.
- Mało Porgów.
- Cameo Garetha Edwardsa. xD
MINUSY:
- Snoke. Z dupy się wziął i w dupie skończył. Zero historii, czegokolwiek, jedno wielkie nic. No i zginął jak ostatni frajer. Chociaż no właśnie... Może nie zginął. Skoro Maul przeżył przecięcie na pół to on też może. xD
- Zabicie Ackbara i to off-screen. Żenada i tyle.
- Leia wracająca z przestrzeni na krążownik... Tak wielkiego facepalma dawno nie zaliczyłem.
- Holdo rozwalająca flotę skokiem w nadprzestrzeń. Ja wiem, że to SW, s-f i w ogóle, ale przegięli i to mocno.
- Miecz Luke`a. Był tylko przez chwilę i to we flashbackach... Mogli go dać też do finału.
- Trochę by się jeszcze tego zapewne znalazło, jak choćby Rose całująca Finna, gdy FO rozwala im bazę. Nie ma to jak wyczucie czasu... Albo Poe uważający się za nie wiadomo kogo.
Jeszcze mam taką myśl... Ciekawe co zrobią teraz z Leią? Przeżyła, więc jest pewien problem.
Ogólnie, epizod lepszy od TFA i teraz mnie nawet trochę ciekawi co będzie dalej. xP
Zawsze mnie to zastanawiało dlaczego ludzie tak wysoko cenią Ackbara. Nie to ze go nie lubie ale wydawał mi sie bardzo poboczną postacią z tych posiadajacych w filmie imię. Szczerze to juz mi bardziej Niena Nunba było szkoda.
Nie za bardzo też widze dla niego jakas ciekawą rolę w nowych SW. A tak to przynajmniej mieli jaja i w widowiskowy sposob rozwalili dowodztwo Ruchu Oporu. Szkoda ze potem Leia jest Supermanem.
Mówiąc o filmie muszę go opisać z dwóch perspektyw; przeciętnego widza oraz miłośnika Sagi i świata Star Wars.
Z perspektywy tego pierwszego.
Film wizualnie szału nie robi, ale też nie jest zły – jest dokładnie taki jaki powinien być film w 2017. Do BR2049 nie ma nawet startu. Muzyka jest tłem, niczym więcej, najczęściej wpada w ucho, gdy leci jakiś stary motyw z OT, z wyjątkami - wciąż kocham March of the Resistance. Humor jest w większości przypadków słaby i irytujący, niejednokrotnie czułem się jakbym oglądał kolejny film MCU, choć kilka żartów weszło. Do tego wiele sztucznego silenia się na dramatyzm w iście hollywoodzkim stylu, który nijak nie pasował i w ogóle nie budował napięcia. Fauna nowego świata całkiem w porządku, Porgi też były ok. Świat przedstawiony jest tak samo ubogi jak był w przypadku TFA: właściwie nie wiemy skąd się wziął FO, skąd miał fundusze na tyle potężnych broni i sprzętu, co z Republiką (chyba, że te 5 planet z TFA to było wszystko)… ogólnie storyteling kuleje w Disney Trilogy i to widać. Natomiast co do szczegółów.
Film jest niepotrzebnie rozwleczony. Wątek Canto Bight i postać Rose są chyba tylko po to, żeby Fin miał co robić w tym filmie. Niby tam jakiś rozwój postaci jest, ale w sumie to ten rozwój to trochę powtórka z TFA, gość znowu przeszedł drogę od egoisty do bohatera.
Rey - jest dokładnie tak samo nudna jak była w TFA. Jest to postać bez charakteru, bez wyrazu, bez motywacji, jest bo jest. Aktorsko pięknie nawiązywała do Padme i Anakina z prequeli. Ok, przesadzam, może nie była aż tak drętwa, ale niewiele jej zabrakło. Ona sama i jej historia nie angażują i nie interesują, a postać wciąż nie jest wiarygodna. Skreślenie sensownego backstory w żaden sposób tego nie naprawia.
Poe – miłe zaskoczenie. Postać bardzo energiczna, angażująca, z ciekawym wątkiem, choć nieklimatycznym końcem – Poe w fajny sposób się rozwija jako postać, ale nie ponosi żadnych konsekwencji swoich czynów, co jest po prostu niewiarygodne. Leia i Holdo przechodzą obok jego czynów jakby gość zrobił im niezłego psikusa, „ah ten typ, łobuz kocha najmocniej”. Serio?
Leia – tylko jeden komentarz:https://www.youtube.com/watch?v=78N2SP6JFaI
Luke – w jego przypadku jestem rozdarty. Z jednej strony Hamil bardzo dobrze odegrał swoją rolę, oglądanie Luke’a sprawia sporo frajdy, jest zaskakujący i nieoczywisty. Z drugiej strony… no właśnie. O tym później.
Kylo Ren – największe zaskoczenie, pozytywne. Nie tylko nie irytował, ale intrygował i jego postać rzeczywiście zmierza w interesującym kierunku. Jego więź z Rey czy decyzja w sali tronowej są najjaśniejszymi punktami.
Snoke – właściwie to po co on jest? Jeśli powróci w EP9 – ok, ma sens. Ale jeśli to by było na tyle, to jest to dowód braku pomysłowości twórców i po prostu złego storytellingu. Nie potrzebuję ogromnego backstory, ale COKOLWIEK chciałbym wiedzieć. Chłopiec od miotły z Canto ma większe backstory od Snoke’a..
Hux – postać karykaturalna, w przypadku której widzę cały czas zmarnowany potencjał. Ten ruch dłoni do blastera daje trochę na nadziei.
Postacie tła, Chewie, droidy czy DJ są generalnie ok. Cameo Yody w porządku.
Całościowo film mimo wielu mankamentów był całkiem przyjemny. Naprawdę fajnie się na nim bawiłem. Do obejrzenia i zapomnienia, ew. odświeżenia w TV czy w któryś weekend. 6/10.
Z perspektywy fana.
Film nie w ogóle klimatu Star Wars. Jest kompletnie odarty z magii i baśniowości Sagi. Poza momentami, czułem się wręcz jakbym oglądał film Sci Fi z całkowicie innego uniwersum, a czasem wręcz jakbym oglądał fanfica. I szczerze mówiąc, nie byłoby to koniecznie złe, gdyby film był spin offem, a nie pełnoprawnym Epizodem, gdyż jako taki, nie ma ani ducha Gwiezdnych Wojen, ani nic z wizji Lucasa. Dodatkowo, już pomijając głupotki i niezgodności z uniwersum jak możliwość bezpośredniego, fizycznego wpływania duchów mocy na rzeczywistość, kompletnie zniszczono legendę i spuściznę kolejnej postaci OT; po Hanie przyszedł czas na Luke’a, nieudacznika.
Okazuje się, że ostatecznie gdyby umarł pod koniec RotJ, to galaktyka byłaby lepsza. Kylo niekoniecznie musiałby przejść na DS, a reszta właściwie byłaby bez zmian i tak. Bo o ile, MOŻE, jestem w stanie uwierzyć, że w chwili ludzkiej słabości Lukowi przeszło przez myśl zamordowanie z zimną krwią siostrzeńca… o tyle, poddanie się, ucieczka i tchórzostwo są kompletnie nie w stylu Luke’a, jakiego wykreował Lucas. Gość, który z własnej woli oddał się w ręce Imperatora, bo wierzył, że w jego ojcu wciąż istnieje cząstka dobra? Osoba, która wolała umrzeć niż poddać się? I ta sama osoba ucieka na x lat, a po przyznaniu się do błędu przed Rey w finale mówi do Lei „Nie przyszedłem go uratować, bo się już nie da”? Serio? To nie jest Luke Skywalker, po prostu.
Z perspektywy fana dostałem plastikowy produkt StarWarso-podobny, bez duszy, bez serca, który jest niekonsekwentny i nie okazuje szacunku poprzednim częściom w żaden sposób. Świat Disney Trilogy jest obcy, surowy i sztuczny, udając tylko, że jest światem, który kiedyś pokochaliśmy. 3/10
Świat Disney Trilogy nie udaje, że jest światem, w którym kiedyś babcia na stałe ustawiła bibeloty i nie wolno nic zmieniać, bo Tradycja.
Niemniej, oczywiście, szacunek dla Tradycji ważna rzecz.
To nie ma nic wspólnego z tradycją: może przypomnieć hejt o midichlorianach z PT? Wtedy jakoś "odstępstwo" się nie podobało...
OK, przyjmuję argument że świat który niektórzy kiedyś pokochali, nie jest żadną tradycją.
Dokładnie. Nawet do dzisiaj rozbrzmiewają głosy krytyczne o midichlorianach, że zaburzały uniwersum, że Moc sprowadzały do biologii, itp. itd. Teraz dziwnym trafem jest więcej odstępstw od tradycji w porównaniu do konfrontacji OT-PT, a nie słyszę takiego oburzenia jak lata temu.
Darth Starkiller napisał:
Teraz dziwnym trafem jest więcej odstępstw od tradycji w porównaniu do konfrontacji OT-PT
-----------------------
Na przykład?
Na przyklad transcendencja duchów mocy, ktore wpywaja na swiat fizyczny jak Yoda, ktory zdziela pałką w łeb Luke`a
Film, jak większości - ogólnie spoko, ma kilka słabych rzeczy, ale ma też tak świetne elementy, jakich nie uświadczy się w całej Sadze.
Oczywiście może zmienię zdanie za kilka seansów, ale po jednym uważam w ten sposób.
Natomiast, przypomnij mi, dlaczego Duchy Mocy nie mogłyby oddziaływać na świat fizyczny?
Musiałbym obejrzeć piątkę, wydaje mi się, że Obi Wan to powiedział ale istnieje też opcja, że sobie to wkręciłem
...bo Obi Wan jest znany ze swojej prawdomówności
Ale, to że Obi Wan nie umiał/nie chciał czegoś zrobić, nie znaczy że w rozwoju sytuacji interakcje Duchów Mocy z światem rzeczywistym nie stały się ostatecznie możliwe. O ile to była interakcja faktycznie, bo może tylko nam się wydaje że Yoda puścił piorunkiem.
W sensie outside of universe natomiast - co było wałkowane wielokrotnie - midichloriany są bardziej `fe` gdyż są sztucznym kwantyfikatorem; burza spowodowana w (nad?)naturalny sposób wpisuje się bardziej w mythos.
Oczywiście w takim kontekście całe te dyskusje są akademickie. To wszystko ma sens bądź nie zależnie od naszej dobrej woli i przyjętego punktu widzenia. W każdym razie dla mnie przedstawienie Luke`a i Mocy w TLJ jest mniej więcej takim, jakim chciałam je widzieć jako konsekwencję OT. WIęc dla mnie nic się nie gryzie
Generalnie fakt tylko jak latami sie ogladalo prequele po 500 razy, a tam jak chciałeś zostac jedi to chodziłes do szkoły xD to troche na poczatku moze szokowac takie podejscie w nowej trylogii. Ja jeszcze raz musze na to isc na sucho bo konserwa ze mnie straszna a dalej mam mętlik w głowie.
"You must unlearn what you have learned" - Yoda TESB, pasuje jak ulał
Szkoła z prequeli bardziej niż uczenia posługiwania się Mocą indoktrynowała i prała mózg by być posłusznym Radzie Jedi;p
Luke`owi wystarczyło kilka tygodni by nawiązać z Vaderem jakąś walkę, a był sceptykiem który bardzo długo o Mocy nic nie wiedział...
Rey wychowała się na legendach o Jedi, dlatego w momencie gdy dowiedziała się że to wszystko prawda tak łatwo przychodzi jej używanie Mocy. Podejrzewam że gdyby przeciętny Bastionowicz przeniósł się do uniwersum SW też dosć szybko mógłby to opanować mając "solidne podstawy";p
Moje zdanie jest takie, że wcale nie musi być tak, iż Duchy Mocy nie mogą oddziaływać na rzeczywistość w sposób fizyczny. To, że powiedział tak Obi w OT (szczerze mówiąc to tego nie pamiętam, ale dobra), to nie znaczy, że tak jest. Bo po pierwsze, Obiemu raczej nie warto ufać, przynajmniej w czasach imperialnych, gdy zdziadział. A po drugie warto pamiętać o jednej rzeczy - w TESB Obi był dopiero na początku swojej nowej drogi życia po życiu. Duchem był od dopiero trzech lat, przez co jego wiedza mogła być ograniczona i niepełna.
Warto zwrócić uwagę w tym miejscu na Qui-Gona, który w TCW objawił się Yodzie. Ale tylko jako głos, bo nie umiał jeszcze wytworzyć się w sposób materialny. A warto dodać, ile czasu minęło od jego śmierci - aż trzynaście lat. On się tego uczył sam, natomiast Obi i Yoda mieli łatwiej, bo ci zostali nauczeni tego przez Qui-Gona jeszcze za życia fizycznego.
I myślę, że oni cały czas się tego uczyli. Wiedza Obiego i Yody z pewnością nie była tak pełna te trzy dekady wcześniej. Wtedy mogli jeszcze nie wiedzieć, jak wpływać na rzeczywistość. Ale przez te trzydzieści lat logicznym zdaje się, że się tego mogli nauczyć.
Nie wiem, czy tylko ja miałem takie wrażenie, ale Yoda w tym filmie był jakiś taki... dziwny. Jakby bardziej materialny. Nie był przezroczysty jak Duchy Mocy w OT. Gdyby nie obwódka wokół obrysu ciała, to w ogóle nie powiedziałbym, że jest Duchem. I teraz pytanie brzmi, czy to przypadek, czy tak właśnie miało być. A jeżeli tak miało być, to co to w zasadzie oznacza. Może właśnie to, że Yoda stał się potężniejszy jako ten Duch Mocy? O tej jego potędze świadczyłyby zatem dwie rzeczy: bardziej cielesny wygląd oraz umiejętność wpływania na rzeczywistość (piorun, uderzenie Luke`a laską).
Niech Moc będzie z Wami.
No tak. Przecież żaden bohater na starość się nie zmienia. Wszyscy powinni być jak kryształowe ludziki, które przesuwają się na klatkach filmowych, a my widzowie doskonale wiemy co zrobią w danej sytuacji.
Człowiek wraz z wiekiem, przeżyciami jakie go spotkały, zmienia swój sposób myślenia, postrzegania świata. Czasem się wycofuje. Czasem idzie w końcu na przód. Ta naturalny proces.
Luke spotkało w życiu tyle tragedii i nie jest żadnym zaskoczeniem, że w pewnym momencie mógł po prostu pęknąć. Dojść do wniosku, że lepiej jakby go nie było. Nie było Jedi. Nie będzie wiecznie uśmiechniętym chłopakiem z Tatooine. To dopiero byłoby żałosne i stereotypowe. Można wiele zarzucić wizji Riana, ale czepiać się, że w końcu Jedi stali się bardziej ludzcy jest po prostu głupie.
Dodam, że na końcu filmu wraca ten Luke, którego zapamiętaliśmy z ROTJ. Pokazuje, że ta iskra, która w nim była wcale nie zgasła. Potrzeba było czasu i przemyśleń, żeby znowu świeciła najjaśniejszym światłem. Myślę, że w całej sadze Skywlaker nie był tak potężny i mądry jak podczas walki z Kylo.
Pełna zgoda, ale "hehe dowcip" z wywaleniem miecza świetlnego był wg mnie niepotrzebny, a w każdym razie infantylny.
Nigdy tak nie powiedziałem. Jednakże Luke już był ukształtowaną postacią po przejściach pod koniec RotJ. Już wtedy nie był uśmiechniętym chłopakiem z Tatooine, więc nie wiem skąd sugestia, że tego oczekiwałem. Dlatego jasne, mógł zbłądzić, ale to co zrobił w Disneyverse jest totalnie OOC.
czasu pisać, ani nawet czytać wszystkiego, ale dziś byłam i chcę cosik skrobnąć. Takie mocno chaotyczne i nieuczesane myśli na razie.
Chyba żaden epizod nie zostawił mnie z takim mętlikiem w głowie. Podobało mi się, nawet bardzo, ale straaaasznie potrzebuję kolejnych seansów, żeby sobie to wszystko w głowie poukładać (a to pewnie dopiero po świętach :/). Niektóre rzeczy sama nie wiem czy mi się podobały czy nie. Dużo emocji, były łzy i zaskoczenie, radość, zabawa, ale też momenty dyskusyjne i rzeczy, które mi nie podeszły.
Strasznie dużo chciałabym napisać, nie wiem jak ja będę jutro w pracy funkcjonować
To takie inne Gwiezdne Wojny. Odważny film. Już w kinie stwierdziłam, że ten epizod jeszcze bardziej podzieli fanów.
Jestem MEGA zaskoczony, długo zbierałem się by napisać coś na temat tego filmu. Może zaczne od najprostszego. Jako "dzieło filmowe" jest to sprawnie napisany, dobrze zrealizowany film, rewelacyjni aktorzy, efekty specjalne połączone CGI i rekwizyty - idealnie. Rozrywkę zapewnia na najwyższym poziomie, pełno zwrotów akcji, cały czas coś się dzieje - mogłoby się wydawać, że jest to idealny blockbuster. Ale co najważniejsze? Jakie są to GWIEZDNE WOJNY? Ciężko mi ocenić, na pewno nie umiałbym go zestawić z pozostałymi SIEDMIOMA. Nie umiem stwierdzić, czy po kolejnych seansach będę umiał. Ba, nie wiem czy upływ lat coś zmieni, być może Epizod IX na to wpłynie, lub rozbije mnie jeszcze bardziej.
Najłatwiej będzie przedstawić od myślników plusy i minusy (oczywiście według mnie):
PLUSY:
- Po bezpiecznym TFA (bardzo lubie ten Epizod) i otwarciu Nowej Trylogii startujemy z grubej rury dostając oryginalną i jakże odważną historię (mimo wszystko to plus), nie następną kalkę.
- Rozwój bohaterów.
- Luke Skywalker jako pełen obaw, zniszczony przez życie stary mistrz Jedi.
- Yoda!
- Ukazanie Luke`a z zielonym Mieczem!! (Fajnie go "odlomodzili" pokazując jak wyglądał miedzy OT a ST)
- Potęga Luke`a
- Potęga Snoke`a
- Nowe Światy
- Bardzo ładne bitwy kosmiczne i naziemne
- BB-8
- Pojedynek Rey i Ben vs Strażnicy Snoke`a (czyżby Rycerze Ren?)
- Nawiązania do PT i OT
- Hologram Lei z IV części
- Ukazanie Śmierci/Zjednoczenia się z Mocą Luke`a, do tego "Binary Sunset" w tle
- Więź Rey z Benem
- Spotkanie Luke`a i Lei
- Trening Rey
- Final Duel
MINUSY:
- Flashbacki/Retrospekcje - podobało mi się to co z nich pokazano, ale jednak mogli nam to pokazać w postaci Wizji Mocy jak w TFA. SW nas nauczyły, że nie ma retrospekcji, więc wolałbym aby pozostano przy tym w EPIZODACH. To tak jakby usunęli napisy początkowe.
- Uśmiercenie Luke`a.
- Za dużo humoru, który momentami irytował.
- Potraktowanie Snoke`a jak zwykłego ciecia i nie wyjaśnienie kim jest i skąd się wziął; mam nadzieję, że jednak przeżył, w końcu nasz rogaty przyjaciel przeżył przecięcie wpół.
- Rey Kowalska; totalnie nie podoba mi się, że jej rodzice to jakieś randomy. Widze dwie opcje, albo Kylo blefował, albo w EP IX dostaniemy odpowiedź skąd w Rey taka Moc.
- Brak Obi-Wana i Anakina, nawet w formie głosów, bo co do wizualizacji tego pierwszego byłby problem.
- Muzyka mimo iż była świetna jak zawsze, to brakowało nowych kawałków.
- Zignorowanie kwestii Rycerzy Ren.
- Brak pogrzebu Hana.
- Brak rozwiązania kwestii Lei. Mogła zjednoczyć się z Mocą w chwili śmierci Luke`a, tym bardziej, że w tle leci Binary Sunset. Brakiem szacunku okaże się uśmiercenie jej off-screen.
Ciężko ocenić ten film jako Gwiezdne Wojny, ale zgodzę się ze stwierdzeniem, że albo go się kocha, albo nienawidzi. Ja poczekam z oceną na kolejne seanse.
Niech Moc Będzie Z Wami!
Leia w locie:
https://i.4cdn.org/tv/1513288311596.webm
Nie wiem.. może w miniaturze mniej boli, ale da się przeżyć Może za parę lat będę tą scenę traktował jaką kultową.
Ja zapamiętam tę scenę jako najbardziej idiotyczną scenę w kanonicznych filmach Star Wars (bo Holiday Special się nie liczy ), przynajmniej do momentu Epizodu VIII.
Pomijając fakt, że ja naprawdę nie mam nic przeciwko tej scenie i naprawdę nie rozumiem aż tak dużego hejtu, to nie dam sobie powiedzieć, że to najgorsza scena w SW. Nic nie przebije sceny, w której Rey użyła mind tricku w TFA. To zdecydowanie najbardziej żenująca scena w filmach Star Wars.
Niech Moc będzie z Wami.
Ja stwierdziłem, że mój ulubiony film z uniwersum Star Wars czyli Zemsta Sithów też ma jedną tragiczną scenę i to w momencie kulminacyjnym:
https://www.youtube.com/watch?v=-7neGRLjA3I
Nie żebym się szczególnie chciał kłócić ale scena z mindtrickiem jest po tym, jak nie tylko wykopała ze swojego umysłu mistrza Zakonu Ren, ale jeszcze jemu wlazła do umysłu.
Gdyż, jak dziś wiemy, zawsze czuła że "coś w niej jest".
No okej, ale powiedzmy sobie szczerze - czy mistrz Zakonu Ren jest jakimś wielkim autorytetem? Bo jak dla mnie to komicznie brzmi. A Kylo sam w sobie był taką wielką beksą, że nawet z Jar Jarem by przegrał. Inna sprawa, że w TLJ się wyrobił i to super postać, pewna swoich umiejętności, silna Mocą, mająca jakąś wizję swojej przyszłości i całej galaktyki. Wyrazista.
A Rey pewnie ani razu nie słyszała o czymś takim jak mind trick, nie mówiąc już o wiedzy jak go zastosować. I od razu jej to wyszło.
Niech Moc będzie z Wami.
Za trzecim razem jej wyszło, gwoli ścisłości
No tak, ale to jest w ogóle słabość tej naiwnej, sztampowej sceny - sprowadzenie do motywu „do trzech razy sztuka”. Żenada jak dla mnie.
Niech Moc będzie z Wami.
Dzięki za link.
Spora część osób tak bardzo narzeka na ten moment, że już sam zgłupiałem i chciałem jak najszybciej obejrzeć ponownie, żeby utwierdzić się w swojej opinii.
Dla mnie nie jest tak źle i osobiście w całej sadze znajduję szereg scen od których zęby bolą mnie znacznie bardziej.
Po wczorajszym seansie targało mną zbyt dużo emocji, żeby móc na szybko napisać recenzję. Musiałem sobie film ułożyć i obejrzeć ponownie. Teraz, już po drugim seansie myślę, że mogę coś napisać. Choć wiem też, że to będzie inna opinia niż byłaby wczoraj.
Przede wszystkim film jest inny niż wszystkie dotychczasowe epizody. Zaskakujący, bardziej emocjonalny, odważny, świeży. Mimo iż czerpie inspirację z epizodów garściami to jednak te motywy są delikatnie wplecione w film i nie można mu zarzucić powielania schematu jak to było w przypadku TFA. TLJ bowiem tych kilka schematów filmowych rozłożył na części pierwsze i poskładał ponownie w coś czego jeszcze nie było.
To świeże podejście jest okraszone olbrzymią dawką emocji, które reżyser serwuje nam często przez zaskoczenie. Dla mnie to był chyba najbardziej emocjonalny film Star Wars od czasu "Powrotu Jedi". W TFA spodziewałem się jaki los czeka Hana, pytanie było tylko w jaki sposób do tego dojdzie. I o ile samej scenie towarzyszyły silne emocje to brak zaskoczenia trochę ją złagodził. W TLJ końcówka filmu mnie po prostu rozwaliła. Po śmierci Carrie byłem pewien, że Luke musi przeżyć - bo ktoś ze starej trójki musi przecież być w E9. Ale bardzo podoba mi się sposób w jaki Luke odchodzi - w spokoju, nie po przegranej walce, pokazując przy okazji jak potężny się stał. Rola Hamilla w tym filmie to mistrzostwo. Przekonuje mnie jako zgorzkniały Luke, przekonuje mnie jako mistrz, który odniósł porażkę w retrospekcjach. I w końcu przekonuje mnie jako potężny Mistrz pod koniec filmu.
Równie silna emocjonalnie była dla mnie scena z Leią wysadzoną w kosmos - pomyślałem, że w sumie ciekawie wybrnęli z tego, że Carrie nie żyje już. Szkoda tylko, że musiałem zobaczyć to co się stało później. Chciałbym zapomnieć odgrywanie Supermena... Gdyby Leia nie przeżyła tego to byłoby idealne pożegnanie.
Rozwiązanie sprawy ze Snokiem bardzo dobre, świetnie wyszło ze schematu. Niestety znowu problemem, jak przy Lei jest kolejna scena. Czyli walka z gwardzistami, która szczególnie w przypadku Rey mnie nie przekonuje. Ona nie powinna jeszcze tak sobie z nimi radzić.
Jeśli chodzi o grę aktorską, stronę wizualną filmu, efekty, scenografię - piękny obraz. Na plus również muzyka, która tym razem idealnie pasowała do filmu i była zauważalna.
A teraz co do minusów. O "supermenie" już wspomniałem wcześniej. Jest tu jednak dużo więcej dziur scenariuszowych. Jak choćby cała scena pościgu za statkiem Ruchu Oporu. Serio mając całą flotę dostępną grzecznie sobie przez X godzin Ruch Oporu siedział im na ogonie i czekał, aż się paliwo skończy? Nie wystarczyło chociaż jednego niszczyciela przetransportować na drugą stronę i ich zblokować? Wyjść z tej sytuacji było pełno, ale to powolne siedzenie na ogonie wydaje się najgłupszym.
Skład Ruchu Oporu to też kpina jakaś. Pod koniec cały mieści się na Sokole Millenium - i oni chcą walczyć z Najwyższym Porządkiem? Czym? Kim? Z sytuacji politycznej wydawało mi się, że przed TFA Republika i Najwyższy Porządek miały w miarę wyrównane siły. Jasne, atak z bazy Starkiller mocno je zachwiał, ale w TLJ wygląda na to, że ten jeden atak sprzątnął prawie wszystko. Nie kupuję tego.
Zachowanie członków Ruchu Oporu to też kpina. Wiceadmirał Holdo albo nie wie co robi i w ostatniej chwili wymyśliła rozwiązanie, albo co jeszcze gorsze zataiła swoje plany przed innymi prowokując tym samym bunt.
Największy jednak minus nie jest związany z tym co widziałem za pierwszym razem, ale za drugim obejrzeniem filmu. Znając go, znając wszystkie zwroty akcji, gdy nie odbiera się go już tak emocjonalnie bardzo dużo stracił. Mam wrażenie, że ten film nie ma takiej nośności jaką mają dla mnie inne epizody. Pod tym kątem przyrównałbym go bardziej do Łotra 1 (widziałem go w kinie 3 razy). TFA widziałem w kinie 7 razy, w domu kolejnych 8-10 i nie mam dość. TLJ widziałem w kinie na razie dwa razy i chwilowo już mam dość. Pewnie jeszcze z 2 razy obejrzę, ale to będzie raczej wszystko.
Film jest świeży, emocjonalny, świetny.. ale tylko za pierwszym razem.
Dowódca nie musi się tłumaczyć.
A ci co byli na Crait (i przeżyli) są iskrą, która ma rozpalić ponownie ogień. Wezwanie Lei z Crait mogło pozostać bez odpowiedzi w trakcie bitwy, ale kiedy rozniosło się o powrocie Mistrza Skywalkera...
Bez obaw obstawiam, że E9 zacznie się od informacji, że galaktyka odpowiedziała na wezwanie Generał Organy.
Owszem, dowódca nie musi się tłumaczyć. Ale inteligentny dowódca wie kiedy do rozkazu dodać 2 zdania wytłumaczenia. Szczególnie, że Ruch Oporu składa się z ochotników, a nie karnego wojska jak Najwyższy Porządek.
Jedyne z czym bym się nie zgodził to odbieranie błędów Ruchu Oporu jako błędu filmowego. Ruch Oporu to grupa jeszcze bardziej samozwańcza i niezorganizowana od Rebeliantów. A jej członkowie to po prostu ludzie, którzy popełniają błędy. Poe jest zbyt narwany i chciałby jedną akcją zakończyć całą wojnę, jest takim lekkoduchem i marzycielem, któremu wydaje się, że wszystko da się pokonać jeśli się chce. Z drugiej strony Holdo, który ma takich "pistoletów" po dziurki w nosie i po prostu nie ma ochoty go słuchać. Tak jak w życiu, z braku zrozumienia i konstruktywnej burzy mózgów wychodzą błędy, nawet na taką skalę. Zataiła plan przed Poe i możliwe, że przed resztą również, ale prawdopodobnie nie sądziła, że Poe jest aż takim "pistoletem" że będzie kombinować jakąś chorą akcję na własną rękę.
problemem właśnie jest to, że wiele błędów bohaterów, wynika wprost z potrzeb maniery prowadzenia filmu. Najlepszy przykład to Holdo. Zanim doszła do wniosku, do którego doszła, to przez prawie kilkanaście minut seansu mam wrażenie, że albo ta baba jest głupsza niż to normy przewidują, albo jest zwyczajnie kretem Najwyższego Porządku. Zaś cel filmowy - to zwiększenie poczucia zagrożenia i patosu. Nie wyszło. To jest błąd sztuki filmowej, niestety. Zwłaszcza, że bardzo podobna scena przy innym montażu i reżyserii - np. Abramsowym, byłaby odebrana inaczej. Działaby się szybciej, wtedy to gubisz. Scenariuszowo niewiele zmieniasz.
Jestem po drugim seansie, film wiele dla mnie zyskał - po pierwszym seansie byłem rozgoryczony i zawiedziony; chciałem przekonać się czy na prawdę ten film jest taką porażką i podczas drugiego seansu gdy już ma się świadomość atmosfery filmu, zwrotów akcji, humoru, to ogląda się go dużo lepiej. Nie mniej jednak jest on o jakieś 20 minut za długi...
Ale nie o tym miałem; pojawiło się tutaj kilka teorii, o chłopcu przyciągajàcym miotłę, o hiryzoncie itd. Zwróciłem na to uwagę i o to co jest na prawdę:
1. Na horyzoncie nic nie ma, przez chwilę widać faktycznie coś jak statek ale to chmura. W następnych ujęciach już tej kropki nie ma. Po za tym Luke umarł więc kto by miałbyam lecieć?
2. Chłopiec nie przyciąga miotły, po prostu ją chwyta.
3. Faktycznie Rey i Kylo są połączeni mocą pod koniec filmu po śmierci Snoke’a, dziwne...
4. Na sokole na koniec filmu są księgi Jedi, one nie spłonęły, Rey wzięła je ze sobą.
Acha zapomniałem - nie zdziwię się jak otrzymamy coś w stylu wijen klonów między epizodami. Luke użył zdania że wojna dopiero się zaczęła. Myślę że to byłby spoko pomysł by pokazać jak rebelia powstaje na nowo by w finale trylogii zatruumfowała. Tylko jakość musiałaby być lepsza by dało się to oglądać
-12/10 bez komentarza
minus 12 ?
Niestety tak, minus12/10
U mnie zero absolutne czyli −273,15. Niestety :/
-12/10 = −273,15 widzimy, to tak samo
Doczekamy się jakiejś recenzji? Jestem ciekawy co o tym myslisz
Up.
GROM, też chętnie przeczytam co masz do powiedzenia. Jor, czekam również.
Nie mam nic do powiedzenia XD To jakaś pomyłka . Film pozbawiony klimatu SW. Słaba kontynuacja - niestety Abrams zostawił wrociszcza takie że można było zrobić wszystko, i to przerosło gościa co dziergał 8. Starwarsopodobny produkt. Zabrakło nawet flagowych punktów SW - jak Mam złe przeczucia, walka z jakimś stworem, czy porządny wyścig/ ucieczka. Rozjebani bohaterowie jak Poe czy BB-8.
Fajne - i to dobre słowo - były sceny z Chewiem (jak rozwala drzwi XD), Porgi, scena z żelazkiem i napisy końcowy (zląkłem się bardzo że ich zabraknie, na szczeście były ufff)
Mam nadzieję że już nigdy w życiu tego nie zobaczę XD
Panowie, bardzo się cieszę, że film Wam się nie podobał. Ja jestem obecnie fanem nieco zdziadzialym - TFA średnie, Rebeliantów nie lubię, jedynie R1 mi się podobał. Ale TLJ dla mnie osobiście, jako wieloletniego fana, jest zniewagą (pisze to po kilku piwkach, proszę wybaczyć dramatyzm xD). I fajnie zobaczyć, że to nie wynika z hejterstwa, niecheci. Bo dwóch największych entuzjastów nowych SW też uznaje je za dno. Jutro machnę mniej chaotyczną recke niż parę postów niżej, bo chce powiedzieć wprost czemu mnie to tak zdenerwowało.
Ale serio.
Pier***e takie Gwiezdne wojny. Wku*w na maksa.
Dobranoc.
Lucasa można nie lubić, sam się z niego śmiałem i do dzisiaj prequele to dla mnie przykład jak nie robić filmu ale czego temu filmowi nie można odmówić (w sensie całej trylogii) to to, że ten twór mimo wszystko miał dusze, to była autorska wizja a tutaj czuć po prostu korporacyjny produkt. Post odnosi się tutaj do przedstawienia świata bo fabuła to swoja drogą. Ale Ci kosmici, te planety nie czuje tego po prostu nie czuje. Lucas to był mimo wszystko cholerny wizjoner, który średnio przechodził od słów do czynów ale wykreowania świata mu zarzucić nie można. W tym kasynie w VIII części to się czułem jak w nie swojej galaktyce..
A takie zabicie Ackbara..Przecież to on powinien wlecieć w statek tak naprawdę. Tak mi smutno było, że disney po macoszemu traktuje postacie z offu, które dla nas przez lata obrosły legendą Już nie wspomne o Wedgu nawet albo Nien Nunbie, który chyba tylko po to jest bo szkoda maski marnowac jak w magazynie leży
Jam fan już tylko filmowy. I pierdolę TLJ. Jeszczę nie mówię nie. Może Solo będzie OK, może Abrams naprawi wszystko XD
Tzn. ja tam nie przekreślam filmów, bo jak już wspomniałem wielokrotnie: R1 sprawiło mi dużo radości i tego samego oczekuję po Solo. EP8 mi się nie podobał, ale z 9 filmów to pierwszy, który oceniam całkowicie negatywnie. I mam nadzieję, że ostatni.
Świat się kończy! Gromowi i Joruusowi nowy film Star Wars się nie podobał! AAAAAAAAAAAAAAAaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!
Nestor napisał:
nowy film Star Wars się nie podobał! AAAAAAAAAAAAAAAaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!
-----------------------
Sprostować muszę, to jest:
nowy film starwarsopodobny !!
Jakiś żart. Kończymy na pierwszym seansie...
Naprawde rozkład sil po premierze mnie zadziwia
W jakim sensie ?
Dla mnie film poległ na każdym polu. Musiałem mocno się pilnować żeby nie wstać i nie wyjść z kina :/
No dobra jest jedna dobra scena jak Chewie wywala drzwi XD
W takim, ze ludzie, o których myslalem, ze beda wychwalac film hejtuja go a ludzie, po ktorych spodziewalem sie krytycznych recenzji vii czesc urzekła
No cóż ja jestem skrajnym ortodoksem SW XD
Spokojnie, w IX wraca Abrams, więc pewnie pójdziesz te 6o razy. xD
Lubsok a jak tobie sie podobalo? Dobre czy lipa?
Niżej jest moja opinia. Ogólnie odebrałem film raczej bardziej pozytywnie niż negatywnie. No i jest zdecydowanie lepszy od TFA.
Znowu się chciałeś kłócić ze swoim multi?
Nb., jak zrobią film z nawiązaniem do OT to "zrzynka", jak nie nawiązują to "nie ma ducha SW", jak postać jest związana z kimś znanym to SMG, jak nie to "jak można tworzyć Rey Kowalską". No nie dogodzisz.
Ale weź opowiedz ze szczegółami, co Cię tak pchało do wyjścia, na spokojnie.
Ciekaw jestem.
na razie krótko, na dłużej czas przyjdzie potem. Jak byłem sceptyczny do TFA, ale później je polubiłem, tak tutaj byłem turbonahajpowany na ten film. I dostałem jeszcze więcej niż chciałem. Film wgniótł mnie w fotel po prostu. Były mankamenty, ale niewielkie. 10/10
Dobrze, że nie wydałem kasy na disneyowskie badziewie. Wszystko zależało od ich podejścia do Luke`a. Hamill w końcu dostał film, w którym mógł coś pograć i co? Luke już ginie? Wracam do książek z Yuuzhan Vongami, żeby nacieszyć się Lukiem.
Luke jest tu najlepszym elementem tego filmu. Seriously.
Nie wiem jakie miałeś oczekiwania i jeśli jego odejście wystarcza Ci, żeby znienawidzić ten film to może lepiej nie idź do kina.
Oczekiwałem kozackiej sceny z Lukiem, gdzie pokonałby hordę wrogów, np. wszystkich rycerzy Ren Wtedy przyjąłbym jego śmierć z większym zrozumieniem. Przy okazji mógłby zgnieść walkery jak robale. Po takim wysiłku śmierć wielkiego mistrza Jedi ma sens. Jak tylko zobaczyłem na necie scenę, gdzie wychodzi przed walkery to tylko czekałem, aż zgniecie pojazdy Mocą. Dostałem tylko projekcję Skywalkera, który grał na czas.
Ale ale, Hamil naprawdę "pogral" w tym filmie, jest rewelacyjny.
I nie "ginie", a raczej odchodzi.
Jakie `odchodzi`? Zmienia stan skupienia!
To chyba się resublimacją nazywa ?
Sprawdziłem - sublimacja.
Leia lewituje in space - jeszcze The Prodigy do tego jako podkład i byłaby jazda
A Luke sublimuje off-line
Chyba wyrosłem z SW już na dobre XD
Mi natomiast trudno o tym filmie rozmawiać, jeszcze rozkminiam wszystko co widziałem. I raczej nabieram pewności, że jest to dobrze przemyślany film w tych wszystkich kontrowersyjnych miejscach. Tylko teraz pozostaje sprawa taka - czy ktoś chce się dać do tego przekonać, czy po prostu zamknąć w tym co już znał. Natomiat przekonany jestem, że w przyszłości będą dwa nurty filmowe (danie trylogii Rianowi to wręcz potwierdza) - będą klasyczne SW i modern SW.
Wolę w tym co znam. Latająca w przestrzeni Leia to dla mnie too much XD
Ale naprawdę...
W "legendach" o Thrawnie Milenium Falcon holuje w nadprzestrzeni X-winga na kurde lince... Na dodatek Luke zamiast siedzieć w tym Xie to siedzi w MF a X pilotuje się kurde sam (nawet bez awaryjnych), jak w dowcipie o blondynkach... I wszyscy zachwyceni...
Tu raz Leia jako użytkowniczka mocy się przyciągnęła do statku i wszyscy hejtują...
Na Rotten Tomatoes film może i ma 95% świeżości i średnią ocen 8.2/10, ale od widzów przeciętnie 69%
Standard. Ja Metacriticu jeszcze gorzej. Mieszanych ocen prawie nie ma, same pozytywne i negatywne, czyli pewnie masa 8 i 9 i masa 1 i 2 xD
Na bastionowej sondzie jak patrzyłem to było 25% negatywnych, 40% entuzjastycznych i 35% #samaniewiem
No początek powiem, że ciągle podtrzymuję, że jednak ta najnowsza trylogia jest nie dla mnie, te filmy i historie w nich opowiadane nie do końca do mnie przemawiają i dużo bardziej wolę historie z Legend, ale uważam, że i tak należy się im (w miarę) obiektywna ocena, wiec na pewno nie mam zamiaru oceniać Ostatniego Jedi negatywnie tylko dlatego, że jest w Nowym Kanonie.
Na seansie byłam przedwczoraj i od tego czasu próbowałam sklecić jakąś opinię na temat tego filmu, ale... nie wiem. Nie wiem co mam o nim sądzić. Tuż po wyjściu z kina myślałam że jest dużo lepszy od Przebudzenia (które jak na razie jest u mnie na najniższym miejscu w "rankingu epizodów" ), potem przemyślałam parę rzeczy i stwierdziłam, że to jednak Przebudzenie jest dużo lepsze, a jeszcze później wróciłam do pierwszej opinii. Teraz uważam, że w ogóle moje podejście jest złe i na razie nie powinnam tych dwóch filmów porównywać, chociaż to się aż samo prosi. Po Przebudzeniu i Łotrze byłam w stanie napisać "recenzję" od razu. W tym wypadku muszę iść do kina raz jeszcze, żeby wszystko sobie poukładać. Bo w Ostatnim Jedi było tyle absurdów, tyle rzeczy które poszły nie tak jak powinny i nie tak jak się spodziewałam, ale za razem też parę naprawdę epickich scen! że naprawdę nie jestem w stanie ocenić tego filmu po jednym seansie, więc na razie rezerwuję bilet na kolejny, a dopiero po nim będę (mam nadzieję) w stanie wyrobić sobie opinię na jego temat.
i ta scena jak Luke wyrzuca miecz który daje mu Rey to jest taki policzek w Abramsa. Ale rihan się nie spodziewał że JJ bedzie w IX. I oby IX pojechał po tym pudu jakim jest VIII
stwierdzam, że recki jako takiej jeszcze nie będzie. W poniedziałek pójdę drugi raz, to się wypowiem.
Hm.. dwa dni po obejrzeniu filmu mogę stwierdzić, że jest naprawdę dobry!
Oczywiście można przyczepić się wielu momentów, jak na przykład Superman Lei, wyrzucenie miecza przez Luka czy żałosnych żartów na samym początku filmu, ale.. przymknijmy na to oko
Przede wszystkim, nie mamy kopi Imperium Kontratakuje, po AT-AT na plakatach filmowych byłem pewien, że znów dostaniemy to samo co w Przebudzeniu Mocy, Imperium Kontratakuje na "nowym silniku graficznym".
Ostatni Jedi posiada wiele plusów jak i minusów (zresztą jak każdy powstały film). Zacznijmy może od minusów, bo w rozmowie z kolegą wymieniłem ich naprawdę wiele(!):
- Wspomniany już przeze mnie wciśnięty na siłę,
zupełnie nie pasujący do Gwiezdnych Wojen humor. Nie zauważyłem na sali chociażby jednej osoby która śmiała by się z "żartów" Poe na temat Generała Huxa. Porażka. Całą salę naprawdę rozwalił i rozśmieszył moment, w którym wszyscy myśleli, że ląduje statek kosmiczny, a tak naprawdę to było żelazko. To było naprawdę dobre
- Bitwy kosmiczne. O ile bardzo przyjemnie oglądało się Kylo za sterami myśliwca, to nie trzymały się one dla mnie "kupy". Poe jednym myśliwcem niszczy całe uzbrojenie Superniszczyciela (przepraszam, nie pamiętam jego nazwy). Następnie akcja z bombowcami. Wszystkie zostałyby wybite w mgnieniu oka. Zniszczenie okrętu flagowego również mogli sobie odpuścić..
- Kapitan Phasma. Nie wiem co w tym wypadku napisać. Jej nieobecność w sadze nic by nie zmieniła.
- Wygląd Mistrza Yody. Pomysł z jego pojawieniem się na ekranie jest naprawdę dobry, ale.. w Powrocie Jedi wyglądał 100 razy lepiej!
- Bez zawahania wyciąłbym wątek na Canto Bight. Jest po prostu słaby, nie wnosi nic, oprócz tego, że poznajemy DJ`a.
- Rose. Rozumiem, poprawność polityczna, każda rasa ma swojego przedstawiciela w filmie. Fajnie. Tak naprawdę to nie! Mnie osobiście aż szczypała po oczach. Za dużo napchanych bohaterów którzy mało wnoszą do filmu..
- Ucieczka Ruchu Oporu. Uciekali, uciekali.. i uciekali. Nuda co nie? Naprawdę nie mogli wysłać chociażby jednego niszczyciela by zablokował im drogę? Wątek ten ciągnął się zdecydowanie za długo.
- Jazda śmigaczami na Crait. W Luke poszła cała salwa z wszystkiego co posiadał Nowy Porządek. Ale za to nie potrafili zestrzelić kilku śmigaczy (czy cokolwiek to było).
- Hej! A gdzie walka na miecze świetlne?! Czy reżyserowie naprawdę od nich odchodzą? Pewnie wielu fanów mnie teraz obrzuci hejtem, ale w Zemście Sithów walka Anakina z Obi Wanem to było truskawka na torcie! Nie podoba mi się wersja JJ`a, że walki mają wyglądać bardziej ludzko. Jedi i Sithowie to nie szermierze, to prawdziwy mistrzowie więc niech walczą jak na mistrzów przystało!
- Pewnie znalazłbym jeszcze wiele minusów, lecz na ten moment nic więcej mi do głowy nie przychodzi. Więc zapodam ostatni. A mianowicie - Luke Skywalker. Nie nie, nie patrzcie na mnie złowrogo. To w jaki sposób Mark zagrał tę role to mistrzostwo świata. Ja mam na myśli scenariusz, jaki został napisany dla Luke`a. Nie takiego Luke`a pragnąłem, nie za takim Luke`iem czekałem.. Gdy pojawił się na Crait pomyślałem: cholera, w końcu! Łezka w oku, myślałem, że naprawdę powrócił, a tu.. nie wiem jak to nazwać.. zawód? Oczywiście Rian ukazał nam jak potężny jest Luke, ale czy tego pragnęliśmy? Takiego zakończenia? Ja osobiście bardzo nie. Zdaję sobie, że Mark ma już swoje lata i że stworzenie epickiej walki na miecze świetlne z nim w roli głównej byłoby naprawdę trudne, ale c`mon, mogli się bardziej postarać.. Bardzo to do mnie nie przemawia.
Dobra, trochę się rozpisałem o minusach, więc czas na plusy:
- Akcja, dynamika, praca kamerą, efekty specjalne, muzyka. Jestem Januszem Kina, ale ode mnie 10/10! Naprawdę świetnie odwzorowali świat Gwiezdnych Wojen. Szacunek z mojej strony.
- Kylo Ren. Po Przebudzeniu mocy nie wiedziałem co o nim myśleć. Czy dostał tak słaby scenariusz czy może Adam niezbyt sobie poradził. Ostatni Jedi dało mi odpowiedź: Adam to świetny aktor i niesamowicie dobrze poradził sobie z rolą Kylo! Ok, doczepicie się, że pod koniec filmu znów wrócił stary rozkapryszony Kylo, ale on miał taki wrócić, tylko na chwilę. W ciągu całego epizodu poniósł tyle porażek, że to było nieuniknione.
- Snoke. W momencie jego śmierci szczęka na ziemi. "Co do cholery się własnie wydarzyło?!" Po wyjściu z kina pomyślałem: jak z tak dobrze zapowiadającej się postaci można zrobić takie gówno?
Ale teraz po dłuższym przemyśleniu sprawy to było genialne. W tym wszystkim nie o Snoke`a chodzi, to Ben jest główną postacią, to Ben jest "Anakinem" nowych Gwiezdnych Wojen. Wszyscy spuszczaliśmy się nad pochodzeniem Snoke`a, kim jest, lub kim był, skąd się wziął. IX część pewnie nam na to odpowie, ale to nie on jest tutaj najważniejszy. Genialne! Gdy Hux podszedł do martwego Snoke`a to Snoke mrugnął okiem czy mi się przewidziało? Zauważył to ktoś jeszcze?
- Generał Hux. Wiele ludzi pisze, że zagrał beznadziejnie. Dla mnie naprawdę dobrze. Generał oddany swoim poglądom, zrobi wszystko by tylko dostać się do władzy. Moment w którym chciał zabić Bena - epicki. Osobiście czuję, że odegra jeszcze wielką rolę w IX części niczym Gollum we Władcy Pierścieni
- Pojawienie się mistrza Yody! Wszyscy starsi fani przyjęli ten fakt z uśmiechem na twarzy! Nie mówcie, że nie!
- Ray. Chociaż jej "trening" trwał naprawdę krótko, to nie jestem zawiedziony tą postacią. Dostałem to, czego oczekiwałem. Ray jest przepotężna!
- Leia. Nie było tej postaci za mało, nie było jej również na wyrost. Bardzo przyjemny epizod w jej wykonaniu. Żałuję, że jej nie uśmiercili, uważam, że tak byłoby najlepiej, pożegnać ją już na zawsze..
- Finn. Nie mogę się niczego przyczepić. Zagrał dojrzale.
- BB-8! Ja malucha pokochałem już w Przebudzeniu Mocy. Mam do niego słabość i koniec
Wybaczcie za prosty język wypowiedzi. Na taką skalę zrobiłem to pierwszy raz, zapraszam do dyskusji
Ale na własne życzenie pozbawilem się laptopa na dwa dni. Zanim więc machne dłuższy wywód, z telefonu napiszę tylko tyle, że film jest wielki swoją innością, miejscami kontrowersyjny, ale niepozostawiający obojętnym, w wielu momentach genialny, w wielu słaby, ale bilans wychodzi na plus, zdecydowanie bardziej niż w TFA.
Hamill zagrał wprost obłędnie.
No a szersza recenzja w nocy lub jutro
TLJ to nawet nie były Star Warsy! To była parodia parodii ba to tego czegoś nawet nie można parodią! Przy tym filmie The Room lub Birdemic to arcydzieło! Zamiast na seansie być podekscytowanym to ja jedynie czułem zażenowanie. Najgorszy film ever jaki widziałem! Największe absurdy filmu:
-Leia w próżni, przecież ona zamieniała się w jakiegoś supermana. Czy tylko u mnie na tej scenie cała sala wybuchnęła śmiechem?
-Nieudane żarty, to było tak żałosne, że aż chcę się płakać z zażenowania. Już na wstępie kawał z Huxem był mega słaby, a później było już tylko gorzej. Luke wyrzucający swój miecz do morza
-Tempo filmu, na początku chyba każda scena trwała minutę. Nie wiedziałem gdzie jestem. Natomiast pod koniec filmu wszystko się strasznie dłużyło!
-Logika w filmie, Rey w ciągu paru dni nauki walczy lepiej mieczem niż Kylo Ren. Luke w ciągu takich paru dni nauki u Yody to nawet kamienia nie mógł podnieść o Anakinie nie wspominając bo przecież on to jakieś 10 lat uczył się na zostanie dobrym jedi.
-Brak klimatu SW, oglądając film czułem się jakbym oglądał bardziej parodię Star Warsów. TLJ nie ma nic wspólnego ze SW (no jedynie postacie).
Po tym filmie nie uznaje nowej trylogii jako kontynuację sagi. Dla mnie to jakieś dziwne fanfilmy z wysokim budżetem.
Darth Simon napisał:
[...]
Po tym filmie nie uznaje nowej trylogii jako kontynuację sagi. Dla mnie to jakieś dziwne fanfilmy z wysokim budżetem.
-----------------------
Amen, bracie.
Ja także zwątpiłem w trylogię sequeli po seansie TLJ, mimo że TFA mi się bardzo podobało.
Kolejne filmy z cyklu obejrzę na pewno, ale nie będę miał jakiegoś wielkiego hype`u z nimi związanego. Z bólem stwierdzam, że nie interesuje mnie już co się, stanie w Epizodzie IX czy kolejnej trylogii. J.J. Abrams może coś tam odratować, ale TLJ wprowadził fabułę na tak idiotyczne tory, że potrzeba według mnie cudu, aby to wszystko doprowadzić do stanu "gwiezdnowojenności".
Zresztą, obecność "Legends" w moim zdjęciu profilowym prawdopodobnie mówi samo za siebie.
W tej chwili TLJ na RottenTomatoes ma 62% pozytywnych opinii od widzów. Gorsze wyniki z Sagi mają tylko Mroczne Widmo (59%) oraz Atak Klonów (57%)
Ja tam się nie dziwię. Ten film zasługuje na mniej niż 50%.
Generalnie opinie są bardzo spolaryzowane. Raczej nie ma osób, które mówią, że film był przeciętny. Dominują głosy o tym, że albo był wybitny albo fatalny.
Przy czym, na "nie" są w większości osoby spod znaku "oddajcie mi moje legendy", co w jakimś tam stopniu rozumiem.
Miałem podobnie gdy po OT pojawiło się w kinie TPM. Dziś oceniam ten film lepiej, ale wtedy to była tragedia, a Leia in Space nie jest nawet w jednym % tak zła (nie ma z tym w ogóle problemu, tak na marginesie), jak Jar Jar włażący bosą stopą w kupę...
Na mniej niż 50 to zasługuje TFA. Natomiast TLJ powinien mieć więcej, ale widać widzowie wolą zrzynki, a nie oryginalne pomysły.
TLJ pod wieloma względami jest kiepskim filmem. Fabuła, tempo akcji, połączenie wątków, sceny "ni z gruchy, ni z pietruchy" (jak ta z konikowatymi stworkami na Canto Bight w sytuacji, gdy było mało czasu na ratowanie Ruchu Oporu). I jeszcze trochę by się znalazło.
Nie dziwi mnie taka ocena, mówiąc szczerze. Dla mnie ten film wypada gorzej od "Ataku klonów", który oceniałem najsłabiej spośród wszystkich Epizodów.
Co do oryginalnych rozwiązań, to według mnie zależy. Generalnie jest tak, że widzowi spodoba się coś nowego, jak to coś nowego ma ręce i nogi na swoim miejscu, jest logiczne, niewymuszone. TLJ jest nowym filmem, to się ceni, ale te nowości (np. Leia w kosmosie xD) wypadają po prostu kiepsko, niezbyt gwiezdnowojennie. Lepiej zjeść odgrzewany kotlet niż hot doga z utwardzoną bułą, zważonym keczupem i z przegotowaną parówką.
Oczywiście wyżej wymieniona zasada nie jest absolutna. "Mroczne widmo" na przykład jest na bardzo niskim miejscu, czego zupełnie nie rozumiem i nie przemawia przeze mnie nostalgia. Mieliśmy tutaj nowy miecz świetlny, wiele światów, ras, genialne wyścigi na Tatooine, efekty, midichloriany (też kontrowersyjne wśród fanów rozwiązanie, ale nie wprowadzające takiego poczucia oszołomienia jak wspomniana Leia w kosmosie, Luke wywalający miecz świetlny swojego rodu, czy jakieś rozwalanie ogromnych statków kosmicznych szarżą kamikadze o wiele mniejszego okrętu).
Darth Starkiller napisał:
"Mroczne widmo" na przykład jest na bardzo niskim miejscu, czego zupełnie nie rozumiem
-----------------------
Podpowiem: Mroczne widmo było przede wszystkim tak bardzo inne od dotychczasowych przyzwyczajeń fanów...
(i miało JarJara, pamiętam)
Dodatkową zaletą TLJ jest pokazanie kolejnym osobom, jak się pojawiał hejt na TPM i TFA. To ten sam mechanizm
Było inne od przyzwyczajeń fanów, to nie ulega wątpliwości. Sęk w tym, że nowości w nim przedstawione były zgodne z tym, na co składała się atmosfera Star Wars m.in. w Expanded Universe. Jasne, był znienawidzony przez wielu Jar Jar czy jakieś jego wygłupy, ale miały one charakter incydentalny, rzadko występujący w filmie. TLJ ma czerstwe dowcipy zbyt często. Przy minach Huxach to fajtłapowatość Jar Jara prezentuje się znośnie.
Toteż widzę inny mechanizm ws. krytyki poszczególnych filmów (jak zrozumiałem, chodzi Ci o to, że wiele głosów krytyki TLJ przypomina sytuację zw. z krytyką niektórych poprzednich Epizodów, tak?). "Mroczne widmo" było bogate, ale inne od tego, czego się wielu spodziewało po tych wielu latach bez filmu z uniwersum. "Przebudzenie Mocy" było krytykowane głównie z powodu powtarzania wielu wątków i tego, że nie wprowadziło tylu wątków co "Mroczne widmo" (np. politycznych, co nie uważam za wadę tylko Epizodu VII, bo zarówno TPM i TFA cierpią z powodu niezbyt klarownego przedstawienia sytuacji politycznej; ANH wypadło pod tym względem modelowo).
Dodam, że wielokrotnie punktowałem krytyczne opinie o TFA osób, które nagle po premierze "Przebudzenia Mocy" zmieniły zdanie o rozwiązaniach z prequeli, bo zaczęły doceniać prequele, będące do 2015 r. dla nich passé.
Ty skupiasz się na kryterium "zgodności" z czymś tam. Ja pokazuję, że odmienność względem przyzwyczajeń/oczekiwań powodowała potężne negatywne reakcje, dla wielu zwyczajnie irracjonalne - i że ten sam mechanizm powtórzył się przy TFA i TLJ (choć każdy z filmów ma swoją odmienną charakterystykę i dokładną przyczynę), przy R1 zresztą też można to było zauważyć, choć nie na taką skalę.
Zacznijmy od tego że TLJ nie ma żadnego pomysłu. W tym "filmie" przez większą ilość czasu nic się nie działo na ekranie.
Dokładnie, ten film na dobrą sprawę nie prowadzi widza przez nic. Długi czas zapełnia badziewna ucieczka Ruchu Oporu, którego jakoś nie mogą rozwalić nowoczesne statki Najwyższego Porządku.
Jako serial z 1-godzinnym czasem trwania na jeden odcinek to by mogło wyglądać inaczej, ale nie jako film pełnometrażowy o randze drugiego Epizodu trylogii.
Ale że nic? Serio?
W miarę stała lokacja i niewielka rozpiętość osi czasu to jeszcze nie nic . Pierwsze 20 minut to akcja, akcja i jeszcze raz akcja, ostatnie pół godziny to samo. Reszta zaś to chemia pomiędzy Lukiem a Rey, Rey a Kylo, Kylo a Lukiem, Poe a Holdo i Finnem a Rose (chociaż ten wątek, fakt - nie powala, to Canto Bight jest kapitalną miejscówką ) i inna akcja!
Rozumiem i szanuję że film Ci się nie podobał, ale twierdzenie że nic się nie działo na ekranie to przesada. TESB to też tylko ewakuacja z Echo Base jakby nie patrzeć
Może początek jak i koniec to była akcja, jednak środek filmu to straszna nuda (według mnie). Wątek z ruchem oporu był wręcz komiczny a wątek z Rey i Kylo nie został zgłębiony.
No to tu już kwestia gustu, bo dla mnie środek w postaci budowania napięcia, relacji, Luke`a i lekcji Rey, przeplatany akcjami (nawet jesli nie za wysokich lotów) w Canto Bight i buntem Poe był idealny, coś w rodzaju ciszy przed burzą.
Na razie takie są moje odczucia, zobaczymy jak będzie po kilku seansach, bo gigantyczny wpływ na pierwsze wrażenie mają zręcznie poprowadze zwroty akcji, które faktycznie mogą przyćmiewać błędy TLJ
Przecież napisałem: "[...] ten film na dobrą sprawę nie prowadzi widza przez nic". Na dobrą sprawę, a nie, że absolutnie, nic-nic. ;p
Chodziło mi o to, że właściwie cel tego filmu się rozmywa. Szkolenie Rey urywa się w pewnym momencie, a pod koniec okazuje się, że było właściwie niepotrzebne, jeśli to co się działo na Ahch-to można nazwać szkoleniem. Główną osią filmu jest ucieczka Ruchu Oporu, która się niepotrzebnie przedłuża i jest zrobiona co najmniej naiwnie patrząc na to jakie siły Najwyższego Porządku ruszyły w pościg. Potem kilkanaście osób ucieka z Crait jak gdyby nigdy nic, wcześniej przetrzymując atak Gorilla AT-AT i tej małej wersji gwiazdy śmierci, bo Luke wylazł. Najwyższy Porządek dziwnym trafem chyba przeprowadził atak jednokierunkowo, a na orbicie nie zostało już nic.
TESB to nie tylko ewakuacja z Echo Base. Była bitwa na Hoth, potem ewakuacja, następnie ucieczka Sokoła; w międzyczasie Luke trafił na Dagobah, gdzie był jego wątek szerzej rozwijany. Han i Leia natomiast poznali Lando na Bespinie, gdzie wszystko się zakończyło, z tym, że styl, w jakim nasi bohaterowie znowu się połączyli, był znacznie lepszy artystycznie i logicznie od tego TLJ. Był początek, środek i koniec tych wątków, które umiejętnie się splotły pod koniec, bez niepotrzebnego chaosu czy rozlazłości fabularnej. Gdyby ten film trwał krócej to bym pewnie łagodniej podchodził do tego aspektu, ale trwał tyle ile trwał. Oceniam to co widziałem na podstawie swoich odczuć, aczkolwiek rozumiem, że masz trochę inne spojrzenie na te elementy filmu. Po to jest forum, żeby się wymieniać poglądami.
Wybacz, jeśli się nie wyraziłem w niektórych momentach dość precyzyjnie - jestem po prostu zmęczony dzisiejszym dniem, a chciałem mimo wszystko odpowiedzieć na Twojego posta.
Zgadzam się też z tym, co napisał Darth Simon w kwestii akcji TLJ.
Żeby nie było, nie krytykuję sceny z chłopczykiem z miotłą, a to, co było związane z końcową sceną Rey i spółki.
Nie jest to problem małej rozpiętości czasu, bo to kwestia gustu. Jest to problem chaotycznego poszatkowania różnych wątków, z których wiele cierpi z powodu słabego scenariusza. Świetne wątki Rey-Luke i Poe-Holdo to za mało.
W ciągu paru godzin spadło do 58%.
a obecnie jest 56% czyli najgorzej w historii wszystkich epizodów natomiast tomatometer pokazuje 93%, ogromna różnica..
generalnie zauważyłem, iż wszystkie recenzje profesjonalistów z różnych filmowych serwisów to wręcz mega ekstaza nad filmem. tylko jakoś opinie zwykłych widzów są bardzo mocno podzielone. a gdyby jeszcze odsiać avengerowców to już w ogóle film byłby zmiażdżony (moim zdanie zresztą słusznie)..
Hihihi, jakby odsiać hejterów to film miałby jedne z najwyższych notowań #argument_symetryczny
pytanie, ile hejterów, a ile po prostu zawiedzonych fanów
tak samo jak pytanie "ilu avengerowców"
hmm, aż się rozmarzyłem, że z uwagi na baardzo skrajne opinie o filmie fajnie by było na Bastionie zorganizować jakąś sondę uwzględniającą np. przedział wiekowy, częstotliwość oglądania całej sagi, stosunek do Avengersów , albo czy ktoś woli jak Jar-Jar wdeptuje w gówno czy jak spadający kamień rozwala wózek z praniem opiekunek świątyni na Anch-To
czy dałoby się coś sensownego z tego wyciągnąć, czy też totalna rzeź..
ja sam należę do bieguna "hejtujących"
Ciekawi mnie opinia Krogulca i Princess o filmie. Wypowiedzcie się!
Krogulec 2/10
Princess, przypomnę, w lutym
Princess 3/10
Tyle na FW wystawiła?
Sorry, już 2/10 xD
Z ciekawości sprawdziłem kilka dni temu ocenę użytkownika WhiteDemon na Filmwebie, to jest Princess? Bo kiedyś czytałem na tamtym serwisie wpis o Anakinie cierpiącym na zaburzenia borderline i był właśnie autorstwa WhiteDemon, a jak wiemy Princess Fantaghiro jest autorką tematu na bastionowym forum o Anakinie cierpiącym na tę przypadłość.
W każdym razie, z tego co pamiętam to ocena WhiteDemon wynosiła 2/10 z tego co sprawdzałem.
I zobaczycie w lutym co będzie. Zadziwiające jest, że mimo tak skrajnych opinii i jak to wcześniej wspomniałem zaskakujących konfiguracji (Seller na tak Lubsok na tak Grom, Joruus na nie) w temacie recenzenckim panuje miła atmosfera. Mam nadzieje, że się mylę ale w lutym jak ban minie wyczuwam tu takie fale shitstormu jakich na bastionie dawno nie było
Poniekąd ogień tego "shitstormu" był podniecany przez użytkowników, często prowokujących jakiegoś użytkownika o kontrowersyjnych poglądach na Star Wars do pyskówek.
Owe pyskówki miały miejsce niezależnie od tego, czy dana osoba napisała coś prowokacyjnego, czy sama odpowiedziała na prowokacyjny post innego użytkownika.
Także tego... "kto sieje wiatr, ten zbiera burzę", jak mówi stare przysłowie. Jeśli jeden lub kilku użytkowników chce kłótni, to prędzej czy później - w braku reakcji pozostałej części forum - sami ją sobie wytworzą.
co prawda zablokowana, ale czyta i podzieliła się na forum swoją oceną
"Recka Krogulca moją. DJ <3"
(pozdrawiamy sygnaturkę Princess)
co ciekawe nie podzieliła się opinią z forumowiczami Pieśni Lodu i Ognia, których można, okazuje się, spotkać w miejscach powszechnie uczęszczanych na fejsbuku. A tam bana nie ma... ;]
A może by jej dać warunkowe zwolnienie za dobre sprawowanie?
A czym to dobre sprawowanie się objawia? Brakiem trollkont? Zaiste, wielkie ustępstwo.
Musiałaby napisać w sygnaturce że przeprasza i już więcej nie będzie
Finster, błagam...
Nudno Ci?
Lubię patrzeć jak świat płonie
Ale serio, to chyba jeden z niewielu przypadków gdy ktoś zbanowany na tak długo nie próbuje wejść kuchennymi drzwiami czy przez garaż.
To dlatego, bo wie, że jest winna i zasłużyła na karę. Dlatego właśnie powinno się jej przedłużyć bana, aż założy multi i powie, że żałuje za grzechy i już swoje "odsiedziała". I wtedy trzeba dać bana za multi.
A może by tak dać jej przedłużenie xD
Uff...
Jak ja się cieszę, że ona ma bana. Wyobraźcie sobie poziom dyskusji w tym temacie, gdyby mogła pisać. Oczywiście wszystkie posty w tej pseudo słodkiej otoczce, pod którą znajdują się tony jadu.
Oby tak długi ban naprawdę ją czegoś nauczył, bo jeśli nie, to następny chyba będzie na pół roku. xP
Tak i podobno Reylo głębsze niż PadAnakin
A to nie powinno być Padaka^Hin? ~
Powiem szczerze, że się nie znam - mnie interesują w SW np. myśliwce... bombowce... itp.
Czołgi, transportery i inne bajery (tekst ukradziony z "fraszki anty-atarowca" )
Holo, karabiny i kroczące machiny
Myśleliście o karierze na "Polskiej scenie Rapu"?
Zapytam z ciekawości: na jakim to było forum? Filmweb, forum z portalu nie-starwarsowego, jakaś grupa dyskusyjna na Facebooku?
Tutaj, przeczytaj jej dowolny post z czasów przed-banowych. Ostatnia linijka sygnatury.
Aaa no tak, kojarzę, że coś takiego widziałem. Nie wiedziałem tylko czy to dotyczy bezpośrednio TLJ, czy to jakaś luźna uwaga na inny temat. ;D Dzięki.
jak DJ, to TLJ
Oczywiście. Z tym, że nie wiedziałem, czy fragment jej sygnaturki o "Didżeju" został napisany przed, czy po przeczytaniu recenzji Krogulca.
Wszak DJ miał dużo fanów już od chwili ogłoszenia, że taka postać w ogóle będzie w filmie. xD
Tak narzekamy na Leię lewitującą w próżni i projekcję Mocy w postaci Luke`a, a tak naprawdę to nowy kanon zrównał się z poziomem Legend. Takie same głupotki jak wcześniej, tyle że teraz mamy to na ekranie.
Odnoszę też wrażenie, że aktualni twórcy filmów nie potrafią umiejętnie dozować Moc w postaciach, przez co powstają same przekoksy jak Rey, Leia i Luke. Żadnego racjonalnego wyjaśnienia, czemu akurat te postacie to potrafią.
To według mnie tylko źle świadczy o nowym kanonie. Zamiast uczyć się na błędach Legend i ich nonsensach poprzez unikanie wprowadzenia absurdów ze starego kanonu do filmów czy nowego kanonu w ogólności. Tutaj mamy latającą Leię, szybko rosnącą w siłę Rey, czy wreszcie Luke`a, który w epickim, chociaż przekoksowatym i irracjonalnym stylu, dokonał to czego dokonał na Ahch-To / Crait. To jest smutne, bo liczyłem na niezobaczenie absurdów tego typu. Karaś słusznie zauważył, że jeszcze nowy kanon nie osiągnął takiego "poziomu" jaki miały Legendy w niektórych swych opowieściach. Istotne jest jednak słowo "jeszcze". Osobiście obawiam się, że latająca w kosmosie Leia nie stanie się precedensem, a raczej początkiem większej liczby takich "akcji" w filmach należących do nowego kanonu.
Poniekąd to wiąże się z podaną przez Ciebie problematyką nieumiejętnego dozowania Mocą albo, to dodam od siebie, niespójności wobec tego, co widzieliśmy w poprzednich Epizodach, a nawet w komiksach z nowego kanonu. Dawniej Jedi musieli się uczyć latami jako dzieci do uzyskania konkretnych umiejętności, teraz wystarczy poczuć "to coś".
Na obronę powyższego elementu "przebudzenia" można podać argument o nieznanym zjawisku "Przebudzenia Mocy", które ma miejsce w nowokanonicznym uniwersum. Jednakże, do czasu jego wyjaśnienia możemy tylko gdybać, czy "przekoksowane postacie" to zabieg celowy, czy działanie wynikające z braku umiejętnego dozowania Mocą.
Recenzję piszę po lekkim ochłonięciu, dwa dni po seansie. Na wstępie zaznaczę, że bardzo podobały mi się filmy SW od Disneya, Przebudzenie Mocy oraz szczególnie Łotr 1. Przechodząc do sedna TLJ był dla mnie słaby, żeby nie powiedzieć bardzo słaby, jak na film z uniwersum Star Wars. Oto lista co grało, a co według mnie nie grało w nowym filmie:
PLUSY, czy co grało:
+ Strona wizualna filmu - perfekcja, idealna równowaga między użyciem CGI a "starą szkołą". Postaci wyglądają naturalnie. Nie odczuwa się sztuczności efektami wygenerowanymi przez komputery.
+ Gra aktorów. Na prawdę widać było, że cała ekipa stara się uratować film swoją pracą - szkoda, że na daremnie. Za to jednak ogromny plus. Każdy robi co może i na ile pozwala mu "scenariusz" tego filmu.
+ Yoda - tutaj jedno z niewielu pozytywnych zaskoczeń w całym filmie. Super było zobaczyć starego znajomego, szczególnie w tej oldschoolowej formie ze starej trylogii.
+ Rey, mimo kilku głupich decyzji w stylu "polecę do Kylo i przeciągnę go na jasną stroną mocy magią przyjaźni", daje radę i z uwagą śledzimy jej losy i rozwój.
+ Porgi, tu zapowiadało się promowanie na siłę tych stworzonek, a były one "podane" w prawidłowych proporcjach, a może nawet zbyt skromnie.
Minusy, czyli co znalazło się po ciemnej stronie...
- Luke, całokształt zniszczenia postaci. Cały poprzedni film poświęcony był właśnie znalezieniu "Ostatniego Jedi". I nagle okazuje się, że tak na prawdę niepotrzebnie. Luke wygląda, jakby uwiodła go ciemna strona alkoholi wysokoprocentowych i ciągle strzela fochy. Kiedy już jednak decyduje się szkolić Rey, jest to przedstawione wyjątkowo miałko. Za bardzo to on Rey nie pomógł. Co do próby zabójstwa Bena we śnie przez Luke - nie kupuję tego, to do Luke`a nie pasuje, nawet Vader nie mordował swoich przeciwników w tak tchórzowski sposób. Pod koniec Luke korzystając z projekcji mocy stara sie pomóc rebelii (czy tego co z niej zostało) w ucieczce, wyzywając Kylo na duel i robiąc w konia cały Najwyższy Porządek. A potem umiera, rozpływając się w powietrzu jak pieniądze z komunii. Skoro twórcy chcieli tak bardzo uśmierci Luke`a, to powinni mieć odwagę zrobić to w walce z jego byłym uczniem, Kylo. Kolejna sprawa, w ogóle nie ustosunkowano Luke do działalności Snoke`a - ten drugi przez 30 lat odbudowuje Imperium pod nowym szyldem, a Luke co? Patrzy na to wszystko i ma to gdzieś? To po co walczył trzy epizody z Imperium? Aby po jego upadku pozwolić Snoke`owi je odbudować? Snoke podprowadza mu ucznia, syna najlepszych przyjaciół, a ten co? Kompletnie nic? To się nie dodaje...
- Snoke - w VII epizodzie Wielki i Potężny, tajemniczy, niesamowicie inteligentny. Połączenie Sidiousa z Hrabią Dooku. Wzbudza respekt i strach u podwładnych jaki i wrogów. To on rozdaje karty i się z tym nie kryje. Wszechwiedzący i przewidujący, wie nawet kiedy będzie promocja w Lidlu na karpia. Przy nim Kylo to uczniak, który z Huxem rywalizuje o każde słowo pochwały od Supre Leadera. Doskonale uzupełnia braki Kyla i było czuć, że to on jest głównym badassem i że z Najwyższym Porządkiem żartów nie ma. I nagle ginie, od tak, zabity(?) sztuczką na poziomie padawana. Najciekawsza, najbardziej tajemnicza postać 3 trylogii od tak wyrzucona do śmieci BEZ słowa wyjaśnienia (!!!). Zmarnowany wielki potencjał. Być może wróci w IX epizodzie, może nie.
- Leia - chyba każdy myślał, że ta postać zostanie uśmiercona w VIII epizodzie - po śmierci Carrie Fisher (świeć Panie nad jej duszą) Disney zarzekał się, że nie odtworzą granej przez nią postaci za pomocą CGI w IX epizodzie. Kiedy statek dowodzenia rebelii zostaje zaatakowany i jego mostek wylatuje w powietrze, każdy myślał, że to koniec, że Księżniczka odeszła - w pięknym stylu, podczas walki o to co kochała. I nagle... tadam-tadam, Leia robi "supermana" i będąc nieprzytomną i ranną po wybuchu nie tylko ratuje się od pewnej śmierci w próżni (!), ale precyzyjnie dolatuje do śluzy innego statku, gdzie zostaje uratowana. Normalnie wyczyn godny co najmniej Dartha Plagueasa. Ciekawe, jak wybrną z postacią Lei w IX epizodzie...
- Motyw z poszukiwaniem "hakera". Zbędny, dodatkowo przeładowujący i wydłużający film. Liczyłem na kogoś w stylu duchowego zastępcy Hana Solo, skończyło się na niczym ważnym. Chyba chodziło o to, żeby pokazać te dzieci w stajni z tymi z kozo-koniami. Wątek możnaby usunąć z filmu i nie byłoby różnicy.
- BRAK CHOCIAŻ JEDNEJ walki z prawdziwego zdarzenia na miecze świetlne (między użytkownikami mocy, gwardziści się nie liczą). Lajtsajbery to symbol SW. Walki na miecze świetlne ratowały trylogię preqeli, choćby genialna walka z Darthem Maulem. VII epizod miał słabe walki, co było jednaj jakoś tam uzasadnione. W ósemce miało być inaczej, nawet materiały, które pojawiały się przed premierą to sugerowały. Wielki zawód.
- Hux - brak pomysłu na postać, wrzeszczy, rozkazuje a wszyscy wydają się go ignorować.
- Zachowanie Poe, który dostał ADHD, chce wszystko wysadzać i nie słucha się przełożonej Lei ani Holdo. Powinien dostać klapsa albo trafić na karnego jeżyka!
- Użycie skoku w nadprzestrzeń jako broni - to złamanie taboo Gwiezdnych Wojen, które de facto wyrzuca sens wszystkich bitew kosmicznych do kosza. Wystarczy przecież wsadzić droida na statek i hop! Do tego poświęcenie Holdo. To, że się nie ma pomysłu na postać, to trza ją od razu głupio uśmiercić?
- Zapomniano o Rycerzach Ren. Wyobraźcie sobie walkę Luke + Rey vs Kylo + kilku(nastu) rycerzy z czerwonymi, syczącymi mieczami podczas ulewnego deszczu... Pomarzyć można...
- Brak jakiegoś wpadającego w uchu kawałka muzycznego. Oprócz wspomnianych walk na miecze świetlne to muzyka ratował prequele. Duel of the Fates, Across the Stars, Battle of the Heroes to kawałki które dosłownie ciągnęły do góry za uszy epizody I - III. A tutaj - nic ciekawego.
Tak sobie mysle - tak globalnie - glowna saga SW jest skazana na niepowodzenie. Jedni nie zdzierza nawiazan do OT, inni nie chca niczego nowego a poza tym sa tez racy ktorzy nie chca ani zzynki ani czegos nowego. Dlatego tez szanse na pelny sukces maja tylko spinoffy albo zupelnie nowe poboczne serie.
-Dlatego tez szanse na pelny sukces maja tylko spinoffy albo zupelnie nowe poboczne serie.
Bo tym powinny być od początku filmowe Gwiezdne Wojny od Disneya, po prostu. Ale połasili się na kasę i niestety zwróciło im się, a w zamian mamy takie potwórki jak TLJ czy TFA.
Moja serdeczna rada - zrób sobie kilka dni przerwy od Bastionu, bo zaczynasz majaczyć.
glowna saga SW jest skazana na niepowodzenie.
Wiesz ile jest prawdy w tym zdaniu?
Zapytaj Luke`a
PS
Ilość malkontentów jest tak niewielka i maja oni takie znaczenie jakbyś splunął do OCEANU.
-Ilość malkontentów jest tak niewielka i maja oni takie znaczenie jakbyś splunął do OCEANU.
Według użytkowników Rotten Tomatoes, które najwyraźniej jest jakimś istotnym wyznacznikiem jakości, TLJ jest najgorszym epizodem obok AtoC. I jeśli jest jedna rzecz, którą całkiem obiektywnie można stwierdzić na temat filmu to to, że nie został on ogólnie ciepło przyjęty przez widownię.
"TLJ jest najgorszym epizodem obok AtoC."
To może być prawda, bo AOTC jest znakomity
Wg użytkowników IMDb:
TFA 8,1, najczęstsza nota 8, 2,4% "jedynek"
AOTC 6,6, najczęstsza nota 7, 2,8% "jedynek"
TLJ 8,1, najczęstsza nota 10, 4,4% "jedynek"
TPM 6,5, najczęstsza nota 7, 3,2% "jedynek"
TLJ na pewno jest najbardziej kontrowersyjne.
Zgoda, kontrowersyjne jest, bo jest inne od pozostałych filmów.
To jest 3 film Disneya i każdy jest inny - BRAWO!
Dla mnie BOMBA!
Tego oczekiwałem - każdy reżyser dokłada coś od siebie i też popełnia inne błędy (to nieuniknione).
Wszystkim nie dogodzisz. Trochę żałuję, że jednak Abrams wraca, zdaje sobie sprawę że na pewno się poprawi - pokazał klasę przyznając się publicznie do błędów, jednak jego styl już znam i wolałbym jakąś niewiadomą.
Plus jest taki, że NT będzie bardziej spójna.
-AOTC jest znakomity
No może lekka przesada, ale generalnie nie będę się z tym kłócił
NT jest bardzo kameralna i wygląda jak spin-off.
PT miało epicki rozmach (co bardzo lubię w SW).
AOTC ma takie sceny, które do dzisiaj nie mają sobie równych, ale też oczywiście kilka problemów
Osobiście skupiam się na tym co jest dobre w każdej trylogii - oczywiście największym sentymentem darzę OT.
Jak do tej pory, każdy film od Disneya wnosi coś nowego i ja się z tego cieszę.
heh. Ostatnio oglądałem w TVN po dość długiej, kilkuletniej przerwie i pewne linijki scenariusza są po prostu słabe . Chociażby rozmowa pomiędzy Lama Su, a Obi-Wanem.
Pełna zgoda, dialogi i interakcje należy z tego filmu wyciąć i zostaje najczystszy starwarsowy fun )
Może przesadzilem z tym okresleniem, po prostu nie ma szans na pełen sukces z perspektywy zadowolonych widzow. Ludzie maja co do tego rozne i jednoczesnie nierealne wizje ze nie ma szans tego spelnic. Dlatego z ogromna ochote czekam na nowa, zupelnie oddzielna trylogie Johnsona.
Mossar, uważam, że jak najbardziej dałoby się zrobić taki film. zachowując klimat SW,a jednocześnie wprowadzić coś nowego.
tylko pod warunkiem, że ten film nie będzie robiony w stylu "jak najwięcej akcji i zaskakujących zwrotów plus dużo prostackiego humoru, żeby pod tym ukryć brak logiki i kiepską fabułę, przecież takie filmy się teraz świetnie sprzedają".
Disney jednak wie dokładnie co robi, i zaczyna wyglądać na to, że Trzecia Trylogia wychodzi na prowadzenie w rankingu globalnym.
TLJ ma wszystko - piękne zdjęcia, tempo, akcję, napięcie, emocje, wciągającą historię, bohaterów, humor. To Gwiezdne Wojny takie, jakimi były w odległych czasach Epizodów 4-6, ale unowocześnione, dopasowane do dzisiejszej widowni, odważniejsze i bardziej odpowiedzialne. Rian Johnson ma niesamowite wyczucie stylu i elegancji wizualnej, scenariusz to pierwsza liga kina akcji. Wszystko jest na swoim miejscu, ręka reżysera wyrażnie widoczna w detalach. Nic dziwnego, że Johnson dostał kolejną trylogię do realizacji, to było właściwie jedyne wyjście. Dać mu te filmy, wolną rękę, i mniejszy budźet, niech pokaże naprawdę na co go stać!
Nie ma się co rozpisywać. Film trzeba koniecznie zobaczyć, w miarę możliwości kilka razy. Podobnie jak w wypadku TFA, pod powierzchnią jest o wiele więcej, niż może się na pierwszy rzut oka wydawać. Swietna rzecz, zarówno dla młodych jak i starych. Starwarsy są w dobrych rękach. Złote czasy dla fanów!
Może potem napiszę coś więcej, ale straszny film. Atak klonów to przy tym dzieło kinematografii. Joe trafił w punkt, produkt starwarsopodobny. Zero klimatu, brak klimatu SW, bzdury. Scena z Leią była żenująca. Seans EP9 w kinie u mnie pod znakiem zapytania.
1/10, straszny film
Ludwik napisał:
Zero klimatu, brak klimatu SW
-----------------------
Przepraszam, piszę świeżo po seansie w emocjach xD
A tu mi smutnawo, bo lubię, jak SW sprawiają radość awatarom, które lubię.
No nic, wciąż będę wzdychać, ale tak melancholijnie. Nie możemy wszak wszyscy lubić tego samego
(zobaczymy co powiem po 2 seansie już z mniejszymi emocjami. Ale tak sobie myślę, że jak ktoś kupuje choćby campowość niektórych brytyjskich seriali fantastycznych, czy właśnie takie trochę wyspiarskie poczucie humoru to właśnie ten film mu się spodoba. Ale jak nie, to raczej nie ma szans)
- Ale tak sobie myślę, że jak ktoś kupuje choćby campowość niektórych brytyjskich seriali fantastycznych, czy właśnie takie trochę wyspiarskie poczucie humoru to właśnie ten film mu się spodoba. Ale jak nie, to raczej nie ma szans
Gdyby film rzeczywiście te elementy zawierał, to być może byłby lepszy
No ale zawierał - Canto Bight to kopiuj wklej przygody z 9 Doktorem
I nawet morał podobny i zwierzątka uwolnione.
No może może... fakt, że nie był to klimat Star Warsowy. Aczkolwiek widząc Gagi i ogólnie humor raczej myślałem "Marvel" niż "Doctor Who". Humor brytyjski i ten mocno ironiczny i ten lekki, jak w Doctorze, opiera się raczej na błyskotliwych dialogach czy relacjach. Humor w TLJ albo był prostym humorem sytuacyjnym albo niepasującymi luźnymi tekścikami, jak telefonowy żarcik Poe.
Ale właśnie taki był, jak chocby ten dialog ze Rey przyleciała z Jakku
I nikt (na szczęście) nie wlazł w kupę, jak w ep. I
Teraz mamy tylko jeden problem: kto przeleci Rey? Finn okazał się niegodny i jako murzyn musi się zadowolić gruba Chinką.
nie jestem awatarem. Jestem osobą i mam na imię Mateusz!
A tak serio: przykro mi, że Cię zawiodłem. Ale żeby była jasność, mi Gwiezdne wojny sprawiają dalej bardzo dużo radości, np. R1 dla mnie był super filmem, lepszym niż TPM i AotC. TFA był dla mnie przeciętny, ale bez większego hejtu. Nie mówię już o tym, że dziś dostałem komiksy z DeAgostini i jestem szczęśliwy.
Ale ten film to jest dla mnie, tak jak to bardzo ładnie ujął JOR, produkt starwarsopodobny. Ot, jest parę elementów zbieżnych, ale kompletnie w tym nie czuje magii sagi. O ile w TFA jeszcze było SPORO takich elementów, że czułem, że to SW, to tutaj... kompletnie nic, zero emocji. No, może trochę podobała mi się scena z Yodą - ale też niesmak był, bo mi się wizualnie nie podobał.
Szczerze, to żaden film nie dostarczył mi tylu emocji, co ten. Szkoda, że negatywnych. Znajomi się ze mnie śmiali jak się film skończył, bo miałem strasznie zniesmaczoną minę.
Później napiszę jakieś zestawienie, co mi w tym filmie tak nie siadło, ale muszę trochę ochłonąć.
Wzdychanie do Mateusza nie jest nawet w połowie tak emocjonujące jak wzdychanie do TEGO awatara acz fakt, źle się wyraziłam.
Nie no, rozumiem, że się nie podobało, tylko, że lubię jak ludzie (w tym posiadacze wzdychogennych awatarów) czerpią radość z tego co fanują. I przykro mi, że TLJ tak Was zniesmaczyło - ja taki film SW mam jeszcze przed sobą i tylko wyobrażam sobie jakie to jednak paskudne uczucie.
Zwłaszcza, że właśnie dla mnie był przepełniony klimatem i emocjami gwiezdnowojennymi - i doceniam to jeszcze bardziej po drugim seansie.
Ot de gustibus najwidoczniej
Hmm... a może nie tyle jest Ci przykro z tego powodu, że niektórym fanom Star Wars film "Ostatni Jedi" się nie spodobał, ale dlatego, że Tobie się spodobał i to bardzo, podczas gdy jakaś część osób ma bardzo negatywne opinie na jego temat?
No jasne że tak. To jest takie wewnetrzne "Dlaczeeego?" xD
Ano. Chyba każdy kiedyś doznał takiego uczucia, o którym mówisz. Ja też, dawno temu wprawdzie i nie do gwiezdnowojennego filmu (był to serial w ogóle niezwiązany ze Star Wars), ale jednak.
Ehh, a więc to tylko mój avatar, a nie osobowość.
No nie powiem, bardzo niefajne uczucie. Dla mnie każda część dostarczyła sporej dawki pozytywnych emocji. W tej części jedynie scena z Yodą wywołała u mnie jakieś uczucia i to też mieszane, bo CGI nie było najlepsze. No bardzo niemiło się zaskoczyłem i tyle. Ale dziś też dyskutowałem z pewną osoba, która pozytywnie ocenia ten film, ale mówi że może to też wynikać ze znajomości komiksów oraz książek nowego kanonu. Ja ich nie znam, więc może to też ma spory wpływ na moją negatywną opinię?
No akurat w filmie tych nawiązan do NK praktycznie nie było, i to jedna z przyczyn że nie mogę wystawić oceny 11/10. W stosunku do RO jest to niestety regres.
Ludwik napisał:
Ale dziś też dyskutowałem z pewną osoba, która pozytywnie ocenia ten film, ale mówi że może to też wynikać ze znajomości komiksów oraz książek nowego kanonu. Ja ich nie znam, więc może to też ma spory wpływ na moją negatywną opinię?
-----------------------
Nawiązań trochę jest, ale są to tylko smaczki, które w niewielkim stopniu wypływają na ocenę całości. Wydaje mi się, że nie w tym rzecz. Co więcej w moim przypadku znajomość książki i komiksu o Phasmie przekształciła się w największy problem jaki mam z tym filmem czyli zupełne olanie i spuszczenie w kiblu fajnie zbudowanego backstory Phasmy.
O, o to moja przyjaciółka się bardzo wkurza (bo ja Phasme na wyrywki, wiadomo dlaczego), że jej decyzja by wciąż atakować Finna jest totalnie bez sensu.
No i w książce zbudowali wielką badasske a tu dostaliśmy kilka zdań i znowu wydmuszkę. Mi to aż tak bardzo nie przeszkadza, no ale fakt - Phasma to PONOWNIE zmarnowany potencjał.
Mam wrażenie, że pierwowzorem Phasmy jest Boba Fett. Też ma fajną zbroję, kiedy się pojawia to robi wrażenie... i w sumie to wszystko, też kończy marnie... że to twardziele to sie z książek i komiksów dowiadujemy, w filmach to tylko ozdoby w zbrojach...
W TFA Phasma wyłączyła osłony na Starkillerze i nikt jej za to łba nie urwał? znów ją do roboty wzięli?
Dobrze, że Ci się nie podoba. Ma boleć.
Luke S napisał:
Dobrze, że Ci się nie podoba. Ma boleć.
-----------------------
Dokładnie, mają cierpieć męki piekielne
Okrutni jesteście
Ale Vilkala zadeklarowała że mimo to dalej będzie wzychać do Avatara Ludwiczka, więc to zawsze dla niego jakieś pocieszenie
Chociaż tyle mi zostało. No i milion innych rzeczy z SW. Wracam do Gambitu Huttów!
Raczej recenzji nie piszę na świeżo (nie napisałem jeszcze dwóch poprzednich filmów) bo z czasem zmieniam zdanie po przemyśleniu wszystkiego.
Nie wiem co sądzić o tym filmie...
Niby dobry film ale po zwiastunach spodziewałem się czegoś innego.
Film ma swoje mocne strony ale może skupie się na tym co sprawiło moje zamieszanie:
- film miał być poważniejszy a mamy aż za dużo humoru
- Rey jest nikim, główny bohater sagi powinien być Skywalkerem , ale to można jeszcze odkręcić
- zmarnowanie potencjału Snoke`a. Zrozumiałbym jeszcze jego śmierć gdyby miał większą rolę w części 7, a tu dał się zabić jak głupiec
- Leia w próżni
- brak walki na miecze świetlne, naprawdę? epizod bez walki na miecze świetlne? Luke i Kylo jedynie krzyżują swoje miecze w retrospekcjach
- a teraz największy minus: momentami czułem jakbym oglądał bajkę dla dzieci, scena jak na Canto Bight ucieczka ze zwierzętami to jakbym scenę z królewny śnieżki oglądał i to jeszcze scena z dziećmi na końcu...
Ech film jak wspomniałem am też swoje plusy ale to może opiszę jak przemyśle wszystko, ciężko ocenić mi ten film...
Ok, wróciłem z drugiego seansu, będzie trochę chaotycznie:
1. Leia mówi do Poe "stop thinking with your cock...pit" co mnie rozbawiło bo nie wyłapałem tego na pierwszym seansie
3. Muzyka biedna
4. Kylo nadal sztos, ale go od początku polubiłem
5. Chciałbym mieć nadzieję, że ta wizja Rey z lustrami znaczy coś w stylu "nie jesteś nikim wyjątkowym, bo spójrz, przed tobą były setki wybrańców i po tobie też będą". Ale Disney już pokazał że nie bawi się w takie rzeczy i ma w gdzieś takie skomplikowane rozwiązania. Z jednej strony spoko, pomysł że rodzicami Rey są menele mi się podoba, ale z drugiej Disney zgubił gdzieś tę lucasowską zabawę symboliką
6. Rozmowa Kylo z Rey po bitwie z homarami to bardzo mocne nawiązanie do rozmowy Anakina z Padme na Mustafar, nawet fruwają płonące fragmenty w tle jak tam
7. przestała mnie uwierać śmierć Snoke`a, bo choć trochę z czapy, bo taki potężny użytkownik Mocy i w ogóle, to jednak ostatnie czego brakowało w star łorsach to kolejny przekokszony badass. Śmierć Snoke`a jest czymś w stylu alternatywnej wersji RotJ - Snoke całkowicie zaślepiony swoją potęgą nie zauważa, co naprawdę planuje Ren, a Ren umiał to wykorzystać, bo robił dokładnie to, co Snoke wyczuwał - unosił miecz, obracał go, miał zamiar zabić wroga... ale robił to oboma mieczami i tego już Snoke nie zauważył. choć ogólnie prowadzili go w nienajgorszym kierunku to moment jak ten obiecuje Rey cierpienia zupełnie niepotrzebny. No i wszyscy musieli go skądś znać wcześniej – Luke, Leia, Snoke musiał być im znany dużo wcześniej, skoro "Leia obwiniała Snoke`a" itd
8. gdy Kylo pierwszy raz ma wizję Rey mówi wprost: "nie, to nie twoja sprawka... to by cię zabiło", nawet Luke od tego umarł (lub z poczucia spełnienia lub obu), więc Snoke robiąc i mte wizje okazuje sie yć o wiele potezniejszy o dLuke`a
9. oczywiście znowu musiało być jak mały statek rozdupcza duży statek spuszczaniem się w otwór, litości. I znowu na ostatnią chwilę. W ogóle jak te bomby tam spadły, statek miał takie przyciąganie czy wtf?
10. nadal się jaram tym jak Johnson rozprawił się z mitem Jedi, zjechał ich od góry do dołu, odarł z całej otoczki dobra, i że miał jaja wcisnąć próbę bestialskiego zamordowania swojego ucznia przez zbrodniarza wojennego Luke`a S i że ten chcąc uchronić galaktykę przed złem sam to zło na galaktykę sprowadził – jak Jacen. Przecież Jacen też zobaczył wizję "władcy na czarnym tronie" która tak go przeraziła, że zechciał uratować w pojedynkę galaktykę przed wojną, i przez to ją na nią sprowadził i stal się tym władcą. Dokładnie taki sam motyw mamy tutaj i szanuję w opór.
11. dobrze, że ruch oporu cały czas dostaje w papę
12. źle, że główni bohaterowie ciągle ratują się w ostatniej chwili. Co chwilę deus ex machina, naciąganie historii, cuda niewidy, byle przeżyli, no kurde
13. szanuje że cokolwiek zaproponuje Poe to staje się to kompletną katastrofą xD w końcu to przez jego zaakceptowanie pomysłu FO jorgnął się że czmychają transportowcami
14. nadal uważam, że wątek Canto Bight jest super, bo po raz pierwszy w SW mamy coś, co nie pcha historii do przodu tylko staje się kompletną klapą – jak na wojnie
15. porgusie nadal 10/10
16. nadal jest mnóstwo piramidalnych głupot, żeżuncyjnych scen itd, ale uznałem że odstawię je na bok i tyle
17. za cholerę nie wiem o co im chodzi z tym nadajnikiem, i o co chodzi z tym, że w nadprzestrzeni nie da się ścigać, a na czym polegała cała fabuła Tarkina?
18. Hux to jakieś nieporozumienie, lubię przerysowane postaci ale nie kurde teatr telewizji xD
19. szanuje tego admirała z dreadnaughta
20. Rose urocza piwniczanka, ale ten pocałunek na tle wybuchu to molte volte litości
21. cały film nadal sprawia wrażenie parodii, ale w sumie mi się podoba. Jest zupełnie inny od wszystkich inny części i to samo w sobie nie jest złe, a wprost przeciwnie, tylko mógłby być inny w innych miejscach bo nadal jest za dużo kalek – Rey i Kylo w windzie, ile można wałkować temat tego że historia zatacza koło xD
22. Crait wizualnie to złoto, uwielbiam ten motyw z krwawieniem planety
23. Co za gamoń wymyślił przetłumaczenie First Order na Najwyższy Porządek? Ja lubię kreatywne tłumaczenia ale to jest przesada. Ale to nie zarzut do tej części tylko ogólnie. Jedi Order to Porządek Jedi czy co?
24. ogólnie nadal mam stosunek mocno ambiwalentny ale w głowie mam już mniej kremówek i choć film jest piramidalnie głupi, żeżuncjogenny itd, to jednak po raz drugi całkiem dobrze się na nim bawiłem
aha, jeszcze dwie rzeczy:
1. nie mam pojęcia co oni chcą wykminić w dziewiątym epizodzie, skoro wszystkie wątki zakończyli i to powinien być koniec trylogii. Szczególnie to ujęcie z dzieckiem stajennym było tak uroczo nadające się na koniec historii - zaczynamy E1 od dzieciaka, kończymy na dzieciaku
2. wiadomo, że ten stajenny jest wrażliwy na moc bo przyciąga sobie miotłę, ale teraz zauważyłem jeszcze, że ma oczy zajęte ślepczym bielmem. Zupełnie jakby był ślepy i widział za pomocą Mocy. Ktoś jeszcze zwrócił uwagę, czy to może była tylko kwestia oświetlenia że tak mu te oczy wyszły?
I to jest piękne, bo IX epizod zapowiada się jako wielka niespodzinaka scenariuszowa. Każdy z poprzednich finałów sagi (tak PT jak i OT) był całkowicie przewidywalny w głównej linii.
Też miałam poczucie, że to koniec trylogii, bo większość bohaterów zginęła i jeszcze ten dzieciak na końcu... Muszą szykować coś wyjątkowego, że miało zabraknąć miejsca dla takich postaci jak Snoke, Phasma czy Ackbar. Z doświadczonych wojowników pozostał tylko Hux i impulsywny Poe.
Z mojej perspektywy The Force Awakens praktycznie nie miało większych wad, ale nie mieli też większych zalet. Za to Ostatni Jedi posiada całe MNÓSTWO zalet i niestety sporo wad. I to jest mój największy problem z tym filmem - już po pierwszym seansie kocham ten film, ale jednocześnie zgadzam się z paroma zarzutami.
Wiem, że będzie mi się w przyszłości świetnie oglądać ten film, ale na scenie z lecącą Leią czy pocałunkiem Rose będę musiał wychodzić po herbatę.
Ale co się tak wszyscy czepiają Rose. Jest urocza na,swój sposób, a ten jej pocalunek na tle wybuchów jest taki naiwnie niewinny. No myśli że i tak zaraz zginie to co jej zależy, niech świat spłonie. I fajnie. To że przeżyła też fajnie, FN będzie miał dylemacik w ep. IX.
Tylko, że to jest idiotka jednak. Bo jakby dała Finnowi się poświęcić, to Resistance miałby szansę wyjść cało z tej bitwy (nie wiedziała przecież że Luke "przyjdzie"). Ale nie, ona ratuje Finna, pogrzebując zarazem szansę na zniszczenie działa, co w praktyce oznacza, że za parę minut ona, Finn i reszta Rebelsów będzie gryzła piach. I do tego pitoli coś o tym, że Ruch Oporu polega na ratowaniu tych, których kochamy, a nie walce z wrogiem. Tak jakby tenże Ruch Oporu miał jeszcze jakieś szanse na cokolwiek po jej błyskotliwej akcji. Więc dziewczynka, jak to mówią, went full retard i od tej pory jej nie lubię (a lubiłem).
W sumie logiczniejsze by było, gdyby go odbiła i sama wskoczyła w to działo (ale wtedy nie mogłaby wypowiedzieć tego zdania, który zdaje się ma być mottem filmu).
Masz rację, ale wiesz, oczekujesz od pannicy, ktorej dotychczasowy kontakt z samczykami polegał na razeniu ich prądem, logicznego myślenia w sytuacji gdy jej Romeo jest zagrożony. To takie trochę "i tak zginiemy, ale on się nie dowie że go kocham". No głupie, ale ona nie jest cyniczną babą po przejściach.
A działo już bylo "on" i nie wiadomo czy ten atak by coś dał. W każdym razie ten "taran" wyglądał solidniej niż ten złom którym leciał Finn.
Ja w ogóle nie wiem, kto ją do tego speedera wsadził, ona jest technikiem przeca... Ale ok, braki kadrowe, te rzeczy.
W każdym razie ja rozumiem jej motywację, naprawdę nie jest trudno sobie dopowiedzieć to, co tu piszesz. Ja się bardziej czepiam twórców, że do filmu wsadzają taki motyw, dla mnie dość irytujący. Może nie dość jasno to napisałem w poprzednim poście.
Nie mówiąc o tym, że cholernie by mi się podobała śmierć Finna w tamtym momencie. Finn był już spełnioną postacią, dorósł. Przestał uciekać, zmierzył się z największym lękiem z FO, czyli Phasmą, i wygrał. Teraz jeszcze tylko musiał stać się prawdziwym bohaterem i poświęcić się dla innych, ale Rose mu nie dała. Tzn. i tak liczy się to, że chciał, więc szanuję, ale od strony koncepcyjnej twórcy to położyli.
"Nie mówiąc o tym, że cholernie by mi się podobała śmierć Finna w tamtym momencie."
Mnie też, ale cały film jest taki.
Oczekujesz że ktoś zaraz zginie, to on przeżyje, a jak myślisz że jest nie do ruszenia, no to ginie.
I tak 2 i pół godziny, reżyser zręcznie gra na nosie widowni (niektórzy tego nie wytrzymali)
A ja sobie w tym momencie przywołuję "Republic" i pana Vosa z jego "no more sacrifices"
I wlasnie to jego poświęcenie bylo by sztampą i kliszą, + kolejne rozwalenie wielkiej machiny (o czym pisał Karaś).
I tak, jest w tym momencie bez wątpienia idiotką jeżeli patrzeć chłodną kalkulacją (ale, czy w takim zamieszaniu bitewnym i przy tylu emocjach można chłodno kalkulować?) - ale i tak ją lubię.
"Wystrzegajcie się pierwszych odruchów, zazwyczaj są szlachetne"
Napisałam już niżej, ale ja dziś usłyszałam zdanie, które mi trochę otworzyło oczy
"Całe szczęście, że Rose uratowała Finna, bo gloryfikowanie szlachetnych samobójców dla sprawy to w tych czasach trochę za dużo"
Zwłaszcza, że wyraźnie widać, jak jego "pojazdowi" rozwala się broń (wygina sie i odpada) i w zasadzie jasne, wleci se w środek machiny i w zasadzie nic tym nie osiągnie. Rose jest mechanikiem, wie jak działa stuff.
Nie pozwoliła mu stracić zycia nadaremno. Ocaliła zdziesiątkowanemu Ro (jej szok z wcześniej - to wszyscy?) Dobrego żołnierza. I swojego przyjaciela.
Pocałunek jest slodko naiwny i bardzo pasuje i do niej i do sytuacji.
No mnie kupiła całkowicie i będę jej bardzo kibicować.
Ale Finna niech oleje, galaktyka taka wielka, czasu tak mało XD
właśnie to, że jest idiotką tak boli. Bo problem w tym, że Finn poświęcając siebie, owszem pokazałby by środkowy palec Najwyższemu Porządkowi, ale jednocześnie uratowałby swoich przyjaciół. Ona go ratuje by ratować samolubnie przyjaciela. Robi dokładnie to, za co potępiała Finna przy pierwszym spotkaniu, podczas gdy on w pewien sposób dojrzał. Zresztą rozwój Finna to zdecydowanie jedna z najlepszych rzeczy w TLJ, zwłaszcza, że nawet gdy widzimy, że wciąż chce uciekać, to zaczyna myśleć o innych. Początkowo o Rey. Mnie się to ekstra podoba. Ale najlepsze jest to, że pomijając kwestię idiotki Rose to i tak ta scena z nią, przynajmniej mnie nie psuje odbioru w oglądaniu. Gorzej jak się ją analizuje.
Finna postrzegam zupełnie inaczej - jest fajną postacią i... to tyle. Jego wkład jest zerowy - gdyby go całkowicie usunąć z filmów to nic by nie straciły. A szkoda, bo go lubię i mogliby go jakoś fajnie rozwinąć, a na razie spełnia rolę co najwyżej wioskowego głupka.
Star Wars zawsze były filmem rodzinnym, więc muszą być takie sceny jak niewinny pocałunek, bajkowa ucieczka na koniach, słodkie zwierzątka czy głupi humor. W moim odczuciu, lewitacja Lei też była stworzona pod kątem młodszego widza.
Pewnie, że wolelibyśmy wyjaśnienie kilku wątków, sytuacji politycznej, wydarzeń pomiędzy częściami VI i VII, więcej Luke`a, Lei i Hana, ale nowa trylogia powstaje przede wszystkim dla nowego pokolenia i trzeba się z tym pogodzić.
O, i to jest recka, a nie info kto przy czym będzie sobie robił dobrze.
Ad 9. może magnetyczne były, a moze taki gross und kolossal statek jest tak wielkim centrum grawitacji że zame lecą. Man, to starłorsy, tam w próżni kosmicznej słychać głos silników.
Ad. 17. W Tarkinie to Vader wyczuwal swoją kapsułke regeneracyjną. Nb. to urządzenie bardzo przypominało mi "powrót do przyszłości"
Ad. 23. Koleżanka tłumacząca pisała kiedyś, że czasami dostaje się wytyczne od centrali i się z nimi nie dyskutuje. I co zrobisz, nic nie zrobisz. Nb. "first order" to dosłownie coś najlepszego, z najwyższej półki (literalnie "zamawiane w pierwszej kolejności"), jak "first order vine" czy "first order oil"
Ad. 9.
W istocie bomby były magnetyczne, vel Visual Guide. Mechanizm zwalniania wypychał bomby z luku, a potem bomby przyciągały się do poszycia.
Ja wiem, ja wiem, że jego imię jest na Bastionie zakazane xD Ale tak dla pokazania kontrastu - Dakann dał TLJ 10/10.
To jest wprost nieziemskie jak skrajne są opinie. Myślałem, że skrajne opinie były przy Rogue One. Ale to jest nic przy TLJ.
Kto to jest Dakann?
A Mariola już była?
A Heniek ile dał?
Wiem jestem ignorantem, bo nie znam Dakmana
Walka kanonów zaostrza się w miarę rozwoju disneizmu.
Mi osobiście Dakann jest obojętny. Nie oglądam jego filmików o Star Wars ani o czym innym, ale kojarzę, że taka osoba istnieje.
Ciekawi mnie jednak czemu napisałeś, że jego imię jest na Bastionie zakazane?
Też mnie zawsze zastanawiało dlaczego Dakann jest tak nielubiany wśród fanów.
Ja przepadam za Grubaskami, często sobie oglądam.
Hm, no nie wiem...
https://www.youtube.com/watch?v=TnMRiKoedSk
Hej a tak w ogóle to co się stało z czerwoną ręką 3po, skoro została zmieniona to musiałbyć chyba jakiś skok czasowy? Oczywiście zdaję sobie sprawę że to pewnie zajmuje tyle samo czasu co zmiana skarpet ale jednak. Rrsistance musiał mieć chwilę wytchnienia by zająć się taką pierdołą.
3PO zmienił rękę już w TFA: https://youtu.be/ZAECfrA6L5U?t=2m45s
Jako pokutę film obejrzysz jeszcze raz;p
Ale najbardziej mnie wkurzały te zupełnie niepotrzebne, kiczowate zwolnienia tempa. Jak w jakimś Shaolin Soccer.
Mnie najbardziej mnie wkurzały te zupełnie niepotrzebne, kiczowate przyspieszone tempa. Jak w jakimś BBC Planeta Ziemia.
Wcale tak nie było!
Po drugim seansie muszę stwierdzić, że film podoba mi się jeszcze bardziej! Wszystko stało się jeszcze bardziej przejrzyste. Drobnostki już mi nie uciekały i mogłem skupić się na pięknych ujęciach. Yoda z Lukiem na tle płonącej świątyni - coś pięknego! Równie świetnie wyglądał pojedynek Luke`a z Kylo - jak z filmu Kurosawy.
Zdecydowałem się napisać tę recenzję opierając się na szablonie zastosowanym przy okazji moich postów z recenzjami TFA i „Łotra 1”, a które z kolei opierają się na takim moim prywatnym zestawieniu oceniających osobno każdy gwiezdnowojenny film kinowy. Nie jest to system idealny, ale o tym dalej napiszę.
Klasycznie ostrzegam przed spoilerami. Zaczynamy:
Reżyseria
Poprawna, a nawet dobra. Przeszkadzały mi co prawda jakieś sytuacje, że coś się udawało „w ostatnim momencie”, ale nie mam większych zastrzeżeń czy pochwał dla reżyserii. Dałbym 7/10, ale film jest przydługi jak dla mnie, więc wystawię 6,5. Można było zrobić to samo w krótszym czasie, a według mnie film by zyskał na dynamice oraz fabule, którą należałoby odpowiednio dopasować do czasu trwania filmu.
Ocena: 6,5/10
Stroje i dekoracje
Tutaj już jest lepiej. Tam gdzie miało być skromnie, było skromnie. Tam gdzie miało być na bogato, jak np. w przypadku Canto Bight, to było bogato. Urzekły mnie stroje z kasyna oraz to, jak ono wyglądało, W mojej opinii jest to jeden z lepszych elementów filmu.
Ocena: 7,5/10
Krajobrazy i efekty specjalne
Film jest genialny pod tym względem. Efekty specjalne prezentują się znakomicie: wybuchy, wystrzały, sceny walki w akcji oraz okolice, w których mają miejsce. Wystawiam w pełni zasłużoną 10. Krajobrazy i efekty specjalne w TLJ to zdecydowanie najmocniejsza część filmu. Dodam też, że świetnie współgrają z tym, co się dzieje na ekranie.
Canto Bight, mimo że wywołało mieszane uczucia u fanów, bardzo mi się podobało. Klimat przepychu, hazardu, błyskotek, atmosfera kasyna w tymże mieście. Zdecydowanie prawie najfajniejsza miejscówka w filmie.
Najbardziej urzekł mnie jednak Crait. Pięknie to wszystko wyszło. Nie była to zrzynka z Hoth, bo Crait jest solną planetą. Motyw z „krwawiącą planetą” był przepiękny.
Ocena: 10/10
Muzyka
Słabizna. Niestety, ale słabizna. Żaden spośród całkiem nowych utworów nie utkwił mi w pamięci. Muzyka ogólnie była bardzo fajna, z tym, że w porównaniu do poprzednich filmów wyszło słabo, brakowało mi jakichś nowych, wpadających w ucho utworów. Generalnie to najbardziej zapamiętałem, zupełnie jak przy TFA, motywy Ruchu Oporu, Najwyższego Porządku oraz Rey. Jeśli liczyć muzyczkę przy wejściu do kasyna w Canto Bight, no to mamy ledwo jeden nowy utwór, który zapadł mi w pamięci.
Ocena: 4/10
Postacie
Katastrofa, tyle powiem. Główne postacie są płytkie i nudne jak flaki z olejem, a całość sprawia wrażenie niezwykle naiwnej historyjki. Kylo Ren okazał się być psycholem z jajecznicą zamiast mózgu. Rey okazała się być chyba najpotężniejszym Jedi od wieków, skoro w krótkim czasie robi takie wygibasy. Generał Hux to chyba pseudonim arystyczny kiepskiego kabareciarza – w tym co robi i mówi jest śmieszny w sensie godny politowania.
Pozytywnie za to oceniam Luke`a Skywalkera, wiceadmirał Holdo, Rose (pozytywne zaskoczenie!) oraz Finna. Leia Organa wypadła poprawnie, ale nie zachwyciła jako postać, aczkolwiek to nie jest wina Carrie Fisher według mnie, bo swoją rolę odegrała bardzo dobrze, ale nie tak jak Mark Hamill.
Zostaje jeszcze Snoke, który przepołowił się niczym jabłko i w sumie nic nie wniósł oprócz tego, że jest przepotężny, zły, nienawidzi Luke`a oraz dał się przepołowić.
No i jest jeszcze DJ. Wypadł świetnie, brawa dla Benicio del Toro!
Ocena: 3/10
Fabuła i dialogi
Najgorszy element filmu. Fabuła tworzy przydługawą i naiwną historię. Ponadto pełno tu czerstwych dowcipów, wbijanych na siłę i często infantylnych. Fabuła żeruje na nostalgii i emocjach: tutaj wyskoczy Yoda, tutaj Leia robi jakieś idiotyczne cuda w przestrzeni kosmicznej jakby była postacią z komiksowego uniwersum, wielu ważnych bohaterów ginie (Ackbar, Holdo, Snoke, Phasma, Luke). Najbardziej zabawne jest to, że momenty ich śmierci były, przynajmniej dla mnie, bezpłciowe. Żadnych większych emocji nie czułem. Szkoda mi było Luke`a, ale idiotyzm robienia jakiegoś widma w oddalonej o bardzo dużo mil planecie to gruba przesada.
Przedłużanie momentu ucieczki mnie irytowało, a pośpieszne szukanie hakera w Canto Bight przerwane przez uwalnianie tych koniopodobnych zwierzątek to głupota jakich mało (cała flota Ruchu Oporu zagrożona, a oni marnują czas i ryzykują – moralnie by i tak zwyciężyli, ale takie działanie było naiwne i to bardzo, bo narażało przyszłość ich sojuszu w ogóle).
Dialogi nie olśniewają.
Co się tyczy nagłych zwrotów akcji, to są. Taka śmierć Snoke`a na przykład. Z tym, że są marnie wykonane.
Ocena: 2/10
Gra aktorska
Również słabo. Najlepiej wypadli: Luke Skywalker (wiarygodna postać, zmęczony życiem i Mocą stary mistrz świetnie zagrany przez Marka Hamilla), DJ (haker i cwaniak, wiarygodnie zagrana postać), wiceadmirał Holdo (także wiarygodnie zagrana), Rose (pozytywne zaskoczenie, rola Rose była bardzo fajnie zagrana), Finn (dobrze zagrana postać) oraz Snoke, chociaż nie było go dużo na ekranie. Chewie i droidy jak zawsze pełen profesjonalizm.
Najsłabiej wypadli: Rey (Daisy Ridley mnie nie przekonała swoją grą aktorską, słabo to wyszło), generał Hux (czy może lepiej Hugs, bo jego komiczność i śmieszność to parodia osoby na wysokim stanowisku; aktor grający rolę Huxa mnie w ogóle nie przekonał, jego mimika tylko pogrąża Huxa jako postać; Hux z TFA to przy tym z TLJ dobra postać).
Poprawnie wypadli: Kylo Ren, Leia Organa, Poe Dameron, Phasma.
Ocena: 3/10
Chęć powtórnego zobaczenia
Na pewno kiedyś tam obejrzę, ale raczej na pewno nieprędko. Nie chce mi się, nie czuję potrzeby oglądania tego, w mojej opinii, kiepskiego filmu raz jeszcze. Był to jeden z gorszych filmów pod względem fabularnym i scenariuszowym, jakie kiedykolwiek widziałem.
Ocena: 2/10
Reasumując: film jako film jeszcze ujdzie, ale jako kolejna część Gwiezdnych Wojen wyszedł słabo. Niby ocena ogólna powinna być 4,75/10 jeśli wyliczyć średnią, ale uważam, że to za dużo. Cóż, mój szablon nie jest idealny i pomija kilka kwestii, które starałem się jakoś wpleść w poszczególne kategorie.
Film jako film jeszcze ujdzie w tłoku, warto go zobaczyć z ciekawości, ale nie ciągnie mnie do jego powtórnego zobaczenia. Film jest typowo „na raz”, ewentualnie „na dwa” obejrzenia.
Oceniając „Ostatniego Jedi” jako kolejny Epizod Star Wars i wychodząc poza schemat przyjętego szkieletu oceny, o którym wspomniałem wyżej, wystawiam ostatecznie ocenę: 3,75/10. Przykro mi, no ale dzielę się swoimi spostrzeżeniami mając na uwadze, że wiele osób może się zgodzić, może się nie zgodzić, bądź może mieć jeszcze gorszą opinię na temat TLJ.
Zaznaczę, że kilka godzin przed premierą przy okazji relaksu jakiś troll zaspoilerował główne plot twisty. Wkurzyłem się, bo o ile czytałem przecieki sprzed kilku miesięcy, tak chciałem pójść na „Ostatniego Jedi” bez spoilerów, przez co ograniczyłem chociażby portale czy filmiki związane jakoś z Gwiezdnymi Wojnami. No cóż, mówi się trudno. Śmierć Hana Solo też mi została zaspoilerowana przez internetowego trolla, mówi się trudno. Piszę to, aby podkreślić jedną rzecz: nawet gdybym ich nie znał, to myślałbym o tym filmie podobnie (chociaż wiadomo, na pewno plot twisty wyglądałyby o wiele lepiej – nie spodziewałem się, że Snoke ostatecznie zostanie uśmiercony). Starałem się go ocenić jak najbardziej obiektywnie się dało, co oczywiście nie jest możliwe, bo zawsze będzie jakaś nutka subiektywizmu, ale cóż – próbowałem. Wracając, TFA mimo spoilera (największego w fabule filmu w sumie) oglądało mi się świetnie i ogląda się świetnie również teraz. Szczerze wątpię, że przy TLJ będzie podobnie. Nie mam ochoty go po raz kolejny oglądać, tj. nie w najbliższym czasie czy nawet dalszym czasie. Myślę, że jak już to obejrzę go sobie po raz drugi w okolicach premiery Epizodu IX (który pewnie też jakiś cep gdzieś mi zaspoileruje, ale mówi się trudno).
Ktoś może spytać: co tak ostro oceniam film? Dlatego, że właściwie Gwiezdne Wojny straciły „ducha”, który czułem przy okazji TFA i Łotra 1. Pewne rozwiązania fabularne (jak np. „latanie” w przestrzeni kosmicznej, ale też pominięcie wątku Rycerzy Ren, szybkie opanowanie Mocy i szermierki przez Rey) i fakt, że to jest druga część trylogii, nie napawają mnie optymizmem co do Epizodu IX.
To nie jest recenzja, tylko wyliczenie w punktach "co mi się podobało, a co nie". Jest jednak subtelna różnica. To co tu wysmarowałeś, można by zmieścić na jednej stronie prezentacji PowerPointa, w 3 bulletpointach. Nie nazywajmy takich rzeczy recenzją.
E, ale nie czepiajmy się tego. Każdy ocenia jak chce, zgodnie nazywamy to na użytek tych wątków recenzjami.
Raczej ciekawiłoby mnie uzasadnienie ocen cząstkowych (w porównaniu do innych filmów), bo mam wrażenie że są kierowane ogólnym stosunkiem emocjonalnym, a nie rzeczywistą wartością.
Dobra, masz rację. Czepiłem się gościa bez sensu.
Sorry Panie Darth Starkiller.
Spoko. Chociaż muszę skomentować to co napisałeś. Po pierwsze, zaznaczyłem, że mój szkielet recenzyjny jest wadliwy, ale zdecydowałem się go zastosować. Po drugie, zazwyczaj recenzja opiera się m.in. na wyliczeniu tego, co było technicznie dobre, a co szwankowało. Ja starałem się ograniczyć moje osobiste preferencje jak to tylko możliwe, ale też nie będę udawał, że moja recenzja jest pozbawiona ocen opartych na osobistych preferencjach, co zresztą widać. Nie widzę w tym jednak zaprzeczenia recenzji jako recenzji, bo czytałem już gorsze teksty napisane na temat różnych filmów przez osoby, które rzekomo "znały się na temacie", a ich recenzje przypominały raczej wycinek z luźnego monologu widza po kinie w kierunku ściany. Po trzecie, mojej recenzji nie sposób zmieścić na jednym slajdzie prezentacji, a jeśli już, to nie byłoby to czytelne jeśli patrzeć na standardy edukacji akademickiej. Wiem, że może się komuś nie podobać ta recenzja albo może jej odmawiać statusu recenzji, ale nie przesadzajmy. Widać analizę różnych wątków, acz nie doprowadzoną do rangi streszczenia filmu, a następnie (bądź między innymi) ich ocenę. Na tym zazwyczaj polegają recenzję, chociaż nie nazwałbym mojej recenzji pełnym profesjonalizmem, bo uczciwie przyznam, że nie umywa się do dobrych (powtarzam: dobrych, a nie siłujących się na bycie dobrymi) recenzji dokonanych przez ludzi, którzy się zajmują ich pisaniem na co dzień.
To tak przy okazji, gwoli rozwinięcia tematu charakteru recenzji, którego nie "wysmarowałem" za dużo w jej tekście.
Pragnę jeszcze tylko zauważyć, że - tak jak wspomniał bartoszcze - na użytek tegoż tematu wiele postów jest nazwanych recenzjami, mimo że stanowią np. odczucia emocjonalne po seansie filmu czy mniej lub bardziej subiektywną ocenę tego, co się podobało, a co nie.
Zgadzam się i muszę też dopowiedzieć, że Twój komentarz jest lepiej przemyślany i napisany niż recenzja. Gdyby recenzja była tak skonstruowana to chyliłbym czoła, mimo że nie zgadzam się z oceną filmu
Tzn. mój ranking cierpi na tym, że raz wystawionych ocen starałem się nie zmieniać, przez co powstaje pewna nieścisłość, którą opiszę dalej.
Oceny cząstkowe odpowiadają na pewno w jakiejś mierze stosunkowi emocjonalnemu, ale starałem się nadać im rangę porównania do tego, jak dane elementy wypadały w poprzednich filmach Star Wars. Oceny cząstkowe mają ten problem, że wprowadziłem je stosunkowo niedawno, stąd takie prequele czy oryginalna trylogia nie miały u mnie ocen z połówkami, mimo że w niektórych przypadkach spokojnie można by je wystawić.
Stąd muszę jakoś przemodelować oceny wszystkich filmów, no ale to mój prywatny ranking, więc zrobię to kiedy najdzie mnie ochota.
Dlatego stety niestety, ale każdy kolejny film Star Wars będzie w trudniejszej pozycji, gdyż będzie oceniany w porównaniu do aspektów technicznych obecnych przy okazji poprzednich filmów.
O jakie dokładnie Ci chodziło oceny? Postaram się rozwinąć konkretne punkty, jeśli chcesz.
Na RottenTomatoes TLJ jest najgorzej ocenionym epizodem ze wszystkich.
Najgorzej ocenionym przez użytkowników. To jest dokładnie powtórka sytuacji z 1999 roku, kiedy Prequele odrzuciły fanów ST starej daty. Wielu z tych ludzi zupełnie odeszło od starwarsów, zmiana była zbyt duża, szok w zderzeniu z zupełnie innym stylem niejednemu wyrwał "fanostwo" z korzeniami.
Dzisiaj mamy do czynienia dokładnie z tym samym. Pokolenie wychowane na EU i Prequelach jest już w pełni dojrzałe, i co więcej, wchodzi w wiek kiedy zaczynają kiełkować postawy zachowawcze, konserwatywne, życie przestaje być śmieszne i zabawne. W takich momentach fani po prostu zaczynają mieć dość, szczególnie kiedy dostają coś zupełnie innego, od tego na czym wyrośli, co pokochali od dziecka.
TLJ jest właśnie takim pokoleniowym filmem przełomu. Po prostu to jest niemożliwe, żeby taki film spodobał się ludziom, którym drogie są Kotory, EU, TOR, całe to uniwersum sprzed TFA. E8 jest tak polaryzującym filmem, że nic już nie będzie takie samo w tym tzw fandomie.
To co dzieje się teraz na Rotten Tomatoes to jest właśnie ten moment, obserwujemy chwilę pęknięcia na żywo, część fanów właśnie sobie uświadamia, że nie ma sensu się męczyć udając, że zależy im na czymś, na czym im ani nie zależy, ani się nie podoba. Rozbieżność ocen krytyków (ktorzy oceniają film z punktu widzenia zawodowca) i fanów (którzy oceniają film zgodnie ze swoją emocjonalną więzią z uniwersum) o tym świadczy.
Ja osobiście uważam, że TLJ jest najlepszym filmem SW w historii, to jest nowe otwarcie. Zgadzam się z oceną krytyków. Nawet oryginalna trylogia była trochę do dupy. To jest coś o wiele lepszego. Co będzie dalej, pokaże wynik finansowy TLJ, ale ja uważam że właśnie zobaczyliśmy przyszłość SW. I jak to zwykle bywa, jedni zostają na pokładzie, nowi wsiadają, a dużo wysiada. I tyle. Cześć.
jest to, że mam doła, bo ludziom się tak bardzo nie podoba. Chyba coś ze mną nie tak. W końcu od tylu lat żyję w fandomie, który jest podzielony, a jakoś teraz mnie to uwiera.
Wiem, że każdy ma prawo do swojej opinii, szanuję to. Wiem, że ten film jest mocno kontrowersyjny, inny, że ma gorsze momenty, że budzi dużo wątpliwości i mieszane uczucia. Sama nie jestem wszystkim zachwycona. Ale i tak dał mi dużo frajdy i wybieram cieszenie się Gwiezdnymi Wojnami. I chciałabym, żeby inni fani SW też znaleźli tam coś dla siebie.
Tymczasem kolejne osoby, które znam są tak strasznie na nie i tyle jest wokół niechęci, że wczoraj wieczorem wlazłam na tumblra i czytałam opinie fanek Reylo, żeby zobaczyć ludzi, którzy są dzięki tej części szczęśliwi. One dostały więcej niż się spodziewały i pławią się w zachwytach
Nie pojmuję czemu mi to tak przeszkadza. Może jednak te lata hejtu wokół już mnie zmęczyły? Może trzeba się od tego odciąć jak Luke od Mocy? ;P
Naprawdę bez sensu. Chyba muszę sobie zrobić przerwę od neta.
że to Tobie mógł się tak nie podobać, a na szczęście (Twoje) tak nie jest
Mam tak samo. Człowiek odruchowo stara się toczyć walkę, która z góry jest bez sensu.
Nawet przed seansem nie byłem zmuszony aż tak odcinać się od neta, jak wypada to zrobić teraz.
Za Rose: Wygramy nie przez kłótnie z hejterami, a przez wspólne cieszenie się z fanami...
Kasis przytulam bo mam tak samo - męczy i smuci, mimo iż większość osób, ktore cenię oceniły film wysoko (wzdycham melancholijnie nad awatarem jednego z wyjątków).
Ale dokładnie tak, widząc wady postanawiam się cieszyć się zaletami i tym co mnie bardzo zachwyciło
Wygramy nie przez kłótnie z hejterami, a przez wspólne cieszenie się z fanami... [2]
BRAWO!
Jakby się tak policzyć, to jest nas (tych, którym TLJ się podoba) całkiem spora gromadla
Niech mi ktoś tu pokaże jednego hejtera. Bo to jest troche śmieszne, że komuś film się nie może nie podobać bo wielcy TRÓ FANI będą od hejterów wyzywali
Zapomniałeś, że w tych czasach krytyczna opinia zawsze jest hejtem?
Alex napisał:
krytyczna opinia
-----------------------
Najlepsze jest to, że większość nie pamięta/kojarzy że takowa opinia może być pozytywna
Utarło się, że krytyka oznacza negatywną opinię, a nie opinię sumienną i rzeczową, która może być albo negatywna, jak również pozytywna
Ale po co?
To znak naszych czasów. Słowo "hejt" i "hejter" weszło do słowników ludzi, którzy nie wiedzą w sumie co to znaczy i używają tego słowa jako synonim wszystkiego co negatywne.
Krytykujesz coś bezpodstawnie? Jesteś hejterem.
Krytykujesz coś merytorycznie? Jesteś hejterem.
Coś Ci się nie podoba? Jesteś hejterem.
Robisz szambo w dyskusji jakimiś losowymi i obraźliwymi komentarzami? Jesteś hejterem.
itd. itp.
Wyluzuj, chyba nikt Ci nie zabrania mieć inne zdanie na temat filmu. Ktoś Cię nazwał hejterem?
Na pewno nie ja, ale może tak się sam czujesz - na to już nic nie poradzę
A Lord Budziol tylko w bardzo fajny i zabawny sposób wykorzystał i przekształcił tekst z filmu.
Akurat w TLJ jest kilka dobrych tekstów nadających się do wykorzystania np. na Bastionie
Ciężko w ogóle nie mieć takiego odczucia. Ale można starać się mieć to w d...
Ja wiem, że część tak po prostu nie lubi tej części, ze względu na styl, luki fabularne, brak tego czegoś. Ale wydaje mi się, że proporcje mogą się jeszcze lekko zmienić jak część tych, którzy nienawidzą ten film przez pewne pojedyncze decyzje zaakceptuje los Snoke`a, Luke`a czy rodziców Rey. Bo kurde.. co my tak naprawdę wiedzieliśmy o Sidiousie w OT? Czy rzucaliśmy się o to, że Obi Wan odszedł po jednej części? Nie. A teraz przez te lata snucia teorii niektórzy są zawiedzeni, że to wcale nie miało aż takiego znaczenia. Zobaczą na spokojnie za parę miesięcy i możliwe, że trochę zmieni im się opinia.
Rozmawialiśmy o tym z Sevem wczoraj, bo i jemu i mnie również jest trochę przykro że nie wszyscy mogą się cieszyć nowym filmem, i że nie każdemu się podoba w tym stopniu co nam. Ale są małe radości; są tacy jak Gunfan, Ricky, Lubsok, którzy nie lubili EVII a którym EVIII podszedł - Seller na przykład jest zadowolony z seansu i teraz aktywnie broni filmu na fp filmwebu. To mnie cieszy, że nowe SW mają coś tym ludziom do zaoferowania, jednak, i nie są oni skazani na spinoffy.
No i jest nas tu trochę, osób zadowolonych z seansu
Dzisiaj idziemy trzeci raz; wczorajszy seans mnie utwierdził w przekonaniu że to nie zaskoczenia zrobiły dla mnie ten film, tylko to, co się w nim dzieje.
<mentalny przytulas>
Ale nie generalizujmy, tylko NIEKTÓRYM ludziom się nie podoba, ich strata. Ja jestem zadowolony, dostałem dużo, dużo więcej niż się spodziewałem, i co najfajniejsze, zupełnie nie mam ułamka pojęcia co będzie w ep. IX.
Jak napisał Lord Budziol - cieszmy się i zostawmy ich z ich smutkiem.
Aczkolwiek trochę rozumiem tych którym się nie podobało, bo pamiętam jak odebrałem PT, będąc mniej więcej w ich wieku.
Nie mam zamiaru generalizować ale masa ludzi zawiodla sie na filmie bo nie spelnil ich oczekiwan dot. losow pewnych postaci. Wiekszosc zarzutów wynika z tego ze inaczej wyobrazali sobie losy postaci. Nie podoba sie ze Snoke zginal a my nie dowiedzielismy sie kim jest, że rodzice Rey to nikt ważny, że DJ pojawil sie na chwile. A wszystko to dlatego ze ostatnie dwa lata spedzilismy na snuciu przesadnie skomplikowanych teorii na temat tych postaci. Aż mi szkoda chłopaczka z ostatniej sceny jak sie okaże ze go nie ma w 9. Nie wiem wlasciwie skad w nas tyle pewnosci ze to wszystko musi sie ze soba wiazac? Przeszlosc Sidiousa poznalismy dopiero w PT. Vader okazal sie ojcem Luke`a a Leia jego siostra. W OT to wlasciwie tyle a PT wcale nie dodaje wiele wiecej poza tym że to prequel wiec naturalnie opowiada o bohaterach ktorych znamy z OT. Jak mozna wsciekac sie na brak głębi w Snoke`u skoro Imperator w OT mial jej tyle samo? Jak można miażdzyć Riana za to że usmiercil Luke`a skoro Kenobi zginął jeszcze szybciej? Tak jak pisalem, masa jest ludzi ktorzy nie chca ani zżynki ani czegoś nowego i nie ma opcji dogodzić takim ludziom. Chcieliby zeby Luke był wykokszonym badassem bez skazy, Snoke Plagueisem a Rey wnuczka Obi Wana.
Oczywiscie dalej sporo jest rozczarowanych filmem tak ogólnie, nie z powodu konkretnych decyzji. Ale Ci ktorych opisalem wczesniej to wlasnie tacy ktorzy potem wchodza na MC i daja 0/10. Nie bronie tego ale czy rzeczywiscie ten film zasluguje na 0?
Niemniej, szcunkowo czwartkowe seansy przyniosły 45 mln$ w stanach (trochę mniej niż TFA ale prawie dwa razy tyle co RO), dodatkowo 60 mln na świecie.
Mnie najbardziej martwi, że SW-Yogurtowi się (chyba?) nie spodobał...
Ocenił wyżej niż TFA, a TFA mu się podobało
Dziewczyno, czym Ty się przejmujesz. Że jakimś totalnym nerdom nie podoba się film? Nie podoba się, trudno. Niech sobie idą grać w Battlefronta czy czytać Legendy czy inne głupie komiksy. Ja już mam na to kompletnie wy?ebane. Idę jutro do kina z moją małżonką (kompletny profan w sprawach SW), której właśnie się przypomniało, że TFA było fajnym filmem i chce zobaczyć co było dalej. Jesteśmy z Rzeszowa, więc jak chcesz to się podłącz Pozdrawiam i potwierdzam, TLJ jest najlepszym filmem cyklu.
Ej no! Nie wiedziałam, że jesteś z Rzeszowa. Nie chciało Ci się nigdy zajrzeć na nasze spotkania? (Czy może byłeś, nie przyznałeś się i wolałeś już nie wracać, co jestem skłonna zrozumieć )
Dzięki za propozycję, ale do kina będę mogła wyrwać się dopiero po świętach
Ale na spotkania to serio zapraszam. Pewnie w styczniu przydadzą się w dyskusji głosy ZA TLJ
He he, nigdy nie byłem na żadnym mitingu. Nie znam osobiście nikogo z fandomu, jestem "dorosły", więc jakoś głupio mi było się zjawić Mimo, że prawdę mówiąc wielokrotnie miałem ochotę. Może się wybiorę na następne spotkanie
Heh, dzięki za słowa otuchy
Tak szczerze to do napisania tamtego posta, po natknięciu się na serię pretensji, chyba najbardziej pchnęła mnie opinia mojego młodszego brata. To ja wprowadziłam go w ten świat, to z nim najdłużej dzielę zamiłowanie do Gwiezdnych Wojen. Przez lata razem czekaliśmy i przeżywaliśmy kolejne filmy. I mieliśmy praktycznie takie same odczucia do kolejnych odsłon. Zdania o TFA i RO mieliśmy bardzo zbliżone. I choć znając go czułam, że TLJ nie spodoba mu się tak bardzo jak mi, to jednak nie sądziłam, że stanie dokładnie po drugiej stronie barykady, wśród tych którzy absolutnie nie chcą uznać tego filmu, czują się zdradzeni i wylewają na niego wiadro pomyj. Przykro mi się zrobiło.
Ot, takie głupie sentymenty
Grunt, że z mężem się zgadzamy, bo nie wiem jakby to było
Ale trochę się odcięłam od neta, poczytałam więcej pozytywnych czy wyśrodkowanych opinii, zajęłam czymś innym (choć głowy odciąć od SW całkiem nie dałam rady). I już mi w sumie przeszło. Nie ukrywam, zawsze będzie mi szkoda, że fani są zawiedzeni. Ale cóż, niewiele na to mogę poradzić...
Dziwię się tylko, bo mam wrażenie, że niektórzy potraktowali mojego posta jako jakiś atak, że krytykę traktuję jako hejt czy coś w ten deseń. Że każdemu musi się podobać czy coś. Absolutnie nie to miałam na myśli.
Mam nadzieję, że na dniach stworzę w końcu coś na kształt recenzji. To już kolejny dzień, a w głowie mam właściwie nadal głównie TLJ
Cześć wszystkim!
Po przeglądaniu Bastionu przed długie lata, postanowiłem do Was dołączyć, a premiera The Last Jedi była idealnym powodem ku temu
Film pokochałem od pierwszych scen. Kocham go za to, jak bardzo pokazuje środkowy palec wszystkim teoriom, które namnożyły się przez ostatnie dwa lata. Dzięki temu jest tak zaskakujący oraz nieprzewidywalny i chyba właśnie to jest głównie powodem, dla którego film zbiera tak skrajne opinie; niektórzy od premiery The Force Awakens chcieli, by te wszystkie teorie o Ray Skywalker/Kenobi, Dark Plagueisie innych miały swoje odzwierciedlenie w najnowszej produkcji. Aż tu nagle wjeżdża Rian Johnson i mówi "LOL, nope!". Gdyby nie to, gdyby większość teorii okazała się prawdą, to wtedy moglibyśmy dopiero mówić o słabym filmie, który jest przewidywalny i brak mu jakiejkolwiek oryginalności. A tak otrzymaliśmy produkcję świeżą, odważną i tak bardzo inną od wszystkiego, co było przed nią. Jest to swoiste wywrócenie do góry nogami The Force Awakens.
Wracając do samego The Last Jedi - cóż za wspaniałe rozwinięcie postaci! Owszem, film ma swoje problemy (m.in. ukrywanie prawdziwego powodu ucieczki Rebelii przez Holdo, nie wiem po co to było ukrywać przed innymi), ale emocje, jakie płyną z tego filmu, zakrywają dziury logiczne i niedociągnięcia.
O samych postaciach napisano już chyba wszystko, więc skupię się na osobnych aspektach produkcji, które mnie urzekły.
Największym plusem jak dla mnie była (i jest) relacja Kylo - Ray. Napięcie i chemia aż wylewały się z ekranu, a każda scena z ich rozmową powodowała, że coraz bardziej byłem zwolennikiem ich ewentualnego romansu. Zaś scena ich wspólnej walki z strażnikami Snoke`a była niczym miód na moje oczy.
I tutaj kolejny plus produkcji: strona wizualna. Zdjęcia i kadrowanie niektórych scen było na niesamowicie wysokim poziomie. Szczególnie zapadły mi w pamięć sceny na Crait, walka po zabiciu Snoke`a oraz - najlepsza scena z całego fimu - poświęcenie się Holdo. Cała sala zamilkła na dobre kilka sekund, aż miałem wrażenie, że jestem sam na ogromnej sali.
Muzyka to głównie powrót motywów znanych już z sagi, aczkolwiek jeden utwór z ścieżki dźwiękowej nie opuszcza mnie od wyjścia z kina, mianowicie "Canto Bight". Ten utwór jest tak inny od całej reszty płyty, że zwróciłem już na niego uwagę podczas seansu. Temat muzyczny dla Rose jest śliczny, ale moim zdaniem nie umiał się on jakoś wybić i rozwinąć.
Humor filmu zaskoczył mnie, na plus. Rozmowa Poe z Huxem na początku filmu, Porgi, czy "smyranie" przez Luke`a liściem dłoni Ray, powodowały salwę śmiechu. Szczególnie Hux był tutaj postacią komiczną, która w niemal każdej scenie powodowała, że cała sala śmiała się do rozpuku.
Jest jeszcze jedna rzecz, która sprawiła, że film stał się dla mnie wyjątkowy: przebudzenie się Lei w kosmosie, po wyssaniu jej z powodu wybuchu. Było to coś tak nieoczekiwanego, tak innego, że oglądałem całą sekwencję z otwartymi ustami. Było mi w jakiś sposób przykro, gdy zacząłem czytać po seansie opinie w internecie i dużo osób krytykowało tę scenę. Jak dla mnie jest swoistą wisienką całej produkcji i nie mogę się doczekać, by zobaczyć to jeszcze raz na wielkim ekranie.
Na film wybieram się ponownie za dwa tygodnie, tym razem do Imax. I czuję, że będę przeżywać każdą scenę tak samo, jak za pierwszym razem
Zajrzałem sobie na RT i cóż.. TLJ jest najgorzej ocenianym filmem z sagi (mowa oczywiście o głosie zwykłej publiczności), nawet AOTC ma wyższe noty!
Niektórym to się chyba nie da dogodzić.
Bo to podludzie oceniają. Mi się też średnio podobał ale jak idioci wala ocenkami 0/10 to się nie ma co dziwić. RT to strona dla przygłupów
No właśnie też mam wrażenie, że ludzie walą skrajnymi ocenami. Nie zdziwiłbym się gdyby się okazało, że to wygląda np. tak:
"Buuu, zepsuli Luke`a, 0/10"
I pomyśleć, że mówi to osoba słynąca ze ślepego krytykowania "jak leci" różnych newsów traktujących o TFA, czasami też o nowym kanonie. xD
W takim razie która strona z opiniami jest miarodajna? Bo filmweb i RT skreśliłeś
Szczerze mówiąc nie mam pojęcia. Obserwowałem te dwie i stwierdziłem, że opinie widzów to wylewanie szamba na film pozbawione konstruktywnej krytyki. Powiedzieć VIII to gówno umie każdy ale wydusić z siebie dlaczego się tak uważa przychodzi z większym trudem
Z tym, że lustrzane odbicie jest po stronie niektórych ludzi zachwycających się tym filmem. Film był świetny, bo był świetny. Tyle. Ten sam mechanizm co przy krytykach.
Te konstruktywne krytyki także nie mają się lekko, bo w ogniu dyskusji przeciwnicy danej opinii będą jej często zarzucać wyolbrzymione cechy bądź podważać w ogóle ich prawdziwość.
To też ale zwróciłem uwagę na negatywne opinie ze względu na to, że wynik na RT to jest jakaś kpina. 56% od widzów to są właśnie te "1/10 bo tak", o których mówiłem
Na IMDb tych 1/10 jest relatywnie mniej, choć chyba najwięcej w całej Sadze.
Z kolei na Metacritic w ocenach widzów też masa zer (średnia dla filmu 5,0, przy 86/100 krytyków).
Podkurzył Johnson część fanów
Uważam, że ocena 1/10 to zbyt mało, właśnie chociażby ze względu - tak jak wspomniałeś - na ogólne wykonanie, reżyserię, krajobrazy. 1/10 to absolutne guano, które poległo na wszystkich frontach. TLJ, jakkolwiek mi się nie podobał, to jako film ma pewne plusy, które też zawarłem w swojej recenzji.
Nie nazwałbym jednak osób wystawiających skrajne oceny podludźmi. Skrajne, czyli bez zastanowienia "podoba mi się - 10/10", "nie podoba mi się - 1/10". Uważam ich za impulsywne osoby, względnie zdziecinniałe, bo nie biorą pod uwagę ocenianego przedmiotu jako całości, a kierują się 1-0 rozumowaniem.
Ludzie minusują/dają zera, bo im się teorie nie sprawdziły. Chewie nie zjadł porga? Zero. Rey nie Skywalker? Zero. Było Reylo? Zero.
Zero obiektywizmu. ;->
Możliwe. Mi się z kolei podobało, że Rian w sumie spuścił w kiblu te wszystkie w większości głupie teorie fanów i w ogóle olał wizję Abramsa. xD Snoke kreowany w TFA na badassa? Ginie w połowie filmu i to jak ostatni frajer. Albo Ren, który chodzi w hełmie i robi za pseudo Vadera na początku TLJ rozwala ten hełm. To samo z rodzicami Rey.
To, że Kylo pozbędzie się hełmu było dla mnie oczywiste od wieków - jestem pewne że Abrams to zaplanował/brał pod uwagę. "Ring theory" i Campbell tak mówią. I dlatego mi się ulubione teorie w dużej części sprawdziły. ;->
Tyle że one dotyczyły ogólnego rozwoju postaci w oparciu o to, jak sprawa wygląda w innych sagach bohaterskich, przyjętych konwencjach filmowych, lub analizie psychologicznej, a nie kombinowaniu, że Rey musi być wnuczką ciotecznego wujka Obi-Wana, który wystąpił 20 lat temu na dwóch stronach komiksu wydanego w RPA.
No dobra, minęło już trochę czasu od seansu, więc czas na dłuższe rozważania.
Tak jak napisałem gdzieś wyżej – ten epizod jest inny i w pewien sposób wielki swoją innością. Jest kontrowersyjny, niepozostawiający obojętnym, w wielu momentach genialny, w wielu słaby. Jedno jest pewne. Od wieczoru 14 grudnia minęło już trochę czasu, a ja nadal ten film trawię, trawię, i nie mogę tego wszystkiego sobie w głowie poukładać.
Kiedy obejrzałem TFA, to po prostu mi się spodobało, poczułem klimat Star Wars, typową akcję, typową muzykę, typowe dialogi i rozwiązania fabularne. Później, z każdym dniem, coraz bardziej byłem zły za splagiatowanie ANH, ale to akurat w tym momencie nieistotne. W każdym razie, to był bezpieczny, dobrze wykonany film, podczas którego przeżywało się po prostu kolejną przygodę w Odległej Galaktyce. Abrams wiele rzeczy zawalił, ale jednak uchwycił to co ludzie kochali w Starej Trylogii. TFA był przedłużeniem epizodów IV-VI.
Johnson postawił natomiast na eksperyment, wiele innowacji, złamanie schematów. To sprawia, że w TLJ nie ma przeciętności, albo jest ich bardzo mało. Są za to niemal wyłącznie rzeczy wielkie, lub słabe, genialne lub głupie. I po obejrzeniu, ja nadal mam mętlik w głowie, odczuwam taki wewnętrzny niepokój.
Nie chodzi o to, że jestem zły i film mi się nie podobał. Nie, chodzi raczej o to, że ja nie wiem, jak ten film ostatecznie ocenić – bo z jednej strony był świetny, z drugiej tylko dobry, z trzeciej – momentami – trochę, ale tylko trochę, słaby. Nie był jednak na pewno zły. Dlaczego? Ponieważ Ostatni Jedi wywołał we mnie wielkie i bardzo niesprecyzowane emocje. Tak jak wspomniałem, nie piszę na gorąco po seansie, odczekałem, a dalej jestem jakiś rozedrgany. TLJ mnie wzruszył, wzburzył, zachwycił i zażenował, rozśmieszył i zasmucił. Naprawdę, do tej pory nie mogę sobie wszystkiego usystematyzować, ułożyć w głowie i podejść w sposób analityczny, na chłodno. I to, według mnie, świadczy o WIELKOŚCI tego filmu. Właśnie to, że nie pozostawił mnie obojętnym i wzbudził tak różne uczucia. Nie dziwię się, że dla jednych to film idealny, a dla innych dno. Sprzeczne emocje w fandomie są zupełnie zrozumiałe, skoro ja takie emocje mam w sobie, sam jeden
Ale dobrze, po kolei. Co było najlepsze?
Mark Hamill to najsilniejszy element tego filmu. Luke Skywalker w TLJ i Han Solo w TFA idealnie odzwierciedlają to, czym są oba filmy i jak się różnią. Han był Hanem, tym samym, zabawnym, zawiadiackim. Fajnie się go oglądało, bo to był powrót do przeszłości, jak całe TFA. Luke jest zupełnie inny, stary, zmęczony, zrezygnowany i zniechęcony porażkami. Jest zaprzeczeniem młodego chłopaka z ep. IV-VI, jak całe TLJ jest zaprzeczeniem tego, co do tej pory było Gwiezdnymi Wojnami.
Luke jest tu też zdecydowanie najważniejszy. To już nie Rey, Finn czy Kylo Ren jest głównym bohaterem tego filmu, a stare postaci są tłem. To Luke, jego droga z powrotem do Jedi i Mocy jest motywem naczelnym. Zaczynamy od totalnej rezygnacji i wycofania, kończymy na zwycięstwie i zjednoczeniu z Mocą. Luke jest wyrazisty, z krwi i kości, targają nim emocje, jest wspaniale cyniczny i ironiczny. Wszystkie sceny z nim są genialne i wspaniale się je ogląda – rozmowa z Yodą szczerze rozczula i wzrusza, rozmowa z Leią podobnie, a konfrontacja z Kylo pokazuje Luke’a jako silnego, prawdziwego Wielkiego Mistrza Jedi.
Aktorzy – tu podobnie jak w TFA. Większość nie zawiodła. Finn, Poe, Rey wypadli bardzo dobrze, spece od castingów zdecydowanie trafili w dziesiątkę. Carrie Fisher jako Leia wypadła wręcz wspaniale, zdecydowanie lepiej niż w TFA. Kylo Ren przestał być pizdeuszem, Rose nie denerwowała mnie tak jak sądziłem na początku. Minusem był oczywiście Hux, nadal groteskowy i przerysowany. Przynajmniej darowano mu już wygłaszanie hitlerowskich przemówień. W ogóle postacie są w TLJ dużo bardziej pogłębione, jeśli chodzi o charakter, mniej jest płytkości, nijakości, która obecna była w typowo przygodówkowym epizodzie VII.
Humor – ok, humor może nie był idealny. Gagów, dowcipów, żartów sytuacyjnych było zdecydowanie za dużo i w niektórych przypadkach były zbędne. Ale większość z nich była super i świetnie wzbogacała film. Luke wyrzucający miecz, czy łaskoczący Rey trawą, albo Chewbacca chcący zjeść pieczonego porga – super!
Wszystko przebił jednak Luke strzepujący sobie pyłek po tym, gdy został ostrzelany z dział. G.E.N.I.A.L.N.E.!
Humor w wykonaniu Poe’a i Finna też mi nie przeszkadzał, to było to, co już widzieliśmy w TFA i było dobre tak wtedy, jak i teraz. Rozumiem, że to kwestia gustu, ale mi tu nic nie przeszkadzało, dla mnie ich teksty były luźne, zabawne, niewymuszone.
Wspaniałe sceny – moją ukochaną sceną jest rozmowa z Yodą. Wzburzony, niszczący wszystko Luke ściera się z pociesznym, łagodnym małym skrzatem. Yoda tłumaczy mu, jak się ma zachować, uspokaja go, a na końcu dwaj wielcy Jedi siadają razem, spokojni, i patrzą sobie w płomienie. Wspaniała, wzruszająca scena, którą mógłby oglądać w nieskończoność.
Podobne odczucia mam przy rozmowie Luke’a z Leią, piękna i symboliczna była też scena odejścia Luke’a – to że spoglądał w dwa słońca, a w tle chyba delikatne The Force Theme (mimo, że samą śmierć Luke’a uważam za błędne rozwiązanie). Poza tym wyjście Luke’a z bazy na Crait, rozmowa z Benem... Kurde, wszystkie najlepsze sceny są związane ze Skywalkerem Ale nie dziwię się, Hamill był w tym filmie wielki.
Ok, bardzo fajna była też scena bezdźwiękowa, gdzie Holdo robi skok w nadprzestrzeń i rozwala statek Najwyższego Porządku. I w ogóle wiele było momentów, gdzie mówiłem sobie: co jest k****, o co tu chodzi?, albo Ożesz, niemożliwe!. Zazwyczaj w pozytywnym sensie, bo po prostu wieloma rzeczami byłem zaskakiwany
W kwestii duchów, liczę, że w następnym epizodzie Anakin porozmawia sobie z Kylo. Może wraz z Lukiem i Yodą? Ehh... marzenie.
Co mi się nie podobało?
Zwolnione tempo w niektórych scenach. Tego w SW nie było, i o ile wiele eksperymentów fajnie wyszło, TLJ wniosło sporo świeżości do uniwersum, to tego typu rozwiązanie technologiczne mi tu nie pasuje. Nie, i koniec.
Główna oś fabularna – zrobić taki niezwykły film wokół tak słabego wydarzenia, jak ucieczka niezatankowanych statków przed wrogiem, to duża sztuka Poza tym denerwowało mnie też to, że ten wątek ciągnął się cały film, nie było żadnego przeskoku. Jak zaczęli uciekać na początku, tak uciekali do samego końca.
Canto Bight – o ile Finn wypadł dobrze, a Rose poprawnie, o tyle ich wątek zawodzi. Canto Bight widzimy mało, akcja zapiernicza tam jak nigdzie, cały czas biegają, uciekają... Niewiele można było tam zobaczyć. Ostatecznie też misja skończyła się niepowodzeniem. Niby dobrze, że bohaterom nie wszystko się udaje, ale przy kolejnych seansach będzie się to oglądać trudniej, wiedząc już, że wszystko to nie miało większego sensu.
I znów to co w TFA – MAŁO PLANET, a te z nowych światów znów ziemskie, nijakie. Prequele pod tym względem to cudo.
SuperLeia, która leci w przestrzeni kosmicznej. Nie mam słów. Niewytłumaczalne, głupie, zwyczajnie ZBĘDNE.
Muzyka – kolejny raz Williams zawiódł. Z TFA zapamiętałem tylko stare, sprawdzone motywy, dopiero z czasem, długo po seansie, odkryłem kilka nowych kawałków. Teraz to z TFA słyszałem w TLJ, natomiast po raz kolejny nie skojarzyłem nic nowego (pewnie znów odkryję coś po czasie ). To pokazuje, że Williams nie robi już w SW nic naprawdę nowego, mocnego. Już nie umie, czy nie może? W ogóle zauważam, że filmach odchodzi się od zbyt wpadającej w ucho muzyki, teraz raczej robi się coś, co ma być wyłącznie tłem. Może to jakiś nowy trend i SW ma się w niego wpisać? Z drugiej strony takie np. Imperial Suit z Łotra 1 to czyste złoto, wyborna muzyka.
Czyli da się. A w TLJ jest po prostu słabo.
Nic się nie wyjaśniło, wszyscy giną – nadal nie wiemy kim jest Snoke, który w dodatku zginął głupio, jak byle kto (z drugiej strony, jeśli ktoś musi powtarzać, że jest potężny, to widocznie wcale taki nie jest ). Śmierć Luke’a, mimo że fajnie zrealizowana, to dla mnie błąd, wolałbym zobaczyć go w normalnej, nie „duchowej” postaci w ep. IX. Ale – znów będzie „z drugiej strony” – jego historia opowiedziana w tym filmie dostała piękne zamknięcie, stanowiła spójną całość. Momentami aż się czuło, że to się musi tak skończyć. No i właśnie. Niby źle, ale dobrze... Jaki ten film jest niejednoznaczny!
Liczę więc, że Snoke jeszcze jakoś wróci, że okaże się kimś, podobnie Rey (nie kupuję wyjaśnień Bena). Że po prostu ostatni epizod da nam przynajmniej część odpowiedzi na najbardziej palące tematy.
Ogólnie ta część to pstryczek w nos dla wszystkich fanów teorii spiskowych, bo Johnson wywalił to wszystko tak, jak Luke wywalił swój miecz. I znowu... niby źle, ale za to nikt się chyba tego nie spodziewał, więc trochę dobrze! Jak bardzo ten film zostawia mnie w wewnętrznym konflikcie. Pod tym właśnie względem jest genialny - zaskakuje, łamie schematy!
Jak zatem oceniam?
Tym razem sto razy bardziej czuję, że muszę ten film jeszcze w kinie zobaczyć. Po TFA miałem takie plany, ale nie było to tak mocne przekonanie. Ostatecznie drugi raz nie poszedłem, bo film mi się podobał, ale był prosty, jednoznaczny. Wtedy wyszedłem z kina zadowolony, że zobaczyłem typowe SW, i tyle.
Teraz wyszedłem rozemocjonowany, zachwycony jednym, a trochę zaskoczony drugim; wyszedłem zakochany w bohaterach tego filmu, wreszcie bliższych, bardziej ludzkich, charakterologicznie rozbudowanych. Wyszedłem trochę zły na niektóre rzeczy (latająca Leia, główny wątek, niewiele wnoszące Canto Bight), a zachwycony innymi („nowy” Luke, bitwa na Crait, tempo akcji). Wyszedłem nie wiedząc tak naprawdę, czy to było przegenialne, czy jednak słabe. I dlatego ten film jest niezwykły. Bo ja do tej pory nie wiem, co o nim do końca myśleć.
Tak jak stwierdziłem na początku: Ostatni Jedi jest bardzo inny, bardzo świeży, nie pozostawia obojętnym, dodaje wiele rozwiązań, które zachwycają, albo irytują, ale gdy się wychodzi z kina, to jest się w pewnym sensie wstrząśniętym i zmieszanym, a przecież chyba o to chodzi. Ja byłem.
Więc chyba wyszło bardzo dobrze, hmm?...
Zapomniałem o jednej, chyba kluczowej rzeczy.
Cała mistyka, symbolika związana z Mocą - to było coś zupełnie nowego. Rey i Kylo "rozmawiają" ze sobą z dwóch różnych końców galaktyki, mogą się "dotknąć" (do tej pory nie wiem, czy to było realne, czy jedynie jako wyobrażenie), co jest zupełnie czymś nowym, niezwykle innym od pojęcia Mocy, jakie mieliśmy do tej pory.
Do tego Luke tworzacy swój avatar z odległej planety; Rey, widząca swoje odbicia, które z opóźnieniem powtarzają jej ruchy... wszystkie te elementy wprowadzają do filmu element tajemnicy, budują wizerunek Mocy w sposób zupełnie nowy, inny. To już faktycznie nie jest prosta do zrozumienia siła polegająca na podnoszeniu kamyków i duszeniu wrogów, to jest coś niedającego się uchwycić, zbadać, zrozumieć. Jakże to dopiero było odmienne - od Starej Trylogii, od Prequeli, i w ogóle od wszystkiego, gdzie Moc traktowano prościej, bardziej płytko, jako coś niezwykłego, ale dającego się jednak ogarnąć.
O tych wszystkich symboliczno-mistycznych elementach nie wiem co myśleć. Nie zaliczam ich do tego co mi się podobało, lub nie. Tu kwestię oceny pozostawiam sobie otwartą.
Był to jednak z pewnością ten element najbardziej niejednoznaczny, zaskakujący, zmuszający do zadawania pytań: o co chodzi, jak to możliwe, dlaczego?
To na pewno zbudowało ten film i bardzo wpłynęło na jego niejednoznaczność i oryginalność.
Dla mnie mistycyzm i nowe podejście do mocy zdecydowanie na plus! Jasne że poniekąd boli odejście od znanego pojęcia mocy, bo jak teraz pogodzić różne podejście do mocy w każdej trylogii; ale z drugiej strony przecież to jest moc, nie uchwytna energia w którą wielu nawet nie wierzy. Czy podejście do mocy musi być jednoznaczne? To byłoby nie naturalne i nie prawdziwe. Tak jak w rzeczywistym świecie mamy róźne podejście do Boga, nawet wewnątrz tej samej wiary, to czemu w SW miałoby być inaczej? Takie podrjście pozwala pogodzić i midichloriany i bardziej naukowy obraz mocy, w który mogli wierzyć niektórzy Jedi jak Qui gon, oraz podejście Luke’a.
Elendil napisał:
Więc chyba wyszło bardzo dobrze, hmm?...
-----------------------
Wyszło WYŚMIENICIE
Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś zasiądę w konie żeby zobaczyć coś z SW. W pewnym momencie zadeklarowałam niechęć dokładania się do skarbonki Disneya, co akurat w moim przypadku nie miało nic wspólnego z Gwiezdnymi wojnami, a wiele z działaniami prowadzącymi do monopolizacji i zostania supreme leaderem rynku rozrywki, ale nie o tym chciałam...
Na film zostałam zaproszona, płacił ktoś inny, więc obietnicy chyba nie złamałam
I jestem zadowolona, że film zobaczyłam, bo pomimo momentów, które mi nie pasowały na żadnym z poprzednich gwiezdnowojennych seansów nie czułam takich emocji. Chyba, że porównam to z pierwszym KotORem, gdy po ujawnieniu pewnych faktów nie mogłam zasnąć
Przeszkadzały mi gonitwy ze zwierzątkami, popisy robocika odgrywającego deus ex machina, scena "podróży kosmicznej"... Robimy "poważny" film? Czy też... coś innego Zdecydowanie już nie dla mnie tego typu "wesołe scenki". I co się dzieje z czasem w tych filmach? To nie jest problem tylko TLJ, zaczęło się już wcześniej. Flota ma paliwo na kilka godzin lotu, OK. Dzielni bohaterowie lecą (daleko?) po ratunek, zdążą posiedzieć w więzieniu, poganiać ze stadem zwierzaków, poznać odpowiednich ludzi, wrócić... Teleportacja Bardzo mi to przeszkadza, wybija z poczucia, że to co widzę na ekranie jest wiarygodne...
A poza tym...
Cudowna jest dekonstrukcja mitów, którą oglądam w tym filmie. Moje zdanie o Jedi powtarzałam do znudzenia - i nagle słyszę je z ust samego Luke`a. Nie znosiłam w Legendach swoistej "elitarności" kreowanego tam świata (liczyła się właściwie tylko jedna "królewska" rodzina i jej kaprysy, a "zwykli obywatele" nie mieli absolutnie nic do powiedzenia), a tutaj mamy dziewczynę znikąd, która może zostać bohaterem. Przez lata myśleliśmy, że Wielka Trójka żyła długo i szczęśliwie, a tutaj dostajemy nieszczęśliwe małżeństwo, rozbitą rodzinę i załamanego Mistrza... Im więcej mitów i oczekiwań umierało na Dorzućmy jeszcze podkopanie historii o kryształowo "dobrych" rebeliantach (handel bronią)... No genialnie po prostu
To, co się działo pomiędzy i z bohaterami momentami wciskało w fotel. Nie pamiętam na jakim filmie ostatnio z takim napięciem oczekiwałam co się za chwilę stanie i odczuwałam prawdziwe wzruszenie. Aktorzy cudownie wykonali swoją pracę - nie trzeba opowiadać, co postać czuje, to się po prostu widzi...
Kylo Ren - kibicuję. Nie miał chłopak łatwego życia, syn żyjących legend, matka polityk zajęta bardziej państwem niż własnym dzieckiem, ojciec nie dorósł do swojej roli, wolał wrócić do bardziej rozrywkowego trybu życia. I jak tylko mieli okazję oddali go do szkoły z internatem...
Znalazł swoje miejsce u boku Snoke`a, ale ten też traktował go niezbyt poważnie, podobnie jak reszta kolegów i koleżanek z FO...
Tak na marginesie: jeżeli jesteście pracodawcami, szefami bądź rodzicami pamiętajcie, że nawet drobna pochwała daje podwładnemu sporo satysfakcji i buduje zaufanie. Jeżeli traktujecie podwładnych jak g..no w małych sprawach nie oczekujcie ich lojalności w momentach kryzysu. pamiętajcie o Snoke`u Koniec marginesu.
Mam nadzieję, że historia Kylo skończy się dla niego pozytywnie i znajdzie odkupienie. Może to się stać za sprawą Rudego Generała, który powolutku i ukradkiem w końcu podkopie pozycję Kylo i zrzuci go z tronu. Raczej nie miałam tendencji do oczekiwania "dobrych" zakończeń różnych opowieści, ale tutaj swoiste odwrócenie sytuacji (centralnym bohaterem tej trylogii jest postać "negatywna", która ma szansę zakończyć podróż po "dobrej" stronie Mocy) jest czymś, co mi się bardzo spodobało.
Problemem w dalszym prowadzeniu historii może być nieobecność po naszej stronie nieodżałowanej Carrie Fisher - spośród starych bohaterów w pierwszym filmie centralną rolę miał Han, w drugim Luke, w trzecim miała to być Leia?
Dodam jeszcze, że film był piękny wizualnie, niektóre ujęcia nadają się wprost do oprawienia w ramki.
Nie uznaję ocen liczbowych w przypadku filmów, jestem szczerze zadowolona, że zobaczyłam... Podobało mi się. I nawet mam ochotę na obejrzenie zakończenia tej historii.
Z drugiej bo zamiast mnie z córką na film poszła żona - ja zerwałem wiązadła. Byłem ciężko zirytowany bo to był wtorek a w środę film (Disney zarobił na nas podwójnie bo dziewczyny poszły dzisiaj)... Po przejrzeniu spoilerów mój entuzjazm nieco opadł a po opinii żony i córki zupełnie: stąd recenzja z drugiej ręki.
Plus:
- film jest bardzo piękny wizualnie, efektowny - kapitalne ujęcia;
- rola Marka Hamilla plus przyzwoita gra Fisher czy Dern.
Minusy:
- za długi i zupełnie nic nie wnoszący do całej historii: to komentarz mojej córki - "poprzednio coś się wydarzało", "tutaj niby dużo zdarzeń a akcja nie posuwa się w ogóle do przodu". "Jakby mnie zapytać o czym film był to w sumie nie wiem".
- niespójny z "GW" jako całością: zarówno postać Luke`a jak i całe "urealnienie" w stylu BSG sfery "wojskowej": żona twierdzi, że jakby oglądała ekranizację jakiejś części Honor Harrington. "Stara mitologia" GW zakładał rolę jednostki jaka wpływa na cały wszechświat a tutaj "realistycznie" wchodzimy w model gdzie "hotshots" to szkodliwi głupcy. Tylko jak to się ma do wielokrotnego niszczenia Gwiazdy Śmierci czy innego wynalazku?
- czarne postacie bardzo słabe: Snoke to kpina a Kylo Ren też sie nie trzyma kupy.
- fabularnie nie trzyma sie kupy, ale to na poziomie gorszego MCU. Co ciekawe - żona twierdzi, że wewnętrznie (w samym TLJ) rola i zachowanie Luke`a jest dobrze poskładana, ale nijak nie trzyma się całości w kontekście oryginału postaci.
- superleia wzbudziła zażenowanie, także scena kiedy Luke zastanawia się co zrobić z siostrzeńcem...
- żona się pyta gdzie są te wzruszające sceny bo ona czyta właśnie recenzje i ponoć były. Córka, która beczy na animacjach o kotkach też nie wyłapała niczego tego takiego - ten film ponoć w ogóle nie zaangażował emocji.
Generalnie - to nie są już "Gwiezdne Wojny" choć może jako film jest nienajgorsze samo w sobie. Ot, taki troche gorszy film z MCU (żona lubi RDJ to i ze mną ogląda wszystko z MCU). Ocena zgodna: 5/10.
Jak się trochę podkuruję to też sie wybiorę-coby mieć już opinię z pierwszej ręki...
Zarzuty dziwne, zupełnie jakby ktoś nie obejrzał filmu. Może wychodziły do łazienki? Może bawiły się telefonami? Może 2.5h film to jednak za długo dla 11 latki?
"Nie trzymanie się kupy" fabularnie i ten sam zarzut w stosunku do postaci Snoke i Kylo Ren - co to właściwie znaczy? O czym my właściwie mówimy?
Urealnienie sfery wojskowej? Gdzie? To co jest w filmie to kompletna bajka.
Luke oderwany od swojego oryginalnego charakteru? Nie sądzę. Bardzo logiczna ewolucja, dramatycznie w 100% poprawnie poprowadzona.
Superleia - bardzo fajna i zaskakująca scena. Nic śmiesznego, nic żenującego, raczej dość ciężki klimat. Tak samo Luke zamierzający się mieczem na młodego. Raczej koszmar, stylistycznie również jest to sugestia złego snu.
W filmie nie ma scen wzruszających w rozumieniu piksarowskim. Są raczej emocjonalnie poruszające. Nie pozostawiają widza obojętnym, raczej mają za zadanie "posadzić" widza oboj bohaterów, działać pro-empatycznie i tak też działają. Sceny wzruszające - być może niezrozumienie oryginalnych recenzji po angielsku, tak mi się coś wydaje. Jeżeli Twoja rodzinka nie odczuła żadnych emocji - no cóż, desensualizacja jest faktem, poza tym nie każdego poruszy to samo, wydaje mi się też to konsekwencją nie "złapania" filmu. Ale nie w znaczeniu pejoratywnym, film jest po prostu długi i bardzo intensywny, ludzie się męczą i tracą koncentrację, wtedy oddziaływania emocjonalnego być nie może. Akcja jest i prze do przodu, w starym stylu filmów drogi czy kina "pirackiego", wszystko podane w nowoczesnym stylu. Zarzut o nie posuwaniu się do przodu chyba najbardziej osobliwy.
Co do oceny generalnej "to nie są Gwiezdne Wojny" - tu zgadzam się w 100%. Nie ma ani krzty starego klimatu, to prawda, jest coś zupełnie, ale to ZUPEŁNIE innego, w przeciwieństwie do TFA, gdzie klimat był SKLONOWANY z oryginalnej Trylogii. To coś jest mi na razie trudno nazwać, ale moim zdaniem ten nowy feeling perfekcyjnie pasuje do filmu, do jego struktury i nastroju wizualnego, do opowiadanej historii, która w stosunku do TFA robi zwrot o 180deg. Nie czarujmy się, oryginalne SW są filmem 40-letnim i nie można liczyć na to, że będą ciągle przemawiać do nowych pokoleń. Ich czas się kończy (ten motyw również przewija się w TLJ, motyw końca i zmiany), i to co widzimy na ekranie w TLJ to precyzyjnie zaplanowana i zrealizowana wolta, mająca odświeżyć mentalnie tę markę i sprzedać nowemu pokoleniu. I TO jest prawdziwą przyczyną płaczu oburzonych fanów, dla których jest to zdrada i zabicie Gwiezdnych Wojen. Bo w pewnym sensie tak jest. Ale moim zdaniem jest to bardzo udany film. Dla mnie #1. Polecam.
Urealnienie sfery wojskowej w porównaniu do OT i PT. Teraz było ponoć czuć wagę porażek.
Luke oderwany od swojego oryginalnego charakteru? Nie sądzę. Bardzo logiczna ewolucja, dramatycznie w 100% poprawnie poprowadzona.
Niezmiernie logiczna - dojrzały facet pod koniec ROTJ, jaki wstrzymuje rękę aby skosić swojego ojca, ludobójcę i przestępcę wojennego, zastanawia się czy nie skosić siostrzeńca, który jeszcze nic złego nie uczynił. A jak ten potem robi jesień średniowiecza z akademii to się chowa i daje nogę. Zostawia całą galaktykę - "teraz się martwcie Kylo i Snokiem sami". Doprawdy - genialne. Zamiast spróbować dopaść Snoke`a - olewka.
Skądinąd bawi mnie teoria o `niejednoznacznym" Kylo Ren. Czy mówimy o facecie jaki wsadził ojcu latarę w brzuch, zarżnął personalnie kilka osób i miliardy uśmiercił w kooperacji z resztą kolegów?
Zaś odnośnie zabijania GW- owszem, to ma miejsce. Filmowcy przyciągają starą ekipą aby ją bezceremonialnie wybić jak najszybciej się da coby "nie zajmowały" miejsca nowym postaciom. Tylko "peszek" - nowe postacie jakoś się nie dają rady wkupić w łaski widowni tak dobrze: może w tym tkwi problem? Moje dzieci (lat 6 i 11) uznają tylko bohaterów OT i PT choć córce TFA się bardzo podobało: a i tak Anakin jest idolem a nie jakaś Rey. Młodszy zna bajki Lego Starwars i historyjki książkowe/gazetowe - tylko Luke, czasami Obi -Wan.
Jeszcze jedno: żonę wyjątkowo drażni duet Rey i Kylo. Rey - poza bycie papierową Mary Sue - poprzez nienaganny akcent z BBC jaki gryzie się kosmicznie ze złomiarką z Jakku.
Kylo - zero magnetyzmu. Co ciekawe - moja córka uwielbia Haydena a na Kylo się krzywi. No, ale jak się ma 11 lat...
delwin napisał:
moja córka uwielbia Haydena a na Kylo się krzywi. No, ale jak się ma 11 lat...
-----------------------
Znaleźliśmy Princessę
Ale to curka (zbanowana) Gufiego jest przecież.
delwin napisał:
Kylo - zero magnetyzmu. Co ciekawe - moja córka uwielbia Haydena a na Kylo się krzywi. No, ale jak się ma 11 lat...
-----------------------
Według mnie to jest zupełnie zrozumiałe i normalne w przypadku jedenastolatki. Raz, że Hayden był młodszy grając Anakina niż teraz jest Adam grający Kylo (a jak masz 11 lat to powyżej 30tki to naprawdę inna bajka). I nie da się ukryć, że Hayden jest ładniejszy. Jest przystojny w takim stylu „na słodziaka”, regularne, drobne rysy twarzy, praktycznie nastolatek jeszcze itd. A Adam, owszem ma momenty gdzie wygląda całkiem, całkiem, może się podobać, ale nie ma tak regularnych rysów i ładnej buźki. Więc, moim zdaniem, wszystko się zgadza
Hej.
Po początkowej euforii związanej z tym, że po raz kolejny mogę oglądać film z mojego ukochanego uniwersum przyszedł pewien niesmak.
WADY:
- BB8 za sterami AT ST.
- Latająca Leia,
- Niedostateczne wyjaśnienie pewnych wątków : Rey walczy o miecz, nastęuje wybuch. Kylo się wybudza w obecności HUXA, a REY widzimy w sokole na CRAIT. Nie zostało pokazane jak wydostała się ze statku (przecież przyleciała tam kapsułą); FIRST ORDER w kilka minut transportuje wiele ciężkich jednostek na CRAIT..
- kasyno..
- zrobienie z Chewiego sługusa Rey..
- zaskakująca ale też i dziwna śmierć Snoke i niewyjaśniona jego tożsamość
- niewyraźna muzyka
ZALETY:
- ubogacona postać KYLO RENA - świetnie zagrana,
- Świetny występ LUKA,
- Piękne ujęcia
- Cudowny DJ, i Benicio Del Toro
PS. scena na wyspie z tymi "strażnikami świątyni" spadającą skałą i wózeczkiem rozbawiła mnie dość mocno )
Pozdrawiam, pisane na szybko
Haha, "Epizod VIII" SW. Im więcej czasu mija od seansu, tym bardziej śmiać mi się chce z tego filmu.
Refleksja nr 1 - drogie teraz robią te fan filmy do Gwiezdnych Wojen...
A nieco poważniej: bawiłam się zdumiewająco dobrze, co nie zmienia faktu, że fabuła filmu była pretekstowa, walki w kosmosie najgorsze w całej Sadze, a 3/4 bohaterów (z obydwu stron galaktycznego konfliktu) zachowywało się jak skończeni debile. Cóż - widać trzydzieści lat wcześniej w galaktycznej wojnie domowej postradała życie większość myślących osobników, tak że zostały same półgłówki.
Szkoda, że twórcom udało się przez bezsensowny pośpiech z wyjaśnianiem pewnych spraw - mam tu głównie na myśli to, co stało się w Akademii Luke`a i co ostatecznie "stworzyło" Kylo - w dużej mierze położyć wątek Luke`a, który - gdyby nie to - byłby zdecydowanie najlepszym wątkiem w filmie. A przecież można było w tym filmie pokazać tylko pierwszą wersję Luke`a ("Kylo mnie zaatakował, bo już było w nim zło") i wersję Bena ("Obudziłem się w środku nocy i zobaczyłem, że mój wujek i mistrz chce mnie zaszlachtować mieczem świetlnym", a finalną wersję (najprawdopodobniej prawdziwą, chociaż na 100% nie jestem tego pewna) - ("Wyczuwałem, że w Benie jest mrok. W chwili słabości uznałem, że by zapobiec większemu złu, powinienem go zabić, ale opamiętałem się, ale Ben akurat się obudził i zobaczył mnie nad sobą z mieczem świetlnym gotowym do ciosu") - zostawić na później - np. do kolejnego filmu, tak by widzowie mieli dwie sprzeczne wersje i nie wiedzieli, która jest prawdziwa/która jest bardziej prawdziwa.
Poza tym (mimo tego, co za chwilę napiszę o samym bohaterze) podobał mi się wątek Poe Damerona - podejrzewam, że jeszcze bardziej podobałby mi się, gdyby w kolejnym filmie okazało się, że gościu był głęboko zakonspirowanym agentem Najwyższego Porządku, bo jakby nie patrzeć dzięki jego działaniom (najpierw złamanie rozkazów i kontynuowanie ataku na dreadnaught, potem zorganizowanie misji Finna i Rose na Canto Bight, której efektem było ściągnięcie do FO DJ-a, który zdradził plany ewakuacji transportowcami, w wyniku czego FO zaczał je rozwalać) z Ruchu Oporu pozostało tylu członków, że dało się je policzyć na palcach rąk i nóg jednej osoby - obawiam się jednak, że nie mamy do czynienia z aż tak głęboką intrygą i że Poe był po prostu bezdennie głupi.
(Nb. Cały czas waham się, czy złoty medal za głupotę w tym filmie powinien dostać Poe czy Hux...)
Trzecie miejsce w rankingu głupoty to z kolei nieco bardziej skomplikowana sprawa. Niby należałby się on jak psu buda Snoke`owi, bo gościu mimo tego, że niewątpliwie wymiatał Mocą jak mało kto, dał się zabić jak ostatni leszcz... chyba że... Chyba że jednak tak do końca nie zginął. Fakt, że pod koniec filmu Kylo i Rey znów nawiązali kontakt mentalny - a Snoke ujawnił, że poprzednio to on połączył ich umysły w ten sposób - może wskazywać na to, że jednak Snoke przeżył, a groteskowo wyglądające zwłoki w sali tronowej były tylko pustą powłoką/klonem czy czymś w tym typie, natomiast prawdziwy Snoke albo przebywa gdzie indziej, albo esencję swego umysłu np. przelał w Kylo (doczepił się do niego jak nie przymierzając jakiś horkruks czy coś).
Pisząc o śmierci Snoke`a - bardzo podoba mi się to, że w filmie nie było nawrócenia Kylo i że bohater jak na razie dalej się pogrąża po Ciemnje Stronie. A scenka, gdy biedny, podduszany Hux wykrztusza The Supreme Leaser is dead, long live the Supreme Leader była przecudna (a przy tym przezabawna). Ba, jako osoba, która przewidziała zarówno to, że w filmie zginie Luke, a nie Leia oraz to, że Kylo zabije Snoke`a (tylko nie spodziewałam się takiego rozziewu między umiejętnościami Snoke`a, a banalnością jego śmierci), ośmielę się napisać, że teraz dostrzegam - jakkolwiek szalony nie wydawałby się ten pomysł - pewien potencjał na to, że to Hux może finalnie stanąć (choćby na jakiś czas) po stronie tych dobrych, bo jego stosunki z Kylo ni huhu się nie poprawiły, a fakt, że Kylo został nowym fuhrerem Najwyższego Porządku z pewnością baaardzo mu się nie spodobał. Z drugiej strony z Huxa zrobiono w filmie takiego kretyna (Rian, nie daruję ci tego!), że zbyt wiele nie oczekuję.
Małe co nieco o różnych bohaterach:
Luke. Mark Hamill zagrał najlepszą rolę w całym filmie, a jego finalna walka z Kylo była super. Tego, że Luke nie jest obecny na Crait fizycznie, domyśliłam się po tym, gdy przeżył zmasowany ostrzał (sorry, ale nawet Jedi mają swoje ograniczenia), a pewność zyskałam, gdy zapalił miecz i nie był to jego zielony miecz, tylko niebieski miecz Anakina, który przecież został rozwalony podczas samobójczego ataku wiceadmirał Holdo na statek Snoke`a. Fakt, że Luke nie pozostawiał czerwonych śladów był tylko kropką nad i. Dla porządku muszę dodać, że Luke wysyłający swoją projekcję do walki ze złym złolem w celu odwrócenia jego uwagi to pomysł pożyczony z Legend. W serii książkowej Dziedzictwo Mocy Luke walczył w ten sposób ze... swoim siostrzeńcem Jacenem Solo, a.k.a Darth Caedus (wym. Darth Sedes )
Leia: postać zagrana poprawne, może bez fajerwerków, ale wiarygodnie. Sympatyczna w odbiorze. Niestety twórcy TLJ zdołali zepsuć przepiękną wizualnie scenę z Leią, zamarzającą w próżni po tym, jak skrzydłowi Kylo rozwalili mostek statku Ruchu Oporu, zamiast tego fundując jej lot w stylu dementora z powrotem do statku.
Nie będę komentować tego, że to nie miało prawa się udać. Powiedzmy, że w Legendach pojawiło się coś na kształt takiej techniki - nazywało się to zimne przejście (cold passage): W dylogi Ręka Thrawna bodajże, Luke, korzystając z Mocy otoczył się bąblem powietrza, żeby przelecieć kilka metrów w próżni z jednego statku na drugi - ale Leia w TLJ pobiła go na głowę, bo nie dość, że nie była do tego "zimnego przejścia" przygotowana - rozwalenie mostka zaskoczyło ją - to jeszcze przebywała w próżni dużo dłużej i przemieściła się korzystając z Mocy, a nie siłą odbicia od fizycznego obiektu. To wszystko jednak jest w tej chwili mało istotne. Najgorsze jest to, że to latanie Lei w próżni wyglądało strasznie: kiczowato i sztucznie. Masakra po prostu! Najgorsza scena w filmie.
Snoke: ma brzydkie zęby i fatalny gust co do ubioru i dekoracji wnętrz. Jeśli Kylo faktycznie go zabił, to bardzo dobrze, opłakiwać dziada nie będę. Poza tym: zob. wcześniejsze uwagi o medalach za głupotę.
Aaa, przepraszam - jedną rzecz należy Snoke`owi zapisać na plus: to jak kazał Kylo zdjąć „idiotyczną maskę” i obsztorcował go za bycie dzieciuchem. Haha, w samo sedno, fuhrerze, w samo sedno!
Poe: o jego kretynizmie i jego skutkach już pisałam. Natomiast sam wątek, pokazujący, jak Dameron musi się nauczyć, że nie wszystko da się załatwić brawurą, a przełożeni jednak wiedzą, co robią, jest bardzo fajny. Scena, w której Leia po odzyskaniu przytomności ogłusza Poe - przepiękna. Swoją drogą dziwię się, że Poe za swoje czyny nie trafił pod sąd wojennyRuchu Oporu. No ale pewnie nie było na to czasu, a poza tym Leia przyznała, że ma do niego słabość, podobnie wiceadmirał Holdo.
Wiceadmirał Holdo: Wątek jej sporu z Poe był moim zdaniem najlepszym wątkiem w filmie (wygrywa z wątkiem Luke`a, ponieważ tamten został cokolwiek spieprzony). Ale za to końcówka i taranowanie superniszczyciela Snoke`a pustym statkiem skaczącym w nadprzestrzeń... - serio? Skoro to taka świetna strategia, Ruch Oporu powinien zaopatrzyć się na złomowiskach we wraki starych okrętów, doprowadzić je do jakiej-takiej używalności i potem zwabiać Najwyższy Porządek w miejsca, gdzie ma przygotowane takie statki-trupy i (żeby oszczędzać ludzi) kazać droidom typu BB wbijać się nimi w okręty FO. Bo - jak dowiedzieliśmy się z Ostatniego Jedi - BB8, mimo że nie ma rączek ani nóżek, potrafi prowadzić i pilotować wszystko. (A jak nie ma co pilotować, to se ukradnie).
Jak już jestem przy BB8 - jak go bardzo lubię, tak uważam, że w tym filmie po prostu jest... przekozaczony (jest takie słowo?). Po prostu. Z całą sympatią dla BB8.
Porgi: biedny Chewie! Nie dały mu w spokoju zjeść kolacji. Biedny głodny Wookiee! A pieczony porg wyglądał tak apetycznie! (powiedzmy. Tak naprawdę wyglądał strasznie „plastikowo”.)
Chewie: dużo go nie było, ale robił to, co wychodzi mu najlepiej: ryczał i rozwalał. Przykład: scena, gdy - niczym Hagrid w 1. części Pottera - wkopał drzwi do chaty Luke`a.
Goła klata Kylo: Całkiem ładna klata sama w sobie, ale skoro twórcy zniżyli się do maskowania debilizmów fabularnych gołą klatą (anty)bohatera (niczym twórcy Arrowa epatujący widzów gołą klatą Stephena Amella), to chyba nie jest najlepiej
Rey: no nie wiem. Ta bohaterka nadal mnie nie przekonuje, choć sceny, gdy kontaktowała się mentalnie z Kylo były fajne i bardzo klimatyczne, a zwłaszcza moment, kiedy dotknęli (czy dotknęli naprawdę?) swoich dłoni. Mimo to wciąż zbyt łatwo przychodzi jej posługiwanie się Mocą bez porządnego szkolenia (bo te 3 lekcje Luke`a ciężko nazwać porządnym szkoleniem), a to pachnie na kilometr Mary Sue. Zastanawiam się też, czy jej rodzice faktycznie byli nikim, jak twierdził Kylo, złomiarzami, którzy ją sprzedali, czy może jednak Kylo kłamał. Bo wychodzi na to, że krew mimo wszystko ma znaczenie i np. taki Ben Solo był kimś szczególnym między innymi ze względu na pochodzenie z rodu Anakina Skywalkera. A Rey co? Zupełny random?
Oczywiście po całych rozkminach na temat tego, kim byli rodzice Rey, krążących po sieci od czasu TFA, takie rozwiązanie można by uznać za jedno z najbardziej zaskakujących (i może o to właśnie twórcom chodziło), niemniej jednak podane wyjaśnienie było szalenie antyklimatyczne (przy czym nie jestem pewna na ile była to kwestia samego wyjaśnienia, a na ile tego, w jaki sposób zostało zaserwowane). Na plus w przypadku Rey zapisuję scenki rodzajowe z Lukiem na Achh-To (zwłaszcza te humorystyczne).
Finn: W sumie nieźle zagrana role, ale... Jednoosobowa szarża trupem śmigacza na wielkie działo? WTF? (Pomijam to, że nikt z FO go nie zestrzelił, ale w FO, jak już wielokrotnie wspominałam, też byli sami kretyni). Nie mam więcej komentarzy.
Rose: Sama w sobie spoko, szkoda, że występowała głównie w mało sensowym wątku fabuły pretekstowej (wyprawa na Canto Bight po hakera), który był potrzebny "because the reason." (Swoją drogą: tutaj Ruch Oporu zasuwał na oparach, zostało im kilka godzin, a ci polecieli sobie cholera wie gdzie - ZUŻYWAJĄC PALIWO, które przecież było na wagę aurodium i nie wiadomo jakim cudem wyrabiając się czasowo... Logika poszła w krzaczki się kochać).
Phasma: Łał, zobaczyliśmy kawałek jej oka. A tak poza tym była i zginęła. Postać całkowicie zbędna.Bo co takiego ona wniosła do tego filmu (i do TFA)? Aaa, już wiem - możliwość sprzedaży nowych gadżetów dla dzieciarni. Zamiast figurek szturmowców odzianych w białą armaturę łazienkową, można zakupić figurkę szturmowca (szturmowczyni) chromowanej. Nowa jakość, yeah!
Kylo: nadal jest najciekawszą postacią w disneyowskich Star Warsach. Dalej miewa malownicze napady szału, podczas których ciska się i demoluje otoczenie. Do tego ma ładną klatę. Zobaczymy czy Snoke jednak przeżył i go kontroluje, czy to jednak Kylo we własnej osobie jest nowym Supreme Leaderem. Obie opcje są ciekawe. I ciekawe, czy twórcy będą mieli odwagę pokazać głównego bohatera, który nie wraca z Ciemnej Strony, tak jak to miało miejsce w Legendach z Jacenem Solo/Darthem Caedusem.
Vulptexy: fajnie grzechocze im futerko jak biegają.
Na plus zapisuję również to, że film nie był remakiem Imperium kontratakuje... Dużo więcej scen zrzynał z Powrotu Jedi...
W sumie mój odbiór Ostatniego Jedi jest zaskakująco pozytywny - ubawiłam się setnie z głupoty bohaterów (nie licząc Huxa, tutaj miałam odruch, by wołać: Hux, ty kretynie, co ty robisz, każ ich zestrzelić, masz tam przecież kilka niszczycieli, które NIC nie robią... Nota bene, ciekawe czy Poe/Ruch Oporu faktycznie coś wiedzieli o matce Huxa, czy słowa Poe to był tylko blef? ) i mam mnóstwo pomysłów na fanfiki typu fix-it oraz cracki.
A zaraz po powrocie z kina popełniłam następujący drobiazg:
When the galaxy outside is frightful,
and the Dark Side is so delightful,
when the Jakku-girl looks like a hawk -
let it Snoke, let it Snoke, let it Snoke!
Lub alternatywnie:
`Cause the galaxy outside is frightful,
and the Dark Side is so delightful,
and since I`ve always been a rogue -
let`s kill Snoke, let`s kill Snoke, let`s kill Snoke!
Jako że mam chwilkę czasu, chciałam jeszcze uzupełnić uwagi powyższe wrażenia po seansie TLJ o kilka kwestii.
Muzyka: zgadzam się z tymi osobami, które określają ją jako poprawną, ale nie zapadającą w ucho. Brak jakiegoś utworu, który jednoznacznie kojarzyłby się z TLJ (jak np. Marsz Imperialny w TESB, Duel of the Fates w TPM itd.) Po prostu muzyka nie urywa d... i już. Ścieżka dźwiękowa sobie jest - oprócz momentów kiedy jej nie ma! - I uważam, że akurat to wyszło bardzo dobrze, ponieważ podkład muzyczny znika, kiedy Rey i Kylo nawiązują kontakt na odległość poprzez Moc. Od razu czuć (słychać), że przenosimy się w inny wymiar komunikacji. To jest bardzo, bardzo fajny zabieg. Tam natomiast, gdzie muzyka zwyczajnie leci w tle, jest praktycznie "przezroczysta". Zwróciłam na nią jakąś baczniejszą uwagę w dosłownie kilku momentach - i były to akurat momenty, gdzie leciały utwory znane z wcześniejszych części - motyw muzyczny Lei, który pojawił się w scenach na Crait i "Twin sunset" (czy jak tam się ten utwór z ANH nazywa) w scenie tuż przed zjednoczeniem się Luke`a z Mocą na Achh-to.
Zdjęcia/lokacje: To jest to, co wypadło w Ep. VIII znakomicie. Lokacje są przepiękne. Achh-to rządzi, wymiata i jak najbardziej urywa d..., Crait "krwawiąca" spod warstwy soli przy każdym kroku to również wizualnie znakomity pomysł (a że dodatkowo odegrało to swoją rolę w scenie, gdy projekcja Luke`a stanęła do walki z Kylo - tym lepiej). Cantonica jakoś mnie specjalnie nie zachwyciła, ale też nie była zła.
Gra aktorska: w mojej ocenie najlepszy był Mark Hamill jako Luke, a najsłabsza Daisy Ridley jako Rey (pewnie ze słabej gry aktorskiej Daisy bierze się po części moja kiepska ocena postaci Rey. Niestety, wielokrotnie odnosiłam wrażenie, że Rey nie mówi normalnie, tylko recytuje wyuczone kwestie. Odgrywanie roli, nawet jeśli się ją wykuło na pamięć, nie powinno tak wyglądać!)
W górnej strefie ocen plasuje się Laura Dern jako wiceadmirał Holdo.
W strefie średnio-górnej John Boyega jako Finn, Kelly Marie Tran jako Rose i Carrie Fisher jako Leia.
W strefie średniej Oscaar Isaac jako Poe Dameron i Andy Serkis jako Snoke.
W strefie dolnej Benicio Del Toro jako DJ (był po prostu irytujący - nie ze względu na to, co robi jego postać, tylko ze względu na to jak mówił, jak się poruszał i jaką miał mimikę) i Gwendoline Christie jako Phasma (chociaż w przypadku Phasmy pretensje należy mieć raczej do scenarzysty i reżysera, bo jak grać dobrze, skoro nie ma się niczego sensownego do zagrania).
Problem mam z oceną Domnhalla Gleesona jako Huksa, bo w sumie to, co mu kazali zagrać (czyli parodię samego siebie) zagrał bardzo dobrze... Ale że efekt (tj. to co zrobiono z postacią) jest żałosny, to inna rzecz.
Co ratuje ten film (mimo wszystkich idiotyzmów) to przeżycia, emocje bohaterów i relacje między nimi - choć i na tym polu mogłoby być lepiej (por. moje wcześniejsze uwagi o wątku Luke`a). Miłośnikom Reylo polecam z tej okazji ten tekst: https://www.vanityfair.com/hollywood/2017/12/star-wars-the-last-jedi-reylo-do-kylo-and-rey-fall-in-love-sex - całkiem niezła rozkminka Do tego krajobrazy i humor (wiele osób narzekało na poziom żartów, ale mi akurat one pasowały).
Chyba nawet wybiorę się do kina po raz drugi, choć pewnie wyłapię jeszcze więcej bzdur niż na pierwszym seansie, ale w stosunku do TFA jest mimo wszystko lepiej i to zdecydowanie. (TFA był jedynym filmem SW, którym byłam znudzona w trakcie seansu i na etapie kiedy Kylo spotykał się z Hanem, zastanawiałam się z irytacją , kiedy wreszcie film się skończy, i żeby Kylo szybciej popełniał to swoje ojcobójstwo, bo mam już dość).
A, właśnie - skoro wspomniałam o ojcobójstwie. Do matkobójstwa nie doszło, co IMHO pozostawia otwartą możliwość powrotu Kylo na JSM (przy czym sama nie wiem, który scenariusz bym wolała - redemption arc, czy pogrążenie się do końca na wzór Jacena Solo). O ile literackie konotacje ojcobójstwa są takie, że bohater, który się go dopuszcza nie koniecznie musi być do cna zły, o tyle matkobójca jest najgorszym draniem, dla którego nie ma już szans na odkupienie. Mając Leię na celowniku, Kylo nie pociągnął za spust... Wielka szkoda, że Carrie Fisher odeszła i relacja matka-syn nie będzie mogła zostać rozwinięta w epizodzie IX.
Niech (Sz)Moc będzie z Wami!
Mara
#teamLegends
No, dobrze... Seans był w środę (dzięki Wam, Staniaku i Vast ), mamy sobotę, przespałam się z wrażeniami i pora się wypowiedzieć.
Zacznijmy od mocnego wstępu: to nie jest już moje Star Wars
Co nie oznacza bynajmniej, że TLJ z góry uznaję za złe, wredne, do spuszczenia w klozecie itp. itd. et cetera. Wręcz przeciwnie: przypadł mi do gustu bardziej niż TFA. Nie rozumiem natomiast rwania włosów z głowy i rozdzierania szat wielbicieli Legend - Szanowni Państwo, tu się aż roi od nawiązań i pomysłów zaczerpniętych z nieodżałowanej pamięci EU! Przecież Ben Solo alias Kylo Ren to Jacen Solo/Darth Caeudus z cyklu Dziedzictwo Mocy! A że Rey nie jest (póki co) Jainą? Cóż, nie można mieć wszystkiego... Kto wie, czy Snoke nie jest (był) kimś w rodzaju Lumiyi? Luke Skywalker wysyłający na Crait swoją projekcję vel. avatara - wypisz wymaluj Jax Pavan w (nomen omen) powieści Ostatni Jedi!
Teraz: do rzeczy
- LUKE - zyskuje głębię, której w OT trochę mu brakowało. To już nie naiwny, prostoduszny chłopak z Tatooine, a człowiek po przejściach, który więcej stracił, jak zyskał i wyraźnie rozczarował się sprawą, o którą walczył. To, że zaszył się na końcu świata, jakoś mniej mnie dziwi: wszak Obi-wan i Yoda też swego czasu zrobili to samo. Scena odejścia/zjednoczenia z Mocą - wzrusza swoją prostotą i pięknem jednocześnie.
- LEIA - scena w kosmosie może i wydaje się trochę kiczowata, ale - come on - przecież to siostra Luke`a Skywalkera i córeczka tatusia... o, sorry , córka Wybrańca Anakina Skywalkera! Upór musiała odziedziczyć po obojgu rodzicach Kapitalna scena, kiedy wkracza (tak, wkracza) na zabarykadowany mostek i strzela do Poe - Jej Stanowczość Księżniczka Leia Organa w każdym calu.
- POE - dostaje w twarz i uczy się, co znaczy być DOBRYM dowódcą. Prawdziwy "pistolet" i Rebeliant, niepokorny i szczery do bólu.
- FINN - początkowo denerwujący w swojej ciągłej chęci ucieczki a jednocześnie zgrywający "grubą rybę", z upływem czasu zyskuje trochę charakteru; szarża na "działo" to już Rebeliancki Szał Level Expert i lekkie przegięcie, ale Rose była na posterunku i uratowała swojego bohatera.
- ROSE - kolejna dziewczyna znikąd, a właściwie z samych nizin społecznych. Jak dla mnie - wypadła całkiem naturalnie.
- SNOKE - czyżby "pycha kroczy przed upadkiem" a "krówka, co dużo ryczy, mało mleka daje"? Porównanie z Imperatorem w ROTJ samo się nasuwa.
- KYLO/BEN - "dziecko w masce", które zrzuca maskę. Skonfliktowany dzieciak z problemami (emocjonalnymi), niejednoznaczny, wręcz tragiczny - i bardzo "jacenowski" w swojej samotności - cóż, skoro tak bardzo chce dorównać dziadkowi...
- REY - jeżeli faktycznie jest "znikąd", to Star Wars przestają być sagą Skywalkerów. Chwilami naiwna, bardzo uparta, potężna Mocą ale przy tym nieco zagubiona. Jej więź z Kylo/Benem bardzo trąci światem serii Harry Potter (wygląd Kylo też ), chociaż... w EU Palpatine w podobny sposób "rozmawiał" z Marą Jade
- YODA - jakoś nigdy nie darzyłam Wielkiego Mistrza ogromną sympatią (zwłaszcza po PT, TCW i Rebels s.2), więc jego powrót przyjęłam z mieszanymi uczuciami. Rozumiem ukłon w stronę starszych fanów, zwłaszcza miłośników TESB - tylko, na litość Mocy, czy tej kukiełki nie można było jednak lepiej zanimować?! I to podskakiwanie i przytupywanie... Pioruny jeszcze ujdą w tłumie.
Przyznaję, że po cichutku liczyłam na innego Force Ghosta
- PHASMA - równie dobrze mogłoby jej nie być, ale skoro jest, przynajmniej ładnie się prezentuje w tej błyszczącej zbroi. Ostatnia wymiana zdań między nią a Finnem pozuje na grę słów;
- HUX - kolejny dzieciak z problemami i parciem na władzę. "Admirał Niathal" Nowego Kanonu (i tak też może skończyć )
- HOLDO - ciekawie się zapowiadała... i zginęła "w słusznej sprawie". Smóteq
- DJ - Wiarygodna gra aktorska, ale do gustu mi nie przypadł
Z innych punktów zapalnych:
Canto Bight - jak dla mnie takie rozszerzenie świata przedstawionego i sytuacji w Galaktyce - czyż nie narzekacie Szanowni Państwo, że "brak zarysu sytuacji politycznej"? Tu bym znalazła jakiś zarys: jedni się bawią, inni nie mają tyle szczęścia.
brak ras znanych z OT i PT - tu się zgadzam, mogły by się jakieś pojawić, nawet w przelocie.
brak pojedynków na miecze świetlne - pojedynek Rey + Ben/Kylo vs. Gwardziści Snoke`a jest całkiem niezły - do pojedynków z PT się jednak nie umywa, bliżej mu do "statyki" OT
"zwolnienia" akcji - chociaż to częsty zabieg w filmach akcji - w SW to nowość; taki powiew... świeżości
muzyka - jest gdzieś w tle, nic nowego nie wpadło mi w ucho, może poza kilkoma starymi tematami.
zakończenie - dzieci na Canto Bight opowiadające sobie o Jedi Luke`u Skywalkerze i chłopiec wrażliwy na Moc z sygnetem, ozdobionym godłem Rebelii - czyżby alegoria Nowej Nadziei? Aha, nie zauważyłam, żeby chłopiec był niewidomy, ma po prostu ciemne oczy
Podsumowując: TLJ mnie nie zniesmaczył, tyle tylko, że to już nie "moje" Star Wars. Jest zaskakujący i momentami zabawny, ale opowiada historię, pod którą nie mogę się do końca podpisać
Naprawdę dziękuję Ci za tę recenzję, mimo iż to "nie Twoje SW". Naprawdę miło poczytać taką wyważoną opinię.
catvocker79 napisał:
Canto Bight - jak dla mnie takie rozszerzenie świata przedstawionego i sytuacji w Galaktyce - czyż nie narzekacie Szanowni Państwo, że "brak zarysu sytuacji politycznej"? Tu bym znalazła jakiś zarys: jedni się bawią, inni nie mają tyle szczęścia.
-----------------------
Fajnie, że zwróciłaś na to uwagę. Takie było jedno z przesłań z antologii opowiadań. Co więcej do Canto Bight nie uciekali tylko bogaci, żeby się bawić i nie dopuszczać do siebie konfliktu, który narasta w całej galaktyce, ale także biedota, która w mieście nie miała wesołego życia.
O ja cierpię dolę....
Prymitywność stosowanych środków technicznych mię powala. Coraz gorzej jest. Bombowce, wielkie okręty FO rozpadające się jak tyktura.... Żałosne
Fajnie jest mieć bombowce i okręty wojenne w filmie wojennym. To jest tzw zabieg stylistyczny. Ma fajnie wyglądać. Jak cię to boli to przestań się katować fikcją a zacznij czytać to: http://www.magnum-x.pl/
Coś co myślałem, że będzie głównym tematem rozmów na Bastionie okazało się zginąć w tłumie innych dyskusji dotyczących Snoke`a, Luke`a, humoru czy Canto Bight. Mam na myśli słynne #reylo i force bond Kylo i Rey. A więc..
Co sądzicie o tym rozwiązaniu? Szczerze mówiąc to moim zdaniem chyba najlepsze wprowadzenie #reylo do TLJ. Te wszystkie inne pomysły pochodzące of fanów tej teorii położyłyby ten film bardziej niż cokolwiek innego. Tutaj Rian zdecydował się na trochę inne podejście, mniej dosłowne, budujące pewną relację między nimi wykorzystując do tego coś co znamy już z Legend (a przynajmniej coś co przypomina force bond). Dodatkowo Rian trochę stonował całą sytuację wyjaśniając, że odpowiedzialnym za te połączenie jest Snoke (co notabene nie skreśla w żadnym stopniu więzi, która pojawiła się między Kylo i Rey).
Tak czy inaczej doceniam takie rozwiązanie wątku Kylo i Rey. Pierwszy "force bond" zaskoczył mnie zupełnie, przez pół minuty nie wiedziałem właściwie co dzieje się na ekranie i uznaję to za ogromny plus tego filmu i sukces reżyserski.
Tak ogólnie, jeśli miałbym podać główną zaletę tego filmu to właśnie zabawa widzem. Spójrzcie:
1. Luke mówi do Rey, że "przecież nie stanie z mieczykiem sam przeciwko całemu Najwyższemu Porządkowi". Po czym na koniec filmu właśnie to robi.
2. Yoda mówi Luke`owi, że zawsze będzie tym chłopakiem patrzącym na zachód słońca. Jak odchodzi Luke?
3. Yoda mówi Luke`owi, że w drzewie nie ma nic czego Rey by już nie miała. Widz myśli, że chodzi o wiedzę. A tak naprawdę Rey kradnie książki co widać w jednej z końcowych scen (to akurat zapożyczyłem z reddita).
I totalny heartbreaker:
4. Luke: "I came to this island to die."
To jest powód dla którego cenię ten film o wiele bardziej niż TFA. Bo ma w sobie sporo elementów, które umykają przy pierwszym kontakcie, ale rozbudowują ten świat i wzbogacają kolejne seanse. Dalej twierdzę, że film ma sporo wad, ale darzę ten film o wiele cieplejszymi uczuciami niż TPM, AOTC czy TFA.
Mossar napisał:
I totalny heartbreaker:
4. Luke: "I came to this island to die."
-----------------------
Smutne, bo to powiedział Luke, ale oprócz tego głupia scena. Luke jakoś nie przestał wierzyć w Jedi, skoro sam siebie nie zlikwidował i zdecydował się być mimo wszystko jednym z ostatnich reliktów Zakonu.
Wygnanie Yody miało więcej sensu, bo Yoda nie krył się z tym, że była to kara za klęskę z Sithami, a ponadto - jeśli chodzi o stary kanon - Jedi wielokrotnie odradzali się, bo ktoś tam przetrwał i wyszkolił nowego, wybitnego Jedi, który odtworzył Zakon itd.
No nie, Luke to wybór, Yoda to konieczność.
I ta genialna scena, gdzie Luke odrzuca miecz swojego ojca, odrzucając jednocześnie całe dziedzictwo (wlasne i jedi). Chapeau Bas.
I ta piękna klamra spinajaca historię Luka od ANH do TLJ - Binary Sunset Aż mi się łezka zakręcila.
"Podwójny zachód słońca" był bardzo dobry. Idealne "dopięcie" historii Luke`a. Jego śmierć była jedną z najbardziej godnych w całej Sadze.
Mam natomiast szczerą nadzieję, że ironizowałeś pisząc o tej "hehe dowcipnej scenie" z wywalaniem miecza Skywalkerów przez Luke`a i jej symbolizmie. ;D Piszę to, bo sposób przedstawienia tej sceny w filmie to jakaś kpina, przynajmniej dla mnie. Nie zawiera ona ukrytej głębi nie (co najwyżej widz może sobie ją wymyślić), bardziej ukazuje infantylny dowcip, po którym niektórzy będą się śmiali, a niektórym (jak mi) pojawi się grymas na twarzy.
Ten film jest dość szokujący za pierwszym razem, stąd takie skrajne reakcje - gdy kiedyś obejrzysz drugi raz, to zobaczysz ten film zupełnie inaczej (nie twierdzę że polubisz) ale pewne sceny już nie będą takie kontrowersyjne itd.
Dla mnie nie był szokujący. Wyszedłem bez jakichś większych odczuć, ewentualnie z poczuciem niesmaku.
Drugi raz ten film zobaczę nieprędko, bo zwyczajnie mnie wynudził i jako film go oceniam średnio. Jako kolejną część Star Wars, patrząc ile rozrywki dawały mi poprzednie Epizody, to oceniam go kiepsko.
Kolejny seans by mnie tylko wynudził, a kontrowersyjne sceny owszem, byłyby mniej kontrowersyjne, ale to nie byłoby pozytywne dla odbioru filmu. Raczej nigdy (bo "nigdy nie mów nigdy" ) się nie przekonam do tego filmu i go nie polubię czy zaakceptuję, niemniej tak jak wspomniałem: film nie był dla mnie szokujący. Był bardziej parodią Star Wars, względnie robieniem czegoś gwiezdnowojennego na wzór filmów o bohaterach znanych z Marvela (a ja nie przepadam za filmami o superbohaterach ;p).
Pewne sceny natomiast nie będą kontrowersyjne. Choćbym poszedł dziesięć razy, to Luke nadal wywali swój miecz świetlny, Hugs z Poe będą prowadzili tę dziwną konwersację, a Leia będzie pędzić ku statkowi z gracją przypominającą kiepskiej jakości krótkie filmiki, w których wycięta postać sobie leci przez krajobraz. ;D
No właśnie nie ironizowalem.
Czy zdarzyło Ci się zostawić całe swoje życie za sobą i nie chcieć mieć z przeszłością nic wspólnego?
A potem ktoś przyłazi nie wiadomo po co i wciska Ci w ręce coś, o czym chcesz zapomnieć. Bo wiążą się z tym niezbyt miłe wspomnienia.
Rozumiem tutaj Luka w całej rozciągłości, i dlatego ta scena jest dla mnie rewelacyjna. I, bynajmniej, nie traktuję jej jako "hehe dowcipnej"
A ja się zastanawiam jak tu na odbiór Luke`a wpływa jednak mimo wszystko wiek. Bo zauważyłam, że bardziej radykalne opinie odnosnie tej sceny mają młodsi (nie zawsze, tylko sobie generalizuję), a starsi widzowie (około 40+) często widzą to zupełnie inaczej.
Dziś idę i z młodszymi i ze starszymi. Jestem bardzo, bardzo ciekawa, co powiedzą.
Ci, którzy wierzą, że on ma Obowiązek, bo galaktyka (i siostra) wzywa?
No właśnie obowiązku nie ma, ślubu z galaktyką nie brał. A jeszcze mógłby zastosować "rownanie Anakina" - jeżeli w wyniku wojen klonów giną miliony (jak nie miliardy) cywili, to 10000 Jedi wydaje się być rozsądną ceną za pokój.
Vilkala ma tu dużo racji, że wiek wpływa na odbiór tej sceny. Bo młodzi myślą, że świat stoi i przed nimi otworem. I generalnie to się zgadza, choć często to nie ten otwór, o ktorym myślą.
Odbiór Luke`a i w ogóle wielu elementów filmu. I nie tylko wiek, ale też własne doświadczenia. Wydaje mi się, że w niektórych przypadkach to ma znaczenie (nie wszystkich oczywiście).
Ja osobiście wolałabym, żeby historia Luke`a potoczyła się inaczej, wolałabym, żeby nie był tym, który ostatecznie przyczynił się do narodzin Kylo Rena i upadku swojej akademii. Ale i tak mi się to podoba. Niestety w życiu nawet najlepsi popełniają błędy, mają chwile słabości. Nikt nie jest idealny.
A czasami myślę, że zwłaszcza młodsi widzowie chcą, żeby bohaterowie na zawsze pozostali tymi prawymi i pełnymi ideałów herosami.
Moje prywatne wspomnienia nie mają tu nic do rzeczy, bo trudno je porównywać z życiem Luke`a Skywalkera "w odległej Galaktyce".
Podchodzę do mojej oceny bardziej z psychologicznego punktu widzenia. Nie wątpię, że Luke był zgorzkniały (i to bardzo), chciał uciec od przeszłości, ale nie do końca chyba wiedział dokąd itp. Wątpię natomiast w to, jak pokazano tę scenę. Komicznie, z żartem na poziomie kiepskich filmów komediowych.
Ktoś może powiedzieć, że to nie był żart. Sposób pokazania tej sceny dobitnie pokazuje, że miała to być "zabawna" wstawka. Gdyby Mark Hamill nie był bardzo dobrym aktorem, to by to wyglądało jeszcze gorzej, bo "żarcik" byłby jeszcze bardziej uwypuklony, a Luke nie sprawiałby w ogóle wrażenia zgorzkniałego.
Za pierwszym razem byłem zaskoczony (a kto nie) i wyglądało to jak:
https://youtu.be/_8SGRm3JaW8?t=188
Za drugim razem już nie - i o tym Ci pisałem wcześniej nazywając to "szokiem".
Ja natomiast oceniam scenę jako scenę i będę trwał przy tym, co pisałem - była to w mojej opinii niepotrzebna, "humorystyczna" wstawka, która ujmowała całej scenie ważkości. To co się działo potem nie zmieni faktu, że scena z tym wywaleniem miecza i zdziwieniem Rey wygląda komicznie. Już nawet pomijając całą tę otoczkę z wywalaniem miecza do wody, ta scena jest parodią zdarzenia, o którym traktuje.
Iść po raz kolejny na TLJ nie zamierzam, ale nie zmieniłoby to mojego podejścia. Mógłbym się skupić co najwyżej na florze i faunie Ahch-to czy innych szczegółach, jednocześnie czując nadal niesmak związany z tą sceną. Dla przykładu, nadal po latach, mimo całej mojej sympatii do "Zemsty Sithów", scena z Force screamem Palpatina kiedy przychodzi po niego Mace Windu z ekipą, jest komiczna, ale nie jest wykonana na tyle źle w mojej opinii, co wspomniany motyw z wywaleniem miecza. To samo jeśli umieścić dwie sceny w szerszej perspektywie (czyli w pierwszym przypadku byłoby to zakończenie "tworzenia się" Vadera i początek zemsty Sithów; w drugiej natomiast pokazanie Luke`a, mówiąc krótko, "po przejściach").
Przepraszam, jeżeli dopiszę ideologię do faktów (to moja słabość i mam tego świadomość) ale odbiór tej sceny zmienia się - przynajmniej u mnie - wraz z trwaniem filmu: w pierwszym momencie było "WTF???!!!" a potem, po scenie rozmowy z Rey, czyt. tyradzie o zarozumialstwie Jedi - "AHA, THAT`S WHY". Oczywiście, ukłony w stronę Marka Hamilla za grę aktorską, dzięki czemu dało się ową ideologię dopisać
No właśnie nie żart (jak mówiłem - ja zrobiłbym z pewnymi rzeczmi z mojego "poprzedniego życia" podobnie, jakby mi ktoś przyniósł), choć wygląda zabawnie. Gdyby to był żart, to potem nie trze by angażować Czułiego do wyważania drzwi (co, swoją drogą, też zabawnie wyglądało)
Reakcja Chewiego to już inna sprawa, bo jest spowodowane zamknięciem drzwi na kilka spustów przez Luke`a po zobaczeniu Rey z mieczem świetlnym Skywalkerów.
Nie wątpię, że ta scena może mieć i pewnie ma jakieś głębsze znaczenie, z tym, że wyszło to marnie, komicznie i bardziej jako parodia, niż pokazanie reakcji zmęczonego życiem starego Mistrza.
Na podobnych zasadach można bronić wątek miłosny w "Ataku klonów". Pięknie pokazane wątki miłosne mającego być powściągliwym Jedi i starającej się być chłodną panią senator byłej księżniczki, co jednak jeśli chodzi o wykonanie było dalekie od ideału.
Tak, piękna klamra - przyznam szczerze, że nie wierzyłem w Riana i w to że ogarnie w takim stopniu film wizualnie. Wiedziałem, że będzie lepiej, bo gorzej już być nie mogło (Abrams wizualnie mi podpadł), ale żeby aż tak... to nie przypuszczałem.
W zasadzie wszystkie moje sugestie wykorzystał w filmie i dorzucił dużo więcej - mam w końcu swoje zachody słońca i chmurki, pisałem że jak jest marna lokalizacja to kręcimy w nocy, o wykorzystywaniu dymu i mgły, i o tym że jak jest tak mało rebeliantów to lepiej mieć bazę na jakimś dużym statku dowodzenia i byłoby więcej scen w kosmosie.
Zdjęcia po ataku Holdo to MISTRZOSTWO ŚWIATA (monochromatyczna cisza).
X - bo o filmie pewnie napiszę nieraz, po kolejnych seansach i przemyśleniach, za każdym razem zwracając uwagę na co innego lub po prostu zmieniając zdanie na wcześniejszy temat. Teraz jestem świeżo po pierwszym seansie i...
Ale najpierw - pewnie mało kto kojarzy, co pisałem o TFA, więc tak na wstępie, żeby każdy wiedział, czy ma do czynienia z fanbojem czy hejterkiem. Albo kimś mniej lub bardziej pośrodku. No więc tak skrótowo: wiele rzeczy mi się w TFA nie podobało i wiele podobało (przede wszystkim sam powrót SW), najważniejsze jednak było to, że TFA było dla mnie wstępem, którego właściwy odbiór przyjdzie po zobaczeniu kolejnych epizodów. 1/3 całości. Łatwo było mi sobie wyobrazić ludzi wygłaszających radykalne opinie o Disney`u po samym TFA, którzy będą te opinie musieli zmieniać po obejrzeniu TLJ. I jak już pewnie zauważyliście - to się rzeczywiście dzieje, niektóre zmiany kursu to wręcz obrót o 180 stopni.
Dla mnie takie kwestie jak przedstawienie Kylo Rena, Snoke`a, obecność znanych (z wcześniejszych filmów) ras, podążanie za utartymi schematami, etc. - wszystkie te zarzuty czekały z weryfikacją co najmniej do TLJ. Dałem Disney`owi kredyt zaufania i po obejrzeniu TLJ większości z tych rzeczy skończył się termin płatności - i można już teraz sprawdzić czy Moc się zgadza.
Do kina poszedłem z dwiema największymi obawami. Pierwsza, że będzie dużo typowo amerykańskiego humoru, którego nienawidzę. I druga, że Luke zginie - niestety nie mogłem się powstrzymać przed czytaniem recenzji, choć uważałem na spoilery. Ale ten jeden się prześlizgnął, choć nie tak dosłownie, więc jakaś tam niepewność została.
Humor rzeczywiście był. Nie było tak źle, jak sądziłem - czasem śmiechłem, czasem przesadzali. Ale to nie humor był tu problemem.
To może schematy? To już bardziej. Trochę dostaliśmy Epizod 5+6 w jednym. Same nawiązania do ESB mi nie przeszkadzają, bo to jednak nie było dokładnie to samo (to nie było coś ala kolejna gwiazda śmierci). Natomiast wszystko nawiązujące do EVI - czyli naciągane oddanie się Rey w ręce Snoke`a, scena z kajdankami, windą, próbą przekabacenia, itd. - to już jak najbardziej nazwałbym kopią. Co do samego Snoke`a... słyszałem pozytywne opinie o jego występie w TLJ. Liczyłem więc na to, że ta postać dostanie korzenie, w sensie jakąś przeszłość - tutaj małe wtrącenie, że brak korzeni to ogólnie największy problem "nowych" Star Warsów (po wyrwaniu tych korzeni, czyli EU) - i powinna je jak najszybciej odbudowywać. W każdym razie chciałem poznać jakieś tło jego historii, motywów. A tutaj główny złodupiec Disney`a znika tak szybko, jak się pojawił. Słabo. Sceny z nim same w sobie też niezbyt mi się podobały. Poza powodami wymienionymi wyżej, same dialogi były jakieś takie sztywne, zue, mroczne na siłę. Coś w każdym razie było w nich nie tak. Choć bardzo mi się podobało, jak na początku filmu zaczął litanie jakie to miał oczekiwania i nadzieje po Kylo Renie i nagle niespodziewanie przyznał, że się mylił, a później też "pacnął" go mocą. Hmm... jak tak teraz myślę, to być może Snoke to jedna z tych kwestii, o których opinia będzie się zmieniać z czasem. Zobaczymy.
Co do Kylo - plusik, jego historia ma sens, choć tutaj bardziej zahaczamy już o Luke`a, więc na razie tyle. Zaakceptowałem też Huxa jako klauna i widząc go nawet zdarzało mi się uśmiechnąć - już nie z zażenowania.
Przechodząc do strony dobra.
Leia w TFA mi się nie podobała, tutaj było już dobrze, więc ten minusik też został wymazany. Mam jedynie mieszane uczucia co do jej lewitacji w próżni.
Daisy jakaśtam nie jest dobrą aktorką, nie lubię jej postaci, to tyle na jej temat.
Na plus też Poe Dameron, z pewnością było go więcej niż ostatnio.
Finn i Rose Tico? Planeta, na którą się wybrali po tego "hakera", całkiem ciekawa, trochę mi się klimatami kojarzyła z Nar Shaddaa, ale nie podeszły sceny na niej - głównie mi chodzi tutaj o tą całą ucieczkę ze stadem jakichś zwierząt... A postać hakiera swoją drogą również bardzo in plus.
Skoro jesteśmy już przy tej planecie - można tam było wypatrywać jakichś znanych ras. Niestety na próżno. Nie mam nic przeciwko, żeby Disney przelicytował Lucasa i wymyślił nawet 10x więcej ras od niego. 20x. 100x. Spoko. Ale dlaczego na litość Bosska prawie totalnie pomijają rasy stworzone przez niego w kolejnym już filmie?
Podsumowując temat schematów i ras/planet - totalny brak wyczucia z czego czerpać i w jakim stopniu.
Walki w kosmosie i na miecze świetlne - tak na szybko: to pierwsze miodzio, to drugie słabo. To pierwsze jest coraz lepsze i Disney bije wszystko co dotychczas mieliśmy okazję oglądać (choć to nie powinno nikogo dziwić - wiadomo, technologia), a to drugie... cóż, liczyłem na więcej.
I TERAZ WJEŻDŻA DANIE GŁÓWNE. Luke Skywalker. Wiem, trochę chaotyczna ta wypowiedź, bo znowu wracam do postaci, sorry. Historia Luke`a, jego porażka, zrezygnowanie, załamanie się, udanie na wygnanie - spoko, kupuję to. Fajnie ukazana na raty z różnych stron historia z Benem Solo. Do tego świetna gra Hamila. Ostatnia walka i sztuczka z hmm (jak to nazwać) hologramem? mirażem? Cudo. To jest właśnie Luke, jakiego chciałem oglądać.
Tylko że...
Dlaczego...
On...
Musiał...
UMRZEĆ?
Tego już nie kupuję...
Han już zginął - stało się. Leia... Carrie Fisher nie żyje, więc tutaj też są "pewne ograniczenia". Hamil dobrze się trzyma, mógł być towarzyszyć nam co najmniej do końca tej trylogii, jeśli nie dłużej. Czuję ogromny żal, że to poszło w tym kierunku. Bo kierunek (Diseny`a) widać już dobrze. Oj tak, teraz już go widać.
darth_numbers napisał:
Najgorzej ocenionym przez użytkowników. To jest dokładnie powtórka sytuacji z 1999 roku, kiedy Prequele odrzuciły fanów ST starej daty. Wielu z tych ludzi zupełnie odeszło od starwarsów, zmiana była zbyt duża, szok w zderzeniu z zupełnie innym stylem niejednemu wyrwał "fanostwo" z korzeniami.
Dzisiaj mamy do czynienia dokładnie z tym samym. Pokolenie wychowane na EU i Prequelach jest już w pełni dojrzałe, i co więcej, wchodzi w wiek kiedy zaczynają kiełkować postawy zachowawcze, konserwatywne, życie przestaje być śmieszne i zabawne. W takich momentach fani po prostu zaczynają mieć dość, szczególnie kiedy dostają coś zupełnie innego, od tego na czym wyrośli, co pokochali od dziecka.
TLJ jest właśnie takim pokoleniowym filmem przełomu. Po prostu to jest niemożliwe, żeby taki film spodobał się ludziom, którym drogie są Kotory, EU, TOR, całe to uniwersum sprzed TFA. E8 jest tak polaryzującym filmem, że nic już nie będzie takie samo w tym tzw fandomie.
To co dzieje się teraz na Rotten Tomatoes to jest właśnie ten moment, obserwujemy chwilę pęknięcia na żywo, część fanów właśnie sobie uświadamia, że nie ma sensu się męczyć udając, że zależy im na czymś, na czym im ani nie zależy, ani się nie podoba. Rozbieżność ocen krytyków (ktorzy oceniają film z punktu widzenia zawodowca) i fanów (którzy oceniają film zgodnie ze swoją emocjonalną więzią z uniwersum) o tym świadczy.
Ja osobiście uważam, że TLJ jest najlepszym filmem SW w historii, to jest nowe otwarcie. Zgadzam się z oceną krytyków. Nawet oryginalna trylogia była trochę do dupy. To jest coś o wiele lepszego. Co będzie dalej, pokaże wynik finansowy TLJ, ale ja uważam że właśnie zobaczyliśmy przyszłość SW. I jak to zwykle bywa, jedni zostają na pokładzie, nowi wsiadają, a dużo wysiada. I tyle. Cześć.
-----------------------
Nie wiem czemu ten post przeszedł bez komentarza, ale Pan kolega tutaj ujął sedno sprawy. Nadchodzi nowe, stare zostało pożegnane - tak widzę TFA+TLJ. I cholernie ciężko być jednocześnie częścią starego i nowego. Może jednak też powinienem wysiąść?
Ocena filmu jako film? Bez żartów. Nie umiem patrzeć na to jak na zwykły film. Być może był dobry? Chyba tak. Gdy oglądałem Drużynę Pierścienia, to nie pamiętam, żebym tak rozwodził się nad "śmiercią" Gandalfa. Nie byłem wtedy fanem Tolkiena. No fajna postać (Gandalf), szkoda, że tak zmarnowana, ale co tam - film i tak zajebisty. Jakoś tak pewnie wtedy myślałem. Tutaj ciężko o takie podejście. Nie przeskoczę tego.
Ocena filmu jak fan SW? Za wcześnie. Na razie trwa żałoba. Jedno z pewnością już mogę teraz powiedzieć - nie tak sobie to wyobrażałem. Dostałem sporo dobrego, jest też spory zawód. Jak to się bilansuje - dopiero się okaże.
Ale już rozumiem skąd wysokie oceny krytyków i niskie fanów.
Hardrada napisał:
Nie wiem czemu ten post przeszedł bez komentarza, ale Pan kolega tutaj ujął sedno sprawy. Nadchodzi nowe, stare zostało pożegnane - tak widzę TFA+TLJ. I cholernie ciężko być jednocześnie częścią starego i nowego. Może jednak też powinienem wysiąść?
Ocena filmu jako film? Bez żartów. Nie umiem patrzeć na to jak na zwykły film. Być może był dobry? Chyba tak. Gdy oglądałem Drużynę Pierścienia, to nie pamiętam, żebym tak rozwodził się nad "śmiercią" Gandalfa. Nie byłem wtedy fanem Tolkiena. No fajna postać (Gandalf), szkoda, że tak zmarnowana, ale co tam - film i tak zajebisty. Jakoś tak pewnie wtedy myślałem. Tutaj ciężko o takie podejście. Nie przeskoczę tego.
Ocena filmu jak fan SW? Za wcześnie. Na razie trwa żałoba. Jedno z pewnością już mogę teraz powiedzieć - nie tak sobie to wyobrażałem. Dostałem sporo dobrego, jest też spory zawód. Jak to się bilansuje - dopiero się okaże.
Ale już rozumiem skąd wysokie oceny krytyków i niskie fanów.
-----------------------
Prawdziwym "złoczyńcą" w tym gwiezdnowojennym świecie nie jest żaden Snoke, lecz Disney. A to dlatego, że firmy nie obchodzą ludzie, którzy zbudowali głęboką, emocjonalną więź z tym fikcyjnym światem. Disney kupił markę za gigantyczne pieniądze i buduje nowy filmowy świat, dla nowego pokolenia, które będzie konsumentem ich produktu przez następne 40 lat. I to jest obiekt, na którym skupia swą wolę "Oko Saurona" (rada dyrektorów Disneya). Ludzie, którzy do tej pory zainwestowali tak dużo z siebie, swojego czasu, pieniędzy, poświęcili mnóstwo energii i myśli na książki, gry, komiksy, RPG, są po prostu zbędnym ciężarem.
Disney idzie prawdopodobnie w radykalnie inną interpretację starwarsów, drastycznie inną strukturę. I duża część fanów, tych właśnie "najbardziej zaangażowanych" nie jest w stanie tego zaakceptować. Po prostu to już NIE JEST TO SAMO. Ja wiem, jak bardzo trudno jest przyjąć coś radykalnie odmiennego od tego, czego się chciało, czego się oczekiwało. Mnie tak zawiodła Metallika w 1991 roku i jako 14-letni gówniarz poznałem smak "zdrady" i ból niemożliwości pogodzenia się z nową sytuacją
To samo było z prequelami, jak już pisałem, i to samo jest teraz. Czytam recenzje w tym wątku, czytam komentarze, i widzę ból i cierpienie zdradzonych kochanków. Widzę zranione uczucia, obrazę i gniew na zdradę, ponieważ najbardziej zaangażowani fani zostali po prostu porzuceni na rzecz "nowej miłości" Disneya - nowego pokolenia. Czytam te recenzje, i nie widzę właściwie ani jednej recenzji FILMU - nikt nie dyskutuje o języku filmowym, o strukturze, o technikaliach, o kierunku w którym to wszystko może pójść - a jest możliwości nieograniczenie wiele, ponieważ nowy film przeciął pępowinę, zerwał się z łańcucha i pędzi nie wiadomo gdzie, i to jest piękne. Ale niestety zdradzonego nic nie obchodzi to, że "druga połówka" pięknie się ubrała i poszła w cholerę z innym. Zostają tylko zranione uczucia.
Dla mnie jest to zupełnie zrozumiałe, i wiem czemu akurat tu na forum jest ten żal i zawód tak skoncentrowany. Przyczyna jest prosta, tu spotykają się właśnie ci "najbardziej zaangażowani", bo jednak rejestracja, setki czy tysiące postów i codzienne logowanie na stronę jest jednak oznaką zaangażowania, nieprawdaż? Są oczywiście jakieś wyjątki. Ja np nigdy nie byłem emocjonalnie włączony w te wewnętrzne sprawy świata SW, nie interesowała mnie jego historia, wewnętrzna spójność, etc. RPG, gry, książki i wszelkie inne twory pochodne są mi zupełnie obojętne. Mnie interesują tylko i wyłącznie filmy i sprawy z NASZEGO świata związane z powstawaniem tych filmów. Ale większość dyskutantów tu na forum jest jednak bardziej zaangażowana. Oni są "zanurzeni" w ten fikcyjny świat.
Stąd taki właśnie rozdźwięk między fanami a krytykami. Bycie fanem oznacza zaangażowanie emocjonalne w dzieło poza chwilami obcowania z dziełem. Krytyk nie "żyje" gwiezdnymi wojnami. Poniżej wrzucę recenzję Marka Kermode`a, zobacz jak on widzi film i starwarsy w ogólności.
Hardrada napisał:
Nadchodzi nowe, stare zostało pożegnane - tak widzę TFA+TLJ. I cholernie ciężko być jednocześnie częścią starego i nowego. Może jednak też powinienem wysiąść?
-----------------------
Łojezu.
Przeżyłem poprawki do OT (do piosenki Sy Snootles w nowej wersji do dziś nie umiem się przyzwyczaić).
Przeżyłem PT, choć z poczuciem rozczarowania raczej niż odrzucenia.
Polubiłem PT (choć ROTS wciąż musi mnie do siebie przekonywać, dziś dam mu kolejną szansę)
Nowe filmy są inne, bo są Starłorsami Trzeciego Tysiąclecia.
I`m in. I`m one with the Force and Force is with me
THIS.
Dodam od siebie, że przeżyłem wpieprzanie mi padawanki Anakina na siłę i olewkę, jaką miało TCW wobec starego EU.
Przeżyłem kasację EU.
Przeżyłem zmiany, jakie wprowadza nowy kanon wobec starego, i czytam go (ten nowy), poznaję i całkiem często mi się podoba. Kochając równocześnie stary.
Jestem, motyla noga, fanem SW. I słowo daję, że nie tak łatwo mnie zniechęcić do czegoś, co prawdopodobnie ukształtowało w dużym stopniu to, kim jestem i jak patrzę na świat... te 31 lat temu.
Bring it on, Disney.
BTW, obie muzyczne zmiany w ROTJ (pałac Jabby i świętowanie w finale) uważam za gorsze, niż wersje pierwotne. Ale przeżyłem je
Piąteczka
Miłego seansu ROTS
-Jestem, motyla noga, fanem SW. I słowo daję, że nie tak łatwo mnie zniechęcić do czegoś, co prawdopodobnie ukształtowało w dużym stopniu to, kim jestem i jak patrzę na świat... te 31 lat temu.
Bring it on, Disney.
Korporacja Disneya chciałaby wyrazić radość widząc tak duże zaangażowanie fanów oraz zapewnić, że w nadchodzących latach nie zabraknie conentu z waszego ukochanego uniwersum! Dzięki, że jesteście!
Och, cóż za szydera. Chociaż całkiem trafna, nie powiem. Otwarła mi oczy i zapewniła oświecenie, idę więc do domu, przemyśleć moje życie
Alex napisał:
Korporacja Disneya chciałaby wyrazić radość widząc tak duże zaangażowanie fanów oraz zapewnić, że w nadchodzących latach nie zabraknie conentu z waszego ukochanego uniwersum! Dzięki, że jesteście!
-----------------------
Fani korporacji LucasArts są niezmiennie mile widziani
Good, good, feel the hate, let it flow through you
THIS [2]
Od siebie dodam że przeżyłem PT, a szczególnie JarJara wdeptującego boso w kupę, skaczącego jak żaba Yodę, tekstco piasku i umieranie ze smutku.
Dzis PT nawet mi się podoba (mimo iż te rzeczy wyżej dalej nie)
Przeżyłem wciskanie Anakinowi na siłę padawanki [2]. Nawet mnie to odrzuciło na trochę od SW. Dziś mam ją w awatarze.
Przeżyłem że Rey to nie Jaina.
Nawet "Rebelsów" przeżyłem, choć szczerze to z tego serialu bardzo lubię tylko jedną taką zieloną. I toleruję Kanana do towarzystwa, z bonusem za komiks i książkę.
Jestem, kacze pióro, fanem SW od pierwszego kinowego seansu ANH, (które się nawet wtedy tak nie nazywało). Nie dzielę kanonów i nie szufladkuję ludzi po paskach. Są rzeczy ktorych nie lubię, ale po prostu staram się o nicj nie wspominać, i tyle.
Piąteczka
Bring it on, Disney! [2]
Może masz rację. W czasach gdy była tylko jedna trylogia, byłem jej absolutnym fanatykiem. Czyli w zasadzie fanatykiem Gwiezdnych Wojen ogólnie, bo do tej jednej trylogii się wtedy sprowadzały. Pamiętam też, że wyczekiwałem pierwszego epizodu Prequelów i oglądałem go w kinie, ale już kolejne 2 epizody obejrzałem chyba u kuzyna, sporo po premierze, w pirackiej wersji. Więc to moje "jaranie się" musiało wtedy coś przygasnąć.
Dzisiaj, gdy oglądam Mroczne Widmo, czuję, że jakbym je oglądał teraz pierwszy raz, to pomyślałbym, że to jest jakaś p... kpina I zawsze wywołują u mnie uśmiech na twarzy wszystkie te krytyczne głosy na temat Disneya, które jednocześnie nie widzą tych samych grzechów w Prequelach. Po prostu chyba jest tak, że pewne rzeczy uchodzą płazem jedynie w określonym wieku. Lub stadium fanostwa. Tak jak napisał darth_numbers.
Ewentualnie potrzebny jest (mi) dłuższy proces, żeby to zaakceptować. Przespałem się z tematem i powiem tak - jestem naprawdę wdzięczny Disney`owi za końcowe sceny z Lukiem, wyjęte rodem z Legend. Prawdopodobnie jakby na tym stanęło, to przeważałyby u mnie pozytywne wrażenia. Być może więc to sam fakt jego śmierci jest dla mnie problemem - niezależnie jak zostałaby pokazana. Ale tutaj też swoją drogą nie widzę sensu w jego śmierci, nie wiem dlaczego musiał odejść. Tylko Yoda odszedł w podobny sposób (Kenobi został przede wszystkim zdekapitowany*) i w jego przypadku była to raczej śmierć naturalna. Luke nie wyglądał, jakby miał umrzeć.
STOP.
Właśnie sobie odpaliłem walkę Vadera z Benem i... on tam znika wyraźnie przed zadaniem ciosu. Sprawdziłem też na szybko w Google i ponoć potwierdza to adaptacja książkowa. Czy to możliwe, że przez te wszystkie lata źle interpretowałem tę scenę?
https://i.imgur.com/cFPEFWe.gif
Zaraz się jeszcze okaże, że Anakin rzeczywiście pomógł ewakuować młodzików ze świątyni, a reszty Tuskenów z tamtego plemienia rzeczywiście nie wybił, tylko podpisał z nimi pakt o nieagresji.
Hardrada napisał:
nie widzę sensu w jego śmierci, nie wiem dlaczego musiał odejść. (...) Luke nie wyglądał, jakby miał umrzeć.
-----------------------
Wyglądało mi na to, że po prostu projekcja swej świadomości (i postaci) poprzez Moc przez pół Galaktyki wyczerpała go do cna, zużył wszystko, co miał. Plus on przecież chciał umrzeć, tyle że teraz zdecydował się to zrobić, wypełniając najpierw swoje zadanie.
Hardrada napisał:
darth_numbers napisał:
Po prostu to jest niemożliwe, żeby taki film spodobał się ludziom, którym drogie są Kotory, EU, TOR, całe to uniwersum sprzed TFA.
-----------------------
Nie wiem czemu ten post przeszedł bez komentarza, ale Pan kolega tutaj ujął sedno sprawy.
------------------------------
Ja przepraszam, ale to jest jednak jakaś bzdura Tzn. to jest totalnie subiektywne i ja np. tego tak wcale nie czuję. Na pewno nie żadne "wszyscy". Wręcz przeciwnie, jak po każdym kolejnym filmie SW, znowu złapałem ogromną ochotę na wpadnięcie w odmęty uniwersum, i to właśnie to legendarne. Zacząłem czytać Spotkanie na Mimban (kupiłem w antykwariacie i po seansie jestem sto razy bardziej zainteresowany tą kultową szmirą), a KotOR w ogóle chodzi za mną jak nigdy.
TLJ oczywiście odebrałem pozytywnie, bardzo emocjonalnie i również jako coś przełomowego. Ale... jakie dzielenie, jakie wysiadanie, jakie porzucanie jednego na rzecz drugiego?
Jedno SW
Byłem wczoraj i... wyszedłem skołowany z gigantycznym niedosytem i kolatajacym się w głowie pytaniem... czy nie lepiej by było żeby markę SW wykupił Marvel... przynajmniej byłaby szansa na zobaczenie jasnych i ciemnych charakterów władających „Mocą” razem z całą zgrają naszych „superbohaterów”.
Ogólnie bardzo dużo „nawiązań” (w zasadzie to kalka) do OT, natomiast scena w której Rey odwala kamienie to „Matrix”.
Scena z Leią poza statkiem, choć jako hołd dla Carrie Fisher wyglada obłędnie, to za złamanie wszelkich praw fizyki i biologii aż chciałem oparcie gryźć. Bombardowanie... cóż grawitacja tez tu działa jak u animków... to znaczy wtedy gdy jest niezbędna dla pozytywnych bohaterów.
Grymaszę być może dlatego bo jestem stary... (wychowałem się na OT i do dziś pamietam z jakim biciem serca i strachem wchodziłem do kina na pierwszy film, na podrobioną legitymację szkolną)... sam bym pewnie nie poszedł, dla mnie SW skończyło się wraz z wywaleniem starego kanonu do kosza... cóż... syn natomiast łyka tą papkę jak gęś... sam go w zasadzie zaraziłem, ale... li tylko OT... żałuję, że nie chce poznać starego kanonu, zwłaszcza serii „X-wingi”, czy „Ja, Jedi”... cieszę się tylko, że w Starej Republice zbytnio nie namieszali, przynajmniej to jest jakaś wspólna cześć.
Marvel należy do Disneya.
Hura?!
Cóż już dawno przestałem nadążać za tym, kto z kim i dlaczego, przynajmniej jeśli chodzi o Amerykańskie firmy.
Gdyby Marvel wykupił Star Wars jak mówisz, to ze Star Wars nie zostałaby żadna wyższa wartość, przekaz, a jedynie pełna akcji nawalanka i odmóżdżacz. Dzięki Bogu, że tak się nie stało.
Darth Rumcajs napisał:
złamanie wszelkich praw fizyki i biologii aż chciałem oparcie gryźć. Bombardowanie... cóż grawitacja tez tu działa jak u animków...
-----------------------
Oj chłopie, to jest bajka. Nie zastanawiałeś się nad przemianami fazowymi w karbonicie ostatnio?
Albo na przykład otwarcie włazu Sokoła w górnych warstwach atmosfery gazowego giganta Bespin. BAD IDEA!
dla mnie SW skończyło się wraz z wywaleniem starego kanonu do kosza
-----------------------
Aaaaaa i od tego należało rozpocząć recenzję
syn natomiast łyka tą papkę jak gęś...
-----------------------
Spoko chłopak, cała nadzieja w młodzieży
sam go w zasadzie zaraziłem
-----------------------
Tutaj szczere gratulacje
Przemiany fazowe- są zwierzęta, które hibernują, trwają badania nad substancjami chemicznymi, które wytwarzają podczas tego procesu, aby zapobiec rozerwaniu ścian komórkowych, dodatko bardzo szybkie schłodzenie zapobiega rekrystalizacji.
Bespin- porównaj z Saturnem i sondą Cassini... po prostu im większa planeta, tym gęstsza atmosfera... wysoko w chmurach mogła być podobna gęstość do panującej na Ziemi, lub nawet wyższa... inną kwestią jest jej skład chemiczny, czy byłaby zdatna do oddychania, bo Saturna absolutnie nie jest.
PS. Dzięki za gratulacje.
Wiadomo, w starwarsach jest mnóstwo rzeczy, które mogą być mniej lub bardziej w sprzeczności z prawdziwą (naszą) fizyką, ale bardzo mało rzeczy niezgodnych ze zdrowym rozsądkiem. Jeśli chodzi o te bombowce, to wiadomo, że w SW większość rzeczy w "przestrzeni kosmicznej" rozgrywa się w pewnym sensie "na płaszczyźnie". Te kosmiczne bitwy to analogia okrętów wojennych, pojedynków flot, lotniskowców i myśliwców. Nawet w "Imperium" ucieczka Sokoła to w zasadzie "płaski" lot, do tego słynnego momentu "manewru". Generalnie, nie można moim zdaniem do tych filmów podchodzić z umysłem "naukowym", szczególnie jeśli chodzi o mechanikę tego świata. Wszystkie te kosmiczne akcje z natury rzeczy muszą być bardzo uproszczone i odnosić się do codziennych doświadczeń i podstawowej wiedzy przeciętnego widza. Inaczej film byłby po prostu niezrozumiały i dezorientujący, już nie mówiąc o braku możliwości kreowania emocjonujących scen.
Naprawdę nie czepiam się szczegółów., tylko najbardziej rzucających się w oczy nieścisłości... nie przeszkadza mi „płaska” fizyka, nie czepiam się stałych grawitacji, czy przenikliwości magnetycznej, nawet tego, że w normalnym świecie pole słabnie wykładniczo wraz z odległością... gdybym tak do tego podchodził, to nie obejrzałbym żadnego filmu S-F... w dużo bardziej „naukowych” produkcjach, typu Marsjsnin, czy nawet oparty na faktach Apollo 13, że nie wspomnę o Star Treku, poczyniono, nieraz znaczne uproszczenia ze względu na zrozumiałość i dynamikę akcji.
Oczekuję jednak rozwoju tutaj a nie zwoju.
Z automatu założyłam że bomby są w jakiś sposób magnetyczne, po samej ich - ha! - fizyce. Z tego co ktoś na forum pisał, jest to już potwierdzone w przewodniku.
Ale nie próbujmy liczyć jak silne musiałoby być pole...
"Pole magnetyczne" w świecie SW oznacza chyba coś innego, niż w naszym
nie wnikam, może najpierw były wyrzucane w kierunku a potem ulegają przyciąganiu
Można próbować policzyć (magnetic fields is my speciality) choć danych mało. Niemniej sprzęt, zasoby i człowieka posiadam.
Tylko, że w realnym świecie okręty obecnie się demagnetyzje, a wcześniej stalowe kadłuby np. czołgów wystarczyło ochlapac specjalną pastą (choćby zimmerittem) i problem z głowy.
wątek Kylo i Rey zaczyna przypominać coraz bardziej wątek Revana i Bastilli?
Cóż... nie spoglądałem na to od tej strony, ale gdy to zasugerowałeś... Hmm... faktycznie, można dostrzec podobieństwa.
Pytanie, w którą stronę się to potoczy, ale rzeczywiście, jest w tym wątku coś podobnego. Aczkolwiek to może być tylko złudzenie, bo słyszałem wiele opinii, iż Rey i Kylo okażą się po prostu rodzeństwem. Ale w to absolutnie nie wierzę i sobie, jak i nam wszystkim, tego nie życzę, bo już sam zamysł jest żałośnie słaby - kolejne powtarzanie schematu w pewnym sensie. No i po prostu: nie. To może być idealny, wyśmienicie poprowadzony wątek romantyczny. Powiedziałbym wręcz, że najlepszy w całej historii SW: zarówno w filmach, kanonie, jak i EU. Tylko, żeby Abrams tego nie zepsuł.
Jednak co do jednego jesteśmy raczej w większości przekonani: Kylo kłamał o rodzicach Rey. Jaki miałby być tego cel? Nie wiem, może ta prawda zagraża mu w jakiś sposób? Albo to jakiś większy plan Snoke`a i podczas łączenia ich umysłów podsunął mu fałszywą wizję z jej rodzicami? A może powód jest bardziej przyziemny - próba przeciągnięcia jej na swoją stronę? Trudno powiedzieć, ale raczej nie powiedział prawdy o rodzicach Rey.
Niemniej jednak jeżeli to prawda i Rey w żaden sposób nie przynależy do rodu Skywalkerów, oznaczałoby to, że w epizodzie dziewiątym na więcej niż sto procent muszą być razem, bo to właśnie on jest z rodu Skywalkerów i jakoś to dziedzictwo musi być kontynuowane.
Niech Moc będzie z Wami.
Cóż, chciałbym móc powiedzieć, że czas na krótkie podsumowanie filmu, ale pisząc te słowa już mam wrażenie, że to nie będzie krótka analiza. Ogólnie jestem zdecydowanym zwolennikiem starego kanonu i całkowicie nie interesuje mnie nowy kanon (w rozumieniu pozafilmowym). Mimo wszystko oglądam każdy wychodzący film i staram się podejść do niego bez uprzedzeń. TFA mi się raczej nie podobał ze względu na rzucający się w oczy brak innowacyjności i niektóre głupstwa fabularne. R1 z kolei mi przypadł do gustu, bo nie szedł utartymi szlakami, a i głupstw fabularnych było chyba mniej. A co do TLJ.... postaram się podejść do oceny tego filmu na dwa sposoby - jako filmu samego w sobie i jako filmu w istniejącym już uniwersum filmowym (podejście bardziej fanowskie). Krótka ocena wygląda następująco: TLJ jako film mi się nawet podobał. Taki lekki, trochę bezmyślny film akcji. Średniak w kategorii filmów MCU. Jako film w ramach uniwersum moja ocena jest zdecydowanie mniej korzystna. Film był po prostu słaby. A teraz do konkretów (zbiór luźnych uwag).
Uwagi do filmu jako takiego:
- mam problem z główną osią filmu. Flota ruchu oporu (R) ucieka przed flotą first order (FO). Skaczą w nadprzestrzeń, wyskakują i się okazuje, że źli wyskoczyli za nimi. Czyli są śledzeni przez nadprzestrzeń. Jako że mają słabe zapasy paliwa (max 1 skok) to decydują się na ucieczkę podświetlną, bo okręty R są lżejsze i szybsze (cytat). Abstrahując od oczywistego bezsensu takiego stwierdzenia z punktu widzenia praw fizyki w kosmosie (jeśli są szybsze to znaczy, że będą przyspieszać co raz bardziej i w końcu wyjdą z zasięgu ostrzału imperium...) Jasne, prawa fizyki nigdy nie były jakoś mocno przestrzegane w SW, ale tą konkretną zasadę łamiemy po raz pierwszy. Nie mniej, praw fizyki czepiać się specjalnie nie będę. Bezsens tej całej sceny jest w innym miejscu. Czy FO nie mogło rozkazać paru niszczycielom dokonać mikroskoku przed flotę rebelii i wziąć ich w kleszcze? Po co ten bezsensowny pościg w podświetlnej?
- podobnie jak TFA, TLJ nie mam nic do zarzucenia od strony technicznej. Film wprawdzie znów wydawał mi się taki trochę za szybki i za bardzo pocięty, ale to raczej chyba moje subiektywne odczucie.
- humor. To bardzo dziwny element tego filmu. Trochę niespodziewany. Humor z TLJ bardziej pasuje do filmów MCU niż do filmów SW. Nie mówię, że to źle! Po prostu nie spodziewałem się tego i mam wrażenie, że ilość tego humoru była trochę „przeładowana”. Czy może po prostu nie wszystkie żarty były konieczne. Może jak by poprzednie części miały podobną dawkę humoru to by się to lepiej odbierało (zdaje się, że w MCU też humor był wprowadzany bardziej stopniowo)? Ciężko powiedzieć. Nie mniej to za równo plus jak i minus filmu.
- wątek wyprawy Finna i Rose jawi mi się trochę jako zbędny. Bo w sumie co on wniósł do filmu? Dla głównej osi w sumie był zbędny. Dał niby rozwój Finna od egoisty do bohatera, ale zdaje się, że to samo widzieliśmy już w TFA. Mam nadzieje, że w EIX nie będzie trzeba tego ponownie oglądać Wątek ten na pewno wprowadził postać Rose. Tylko czy naprawdę trzeba było ją wprowadzać w taki sposób?
- ogólna ocena fabuły filmu jest ciężka. Nie ulega wątpliwości, że jest jeden postęp - nie było totalnej zrzynki jak w TFA. To jest już spory plus. Z drugiej strony czasem mam wrażenie, że fabuła była nieprzemyślana. I była chęć wpakowania zbyt wielu rzeczy na raz do filmu. Jakoś w R1 nie było problemu ze stworzeniem ułożonej, ciekawej i logicznej fabuły (bez większych głupot). Tu mam wrażenie, że nie za bardzo to wyszło...
- jeśli chodzi o właśnie o wpakowanie zbyt wielu rzeczy to mam takie wrażenie, że film miał też przesyt sytuacji dramatycznych ze zwrotem akcji w stylu trochę „deus ex machina”. Praktycznie co chwilę pojawia się sytuacja bez wyjścia i nagłe zaskakujące rozwiązanie (Rey zabijana przez Snoke’a - zdrada Kylo, potrzask Finna i Rose - ratunek przez hakera, zniszczenie floty R - poświęcenie Holdo, zamknięci bez wyjścia w bazie - pojawienie się Luke’a itp.). Takie zwroty akcji są fajne. Ale czasem mam wrażenie, że co za dużo to nie zdrowo.
- Mary Sue. Już przy TFA mówiłem, że Rey jest „przekokszona”. No ale stawiałem, że może ma jakiś background. Ta część sugeruje, że raczej nie.... co byłoby w tym kontekście bardzo słabe. No ale Kylo mógł kłamać, więc z oceną się jeszcze wstrzymam. Nie mniej mam wrażenie, że w tej części większość bohaterów jest „przekokszona”. Rey jest taka jak w TFA. BB-8 to robi takie rzeczy, że w zasadzie to oddział szturmowy ruchu oporu to przy nim pestka. Gdyby w R1 był BB-8 to wszyscy bohaterowie by przeżyli. Poe Dameron to kolejny przykład gościa nie do zdarcia. Samotnym myśliwcem leci i obezwładnia drednota. Takich akcji to chyba nawet Anakin Skywalker nie wyprawiał, a był czułym na Moc mistrzem pilotażu i wybrańcem.
Uwagi do filmu jako części uniwersum:
- podobnie jak w TFA również w TLJ ma się wrażenie, że galaktyka jest mała. Nie chodzi mi tutaj tylko o sam świat przedstawiony. Chodzi mi o faktyczne odległości. „Pościg” floty R trwa raptem paręnaście godzin. I okazuje się, że w pobliżu planety, z której wystartowali (swojej bazy) leży ich stara baza, planeta kasyno i planeta, gdzie ukrył się Luke. Bo jednak te przeskoki Rey&Chewie czy Finn&Rose były dosyć krótkie.
- scena przedstawienia Rey przed oblicze Snoke’a to jakiś żart. Nie dość, że ta scena jest po prostu zrzynką z ROTJ (kajdanki, miecz Luke’a koło Snoke na fotelu, podgląd na niszczoną flotę R, postacie będące odbiciami z ROTJ), to wychodzi trochę jak parodia. Pompatyczna i „mroczna” i „zua” przemowa Snoke wypada strasznie sztucznie, a wręcz komicznie patrząc na jego koniec. Postać, która miała być koksem i w ogóle naj w galaktyce. Postać, która pokonała Luke’a w wyścigu o duszę Bena Solo. Zginęła ot tak, frajersko i w sumie bez wzbudzania większych emocji (bo nawet nie znaliśmy jakoś specjalnie jego motywacji). Może twórcy zrobią nam niespodziankę i w EIX jakoś Snoke wróci do życia. Ale to tylko częściowo naprawi tę karykaturalną scenę.
- za to walka z gwardzistami, która ma miejsce chwile później jest epicka! Nic dodać, nic ująć. Takich scen mogę oglądać masę!
- skoro jesteśmy już przy walce Rey i Kylo to podoba mi się ich więź widoczna w filmie. Jestem naprawdę ciekaw do czego dążą twórcy i jak chcą dalej pociągnąć ten wątek. Te ich wzajemne wizje są wprawdzie trochę dziwne, ale w ostatecznym rozrachunku je kupuje. Stanowczo mocna strona filmu.
- Poe Dameron. Bardzo fajna postać. Miałem nadzieje, że dostanie więcej czasu w TLJ (co też się stało!), ale niestety jestem zawiedzony tym co zrobiono (a raczej czego nie zrobiono!) z bohaterem. Na początku mamy jego „przekozacką” akcję w pojedynkę z drednotem. Potem wbrew rozkazom prowadzi atak większej grupy na drednota i doprowadza do śmierci większości pilotów. Po prostu miazga. W każdej szanującej się armii zostałby zdegradowany i pozbawiony dowództwa. A co robi Leia? Degraduje go o jeden stopień i po chwili wesoło wysyła do walki... Kolejny genialny pomysł Poe? Bunt przeciwko dowódcy (wiceadmirał Holdo) i przeprowadzenie nieautoryzowanej akcji za jego plecami (Finn & Rose). Co gorsza - akcja ta zakończyła się klęską (złapaniem F&R), a w ostatecznym rozrachunku ujawnieniem planu ucieczki transportowców R na planetę. Jednym słowem dwie decyzje Poe doprowadziły do masakry ruchu oporu. Czy Poe poniósł jakieś konsekwencje? Nie. Czy zrozumiał swój błąd? Nie. Zasadniczo został nagrodzony za swoje błędne decyzje. To ma być rozwój postaci... ? Jak tak dalej pójdzie to Poe powinien dostać medal od FO, bo chyba doprowadził do śmierci większej ilości rebeliantów niż Hux Rose chyba do złej osoby powiedziała "we win not by killing but by saving those we love"....
- a skoro jesteśmy przy Poe. Mam lekki problem z bombowcami R. Czy w kosmosie jest obecnie grawitacja, że bomby lecą w dół? Wiem, wiem, ogień i dźwięk w kosmosie i w ogóle. Prawa fizyki w SW są często łamane. Ale ten film zrobił to już dwa razy. I w sumie w obu przypadkach nie do końca wiem czy to było konieczne. Wybuchy i dźwięki są po to by widz się dobrze bawił (ciche dekompresje są mało widowiskowe ). A to?
- Leia i lewitacja. Myślę, że sporo już na ten temat powiedziano. Straszna scena. Co gorsza w tej scenie ginie Admirał Ackbar. Zupełnie bezsensu, bez znaczenia i bez rozgłosu. Jak dla takiej postaci to bardzo smutny koniec. Mam wrażenie, że może lepszą opcją byłoby zastąpienie Ackbarem miejsca wiceadmirał Holdo. To by było na pewno godniejsze odejście dla takiej postaci....
- a swoją drogą akcja pani wiceadmirał była epicka! Może ruch oporu powinien pomyśleć nad większą liczbą takich ataków kamikadze? Bo skuteczność mordercza.
- Luke. Sporo już było o nim napisane tutaj na forum. Dla mnie ocena tej postaci nie jest prosta. Na pewno wypada bardzo dobrze filmie. Nie wiem czy to nie najsilniejszy punkt filmu obok relacji Rey i Kylo. Aktorstwo Hamilla - super! Postać Luke’a - dobrze i logicznie skonstruowana. I jego epicka zagranie na nosie FO i Kylo. Super. Uwagi w sumie mam tylko dwie. Pierwsza jest całkowicie subiektywna - mianowicie nie podoba mi się sposób poprowadzenia jego historii. Tj. chęć zabicia Kylo w przypływie chwili, a w konsekwencji porażka i poddanie się. Inaczej sobie wyobrażałem postać Luke’a Skywalkera po starej trylogii. Po prostu ciężko mi się pogodzić z takim jego przedstawieniem. Ale tak jak pisałem - to moje odczucie i niekoniecznie wada filmu. To co mi się również nie podobało to, to jak zakończyli jego postać. Po epickiej walce Luke pada wyczerpany. Po chwili się podnosi. Siada na kamieniu. I nagle nachodzi go myśl „a umre se” i umarł. Nie kupuję tego. No chyba, że w EIX chcą nas jeszcze czymś zaskoczyć (innym niż duch mocy).
-jak jesteśmy przy duchach mocy to warto wspomnieć o Yodzie. Fajnie, że się pojawił. Scena ogólnie in plus. Zastanawia mnie tylko możliwość wpływania duchów mocy na świat rzeczywisty. Skoro mogą to robić to po co była ta cała zabawa w starej trylogii. Nie prościej było Yodzie albo Obiemu walnąć błyskawicą w reaktor Gwiazdy Śmierci i po sprawie?
Niektóre z powyższych uwag są pewnie drobne i samodzielnie bez większego znaczenia. Ale całokształt daje obraz jaki daje. The Last Jedi jest filmem w mojej ocenie nieprzemyślanym i trochę przeładowanym, ale przede wszystkim filmem mocno zrywającym z dotychczasowym uniwersum filmowym. Trochę szkoda. Ja rozumiem, że EU musiało pójść do piachu. Ale co raz bardziej odnoszę wrażenie, że oryginalna saga zmierza w tę samą stronę.
(jeśli są szybsze to znaczy, że będą przyspieszać co raz bardziej i w końcu wyjdą z zasięgu ostrzału imperium.
Czepiasz się
Jeśli są szybsze, to znaczy że okręty FO (freudowska pomyłka, prawda?) nie będą się w stanie zbliżyć. Różnica możliwości mogła być zbyt mała, by przeciwnika zgubić.
W ANH tak samo Ci przeszkadzała szybkość Sokoła i 12 parseków?
Czy FO nie mogło rozkazać paru niszczycielom dokonać mikroskoku przed flotę rebelii i wziąć ich w kleszcze?
Raz, że nie wiem na ile łatwo się wylicza trajektorie w nadprzestrzeni, żeby wyjść komuś `za plecy`, a dwa - w TESB Ci nie przeszkadzało że Vader nie kazał zrobić mikroskoku na drugą stronę pola asteroid?
Czy w kosmosie jest obecnie grawitacja, że bomby lecą w dół?
Jest na to osobna gałąź wątku
Raz, że przy braku grawitacji przyłożenie siły w kierunku celu spowoduje, że bomby będą w nim podążać.
Dwa, że podobno w grę wchodziło oddziaływanie magnetyczne
Czy Poe poniósł jakieś konsekwencje?
Co miała zrobić? Zdegradować do szeregowca czy wysłać do mycia garów?
Cały czas był najlepszym pilotem o cechach przywódczych. Cena za to, że nauczył, była oczywiście wysoka, bardzo wysoka.
zniszczenie floty R - poświęcenie Holdo
Holdo poświęciła się przecież już w chwili, w której została sama na głównym statku - po wyczerpaniu paliwa i tak by zginęła.
Tak tylko
-czepiasz się
Jeśli są szybsze, to znaczy że okręty FO (freudowska pomyłka, prawda?) nie będą się w stanie zbliżyć. Różnica możliwości mogła być zbyt mała, by przeciwnika zgubić.
W ANH tak samo Ci przeszkadzała szybkość Sokoła i 12 parseków
Jasne, że to tylko czepianie. Jak pisałem - podchodzę luźno do praw fizyki i SW. Ot, bardziej luźna uwaga. I przeszkadza mi w podobnym stopniu co Sokół i 12 parseków
Raz, że nie wiem na ile łatwo się wylicza trajektorie w nadprzestrzeni, żeby wyjść komuś `za plecy`, a dwa - w TESB Ci nie przeszkadzało że Vader nie kazał zrobić mikroskoku na drugą stronę pola asteroid?
Cóż, TFA pokazało, że można wyjść praktycznie na orbicie planety tuż za tarczą planetarną (patrz Sokół Millenium). W tym przypadku nie trzeba martwić się o takie szczegóły - margines błędu może być spory, bo wyskoczenie nawet spory kawałek przed flotą R wystarczyłby dla niszczycieli FO (tak, wszyscy wiemy, że tak naprawdę to Imperium ) do osaczenia floty R. Więc uważam, że to bezsens.
W TESB wydaje mi się, że przeskoczenie pola asteroid by nic nie dało, bo Sokół zawsze mógłby się w tym polu ukryć. Więc nie do końca rozumiem argument
Raz, że przy braku grawitacji przyłożenie siły w kierunku celu spowoduje, że bomby będą w nim podążać.
Dwa, że podobno w grę wchodziło oddziaływanie magnetyczne
Hm, no to muszę doczytać tę kwestię. Aczkolwiek oddziaływanie magnetyczne brzmi raczej na jeszcze większą komplikację niż odpowiedź To pierwsze ma więcej sensu No ale prawa fizyki to nic ważnego.
Co miała zrobić? Zdegradować do szeregowca czy wysłać do mycia garów?
Cały czas był najlepszym pilotem o cechach przywódczych. Cena za to, że nauczył, była oczywiście wysoka, bardzo wysoka
Na pewno pozbawić dowództwa. A jak widać tego nie zrobiła. I właśnie nie wiem, czy się nauczył. Bo niby, która scena na to wskazuje?
Holdo poświęciła się przecież już w chwili, w której została sama na głównym statku - po wyczerpaniu paliwa i tak by zginęła.
Oczywiście, jest tutaj pewien skrót myślowy. Chodziło mi o "zawrócenie" i skok w nadprzestrzeń przez statki FO.
Mikroskoki - Hmm... nie wiem na czym polega skok w SW (tego chyba nikt nie wie), ale z dostępnych teorii tuneli czasoprzestrzennych wynika, że prościej i mniejszym wydatkiem energii jest wykonać dalekie tunelowanie, niż bliskie... zresztą z dala od masywnych ciał zakrzywienie czasoprzestrzeni jest tak niewielkie, że nawet gdyby wykonać tunelowanie, to przesunąłby nas o ułamek sekundy/ ułamek metra.
Luke - I w rzeczywistości przed samą śmiercią przychodzi moment ożywienia, moment odzyskania przytomności... tak sobie to tłumaczę... jeszcze, ostatkiem sił się pozbierał, a potem... cóż... zjednoczył się z Mocą... inną kwestią jest to, że nigdy wcześniej nie było takiej emanacji potęgi Mocy - materializacja setki parseków od miejsca pobytu.
Yoda (i Luke) - cóż... tłumaczę sobie ten fenomen tym, że możliwe to jest tylko w pobliżu potężnych skupisk Mocy... choć Yoda przebywając na Yavin też powinien tak potrafić (zniszczyć Gwiazdę Śmierci), no chyba że, Luke przewyższył Yodę potęgą...
-Po epickiej walce Luke pada wyczerpany. Po chwili się podnosi. Siada na kamieniu. I nagle nachodzi go myśl „a umre se” i umarł. Nie kupuję tego.
Jest coś w tej scenie co nie daje mi spokoju.
Za pierwszym razem gdy oglądałem, odniosłem wrażenie (podobnie jak kilka osób na forum), że coś do niego leci - na tle słońca jest przez chwilę taki ciemny punkt, którego w następnych ujęciach już nie ma.
Dzisiaj przyjrzałem się tej scenie dokładniej i gdy Luke się podnosi to patrzy w kierunku słońca z miną "coś do mnie leci" jakby coś zobaczył i widzimy ciemną plamkę na tle słońca. To nie jest wzrok mistrza który spogląda w głąb siebie.
Następnie CIACH Luke siada z miną "OK zmieniam stan skupienia"
Coś tu nie gra, albo jest źle zagrane przez Marka, albo coś wycięto z filmu - takie mam wrażenie.
Po pierwsze dla Hala - tak jednak IMAX robi zdecydowanie różnicę w tym wypadku.
Po drugie poza mną i starszym młodym, reszta naszej grupy to tacy niedzielni fani - filmy znają (najstarsi byli w kinie na OT będąc w ciąży z tym średnim pokoleniem XD), ale całe Eu to dla nich kosmos. No młodszy młody jeszcze kreskówki SW wszystkie zna.
I teraz tak.
Najmłodszemu podobało się, bo dużo zwierzątek i bitwy i piękne Crait, ALE uważa, że należałoby wyciąć wszystkie sceny z wizjami Rey i Kylo bo to takie bez sensu i straszne nudy. To jeszcze ten wiek
Starszy nastolatek dziwnym trafem nic nie mówił o Kylo i Rey ale co mnie zaskoczyło, za ulubioną scenę uważa Leię w kosmosie - bo to takie pieknie magicznie starwarsowe. I oczywiście obojgu podobało się Canto Bight, a zwłaszcza fathiery.
Średnie pokolenie też zadowolone - największy plus scena z Yoda i walka z gwardzistami. I ucieczka na fathierach. I uwaga - to co powiedziała Rose o zwyciężaniu - bo nie gloryfikujemy bohaterskich samobójców, jeszcze tak pokazanych. Nie w obecnych czasach.
A najstarsi? Mieszane uczucia. Bo polowa bardzo zadowolona, scena która wywołała np wybuch smiechu emerytowanej nauczycielki, to Kylo podskakujący Luke`owi na Crait ale mówiła też, że bardzo jej się podobało jak pokazano Luke i Leię i że to byli tak bardzo jej bohaterowie.
A druga połowa niepewna. Bo film fajny i piękny wizualnie, ale... to już są inne gwiezdne wojny. Z tych starych zostało mało, jak te kostki Hana, które znikają. I teraz albo się za tym pójdzie albo odrzuci.
Po czym nastąpiła burzliwa dyskusja, bo część najstarszego pokolenia oczywiście się nie zgadzała i zapadł consensus by do kina pójść jeszcze raz
Mi po 3 razie podobało się jeszcze bardziej, choć teraz muszę uczestniczyć w milionie dyskusji i rozkmin aaaaaaa (CO jadł Chewie skoro biedak nie mógł Porgów, skąd dzieci wiedziały o bitwie itp itd...)
Mam pewną hipotezę, dlaczego obecnie bardziej krytycznie odbieramy takie filmy jak SW...
Wydaje mi się, że wiąże się to z rozwojem cywilizacyjnym... już jakiś czas temu musiano w filmach nauczyć aktorów posługiwania się komputerem... weźmy filmy z lat `80, czy `90, wali się w klawiaturę jak popadnie, w dzisiejszych produkcjach już tego nie ma, jest za to wrażenie, że aktor wie co naciska, nie wali bezmyślnie w jedno miejsce - działanie takie nasiliło się wraz z rozpowszechnieniem domowych komputerów. Obecnie, wraz z coraz szerszym dostępem do przestrzeni kosmicznej, dostępnością transmisji z ISS, startów rakiet, lotów sond kosmicznych, rośnie świadomość problematyki podróży kosmicznych, a wraz z nią i wymagania co do filmów przedstawiających podróże międzyplanetarne. Jestem przekonany, że jeszcze za mojego życia, widownia zacznie się czepiać "płaskości" walk kosmicznych, czy też niezgodności z podstawowymi prawami fizyki, w tym i z prawami Keplera.
Poświęciłem parę chwil na przegląd krytycznych ocen na Rottentomatoes, Metacritic oraz IMDb i z grubsza można wyróżnić następujące przyczyny (często się łączą):
- film StarWars powinien zawierać...
- dlaczego nie wytłumaczono wszystkiego
- jak mogliście to zrobić TYM bohaterom
- co to za pomysł z tym humorem
- precz z lewactwem
- Di$ney
- dziury w scenariuszu
Są też pretensje bardziej szczegółowe, czasem mam wrażenie że będące wynikiem oglądania jednym okiem...
Jeszcze widzialem zarzuty, ze nie było wątków LGBTjprdl... I że dalej tylko "chłop z babą"
I że fil promuje mięsożerców vel wegetarianizm, w zależności od jadłoorientacji piszącego.
No nie dogodzisz....
W sumie to ja się głównie przyczepię dwóch punktów:
Muzyka- przepraszam, ale nic charakterystycznego czy nowego nie wpadło mi tam w ucho a liczyłem na jakiś nowy "First Order March" (Zwłaszcza gdy przylatuje cała flota)
Phasma- znowu dużo jej na plakatach, reklamówkach, kubkach, a w filmie to miała mniej czasu niż odłamki kadłubów rozlatujących się okrętów. Jeśli jeszcze w TFA faktycznie robiła za dowódcę polowego szturmowców no to w tej części równie dobrze mogłoby jej nie być.
Jestem po dwóch seansach, 3 dni od premiery i chyba ochłonąłem na tyle żeby kilka słów napisać. Na chłodno, bez tych wszystkich emocji które kotłowały się we mnie przez ostatnie 2-3 dni.
Na wstępie zaznaczę że nie należę do fanów TFA, jednak nie uważam również tego filmu za totalne dno. Jest to średnio udany remake ANH ale samodzielnie całkiem zręcznie poprowadzony film. TLJ chciał iść nieco inna ścieżką, chciał zaskoczyć, złamać schemat jednak koniec końców twórcy polegli. I to sromotnie.
Sama fabuła filmy jest tak banalna że wymyślono ją chyba na przerwie śniadaniowej. Przez większość filmu jest to wyścig ślimaków (i idiotów) w kosmosie! No bo jak można oprzeć film na ucieczce jednego statku przed kilkoma niszczycielami i dreadnoughtem? I jeszcze nie wiem kto wychodzi na większych idiotów: pajac Hux i jego Ostatni Porządek czy Pani admirał, której genialny plan polega na... czekaniu aż paliwo się skończy? Ale nie jest to to, co położyło ten film. Epizod VIII to przede wszystkim film bez klimatu SW, bez magi tego uniwersum, bez muzyki, bez wyrazistych bohaterów a jako środkowa część trylogii pokazuje na również przerażającą prawdę: ta trylogia jest zrobiona bez większego i przemyślanego planu, bez przekazu jaki powinien kryć się za SW, bez tej szczerości i bezpretensjonalności, które dało nam 6 oryginalnych filmów.
Sam film jest również przeciętnie zmontowany, niektóre przejścia i montaż scen aż wołał o pomstę do nieba. Owszem mamy tutaj ciekawe sekwencje jednak niedoróbek jest sporo. Nowe lokacje to po prostu fan fiction a nie odległa galaktyka. Canto Bright jest nijakie wizualnie i zbędne scenariuszowo. Obok kilku ładnych i ciekawych ujęć mamy takie które wyglądają wręcz serialowo.
Muzyka w żadnym epizodzie nie była tak niezauważalna. Oprócz starszych, znanych nam kawałków nic nie wpada w ucho, nic nie wywołuje emocji i nie zostaje z nami. Chyba czas mistrza Williamsa przeminął i trzeba było dać mu odpoczywać na tej emeryturze.
Postacie, to one w zasadzie choć trochę ratują ten film. Rey nie jest już taka irytująca, (Daisy poprawiła nieco warsztat aktorski aczkolwiek teraz po prostu recytuje tekst z pamięć jednak to wciąż poprawa w porównaniu do jej nadekspresyjntawej postawy z epizodu VII) , jej interakcje z Lukiem i Kylo są ciekawe jednak ona dalej jako postać jest płaska jak ekran telewizora. Co ją motywuje do działania, skąd w niej taka wielka moc, dlaczego robi to co robi i dokąd zmierza? Zapomnijmy o odpowiedziach na te pytania. Z drugiej strony Ben Solo przez pół filmu nie ma nic do zrobienia. Wszystko co się o nim dowiadujemy to retrospekcje i wspólne sceny z Rey.. I o ile jest to dość ciekawe, a zabójstwo Snoke`a niespodziewane to jednak zachowanie status quo przez Bena i Rey to niestety brak odwagi twórców, którzy przez długą część filmu obiecują nam że to nie pójdzie tak jak powinno i na koniec się z tego wycofują i zostajemy razem z kryształową Rey i złym Kylo, który jest zły i basta. Finn – całkowicie zbędny w tym filmie, bez pomysłu a jednak prawie udało się coś wycisnąć z tego ex-szturmowca – mógł zginąć kapitalną śmiercią, ratując resztki Ruchu Oporu i jednocześnie pięknie odpłacając się Ostatniemu Porządkowi ale… była Rosa. Do niej jeszcze wrócimy. Poe Dameron, nasz pilocik z gorącą głową, chyba mająca najwięcej charyzmy postać (dzięki dobremu aktorowi jakim jest Oscar Isaac) niestety tutaj wypada bezmyślnie, głupio, z resztą jak cały Ruch Oporu. Z postaci wprowadzonych w epizodzie VII mamy jeszcze Huxa, który obecnie jest jedynie comic relifem, tak najwyższy rangą militarny przywódca Ostatniego Porządku jest błaznem lecz to nie on dzierży palmę pierwszeństwa jeśli chodzi o mega zawód jaki zaserwowali nam twórcy. Pierwsze miejsce dla Snoke’a, przekoksa mocy, który potrafi wszystko, wszystko przewiduje i wszystko potrafi a ginie jak ostatni frajer. Co więcej twórcy wprowadzają go i uśmiercają tak szybko, bez jakiegokolwiek tła oraz podbudowania że mamy najgorszego złoczyńcę drugoplanowego w SW!
Słówko o nowych postaciach. Pamiętamy jak świetnie w tym uniwersum potrafiono przedstawiać nowe postacie drugoplanowe. I jak dobrze potrafiły one zapadać w pamięć, nie będąc przy tym również szczególnie rozbudowanymi bohaterami: Maul, Dooku, Grevious, Boba Fett czy Lando Carlissian. Znamy i pamiętamy ich nie tylko my ale i również niedzielni widzowie. Będąc chwilkę na ektranie potrafili skraść nasze serca i zafascynować nas. Kogo mamy tutaj? Rose, czyli małą azjatkę będącą jedynie zwykłym elementem fabuły, postępująca idiotycznie i nieracjonalnie. Admirał Hondo, która, jak mamy uwierzyć, jest genialnym strategiem, a jej jedyny plan to powolna ucieczka i taranowanie statku. No brawo! Thrawn z politowaniem pokiwałby tylko głową. I creme de la crème czyli DJ, „żulek” z dziurawymi skarpetami, który pojawia się tak szybko jak znika. Boba Fett przewraca się w żołądku Sarlacca.
Luke i Leia zasługują na osobny akapit. Doceniam grę Marka Hamilla w tym filmie. Wiem że pomimo tego, że on sam nie wierzy w taki rozwój postaci Luke’a to dał z siebie wszystko. Brawo. Jednak Luke nigdy nie postąpiłby w taki sposób, rzucając wszystko i uciekając. Nie skreśliłby również Bena, skoro wierzył w ojca do samego końca. Leia natomiast powinna zginąć w próżni. Raz że jej powrót z próżni jest po prostu głupi, dwa że potem jej rola w całym filmie jest zbędna. Samej grze Carrie Fisher nie mam natomiast nic do zarzucenia.
Nie wybaczę natomiast zniszczenia BB-8 i zrobienia z niego totalnego deux ex machina. Sympatyczny droid z poprzedniego epizodu to teraz jednoosobowy legion, który potrafi wszystko. C-3PO jest i tyle. Mój ulubiony R2 ma jedną dobrą scenę i tyle. Nikogo on nie obchodzi. Cameo mistrza Yody, o ile bardzo miłe dla fanów niesie ze sobą jednak kolejną głupotę – fizyczny wpływ na świat materialny. Coś czego duchy mocy robić nie powinny.
Humor. Saga Star Wars zawsze miała humor raczej delikatny (popisy Jar-Jara to inna rzecz). Tutaj mamy niezłe wstawki humorystyczne, które są zabawne i dobrze pasowałyby w takim MCU lecz nie pasują wcale. Natomiast robienie z SW filmu samoświadomego, wyśmiewającego to świat jest takim niezrozumieniem tematu, że aż dziw bierze że ktoś na to pozwolił. A scena z żelazkiem się nie wydarzyła. Czegoś takiego nie było. Nigdy.
Koniec końców to co jednak boli mnie najbardziej (oprócz idiotyzmów fabuły, słabych postaci i niepotrzebnych wątków) to ogólna ubogośc wizualna tego filmu i całego uniwersum. Film za 150 mln bucksów wygląda biedniej niż nakręcona za „grosze” Nowa Nadzieja? Jak to jest możliwe?! I dlaczego wojna Ostatniego Porządku z Ruchem Oporu wygląda jak starcie lokalnych watażków na krańcu galaktyki. A i jeszcze czas i miejsce akcji: czy ktoś w ogóle ogarniam tam że to wszystko czasowo jest niemożliwe? Chyba że chcą aby cała trylogia sequeli rozegrała się w 2 tygodnie? O porządnych walkach na miecze świetlne nawet nie śmiem marzyć skoro dla twórców najlepszym duelem SW jest pojedynek Vadera i Obi-Wana na Gwieździe Śmierci.
Przepraszam za lekki chaos w tym co napisałem. O filmie mógłbym rozprawiać jeszcze długo. Naprawdę jak dla fana ze sporym stażem „Ostatni Jedi” to ogromny nóż wbity w plecy. I nie chodzi o to że jest to film z nowymi rozwiązaniami (bo de facto nie jest). Ja zawsze chciałem rozwoju i świeżych pomysłów. Lecz nie idiotyzmów byle zaskoczyć widza. I jestem pierwszym, który pochwaliłby „Ostatniego Jedi: gdyby tylko był tylko dobrym filmem z nawet najbardziej kontrowersyjnymi pomysłami.
P.S. Scena z żelazkiem naprawdę nie miała miejsca. Mówię serio.
Pod wszystkim się podpisuję. Poza dwoma kwestiami; DJ akurat jest całkiem ciekawą i chyba jedyną dojrzałą oraz spójną postacią, a po drugie wpływ duchów na świat fizyczny już był w EU i nikt nie miał z nim problemów. Natomiast Oscar Isaac, nie widzę w nim dobrego aktorstwa. A muzyka rzeczywiście jest po prostu żadna, jakby jej nie było. BB-8 natomiast od początku był takim przekoksem, teraz tylko dorobili mu scenkę z łazikiem, która jest idiotyczna do kwadratu.
-Pisząc w skrócie: Ostatni Jedi to film słaby i pełen wad, który nie jest filmem godnym miana Gwiezdnych Wojen. To film pełen niedoróbek i ogromnych dziur scenariuszowych, które obrażają przeciętnego widza, nie mówiąc już o fanach uniwersum. Film ten jest jednak minimalnie lepszy od tragicznego Przebudzenia Mocy, ponieważ zawiera kilka oryginalnych pomysłów, momentami jest też kierowany do widza nieco dojrzalszego. Tli się w nim iskra pomysłowości, której dotychczasowe disnejowskie dzieła były pozbawione. Niestety ponowne kalki i kopie scen, wątków i rozwiązań z poprzednich epizodów, a także kiepska jakość samego filmu, scenariusza i aktorstwa uniemożliwiają Ostatniemu Jedi zostanie przyzwoitym filmem, a już na pewno zostanie przyzwoitym filmem z uniwersum Gwiezdnych Wojen.
Rozpocznę od tego, że do filmu podchodziłem bez jakichkolwiek oczekiwań. Miałem jednak pewną nadzieję - oceniając trailery i inne informacje - że będzie to film minimalnie choćby lepszy od Przebudzenia Mocy. Pod tym względem okazało się, że miałem rację. Ostatni Jedi wciąż cierpi jednak na wszystkie schorzenia związane z disnejowskim "krajobrazem po bitwie", czyli krajobrazem uniwersum Star Wars po disnejowskiej masakrze, którą dokonano w żaden sposób nie licząc się ze starymi filmami i rozwiązaniami, czy ustaleniami, które obowiązywały już w naszym lucasowym uniwersum. Brak konsekwencji to jeden z największych problemów tego dzieła.
Postaram się jednak ocenić osobno każdą płaszczyznę tego filmu - dzięki temu zabiegowi ocena Ostatniego Jedi nieco się też podniesie.
Zacznę od crème de la crème dla każdego fana Gwiezdnych Wojen: czyli kwestii klimatu oraz spójności z uniwersum. Jest to bez wątpienia najsłabsza strona tego filmu i jeśli ktoś liczył na jedno lub drugie to srogo się zawiedzie. Klimat Ostatniego Jedi to klimat marvelowskiej składanki ze zmodyfikowanymi genetycznie bohaterami z Gwiezdnych Wojen, ale na pewno nie klimat Gwiezdnych Wojen. Klimat Gwiezdnych Wojen skutecznie psują zupełnie nieśmieszne gagi i dowcipasy, w tym kompletnie obrażające widza sceny (jak np. początkowa `przezabawna` konwersacja Poe z Huxem), gdzie brakowało mi jedynie sztucznego śmiechu z puszki, który powinien odzywać się gdzieś w tle, aby uzmysłowić nam, że mamy zacząć się śmiać. Jakby tego było mało nasi bohaterowie to dalej Mary Sue i Hannah Montany, czyli disnejowskie wzorce bohaterów i bohaterek nieskazitelnych, mentalnie i fizycznie nastoletnich, od pucybuta do milionera, najlepiej w 48 godzin.
Szczególnym przypadkiem takiej właśnie disnejowej postaci jest "Rose", która od przysłowiowego przegrywa z piwnicy, który ze łzami w oczach patrzy na "bohatera" ewoluuje do prawdziwej bohaterki, która całuje Finna, emancypuje się seksualnie, popisuje się bohaterstwem i rzuca jeszcze przemądrą sentencję godną samej disnejowskiej Pocahontas. Przemiana wirtuozerią i kunsztem godna, ale... "Mody na sukces".
Gwiezdnowojenny klimat całkowicie psuje też zupełny brak wiarygodnego zła i ciemnej strony mocy. Zamiast bohaterów przerażających, a przynajmniej przeciwników budzących minimalny szacunek Disney zdecydował się dalej bombardować nas "Złymi" rodem z The Clone Wars, czyli komicznymi nieudacznikami, którym należy raczej współczuć i kupić bilet do specjalnego ośrodka dla upośledzonych czarnych charakterów.
Złym nic się nie udaje, a ich lider jest wręcz żałosną kreaturą, która zostaje zabita z mniejszą trudnością niż Phasma lub trzech szturmowców. Po co Najwyższemu Porządkowi te wszystkie niszczyciele skoro dowodzą nimi życiowi nieudacznicy, a nadają się jedynie w charakterze fajnego tła dla wyczynów Poe? Do wątku żałosności Najwyższego Porządku jeszcze wrócę - w tym miejscu zaznaczę jeszcze tylko, że zabieg ten jest prawdopodobnie celowym działaniem, które wiąże się z założeniem korporacji, aby nie czynić filmu zbyt strasznym i poważnym, co uniemożliwiłoby jego odbiór dzieciom w kategorii wiekowej 4 - 6 lat. Klimat zupełnie też rujnuje fatalne aktorstwo, sceny `rozmówek telepatycznych` z takimi kwiatkami jak "mógłbyś się ubrać Kylo?!". Brakowało mi do tego tylko przyłapania na onanizmie. Choć to przynajmniej dodałoby temu wszystkiemu trochę pikanterii i uatrakcyjniło te postacie, bo trzymanie się za rączkę pachniało już naprawdę wstępem do cyberseksu. Ogółem kiepskie poczucie humoru i dialogi na poziomie pyskówek ze szkoły to dalej bardzo mocna strona disnejowskiej twórczości. To samo miało też Przebudzenie Mocy - ale wtedy wiele osób zaczarowała `magia`... Teraz to wszystko jest już zdecydowanie bardziej widoczne, choć pisałem o tym już wcześniej.
Odstawiając sam klimat na bok należy podkreślić, że film ten zrobiony jest przez ludzi (partaczy?), którzy nie tylko nie mają minimalnego choćby szacunku do uniwersum, ale też ignorują zupełnie kwestię spójności zasad panujących w świecie przedstawionym. Ostatni Jedi jest filmem, gdzie wszystko podporządkowane jest serii scen, a nic nie rządzi się prawami uniwersum. W tym filmie zabrakło jednego choćby konsultanta, który wie cokolwiek na temat bitew kosmicznych, wojskowości w uniwersum, sensowności określonych działań i tak dalej. Nawet zwykły przeciętny absolwent szkoły morskiej w roli eksperta mógłby z powodzeniem uchronić ten film przed tyloma bredniami i katastroficznymi rozwiązaniami fabularymi. Zdrowy rozsądek i budowanie spójnego świata zastąpiła tu brawurowa żądza tworzenia `epickich` scenerii. W tym momencie już nawet uniwersum Harry`ego Pottera, Piratów z Karaibów i Marvela oraz South Parku ma więcej sensu i spójności od świata Gwiezdnych Wojen.
Poniżej krótka lista największych scenariuszowych bzdur i dziur, które dla każdego fana są zresztą raczej oczywistością:
1) Niszczyciele gwiezdne nieposiadające jakichkolwiek działek zdolnych do walki z myśliwcami, dzięki czemu samiutki Poe ośmiesza okręt flagowy Najwyższego Porządku i wysadza wszystkie jego wieże siedząc za sterami pojedynczego myśliwca. Scenki niczym z fantazji albo Lego Star Wars. Hux bije przy okazji rekordy w byciu żałosnym typkiem, który dowodzić powinien co najwyżej żółtą gumową kaczuszką w swojej wannie.
2) Ta sama scena: Poe masakruje niszczyciela gwiezdnego, a wszystkie pozostałe ani mu nie pomagają ani nic, tylko stoją i są odległą dekoracją. W kolejnych scenach mamy jeszcze kilka bombowców, które całymi minutami w sposób zupełnie niezagrożony lecą sobie w stronę niszczycieli. Pilotka bombowca, który dokonuje ostatecznie zrzutu bomb ma czas żeby dotykać medalionu, stracić i odzyskać przytomność itd... W tym czasie nic absolutnie się nie dzieje bo wszyscy od początku i tak wiemy jak to się skończy. Realizm trafia do kosza po raz kolejny, a wszystko jest podporządkowane scenie tak sztucznej, że cała dramaturgia zupełnie znika i nie da się jej odnaleźć.
3) Scena zupełnie idiotycznego i pozbawionego sensu wielogodzinnego pościgu za pojedynczym okrętem, która jest osią całego filmu. Jeżeli flota Imperium miała paliwo (a miała) i mogła cały czas namierzać okręty Ruchu Oporu (a mogła)... To dlaczego nie wykonała po prostu mikroskoku by dogonić te uciekające statki przy pomocy swojego hipernapędu. Nawet gdyby ten krążownik Ruchu Oporu znowu odleciał to po chwili skończyłoby mu się paliwo, a przecież mogąc go namierzyć Najwyższy Porządek i tak by go chwilę potem odnalazł. Równie dobrze Najwyższy Porządek mógł też posłać desant, wysłać więcej myśliwców, mniejszych statków, część niszczycieli zawrócić i wykonać okrążeni aby wziąć wroga w kleszcze... Cała ta koncepcja "wielogodzinnej ucieczki" jest też o tyle idiotyczna, że zakłada wprost, że niszczyciele gwiezdne są wolne, toporne i w zasadzie do niczego w konfrontacji z czymkolwiek, co jest mniejsze. Małe = szybsze! Jest to o tyle szokująco głupie założenie, że już w Nowej Nadziei sam Han Solo chwali się, że jego superszybki Sokół Millenium jest superszybki bo właśnie jest w stanie dogonić te wielkie imperialne statki, a nie tylko prześcignąć te malutkie. Kolejny raz ktoś nie pofatygował się by zachować spójność choćby z oryginalnymi filmami. Nowy Kanon ma już dużo więcej poważnych dziur niż całe EU razem wzięte.
4) Idziemy dalej. Zasady dotyczące nadprzestrzeni. Raz jest to teleportacja ze Star Treka. Raz jest to coś, co trwa mnóstwo godzin, ale w zasadzie wszyscy ciągle teleportują się i przenoszą jak w Star Treczku (co jest osiągnięciem i osobistym wkładem Pana Abramsa już z poprzedniego filmu), co podwójnie śmieszy bo zarówno w prequelach, jak i oryginalnej trylogii każdy lot nadprzestrzenny zajmował całkiem sporo czasu: dlatego np. w Ataku Klonów Anakin i Padme postanowili ratować Obi-Wana (bo mieli bliżej do Geonosis z Tatooine, niż Jedi z Coruscant), czy też dlatego podczas lotu nadprzestrzennego z Tatooine na Alderaana Obi-Wan zdążył jeszcze dodatkowo szkolić i trenować Luke`a (Nowa Nadzieja). Twórcy Disneya nagminnie jednak ignorują zasady wprowadzone przez Lucasa, a nawet te wprowadzone i zaakceptowane już przez siebie. Raz można to wybaczyć, ale powtarzanie tego raz za razem dowodzi chyba tylko tego, że Disney odwala zwyczajną fuszerę.
5) Brak jakiegokolwiek sensu w scenach kosmicznych i dotyczących elementarnych zasad technologicznych jest w tym filmie tak ogromny, że omówię jeszcze tylko dwie ostatnie kwestie tego typu, bo cały wątek zasługuje na osobny artykuł. Ucieczka promów Ruchu Oporu, która miała się udać, bo uwagę Najwyższego Porządku odwracał uciekający krążownik... To z kolei zakłada, że całej flocie Porządku wysiadły chyba wszystkie skanery, urządzenia i nie potrafią dostrzec na radarze statków wielkości promów zmierzających na jedyną planetę w okolicy. Sprawa numer dwa: taranowanie małym krążownikiem niszczyciela gwiezdnego przy użyciu nadprzestrzeni: gdyby to było możliwe to budowanie jakichkolwiek dużych statków nie miałoby większego sensu bo wystarczyłoby posyłać bezzałogowe korwety i fregaty w nadprzestrzeń i taranować nimi każdego niszczyciela. Tak samo można byłoby zniszczyć nawet wszystkie Gwiazdy Śmierci do kupy wzięte. Tanio i szybko.
6) Teraz sprawa odległości: Ostatni Jedi jest tak klaustrofobiczny, a Galaktyka w nim tak mała, że woła to o pomstę do Dżordża Lucasa. Świat Star Wars jest już mniejszy od uniwersum Star Treka i wszystkich pozostałych. Shire we Władcy Pierścieni jest bardziej ruchliwy, pełen życia i postaci niż cała "Galaktyka" do kupy wzięta. To odczucie powiększa tylko fakt, że cały Ruch Oporu to jakieś 30 osób na krzyż, z 10 stateczkami. Na koniec wszyscy mieszczą się już na samym Sokole Millenium, a już wkrótce da się ich policzyć na palcu jednej ręki. Do tego nikt z całej Galaktyki nie chce im pomóc... Ale dziwicie się?! Kto by chciał pomóc zbieranie dwudziestu luda w walce z posiadającym dziesiątki superniszczycieli Nowym Imperium? To wręcz niesmaczne i niedorzeczne jak bardzo ten film psuje space operowy pierwiastek, który zawsze był jednym z najważniejszych dla całego świata Gwiezdnych Wojen. To już nie Gwiezdne Wojny ale Wojna Domowa... i to ta z polskiego serialu, który swoją skalą przebija już chyba nawet rozmiary świata od Disneja.
7) Kwestia zupełnie zniszczonego Luke`a Skywalkera. Niestety. Ostatni Jedi całkowicie rujnuje tę postać. Otrzymujemy w tym filmie sylwetkę typa, który niczym "Creepy Molester" albo Morderczy Pedobear wpada w nocy do swojego ucznia w pościeli, a następnie zastanawia się nad tym, czy go nie zabić z włączoną przez siebie świetlówką. Nie pasuje to do Luke`a. Nie pasuje to do tej postaci. Nie pasuje to do tego gatunku. Czyni to z Luke`a kogoś pokroju Anakina z czasów Rozkazu 66 w Świątyni Jedi, co niestety przy całej pozostałej otoczce pozbawia tę postać wszelakiego sensu. To Luke jako jedyny widział szansę na nawrócenie Vadera na jasną stronę mocy i sam w tym zatriumfował. To Luke dowiedział się też dobitnie, że wizje mocy nie muszą się spełnić i przyszłość jest w ruchu - tak więc Luke zarówno uniknął już błędów ojca z przeszłości, jak i był świadkiem tego, że każde zło może wrócić do jasności. Teraz nagle Luke prawie uśmierca śpiącego nastolatka, bo miał niejasne przeczucie i coś jakby krótką wizję. Następie dostaje srogi i błyskawiczny łomot, a Kylo Ren wybudzony ze snu ot tak postanawia sobie chwilę potem wymordować większość uczniów Luke`a i nawiać (choć, jak wynika to z kontekstu dzień wcześniej jeszcze normalnie się szkolił). Te retrospekcja miałaby faktycznie sens gdyby dotyczyła innych postaci, w innych sytuacjach. Zaakceptowałbym to jako historię z jakiejś świątyni na Dantooine w czasach starożytnych - zapachniało tu nawet klimatem z Masakry Padawanów na Taris. Ale to nijak nie pasuje ani do Luke`a, ani do wizerunku Jedi jakim się stał. W ogóle cała wizja Luke`a siedzącego na wyspie ze służącymi i ganiającego z bańką na mleko przypomina trochę przygody jakiegoś szurniętego biskupa i zakonnic. Myślałem też, że umrę z zażenowania i śmiechu, kiedy Luke chcąc odciąć się od Rey postanowił zamknąć się w "kibelku" na samym początku. To kolejny kamyczek do ogródka pod tytułem "jak zrujnować postać Skywalkera", który - jak się nagle dowiadujemy - niczego nie przeżył, niczego się nie nauczył, nic nie zrozumiał, wciąż musi powtarzać te same lekcje, a w zasadzie stał się głupkowatym i nieczułym na losy świata zdziwaczałym odludkiem, którego obsługują osobiste praczki.
8) Yoda i zabawa w palenie drzew i całe to rozwalanie przeszłości. W zasadzie cały czas nie wiem czemu Luke nagle zapragnął być wandalem - jak rozumiem przestraszył się, że Rey podąża ścieżką Kylo więc zapragnął zdemolować wszystko wokół. Do tego jeszcze Yoda podpalający drzewo i będący ostrym trollem, z głosem niczym Zgredek, za jakie grzechy?! To kolejne klocuszki do rujnowania klimatu i dawnych ustaleń, charakterów itd. Wyciąganie i mieszanie w to Yody było też o tyle głupie, że jasno pokazało iż postać Luke`a jest zupełnie niespójna. Czy Yoda nie mógł "pomóc się ogarnąć" Luke`owi wcześniej? Czy Luke był przez cały ten czas aż tak głupi i egocentryczny, że tak prosty tekst, jak "hejo, no w sumie nie słuchałeś Luke, no bo miałeś uczyć wszystkiego" nagle w pięć sekund pomógł mu się ogarnąć? Podobnie pozbawiona sensu jest końcowa scena, kiedy Luke jednoczy się z mocą bo usiadł na kamieniu i niczym Mufasa w Królu Lwie postanowił zostać chmurką. Ot tak zapragnął umrzeć, bo taki ładny widok na horyzoncie, a Rey wszystko już umie bo ukradła książki i podnosi sporo kamyczków. Co tam, że Rey prawie w ogóle się nie szkoliła, że nie ma powodu by odchodził w zaświaty, a Galaktyka jest w opłakanej sytuacji... Zrobienie z niego kolejnego, znacznie głupszego i zupełnie niekonsekwentnego, Obi-Wana było o tyle denne, że zupełnie niepotrzebne, a z możliwości Luke`a pokazano tyle co nic - cały jego filmowy popis to przetrwanie ostrzału i dwie wyjątkowo nędzne figury z mieczem świetlnym.
9) W odróżnieniu od innych nie mam problemu z latająca Leią bo jest Skywalkerem, a moc to moc. Gorzej, że scena ta jest fatalnie zrealizowana i nie ma też żadnego wyjaśnienia skąd podchodzą jej umiejętności. Pod tym względem to kolejny rażący brak konsekwencji.
Tego typu dziur jest jeszcze więcej. Scenariusz tego filmu jest niestety parodią poważnego traktowania widza, a powaga tej historii jest znikoma. W filmie widać też potworne techniczne niedoróbki: efekty specjalna kuleją, Porgi i Chewbacca wyglądają jak ulepieni z gliny i strasznie się świecą, Yoda wygląda gorzej niż w 1983 roku, planety i pejzaże są wybitnie biedne i niedopracowane, a do tego Disney rasistowsko pomija już w zasadzie wszystkie obce rasy: jest to chyba podyktowane oszczędnościami, ale ilość ludzkich postaci powoduje, że robi się już z tego zupełnie inne uniwersum. Kolejną kwestią wartą poruszenia jest kwestia odbiorcy tego dzieła: to kolejny film, który cierpi na korporacyjne "targetowanie do wszystkich". Ostatni Jedi ma jednak poważniejszy klimat od poprzednika, ale wciąż posiada mnóstwo dydaktycznych i zupełnie niepotrzebnych wątków, które są tak disnejowskie, że widza aż zaczyna boleć szczęka. Ciągłe pokazywanie zwierzątek i nachalne wręcz przypominanie o ich losie dałoby się znieść, ale w jednej scenie. Podążanie za dzielnymi pomocnymi liskami, ujeżdżanie rumaczków które cierpią, śmieszniutkie Porgi krytykujące jedzenie mięsa, Luke freudowsko wręcz dojący pokaźne wymiona jakichś dziwnych stworzeń... Ilość różnego rodzaju zwierzyny i moralizatorstwa pod tytułem "bądźmy dobrzy dla zwierząt" jest zdecydowanie za duża. To samo różnego typu "mądre sentencje o życiu, bohaterach, poświęcaniu się" i tak dalej. Ostatnia scena z chłopczykiem patrzącym w gwiazdy to już sztuka pokroju fotografii bobasów z kwiatkami w tle. Jedyny wątek, który nie wieje sztucznością w swojej wymowie to wątek DJ`a, który udowadnia, że wojna to biznes na którym wszyscy się bogacą i wprowadza do filmu nutkę autentyzmu spoza stajni "urwaliśmy się z High School Musical i dorwaliśmy się do star łorsów".
Ostatni Jedi jest też niestety przerażająco wręcz wtórny. Jest to celowy scenariuszowy zlepek Imperium Kontratakuje z Powrotem Jedi:
Ucieczka Rebeliantów - Ucieczka Ruchu Oporu
Szukanie bazy dla Rebeliantów - Szukanie bazy dla Ruchu Oporu
Miasto w Chmurach - Planeta Kasyno
Trening u Yody - Trening u Luke`a
Wizja w jaskini - Wizja w jaskini i w dziurze
Wizja śmierci przyjaciół - Wizja przejścia na jasną stronę Kylo
Konfrontacja z Imperatorem i nawrócenie - Konfrontacja ze Snokiem i chwilowe nawrócenie
Bitwa z machinami kroczącymi w białej scenerii - Bitwa z machinami kroczącymi w białej scenerii
Taranowanie superniszczyciela uszkodzonym A-wingiem - Taranowanie superniszczyciela ostrzeliwanym krążownikiem (fregatą)
Przybywa duch mocy Obi-Wana do Yody - Przybywa duch mocy Yody do Luke`a
itp. itd.
Konkludując. Wszystkie te kwestie, czyli: spójność z uniwersum, sensowność scenariusza, nachalny dydaktyzm, wtórność, żałosność złych postaci itd. możemy jednak odłożyć w kąt, aby zadać najważniejsze pytanie: czy Ostatni Jedi to film dobry, czy zły? Z perspektywy jakości starych sześciu filmów wiemy już na pewno, że jest to film kiepski, odstający i niezasługujący na miano filmu ze świata Gwiezdnych Wojen.
Autentyzm, nastrój i wiarygodność dawnej sagi budowało jej dopracowanie. Tu spotykamy się ze zrobioną na odwal się imitacją.
Jako samodzielny film rozrywkowy jest to jednak film dużo lepszy od Przebudzenia Mocy, ponieważ wątki w nim poruszone są dojrzalsze i nie są już aż tak głupiutką bajeczką. Kwestia tego, czy nie należy zniszczyć przeszłości i czy Zakon Jedi w ogóle miał sens budzi pewne zainteresowanie (abstrahując od tego, że jednocześnie rujnuje to dotychczasowy klimat uniwersum). Ostateczna przemiana Kylo Rena - postaci niestety fatalnie zagranej i komicznej, a nie strasznej - przypomina mi też nieco sytuację Revana, który chciał podbić Galaktykę aby uchronić ją przed Imperium Sithów i przebudować na nowo. Ma to pewne uzasadnienie - a przynajmniej większe niż plan z części poprzedniej pod tytułem `wysadzajmy Republikę bo tak!`. Te wątki nie są aż tak płytkie i puste, jak historia pod tytułem "Super Dziewczyna pokonuje złych i przy okazji wybucha kolejna gwiazdka śmierci". Niestety wątki te w olbrzymiej mierze zmarnowano i zakryto znacznie gorszą warstwą realizatorską, a także infantylną otoczką i brakiem elementarnych choćby konsekwencji.
Ostatni Jedi oferuje też kilka nienajgorszych i całkiem świeżych scen: scena Chewiego pojmującego ideę wegetarianizmu, czy scena powrotu Luke`a na Crait... dają się lubić. Wzruszyłem się też w momencie, kiedy Luke rozmawiał z Leią, choć było to bardziej spowodowane tym, że wiem, że Carrie Fisher nie wróci już do roli Lei, więc w pewien sposób było to pożegnanie moich bohaterów z dzieciństwa. Ostatni Jedi ma pewne mocne strony, jest też znacznie bardziej mroczny. Mamy tu także pewną częściową nowość w postaci nawiązań do obecnej rzeczywistości: ostra krytyka handlu bronią, zdecydowana krytyka zarabiania na krzywdzie i burżuazyjnego przepychu, krytyka kultu samobójczych bohaterów i umierania za idee (tak bardzo w Polsce potrzebna). To kino stara się przyciągnąć widza w wieku powyżej 20 roku życia i czyni to momentami z pewnymi minimalnymi przebłyskami.
Problemem jest jednak to, że Ostatni Jedi na nic ostatecznie się nie decyduje. A kuleje w nim praktycznie każdy aspekt filmowego rzemiosła.
Bo potraktowany jako film z logo Star Wars jest to film fatalny, pełen niedoróbek, dziur, film rujnujący też niestety wszystkie poprzednie części. Z perspektywy kina rozrywkowego jest to film pełen dłużyzn, niepotrzebnych scen i irytującego dydaktyzmu, film kiepsko zrobiony. Jako film poważny jest to film zdecydowanie zbyt infantylny, głupkowaty i naiwny, gdzie motywacje postaci i ich charakterystyki nie trzymają się przysłowiowej kupy. Jako po prostu "film do kina" leży w nim zbyt wiele: beznadziejne dialogi, słabe aktorstwo, kiepska muzyka, słaby montaż, kiepsko zrealizowane i źle rozplanowane efekty specjalne, nierówne tempo akcji i zbędne dłużyzny. Jest to więc dziełko, które padło ofiarą "przepisu na sukces" - zamiast skupić się na tym, by film miał określoną jakość i wyraz stworzono zlepek scen i historyjek pod tezę, gdzie główny wątek to typowo amerykańskie moralizatorstwo w stylu "od zera do bohatera", "rodzice nie decydują kim jesteś" i tak dalej.
Na usprawiedliwienie Johnsona trzeba dodać, że JJ Abrams zepsuł zbyt wiele by dało się to w tej trylogii naprawić, a aktorzy, których otrzymał (za wyjątkiem Toro i Hamilla) nie nadają się nawet do przeciętnych seriali. Reżyser położył jednak kwestie zasadnicze, a kiepska jakość wykonania, rażąca klaustrofobia, złe tempo, fatalny montaż i bardzo niska jakość scenariusza także idą na jego konto. W sposób wystarczający nie ratują tego przyzwoite sceny, czy nie takie złe pomysły: których jest tu zdecydowanie zbyt mało. Ostatni Jedi to produkt korporacji, który przez chwilę próbował nie być produktem korporacji, ale potem wrzucono do niego standardowy korporacyjny pakiet i wszystko się rozjechało. Sceny niczym z Mustanga z dzikiej doliny, Króla Lwa i taśmowo produkowanych "łzawych" disnejowskich produkcji jeszcze bardziej to uwidaczniają. Ale jak coś jest dla każdego to znaczy, że jest dla nikogo. Kwintesencją rozdwojenia jaźni Ostatniego Jedi, są jego postacie: albo pomnikowe i sztucznie idealne, albo zbyt niepoważne i rażąco wręcz niedojrzałe.
Jeśli więc film miałbym oceniać jako kino rozrywkowe to otrzymuje on ode mnie solidne 3,5/10 (o 1,5 stopnia wyżej od Przebudzenia Mocy). Z perspektywy uniwersum Gwiezdnych Wojen (a nawet samego Nowego Kanonu) byłoby to już jednak zaledwie 2/10: a te dwa punkciki to wyłącznie za bardzo ciekawą postać DJ`a (pierwszy prawdziwy fringer z krwi i kości z filmów spod znaku SW) oraz za wprowadzenie ciekawych wątków związanych z zarabianiem na wojnie i kwestią tego, czy Zakon Jedi w ogóle jest dobry. Poziom wykonania i natężenie dziur i bzdur powodują jednak, że trudno mi traktować ten film poważnie. To dla mnie bardziej kiepsko zrealizowany, nieudany fan-film, podczas oglądania którego przez krótką chwilkę łudziłem się jednak, że przynajmniej postać Luke`a Skywalker`a (jako tak ważna i kluczowa dla całego uniwersum) zostanie potraktowana poważnie i w rezultacie Luke dokona powrotu jako prawdziwy Mistrz Jedi, a przynajmniej nie jako nocny zamachowiec szukający sposobu by wybrać się już na tamten świat.
Jedno pytanie: ktoś Ci dofinansował bilet?
W 2014 roku złożyłem śluby nie dawania disnejowi ani złotówki
Ooo, tak, dokładnie. Podzielam większość (bo nie wszystkie, ale o tym dalej) argumentów z Twojej recenzji. Dlatego myślałem nad zmianą szkieletu moich recenzji jak pisałem swoją reckę "Ostatniego Jedi". Byłem ograniczony przez kategorie, które na ów szkielet się składały, a nie chciałem niepotrzebnie rozdmuchiwać moich przemyśleń, ograniczając się do najważniejszych zarzutów czy pochwał. Nie zajmuję się zawodowo czy hobbystycznie recenzjami, toteż nie miałem zamiaru silić się na dłuższe i soczyste wywody na temat filmu. Wolałem podzielić go na kategorie i krótko każdą z nich wyjaśnić.
Bardziej problematyczna była ocena. Ze średniej niby wynikało 4,75/10 oceniając TLJ jako film, ale pierwszy raz zmniejszyłem ocenę do 3,75/10. Argumentowałem to tym, że film wypadałoby też ocenić ostatecznie jako kolejną część Gwiezdnych Wojen, stąd jakieś walory czy odjęcia odnośnie oceny mogły być uzasadnione. Niestety, tutaj nastąpiło odjęcie jednego stopnia. Jako film rozrywkowy jednak "Przebudzenie Mocy" oceniłem o wiele wyżej.
Co do tego o czym pisałem na początku posta odnośnie niezgadzania się z pewnymi argumentami, to pozwolę sobie na wzięcie pod lupę jednego z nich. Film owszem, zawiera dużo wątków z TESB i RotJ, ale - przynajmniej ja - odniosłem takie wrażenie, że mają one tutaj rangę smaczków wplecionych w główną oś fabularną, która jednak jest czymś nowym (nie supernowym, megaoryginalnym itd., ale bądź co bądź nie jest powieleniem starych rozwiązań ubierając je w co prawda nowe ubranka, ale nie pozostawiające większych zmian w głównej osi fabularnej - chodzi mi o zarzuty, jakie wiele osób czyniło wobec TFA). TLJ okazał się być bądź co bądź filmem innym i nowym, ale nowym w tym znaczeniu, jakie opisałem powyżej. Chociaż i tak dużo tych nawiązań, także w głównej osi fabularnej... prequele były o wiele, wiele bardziej oryginalne. Powinny być stawiane za wzór tego, jak można w umiejętny sposób stworzyć nowy film, w którym będą subtelne nawiązania czy to graficzne, czy to w scenariuszu, do poprzednich części.
I na koniec podsumowanie dotyczące samej recenzji: jest ona bardzo syta i dogłębna, bardzo przyjemna lektura i nie mówię to dlatego, że podzielam większość argumentów. Po prostu jest to kawał dobrej recenzji.
Dzięki za komentarz
Co do tych nawiązań - zgadzam się, że nie jest to oczywiście taka zrzynka jak TFA, ale wciąż jest tu mnóstwo motywów. Różnica polega na tym, że Ostatni Jedi sporo z nich celowo, wręcz z uporem maniaka niszczy, no bo `stare musi odejść` by zrobić miejsce disnejowskim morałom i pokoleniu Mary Sue. Ale to oczywiście nie byłoby dla mnie takim problemem (te nawiązania) gdyby nie jakość całości, dlatego też wspominam o tym, ale nie czynię z tego głównego zarzutu
Bardzo dobrze napisana recenzja! Świetnie się ją czytało!
Teraz spójrzmy na to od strony merytorycznej:
Humor faktycznie jest nieco innego typu, jest go znacznie więcej i nie każdemu musi to odpowiadać... Nie mniej zawsze to oczko wyżej od wchodzenia w kupę gołą stopą...
Kalki i kopie czy się nam to podoba czy nie, są nieodzowną częścią Star Wars. I o ile te w TFA faktycznie mogły drażnić, o tyle te w TLJ zgodnie z wizją Lucasa "It`s like poethry, it rhymes" jedynie się się rymują... Z pozoru tak podobne, prowadzą do całkowicie innych rezultatów...
Ci źli w trylogii Disneya mają swoje wady, ale jak można powiedzieć że nic im się nie udaje?
W ile? Tydzień? Zniszczyli Nową Republikę i prawdopodobnie prawie całą ich flotę, zajmują wszystkie ważniejsze systemy, a z jedynej organizacji odważnej na tyle by rzucić im wyzwanie z całej bazy i floty ostał się jeden frachtowiec i garstka żołnierzy?
Wybacz ale nie przypominam sobie takiej skuteczności u CIS albo nawet Imperium Galaktycznego...
Problemem First Order nie jest brak kompetencji, a arogancja i fanatyzm. Dowódca okrętu liniowego był przecież bardzo kompetentny, to nie jego wina że "polityczny" Hux przewyższał go rangą...
Następnie piszesz że "Nawet zwykły przeciętny absolwent szkoły morskiej w roli eksperta mógłby z powodzeniem uchronić ten film przed tyloma bredniami i katastroficznymi rozwiązaniami fabularnymi"
bardzo odważne i ciekawe słowa jak na kogoś kto nie za bardzo ogarnia kwestie okrętów czy taktyki... Ale o tym niżej:
1) Niestety komentujesz coś na czym ewidentnie kompletnie się nie znasz;/ W marynarce wojennej występuje więcej niż 1 klasa okrętów... Okręt który Poe atakował w pojedynkę nie był niszczycielem, był to drednot (okręt liniowy) innymi słowy okręt artyleryjski do zwalczania innych okrętów i celów lądowych. Stąd nie dziwi brak na nim działek do ochrony przed myśliwcami czy brak własnych sił myśliwskich. Ochrona przeciwlotnicza i wsparcie drednota to zadanie dla innych jednostek we flocie. Zresztą jest to nawet podkreślone w samym filmie - dowódca okrętu liniowego cedzi przez zęby że myśliwce powinny być poderwane już 5 minut wcześniej... Myślałem że w samym filmie jest to na tyle łopatologicznie przedstawione że nie potrzeba znawcy marynistyki by się w tym połapać... no ale chyba się myliłem.
Zniszczenie drednota to faktycznie głównie wina Huxa, ale to nie jego brak umiejętności dowódczych to spowodował a jego arogancja i fanatyzm. Hux ślepo wierzy w Najwyższy Porządek i Snoke, niczym najzagorzalszy nazista w III Rzeszę i swojego Fuhrera. To wydaje się głupie, ale uwierz że zdarzali się oficerowie którzy np. "wiedzieli" że jutro będą świętować w Moskwie, bo przeczytano im mówiący o tym rozkaz Hitlera...
2) Nic a nic nie pomagają? Oglądaliśmy te same filmy? Bo ja tam widziałem całą masę wysłanych Tie, oczywiście trochę późno, ale jednak. Zniszczono prawie wszystkie bombowce i wiele myśliwców... Oczywiście wg Ciebie bardziej realistyczne byłoby strzelanie z shotguna do muchy? Znaczy się z dział do walki z innymi okrętami do myśliwców i bombowców? Z bombowcami poradziłyby sobie wieżyczki na drednocie... No ale ich nie było;p
Co do pilotki bombowca... Jedną z nowości zaserwowanych nam przez TLJ było slow-motion (co można lubić lub nie, wg mnie przydałoby się to w ROTS w walce z 4 Mistrzami), to nie tak że ona leżała tam sobie kilka minut?
3) Imperium Galaktyczne miało wręcz nieograniczone zasoby ludzkie i podobnie do ZSRR nie bardzo ceniła życia swoich żołnierzy. First Order nie mógł sobie na takie coś pozwolić, stąd wiele zmian w ich machinie wojennej, ot choćby znaczne wzmocnienie myśliwców TIE. Wg informacji uzyskanych przez Iden Versio flota którą dysponował First Order w zupełności wystarczała do opanowania ważniejszych systemów galaktyki, opór stawiał jedynie Resistance po co więc ryzykować życiem żołnierzy i stratami w sprzęcie kiedy jedyne co to wystarczy trochę poczekać?
Co do koncepcji szybkości statków, jesteś pewny że Hanowi nie chodziło o prędkość w nadprzestrzeni? Ja to tak odebrałem, bo w ten sposób ma to więcej sensu...
4) Fakt, w TFA i TLJ podróże w nadprzestrzeni są znacznie szybsze w niż w PT i OT... Gdyby tylko istniało jakieś LOGICZNE wytłumaczenie takiego stanu rzeczy... Gdyby tylko Disney zadał sobie trud i wyjaśnił to np. akcją ze 30 lat po ROTJ i rozwojem technologicznym... oh, wait...
5) Hmm, jak sam słusznie zauważyłeś plan z promami polegał na NADZIEI, że First Order skupi się na krążowniku i ich nie zauważy... Rebelie są zbudowane na nadziei;p Co zrobisz;p Nigdzie w filmie nie ma mowy o tym, że faktycznie by się to udało - niby rozpoczęli ewakuację, ale może i bez informacji DJ ktoś by to w końcu zauważył? Tak czy siak nawet gdyby nie i plan faktycznie by się powiódł to takie przeoczenie "rozluźnionej" załogi czekającej aż krążownikowi skończy się paliwo dokonując symbolicznego ostrzału co kilka minut ma znacznie więcej sensu niż zniknięcie Sokoła kilku niszczycielom w stanie najwyższej gotowości bojowej i skupionym na jego schwytaniu?
Taranowanie w nadprzestrzeni, wygląda bosko, ale trochę się z Tobą zgadzam... Z drugiej jednak strony, może wystąpiły jakieś specjalne okoliczności to umożliwiające w tamtym konkretnym przypadku? Do poprzednich bitew w sumie wystarczy kwestia dokładności komputerów przy takich mikroskokach.
6) A może to nie tyle kwestia odległości co szybkości podróży? Cały czas przybywa nam nowych planet, a że wraz z postępem technologicznym skraca się czas podróży między nimi? Jak dla mnie nic dziwnego... Ruch Oporu już od samego początku był znacznie mniejszy od znanej nam z OT rebelii, w TLJ dostali naprawdę porządnego łupnia, nic dziwnego że została ich tylko garstka... No ale coś tam pisałeś wyżej o braku sukcesów tych złych;p
Film oglądałeś do końca? Pytam, bo z końcówki łatwo można wywnioskować że mimo wszystko iskra rebelii przetrwała i będzie się odradzać na nowo, aż ogień znowu ogarnie całą galaktykę...
7) Nie za bardzo chcę się powtarzać, więc co do Luke`a: http://www.star-wars.pl/Forum/Temat/22673
Kwestia Luke`a w TLJ nie pasuje do Twojej (i wielu innych) wizji Luke`a post ROTJ, ale jak najbardziej pasuje do jego postaci, do tego kim jest i co przeszedł...
8) Tak, Luke wystraszył się że Rey pójdzie w ślady Kylo i uznał że lepiej żeby już nikt nie zgłębiał pradawnej mądrości Jedi... Jeśli posłuchasz jak bardzo zawiódł się na tym co dowiedział się o Zakonie i ile wg niego użytkownicy Mocy uczynili zła dla galaktyki to już aż tak bardzo Cię to dziwić nie będzie...
Dlaczego Yoda nie rozmawiał z nim wcześniej? Hmm, może trzeba było oglądać film uważniej? Będąc na wygnaniu Luke odciął się od Mocy, widocznie jest ona niezbędna by móc porozmawiać z duchem Mocy i/lub być przez tego ducha znalezionym? Luke powraca do Mocy medytując na tym samym kamieniu na którym wcześniej udzielał lekcji Rey chwilę przed samą sytuacją z drzewem...
Co do Yody podpalającego drzewo Mocy, on (jako jeden z nielicznych) wyciąga wnioski z błędów i wie że nie ma najmniejszego sensu by odradzać Zakon Jedi. W takiej formie nic dobrego dla galaktyki z nich nie wyniknie. Gdy mówił Luke`owi że ma przekazać czego się nauczył wcale nie chodziło mu o odbudowanie Zakonu...
A co do złączenie się Luke`a z Mocą, chyba nie za bardzo lubisz Star Wars. Czyż SW nie jest o tym że świetlistymi istotami jesteśmy, nie tą surową materią? Luke znacznie więcej dobrego zrobił stając się kolejny raz Legendą i Symbolem, przy tym w pięknym stylu - stworzenie iluzji tak doskonałej, że przekonała wszystkich... Nie jako w nagrodę stał się potężniejszym niż możesz to sobie wyobrazić... Gdzie tu minus filmu?;p
9) Scena mogłaby zostać zrealizowana lepiej, ale skąd jej umiejętności? Z Mocy? Zawsze ją miała. Osoby wrażliwe na Moc często wykorzystywały ją nieświadomie i instyktownie, w chwilach zagrożenia, a to chyba przy Lei miało miejsce?
Mi tam efekty nie przeszkadzały, a momentami film wyglądał wręcz obłędnie... widać kwestia subiektywna...
Co do moralizatorskich treści... taaaaaa bo SW Lucasa wcale nie są o miłości, poświęceniu, odkupieniu itp. itd. ;p
Od siebie dodam jeszcze, że koledze Krogulcowi nie przeszkadzało gdy Palpatine w RotS w kilka minut zjawił się na Mustafar i zdążył jeszcze wrócić z Anakinem na Coruscant do szpitala, zanim ten mógł wyzionąć ducha.
To tak odnośnie punktu 4
Od siebie dodam jeszcze, że kolega SirStaniak powinien teraz wrzucić jakiś dowód na to, że Palpatine przybywa na Mustafar na Mustafar w kilka minut.
P.S
Podpowiem - nie ma na to żadnego dowodu. Film robi nawet specjalnego "skipa", a obrażenia Anakina wyglądają zupełnie inaczej, kiedy na miejsce przybywa Palpatine, co świadczy o tym, że upłynęło naprawdę sporo czasu. Słaby troll xD
Ogień pali się szybko, ślady mogą sie zmienić w kilka właśnie minut. Zresztą, po tym "sporo czasu" Anakin chyba by umarł, nie uważasz? (Oczywiście że tak uważasz )
Dlatego też, Stover w adaptacji wytumaczył to kilkuminutowa podróżą Palpiego:
Poza tym zbliżał się inny Lord Sithów. [...]
W chwili gdy wahadłowiec kanclerza podchodził łukiem do lądowania, gładki i lśniący skiff wystrzelił ku gwiazdom.
A tak na poważnie, nie wyklucza to oczywiście pewnych przeskoków czasowych w TLJ (choć nie znamy bodajże położenia Canto Bight), ale by uważac to za totalny minus filmu? Zwłaszcza że jest to tani chwyt spotykany praktycznie wszędzie, w tym wcześniej w SW
PS: Różnica pomiędzy obrażeniami wynika zapewne z tego, że płonięcie było CGI, a tułów praktyczny, więc jeśli się nie mylę, to słaby troll xD
Krótko w punktach, bo większość twojej odpowiedzi to taka rozpaczliwa obrona Częstochowy
1) Nie ma statków tych rozmiarów, które nie miałyby dział do walki z jednym myśliwcem. Przestań wymyślać własne charakterystyki statków bez obrony przeciw myśliwcom bo zaraz ci jeszcze jakiś noob uwierzy xD No i niby mnie "krytykujesz", a po chwili sam dodajesz, że obok powinny być inne statki, a myśliwce powinny latać... Czyli jednak nieważne czy moja wersja, czy twoja ale flota Najwyższego Porządkut to tak skończone durnie, że pokonuje ich jeden myśliwiec i wypada to tylko żałośnie. Więc "polemika" nieco komiczna
2) Te bombowce leciały prostym kursem. Były zwrotne jak Gwiazda Śmierci. A mimo to ten lecący na samym środeczku przetrwał i zrzucił te bomby. Ta scenka jest wybitnie idiotyczna, nijak tego nie wybroniłeś pisząc, że wrzucili "slow-motion"
3) Tak, na pewno. Lepiej czekać godzinami i sobie lecieć i dać Finn i Rose polecieć do kasyna xD Bez komentarza.
4) Raz są szybsze, raz nie są. Disney leje na fanów, w tym na ciebie i niczego nie będzie wyjaśniał bo zasady uniwersum go nie interesują, a paru pożytecznych kolesi zawsze będzie starało się usprawiedliwiać to bagno
5) Niezły argument z "rozluźnioną" kilkudziesięcioosobową załogą xD
6) Bo Źli zabijają tylko statystów, a ich cała technologia niczemu w zasadzie nie służy. Ruch Oporu był podobną frajerską garstką już w Przebudzeniu Mocy. Dla mnie to coraz bardziej ma klimat zabawy w wojnę, a nie wojny
7) Nie, nie pasuje do postaci Luke`a. Pasuje to jedynie do wizerunku typa, który jest świrem pokroju Anakina. To nie pasuje do wizji Lucasa i Starej Trylogii, która jest rzekomo kanonem. To w ogóle rujnuje całą dotychczasową historię i to tylko po to, by lansować idealną dziewoję i prawdziwego jedynego ostatniego dżedaja czyli Rey. Żałosny zabieg, który jeśli traktować poważnie to pozbawia Luke`a całej sympatii i robi z niego świra z którym nijak nie da się sympatyzować.
8) Nie wybronisz scen, jak Luke bawi się w podpalanie starożytnych zabytków bo to kolejne rozwalanie dotychczasowych ustaleń i tej postaci. Co do odcięcia się od mocy - raczej dla Yody nie byłoby problemem zlokalizowanie Skywalkera zwłaszcza, że pewnie ciągle się na niego z Netherworld of the Force gapił. Piszesz teraz, że nie ma najmniejszego sensu by odradzać Jedi, ale film kończy się wprost namaszczeniem Rey na Jedi, więc sama filmowa wersja nie trzyma się kupy: to takie tanie zagrywki, które mają wstrząsnąć widownią żeby w następnym epizodzie oddać zabawki i przywrócić Jedi w glorii chwały z dzielną Rey na czele. Luke legendą i symbolem po tym, jak wyszło na jaw, że prawie zabił swojego ucznia we śnie xD? Zdecyduj się chłopcze. No i niczego specjalnego w Ostatnim Jedi nie osiągnął poza kupieniem paru minut czasu na ucieczkę parunastu osobom z rozsypującej się mikro-organizacyjki. Osiągnięcie sporo mniejsze od zniszczeni bandy Jabby w Powrocie Jedi.
9) Znowu ta twoja religijna ufność we wszystko co ci podali. Spoko: dla mnie ta scena jest do obrony, ale trzeba to wyjaśnić, bo całe lata wcześniej Leia nie zdradzała choćby najmniejszych przejawów takich umiejętności. I poziom realizacji tego "lot Supermana" był zwyczajnie fatalny.
Nie tylko efekty ci nie przeszkadzały, nic ci nie przeszkadzało. Trudno w tym wszystkim dostrzec w ogóle jakieś twoje zdanie, bo bardziej czuję jakbym pisał z botem od StarWars.com
No i SW Lucasa nie miało tylu drętwych morałów na każdym kroku, nie tak wypowiadanych wprost i będących tak infantylnymi. Nie ma tu porównania.
1) HMS Dreadnought - 10 dział 305mm, 27 dział 76,2mm
Oczywiście wg Ciebie to odpowiedni kaliber do nadążania za myśliwcem znajdującym się praktycznie przy burtach?
Wracając do sceny z TLJ, tylko w mojej wersji Poe używał specjalnego dopalacza by znaleźć się przy wieżyczkach zanim dadzą radę go zestrzelić? Jak już był przy nich to z wieżyczkami było już praktycznie pozamiatane...
Błąd Huxa który wygłaszał przemowy zamiast wysyłać myśliwce to całkowicie inne sprawa;p Ty miałeś problem już z samym okrętem;p
A na zakończenie tematów marynistycznych, w końcu Bastion bawi i uczy - okręt flagowy, to okręt na którym znajduje się dowódca, Poe zakpił z okrętu liniowego
2) To może byś się zdecydował? Poe rozwalił ten okręt w pojedynkę czy jednak były tam jakieś bombowce i inne rebelianckie statki?
Widzę kolejną wypowiedź godną eksperta od taktyki, tym razem z zagadnień lotniczych. Ciekawe jak to możliwe że na miasta w czasie IIWŚ spadła chociaż jedna bomba... W końcu zrzucali je z wolnych, niezwrotnych, lecących w zwartym szyku samolotów... Przecież działka obrony przeciwlotniczej + myśliwce powinny ich bez problemu strącić!
A tak poważnie, polecam: https://youtu.be/VjR8xAxJVAQ?t=12m51s
3) Nie bardzo rozumiem, spieszyło im się gdzieś? Czekanie aż Ruchowi Oporu skończy się paliwo minimalizowało straty własne. Jaką mieli gwarancję że Ruch Oporu nie ma więcej niż 1 bazę albo jakieś niedobitki Nowej Republiki nie przyjdą im jednak z pomocą?
4) Gdzie nie są szybsze? Pytam bo jakoś nie zauważyłem;/
5) Taaaa, bo jak od kilkudziesięciu lecisz za 1 krążownikiem to jest to niezwykle fascynujące zajęcie i absolutnie niemożliwym jest by ktoś przysypiał przy skanerze;p
6) Tylko statystów? To drugi film z nowej trylogii i nie ma już 2/3 Wielkiej Trójki. Ackbar może nie był postacią pierwszoplanową, ale raczej dość znane nazwisko... Oczywiście w każdym innym (nie tylko SW) główni bohaterowie padają jak muchy tak?
Widzę że przechodzimy od marynarki, poprzez lotnictwo do sił lądowych
Więc mówisz że to nie wojna a zabawa w wojnę? Hmm, ciekawe co na to wszyscy żołnierze AK i innych organizacji walczących po lasach metodami partyzanckimi. Pewnie byliby zszokowani gdyby usłyszeli że d*** z nich a nie żołnierze bo nie byli w stanie wystawić odpowiednich sił przeciwko III Rzeszy...
7) W zalinkowanym wcześniej temacie
8) To rozwalenie dotychczasowych Twoich ustaleń;p Dla Luke z Nowego Kanonu ma to sens;p Tutaj to już tylko nasze gdybanie, nie przypominam sobie źródła o Mocach Duchów Mocy, ani tym bardziej o zaświatach w odległej galaktyce...
Nie ma sensu odradzanie ZAKONU Jedi, to Jedi dalej sobie będą ale bez sformalizowanej struktury to całkowicie 2 różne sprawy;p
Tak, LEGENDĄ i SYMBOLEM, który po przyznaniu się do błędu i chwili słabości (o czym Rey raczej nie będzie nikomu wspominać) poświęca się na Crait stając sam na przeciwko armii First Order by resztki rebelii mogły uciec.
W wymiarze propagandowym? To podobne do zniszczenia 1. Gwiazdy Śmierci...
9) Luke pierwszy raz telekinezy użył przyciągając miecz gdy Wampa chciała go zjeść? Jak dla mnie próba ratowania się przed śmiercią jest do przełknięcia.
Film nie jest idealny, ma wiele wad i z pewnością nie jest najlepszym Epizodem, ale Star Wars ma nam jednak sprawiać radość, w związku z tym skupiam się raczej na pozytywach
A jak musisz wiedzieć co mi przeszkadzało to np. na maxa przekoksowany BB-8, który rozbraja 3 strażników jednocześnie czy pilotuje AT-ST... Aż dziwię się że sam o tym nie wspomniałeś;p
-HMS Dreadnought - 10 dział 305mm, 27 dział 76,2mm ~ ale samoloty wtedy latały?
Mam lepszy, w 1553 ponoć był taki 40-działowy. ~
Dreadnougt jako dreadnought to początek XXw.
W zamówieniu do filmu było "dreadnought that it would act as gun platform as well as a flat surface with lots of cannons on it" więc pasuje...
A że w uniwersum SW powinni już brać poprawkę na myśliwce?
Teoretycznie ten okręt nigdy nie miał działać sam, a bardziej jako mini-superbroń do niszczenia baz i statków... Praktycznie rozmawiamy o uniwersum w którym droidy z klonami strzelały do siebie stojąc naprzeciw jak w czasach wojny secesyjnej;p
Drednought raczej jako klasa, w końcu w marynistyce to cezura ery - sąd też określenie przeddrednoty.
I, per analogia - US Navy do tej pory trzyma "w stanie konserwacji" 4 drednoty typu Iowa - bo nie ma bardziej ekonomicznego środka do dostarczenia dowolnemu niemilcowi dużej ilości wrażeń w szybkim czasie. Oczywioście taki okręnt ma też jakieś środki obrony własnej, ale działają samodzielnie nie ma żadnych szans na odpracie ataku nawet niewielkiego ataku powietrznego. Coś dokładnie jak drednot FO - potężny, solidnie uzbrojony, zdolny do zadawania maksymalnych zniszczeń ale jednocześnie praktycznie bezbronny przy ataku dużej ilości niewielkich maszyn.
Wtrącę się ciutkę
Ad1. Proponuję poczytać cokolwiek o uzbrojeniu przeciwlotniczym na jakichkolwiek jednostkach pływających, od czasów, gdy okazało się, że lotnictwo rządzi. Np. porównać uzbrojenie Yamato z roku 41 i 45. To tak a propos tego, że 30 lat wcześniej I GŚ nie miała takiego uzbrojenia.
Ad2. Jednostki wsparcia (sądząc po kształtach i rozmiarach coś jak Gwiezdne Niszczyciele) w czasie potyczki nad D`Qar i później w czasie "pościgu" przewoziły prawdopodobnie kiszonkę, pomidory i drewno na opał, bo na pewno nie uzbrojenie. ~
Ad3. "Pościg" zaczął się od tego, że lżejsze jest szybsze od cięższego i wyszło z zasięgu. Skoro wyszło i przez kilkanaście godziny szło, to powinno się jeszcze bardziej oddalić. ~
Ad4. Proponuję sprawdzić, gdzie jest Canto Bight na oficjalnej i nowokanonicznej mapie, a gdzie D`Qar i Crait. ~ Wystarczyło wszystkich zapakować do promów i rozesłać ich w 30 kierunków, no, ale wtedy nie byłoby pościgu. ~
Ad5. Skoro statek La Resistance był poza zasięgiem, to promy, które wyszły za niego, powinny być jeszcze dalej, nie mówiąc o tym, że powinny być w jego "cieniu".
Taranowanie przy wchodzeniu do nadświetlnej, to inny zabawny temat, no, ale skoro Solo wylądował z nadświetlnej, to takie stuknięcie, to pikuś.
Luka zostawiam, bo jest IMHO genialny w warunkach w jakich się znalazł. Inna sprawa, że po prostu nie powinien się w nich znaleźć.
Tylko na szybko:
Proponuję poczytać cokolwiek o uzbrojeniu przeciwlotniczym na jakichkolwiek jednostkach pływających, od czasów, gdy okazało się, że lotnictwo rządzi. Np. porównać uzbrojenie Yamato z roku 41 i 45.
W sensie że jedno jak i drugie było zdecydowanie nieskuteczne tylko ze tego drugiego było dużo więcej?
To że lotnictwo rządi wiadomo od testów Mitchela koło OBX, niemniej nie przeszkodziło to 20 lat później Brytyjczykom posłać PoW i R zupełnie z gołym tyłkiem zostały załatwione przez kilkanaście bombowców lecących bez eskorty, przy minimalnych stratach własnych.
"Pościg" zaczął się od tego, że lżejsze jest szybsze od cięższego i wyszło z zasięgu. Skoro wyszło i przez kilkanaście godziny szło, to powinno się jeszcze bardziej oddalić.
Not so fast, commander. Gdyby leciało z maksymalną prędkością aby się "bardziej oddalić" to szybciej zużyło by paliwo. a tak utrzymywali "bezpieczną odległość" lecąc ekonomicznie.
Skoro statek La Resistance był poza zasięgiem, to promy, które wyszły za niego, powinny być jeszcze dalej, nie mówiąc o tym, że powinny być w jego "cieniu".
Ale ten duży był w zasięgu, tylko nie był to zasięg skuteczny, widać jał ładują w niego i wszystko się kończy na tarczach. A te małe stateczki tarcz nie miały - i tyle w temacie.
Taranowanie przy wchodzeniu do nadświetlnej, to inny zabawny temat,
To raczej kwestia prędkości, i rozpędzenia masy - kulą z muszkietu nie przebijesz pancerza 3 mm, pocisk z Mausera poradzi sobie z 10 mm stali.
Finster Vater napisał:
To że lotnictwo rządi wiadomo od testów Mitchela koło OBX, niemniej nie przeszkodziło to 20 lat później Brytyjczykom posłać PoW i R zupełnie z gołym tyłkiem zostały załatwione przez kilkanaście bombowców lecących bez eskorty, przy minimalnych stratach własnych.
-----------------------
Dla porządku: atakowała blisko setka samolotów, a zdecydowały nie ataki bombowe, tylko torpedowe.
A PoW i Repulse miały dostać lotniskowiec do obstawy, ale ten zdaje się nawalił.
Jeden był w remoncie, a drugi nie zdążył, bo był za wolny (dlatgo zatopili go nieco później)
To be precise, torpedami też atakowały bombowce (wszystkiego 34) i to nie wszystkie na raz, bo w dwóch falach
Taka paralela. ~ Japońce zamontowali mało, zauważyli to i dali więcej tego co mieli, a że było to kiepskie, to inna inszość. Imperialce nie zamontowali wcale, a ich spadkobiercy niczego z tym nie zrobili.
Nawet jeśli jest jak chcesz, to nie mieli paliwa, aby przyspieszyć na 15 minut przed wyrzuceniem promów?
Zasięg też jest śmieszny, momentami miałem wrażenie, że blasty latały po balistycznej. ~XD Małe miały dużego za tarczę (a przynajmniej powinny), no ale pociski latały zygzakiem.
No wiem, zwłaszcza jeśli z nadświetlną da się startować z innego statku i lądować na planecie. Ale możliwe, że masz rację, w filmach nie ma żadnych ograniczeń. Jedynie w legendarnych bzdurach były różne takie.
Co nie zmienia faktu, że scena wyglądała ładnie.
-Imperialce nie zamontowali wcale, a ich spadkobiercy niczego z tym nie zrobili.
Bo wystarczyło (wtedy) wypuścić połowę z tych 3 tysi tajfajterów i pozamiateane, lub (teraz) wypuscić tajfatery z 5 minut wcześniej. De facto FO zrobiło z bomberów "jesień średniowiecza", tylko o parę sekund za późno.
Co do paliwa, to mieli może go tyle tylko, żeby starczyło na ten samobójczy skok? Ale w sumie to nie wiem.
Blasty muszę jescze raz zobaczyć, Niemniej "Raddus" nie księżyc, dużo tam sobą nie zasłoni, wystarczy że stateczki wyjdą z jego "cienia" i już mozna po nich strzelać.
Z tym że to prędkość się liczy to taka moja teoria tylko (ale prawdopodobna) - w "Legendach" też bywało różnie, mój faworyt to x-wing na lince ciągnięty przez MF w nadprzestrzeni. Można? Można!
A sama scena przepiękna, fakt.
No sam widzisz - nic nie zrobili. ~
Bumbumowce... "jak rzekła młodziutka Cerro do króla Vridanka na ich pierwszej schadzce: „Niebrzydka rzecz, ale czy ma jakieś zastosowanie praktyczne?”"
Z paliwem jest dziwnie, bo wychodzi, że całość chodzi na jednym, które pasuje do wszystkiego. To już nie będę marudził, po co oni w ogóle wychodzili z tej nadprzestrzeni (tak daleko od celu). Może w innym wątku. ~
Czyli wrócimy do IMHO nierozwiązywalnego problemu terminu "zasięgu" w rozumieniu SW:TLJ. ~
Przynajmniej w jednym się zgadzamy, że wyglądało ślicznie. ~
No nic nie zrobili, bo nie musieli zrobić
Bumbumbowce mają zastosowanie praktyczne, co zresztą zobaczylismy na załączonych do TLJ obrazkach (ruchomych). I każdy tych kulek miał coś ponad tyisąc, to może szkód narobić. I w sumie narobił.
Trochę mi żal za to, że te złomoloty z Crait nie zniszczyły nawet jednego "M6".
No z paliwem tak wychodzi - inaczej by nie mówili że "jeszcze raz skoczymy i jesteśmy bez paliwa". W sumie niby dlaczego nie?
A dlaczego nie bezpośrednio? Dla zmylenia przeciwnika (lub bezpośrednio się nie dało bo jakaś planeta na kursie). A tutaj FO im taką siurpryzę zrobiło.
NO o zasięgu to można długo i namiętnie Ale to chyba problem całych SW jest. W RotS to walili do siebie burtowymi na bliskich dystansach, widać technika poszła w przód od tego czasu.
Co TY nie powiesz. Pancernik miał liczne działa art. średniej i lekkiej.
A ja się z tą kompetencją dowódcy okrętu liniowego nie zgodzę. To, że Hux jest generałem, to nie znaczy, że dowodzi każdym pojedynczym niszczycielem. Canady miał na swoim okręcie myśliwce? Miał? To powinien sam je wysłać. Serio, od tego jest kapitanem. Generał nie zastępuje kapitana. Mógł co najwyżej poczekać z wydaniem rozkazu "Ognia!" do czasu, aż Hux na niego krzyknie, ale nawet tego nie musiał (ale rozumiem, że chciał kryć własny tyłek, gdyby rudy się za to wkurzył).
Z resztą się zgadzam.
Skąd info że miał myśliwce?
No nie wiem, bo lata wielką krową, przewyższającą rozmiarami większość statków Imperium? To by była dopiero głupota, gdyby takie coś nie miało własnej eskadry?
Już pomijając, że myśliwce wyleciały z tego statku właśnie, na wyraźny rozkaz Canady`ego. Więc to raczej były jego myśliwce, których on nie pomyślał, żeby wysłać te pięć minut wcześniej.
Imperium tam nie było, proszę ich nie szkalować!
A ta wielka latająca krowa nie była przede wszystkim nośnikiem tych 2 ogromnych dział które były zdolne zniszczyć bazę/okręt wroga jednym strzałem?
Niszczyciele są bardziej uniwersalnymi okrętami w SW, mają swoje eskadry i wydawało mi się że to z nich właśnie wyleciały myśliwce do ochrony drednota...
Inaczej nerwy Canady`iego są trochę bez sensu;/ Chyba potrzebuję zobaczyć tę scenę jeszcze raz...
I działa strzelały, z bazy na D`Qar nic nie zostało.
Byłam znowu. Myśliwce ewidentnie wylatują z drednota i słuchają rozkazów Canady`ego. Specjalnie patrzyłam! Więc póki nowelizacja nie powie, że nie mam racji i z całej tej floty tylko Finalizer miał eskadrę - Canady jest kretyn, który próbował zrzucić winę na kogo innego.
Swoją drogą medal z blastera za projekt tego statku - żeby byk większy niż Finalizer nie miał osłon choćby podobnych do Raddusa...
Nie chodziło mi o to że tylko finalizer miał eskadrę, a o to że tylko drednot jej nie miał... No ale jeśli to co piszesz jest prawdą to faktycznie Canady powinien mieć pretensje tylko do siebie... Niestety czyni to tę scenę dla mnie trochę głupią... no ale dowódcy FO trochę mnie do takich rzeczy przyzwyczaili...
A co do osłon jak na Raddusie, czy to nie przypadkiem tak że te osłony działają tylko na broń energetyczną? Bomby magnetyczne raczej tak czy siak mogłyby przez nią przeniknąć i uszkodzić bezpośrednio kadłub...
Okej, byłam raz jeszcze. Już kolega, z którym byłam poprzednio, zwrócił mi na to uwagę (pozdrawiam Cię!), ale teraz to zweryfikowałam i daję na to własną, stuprocentową gwarancję - myśliwce były Canady`ego. Wyfrunęły z lewej burty Fulminatrix - a Hux i Finalizer byli po prawej. Gdy bombowce atakowały od przodu, wylatywały niemal wprost z hangarów dreadnoughta. Czyli ostatecznie - zachowawczy Canady chciał kryć własny tyłek i pretensje może mieć tylko do siebie. A jak nowelizacja powie inaczej, to nowelizacja się myli. Kropka.
- Klimat Ostatniego Jedi to klimat marvelowskiej składanki ze zmodyfikowanymi genetycznie bohaterami z Gwiezdnych Wojen, ale na pewno nie klimat Gwiezdnych Wojen
I OK, Twoje prywatne zdanie, co powinieneś gdzieś mimo wszystko zaznaczyć
Klimat Gwiezdnych Wojen skutecznie psują zupełnie nieśmieszne gagi i dowcipasy, w tym kompletnie obrażające widza sceny (jak np. początkowa `przezabawna` konwersacja Poe z Huxem), gdzie brakowało mi jedynie sztucznego śmiechu z puszki
I jak wyżej, nie każdy ma to samo poczucie humoru. „General Hugs” było po prostu piękne (swoją drogą, jak to przetłumaczyli na PL? – bo chyba się nie da żeby oddać duch oryginału)
Szczególnym przypadkiem takiej właśnie disnejowej postaci jest "Rose", która od przysłowiowego przegrywa z piwnicy, który ze łzami w oczach patrzy na "bohatera" ewoluuje do prawdziwej bohaterki, która całuje Finna, emancypuje się seksualnie, popisuje się bohaterstwem i rzuca jeszcze przemądrą sentencję godną samej disnejowskiej Pocahontas. Przemiana wirtuozerią i kunsztem godna, ale... "Mody na sukces".
Pierwsze – mechanik nie musi (i zazwyczaj nie jest) być przegrywem. Rozumiem niechęć ludzi posiadających dwie lewe ręce do zawodów technicznych, ale szanujmy się. Co do drugiej części to trudno mi oceniać, nie oglądam „Mody…”, nie znam się ale skoro ty z pozycji fana/znawcy tego serialu mówisz że tak jest to przyjmuję na wiarę.
Złym nic się nie udaje,
No nic, niszczą Ruchowi Oporu Jedną bazę, potem drugą bazę, rozwalają im cała flotę, redukują do garstki mieszczącej się w Milenium Falcon – poza tym to faktycznie NIC.
Klimat zupełnie też rujnuje fatalne aktorstwo, sceny `rozmówek telepatycznych` z takimi kwiatkami jak "mógłbyś się ubrać Kylo?!". Brakowało mi do tego tylko przyłapania na onanizmie.
Jednemu rujnuje, drugiemu nie. Mi tam niczego nie brakowało, ale wiesz, w sieci możesz sobie takie sceny odnaleźć, jak ci brakuje.
W tym filmie zabrakło jednego choćby konsultanta, który wie cokolwiek na temat bitew kosmicznych,
Ooo tak. Tylko problem może być, bo liczba rzeczywistych fachowców od bitew kosmicznych wynosi całe „0”
Nawet zwykły przeciętny absolwent szkoły morskiej w roli eksperta mógłby z powodzeniem uchronić ten film przed tyloma bredniami i katastroficznymi rozwiązaniami fabularnymi.
Jakiej szkoły – akademii Rybołóstwa w Salacgrivie, Merisotakoulu na Pikku-Mustsaari czy może Naval Academy w Annapolis? Rozumiem że skończyłeś podobną akademię że głosisz taką tezę ex-catedra? A może utrzymujesz kontakt z wysokimi rangą absolwentami takich akademii i dzielisz się z nimi uwagami na temat Star Warsów? Lub jesteś ekspertem w tej dziedzinie i masz dziesiątki a może i setki artykułów na podobne tematy „na koncie”?
Niszczyciele gwiezdne nieposiadające jakichkolwiek działek zdolnych do walki z myśliwcami, dzięki czemu samiutki Poe ośmiesza okręt flagowy Najwyższego Porządku i wysadza wszystkie jego wieże siedząc za sterami pojedynczego myśliwca.
No Ty popatrz, to tak samo jak wielka Gwiazda Śmierci, też turbolasery nie trafiały, a nie było małych, szybkostrzelnych blasterów. Ale dno odwalili w tej „Nowej Nadziei”. GS rozwalona przez jeden mały myśliwiec.
Poe masakruje niszczyciela gwiezdnego, a wszystkie pozostałe ani mu nie pomagają ani nic, tylko stoją i są odległą dekoracją. W kolejnych scenach mamy jeszcze kilka bombowców, które całymi minutami w sposób zupełnie niezagrożony lecą sobie w stronę niszczycieli.
Całymi MINUTAMI??? To chyba jakieś inne filmy widzieliśmy
Scena zupełnie idiotycznego i pozbawionego sensu wielogodzinnego pościgu za pojedynczym okrętem, która jest osią całego filmu. Jeżeli flota Imperium miała paliwo (a miała) i mogła cały czas namierzać okręty Ruchu Oporu (a mogła)... To dlaczego nie wykonała po prostu mikroskoku by dogonić te uciekające statki przy pomocy swojego hipernapędu.
Bo hipernapęd tak nie działa, nie przenosi w czasie i przestrzeni tylko w przestrzeni między punktami gdzie nie ma planet, asteroid i innych obiektów.
A poza tym to taka (do czasu) bitwa u wysp Komandorskich – silniejszy ściga, wolniejszy ucieka.
Równie dobrze Najwyższy Porządek mógł też posłać desant, wysłać więcej myśliwców, mniejszych statków, część niszczycieli zawrócić i wykonać okrążeni aby wziąć wroga w kleszcze...
Mógł – nie mógł. Ten wygrywa, kto popełni mniej błędów niż przeciwnik. Wysyłając myśliwce na silnie uzbrojony i opancerzony flagowiec przeciwnika mogli je w tym ataku stracić w walce z myśliwcami Resistance, i narazić się na kontrę ich bombowców, przeciw którym nie miel by się czym bronić. Po co, skoro jak przeciwnikowi skończy się paliwo to się go bez problemu rozstrzela z ciężkich dział. I przecież koniec końców się udało, „Resistance” została zredukowana do gromadki na MF.
Kolejny raz ktoś nie pofatygował się by zachować spójność choćby z oryginalnymi filmami.
Ale w czym brak tej spójności? Czy to nie w OT dwa B-wingi wystarczyły do zniszczenia „Devastatora”? Czy to nie w OT „turbolasery nie trafiały”. Co ci tutaj się nie spójni?
omówię jeszcze tylko dwie ostatnie kwestie tego typu, bo cały wątek zasługuje na osobny artykuł. Ucieczka promów Ruchu Oporu, która miała się udać, bo uwagę Najwyższego Porządku odwracał uciekający krążownik... To z kolei zakłada, że całej flocie Porządku wysiadły chyba wszystkie skanery, urządzenia i nie potrafią dostrzec na radarze statków wielkości promów zmierzających na jedyną planetę w okolicy. Sprawa numer dwa: taranowanie małym krążownikiem niszczyciela gwiezdnego przy użyciu nadprzestrzeni:
No i? Pomysł nr. 1 nie wypalił (w TESB transportowce uciekały osłaniane przez dwa myśliwce i chyba wszystkim się udało) bo Hux nie okazał się idiota i zignorował wielki okręt, skupiając się na małych (choć mógł zrobić odwrotnie, widać nie taki idiota z niego), pomysł nr 2 był jak najbardziej sensowny w tej sytuacji, taka improwizacja (znana nb. z Rebelsów już) przy czym tracimy wielki okręt kosztem uszkodzenia zaledwie przeciwnika.
[cytat]To odczucie powiększa tylko fakt, że cały Ruch Oporu to jakieś 30 osób na krzyż, z 10 stateczkami. Na koniec wszyscy mieszczą się już na samym Sokole Millenium, a już wkrótce da się ich policzyć na palcu jednej ręki.[i/]
No nie, jest tych statków i ludzi dużo więcej na samym początku, z czego większość ginie i na koniec zostaje garstka.
To tak tyle, a resztę to Ci Lord Budziol też dopowiedział.
I, tradycyjnie dodaję "7" do Twoich ocen, czyli jest nieźle, a nawet rewelacyjnie.
-Pierwsze – mechanik nie musi (i zazwyczaj nie jest) być przegrywem. Rozumiem niechęć ludzi posiadających dwie lewe ręce do zawodów technicznych, ale szanujmy się.
Ja też nie odczułem, żeby Rose będąca mechanikiem była na początku filmu symbolem przegrania życia. Dla mnie to był po prostu zwykły człowiek, wykonujący swoją robotę z zapałem i entuzjazmem, dodatkowo zafascynowany bohaterstwem Ruchu Oporu. Nie sądzę, żeby Krogulec tymi słowami chciał zjechać tego typu zawody (raczej tak to po prostu odebrał w filmie). Tak czy inaczej - dobrzy mechanicy, budowlańcy, stolarze, elektrycy bardzo często mają o wiele większą wiedzę niż masa mądrali zarabiających 10k przed biurkiem. BTW, przegrywem to jest Hux a nie Rose xD
Rose jest przygnębiona, bo przed chwilą straciła siostrę - tą dziewczynę z bombowca.
I jako ten przegryw z RO pogoniła wcześniej trzech dezerterów próbujących uciec kapsułą.
Czemu miałbym zaznaczać, że to moje prywatne zdanie? Nie widzisz, że piszę ze swojego prywatnego konta? W ogóle ten tekst jest taki przezabawny, jak gdyby "prawda" była zarezerwowana dla ciebie i twojego stanowiska więc żadnych opinii na temat dzieła inni mieć nie mogą tylko powinni dopisywać "TO MOJE PRYWATNE ZDANIE BO NAPRAWDĘ JEST JAK UWAŻA FINSTER VATER I WSZYSTKO JEST ŚWIETNE". Ogarnijta się xD
Wizerunek Rose jest dość oczywisty, zaczyna jako postać, która ma niskie poczucie własnej wartości i wierzy w bohaterów, a potem następuje magiczna przemiana i tak dalej... Klasyk ze stacji disnejowych moralitetów, wybitnie wtórnych i ubogich. Pryszczata i pozornie nieatrakcyjna dziewczyna okazuje się cudowna i tak dalej. To miałem na myśli, pewien klasyczny schemat z bajeczek.
No wiesz, Najwyższy Porządek nie uśmierca ani jednej istotnej postaci, a przy okazji traci znacznie więcej ludzi i floty od Ruchu Oporu, w zasadzie jedyne co im wychodzi to zniszczenie paru statków, bo w bazie wszystko ratuje pojawienie się Luke`a. Z perspektywy fabularnej wiemy jednak dobrze, że cały ten sukces nic nie daje, a do tego Najwyższy Porządek zostaje kompletnie ośmieszony na każdej praktycznie płaszczyźnie. Od całego dowództwa floty, po głupka Huxa i żałosną Phasmę...
Tak, te bombowce lecą bardzo długo, na prostym kursie, w zasięgu wielu niszczycieli. Bujda na resorach. Bitwa u wysp Komandorskich w Star Wars xD Świetny pomysł, może jeszcze falanga i Aleksander Macedoński? Nie istnieje żaden powód dla którego kilkanaście niszczycieli nie mogłoby w kilka minut okrążyć/dogonić korzystając z mikroskoków/zagrodzić drogę jednemu krążownikowi z resztkami paliwa. To jest zupełnie idiotyczny wynalazek cała ta koncepcja. Rodem z Westernu i uciekającego dyliżansu
W OT całą bitwą o Pierwszą Gwiazdę Śmierci przetrwała garsteczka, a w Powrocie Jedi turbolasery całkiem solidnie trafiały i nie tylko. Myśliwce Rebelii były masakrowane w bitwie i porażka była kwestią czasu. Devastatora bynajmniej dwa B-Wingi nie zniszczyły.
Ale mi dogryzłeś z tymi scenami z onanizmem, że mam sobie poszukać, zbieram się z podłogi przez tydzień teraz xD
Obrony Częstochowy odcinek kolejny. Ale słabiutkie te argumenty, naprawdę.
-W ogóle ten tekst jest taki przezabawny, jak gdyby "prawda" była zarezerwowana dla ciebie i twojego stanowiska
O własnie, powoli dociera? Napisałem tak celowo - bo przecież Twój jest TAKI SAM (taki przezabawny, jak gdyby "prawda" była zarezerwowana dla ciebie i twojego stanowiska). Ale musiałem tak, bo inaczej nie dociera. I tak, masz rację, ogrniJMY się
To miałem na myśli, pewien klasyczny schemat z bajeczek.
Jej, no widzisz, potrafisz pisać bez zacietrzewienia, bez rzucania "przegrywami" czy odwoływania się do seriali których ja np. nie znam. Można? Można! Brawo.
Tak, Rose to w pewnym sensie klisza, ale jest tak uroczo przedstawiona że ja ją kupuje w 100%. Może dlatego ze w życiu też wolę takie kobiety od wytapetowanych tzw. "Karyn". Dla mnie to duży plus filmu.
No wiesz, Najwyższy Porządek nie uśmierca ani jednej istotnej postaci, a przy okazji traci znacznie więcej ludzi i floty od Ruchu Oporu,
Raz, że o ile pamiętam z filmu, to RO traci głównodowodzącego admirała i zaraz potem wiceadmirała - czyli cały łańcuch dowedzenia. Co gorsza, traci na mostku wszystkich oficerów sztabowych, i to już jest prawdziwa katastrofa. A okrętów się nie liczy, liczy się to ile kto ma okrętów po bitwie. To jak ze Skagerakkiem - Nimcy natłuki Brytyjczykom więcej okrętów, zadali 3x większe straty w ludziach i co z tego. Tydzień po bitwie RN miała dwadziescia okrętów liniowych zdolnych do służby, Hochseeflotte praktycznie zadnego.
Tak, te bombowce lecą bardzo długo, na prostym kursie, w zasięgu wielu niszczycieli.
Długo a nie jak napisałeś "całymi minutami" - no jednak to jest różnica spora. Tak samo "długo" leciały bombowce i myśliwce z Yavin IV na DS.
Bitwa u wysp Komandorskich w Star Wars xD Świetny pomysł, może jeszcze falanga i Aleksander Macedoński?
Ale, sam pisałeś o opinii absolwentów szkół morskich. Ponieważ żadnej jednak nie przytoczyłeś, to ja Cie wyręczyłem To opinia komandora US Navy po Ananpolis, który lubi SW i napisał mi (zapytany) jak to widzi i że jest OK. No więc jak coś piszesz Nawet zwykły przeciętny absolwent szkoły morskiej w roli eksperta mógłby z powodzeniem uchronić ten film przed tyloma bredniami i katastroficznymi rozwiązaniami fabularnymi. to badź konsekwentny a nie deprecjonuj samego siebie.
W OT całą bitwą o Pierwszą Gwiazdę Śmierci przetrwała garsteczka
Owszem, prawie w całości wybita przez jednego, jedynego Vadera
Devastatora bynajmniej dwa B-Wingi nie zniszczyły.
No jednak tak Gdzieś to w Insiderze był odokładnie rozpisane.
Ale mi dogryzłeś z tymi scenami z onanizmem, że mam sobie poszukać, zbieram się z podłogi przez tydzień teraz
Ja Tobie? No wolne żarty. To przecież Ty o tym napisąłeś, że Tobie brakuje, więc tego... Ja tylk ochciałem pomóc, powodowany jedynie troską.
Ale słabiutkie te argumenty, naprawdę.
Dobrze, że po napiosaniu tego postu przyznałeś, że Twoje argumenty są słabiutkie. Doceniam. Chapeau Bas.
Prawilnie przypominam, że Rose poznajemy jako członka personelu technicznego, smutną po śmierci siostry tyle co, niemniej twardo wykonującą swoje zadanie. Można z niej robić myszkę o mięknących kolanach na widok bohatera (well, nie ma w tym więcej niż Poe chcący poznać Rey), ale przecież w ułamku sekundy traktuje swojego bohatera z ogłuszacza. A kiedy już następuje powrót do akcji, to okazuje się świetnym fachowcem w swojej branży.
Więc proszę mi tu z niej nie robić "szarej myszki rozkwitającej pod wpływem księcia z bajki".
Ale, to raczej do kolegi wyżej, niż do mnie
Finster Vater napisał:
Scena zupełnie idiotycznego i pozbawionego sensu wielogodzinnego pościgu za pojedynczym okrętem, która jest osią całego filmu. Jeżeli flota Imperium miała paliwo (a miała) i mogła cały czas namierzać okręty Ruchu Oporu (a mogła)... To dlaczego nie wykonała po prostu mikroskoku by dogonić te uciekające statki przy pomocy swojego hipernapędu.
Bo hipernapęd tak nie działa, nie przenosi w czasie i przestrzeni tylko w przestrzeni między punktami gdzie nie ma planet, asteroid i innych obiektów.
A poza tym to taka (do czasu) bitwa u wysp Komandorskich – silniejszy ściga, wolniejszy ucieka.
-----------------------
Mógłbyś rozjaśnić co rozumiesz przez "hipernapęd tak nie działa"? Bo mnie również intryguje jak to się stało, że flota FO nie wzięła w kleszcze okrętów R. Wystarczyłoby, żeby część floty FO zrobiła mikroskok przed flotę R i w zasadzie sprawa rozwiązana.
Gdyż:
Sometimes, the discovery of new safe hyperspace routes could play a pivotal role in a war, as it would allow naval forces to move faster unbeknownst to their adversaries
podróż w hiperprzestrzeni to proste robienie kresek na mapie.
http://starwars.wikia.com/wiki/Hyperspace
wybacz, przeczytałem tekst (a wydaje mi się, że trochę po angielsku rozumiem) i obejrzałem filmik. I dalej nie rozumiem, dlaczego parę okrętów FO nie wbiło jakiejś pozycji przed flotą R przecinającej ich trasę lotu i nie wyskoczyło przed nimi po sekundowym skoku.
Bo może nie da się zaprojektować takiego skoku ad hoc, żeby wyjść precyzyjnie z drugiej strony? A może po skoku okręty FO też zostałyby bez paliwa?
RO też przecież mógłby rozważać "zamiast robić skok do zaplanowanej bazy, zróbmy jakiś mikroskok aż się pogubią".
nie muszą być bardzo precyzyjni przecież (na pewno nie tak jak Han Solo w TFA). Z tym paliwem to na pewno tego nie kupuje, bo flota R miała "resztki" paliwa i to by wystarczyło na skok. A flota FO miała tę przewagę właśnie, że miała paliwo.
RO też przecież mógłby rozważać "zamiast robić skok do zaplanowanej bazy, zróbmy jakiś mikroskok aż się pogubią".
No ciężko by się pogubili, skoro śledzą flotę R przez nadprzestrzeń. Plus wyraźnie powiedzieli, że flota R ma paliwa na maksymalnie jeden skok.
Pamiętam co powiedzieli niemniej po dzisiejszej lekturze o czasie podróży postawię pytanie, czy w podróżach hiperprzestrzennych paliwo zużywa się wskutek wejścia/wyjścia czy pokonywania drogi, która może trwać godziny czy doby nawet, a tu miałaby trwać sekundy.
Zapytam również - bo tu zupełnie się nie orientuję - czy do tej pory w uniwersum odnotowano przykłady takich mikroskoków taktycznych (bo może kombinuję na zapas).
"Konserwatywny" filmowy punkt widzenia sugeruje, że hiperprzestrzeń to nie trawnik przez który można sobie dowolnie wybierać drogę
Jasne, to jest dobre pytanie co dokładnie ile zużywa paliwa. Ale chyba możemy śmiało założyć, że przewaga floty FO pod tym względem była wystarczająca.
Z tego co wiem to korzystano ze taktycznych mikroskoków, aczkolwiek chyba tylko w "starym kanonie" (dlatego nie chciałem tego przywoływać, bo to w końcu "nowy kanon").
"Konserwatywny" filmowy punkt widzenia sugeruje, że hiperprzestrzeń to nie trawnik przez który można sobie dowolnie wybierać drogę
Zauważ, że w trakcie filmu Finn i Rose robią skok przez pół galaktyki i wracają prosto nad flotę FO. Zdaje się zatem, że nic nie stoi na przeszkodzie by parę okrętów FO zrobiło to samo tylko z jakąś bliższą planetą.
Może być z Legend, nie przeszkadza mi
To tutaj masz podane przykłady:
http://starwars.wikia.com/wiki/Precision_hyperspace_jump
Dzięki.
Zatem możliwa odpowiedź to brak odpowiednio utalentowanych pilotów po stronie FO, którzy mieliby taki manewr przeprowadzić.
Tak, przyznaję zdecydowaną rację, jeśli chodziłoby o wykonanie skoku z marginesem błędu paru setek kilometrów (jak to robią w tych opisanych sytuacjach na wookiee). Ale to tutaj margines błędu może być większy. Już nie mówiąc, że nie podejrzewam by Rose była jakimś wielkim pilotem
Nie, filmowy punkt widzenia z filmów Disneya wskazuje, że można skakać nawet z hangaru i to na ślepo bez wyliczenia koordynatów i wszystko się udaje
Weźcie już przestańcie bronić takich bzdur bo zamiast przyznać otwarcie, że Disney zwyczajnie olewa realia uniwersum to brniecie w takie ślepe uliczki, że jedynie beka robi się coraz większa xD
Z tego co pamiętam z jeszczę Żorżowych klimatów, to skoki w hiperprzestrzeni trzeba było obliczać żeby się z czymś nie zderzyć, warunkiem koniecznym był brak jakichkolwiek obiektów na drodze. Tak więc nie można zrobić skoku "przez" wrogi okręt, musi być czysto. Trzeba by skakać jakoś pewnei dookoła, a to zuzywa paliwo, jak wiemy. I jeszcze pozostaje kwestia rozpędzenia się i wyhamowania, czyli minimalna odległość skoku. I cały czas trzeba mieć na uwadze, że mówimy o nierzeczywistej bitwie w nierzeczywistym uniwersum nierzeczywistej fizyki.
Poza tym, z czysto taktycznego punktu widzenia, po co się narażać niepotrzebnie (rozdrobniona flota może stać się np. łupem bombowców jak Drednot), skoro i tak mamy RO na widelcu i kwestią czasu jest jak ich wszystkich wybijemy - i prawie to się udało, bo kto mógł przewidzieć interwencję Luka?
-Z tego co pamiętam z jeszczę Żorżowych klimatów, to skoki w hiperprzestrzeni trzeba było obliczać żeby się z czymś nie zderzyć, warunkiem koniecznym był brak jakichkolwiek obiektów na drodze. Tak więc nie można zrobić skoku "przez" wrogi okręt, musi być czysto. Trzeba by skakać jakoś pewnei dookoła, a to zuzywa paliwo, jak wiemy. I jeszcze pozostaje kwestia rozpędzenia się i wyhamowania, czyli minimalna odległość skoku. I cały czas trzeba mieć na uwadze, że mówimy o nierzeczywistej bitwie w nierzeczywistym uniwersum nierzeczywistej fizyki.
Możesz po prostu skoczyć "nad nimi" (w znaczeniu wysokości) albo równolegle obok nich. Długość mikroskoku może być jakimś ograniczeniem - wtedy robisz skok o nachyleniu 45 stopni od trasy lotu floty rebelii i z powrotem przed nich (tworzysz taki trójkąt). Zakładam, że przy koordynacji z flotą, która będzie dalej ścigała flotę R to nie jest duży problem.
Poza tym, z czysto taktycznego punktu widzenia, po co się narażać niepotrzebnie (rozdrobniona flota może stać się np. łupem bombowców jak Drednot), skoro i tak mamy RO na widelcu i kwestią czasu jest jak ich wszystkich wybijemy - i prawie to się udało, bo kto mógł przewidzieć interwencję Luka?
Z czysto taktycznego punktu widzenia nie masz pewności czy ktoś w końcu nie przyleci im na pomoc. Albo nie doleci z "paliwem". Albo po prostu przyleci i ewakuuje załogi. Ponadto jak dobrze zrozumiałem scenę z odwołaniem myśliwców, flota "ścigająca" mogłaby wysłać flocie "przechwytującej" osłonę myśliwską.
-Możesz po prostu skoczyć "nad nimi" (w znaczeniu wysokości) albo równolegle obok nich. Długość mikroskoku może być jakimś ograniczeniem - wtedy robisz skok o nachyleniu 45 stopni od trasy lotu floty rebelii i z powrotem przed nich (tworzysz taki trójkąt).
No niby można - tylko jeżeli ta minimalna odległość to jest parę tysięcy kilometrów, to bedą na nich czekać kilka godzin, bez pewności czy nie zmieną kursu. I dalej jest to rozdramnianie sił. Oraz oczywiście nasze skoki muszą być obliczane tak, żeby sie z niczym na trasie nie zderzyć.
A jak więcje RO przyleci to lepiej - rozwali się ich wszystkich za jednym razem, bez konieczności ścigania po galaktyce.
To co proponujesz ma oczywiście sens, ale jest obarczone sporym ryzykiem, na tyle dużym*, że tu akurat Hux podjął dobrą decyzję. Podobnie zresztą jak później, polecając skupienie ognia na transportowcach. Nie taki głupi ten generał jednak.
Z jednej strony ryzykujemy i ich zniszczymy przez otoczenie, z drugiej strony zniszczymy ich ogniem artyleryjskim bez zbednego ryzyka.
-No niby można - tylko jeżeli ta minimalna odległość to jest parę tysięcy kilometrów, to bedą na nich czekać kilka godzin
Jeśli to by było "pare tysięcy kilometrów" to czekaliby parę minut. Przecież to raptem średnica planety wielkości Ziemi Ale rozumiem co masz na myśli. Mimo wszystko, wnioskując po wyczynach Sokoła z TFA, można spokojnie zakładać, że wyliczenia skoku nadprzestrzennego z marginesem błędu rzędu paru tysięcy kilometrów są realne. Więc skok "po trójkącie" nie powinien stanowić najmniejszego problemu. Ba, co ja piszę. Przecież Finn i Rose robią dokładnie taki trójkąt przez pół Galaktyki skacząc na Cantonicę. Czy część floty FO nie mogła zrobić czegoś dokładnie identycznego (tylko z bliższą planetą by czasu nie marnować) i wyskoczyć nad flotą R?
Dla mnie o wiele większym ryzykiem jest czekanie (i tym samym dobrowolne oddanie inicjatywy w ręce przeciwnika!), niż próba wykorzystania przewagi, którą się posiada.
-Dla mnie o wiele większym ryzykiem jest czekanie (i tym samym dobrowolne oddanie inicjatywy w ręce przeciwnika!), niż próba wykorzystania przewagi, którą się posiada.
Historia którą dyskutowałem ze wspomnianym znajomym, czyli rozwiązanie niemożliwego równania.
Wojna na Pacyfiku - do pewnego momentu idą łeb w łeb, okręt za okręt, samolot za samolot. Równaie niemożliwe - żeby wysłać bombowce, trzeba dać im eskortę. Zostaje mało myśliwców do obrony własnych okrętów. Czasami formacje mijają się w locie, myśliwce atakują i w rezultacie bombowce lecą nad cel bez osłony. Amerykanie lepiej i skuteczniej szkolą, ale jest impas.
I ktoś wpada na pomysł, wywracający całość raz na zawsze. Poczekamy, oddamy inicjatywę, nie zaśmiecimy pokładów przygotowaniami do ataków. Rzucimy za to do obrony wszystkie mśliwce. Przeciwnik przyśle tylko połowę, zostawi drugą połowę do obrony własnych okrętów przed naszym atakiem, który nigdy nie nastąpi. Zniszczymy go w powietrzu, a potem już nieniepokojeni dobierzemy się mu do tyłka.
Proste? Ganiajalne? Owszem, jak już wiesz.
A wyżej oczywiście miały być dziesiatki tysięcy km
Odnośnie opisanej taktyki to mógłbyś wskazać, o której bitwie na Pacyfiku piszesz?
A wyżej oczywiście miały być dziesiatki tysięcy km
To nawet nie jest 1/3 odległości między Ziemią a Księżycem. Z paru minut robi się paręnaście. Przy tak krótkich skokach to myślę, że zaskoczenie okrętów R byłoby pestką
No zaskoczenie raczej nie, bo przecież są w zasięgu wzroku, i będzie widać że "gdzieś skaczą"
Co do bitew - to praktycznie od morza koralowego po Mariany wszystkie odbywały sie w sposób klasyczny. Aż do bitwy na morzu filipińskim, gdzie właśnei amerykanie przełamali schemat, oczekując na przeciwnika i oddając mu inicjatywę.
-No zaskoczenie raczej nie, bo przecież są w zasięgu wzroku, i będzie widać że "gdzieś skaczą"
Słowo klucz: "gdzieś".
Wojna na Pacyfiku - do pewnego momentu idą łeb w łeb, okręt za okręt, samolot za samolot. Równaie niemożliwe - żeby wysłać bombowce, trzeba dać im eskortę. Zostaje mało myśliwców do obrony własnych okrętów. Czasami formacje mijają się w locie, myśliwce atakują i w rezultacie bombowce lecą nad cel bez osłony. Amerykanie lepiej i skuteczniej szkolą, ale jest impas.
Jeśli mówimy o bitwie na Morzu Filipińskim, to już dawno impas minął. Punktem zwrotnym wojny na Pacyfiku była bez wątpienia bitwa o Midway, której rezultatem była utrata inicjatywy strategicznej przez Japonię. Pod względem potencjału uderzeniowego lotniskowców jeszcze przez rok utrzymywał się stan pewnej równowagi. Ale w czerwcu 1944 przewaga amerykańska była miażdżąca - mieli lepszy sprzęt i lepszych pilotów. Ich przewaga w lotniskowcach była również druzgocząca - Japończycy mogli wystawić 7 lotniskowców floty, 5 lekkich lotniskowców oraz 4 eskortowe. W tym samym czasie Amerykanie dysponowali 13 lotniskowcami floty, 8 lekkimi lotniskowcami i 57 (to nie literówka) lotniskowcami eskortowymi. Ich przewaga liczbowa w sile uderzeniowej była praktycznie trzykrotna. Nic już nie mogło powstrzymać zachodzącego słońca nad krajem kwitnącej wiśni.
I ktoś wpada na pomysł, wywracający całość raz na zawsze. Poczekamy, oddamy inicjatywę, nie zaśmiecimy pokładów przygotowaniami do ataków. Rzucimy za to do obrony wszystkie mśliwce. Przeciwnik przyśle tylko połowę, zostawi drugą połowę do obrony własnych okrętów przed naszym atakiem, który nigdy nie nastąpi. Zniszczymy go w powietrzu, a potem już nieniepokojeni dobierzemy się mu do tyłka.
W samej bitwie na morzu filipińskim przewaga amerykańska w samolotach była dwukrotna. Amerykanie mieli więcej myśliwców niż Japończycy wszystkich samolotów! Poza tym trzeba pamiętać o jednej rzeczy - nawet jeśli wszystkie myśliwce są na okrętach to nie znaczy, że wszystkie biorą udział w tworzeniu osłony powietrznej lotniskowca (ze względów logistycznych).
Co do bitew - to praktycznie od morza koralowego po Mariany wszystkie odbywały sie w sposób klasyczny. Aż do bitwy na morzu filipińskim, gdzie właśnei amerykanie przełamali schemat, oczekując na przeciwnika i oddając mu inicjatywę.
Ale to jest tylko jedna strona medalu. Inną jest to, że Amerykanie nie oddali w żadnym przypadku inicjatywy. Zasadniczo oddanie inicjatywy w walce lotniskowców to samobójstwo. Bo co z tego, że masz silniejszą osłonę myśliwską, jeśli wystarczy jeden udany atak i te wszystkie samoloty pójdą na dno z lotniskowcem... Powodem, dla której Amerykanie zachowali się biernie było fakt, że osłaniali desant na Saipanie. W tym sensie nigdy nie oddali inicjatywy w tej bitwie - byli stroną atakującą (desant) i zostali nią do końca tej bitwy. Po prostu flota amerykańska miała za główne zadanie osłonę desantu. No i ciężko powiedzieć, żeby to odniosło jakiś wielki ofensywny skutek - na 3 zatopione japońskie lotniskowce floty, aż 2 zatopiły okręty podwodne...
Tak na marginesie należy jeszcze zauważyć, że dowódca amerykański był krytykowany za bierną postawę. I tej "taktyki" nie powtórzono parę miesięcy później w zatoce Leyte.
Więc średni to przykład w naszej dyskusji. I moim zdaniem nie pasuje z jeszcze jednego powodu. Nawet przyjmując założenie, że Amerykanie "wyczekaliby" Japończyków (tak jak to poniekąd zrobili w bitwie o Midway) to dalej mówilibyśmy co najwyżej o zastawionej "pułapce", a nie oddaniu inicjatywy. Amerykanie mieli świadomość, że niezależnie od sytuacji mogą się spodziewać japońskiego ataku - tym samym bierna postawa celem zastawienia pułapki ma sens i wcale nie jest oddaniem inicjatywy.
Ciężko powiedzieć, żeby FO zastawiało pułapkę na flotę R poprzez oddanie im inicjatywy - wprost przeciwnie FO dał tym sposobem flocie R szansę na przejęcie inicjatywy.
Nie przetłumaczysz tego wiernym kościoła Disneya.
Flota Porządku mogła zrobić multum rzeczy żeby rozstrzygnąć całą sytuację w ciągu kwadransa. Nie robi tego tylko dlatego, że scenarzysta założył inaczej i uważa First Order za idiotów. Plus zwyczajnie niedbalstwo i głupota, bo coraz głupsi ludzie robią te filmy i to widać.
1) Mogli wykonać mikroskok częścią floty. A nawet kilka skoków nadprzestrzennych, skoro cały pościg trwał wiele godzin, a u Disneya podróż nadprzestrzenna przez pół Galaktyki trwa pięć sekund to ich cztery niszczyciele mogły nawet polecieć na wycieczkę, potem wpaść do McDonalda i za powrotem okrążyć statek Ruchu Oporu.
2) Mogli wysłać poważny desant z dużą liczbą statków i myśliwców, ale jakoś woleli lecieć jak Tom za Jerrym.
3) Mogli po prostu zacząć manewrować. Ich flota miała mniej więcej taką samą prędkość co uciekający statek. Mając kilkanaście okrętów mogli bez trudu wysłać któryś po innej trasie żeby bez nadprzestrzeni osaczyć wroga.
I tak dalej...
W ogóle przypomnę jeszcze, że całe założenie, że wielkie statki są wolne i mniejsze są szybsze jest niegwiezdnowojenne i nie trzyma się kupy. Gdyby tak było to Devastator nie leciałby szybciej od Tantive IV, a krążowniki Imperium nigdy nie dogoniłyby Sokoła Millenium. To jest wyssane z palca na potrzeby tego jednego filmu, po prostu DALI CIAŁA po bandzie. Koniec, kropka.
lubię argument "koniec, kropka"
Założeniem tego konkretnego filmu było, że te konkretne jednostki RO były szybsze od tych konkretnych jednostek FO. Koniec, kropka.
Dyskusja o skokach jest tam wyżej. Lubimy być ślepi na fakty?
Hint: wolniejsza jednostka z większą ilością paliwa nie ma możliwości wymanewrowania uciekającego szybszego przeciwnika z mniejszą ilością paliwa (dopóki ten ma paliwo).
Twój hint jest upośledzony i ile ci to jeszcze trzeba tłumaczyć?
Mam ci to narysować?
Teraz kroczek po kroczku.
1. Mamy kilkanaście statków z dużymi zapasami paliwa
2. Ucieka nam trochę szybszy (ale bardzo nieznacznie bo odległość tak znowu przez te 20 godzin nie wzrosła między nimi) statek
3. No to dzielimy te stateczki co je mamy np. na dwie grupy
4. Jedna grupa ściga ten krążowniczek dalej
5. Druga grupa w tym czasie wykonuje skok np. na drugą stronę Galaktyki, a następnie wraca wyskakując tuż przed uciekającym krążowniczkiem
6. Wszystko trzyma się kupy bo w uniwersum Disneya skoki trwają bardzo krótko i nie muszą to być nawet mikroskoki
7. Gdy krążowniczek zostaje zaskoczony i przed nim pojawiają się statki może już tylko ratować się ucieczką w nadprzestrzeń na niewielki dystans (bo ma mało paliwa)
8. Ale nasze stateczki mogą go śledzić podczas lotu nadprzestrzennego bo już to robiły
9. W efekcie cała akcja zajmuje 10 minut i krążowniczek jest w naszych łapkach
Przypomnę pierwsze zdanie, którego nie doczytałeś/nie zrozumiałeś:
"o skokach jest tam wyżej"
Hint dotyczył sytuacji bez wykonywania skoków, kiedy znaczenie miała szybkość.
Mikroskok przez planetę? Jedyne co DS mogła teoretycznie zrobić to kilka skoków by okrążyć Yavina. Ale to by trochę zajęło, przypuszczalnie więcej niż te kilka krytycznych minut. W ogóle nie wiem co ma piernik do wiatraka, ale idiotyzm sceny z pościgiem w TLJ jest przede wszystkim tak ogromny, że trwa aż tyle godzin, część bohaterów leci sobie w międzyczasie na inne planety i wraca, a duża flota niszczycieli cały czas leci sobie jak Tom za Jerrym. Nie racjonalizuj czegoś, czego się nie da zracjonalizować.
decyzje dowodzących jednostkami FO należy oceniać z punktu widzenia dostępnej im wiedzy, a nie wiedzy ich przeciwników (oraz widzów), inaczej popadamy w błędy poznawcze
Nuka-Cola napisał:
Taki mikroskok jak mogła wykonać Gwiazda Śmierci, żeby nie musieć czekać tych kilku krytycznych minut, aż się Yavin 4 wyłoni zza planety?
-----------------------
Tak w ogóle zastanawiam się, czy Gwiazda Śmierci w ogóle mogła dokonać taki skok. Czy nie była już w polu grawitacyjnym Yavina?
Wyciągasz błędne, choć pokutjące w krajowej literaturze wnioski z bitwy o Midway.
Fakty (bazując na najnowszej literaturze i archiwaliach) są takie, że impas w "wojnie lotniskowców" trwał do morza filipińskiego. do tego momentu w bitwach szła wymiana okręt za okręt, doświadczona załoga za doświadczona załoga. Z powódów opisanych wyżej.
Long story short. W rezultacie, na morzu filipińskim walczyli ze sobą w powietrzu głównie nowicjusze po szkołach. Oczywiście amerykańskei było powszechniejsze i intensywniejsze, japońskie bardziej precyzyjne jeszcze w tym czasie - nniemniej byli to piloci bez wielkiego doświadczenia bojowego.
Amerykański plan dał takie dobre rezultaty dlatego że przełamamł schemat, dwa dodatkowo po raz pierwszy użyto wtedy "wunderwafe" w postaci zapalników zbliżeniowych (co też wymagało ściągnięcia przeciwnika we własną strefę obrony) no i jeszcze pomógł sam przeciwnik, wysułając w pierwszej fali same myśliwce (obciązone bombami), trzymając ich część do osłony własnych lotniskowców i wysyłając kolejne fale z minimalną osłoną.
No i ciężko powiedzieć, żeby to odniosło jakiś wielki ofensywny skutek - na 3 zatopione japońskie lotniskowce floty, aż 2 zatopiły okręty podwodne...
Okręt to tylko stal. Amerykanie wyeliminowali z walki gross pilotów/załóg przeciwnika i to było nie do uzupełnienia w przeciągu krótkiego czasu. Inaczej niż pod Midway, gdzie gros doświadczonych pilotów została ewakuowana bez większego szwanku.
I tej "taktyki" nie powtórzono parę miesięcy później w zatoce Leyte.
Tak, tylko rzucili sie na "wabik" z Lotniskowców jak szaleńcy, będąc o włos od przegrania kampani i w rezultacie wojny. Na ich szczęście Kurita okazał się idiotą i wyszło dobrze, ale był oo krok od katastrofy.
Ciężko powiedzieć, żeby FO zastawiało pułapkę na flotę R poprzez oddanie im inicjatywy - wprost przeciwnie FO dał tym sposobem flocie R szansę na przejęcie inicjatywy.
Sam piszesz - ciężko powiedzieć. Właśnie tutaj akurat cenie Huxa - ma plan i go z konsekwencją realizuje. I praktycznie mu wyszło idealnie, któż mógł przewidzieć interwencję Luka?
A skoro ma ich na widelcu, to po co ma robić gwałtowne, ryzykowne ruchy? Przecież nie wie, czy RO nie ma więcej bombowców? A jak ma jakieś Y-wingi z torpedami protomowymi, jak ma B-wingi? Rozpraszając siły można wiele wygrać, ale można wszystko przegrać. A spokojnie ścigając przeciwnika i czekając aż mu się paliwo skończy nie ryzykujemy niczym.
Bo, - abstrahując od tego że to SW - żadne podręczniki sztuki wojennej nie przewidują interwencji pojedynczej osoby o nadprzeciętnych zdolnościach.
że dyskusja o szczegółowych militarnych aspektach tej bitwy to na osobny wątek zasługuje, a nie że rozdymamy recenzencki
-Fakty (bazując na najnowszej literaturze i archiwaliach) są takie, że impas w "wojnie lotniskowców" trwał do morza filipińskiego. do tego momentu w bitwach szła wymiana okręt za okręt, doświadczona załoga za doświadczona załoga. Z powódów opisanych wyżej.
Zauważ, że nie pisałem jakoby "impas" skończył się wraz z bitwą o Midway - pisałem tylko, że bitwa o Midway była punktem zwrotnym ze względu na utratę inicjatywy strategicznej przez Japończyków. I to jest fakt. Tak samo jak to, że w roku 1943 utrzymywała się równowaga w siłach obu stron. Trudno jedno mówić o wymianie okręt za okręt, skoro w okresie pomiędzy Midway a Filipinami zostały zatopione łącznie 3 lotniskowce (2 amerykańskie i jeden japoński) i wszystkie w ciągu trzech miesięcy od Midway. Przez następne dwa lata nic nie tonęło.
Tak jak również pisałem - w momencie bitwy na Morzu Filipińskim przewaga amerykańska była miażdżąca. Utrata nawet 3 czy 4 lotniskowców przez Amerykanów nie powstrzymałaby ich rosnącej przewagi. W czerwcu 1944 r. wojna była już przez USA wygrana i to głównie za pomocą potencjału gospodarczego.
Okręt to tylko stal. Amerykanie wyeliminowali z walki gross pilotów/załóg przeciwnika i to było nie do uzupełnienia w przeciągu krótkiego czasu. Inaczej niż pod Midway, gdzie gros doświadczonych pilotów została ewakuowana bez większego szwanku.
Z jednej strony masz rację. Z drugiej strony bez tych "tylko" okrętów nie możesz prowadzić wojny. A Japonia zdecydowanie nie była w stanie uzupełniać swoich strat w tym zakresie - potrzebował aż dwóch lat by nadrobić straty z bitwy o Midway. W tym samym czasie Amerykanie potroili swój potencjał.
Ponadto, z tego co widzę, to raczej dominuje istnieje spór co do tego czy zachowanie amerykańskiego dowódcy było słuszne czy nie. I odnoszę wrażenie, że jego intencją wcale nie było zniszczenie japońskiego potencjału lotników, a raczej osłona lądowania. Taki cytat znalazłem: "As a matter of tactics I think that going out after the Japanese and knocking their carriers out would have been much better and more satisfactory than waiting for them to attack us, but we were at the start of a very important and large amphibious operation and we could not afford to gamble and place it in jeopardy."
Tak, tylko rzucili sie na "wabik" z Lotniskowców jak szaleńcy, będąc o włos od przegrania kampani i w rezultacie wojny. Na ich szczęście Kurita okazał się idiotą i wyszło dobrze, ale był oo krok od katastrofy.
Amerykanie nie mogli tej wojny już przegrać.
Sam piszesz - ciężko powiedzieć.
To jest figura retoryczna. Oczywistym jest, że FO żadnej pułapki nie planowało.
Właśnie tutaj akurat cenie Huxa - ma plan i go z konsekwencją realizuje. I praktycznie mu wyszło idealnie
"Idealnie". Mamy chyba inną definicję tego słowa. Bez interwencji Luke`a Hux stracił okręt flagowy FO (jak sądzę najpotężniejszy w galaktyce), jednego drednota i od 4 do 6 gwiezdnych niszczycieli. W zamian za to zniszczył korwetę, dwie fregaty i krążownik R. Prawdziwy sukces. Jeszcze parę takich idealnych planów i flota FO przestanie istnieć A chyba wisienką na torcie jest to, że gdyby nie przypadek (Rose&Finn) to by nie wykrył transportowców R i jego plan również spaliłby na panewce. A wszystko przez to, że oddał R inicjatywę...
A spokojnie ścigając przeciwnika i czekając aż mu się paliwo skończy nie ryzykujemy niczym.
Jak zobaczyliśmy w filmie jednak ryzykował sporo. A nawet abstrahując od filmu - ryzykował przede wszystkim jedną rzeczą - że nie osiągnie podstawowego celu i załoga R ucieknie (co by się faktycznie wydarzyło gdyby nie Rose&Finn).
można powiedzieć więcej - ale to na końcu
I to jest fakt. Tak samo jak to, że w roku 1943 utrzymywała się równowaga w siłach obu stron. Trudno jedno mówić o wymianie okręt za okręt, skoro w okresie pomiędzy Midway a Filipinami zostały zatopione łącznie 3 lotniskowce (2 amerykańskie i jeden japoński) i wszystkie w ciągu trzech miesięcy od Midway.
No w zatopionychprzez lotnictwo to okręt za okręt, Przy czym też w tym chodziło mi że uszkodzony za uszkodzony, równorzędna wymiana ciosów. No ale chyba mamy jakiś konsensus
[cytat]Z jednej strony masz rację. Z drugiej strony bez tych "tylko" okrętów nie możesz prowadzić wojny. A Japonia zdecydowanie nie była w stanie uzupełniać swoich strat w tym zakresie - potrzebował aż dwóch lat by nadrobić straty z bitwy o Midway. W tym samym czasie Amerykanie potroili swój potencjał. [cytat]
To też, tylko że japończycy buduja swoje lotniskowce - i co z tego jak dla trzech nowoczesnych lotniskowców klasy Unryu i dwóch kolejnych klasy Ikoma nie ma nowych załóg - na tyle że budowę się wstzymuje, a zamówienia kasuje. Cezura załamania się japońskiego lotnictwa pokładowego jest oczywista - bitwa na morzu filipińskim.
I odnoszę wrażenie, że jego intencją wcale nie było zniszczenie japońskiego potencjału lotników, a raczej osłona lądowania. Taki cytat znalazłem: "As a matter of tactics I think that going out after the Japanese and knocking their carriers out would have been much better and more satisfactory than waiting for them to attack us, but we were at the start of a very important and large amphibious operation and we could not afford to gamble and place it in jeopardy."
No ale jedno z drugiego wynika. Na tym etapie oparacji wzajemna wymiana ciosów (nawet uszkodzenie pokładu eliminuje lotniskowiec z działania) spowoduje osłabienie osłony lądowania i narazi go na atak sił nawodnych.
I - co już wtedy amerykanie wiedzieli - Essexy są budowane na szybko i nie są wyposażone i nie mają tego stopnia przeżywalności co przedwojenne Yorktowny czy Lexingtony. Były wrażliwe - Franklin został wyeliminowny po trafieniu jdwiema bombami i to tak, że juz nie wrócił do czynnej służby. Podobnie "Bunker Hill". Tak wiec ryzyko było duże - nawet pojedyncze trafienia (gdyby obrona była dziurawa) mogło powodowć katastrofalne skutki. Oczywiście Essexy to piękne okręty, zmodernizowane służyły jeszcze w Wietnamie (jak będziesz miał okazję zwiedzić któryś z ocalałych to polecam)
Amerykanie nie mogli tej wojny już przegrać.
Khem... Only Sith deal with Absolutes
Nie mogli też (i nie powinni) przegrć w Wietnamie. Tytaj wystarczyło żeby Kurita rozniósł zepółtransportowy i odciął wojska na lądzie od zaopatrzenie, żeby wywołało to (w zasadzie - spotęgowało) falę dyskusji w stanach na temat kosztów i sensowności prowadzenia wojny.
Bez interwencji Luke`a Hux stracił okręt flagowy FO (jak sądzę najpotężniejszy w galaktyce), jednego drednota i od 4 do 6 gwiezdnych niszczycieli.
Nie stracił, Supremacy był tylko uszkodzony, przecież widzimy jak sobie Kylo siada na tronie w spokoju.
A chyba wisienką na torcie jest to, że gdyby nie przypadek (Rose&Finn) to by nie wykrył transportowców R i jego plan również spaliłby na panewce.
Wykryłby zapewne, tylko nieco później (w końcu maja skaney i radary), mniej by ich zniszczył w kosmosie i nie zmieścili by się do "Sokoła"
W zamian za to zniszczył korwetę, dwie fregaty i krążownik R.
No nie, Raddus ma trzy i pół kilometra długości, potężne uzbrojenie (18 dział jonowych i 18 ciężkich turbolaserów + wyrzutnie pocisków) i przede wszystkim osłony, Star Destroyer to przy nim popierdółka.
i Ninka - tam gdzie była Holdo choć niepozorna ma ciężkie turbolasery, bomby plazmowe i podwieszane zasobniki z bronią. Więcej niz godny przeciwnik dla SD.
-To też, tylko że japończycy buduja swoje lotniskowce - i co z tego jak dla trzech nowoczesnych lotniskowców klasy Unryu i dwóch kolejnych klasy Ikoma nie ma nowych załóg - na tyle że budowę się wstzymuje, a zamówienia kasuje. Cezura załamania się japońskiego lotnictwa pokładowego jest oczywista - bitwa na morzu filipińskim.
Nie kwestionuje cezury japońskiego lotnictwa pokładowego. Kwestionuję jedynie moment przełamania impasu. Ale za bardzo odchodzimy od istoty tej rozmowy.
No ale jedno z drugiego wynika. Na tym etapie oparacji wzajemna wymiana ciosów (nawet uszkodzenie pokładu eliminuje lotniskowiec z działania) spowoduje osłabienie osłony lądowania i narazi go na atak sił nawodnych.
Jest jednak spora różnica pomiędzy taktyką, którą opisałeś jako "oddanie inicjatywy", która "przełamywała schematy" i miała na celu zniszczyć japońskie siły pokładowe, a celową osłoną desantu i niezaplanowanym bonusem w postaci zniszczenia japońskich sił pokładowych. Bo ani nie ma tutaj oddania inicjatywy, ani zamierzonych działań w celu złamania japońskiego lotnictwa pokładowego.
Khem... Only Sith deal with Absolutes
Nie mogli też (i nie powinni) przegrć w Wietnamie. Tytaj wystarczyło żeby Kurita rozniósł zepółtransportowy i odciął wojska na lądzie od zaopatrzenie, żeby wywołało to (w zasadzie - spotęgowało) falę dyskusji w stanach na temat kosztów i sensowności prowadzenia wojny.
Wybacz, że wykluczam z rozważań scenariusze nieprawdopodobne w postaci komety niszczącej kontynent amerykański, ale sądziłem, że staramy się zachować jakieś ramy realizmu. A realistycznie patrząc - Amerykanie tej wojny przegrać nie mogli. Choćby w kontekście późniejszej interwencji radzieckiej w Mandżurii i zastosowania broni jądrowej.
I Wietnam to nie II wś. W Wietnamie nie miałeś Pearl Harbor z jednej strony i nazistów z drugiej.
Nie stracił, Supremacy był tylko uszkodzony, przecież widzimy jak sobie Kylo siada na tronie w spokoju.
Źródła wskazują na zniszczenie okrętu. Może dlatego, że został przepołowiony. I nie przypominam sobie sceny by Kylo siadał na tronie. Jeśli masz na myśli scenę z Huxem (tam gdzie fragment zwłok Snoke`a spada z tronu) to Kylo nie zasiada tam na tronie. Idzie w kierunku wyjścia z pomieszczenia (za oknem widać drugą połówkę okrętu).
Wykryłby zapewne, tylko nieco później (w końcu maja skaney i radary), mniej by ich zniszczył w kosmosie i nie zmieścili by się do "Sokoła"
Może. Może nie. W filmie robi to przypadkiem (tj. dzięki zdradzie Hakera) i nie jest to część jego "idealnego" planu.
No nie, Raddus ma trzy i pół kilometra długości, potężne uzbrojenie (18 dział jonowych i 18 ciężkich turbolaserów + wyrzutnie pocisków) i przede wszystkim osłony, Star Destroyer to przy nim popierdółka.
i Ninka - tam gdzie była Holdo choć niepozorna ma ciężkie turbolasery, bomby plazmowe i podwieszane zasobniki z bronią. Więcej niz godny przeciwnik dla SD.
Chyba sobie jaja ze mnie robisz? Ninka godnym przeciwnikiem dla SD? Proszę Cie. Przecież to zupełnie inna liga! Jasne, Raddus był okrętem, który spokojnie mógł podjąć walkę z 2-3 SD. Ale Ninka to 10 razy mniejszy okręt. Może ma wyjątkowo silne uzbrojenie (szczególnie jak na korwetę), ale bez przesady... Łącznie straty FO są nieproporcjonalnie wysokie to strat zadanych R. Jak dla mnie trudno nazwać ten plan "idealnym". Zdaje się, że trafniejszym określeniem byłoby "całkowita porażka".
To SW... niestety ci źli muszą "zwycięstwa" przypłacać ogromnym kosztem...
Thrawn w Rebelsach za eskadrę X-wingów nad Lothal zapłacił ISD?
Lord Budziol napisał:
To SW... niestety ci źli muszą "zwycięstwa" przypłacać ogromnym kosztem...
Thrawn w Rebelsach za eskadrę X-wingów nad Lothal zapłacił ISD?
-----------------------
Nie mam z tym problemu (tj. mam, ale nie o to tutaj chodzi). Po prostu nie nazwałbym takiego planu "idealnym".
A swoją drogą nie widziałem Rebelsów, ale jeśli tak tam psują postać Thrawna to nie wiem czy chcę...
Później w detalach, tu tylko na marginesie - "Devastator" rozwalony przez dwa B-wingi.
Seria o Xwingach to w ogóle koszmar - Imperium jest tam o wiele głupsze niż FO, do wyeliminowania ISD wystarczą dwa x-wingi.
Pod Endorem, gdyby nie DS, to straty rebelii były by minimalne i niegodne wspominania.
A "Thrawn" w rebelsach jest starym, dobrym Zahnowskim Thrawnem. Zresztą Zahn chodzi po studio i ingeruje w dialogi, animację gestów itp.
Pod Endorem to wina tylko i wyłącznie planu Imperatora, który chciał upiec 2 pieczenie na 1 ogniu - to Gwiazda Śmierci miała wykończyć rebelię, flota tylko blokowała drogę ucieczki... Gdyby nie to, roznieśliby wtedy rebeliantów w proch, o czym wspomina m.in. Ciena Ree...
Thrawn w Rebelsach to niezły kompromis jak na serial animowany... W końcu gdy traci jakieś okręty to przez niekompetencję wyrywnego podwładnego lub przez czysty przypadek jak w przypadku ISD nad Lothal zniszczonego przez Herę.
Nie tylko Ciena, Sloane też.
I to kolejny kamyczek do ogródka OT. Bo flota imperialna powinna tak czy siak rozgnieść rebeliantów, z DS czy bez niej.
W sumie mi to niespecjalnie przeszkadzało, bo oglądało się fajnie, i może dlatego nie rozumiem "rozdzierania szat" nad rozsądnym i skutecznym planem Huxa.
Dlatego napisałem między innymi
No nie do końca... bo próba zgniecenia rebeliantów byłaby niesubordynacją wobec samego Imperatora? https://youtu.be/YJ3v8IMe2ok?t=7m32s
A po zniszczeniu DS, a co ważniejsze śmierci Imperatora mamy chwilowy chaos w szeregach Imperium + dowódców z wyraźnymi rozkazami na taką ewentualność czyt. Operacja Popiół...
Ale zgadzam się że plan Huxa był rozsądny i skuteczny W końcu gdyby nie nowy "Supreme Leader" to Hux zgniótłby na Crait cały Ruch Oporu...
To na krótko, bo przedświęta wykańczają. Za dużo okien...
Jest jednak spora różnica pomiędzy taktyką, którą opisałeś jako "oddanie inicjatywy", która "przełamywała schematy" i miała na celu zniszczyć japońskie siły pokładowe, a celową osłoną desantu i niezaplanowanym bonusem w postaci zniszczenia japońskich sił pokładowych.
No nie. Pod Guadalcanalem też chodziło o osłonę siłdesantowych i przyczółka. Zawsze, pod Leyte też. Tylko teraz dowodzący podszedł do tego w sposób innowacyjny. Raz, że nie podobała mu się dotychczasowa wymiana "pilot za pilota", dwa miał "wunderwaffe" w postaci zapalników zbliżeniowych. Wyszło perfekcyjnie.
sądziłem, że staramy się zachować jakieś ramy realizmu. A realistycznie patrząc - Amerykanie tej wojny przegrać nie mogli.
Nie czytałeś dokładnie - nie mogli przegrać militarnie, ale mogli "polec" na polu PR i finansowym. Wtedy wojnę finansowano z obligacji - klęska siłdesnatowych pod Leyte mogła znacząco wpłynąć na zmianę nastrojów społecznych w samych stanach. A to niezwykle ważne nawet teraz - patrz stosunek do wojny w Iraku i Afganistanie po 9/11 i teraz.
Źródła wskazują na zniszczenie okrętu.
No właśnie źródła piszą "damaged" i tego się trzymam
Może. Może nie. W filmie robi to przypadkiem (tj. dzięki zdradzie Hakera) i nie jest to część jego "idealnego" planu
Może nie, może tak - zapewne jedna dużo później - co w niczym nie zmienia sytuacji Rebelii, tylko ją pogarsza.
Chyba sobie jaja ze mnie robisz? Ninka godnym przeciwnikiem dla SD? P
Why not - "Devastatora" rozwaliły dwa B-wingi, to są SW w końcu.
Zdaje się, że trafniejszym określeniem byłoby "całkowita porażka".
Ponownie odniosę się do Jutlandii. Wiadomo która strona straciłą więcej okrętów, 3x więcej marynarzy, straty w tonażu. Wszystko jest jasne. Jak również to, któa z flot mogła następnego dnia wypłynąć i podjąć walkę a która nie była zdolna do działań przez najbliższy okres czasu.
Na wojnie ten wygrywa, kto po wymianie ciosów może zaraz zadać następny. Tu dobrze wiemy że to nie była "La Resistance"
-No nie. Pod Guadalcanalem też chodziło o osłonę siłdesantowych i przyczółka. Zawsze, pod Leyte też. Tylko teraz dowodzący podszedł do tego w sposób innowacyjny. Raz, że nie podobała mu się dotychczasowa wymiana "pilot za pilota", dwa miał "wunderwaffe" w postaci zapalników zbliżeniowych. Wyszło perfekcyjnie.
Ty nazywasz to "innowacyjnym" sposobem, a dla mnie to po prostu zachowanie "bezpieczne". I biorąc pod uwagę opinię samego Spruance`a to mu też chodziło o bezpieczeństwo, a nie innowacyjność.
Nie czytałeś dokładnie - nie mogli przegrać militarnie, ale mogli "polec" na polu PR i finansowym. Wtedy wojnę finansowano z obligacji - klęska siłdesnatowych pod Leyte mogła znacząco wpłynąć na zmianę nastrojów społecznych w samych stanach. A to niezwykle ważne nawet teraz - patrz stosunek do wojny w Iraku i Afganistanie po 9/11 i teraz.
Ty też nie czytałeś dokładnie co napisałem - uważam, że zmiana nastrojów w przypadku ewentualnej klęski nie miałaby miejsca albo nie byłaby takiej skali by cokolwiek zmienić. Amerykanie zostali zaatakowani w Pearl Harbor - wpłynęło to w znaczący sposób na poparcie Amerykanów dla wojny z Japonią. A w latach 40tych społeczeństwo było zdecydowanie łatwiej podatne na propagandę i zdecydowanie mniej zorganizowane niż w okresie wojny w Wietnamie czy w czasach obecnych. Nie widzę tutaj możliwości "przegrania wojny na polu PR". Plus - tak jak pisałem. Nawet jeśli jakimś cudem nastroje społeczne by się pogorszyły - Amerykanie mieli zaraz osiągnąć swój sukces w Europie, a potem wkroczyłoby ZSRR w Mandżurii i broń jądrowa. Wojna była nie do przegrania - i widzę, że w sumie się z tym zgadzasz.
No właśnie źródła piszą "damaged" i tego się trzymam
Przejrzałem internety i widziałem "destroyed". Jakieś linki, chętnie poczytam? Nie widzi mi się, żeby przepołowiony okręt nie został uznany za zniszczony.
Why not - "Devastatora" rozwaliły dwa B-wingi, to są SW w końcu.
Nasza dyskusja dotychczas skupia się tylko i wyłącznie na filmach. Chciałbym, żeby tak zostało (przynajmniej tak długo jak to jest możliwe). Ta historia z tego co widzę pochodzi z innych źródeł. Co gorsza są to historie z "nowego kanonu".
Ponownie odniosę się do Jutlandii. Wiadomo która strona straciłą więcej okrętów, 3x więcej marynarzy, straty w tonażu. Wszystko jest jasne. Jak również to, któa z flot mogła następnego dnia wypłynąć i podjąć walkę a która nie była zdolna do działań przez najbliższy okres czasu.
Na wojnie ten wygrywa, kto po wymianie ciosów może zaraz zadać następny. Tu dobrze wiemy że to nie była "La Resistance"
Pięknie! Ale zasadniczo ominąłeś zupełnie mój zarzut... Ja nie przeczę, że FO wygrało tę bitwę! (Szok, nie? ). Przeczę jedynie, że możemy mówić tutaj o "idealnym" planie, który zrealizował Hux. Po Jutlandii nikt w Zjednoczonym Królestwie (nie licząc koniecznej propagandy oczywiście) nie tworzył peanów o idealnym planie i idealnym zwycięstwie Jellicoe i Beatty`ego. A przecież ich straty były proporcjonalnie zdecydowanie mniejsze niż straty Huxa (który przypomnę stracił wszystkie największe okręty i sporą część SD).
Bardzo rzadko zdarza mi się wyjść z sali, ochłonąć i nie potrafić wydać pełnej opinii o obejrzanym dziele. Tym razem, jednak tak było. Po pierwszym seansie naprawdę nie wiedziałem co myśleć o najnowszych Gwiezdnych Wojnach. Film zdawał mi się szokująco wręcz nierówny, pełen scen zarówno genialnych jak i nędznych. Drugi seans sprawił jednak, że moje zdanie jest już bardziej spójne i jednoznaczne.
Zaczynając od podstawy każdego filmy, czyli scenariusza mogę powiedzieć, że jest nieźle. Ci którzy prorokowali plagiat epizodu V, zdecydowanie przeliczyli się w czarnowidztwie. Film co prawda korzysta z ogranych schematów, ale w bardzo umiejętny i zaskakujący sposób je odwraca. Jest tutaj wiele scen, których w całej sadze jeszcze nigdy nie widzieliśmy, a część z nich w fenomenalny sposób zapada w pamięć. Niestety nie wszystkie w pozytywnym sensie – pewne fabularne rozwiązanie z Leią to chyba najgorsze co się sadze przytrafiło od czasów Jar Jara. Mimo wszystko, tak szokujących zwrotów akcji nie było w Star Wars od czasu „Imperium Kontratakuje”, a większość scenariuszowych rozwiązań naprawia błędy „Przebudzenia Mocy”.
Tym co zasługuje na szczególne wyróżnienie jest postać Kylo Rena. To jak wspaniale poprowadzono jego historię w epizodzie VIII niemal nie mieści się w głowie! Wątpię aby ktokolwiek mógł narzekać na ewolucję tego charakteru, co więcej – gdy spojrzy się na The Force Awekens, wyraźnie widać że wszelkie zmiany logicznie z siebie wynikają. Jestem pełen uznania dla Riana Johnson’a za poprowadzenie tego w ten sposób.
Dobrze jest też jeśli chodzi o Luke’a Skywalkera. Choć finał jego wątku wydaję mi się nielogiczny, a motywacja związana z pobytem na Ach-To nie przekonuje mnie całkowicie, to w ogólnym rozrachunku przeszłość i teraźniejszość mistrza Jedi zdecydowanie podnoszą moją ocenę filmu. Bardzo przyjemnie śledziło mi się także losy generał Lei (pomijając wspomnianą już scenę, o której bardzo, bardzo chciałbym zapomnieć) i wiceadmirał Holdo.
Wartym odnotowania jest także postać Finna widać, że w czasie trwania filmu przechodzi on znaczną przemianę i jest to ukazane w poprawny i zadowalający sposób. Niestety na tym muszę skończyć pochwały i przejść do bardziej gorzkiej części.
Poe Dameron okazuje się być skończonym idiotą. Czym dłużej nad tym myślę, tym bardziej dochodzę do wniosku że jest to postać, która powinna budzić antypatię. Jej działania, choć motywowane szlachetnie, mają iście straszliwe rezultaty, a co gorsza pozbawione są wymiernych konsekwencji.
Rey zdaje się być na tle wszystkich pozostałych bohaterów niemal bezpłciowa. Jej postać nie przechodzi poważnych przemian, a wybory jakie podejmuje zdają się nie wybrzmiewać w pełni.
Nie da się ukryć, że w VII epizodzie miała zdecydowanie więcej charyzmy. Być może jest to po prostu wina tego, że aktorsko Daisy Ridley nie ma najmniejszego startu do Marka Hamilla i Adama Drivera.
Nowo wprowadzona postać Rose jest wyłącznie okej, a jej dialogi wydają się być infantylne. Boli zwłaszcza jeden z końcowych cytatów, który bardzo nie pasuję do kontekstu, a równocześnie portretuję ją jako osobę samolubną i hipokrytę, co raczej nie było zamierzeniem twórców.
Największym zarzutem jaki stawiam ósmej części Gwiezdnych Wojen jest brak łączności z epizodem siódmym. „Przebudzenie Mocy” pozostawiło po sobie istne morze pytań, a choć „Ostatni Jedi” odpowiada na najważniejsze z nich (czytaj: co stało się z Luke’iem Skywalkerem?), to wiele po prostu ignoruje. Nie rozwija niektórych, bardzo interesujących tematów, nie wyjaśnia chociażby w najmniejszym stopniu sytuacji politycznej, a część wątków bezpretensjonalnie ucina. Ostatecznie rzecz biorąc nie jest to film, który rozwiewa wszelkie wątpliwości związane z historią po „Powrocie Jedi” - rzekłbym wręcz, że owe wątpliwości mnoży.
W czasie filmu dokonuje się także istny gwałt na czasoprzestrzeni – albo doba na Ahch-To trwa mniej więcej sześć godzin, albo wydarzenia nie dzieją się równolegle do siebie (co sugeruję nam film). Warto tutaj także wspomnieć o BB-8 ex machina, czyli najprostszym rozwiązaniu każdego problemu.
Sporym problemem przy pierwszym seansie był dla mnie także humor obecny w filmie. Jest go po prostu za dużo, nie pasuję do powagi sytuacji i często wybija z rytmu. Co prawda, przy drugim podejściu przeszkadzał mi już mniej, ale wciąż uważam że wiele scen komediowych jest niepotrzebne. Co więcej, na swój sposób, infantylizują one film.
Mam również pewny problem z finałem. Odnoszę wrażenie, że niezbyt pasuje on do środkowej części trylogii, a zagranie twórców dotyczące pewnej postaci jest, w mojej opinii, marnotrawstwem potencjału. J.J. Abrams będzie miał z pewnością bardzo ciężkie zadanie, jako scenarzysta kolejnego epizodu...
część dalsza recenzji na moim blogu: http://slowograf.blogspot.com/
W klasycznych kreskówkach jak rakiecie kończyło się paliwo to spadała w dół. Ale dowcip odgrzewany po raz tysięczny przestaje być śmieszny. Po epoce klasycznych kreskówek powstał film "Imperium Kontratakuje", gdzie zarys fabuły był taki: Rebelia ewakuuje się i ucieka przed siłami Imperium, w tym czasie młody adept Jedi pobiera nauki u starego mistrza. Uciekający po perypetiach trafiają w bezpieczne miejsce, gdzie jednak padają ofiarą zdrady. Młody adept w międzyczasie zderza się z Ciemną Stroną i leci ratować tamtych, mimo sprzeciwu owego mistrza. W sumie to się mu udaje, jednak nie do końca. Teraz mamy zaś "Ostatniego Jedi".
UWAGA: Recenzja zawiera spoilery, zdradza szczegóły fabuły i zakończenia. Przeważnie głupie. Jak nie chcesz wiedzieć to nie czytaj. SPOILER:
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
Jeśli ktoś ma horyzont na poziomie "Piratów z Karaibów" to niech kręci "Piratów..." a nie "Gwiezdne Wojny", które dzieją się w kosmosie. Kluczowe starcie w owym "Ostatnim Jedi" jest na poziomie pościgów żaglowców w owych "Piratach". I spodziewałem się tego. Dlaczego tak się dzieje? Tak się tworzy scenariusze teraz, przy poklasku publiki. Jeśli jest jakiś problem fabularny to rozwiązują go poprzez dodawanie nowych elementów, mocy itp. Nie zastanawiają się nad spójnością świata przedstawionego. Czyli: dlaczego wcześniej takich możliwości nie było i czemu ich nie ma później. Mamy też wyciąganie zużytych motywów, jak ten brak paliwa. Czy w Gwiezdnych Wojnach przed OJ komuś brakowało paliwa? No nie. (Nie mówię tu o komiksach, książkach, kreskówkach itp.). Jeszcze im zostały podróże w czasie do wykorzystania. I wampiry. Jak się w Star Warsach pojawią podróże w czasie to znaczy, że już się wyprali z pomysłów i niech kończą, wstydu oszczędzą. No zobaczymy.
Weźmy tu wyprawę Finna, Rose i BB 8 w poszukiwaniu hakera. Skoro oni mogli się wyrwać niepostrzeżenie, to czemu inni nie mogli się ewakuować? Czemu flota rebeliancka musiała lecieć w kupie i nie mogła urywać się na boki? Zwróćcie uwagę: Ci mogą bo jest potrzeba szczenarzysty a inni nie mogą bo nie i już. Podobnie rebelia atakuje bombowcami, zebranymi w kupie a ów Porządek nie ma bombowców aby zbombardować rebelii. W ogóle skąd pomysł, że w próżni statek bez paliwa zatrzymuje się? Statek w próżni leci z tą samą prędkością (modulo oddziaływania grawitacyjne) tak jak np. Apollo na Księżyc. Jeśli bieg statku kosmicznego hamują opory powietrza to hamują one tez gwiazdy, planety i asteroidy, które powinny pospadać. Ale gdzie mają pospadać jak nie ma dołu w kosmosie? Zatrzymać się powinny. Próby tłumaczenie tego są żałosne. Wielgachny Porządek nie mogący dogonić wrogiego krążownika to nieporozumienie. Pozostając przy technice zauważam prymitywizm użytych środków walki. Te bomby, które trzeba zrzucić bezpośrednio nad wrogim pancernikiem... W sumie nie wiadomo po co bo można by minować drogę wrażej flocie, skoro jesteśmy z przodu a oni z tyłu. Albo podczepić je pojedynczo pod myśliwce. Konkluzja jest taka:
Oglądając film o kosmosie chcę odnosić wrażenie, że dzieje się w kosmosie. A kosmos jest wielki, chce więc odnieść wrażenie ogromu. Dużych odległości. Panuje tam nieważkość i próżnia, oczekuję zatem wrażenia braku grawitacji i pustki.
Tego wszystkiego Ostatni Jedi nie daje widzom, jest tu nawet dużo gorzej niż w starych Star Trekach. Horyzont przestrzenny twórców jest mniej-więcej taki, jak horyzont w westernach: mamy pustkowia, w których znajdują się miasteczka, w których jest saloon. W obecnych Gwiezdnych Wojnach jest podobnie: odpowiednikiem miasteczek są osady na planetach. Zauważyliście, że przeważnie na planecie jest tylko jedno miasto? Ano niby dlaczego?
II
Mówiąc krótko kompletnie niewykorzystana jest postać Phasmy, lufa ją grająca nie pokazuje nawet twarzy. To po co brali tą lufę? Niewykorzystane są porgi. Myślałem, że będą miały jakąś większą rolę fabularną, porównywalną z Ewokami. A tu nic. Niewykorzystany jest Czubaka, który robi za taksówkę. Obcięty jest ten cały hakier, który jest postacią ciekawą. Taki Han Solo, ale zgorzkniały i zdegenerowany. Zamiast rozwinąć te postacie wprowadzają nowe. rozbili Leię na 3 kobitki. Wprowadzili tą Rose, która jest o tyle fajna, że wprowadza tzw. zwykłych ludzi. Jak widać pomysł na romans Ray-Finn upadł i Finn musi się zadowolić grubą Rose. Bo żeby taki Poe Dameron to nie. Ktoś tu nie umiał wprowadzić dyscypliny kreacyjnej i ograniczyć liczby postaci do rozsądnego minimum. Maz Kanata jest z kolei zupełnie zbędna. Przecież prowadziła ona mordownię, więc jakie ma kwalifikację na hakerkę? To mi umknęło. Snoke wyglada tragicznie i nic nie robi, więc jego śmierć wzbogaca film. Mimo długości filmu sprawia on wrażenia strasznie przyciętego. Wątki się pojawiają i znikają nierozwinięte. Lewacka disnejoza Canto Bight dobija.
III
Co boli fanów to kompletne przekreślenie pierwszej trylogii, która jest drugą. Zniszczenie drugiej Gwiazdy Śmierci i wykończenie Imperatora nie przywróciło pokoju w Galaktyce. Luke Skywalker załamał się i zwątpił.Dlaczego? Bo nie wyszło z Benem Solo, który stał się Kylo Renem. No i co? Co zrobił, żeby wykończyć owego Snoke? A no właśnie. Osiadł na laurach po wykończeniu Palpatine? Film nie jest jednak dla fanów. Dla młodego pokolenia, nie poczuwającego się do takich związków z częściami IV-VI, Luke wypadł rewelacyjnie. Film ten stoi bohaterami, którzy wzbudzają u widza pozytywne emocje. Dodatkowo plusują wszelakie fabularne zaskoczenia, jak wykończenie owego Snoke. Dobrze się to ogląda, lubimy ich. W odróżnieniu od fatalnego Rogue One.
IV
Gwiazda Śmierci musi jednak być. Tym razem zresetowali rozmiar - jest ona malutka. I śmieszna. Koncepcja bazy na Craith też jest śmieszna. Że owych drzwi nie da się niby wysadzić. A jedna bombka z bombowca by nie wystarczyła? Pomysł, że Rebelia wykańcza wielki pancernik aby Porządek rzucił do walki jeszcze większy okręt Snoke jest słaby. Zniszczenie owego okrętu też jest niepoważne. Skoro tak łatwo można wykańczać wielkie pancerniki gwiezdne to po co je budować? A przedtem uciekać przed nimi? Inne jednostki Porzadku nie biorą udziału w bitwie, aby nie było smutno rebeliantom. Cały ten wątek jest żałosny. Mogli tam iść w stronę parowego napędu gwiezdnej floty. Albo na wiosłach mogli uciekać. Spodziewałem się wioseł. Pomysł, że Rebelia zwieje na transportowcach i Porządek ich nie wypatrzy, ale jak ten hakier puści parę z pyska to już wypatrzy jest niepoważny. Żałosny.
Co ciekawe sporo jest recenzji krytycznych bo ludzie wyłapują powoli te niedoróbki. Ja zaś daję Ostatniemu Jedi ocenę 8/10 bo dobrze się ogląda i daje sporo wzruszeń (emocji) widzowi, czyli mnie. Niestety idzie to wszystko ku gorszemu. Jest to słabsze od poprzedniej części, czyli Przebudzeniu Mocy. Oczekiwałbym jednak, że z części na część będzie lepiej a nie gorzej. Puściłem sobie scenę pościgu z Nowej Nadziei i niebo a ziemia. Problem z genezą Snoke jest inny: chodzi głównie o to, że powinien on już istnieć w czasach pierwszej (czyli drugiej) trylogii, tymczasem go nie było. Co wtedy robił i gdzie się znajdował? Informacje o nim są niewystarczające a w porównaniu informacje o Palpatine były wystarczające. Tu się kłania tzw spójność świata przedstawionego. Dalej powstaje kwestia: czemu tak późno? Planety zostały zniszczone, miliardy ludzi zginęło i dlaczego? Duch mocy Yody nie mógł się wcześniej pojawić, tzn od razu? A duch mocy Vadera nie mógł wytłumaczyć Kylo Renowi, jak bardzo pobłądził? Snokowi mógł wytłumaczyć. Wszystko to jest niepozbierane. Ale dobrze się ogląda. A tzw. prequele oglądało się beznadziejnie.
Przebudzenie Mocy to był rimejk Nowej Nadziei, powielający wiernie fabułę. W Ostatnim Jedi wprowadzili pewne zmiany względem Imperium Kontratakuje, poszli jednak w złą stronę. i tu jest problem. Nie wystarczy zmieniać, trzeba zmieniać dobrze. Teraz widze, że niesłusznie obawiałem się rimejka Imperium... Niechby już nic nie zmieniali, jak nie umią.
Smok Eustachy napisał:
Jak widać pomysł na romans Ray-Finn upadł i Finn musi się zadowolić grubą Rose.
-----------------------
Chwila, moment, jaka znowu gruba?? Kelly Marie Tran nie jest gruba. Ma okrągłą buzię, prawda. Taka jej uroda. Jest niziutka i nie jest takim chudzielcem jak zwykle aktorki w głównych rolach (czytaj: ma przede wszystkim trochę większy biust), ale na pewno nie jest gruba. To jest dodatkowo fajne w tej postaci, że gra ją kobietka odbiegająca od hollywoodzkich standardów.
To jest fajne, przyznaję. Natomiast może i nie jest gruba ale taka ją zrobili w tym aseksualnym kombinezonie.
a miała być w seksualnym? o.O
W złotym bikini!
W złotym negliżu będzie występował Benek w 9, po tym jak Hux zamrozi go w karbonicie i sprzeda Królowi Pranie, któremu Han Solo nie dostarczył trzech ratharów. ;-P
Potem pojawi się Rey w głupim hełmie i wyciągnie miecz z droida, a Benek udusi coś łańcuchem.
popieram.
https://i.pinimg.com/736x/fc/74/61/fc7461ebf8186480c1ceadd94c864488--star-wars-kylo-ren-bury.jpg
Tylko bez tego Huxa z tyłu, tam powinien być rathar.
cały czas mnie prześladuje myśl, czy Driver ma świadomość że takie rzeczy powstają, i jak się z tym czuje
Uprasza się o nie spoilerowanie fabuły ep. IX
Benek w (złotych) kompielówkach - ktoś się może ucieszyć
Asfo napisał:
W złotym negliżu będzie występował Benek w 9, po tym jak Hux zamrozi go w karbonicie i sprzeda Królowi Pranie, któremu Han Solo nie dostarczył trzech ratharów. ;-P
Potem pojawi się Rey w głupim hełmie i wyciągnie miecz z droida, a Benek udusi coś łańcuchem.
-----------------------
Już kupuję pod to popcorn.
(a może o tym jakiś spinoff?)
A może jakieś równouprawnienie? Mamy w tym filmie gołe męskie torsy, spodziewam się i damskich! Disney seksistowsko uprzedmiotawia atrybuty męskiego ciała!!!
No przecież cycki są
Zawsze może być w drugą stronę i zamiast nagiego kobiecego torsu możemy dostać - w ramach tego legendarnego i mitycznego równouprawnienia - faceta, na przykład Bena, zakutego w złote metalowe bikini.
Niech Moc będzie z Wami.
A w czym miała chodzić? Jest mechanikiem na statku kosmicznym, normalne że ubrali ją w praktyczny kombinezon roboczy.
To są Star >Warsy mogła by mieć seksualny kombinezon roboczy.
No ona jest mechanikiem, więc kombinezon jest OK. Koledzy mechanicy mają się skupić na robocie, a nie rozpraszać się na podziwianiu krajobrazów.
Nb. zdecydowanie fajna i kształtna Twi`lekanka z "Rebelsów" też ma podobny, workowaty i aseksualny kombinezon roboczy.
W Star Warsach nigdy nie było seksownych kombinezonów roboczych.
Bogate damy mają piękne suknie, a tancerki z baru skąpe kostiumiki, ale nie ma debilizmów w rodzaju pancernych biustonoszy i butów bojowych na szpilkach. Jak księżniczka Leia zmierza do boju to ma na sobie normalny mundur polowy.
Asfo napisał:
W Star Warsach nigdy nie było seksownych kombinezonów roboczych.
-----------------------
Ale mogłyby być!
Ej, czy ja jestem jedynym któremu Rose się podobała? Tak w sensie, normalnie podobała, jak kobieta. ;_; Mogłaby być w czymkolwiek, ale i tak dla mnie była cudowna. <3
Mi się podobała jako kobieta w sensie że fajna i sympatyczna. Była cudowna, to fakt.
jest spoko - nie ma okładkowej urody, i dobrze. Ale jest całkiem ładniutka, tyle że... nie w TLJ. Ten film wg mnie nie ukazuje jej z dobrej strony: fryzurę ma koszmarną, stroje niekobiece (wiadomo, jest technikiem). Szczerze, coś pozytywnego na temat jej wyglądu mogłem powiedzieć dopiero po obejrzeniu jej fotek na Google`u, bo wcześniej, jak znałem ją tylko z TLJ, to szału nie robiła.
Mnóstwo prawdy napisałeś, zwłaszcza tekst o tych klaustrofobicznych planetach-miasteczkach przypadł mi do gustu. Rzeczywiście, to jest taka drętwa westernizacja. A co do dziur w scenariuszu to wskazałeś kolejne na które nie zwróciłem uwagi bo faktycznie: czemu pozostali nie polecieli sobie na Canto? To samo pomyślałem o tej kolejnej mini-gwiazdce śmierci, ale już zostawiłem z kolei ten temat. Co do twojej oceny to myślę, że masz jakieś rozdwojenie jaźni bo z jednej strony oceniasz film jako fan, a po chwili chwalisz go z perspektywy zupełnie pozbawionego gustu casuala
oceniasz tak jak często w Top Gear:
klaustofobiczne -1 pkt.
statki -1 pkt.
paliwo -1 pkt.
Leia +50 pkt
Luke + 50 pkt
itp.
Dobrze się ogląda.
Czy w Gwiezdnych Wojnach przed OJ komuś brakowało paliwa?
TESB: Sokół ma "dość daleko na Bespin, ale dadzą radę"
TPM: statek Amidali nie ma dość paliwa, żeby dolecieć na Coruscant (z niesprawnym hipernapędem)
Reszty nie trzeba.
Jestem zszokowany jak dobrze film został odebrany wśród moich znajomych nie-geeków, którzy SW kojarzą w średnim stopniu.
Większość zgodnie stwierdziła (17/19 osób), że to najlepszy lub jeden z najlepszych filmów SW jaki oglądali (wszyscy z nich oglądali OT i PT). Poza zwykłymi starwarsowymi głupotami, z których można pożartować, jedyna scena do której niektórzy się poważnie dowalają to Leia. Nikt nie był po filmie zażenowany, nikt się na filmie nie nudził i wszyscy się dobrze/bardzo dobrze bawili.
Z 2 znajomych, którym się nie podobało - jedna stwierdziła, że za bardzo czuć w filmie Disneya, a druga była bardzo zawiedziona z "rozwiązania" tajemnic Snoke`a i Rey.
U mnie podobnie, choć na razie tylko z czterema osobami spoza fandomu gadałem. Ale wszyscy zachwyceni, dwoje stwierdziło, że to najlepsze SW ever. Podobało im się bardziej, niż mnie, hehe. W sensie, że tak jakby bez zastrzeżeń.
No bo taki jest obecnie target Lucasfilmu. Mnie to nie dziwi.
Krytycy mówią że dobry - "przekupieni".
Każuale mówią że dobry - "taki target" (w komentarzach pod newsami padło też że "większość to idioci")
Fani mówią że dobry - ...chyba jeszcze nie ma uzgodnionej wersji
Aha, żeby nie było - nie mam pretensji że się komuś nie podoba, czy on krytyk, każual czy tru fan
Fani SW nigdy tak po prostu, zgodnie, nie pochwalą filmu, no co ty xD
jak dla mnie to wygląda w następujący sposób:
IV-VI - zrobione dla dorosłych
I-III - zrobione raczej dla dzieci, ale z zachowaniem klimatu SW
VII-VIII - zrobione dla dzieci, bez klimatu SW, za to zrobione z klimatem panującym w większości filmów o superbohaterach
niestety, robi się takie filmy jaki jest target, kasa się musi zgadzać..
DarkB napisał:
jak dla mnie to wygląda w następujący sposób:
IV-VI - zrobione dla dorosłych
I-III - zrobione raczej dla dzieci, ale z zachowaniem klimatu SW
VII-VIII - zrobione dla dzieci, bez klimatu SW, za to zrobione z klimatem panującym w większości filmów o superbohaterach
niestety, robi się takie filmy jaki jest target, kasa się musi zgadzać..
-----------------------
Raczej powiedziałbym:
IV - przeciętny przygodowy film
V, VI - dobre tylko dlatego że Lucas nie reżyserował
I-III - filmy dla bachorów
VII-VIII - zbijanie kasy na nostalgii
Coś w tym jest. choć IV w swoich czasach raczej przeciętnym filmem przygodowym nie była
Dokładnie - IV w kinie była czymś niesamowitym, co zostaje człowiekowi na zawsze (jak zresztą widać )
Dzisiaj gdy technika poszła do przodu i podobnych filmów jest wiele to faktycznie można ją tak odbierać. Ale nie w momencie premiery, wtedy czegoś takiego po prostu nie było.
Mam dziś po południu bandę 12-latków w domu, jak to przeżyję to dam znać jak tam opinie u targetu
Ale teraz w pracy jestem zaskoczona jak pozytywnie to odebrali "niedzielni fani". Bo na R1 jednak albo nie poszli, albo mniej się podobał. Tu nawet słyszę opinie, że trzeba by jeszcze raz.
Dla porządku zacytuję znajomego
"the last jedi... chryste... Plus taki, że poćwiczyłem argumentację z tłumaczenia się przed żono czemu taki słaby film wybrałem"
Przeżyłam... ledwo
3 bardzo na tak, 1 na nie (film za długi i się nudził), 1 wkurzony, bo byli na dubbingu i mu młodsza siostra (lat 6) non stop nadawała podekscytowana Rey i Rose i mówi, że połowe przegapił. Długie dyskusje toczyły się odnośnie pościgu, ataku bombowców, Crait i walki Luke`a. A i Yoda. Yoda został gremialnie oklaskany, że super. Wątek Rey i Kylo był jednak zgodnie pomijany niezależnie od opinii, bardzo mnie to bawiło (ponoć dziewczynom w klasie się podobał bardzo - tu nastąpiło wywracanie oczami)
U licealistów opinie jednak podzielone równo na pół - od super i chcę jeszcze, po co za straszny sh*t. I jakoś nikt nie stoi po środku. Za to film w obu przypadkach widzialo już ponad 90% klasy. Nie potrafię przypomnieć sobie czegoś innego, poza Gwiezdnymi Wojnami co by wywoływało aż takie emocje.
-Wątek Rey i Kylo był jednak zgodnie pomijany niezależnie od opinii, bardzo mnie to bawiło (ponoć dziewczynom w klasie się podobał bardzo - tu nastąpiło wywracanie oczami)
No to 12-latki są, dziewczyna wróg największy. Po ANH chyba też jakoś tak miałem, że "Leia to zbędna była, baba z bronią, kto to wymyslił" - ale to inne czasy były. (dzisiaj to juz nawet nie ma czasów)
Z opinią że film za długi i nudził spotkałem się u znajomego (w pewnym sensie) 7-latka.
Uff, to ja szczęśliwie byłem z trójką znajomych, którzy zgodnie stwierdzili, że najgorsza część sagi. Ale dalej mnie ten odbiór szokuje. Naprawdę ciężko stwierdzić, komu to się spodoba, a komu nie. Najzabawniejsze, że Seller zachwycony.
Mnie się nie podoba
Chwała Bogu, nie jestem sam. Nie no, ja się nie spodziewałem, że film z logo SW tak mnie zawiedzie. To nawet słabe kinowe TCW dostarczyło mi radości w minimalnym stopniu.
W gronie fanów RPG, w którym się obracam 90% ocen (13 na 15 zapytanych osób) jest negatywnych. Ale są to osoby, które faktycznie cenią sobie sensowność i spójność uniwersum. Co do "casuali" to pytałem cztery osoby i trzy oceniły film jako słaby, jedna jako średni.
A u mnie pierwsze co o TLJ powiedział dziś znajomy, który widział to: Przygptuj się psychicznie na półnagiego Kylo Rena.
A powiedział które pół?
Nie wnikałem, z bastionu coś mi się kojarzyło, że góra, a potem stwierdził, że TLJ nie było aż tak złe jak TFA, ale nie będzie mi spoilerował.
mkn napisał:
Nie znam osobiście żadnego "prawdziwego" fana Gwiezdnych Wojen. Oczywiście, niektórzy z grona moich znajomych lub przyjaciół widzieli jakieś filmy z cyklu i na tym się to kończy. Raczej pobieżna znajomość i to tylko filmów. Zero książek, komiksów, gier, RPG, większość nie wie, że starwarsy istnieją w takich mediach. Kilka osób z tego grona (włącznie z moją małżonką) uległo presji innych fanów i TLJ obejrzało. Z tego co słyszałem, film się powszechnie podoba. Ocena "fajny".
jedyna scena do której niektórzy się poważnie dowalają to Leia.
-----------------------
"Zwykli ludzie", czytaj NIE-FANI, nie widzą różnicy między lewitującą w przestrzeni kobietą, a facetem strzelającym błyskawicami z palców, albo karzełkiem wykonującym 5-metrowe salta i piruety. To jest ten sam poziom "niesamowitości". Zwykli widzowie tego nie rozróżniają. Bo to żadna różnica, tak po prawdzie.
darth_numbers napisał:
"Zwykli ludzie", czytaj NIE-FANI, nie widzą różnicy między lewitującą w przestrzeni kobietą, a facetem strzelającym błyskawicami z palców, albo karzełkiem wykonującym 5-metrowe salta i piruety. To jest ten sam poziom "niesamowitości". Zwykli widzowie tego nie rozróżniają. Bo to żadna różnica, tak po prawdzie.
-----------------------
No ale jednak w przypadku niektórych moich znajomych nie-fanów scena z Leią zazgrzytała, a przykładowo błyskawic Yody nikt się nie czepiał.
Dokładniejszy przykład - ziomek, którego nie widziałem pół roku (30+ lat, nie jest wielkim miłośnikiem SW, ale oglądał wszystkie poprzednie filmy, kojarzy kto to Luke, Yoda, Jedi itd.). Nagle dostaje od niego smsa:
"Leia... WTF?!"
Domyśliłem się, że poszedł na TLJ, później się zdzwoniliśmy pogadaliśmy m.in. o filmie i tej scenie. Co go tak odrzuciło?
1) "Co to za fruwanie w kosmosie, przecież Leia nie była Jedi, a tu nagle jakieś dziwne moce"
2) "Cały mostek wybucha, ale Leia zostaje wyssana w próżnię bez najmniejszego śladu"
3) "Przecież jak była w próżni to powinna zginąć przez zamarznięcie, eksplozję wewnętrzną czy co tam jeszcze w innych filmach pokazują, a jej nic nie rusza"
No i właśnie to są typowi każuale. Bo nie dość, że się nie orientują i nie znają na danej materii, w tym przypadku na Star Wars, to jeszcze głowa by ich rozbolała, gdyby choć trochę nią ruszyli. Abstrachuję tu oczywiście od dzieci, które wielu scen miały prawa nie rozumieć, bo myślę, że i my - przynajmniej podczas pierwszego seansu - nie wszystko zrozumieliśmy i musieliśmy to sobie później na chłodno analizować i tłumaczyć. Pamiętam, że na forum, w tym temacie zresztą, ktoś pisał, że dla jednego dzieciaka głupie było łączenie się umysłów Rey i Bena. Przykładów pewnie można mnożyć. Dzieciom pewnie niekoniecznie podobał się Luke, brak pojedynku na miecze świetlne (o zgrozo - niektórzy dorośli, w tym fani, w tym użytkownicy Bastionu wypowiadający się tutaj, oceniali film przez pryzmat braku tego pojedynku na miecze świetlne, co jest przejawem niezłej infantylności), niekoniecznie musiała im się podobać Leia latająca w kosmosie. Wiadomo - z jednej strony pod wzlędem wizualnym dla dzieciaków to pewnie coś niesamowitego, natomiast to też może być dla nich zgrzyt: „No ale jak to? Leia nie miała przecież Mocy”. No właśnie! I jestem w stanie w pełni zrozumieć ocenianie tej sceny przez taki pryzmat w wykonaniu 12-letniego dzieciaka, ale nie dorosłego faceta czy kobiety, bez względu na to, czy jest każualem czy fanem (a jeżeli uważa się za fana i nie dostrzega, że coś jest nie halo, iż uważa, że „Leia nie miała Mocy“, to coś jest tu chyba nie tak).
Chcę przez to powiedzieć, że czymś naturalnym jest, iż w gruncie rzeczy te filmy są produkowane dla dzieci. Bo takimi samymi dziećmi są de facto każuale, bez względu, czy to rzeczywiście jeszcze dziecko czy ktoś „dorosły”. Bo po prostu - co wynika ze statystyki - jest więcej ludzi głupszych niż mądrzejszych, mniej inteligentnych. Co za tym idzie - większość nie potrafi połączyć kilku kropek, by dojść do wniosku, że Leia rzeczywiście może posługiwać się Mocą, bo:
A. Jej rodzina to poniekąd rodzina wybrańców, a jej biologiczny ojciec już na pewno był tym Wybrańcem, co w zasadzie było sygnalizowane w każdej z prequelowych części
B. W szóstej części Luke wyraźnie mówi do Lei, że ona też ma tę Moc. Jeżeli facet jest na bieżąco z filmami, to akurat tę kwestię powinien też pamiętać.
C. Myślę, że jeżeli oglądało się wcześniejsze filmy, bo to w końcu tych ludzi się czepiam, że nie połączyli kilku kropek, to powinno się dostrzec, że ci aktorzy grający głównych bohaterów (czytaj Mark, Carrie, Harrison) są tacy jakby nieco... em... starsi? I nawet jeżeli nie wie się, kiedy wyszła OT z ich udziałem jako ludźmi w okolicach trzydziestki, a wie się, że wyglądają na o wiele starszych grając w filmie, który nakręcono w 2017 roku, to powinno się domyślić, że pomiędzy OT a ST musiano dokonać sporego przeskoku czasowego - co najmniej dwadzieścia lat. W tak długim czasie (de facto trzy dekady), coś mogło się pozmieniać, w tym jeśli chodzi o Leię, nie sądzicie?
Już pomijając kwestię, że czepianie się o realizm w filmie SCIENCE-FICTION jest co najmniej głupie i żenujące. Bo co, podnoszenie na odległość przedmiotów, w tym statku kosmicznego, napier****nie piorunami z palców, duszenie ludzi na odległość, przeżycie spalenia w lawie, skoki nadprzestrzenne, rozpier****nie całych planet, wysyłanie swojego wcielenia duchowego na drugą stronę galaktyki jest realistyczne?
Pomijając fakt, że - jeżeli już rzeczywiście czepiamy się realistyczności w SW - yyy... ten tego... w kosmosie nie istnieje coś takiego jak grawitacja? I że w zasadzie nie potrzebowałbyś w tym przypadku Mocy, by się przyciągnąć do tego statku? Bo w przestrzeni kosmicznej nie ma podziału na górę, dół i tak dalej? Skoro jesteśmy tacy skrupulatni w wytykaniu tych nierealistycznych rzeczy przedstawiających nierealistyczny świat, to od tego powinniśmy zacząć.
Niech Moc będzie z Wami.
Mistrz Mateusz napisał:
Pomijając fakt, że - jeżeli już rzeczywiście czepiamy się realistyczności w SW - yyy... ten tego... w kosmosie nie istnieje coś takiego jak grawitacja? I że w zasadzie nie potrzebowałbyś w tym przypadku Mocy, by się przyciągnąć do tego statku?
-----------------------
Co do grawitacji to wypada przypomnieć o tym jakiego rzędu jest stała grawitacji i jak wygląda prawo ciążenia.
Gdyby przyjąć, że `Raddus` jest 600 razy większy od lotniskowca USS `Gerald Ford` (10x dłuższy, 10x szerszy, 6x wyższy) i na tej podstawie ekstrapolować masę jako 600 x 100 tysięcy ton, to mamy 60 mln ton czyli 6x10^10 kg. Przyjmijmy masę generał Organy jako 60 kg zatem siła grawitacji pomiędzy Leią a statkiem to 6,67x10^-11x6x10^10x6x10^2/r^2=2400/r^2 niutonów, gdzie r=odległość w metrach między środkiem ciężkości `Raddusa` (3400 metrów długości, 700 metrów szerokości, 460 metrów wysokości) a Leią. Jeżeli przyjmiemy że ta odległość to 360 metrów (połowa szerokości plus 10 metrów), to siła grawitacji to 0,018N, czyli ciężar dwugramowego przedmiotu na powierzchni Ziemi...
Najzabawniejsze jest, że wszystkim się wydaje iż "Raddus" oraz Leia stoją w miejscu i ona do niego nagle podlatuje - gdzie w "rzeczywistości" wszystkie obiekty zapierdzielają i tylko Leia nie może przyspieszyć, bo nie ma silników jak "Raddus"
Zwykłe złudzenie:
patrzcie jak gościu wystrzelił "w górę"
https://youtu.be/9GgXpo2wbpE?t=74
9 na 10 osób tak właśnie pomyśli ("w górę")
O tym, że nie widzimy dokładnie czy jest i działa śluza powietrzna na mostku już nie wspominam, bo to by było absurdalne gdyby otworzyła drzwi i nie wyssało reszt załogi w kosmos.
Sandra Harding: „Straszliwe metafory mechaniki Newtona zagrażają kobietom. Badania przyrody za model mają gwałt i tortury — brutalny, mizoginiczny stosunek mężczyzn do kobiet — ten właśnie model świadczyć ma o wartości nauki. (...) Skoro naturę zaczyna się traktować raczej jak kobietę, którą należy gwałcić i torturować, a nie jak karmiącą matkę, to czyż gwałt i tortury nie stają się tym samym naturalnym stosunkiem mężczyzn wobec kobiet. Uczciwiej byłoby mówić o prawach Newtona nie jako o mechanice, lecz jako o newtonowskim podręczniku gwałtu” („Kwestia nauki w feminizmie”).
HAL 9000: "CHRZANIĆ MALKONTENTÓW"
Filozofka i psychoanalityczka, Luce Irigaray jest przekonana, że E=mc2 miałoby być równaniem „typowo męskim”, ponieważ „uprzywilejowuje ono prędkość światła (c) nad wszystkimi innymi prędkościami, które są dla nas [kobiet – dopisek mój] równie ważne”. Uważa ona, że zapóźnienie mechaniki płynów, czyli hydrodynamiki, względem mechaniki brył sztywnych, wynika nie z różnic w komplikacji matematycznych opisów obu dziedzin rzeczywistości, lecz z faktu, że większość fizyków jest mężczyznami i ma obsesję na punkcie sztywności pewnej części swego ciała…
Wczoraj mi koleżanka powiedziała (ta sama, której lata temu dotyczył wątek o kolejności oglądania SW:/Forum/Temat/7347), że była i że jej się podobało. Jej mąż tak samo, pozytywnie odebrali film.
A ja nie mogę się doczekać, aż moja mama pójdzie, bardzo jestem ciekawa jej reakcji.
Popytałem dzisiaj w pracy, co "normalni ludzie" sądzą o tym filmie i jestem w lekkim szoku.
Dlaczego?
Bo znalazłem tylko 2 osoby, które ten film widziały.
Dla porównania po TFA bez trudu mogłem znaleźć ze 20 osób i zapytać o wrażenia.
Po R1 około 10 osób.
A teraz? Dramat.
Może pójdę, może nie - generalnie mają to gdzieś.
REKLAMA DŻWIGNIĄ HANDLU
Po TFA 2 osoby były niezadowolone, bo chciały drugiego Vadera.
Po R1 wszyscy byli zadowoleni, ale 2 osoby uznawały że TFA było lepsze.
Po TLJ nie ma z kim pogadać i jak tu pracować
Z cyklu "znajomi opowiadajo"
Znajomy z Wielkopolski: bardzo przyjemny ale fabuła strasznie przewidywalna
Znajomy w/w znajomego: bardzo dobry film na tle sagi, na pewno lepszy od TFA, minusem F&R, Snoke, Holdo
Znajomi z Łodzi: co za shit, nudnawe przedstawienie dla fanów
Znajomy w/w znajomych: nie zasnąłem na nim czyli nie taki najgorszy, ale pomysły fabularne skończyły się dawno temu.
Czasem się zastanawiam, czy wszystkim puszczają takie same wersje
Od środy rozmyślam nad TLJ i rozmyślam, zaraz myśliwym zostanę. Wciąż byłem na nim tylko raz, więc może nie powinienem jeszcze tego pisać, ale po tych kilku dniach rozkmin film podoba mi się zdecydowanie mniej, niż na starcie. Na ten moment uważam go za straszliwie nierówny. Jako najlepszą jego część widzę główny wątek związany z Kylo, Luke`em i Rey, czyli retrospekcje, Force-bond, wszystko na Ahch-To, audiencję u Snoke`a i wjazd Luke`a na Crait... Natomiast cała reszta wydaje mi się już totalnie nierówna. Zobaczymy po drugim seansie, na razie kiepsko stoję z czasem. W każdym razie długiej recki nie napiszę prędzej, niż po ponownym obejrzeniu filmu.
I wiecie, zaczynam myśleć, że TLJ dla mnie przypomina Prequele - dużo dobra, ale też masa rzeczy słabych. (Przypominam, że bardzo lubię Prequele). I już w tej chwili mogę powiedzieć, że Rogue One jest dla mnie jednak filmem lepszym. I że TLJ do OT nie ma startu kompletnie wg mnie. A jak się poza tym umiejscowi w moim osobistym rankingu - czas pokaże.
Trza iść ten drugi raz...
Mi się drugi raz podobało nawet bardziej, bo bez takich emocji i na spokojnie - świetnie się bawiłam i wyłapywałam różne detale. I mogłam sobie np docenić jak nieprzyzwoicie dobrze wyglądają loczki Poe, gdy taki zacięty idzie na mostek XD
Ale mam koleżankę, której o ile po pierwszym obejrzeniu bardzo się podobało, o tyle uważa, że próby drugiego seansu film nie wytrzymał.
Tak więc opinie są faktycznie podzielone.
Też rozmyślam i właściwie dochodzę do wniosków podobnych. Jak się analizuje ten film po obejrzeniu, to on na tym dużo traci. Za drugim razem podszedł mi lepiej, choć humor w większości nie śmieszył, staje się zapychaczem, a zwrotów... praktycznie nie ma. Trzeci raz poszedłem po obejrzeniu TFA i znów poleciał w dół, w szczególności część środkowa. Patrząc na ilość dni od premiery powinienem być już na 4 razie, ale raczej na to się nie zanosi przed świętami. TLJ ma jeden podstawowy problem, jest źle zrobiony technicznie - co pisał tu choćby Krogulec. I przyznaję mu rację. Rian Johnson to uczniak, który stosuje książkowe sztuczki, one same w sobie nie są złe, ale jeśli się ich dużo używa, a w poprzednich filmach tego nie ma, bo twórcy radzą sobie doskonale bez nich, to film wypada gorzej w odbiorze. Żeby nie było, nie twierdzę, że Johnson to beztalencie. Owszem dobrze wychodzi mu robienie scen kameralnych, z postaciami. Lepiej niż Lucasowi, w to akurat nie ma co wątpić. Ale jeśli chodzi o rzemiosło reżyserskie/filmowe, czy story-telling, facet musi się jeszcze sporo nauczyć. Pod tym względem 7 poprzednich Epizodów i większość "Łotra 1" (to co robił Tony Gilroy, bo Edwards to chyba zaczyna czytać podręcznik), jest naprawdę niedościgniona. Johnson nie dał rady jako filmowiec i to bardzo tu widać. I jeszcze raz powtórzę, w tej kwestii w pełni zgadzam się z Krogulcem.
Smutne jest to, że im dłużej myślę na temat słabych scen, tym bardziej wiem, że tak z 70% z nich dałoby się obronić. U Abramsa by przeszły, u Lucasa też. Kuleją u słabego reżysera, który nie ma wizji, nie potrafi tworzyć epiki, nie czuje wielkiego kina. Więc ucieka od niego. Z małego wszechświata Abramsa dostajemy mikroskopiny wszechświat Johnsona, tyle, że ten w TFA broni się scenariuszowo. Tu nie, bo scenarzysta tego nie widział. Johnson może by też się obronił, gdyby się postarał, gdyby potrafił, gdyby nie używany przez niego patos, gdyby nie to wciskane na siłę uczucie beznadziejności, zagrożenia, w miejsce Nowej Przygody. W efekcie dostajemy kuriozalne sceny jak Ruch Oporu mieszczący się na pokładzie "Sokoła", czy Najwyższy Porządek rzucający swoje wszystkie siły - kilka niszczycieli, kilkanaście machin kroczących ma Crait. Nie trzeba pokazywać wielkich armii, by ukazać, że coś jest wielkie, ale gdy się już rzuca pewnymi frazesami, to trzeba uważać, co się pokazuje na ekranie i jak. W przypadku sił Porządku na Crait ujęcie z przodu (ala "Aleksander Newski", czy za nim TESB Lucasa/Kershnera) wyglądają przecudownie i gubi się tą małość. Ale zaraz potem dostajemy widok z boku, gdzie widać kilkanaście AT-M6 na tle wielkiej pustki i widać małość Najwyższego Porządku. To jest błąd adepta filmu, który nie radzi sobie z obrazem, bo nie ma ani rozwiniętej w naturalny sposób, ani też wyćwiczonej wyobraźni wizualnej. To są błędy, których można było uniknąć, które mnie bolą. Johnson wrzuca dużo humoru, ale niestety tam gdzie nie chciał ociera się o pastisz. Wspominałem już o patosie - to podręcznikowy styl. Nie potrafisz zabić nieistotnej postaci, tak by to obeszło kogokolwiek - użyj patosu itp. To niestety stosuje się w wielu produkcjach, od radzieckich filmów wojennych, filmów propagandowych, po współczesne blockbustery (końcówka "Wonder Woman" się kłania). To jest jednak tani chwyt i w kontekście SW nie zadziałał. Przynajmniej na mnie. Tak samo ze scenariuszem, widać tam elementy tak zwanego creative-writing, czyli szkół tworzenia fabuły... Ale to nie działa dobrze. Ten film męczy mnie pod względem technicznym, bo jest nierówny. Tak samo jest z montażem. Te błędy, które wkurzają w filmie - jak akcja z Holdo, przy kolejnych podejściach widać, że to problem nie scenariusza nawet, a nieumiejętnego montażu. Nieumiejętnego skakania między scenami. Jak się przy trzecim razie analizuje wszystkie sceny, to całość by się złożyła w coś, przekonującego. Ale na ekranie tego nie widzę, bo twórcy nie zapanowali nad obrazem.
Jednocześnie doskonale rozwija TFA (w większości wątków). Rey, Kylo Ren, nawet Finn, czy Poe są świetnie rozwinięci. Luke to majstersztyk (i swoją drogą bardzo ładnie ta jego droga jest wpasowana w te kilka zdań z TFA na jego temat). Scena pojedynku na Crait - notabene to pierwszy epizod w którym nie krzyżują kling mieczy - mega mi się podoba. Właśnie dlatego, że Johnson tam doskonale zdaje sobie sprawę, że nie jest w stanie ani dorównać poprzednikom, ani zapanować nad bitwą, walką i dramatem, i dyskusją naraz. W tym miejscu znając swą słabość ładnie potrafi się wybronić. Zrobić wszystko po kolei, tak że ok. chciałby się więcej pewnych rzeczy w tej bitwie, ale ona nadal się broni i wygląda świetnie. Zaś wspomniany pojedynek, to majstersztyk, wykorzystuje umiejętności Johnsona i reszty. Walki mistrza Jedi na miarę Kurosawy. Bez skakania i wymachiwania mieczem, a siłą charakteru i opanowaniem. To jest ekstra. To jest coś, czego spodziewałem się po pojedynku Yody w AOTC, ale nie dostałem.
Johnson jednak nie ma pomysłów na wszystko. Nie wiem kim jest Snoke, zabijmy go. To zadziałało, w tym filmie. Może Abrams zdecyduje się to odkręcić, a może nie. Ale już antyrozwój Huxa, BB-8, czy debilizacja kilku postaci jest zwyczajnie smutne. Zwłaszcza, że jak się popatrzy na Rey i tę jej sztuczną przemowę o tym, jak jest potężny Kylo Ren, to widać, jaki był zamysł. Urealnienie postaci, tak by pokazać ich lęki i problemy, czy popełniane przez nich błędy. Niestety nie wszędzie wyszło. Jak wspomniałem Johnsonowi udaje się otrzeć o pastisz, mniemam że niezamierzenie. I szczerze, to jest chyba dla mnie problem. Bo ten film ma bardzo wiele zalet, ale też dużo wad. Pod tym względem pobił AOTC - jeśli chodzi o rozpiętość dobrych i złych rzeczy. I myślę, że gdzieś blisko AOTC na mojej liście wyląduje ostatecznie. Ale jeszcze tak ostatecznie nie jestem w stanie go ocenić.
Natomiast nie wiem, gdzie jest ta nowa jakość. Zamiast kopiować klimat filmu i ogólny zarys (jak w TPM czy TFA, co moim zdaniem wyszło świetnie), kopiujemy wprost sceny z wszystkich filmów w sposób dość dosłowny, tylko je wymieszamy inaczej (choć prawdę mówiąc nie powiem, by mi to przeszkadzało, z wyjątkiem kopiowania muzyki z bitwy o Coruscant, pola Asteroidów czy sali tronowej Imperatora). Monomit dalej jest widoczny, co cieszy i dobrze rokuje na przyszłość. A fakt, że kolejne dwa filmy robią reżyserzy, którzy są wieloletnimi rzemieślnikami - Howard i Abrams - bardzo, ale to bardzo mnie cieszy. Zaś jeśli chodzi o Johnsona, po nim poprawki i dokrętki robił taki Gilroy, Abrams czy nawet Howard... To czekałbym na jego trylogię z utęsknieniem, a ten film ubóstwiał wniebogłosy. Ale Rian sobie z nim nie poradził do końca. To chyba dość dobrze ukazuje mój problem z tym filmem, potencjał był, ale nie został wykorzystany, co nie znaczy, że jest zmarnowany. Chciałbym, żeby zgodnie z tym co mówiła wiele razy Kennedy, nowe filmy miały jakąś jakość, a nie bylejakość.
A i jeszcze jedna rzecz mnie osobiście bardzo cieszy. Chciałem ją zadedykować wszystkim tym, którzy opowiadali, że teraz jak nad całością czuwa Story Group, wszystko będzie spójne, lepsze, a jeden nowy kanon to nowa jakość. Guzik prawda. Czyż Poe nie poznał Rey w adaptacji TFA? Czy zatem znów mamy poziom kanoniczności filmowy wyższy niż całej reszty. Wygląda na to, że tak. Dziękuję za to RJ.
Już się to przewinęło, że adaptacja TFA została popełniona przed ostateczną wersją filmu, a w filmie się nie poznali - i oficjalnie adaptacje są kanoniczne w zakresie w jakim nie kłócą się z filmami.
to jest jasne, że napisano ją przed TFA. I jak są rozjazdy między filmem a książką, która opowiada to samo co film -> film rządzi.
Natomiast jest to scena, w której trudno zastosować wprost zasadę "oficjalnie adaptacje są kanoniczne w zakresie w jakim nie kłócą się z filmami". Bo z TFA się nie kłóci. Do czasu TLJ właściwie z niczym się nie kłóci a jedynie rozszerza wszechświat. Natomiast jeśli adaptację i wszystko inne jest kanoniczne dopóki nie kłóci się z jakimiś, także przyszłymi, filmami, to jedynie potwierdza to co pisałem. Są dwa poziomy kanoniczności (co najmniej dwa), nie jeden.
No i to jest przykre, bo myślę, że nie ma nic gorszego, jak niedocenianie innych dzieł, czyli książek, komiksów, opowiadań, gier. A w zasadzie każdy reżyser filmów SW i - o zgrozo - Filoni, jak jeden mąż sygnalizowali lub nawet mówili wprost, że dla nich te wszystkie pozostałe rzeczy są poboczne i nie tak ważne jak to, co na ekranie. Że resztę można sobie dopowiedzieć na różne sposoby. Co jest dla mnie słabe, już tak z czysto ludzkiego punktu widzenia. Bo niby jakim prawem stawiają swoje dzieło ponad dzieło kogoś innego? Które w swojej kategorii może być nawet lepsze od tego filmu? Pomijając fakt, że ktoś włożył w to przecież sporo pracy. Słabe to jak dla mnie już z tego punktu widzenia.
A poza tym jestem przekonany, że Rian wiedział o tym, iż się poznali, ale celowo to zrobił, bo chciał wrzucić do filmu „I know”. Myślę, że to jasne i czytelne nawiązanie, może - tak teraz sobie myślę - wręcz pewna sugestia co do tego, co może wydarzyć się w dziewiątce (choć raczej wolałbym nie). Nie wiem, czy ktokolwiek zwrócił na to „I know” uwagę? Od razu nadmieniam, że nie czytałem jeszcze wszystkich postów w tym temacie. Niemniej wydaje mi się oczywiste, że to jest nawiązanie do słynnych dialogów z TESB i ROTJ.
I właśnie nie podoba mi się to trochę w Rianie. Bo choć prawie we wszystkich przypadkach odpowiada mi jego rozmach i wizja przedstawiania świata, to w TLJ było kilka takich momentów, że widać, iż on sam wręcz musiał zdawać sobie sprawę, że coś nie powinno wylądować w wersji reżyserskiej, a mimo to pozostawiał dany fragment - bez wzlędu na to czy słaby czy dobry, czy spójny ze światem przedstawionym czy nie - bo mu się podobał jako pojedyncza scena.
Niech Moc będzie z Wami.
Lord Sidious napisał:
Walki mistrza Jedi na miarę Kurosawy. Bez skakania i wymachiwania mieczem, a siłą charakteru i opanowaniem. To jest ekstra. To jest coś, czego spodziewałem się po pojedynku Yody w AOTC, ale nie dostałem.
Pamiętam, że o tym pisałeś te naście lat temu i nie bardzo mogłem sobie wyobrazić jak dobrze GL mógłby to wtedy przedstawić
Scena pojedynku na Crait - notabene to pierwszy epizod w którym nie krzyżują kling mieczy - mega mi się podoba.
To że nie krzyżują się ostrza było dla mnie też o tyle fajne, że Luke w OT pokonał ciemność odrzucając miecz. Za każdym razem kiedy "skakał" do Vadera, to albo ten wygrywał jak w TESB, albo tryumfował Imperator widząc jak Luke się pogrąża. Tutaj, kiedy nie che odpowiadać na pytania Rey i walczą na kije to też Luke upada. Więc na koniec, kiedy używa tej sztuczki projekcji i walczy z Kylo "bezinwazyjnie", to IMO bardzo pasuje mi do całokształtu postaci.
Luke to majstersztyk
Właśnie jedna rzecz mi do Luke`a totalnie nie pasuje. Mianowicie chęć zabicia młodego Solo, po ujrzeniu wizji, czy "czytaniu" jego wnętrza. To wydaje się tak uczniacki błąd jakby cały ROTJ się nie wydarzył! Przecież Luke woła dać się zabić Imperatorowi, dał się torturować, ale za nic nie chciał podnieść ręki na ojca. Teraz jako dużo bardziej doświadczony pełnoprawny rycerz przestraszył się aż tak, że chce zamordować swego podopiecznego i jeszcze siostrzeńca we śnie? Ten motyw wydał mi się strasznie naciągany. Albo zbyt mało rozwinięty. Wolałbym już żeby Luke popełnił błąd jako mistrz (bo nie miał doświadczenia jako mistrz) Np. źle przekazał wiedzę uczniom, nie upilnował ich i zaczęli się zabijać, czy coś.
Kolejna sprawa - przez prawie dwa filmy daje się widzowi do zrozumienia jaką to Mistrz Skywalker ma deprechę, a potem nagle szast-prast pojawia się Yoda, pali starożytne zwoje, puka swego dawnego ucznia laską w czoło i każe zasuwać przekazywać wiedzę... Wolałbym jeszcze jakąś wcześniejszą rozmowę między tymi dwoma (spór między dwoma mistrzami byłby fajny, rozżalony Luke mógłby sporo Yodzie wygarnąć!) bo dla mnie wypadło to sztucznie i robione na szybciora. Jakby komuś zabrakło już pomysłu, znudził się i chciał już dalej pchnąć fabułę tą sceną.
cytat
ale za nic nie chciał podnieść ręki na ojca
Po tym jak obciął mu rękę, już faktycznie nie.
A Bena "pchnął na złą drogę" w podobny sposób jak Windu Anakina...
Hehe, ok, ale i tak uważam, że po latach temperament powinien w nim raczej stygnąć. Vader był uzbrojony i świadomie go prowokował grożąc siostrze Zabicie śpiącego krewniaka, ucznia, to już podłość, która nie pasi mi do rycerza tego formatu.
A Bena "pchnął na złą drogę" w podobny sposób jak Windu Anakina...
To znaczy?
Windu chciał zabić nieuzbrojonego Palpiego i sprowokował Anakina do akcji, która zakończyła się przejściem na CSM. Chciał go zabić, żeby uchronić świat przed mrokiem tkwiącym w Palpim...
...z tym, że Luke po prostu nie zdążył wyłączyć i schować miecza (jeśli wierzymy jego wersji, a w sumie dlaczego nie mielibyśmy).
No właśnie, i to jest moim zdaniem problem z Johnsonem. W jego wersji niby coś się fajnego dzieje, niby odbywa się jakiś zwrot, ale potem i tak wszystko zostaje po staremu. Luke robi ten sam błąd co Mace, niewiele się nauczył w ROTJ.
Albo Kylo zabija Snoke`a i znów niewiele się zmienia. Dalej jest emocjonalnie niestabilnym kolesiem, który ogłasza Rey: "przyłącz się do mnie, wybijemy twoich kumpli, będzie fajnie". Śmierć Snoke`a zdaje się nie popychać Kylo (ani Rey) w żadnym innym kierunku.
W sumie i tak trauma dla Bena. Budzi się w środku nocy a tu wujek się zakrada do łóżka...
Z PL, spoza fandomu, znający jedynie filmy oceniają bardzo pozytywnie, zaraz gdzieś po TESB
Znajoma pani doktor, troszkę bardziej siedząca w SW, co na premiere poszła uczesana w "nauszniki Lei", też odebrała film bardzo bardzo pozytywnie.
Ok, tak więc czas zebrać jakieś przemyślenia po seansie. Jak niektórzy zauważyli, film kompletnie mi się nie spodobał. Tak jak powiedział JOR, dla mnie jest to produkt starwarsopodobny. Film jako osobny byt może i nie jest zły, ale jako część sagi wychodzi tragicznie. To co tutaj wypiszę określiłbym jako podsumowanie, a nie recenzję.
-Dla mnie film bez klimatu SW. No nie czułem tej magii i już. Nawet pojawiają się recenzje, że ludzie podkreślają, że hejt niesłuszny, bo tutaj Gwiezdne wojny obierają zupełnie nowy kierunek i to już nie są te same filmy. No właśnie. Tak jak już mówiłem, jest to film z elementami Gwiezdnych wojen. Według mnie spoko, niech sobie eksperymentują. Ale od tego mają te filmy poboczne, typu Łotr 1 czy Solo, a nie Epizody. Dla mnie główna oś historii powinna cały czas iść w klasykę, a nie być poligonem doświadczalnym.
-Jedną z mocniejszych stron sagi zawsze była muzyka. Tutaj nic mi nie zapadło w pamięć. Nie była zła, ale to są Star Warsy, gdzie każda część zawsze miała utwór, który zostaje w głowach na lata.
-Emocje – jak wyżej. W każdej części do tej pory miałem ciarki na plecach w przynajmniej kilku scenach. 1-6 nie będę się zagłębiał, ale nawet średnie TFA miało parę takich scen, a Łotr 1 cały był emocjonujący. Tutaj? Może przez chwilkę się uśmiechnąłem jak pojawił się Yoda (chyba najlepsza scena filmu zresztą), ale niestety, szkaradne CGI mi przeszkodziło cieszyć się tą sceną.
-Bohaterowie mnie nie obchodzą. Kompletnie nie potrafię przekonać się do tych postaci i bardzo mnie to smuci. Finn mnie nie obchodzi, Poe którego polubiłem w TFA tutaj zachowuje się jak idiota, Kylo Ren dla mnie jest komiczny, a Rey jest nijaka – i niestety przy tym najciekawsza z głównych bohaterów. Jeżeli chodzi o drugi plan: Luke zagrany idealnie, ale nie podoba mi się kierunek, jaki wyznaczono tej postaci. Leia też zagrana fajnie, ale nie zaciekawiła mnie jako postać. Chewbacca… ryczy. I je porgi. He, he.
-Jak już jest „he, he” – to humor. Boże, ale czasami cierpiałem. To jest humor marvelowy. Do Marvela pasuje, tutaj był na siłę. Zaczyna się od pierwszej sceny, czyli Poe drażniący się z Huxem. O ile potrafię sobie wyobrazić taki dialog między np. Iron-Manem, a jakimś villanem z MCU, to tutaj to było zwyczajnie złe. Takich głupotek było sporo i w wyjątkowo nietrafionych miejscach. Tak samo z tą kosmitką z poprzedniej części, która rozmawia podczas strzelaniny. Eh. Strasznie to było irytujące.
-Postaci są przekokszone i też to razi po oczach w zestawieniu z poprzednimi częściami. To się już zaczęło w TFA, kiedy Rey chwyciła miecz i dała radę Kylo, ale to jeszcze można było wytłumaczyć, bo ten był postrzelony. Ale tutaj: apogeum. Rey pobiera trzy lekcje u Luke’a i daje radę gwardii Snoke’a. Leia lata po kosmosie. Jak to się ma do EP1-EP6, gdzie Jedi szkolący się całe życie takich rzeczy by nie zrobili. Poe ma takie umiejętności, że sam mógłby w Powrocie Jedi rozwalić DS. Finn leci rozwalić „małą Gwiazdę Śmierci” i nikt mu nie daje rady. Wut?
-Leia w kosmosie zasługuje na osobny punkt. Ta scena była tak zła, tak żenująca i przykra, że nawet gdyby mi się tylko ta scena nie podobała, to bym się obraził na ten film. Szkoda, że zmarła Carrie Fisher nie pożegnała się z tą rolą w sposób godny, tylko wpieprzyli scenę z filmów kategorii B lub nawet C i sztucznie przedłużyli życie tej postaci. Po co to w ogóle było? Nikogo to nawet nie zdziwiło. Już nie wspomnę o tym, że parę scen później, dowiadujemy się, że Ackbar też tam zginął. Szkoda gadać.
-Bitwy kosmiczne były nudne. Ja nie wiem, nie porwało mnie to, a oglądałem w IMAXie. Łotr miał dużo lepsze. Ba, ta z Zemsty Sithów jest o wiele ciekawsza. Szkoda, zmarnowanie potencjału.
-Nie ma walki na miecze świetlne. Kurczę, prawie w każdej części (poza ANH) dostawaliśmy piękne sceny walk na miecze. W TFA była średnia, w R1 – wiadomo, nie ma, więc w TLJ spodziewałem się czegoś epickiego, a tu jedno zwarcie mieczy – w dodatku głupie.
-Odchodzimy też od klasyki: nie słyszałem o złych przeczuciach, nie pamiętam też uciętych rąk. Ale może się mylę.
-Idąc na TLJ miałem chęć dowiedzieć się trzech rzeczy: kim jest Snoke, dlaczego tak omamił Bena i co z rodzicami Rey. Tak więc: Snoke jest trupem, Ben miał w sobie ciemność, a rodzice Rey są nikim. Aha, no to fajnie.
-Fabuła była tak nieprzemyślana i nudna, że zdziwiłem się, że na podstawie tego zbudowano cała fabułę. Tzn wiadomo, Luke i Rey, a potem Rey, Kylo i Snoke to jeszcze ujdzie, ale cały ten pościg za Ruchem Oporu był bezsensowny. Już nie będę powtarzał jak First Order mógł to skończyć w chwilę, bo koledzy i koleżanki wyżej nakreślili, ale szokuje mnie, że na tym właśnie oparto fabułę całej części. Średnio to mi też pasuje czasowo: Flota ucieka na RESZTKACH PALIWA, Finn i Rose w tym czasie lecą na inną planetę, trafiają do więzienia, trafiają w ręce FO, a Rey pobiera szkolenie u Luke’a i zabija Snoke’a. Resztki paliwa – powiedzieli nam prawdę z pewnego punktu widzenia.
-Wątek Finna i Rose – nudy. Niepotrzebne. Klimat tej planety i kasyna – tak jak wspomniał ktoś wyżej, to nie była „moja” Galaktyka. Już nie mówię o tym, że sam wątek był głupi. Gość w więzieniu powiedział, że im pomoże. O, no to super, dawaj z nami. I co z tego wątku wyniknęło? Piękne nic. O, jeszcze Phasma z taką samą rolą jak w poprzedniej części: dostała wpierdziel. Ale grunt, że figurki się sprzedają.
-Snoke ginie w taki idiotyczny sposób, że tylko modlę się, żeby to był jakiś przekręt. Jeżeli zginął tak głupio i nic się o nim nie dowiemy, to będzie mi przykro.
-Nie podoba mi się kierunek, w który posłano Luke’a. Przeciągnął Vadera na JSM, ale Kylo nie. Ciemność w nim była. Chciałem go zabić we śnie (swojego siostrzeńca, ucznia). Rey trąbi, że w Kylo jest dobro. Nie ma. Nara. Dodatkowo zaszył się na zadupiu i trąbi o tym, że czas Jedi przeminął, ma gdzieś losy Galaktyki – no nie takiego Luke’a sobie wyobrażałem. Ale to już moje subiektywne zachcianki. Dalej też mi się nie podobało, czyli walka z Kylo, bo też przekokszenie, czyli generowanie jakichś wizji Mocy na odległą planetą. I po całej tej walce Luke – umiera. Syndrom Padme. Żyć mu się odechciało. Nie podobało mi się, ale! Hamill zagrał świetnie, bardzo szanuje.
-Podobała mi się za to scena z Yodą, miło było usłyszeć jak ruga starego-młodego Luke’a. Szkoda tylko, że: CGI okropne i przekokszenie po raz enty. Ot, duchy mogą robić co im się podoba. Czemu Gwiazd Śmierci nie wysadzał Kenobi?
Mógłbym jeszcze kontynuować, ale to chyba największe zarzuty. Szkoda. Naprawdę nie wynika to z mojej miłości do Legend, bo nowe SW też dostarczają mi rozrywki i potrafię to rozdzielić. Ta część to jest dla mnie jednak katastrofa. Niestety, najgorsza część SW, wątpię, ze kiedyś obejrzę ponownie. Szkoda, że czegoś takiego doczekałem.
1/10 z całą odpowiedzialnością.
No i byłbym zapomniał: pod koniec Luke twierdzi, że Ruch Oporu właśnie zaczął się odradzać. I takie jest przesłanie całego filmu, jakoby właśnie zapaliła się ta iskra, która wznieci pożar.
Ja chyba inaczej zinterpretowałem sytuację Ruchu Oporu. Oto właśnie Ruch Oporu z głupoty własnych członków: stracił wszystkie statki i prawie cały stan osobowy. Zostało nie więcej niż kilkanaście osób. Kiedy wzywali pomocy - nikt nie odpowiedział, wszyscy się na Leię wypięli. A mimo wszystko film wskazuje na wygraną Ruchu Oporu. Bo co, parę osób uciekło i jakiś chłopak na obcej planecie ma pierścień z logo Rebelii, który wygląda jak znaleziony w płatkach śniadaniowych?
Serio, jestem bardzo ciekaw jak to rozwiążą. Pewnie EP9 zacznie się od napisów twierdzących, że po sromotnej klęsce FO do Ruchu Oporu dołączają kolejne układy. I problem z głowy.
Bo prawdziwa nadzieja jest wtedy kiedy nie ma nadziei
Bo gdy wierzysz, kiedy nie ma podstaw by wierzyć wierzysz naprawdę
Bo jeśli czujesz się przegranym to pierwszy krok do zwycięstwa
[/scenarzystadisneya]
Ale tak, zapewne rozwiążą to jednym zdaniem bo potem trzeba będzie pokazać fajną dużą bitwę i w 10 osób z Sokoła Millenium to nie wypali. Mają teraz tak naprawdę tylko dwie opcje zakończenia tego w następnym filmie:
1) Rey odradza Jedi, Rebelia odrodzona roznosi Najwyższy Porządek, a Kylo wraca na jasną stronę w ostatniej chwili (pewnie przy okazji ratując Rey), wszystko wraca do normy, znów mamy bohaterów i Mary Sue triumfuje.
2) Nie ma Jedi, a bohaterami stają się `zwyklacy`, co bardzo pasuje do wizji Disneya, ale raczej źle wpłynęłoby na sprzedaż jedi-owych gadżetów. Tak więc bez Jedi, ale grono przyjaciół pokonuje zło wiarą i nadzieją, dobro dobrem zwyciężaj i te bajery.
Co do rozsądku Ruchu Oporu to jest to najgłupsza grupa militarna jaką widziałem. Poe powinien skończyć przed sądem wojennym, a ta Hondo i jej "geniusz" pod tytułem "no to hehe na promy i odlatujemy na planetę tuż obok bo Imperium nie zauważy bo mam taką nadzieję xD" to już w ogóle. Zwycięstwo Ruchu Oporu jest symboliczne, bo w sercach dobro zawsze przetrwa, nie wiesz :]?
P.S
To był pierścień od Yogurta
Bardzo ciekawie napisana recenzja. Powiela moje uczucia jako fana Star Wars. Nie zgadzam się jednak z tym, że duchy nie nogą wpływać na świat. Mogły w EU to czemu miałyby nie móc i tutaj? Duchy ingerują jednak na określonych zasadach i duchy Jedi zwłaszcza mają określoną filozofię. Do tej pory to głównie zjawy Sithów jakoś fizycznie ingerowały w świat, a Jedi się od tego powstrzymywali. To jest ten problem, który tutaj mamy. No i dlaczego Yoda nagle ingeruje w życie Luke`a, ale wcześniej nikt nie pomaga Luke`owi w szkoleniu Kylo? Chyba to jest kolejna wtopa Yody i Obi-Wana z cyklu `jesteśmy do niczego`. Jakby się pojawili na dzień przed atakiem Luke`a na śpiącego Kylo to mogliby troszkę zmienić sytuację, ale nie... Kwestia fatalnego scenariusza i braku realizmu.
Co mi natomiast nie przeszkadza jeszcze to brak istotnego pochodzenia Rey. Nie każdy musi być po prostu Skywalkerem... gorzej, że jak sam piszesz ona jest przekoksem. Większym koksem od samego Wybrańca. I tutaj pojawia się problem, bo jak to wyjaśnić to nikt się nie zastanowił.
Luke jako powtórka z Padme to świetna obserwacja.
Luke umarł bo miał ładny widok z zachodem słońca i pomyślał sobie `jezu jakie piękne, no to teraz już mogę umrzeć`
Jak to dobrze nie specjalnie uznawać prekłeli i tych bredni o chlorianach i wybrańcu....
No, obejrzałem i mam w końcu trochę czasu, żeby napisać coś niecoś. Zacznę od tego, że film w moim odczuciu (z perspektywy wieloletniego fana) nie był dobry. Ale nie był też zły Poszedłem na seans w zasadzie bez żadnych oczekiwań i wyszedłem nie czując się specjalnie podjaranym, ale z drugiej strony nie byłem też zawiedziony (chociaż to może dlatego, że nic szczególnego od TLJ nie wymagałem xD). Jedno warto zaznaczyć - było lepiej niż w przypadku TFA. Dostałem coś, przynajmniej w porównaniu do poprzedniej części, innego, o inaczej poprowadzonej fabule, na pewno nie tak bezpiecznego, odkalkowanego i nieciekawego jak Przebudzenie Mocy. Ostatniego Jedi przyjałem pozytywniej, jednak zdaję sobie sprawę z tego, że cały mój stosunek do nowej trylogii po seansie siódmej części jest już niestety z góry przesądzony i wątpię, by się to zmieniło - mam do nich spory dystans i po pierwszym zawodzie niesmak pozostanie.
Pod względem wizualnym nie mam żadnych zastrzeżeń. Efekty specjalne, bitwy (scena Holdo-kamikaze mnie urzekła ), lokacje (ujęcia na Crait były świetne), których tym razem było przynajmniej więcej, kostiumy - wszystko wyglądało ładnie i ze smakiem, oglądało się naprawdę przyjemnie. Podobnie zresztą jak w przypadku TFA. Co do muzyki - brakowało jakiegoś konkretnego utworu, takiego z jakim można by kojarzyć część. Wiadomo, muzyka była, stanowiła fajny dodatek, jakieś klasyczne motywy albo też bardzo miły Rey`s Theme - jednak poza tym nic więcej. Szkoda, bo przez to film tracił na klimacie i cały soundtrack prędzej czy poźniej zlewał się z tłem.
Jeśli chodzi o aktorstwo i postacie to było różnie. Finn dalej pozostał mieszanką nowonadziejowego Luke`a i Jar Jara, dalej mnie denerwował i żałowałem, że nie wleciał w tę mini Gwiazdę Śmierci (śmiechłem swoją drogą, kiedy usłyszałem, że jakaś nowa GW jednak będzie ). Rose to też średnio ciekawa osóbka, wtryniona nieco na siłę, doskonale uzupełnia w tej sytuacji nielubianego przeze mnie Finna, bo jej również nie polubiłem. Ich wizyta w Canto Bight mnie męczyła, ogólnie miałem wrażenie, że fabularnie całe to kasyno było zbędne - jedyny plus to poznany tam bardzo fajny DJ, ale i on szybko wyparował i nic szczególnego od siebie nie dodał. Żałuję, bo z chęcią zobaczyłbym go więcej w samym TLJ (zamiast np. uroczego duetu F&R).
A, no i wygląda kasyna i jego klientów zbytnio mi odstawał od SW. Wiem, że różne rzeczy pojawiały się w komiksach/książkach itd., ale kosmici w garniakach/sukniach i do tego w filmie... Meh, za bardzo mi to jechało Facetami w czerni.
Poe daje radę, jest całkiem sympatyczny, a BB-8 ładnie go uzupełnia, tylko jego "bunt" wprowadzał zbędny chaos w filmie. Admirał Holdo była... Nie wiem, cieżko napisać coś konkretnego o postaci, o której wiemy tak niewiele, odebrałem ją dość obojętnia - przynajmniej skończyła się w bardzo ładnej scence!
Snoke jest do bólu nieciekawy. Zabawne, bo jeszcze przed premierą w którymś temacie pisałem, że torowy Imperator jest beznadziejnym villianem, i że Snołk prawdopodobnie będzie tak samo do dupy - miałem rację, jak się okazało. To typowy, nudny czarny charakter: demoniczny śmiech, niepokojący wygląd, niesamowita potęga (mimo której daje się zabić jak kretyn ) - w sumie dobrze, że Kylo go zdarthmaulował (oby Snoke nie dorobił sobie mechanicznych kończyn!), bo nie będę musiał się z nim męczyć przy kolejnej części. Naczelny Wódz nie zainteresował mnie w TFA, nie zainteresował mnie teraz i w zasadzie wisi mi to, kim był.
Skoro o Kylo mowa, to tu też się zawiodłem, tym bardziej, że z biegiem czasu nawet go polubiłem. Zrobiono z niego kolejnego złoczyńcę, pseudo-badassa z czerwonym mieczykiem, a szkoda, bo cały czas miałem cichą nadzieję na zgon Rey i to, że rolę głównego protagonisty obejmie Ren. Zamiast tego, po raz kolejny, nuda i przewidywalny finisz. Oby to się jakoś zmieniło.
Rey to nadal Mary Sue, kopie tyłki wrogom na luzie (aczkolwiek walka z gwardzistami była spoko), średnio przemawia do mnie jej ultra-mega-potęga. Nic nowego.
Leia też mi nie przypadła do gustu. O absurdalnie głupiej scenie w próżni nie będę pisał, bo wylano wystarczająco dużo żalu na jej temat (wspomnę tylko, że podobny motyw był Rebelsach, gdzie Maul pływał w kosmosie - Boże, już tam wyglądało to wiarygodniej, rogatego przynajmniej oszroniło XD). Ale Leia w ogóle jest taka strasznie przezroczysta, podobnie było w TFA. Oczywiście, Carrie jest mi strasznie szkoda, ale tu w filmie jej rola wypadła blado. Odniosłem wrażenie, że równie dobrze mogło jej nie być. No i przy okazji zaskoczyło mnie to, że księżniczka nie zginęła.
Fajny był za to Luke. Zrezygnowany, zdesperowany pustelnik, nawet jeśli taki jego wizerunek odbiega od tego pierwotnego Luke`a (również legendarnego post-ROTJ), to myślę, że tu wyszło to całkiem spoko. Skywalker jako wielki mistrz, założyciel nowego zakonu zawsze nieco mnie irytował, nie pasował mi zwyczajnie. Tu, w osobie samotnika, może dziwaka, który nie zawsze podejmuje dobre decyzje, był ok. Zresztą, chyba jest to motyw, który najbardziej mi w TLJ przypasował. A, Yoda zbędny, walenie piorunem z nieba i laską po głowie też niepotrzebne, zamiast wywołać u mnie uśmiech, przyprawiło o jakieś takie niezręczne uczucie. Nie wiem po co to.
Ech, co jeszcze. Brak prawdziwego pojedynku na miecze bolał, FO dalej przerysowany (podobnie jak ich stary i nowy szef), Phasma umarła, ale pewnie wróci, Ruch Oporu dostał po dupie, ale film sugeruje, że wszystko się przecież powiodło O, i marvelowskie poczucie humoru w Gwiezdnych Wojnach to chyba jakaś kpina - śmieszki Poe z Huxa na samym starcie już mnie wrogo nastawiły, myślałem, że oglądam Strażników Galaktyki.
Podsumowując, mam mocno mieszane odczucia. Gdybym oglądał Ostaniego Jedi jako każual (xDDDD), pewnie strasznie by mi się spodobało - ładnie, trochę zabawnie, tu walczą, tu coś wybucha, jest przygoda - spoko. Tak luźno ja sam odbieram filmy marvela, Piratów z Karaibów itd. itp. Jednak jako fan SW, huh... Nie są to moje wymarzone Star Łorsy, nie wiem, czy są to w ogóle "moje" Star Łorsy, podejrzewam, że już nie do końca. Nie skreślam zupełnie Disneya, R1 była mega, na film o Solo czekam, komiksy i książki też przypadają mi do gustu, ale mimo wszystko wiem, że nowa-nowa trylogia to już nie jest TO, to już nie jest TEN klimat. Ale, ale - cieszę się, że był to wciąż lepszy film od TFA, że nastąpił jakiś progres w kwestii mojego odbioru trylogii sequeli i liczę na to, że przy kolejnym seansie będę mógł powiedzieć "To jest lepszy film od TLJ" Przełknąłem to i nie było w sumie aż tak okropnie.
Uwaga spoilery!
Przyznam szczerze, mam mieszane uczucia. Czekałem z niecierpliwością na ten epizod. Oczekiwałem czegoś lepszego od TFA, które uważam za całkowitą porażkę, i takie coś dostałem. Ale niekoniecznie był to film lepszy od "Łotra 1".
Wiele kwestii rozpoczętych w TFA zostało tutaj pominiętych, potraktowanych po macoszemu, zamiast tego mamy kolejne pytania i wątpliwości. Postaci nie zostały rozwinięte, szybko się niektórych pozbyto - czyżby zabrakło pomysłu? A może uznano je za słabe i niepotrzebne, jeden z wielu niechcianych spadków po TFA? Phasma ginie szybko (a tak ją promowali), Holdo mogłoby w ogóle nie być, Maz Kanata pojawia się na minutę. Nie poznajemy historii Snoke`a, nadal nic o nim nie wiemy, a przecież to potężny użytkownik Mocy, który obserwował ponoć Galaktykę przez paręset lat (?). Kim był wcześniej, gdzie się ukrywał, w jaki sposób posiadł Moc, kto go szkolił, co ma do Skywalkera? Niby w jaki sposób połączył umysły Rey i Kylo? Skąd ją znał i dlaczego uważał za tak istotną postać? Chyba że kłamał.
Nadal nie wiadomo, jak 30 lat po zwycięstwie na Endorze, Najwyższy Porządek przejął władzę, a Republika stała się jednym wielkim chaosem, pozbawionym sojuszników. Po Nowej Republice zostało 400 rebeliantów? Pięknie...
TLJ jest niczym serial, za dużo wątków, za dużo przeskoków z miejsca na miejsce. Takie mało starwarsowe... Wiele minusów: humor, latająca Leia, mało C-3PO i R2-D2, Luke, który miał chwilę słabości i chciał zgładzić młodego Bena, robienie z Chewiego zabawnej postaci, zbędna Rose i jej buziaczek z Finnem, porgi, śmierć Ackbara. Kylo nadal jest *****, ale to może wina aktora. Brak choćby jednej walki na miecze świetlne. No i wątek brakującego paliwa,a Najwyższy Porządek ma chyba za dużo wolnego czasu, że przez pół filmu obserwuje dryfujący statek. Jeszcze kulka sterująca maszyną kroczącą...
Na plusy: pojawienie się Yody, potęga ukazana przez Luke`a w walce z Kylo, Ahch-To (prócz dziwnych strażniczek świątyni), R2-D2 pokazujący wiadomość Lei z Nowej Nadziei, AT-M6 na tle zachodzącego słońca (chociaż szkoda, że tak naprawdę niewiele zdziałały, ot tak pokazali jak sobie kroczą i stoją, dłużej je transportowano na Crait, niż były potrzebne...).
Naiwna Rey raczej nie jest córką złomiarzy, musiała zostać oddana im przez jakiegoś potężnego użytkownika Mocy, albo została z niej zrodzona... W tej jaskini powinna - nawiązując do buddyzmu - ujrzeć wszystkie swoje poprzednie wcielenia, może poprzednich potężnych Jedi, zamiast tego są jej "kopie", co znaczy, że nie posiada przeszłości. Ponadto, gdy ma już ujrzeć swoich rodziców, zobaczyła wyłącznie siebie.
Na razie tyle. Można rozpisać się bardziej. Nadal jednak mam problem z oceną tego epizodu.
Ekipa producencka wraz z Rianem Johnsonem dokonali czynu niemożliwego i stworzyli najlepszy epizod Gwiezdnych Wojen. Jest to wielki suckes, ponieważ Ostatni Jedi nie tylko jest najlepszym filmem z Sagi. Również jako twór samodzielny awansuje do wyższej ligi, zmieniając na zawsze percepcję tej serii, budując nowe fundamenty, przemawiając w inny niż dotychczasowy sposób, przekazując nowe treści. Jest to pierwszy gwiezdnowojenny produkt, o którym można z zupełnie czystym sumieniem powiedzieć, że jest czymś więcej niż tylko pokazem technicznej biegłości.
Pan Johnson stworzył film świetnie działający na wszystkich płaszczyznach. Wizualnie imponujący, ze scenami i kadrami na zawsze wbijającymi się w pamięć. Z mocnym tempem, prawdziwą akcją, w której każde wydarzenie ma swoje konsekwencje. Z bohaterami z krwi i kości, którzy rzuceni w wir wydarzeń reagują jak prawdziwi ludzie, i co ważniejsze sami owe wydarzenia kreują, swoimi decyzjami, swoim postępowaniem. Każdy z głównych bohaterów przebywa swoją własną, mniejszą lub większą drogę, na końcu której jest kimś trochę innym, ponieważ nic co się dzieje, nie dzieje się bez konsekwencji. Film jest bezbłędnie ułożony, wszystko jest na swoim miejscu, a konstrukcja odpowiada głównemu motywowi, czyli równowadze - momenty ogłuszającej akcji naprzeciwko chwil wyciszenia, przemoc i makabra wobec rozładowującego napięcie humoru, konflikt zewnętrzny kontra konflikt wewnętrzny.
Reżyser zgodnie z obietnicą nie poszedł na łatwiznę i nie wykorzystał gotowych schematów. Wprost przeciwnie, wykonał bardzo ryzykowny krok, i zupełnie zignorował obowiązujące, "święte" prawa konstrukcji utworu gwiezdnowojennego. Skutkiem tego jest zupełnie nowa "rule book", wywracająca do góry nogami fikcyjne uniwersum. Dostajemy zaskakującą, pełną nieoczekiwanych zwrotów akcję, niemożliwe do przewidzenia konsekwencje, pytania, na które być może nigdy nie poznamy odpowiedzi. Wszystko to jest jak powiew świeżego powietrza, którego tak bardzo potrzebowała ta seria.
Były takie chwile podczas mojego seansu The Last Jedi, kiedy miałem łzy w oczach. Ale nie spowodowane tanim sentymentalizmem, takich prymitywnych trików Johnson nie stosuje; nie zamierza wyciskać łez u swoich widzów. Jego celem nie jest wzruszać ani wywoływać emocji w sztuczny sposób. Moje wzruszenie brało się ze zrozumienia, z czym mam do czynienia; jest to naprawdę wspaniały film, mistrzowsko skonstruowany, prawdziwie mądry i odpowiedzialny wobec swojej, w dużej części bardzo młodej, widowni. Po prostu takie Gwiezdne Wojny, jakich nasze czasy naprawdę potrzebują. Mądra bajka, z której i bardzo starzy, i bardzo młodzi na pewno coś wyniosą. A jednocześnie, jak to powiedział Mark Hamill "Escapist entertainment at its best". Czapki z głów.
TLJ 10/10
Mnie zastawia na koniec jak Rey wsiada sokoła to widzi Kylo czy ze śmiercią Snoka nie powinni mieć tego połączenia skoro to on go tworzył ?
Może Snoke wciąż żyje. A może wywarł na nich tak silny wpływ, że więż pozostała.
-Może Snoke wciąż żyje.
A wtedy będzie xDDD:
https://i.stack.imgur.com/T1gSm.jpg
A może Snoke kłamał?
Wróciłem z drugiego seansu i powiem tak - mam gdzieś audience score`y na rottentomatoes i nieprzychylne recenzje moich przyjaciół z Bastionu (dobra, przesadziłem z tymi przyjaciółmi), film mi się bardzo podobał, czuję w nim ducha Star Wars i jednocześnie doceniam nowe elementy i odważne decyzje. Mimo to w dalszym ciągu są takie sceny i zagrania, które mi się nie podobały. Specjalnie starałem się je wszystkie zapamiętać i teraz kiedy jestem już po dwóch seansach mogę dokładniej opisać moje odczucia.
Atak floty NP na RO
Początek filmu jest jednym z fragmentów, co do których mam najbardziej mieszane odczucia. Po pierwsze wprowadza konflikt, który wydaje się dosyć błahy na skalę całej galaktyki. Parę niszczycieli i jeden statek dowodzenia po stronie Ruchu Oporu. Czuję, że brak w tym rzeczywistego zagrożenia i powodu do tego, żebym poczuł potęgę Najwyższego Początku i problem ich przeciwników. Tylko właściwie dlaczego tak czuję? ANH - gwiazdę śmierci atakowało parę myśliwców, baza Rebeliantów to jedna, dosyć małych rozmiarów piramida. TESB - na Hoth też nie ma zbyt dużo ludzi, ponownie nic nie wskazuje na siłę Imperium. Najlepiej pod tym względem wypadają prequele. Prequele to taki cichy bohater, który zamiast budować renomę samemu sobie, budowały ją Oryginalnej Trylogii. Ale naprawdę, bez prequeli Imperator byłby dalej tym samym czarnym charakterem bez historii, odkupienie Vadera nie byłoby aż tak zrozumiałe, a Ben Kenobi pozostałby mistycznym Jedi o niewiadomym powiązaniu z całą sprawą. Ale wracając do TLJ, bo trochę się zagalopowałem..
Nie pasują mi żarciki Poe w stosunku do Huxa. Żarty żartami, ale ten po prostu mi nie przypadł do gustu. Za długi i zbyt infantylny. Potem jest już tylko lepiej - bardzo ucieszyło mnie to, że Poe dostał więcej czasu antenowego. Podobała mi się jego konfrontacja z Holdo i przyjacielska relacja z gen. Leią.
Traktuję cały ten wątek jako spokojne tło dla wydarzeń dziejących się w tym samym czasie na Ahch-to czy Supremacy. Dzięki temu wątkowi dostaliśmy bardzo ciekawą postać wiceadmirał Holdo, która prawdopodobnie nie raz pojawi się w komiksach i książkach, zobaczyliśmy jak niezorganizowany i słaby jest Ruch Oporu. Część z Was traktuje to jako wadę, ja jako zaletę. Takie jest życie, ludzie popełniają błędy, unoszą się dumą i czasem robi się coś co nie przynosi rezultatu.
Jest tu też oczywiście scena, której dalej nie lubię - lot Lei. Ale nie będę się już nad nią pastwił.
Ahch-To i Luke
Wszystko co działo się na Ahch-To to dla mnie najjaśniejszy punkt tego filmu. W 100% kupuję wizję Luke`a po 30 latach i bardzo cieszę się, że Luke rozprawił się w paru zdaniach z hipokrytycznym i zakłamanym Zakonem Jedi. Nie spodziewałem się tego, a moim zdaniem pięknie domyka to wydarzenia z PT i OT. Trening Rey, mimo, że prosty, to trafia w sedno sprawy. Moc jest dla wszystkich, we wszystkim i Jedi nie są potrzebni do jej istnienia. To otwiera drzwi wielu nowym filmom, które niekoniecznie muszą traktować o konflikcie Jedi i Sith, ale mogą być o zupełnie innych zagadnieniach związanych z Mocą.
Poza tym na Ahch-To mamy całą gamę najlepszych scen w tym filmie - trening Rey, codzienne życie Luke`a, konfrontacja Luke`a i R2, odchodzący Luke`a na tle dwóch księżyców i moja ulubiona scena - Yoda pokazujący Luke`owi, że tak naprawdę nic nie wie o życiu. Nie potrafię zrozumieć jak komuś może nie podobać ta scena. Chrzanić to, że Duch Mocy ingeruje w świat, to Star Wars, film fantastyczny, dlaczego miałoby to być nie możliwe? Ale dialog Yody i Luke`a jest po prostu fantastyczny. Mimo brody i zmarszczek Luke wygląda jak ten sam nadgorliwy dzieciak, któremu Yoda prawił kazania na Dagobah. Wszystko się zmieniło, a tak naprawdę nic.
Canto Bight
Może cała akcja na Canto nie ma większego znaczenia dla historii w filmie.. ale co z tego jeśli ogląda mi się to miasto i jego elementy świetnie. Mamy w końcu taką rzeczywiście nową planetę, która rozszerza to uniwersum w znaczący sposób. A poza tym wprowadza interesują postać codebreakera DJa, którego nie mogę nie lubić z racji mojego zawodu.
Sala tronowa
Tutaj muszę się przyznać, że miałem bardzo mieszane uczucia po wyjściu z kina. Wydawało mi się, że to duży błąd, że Rian uśmiercił głównego złego. Ale po czasie i po drugim seansie uznaję to za świetną decyzję. Zabicie Snoke`a wzmacnia postać Kylo Rena, toruje nowy kierunek dla Najwyższego Porządku i wprowadza na inny poziom konflikt pomiędzy Kylo i Huxem. Poza tym niweczy wszelkie próby odkupienia go przez Rey. Jedyne czego do końca nie kupuję to kwestia tego, że Snoke nie wyczuł zdrady swojego podopiecznego. Skoro widzi wszystkie jego myśli to jak mógł nie widzieć, że chce go zabić? Jak ktoś ma jakiś sensowny powód to proszę o oświecenie mnie.
Crait
Na Crait mój największy zarzut to znowu wrażenie, że NP to mała grupka walcząca przeciwko jeszcze mniejszej grupce, RO. Może po prostu nie trzeba było wypuszczać tryliarda maszyn na jedną opuszczoną bazę ze zdziesiątkowaną Rebelią, ale w ostatecznym rozrachunku działa to na mnie źle.
Poza tym wizualia Crait są wykorzystane do perfekcji. Wizualnie jest to uczta dla oczu, speedery świetnie wyglądają na tle biało-czerwonej planety, a pojedynek Luke`a i Kylo jest również wizualnie przepiękny. A najpiękniejsze w nim jest to, że wcale nie był pojedynkiem. I mimo tego, że już wiedziałem jak się to skończy to przy drugim seansie pomyślałem "F$ck yeah Luke, ale go zrobiłeś".
Przed drugim seansem zastanawiałem się czy rzeczywiście odrzuca mnie scena z pocałunkiem Rose. Powiem tak, chyba lepiej, żeby cała scena po prostu nie zakończyła się ich pocałunkiem, ale nie przeszkadza mi to. Rose w fajny sposób strofuje Finna mówiąc: "Uratowałam Cię, głąbie" po czym go całuje. Wolałbym, żeby tego pocałunku nie było, ale nie jest to obecnie dla mnie jakiś istotny problem.
Inne
Z innych nie wypisanych rzeczy. Nie podobała mi się scena z BB8 kierującym AT-ST, jestem zły, że Phasma pojawiła się tylko po to, żeby Finn ją pokonał po kilku uderzeniach. Po co, Rian? Po co? Trzeba było ją zostawić nieżywą po 7.
Podsumowując, TLJ to film sprzeczności, który zawiera dla mnie masę bardzo ciekawych pomysłów i emocjonalnych scen, ale jednocześnie zawiera więcej rażących błędów niż TFA. Na szczęście główna struktura filmu całkowicie mi spasowała, a niektóre sceny już teraz są dla mnie kultowe. Nie chciałem dawać temu filmowi oceny w skali numerycznej, bo do tego filmu podchodzę bardzo emocjonalnie. Mimo wszystko jednak zrobię to! Gdyby nie niektóre sceny i ogólny kierunek tego filmu to prawdopodobnie film oceniłbym na jakieś 7/10. Pewne sceny z nawiązką rekompensują elementy, które mi się nie podobają i dlatego wystawiam Ostatniemu Jedi 9 na 10. Jest to film gorszy od uwielbianego przeze mnie ROTS oraz TESB, równy R1 oraz ANH i lepszy od TFA, ROTJ, AOTC i TPM.
skoro widzi wszystkie jego myśli to jak mógł nie widzieć, że chce go zabić?
Czuł że Kylo chce zabić. Był pewien że zabije "osobę której najbardziej nienawidzi". Czuł jak Kylo obraca miecz...
...nie wyczuł że obraca dwa. Zaślepiła go CSM.
Dodam jeszcze, że to będzie pierwszy raz kiedy chętnie przeczytam adaptację. W TFA wszystko było jasne i zwyczajnie nudziłbym się przy tej książce, tak przy TLJ wyobrażam sobie, że mogę znaleźć odpowiedzi na pewne pytania:
1. Dlaczego Snoke nie wyczuł zdrady Kylo?*
2. W jaki sposób i dlaczego Luke odszedł?
3. Co Kylo czuł podczas pojedynku z Luke`iem?
Poza tym chciałbym dowiedzieć się więcej na temat motywacji i odczuć Rey i Kylo po walce z Pretorianami. Jestem też bardzo ciekawy jak zostanie przedstawione połączenie mocy (force bond).
Jason Fry ma dużą szansę. Dostał film, który daje możliwość napisania czegoś ciekawszego. Niestety obawiam się, że ostatecznie książka nie odpowie mi na te pytanie, ale pomarzyć można.
Szczerze to nie zdziwiłbym się, gdyby Snoke widziany w TLJ okazał się być organicznym manekinem sterowanym przez prawdziwego Snoke`a z oddali, ewentualnie klonem Snoke`a będącym słabszym niż ten prawdziwy Snoke. W obu przypadkach ten prawdziwy Snoke gdzieś tam żyje i czeka na dogodny moment, by się ujawnić.
Albo też to było wystawienie na próbę Kylo Rena. Snoke też gdzieś istnieje i chciał po prostu sprawić, by jego sekretny plan na podbój Galaktyki się udał, a do tego trzeba było zdrady Kylo...
No nie wiem, ale i tak koniec końców pewnie tak nie będzie. Wyjdzie na to, że po prostu Snoke jest martwy, albo widzowie dostaną jakieś naiwne wytłumaczenie na to, że Snoke żyje. Scena jego przepołowienia spełniła swoje zadanie: potężny i buntowniczy Kylo, fajny pomysł na plot twist i takie tam... ;p
Litości. Snoke nie żyje, pogódźcie się z tym.
Mi już jego postać jest obojętna, więc nie mam się z czym godzić. Co najwyżej zastanawiam się, czy coś będzie kontynuowane związane z nim, czy może jest definitywnie martwy. Bardzo dziwne, że ten - nie bójmy się tego słowa - potężny użytkownik Ciemnej Strony Mocy zginął w tak głupi i naiwny sposób. Snoke miał gorszą śmierć od Imperatora, ale to moje zdanie. ;D
przeżyły obydwie części Snołka i w 9 cześci dupa Snoka będzię walczyć z głową Snoka
1. Wyczuł, że "podnosi miecz, obraca go i zamierza zadać ostateczny cios swojemu wrogowi". Kylo to robił oboma mieczami, co zmyliło Snoke`a. Imho świetnie rozegrane.
2. Zjednoczył się z Mocą. Miał poczucie spełnienia i nic go już przy życiu nie trzymało, a wcześniej trzymała frustracja i zadręczanie się. Pewną rolę mogło odegrać wyczerpanie projekcją Mocy - gdy Kylo widzi Rey po raz pierwszy stwierdza, że to nie ona może to robić, bo "to by ją zabiło".
3. No nie wiem, może gniew.
Generalnie nie liczyłbym na coś więcej niż przepisanie scenariusza z rozbudowaniem didaskaliów. Zemsta Sithów - to była sztos adaptacja, pogłębiająca wątki, wiele wyjaśniająca, w zasadzie samodzielna. Ale reszta to bida panie, bida.
Mossar napisał:
Poza tym niweczy wszelkie próby odkupienia go przez Rey.
-----------------------
Co do zasady zgadzam się tutaj z Asfo - dalej jestem przekonana że ostatecznie Ben Solo wróci na Jasną Stronę, jakkolwiek po różnych ciężkich przejściach. Nie zagłębiając się nawet w analizy podobne do tej zalinkowanej przez koleżankę z tumblra - po prostu taka jest dynamika historii i jej zasady.
Zastanawiam się, co porabia duch Anakina, śpi czy co? Przecież powinien pojawić i wbić wnukowi do głowy (jak trzeba ręcznie, wiemy że "da sie") że w tym co odwala to jednak nie będzie taki jak dziadek.
Myślę że nieingerencja Duchów Mocy wynika z tego że ludzie powinni do pewnych rzeczy dochodzić sami, a nie zmuszeni ;p
Niektórych jednak trzeba odpowiednio nakierunkować.
Gdy po raz pierwszy usłyszałam w trailerze TLJ te słowa Luke`a nie mogłam pozbyć się wrażenia, że nie są kierowane tylko do jakiejś konkretnej postaci w filmie, lecz do widzów. Widzów, którzy po zachowawczym (jednak nie do końca!) TFA wieścili kalkę TESB. Że znają ten film i mają o nim już opinię jeszcze przed premierą. Cóż, Luke jest mądry.
Ekipa filmowa łącznie z reżyserem mówiła, że film będzie "unexpected and awkward", a Johnson zapytany o słowo-klucz, opisujące TLJ, odpowiedział "balans". Wszystko to jest prawdą.
Wydaje mi się, że jakiekolwiek zabieranie się za ocenę tego filmu bez teoretyzowania nie ma sensu. Tak więc, kto chętny, oto moja mała recenzjo-analiza.
Film we wszystkich trzech wątkach wali w nas słowami "balans - równowaga - neutralność". Zaprzęga w tym celu cały szereg parareli między TLJ i TFA, innymi filmami z sagi oraz symbolikę yin i yang. Zaciera granice między stronami konfliktu do tego stopnia, że nie poznajesz bohaterów ze swojego dzieciństwa. To wszystko nam obiecywano i to wszystko w tym filmie było. Każda ważniejsza postać tego filmu służy przedstawieniu balansu czy, jak kto woli, "szarości", czy to w postaci zachowań i wyborów, czy to w postaci czysto werbalnych przekazów. Takimi drogowskazami tego filmu są w wątku Mocy Luke, a w wątku konfliktu FO-Resistance postać DJ-a. Luke otwarcie mówiący to, co powinno być dawno powiedziane o pysze Jedi, o tym, że to nie oni są kluczem do balansu ani tym bardziej, że bez nich balansu nie będzie, a DJ wprost uświadamia Finna, że odwieczny konflikt zbrojny między frakcjami to po prostu dobry biznes dla wszystkich stron. Jeśli ktoś narzekał na brak odniesień politycznych to teraz nie może. Jedni będą w tym widzieć komentarz do sytuacji w USA czy do obecnych konfliktów na świecie i pewnie także mają rację. Ja chcę widzieć w tym kierunek Star Wars w części IX. Osobiście to wszystko uderzyło we mnie bardziej niż próba pokazania gorszej strony Republiki w Łotrze 1. Dodam także, że teraz spokojnie można mówić, że na polu Mocy TFA położyło podwaliny pod balans, rozumiany jako powiedzmy absorpcję, uzupełnianie się jasnej i ciemnej strony.
Gra aktorska i bohaterowie
Dla mnie ten film stoi najlepszymi kreacjami aktorskimi i najlepiej zbudowanymi bohaterami w filmach Star Wars w ogóle. Co jest zaskakujące, nie tylko dotyczy to głównych Luke`a, Rey czy Kylo, ale postacie poboczne są także znakomicie poprowadzone i służące jednemu celowi - pokazaniu balansu.
Zanim przejdę do dań głównych wspomnę o mniejszych rólkach. Z naprawdę trzecioplanowych postaci szacunek ma u mnie Canady, budzący respekt, charyzmatyczny kapitan Dreadnoughta. Jakże mała rólka, a jakże satysfakcjonująca. Phasmy na szczęście nie było prawie wcale i na szczęście nie będzie jej więcej. Wielbię Johnsona za wsłuchanie się w me modlitwy i pozbycie się tej postaci prawie tak szybko, jak się pokazuje na ekranie. Nie obchodzi mnie, że jest to ciekawa postać w książce. W TFA była nudnym dnem bez historii, nie miała szansy niczym zainteresować. Rian, dziękuję! (A będę mu dziękować nie raz w tym tekście xD). Także na szczęście było mało Huxa, który był taką samą karykaturką Hitlera, jak w TFA. Na dodatek obśmianą przez Poe (ten żart akurat był słaby), Snoke wytarł nim podłogę (propsuję), nie zawahał się pomyśleć o zabiciu Kylo, gdy miał okazję, za co go szanuję. Znamienne, że po wybuchu Kylo w finale nawet on cieszy się większym respektem w FO niż nowy Supreme Leader. Czuję, że to on jednak może ciągnąć FO w IX. Także Armitage nadal jest śmieszny, ale zyskał jakiś potencjał, rywalizacja z Kylo będzie nadal, dobrze, że jednak go nie zabito. Szkoda, że nie było Maz. Lubię głos tej aktorki, postać w CGI nie wypaliła mi oczu w TFA. Akcja z TLJ z nią była słaba. Prawdopodobnie można było to rozwiązać tak, że jednak ona by pomagała hakować, a mowę uświadamiającą DJ-a włożyć w usta np. Rose. Cóż, trudno.
DJ
Nie jestem jakoś bardzo oszołomiona występem Benicio, po którym coś tam sobie obiecywałam. Stworzył jakąś własną postać, która była poprawna. Ważniejsza jednak od gry jest tu jej rola w układance. Postać obrazuje balans. To on demaskuje prawdę o biznesie w konfliktach zbrojnych, które toczą galaktykę, wytrącając Finna z jego przekonania, że dokonał słusznego wyboru, dołączając do "dobrych". Na dodatek, mówiąc o tym Finnowi, ma założony wisiorek od Rose, który na tle ciemnej koszuli daje skojarzenia z yin yang. Same wybory DJ-a także temu służą. To typowy neutral, idący ramię w ramię z jednymi lub drugimi w zależności od własnego interesu. Nie opowiada się po niczyjej stronie poza swoją. Zostawia widza z mieszanymi uczuciami i o to chodzi. Clever, Rian.
Rose
O dziwo, nasza piwniczanka z maszynowni, gdy pozwoli się jej być samą i nie iść w ten nudny romans z Finnem to naprawdę się sprawdza. Tran nieźle oddała swoją postać. Jej oddanie Resistance jest zrozumiałe, ma dobre backstory, z marszu musi się zmierzyć ze stratą, co także szanuję. Wie także, że trzeba dokonać słusznego wyboru nawet, jeśli stoi przed nią bohater ze Starkiller Base. Ona, podobnie jak Rey jest zawiedziona legendą Luke`a (kłamca), tak tu ją zawodzi legenda Finna (dezerter). Nie ta skala, ale cały czas służy temu samemu - granica między dobrem, a złem jest bardzo cienka. Sama pokazuje także swoją "ciemną" stronę przyznając, że nie miałaby nic przeciw płonącemu Canto Bight. Niestety, postać się psuje, gdy dochodzi do romansu z Finnem, gdzie jeszcze na początku tak brzydko wychodzi, że może być on jednostronny. Finn potrzebował wlecieć w to działo, by pokazać, że już nie chce uciekać i dokonać żywota jako bohater. Z drugiej strony nie mielibyśmy jej słów, które tak ucieszyły moje serduszko: "nie wygramy tej wojny, zabijając wrogów, lecz ratując tych, których kochamy" <3 <3 <3 Rose już uratowała, teraz czas na Rey :")
Wiceadmirał Holdo
Najlepsza bezsprzecznie postać z nowej trójki. Było jej tak niewiele, a dała tak dużo. Silna, charyzmatyczna, nie dająca się zastraszyć narwanemu wannabe przywódcy, który ocenia ją po pozorach, pokazuje mu miejsce w szeregu. W ostateczności daje Poe`mu lekcję, którą ten bierze do serca. Pięknie ukazana relacja z Leią. Śmierć godna wspaniałego dowódcy, oddanego sprawie. Holdo, I salute you!
Finn
Postać ze znakomitym backstory w TFA, w którym zrobiono z niego głównie nośnik żartów, ale na koniec i tak okazał się bohaterem, trochę z przypadku, bo chciał tak naprawdę ratować Rey. Ale Maz miała rację - to człowiek, który chce uciec. I gdy tylko się okazuje, że FO depcze po piętach statku, na którym jest, po raz kolejny podejmuje decyzję o ucieczce. Oczywiście z myślą, że Rey po trackerze trafi do niego w bezpieczne miejsce. Cóż, boy is in love, tylko jeszcze nie wie, że w friendzonie. Słodkie było, gdy wybudzając się ze śpiączki zawołał "gdzie Rey?", podobnie jak zadał to pytanie Hanowi w lesie na Takodanie, gdy Rey uciekła od Maz. Niestety, o ile na początku ta postać jakoś się zapowiadała, a w finale mogła pięknie dokonać żywota, tak zrobiony na siłę już wspomniany romans odebrał charakteru i Finnowi, i Rose. Albo może nie tyle romans na siłę, co nie było tam chemii. W ostateczności Finn podejmuje wybór pozostania w już właściwie nieistniejącym Resistance, zapewne z powodu Rose. Znów jego postępowanie okazało się niejednoznaczne, "szare". Podobnie jak Rey, nie znał rodziców, o czym powiedział w TFA. Tych postaci nie definiuje przeszłość, przez co dokonują naprawdę własnych wyborów. Lub dopiero ich dokonają. Ten aspekt w TLJ też mocno wybrzmiewa.
Poe
Postać poboczna, notująca największy skok jakościowy w stosunku do przedstawienia w TFA. Tam krystaliczny bohater Resistance, odważny, z wielkimi umiejętnościami, lider, ale niemiłosiernie nudny. Wydawałoby się ideał, który może być jeszcze tylko bardziej płaski. W TLJ narwany, nie liczący się ze stratami w ludziach, rebeliancki fanatyk. W idee może wierzy słuszne, ale czy środki, których używa nie są nazbyt ekstremalne? Mało tego, wypowiada posłuszeństwo nowemu dowódcy i planuje własne akcje bez wiedzy przełożonych. Tak naprawdę gra do własnej bramki, lubi poklask, co Leia mu wytyka po akcji z Holdo, po której coś do jego zakutego łba dociera. Przechodzi wspaniałą przemianę w odpowiedzialnego dowódcę, dzięki poświęceniu osoby, którą gardził. Nawet używa jej słów w mowie motywacyjnej do resztek Resistance. Może on nigdy nie lubił Holdo, ale gdy był nieprzytomny ona przyznała, że jakąś słabość do niego miała. Szkoda, że razem ich już nie zobaczymy, ale wtedy pewnie wydźwięk całej przemiany Poe nie byłby tak silny. Chciałam po TFA jego śmierci, żeby nie zabierał czasu innym postaciom. Rian, dziękuję za niewysłuchanie moich modlitw! (to będzie drugi raz xD)
Leia
W TFA zrobiła na mnie zdecydowanie lepsze wrażenie aktorskie. Tutaj większość kwestii naprawdę wypowiadała od niechcenia. Ale były perełki. Gdy wyczuła Kylo w Mocy i prawdopodobnie jego konflikt wewnętrzny, ale i uczucia do niej - na ich twarzach była magia. Do słynnej sceny w próżni odniosę się gdzie indziej. Podobała mi się jej relacja z Holdo. Serce mi pękło, gdy od niej usłyszałam, że jej syn jest stracony. Nie przekonało mnie spotkanie z Luke`iem na Crait, ale to jest w ogóle temat na inną dyskusję. Także poza momentami - słabo.
Snoke
Miał look, miał głos, miał charyzmę, miał KOZACKĄ siłę, był faktycznie przerażający, magnetyczny i tajemniczy w TLJ, że aż żałuję, że go zabili, a my o nim nic nie wiemy! Oczywiście zgubiło go przekonanie o własnej potędze i nie dostrzegł, że ktoś może go wykołować podstępem. Jego śmierć dała mi ogromną satysfakcję, z drugiej strony chciałabym go więcej. Jestem zawiedziona brakiem jego backstory, którego w filmach pewnie nie poznamy, a jeśli trzeba po takie rzeczy sięgać do książek to znaczy, że w filmie to zepsuto. Chyba, że Snoke nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i ma asy w zanadrzu.
Luke (i wspomnienie Yody)
Ufff... Tu już przechodzimy do kalibru naprawdę ciężkiego. Z dzieciństwa pamiętam, że było ich dwóch, moich starwarsowych ulubieńców - Vader po ciemnej, a Luke po jasnej stronie. Zawsze darzyłam tę postać ciepłymi uczuciami. W ANH chłopak z sąsiedztwa, wrzucony w wir wielkich zawirowań wojennych, z fajnymi umiejętnościami i ostatecznie bohater. W TESB odkrywający tajniki Mocy, zderzony z prawdą o ojcu. W ROTJ wydoroślał, pomógł w odkupieniu ojca, doprowadził do balansu Mocy i został legendą. A przy tym zawsze grę Hamilla uważałam za bardzo naturalną, bo sam z siebie pasował do tej roli (wiem, że to dość kontrowersyjne stwierdzenie). TFA mi Luke`a nie dało, TLJ zatem miało mi go dać z nawiązką. Liczyłam na grube rzeczy związane z jego postacią. To, co dostałam, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Po pierwsze Hamill zagrał to wybornie. I mimiką, i głosowo. Czapki z głów. Po drugie, to, co on tu mówi o Jedi i co on tu robi z Mocą - OH MY GOD! Po trzecie - jak bardzo ta postać zostaje odarta ze swojej cudownej otoczki z OT, by w efekcie ujawnić twarz potwora - OH MY FUCKIN GOD!!!11ONEONE Jest chodzącą autoironią na Moc, co się objawia w najlepszych w tym filmie żartach, właśnie tych z Mocy. Za to także bardzo cenię ten film - obok scen poważnych, przeładowanych wielkimi dramatami i emocjami nie zapomina, że tak naprawdę ma być rozrywką. I o ile niektóre żarty są ok, ale typowo jak z TFA (Chewie z porgami, opiekunki niezbyt darzące sympatią Rey), niektóre są słabe (Poe niesłyszący Huxa czy bardzo irytujący w tej części BB-8), tak autoironia na Moc jest w punkt. Luke odrzucający miecz nie dość, że jest śmieszny, nie dość, że niewerbalnie wskazuje, że ma na Jedi wywalone, to jeszcze naprowadza, że poza mieczami to w tej części będziecie mieć lepsze rzeczy. A już żart z trawką to była poezja. Z Luke`a z OT niewiele zostaje. Dręczy go poczucie porażki, wyrzuty sumienia (no ja myślę!), jest kłamcą. Han na pewno od niego znał wersję, że Ben chciał go zabić. To Vadera w nim za dużo, przecież to nie mogła być niczyja inna wina, a na pewno nie legendarnego Luke`a! Najlepsze, że Leia prawdopodobnie także o tym nie wie, i to nawet do momentu, gdy projekcja Luke`a przychodzi do niej na Crait. Myślę, że gdyby wiedziała, ich spotkanie nie byłoby tak sentymentalne i milutkie. Ewentualnie porozumieli się wcześniej w Mocy, zanim Luke zmaterializował się na Crait i wtedy o tym jej powiedział, tak, że przy spotkaniu nie dała po sobie o tym znać. Można jednak domniemywać, że cały czas żyje w nieświadomości. Na pewno w TFA, gdy sama się obwinia. Luke, kierowany jednym, złym podszeptem, z którego jednak zrezygnował (ale za późno, o ironio) zniszczył życie rodziny swojej siostry, swoje, swoich uczniów i jeszcze z poczucia porażki wszystkich okłamał. To, że po czymś takim odciął się w zasadzie od świata i chce dogorywać na odległej planecie, nie mieć nic wspólnego z Mocą jest jakże zrozumiałe. Gorzkie słowa na temat przydatności Jedi do balansu w Mocy (San Tekka – You know nothing!) oraz to, jak bardzo zawiedli, w jego ustach, po tym, co wiemy dodatkowo o nim, wybrzmiewają z jeszcze większą siłą. Mimo świadomości własnego błędu, gdy nakrywa Rey i Kylo, bawiących się w łapki on i tak wie lepiej i przerywa zabawę. Już tak naprawdę też dawno skreślił Bena, jak i siebie. Gdy Rey odlatuje postanawia skończyć raz na zawsze z tematem Mocy, paląc księgi. I tu wkracza Yoda. Mimo, że wyglądał tak sobie to jego wejście i rola jakże znaczące. Wiedział, że księgi są bezpieczne u Rey, ale dla zmotywowania do działania Luke`a nie dał po sobie tego poznać i podpalił drzewo (epickie to było, swoją drogą). Podziałało na Mojżesza, podziałało i na Luke`a. Yody słowa o nauce na porażkach - Yoda is wise. Ale i tak najbardziej zapamiętam scenę, gdy odwróceni tyłem do widza patrzą na płonący ostatni relikt Jedi, a Yoda wypowiada mniej więcej, że ich rolą (mistrzów) jest dać się przerosnąć. Epicki moment. W ostateczności Luke pomaga Resistance, pokazując kolejną, badassową umiejętność w Mocy, której wcześniej nie widzieliśmy. Namaszcza Rey na ostatniego Jedi, przeprasza Kylo i rozchodzi się z nim, będąc wewnętrznie pogodzonym, przy okazji zaznaczając "do zobaczenia", więc duch mocy w IX w zasadzie gwarantowany. Odchodzi, spoglądając na dwa słońca. No i jego młodsza wersja w projekcji - badassowa! Zupełnie czego innego spodziewałam się po tej postaci. "Spodziewasz się, że dobędę szabli i ot tak, uratuję Galaktykę?" - mówił do Rey. No, mniej więcej tego oczekiwałam, w każdym razie, że zrobi sieczkę szablą. Po raz trzeci dziękuję Rianowi, że nie wysłuchał. Dał postać z tyloma warstwami psychologicznymi, która doprowadziła do dramy rodzinnej najcięższego kalibru. Nie zdziwiło mnie, że zginął, obstawiałam kogoś z dwójki Luke/Leia. A zginął symbolicznie i pięknie. To było nieuniknione, czas na nowe postaci. Przy okazji Luke`a była też tu ładna pararela z Hanem z TFA, gdy odzyskują Sokoła i spotykają Rey, Finna i BB-8. Z Hana – rebelianckiego generała-legendy – też został strzęp człowieka i też początkowo nie chce dołączyć się do walki. Też kończy żywot po konfrontacji z Kylo Renem, pogodzony wewnętrznie.
Rey i Kylo Ren (bo o nich nie da się osobno)
To będzie najdłuższy akapit, wybaczcie, ale pewnie i tak się tego spodziewaliście xD Będą piski, więc ostrzegam. Będzie też sporo o TFA, bo nie da się bez TFA. Będzie duzo shipperskiego interpretowania, także nieshippujący mogą sobie odpuścić.
Generalnie gardzę romansami w filmach, bo są najczęściej nieprzekonująco napisane, mdłe, na siłę, no i taki wątek musi być w co drugim filmie. Z tej racji omijam produkcje, gdzie romanse są na pierwszym planie, nie interesuje mnie to, nie jestem typem shippera. Ostatnią rzeczą, którą chciałam, żeby pojawiła się w nowych SW był jakiś romans, bo uważam, że żadna z trylogii nie posiadała dobrze pokazanego takiego wątku. Hanleia zbyt sztampowa, Anidala z potencjałem, ale zniszczona przedstawieniem. Miały być miecze, miała być Moc i to wszystko. A wyszło jak wyszło. Reylo próbowało się dobijać do mojego serduszka już po pierwszym seansie TFA (w ostateczności najpierw dobił się sam Kylo), pochłonęło jednak całkowicie gdzieś po trzecim. Owszem, tam nie było stricte romansu, ale było TAKIE seksualne napięcie, TAKA chemia, TAKIE sugestie, obok których nie dało się przejść obojętnie. Podtekst i fakt, że z jedną z postaci bardzo się utożsamiłam był dla mnie zgubny i ship mnie wygrał totalnie. Czas pokazał, że to nie były widzimisie fanek „50 twarzy Grey’a”. Ta para w IX będzie symbolizować balans Mocy w jakiś sposób. Już od TFA pokazywani byli jako równi sobie, w TLJ jak lustrzane odbicia, Johnson o nich mówił jak o „podwójnym protagoniście”. Oba filmy wypełnione są mnóstwem symboliki dot. ich podobieństw w sytuacji życiowej, charakterach.
Żadne nie było w stanie zabić drugiego, choć miało okazję. Czy to w TFA, czy w TLJ. Co więcej, to zawsze Rey była agresywniejsza w stosunku do niego, on nie chciał nigdy jej nawet skrzywdzić, chyba, że w samoobronie. W TFA dla porównania tak różne sceny przesłuchań Poe i Rey. Z Poe się, generalnie mówiąc, nie cackał. Dla Rey zdejmuje maskę, w sumie do dziś nie wiadomo czy w odpowiedzi na jej obraźliwy tekst czy dlatego, że wie, że ma walory, czy dlatego, żeby było jej bardziej komfortowo, w każdym razie po tym akcie badają się wzrokiem jak napalone nastolatki (Kylo już ją badał na Takodanie xD), a on znajduje kogoś, kto mu dorównuje w Mocy – była w stanie oprzeć się, wygonić, a nawet wyciągnąć coś z jego myśli. To pierwszy taki sygnał, pokazujący równość ich potencjału w Mocy, w TLJ pięknie pokazano w scenie, gdy żadne nie było w stanie przeciągnąć miecza Anakina do siebie, wisiał między nimi w równowadze. Dalej w scenie przesłuchania w TFA mamy „you’re so lonely”. W TLJ przy zabawie w łapki wzajemne „nie jesteś sam” i „ty także” (piszczę). „Don’t be afraid, I feel it too”/”You’re afraid that you’ll never be as strong as Darth Vader” – I hanleia, i anidala wymieniali ze sobą zdania ze słówkiem “afraid”. “I’m not giving you anything”/”we’ll see” oraz „by the grace of your training I will not be seduced”/”we shall see” – w TLJ jednak Rey dała mu całkiem sporo, w tym pomocną dłoń. A on w ogóle nie został uwiedziony Złotem było także zakłopotanie, gdy przy Snoke’u Hux mu wygarnął, że olał droida, bo “the girl is all we need”. I w ogóle jak Kylo reaguje na wspomnienie „the girl” za każdym razem. A to dopiero tak naprawdę gadka o jednej scenie – przesłuchania. W pojedynku na Starkillerze trzasnął nią o drzewo, bo w niego wycelowała (w ogóle ta zazdrość o Finna ), ale już podczas starcia chciał ją tylko rozbroić/przeciągnąć na swoją stronę, nie zabić. W ostateczności ona pokonała jego, ale nie mogła zabić, zostawiła, upewniwszy się, że FO go zabierze (było w nowelizacji). W TFA było tylko pokazane, jak odwraca się do kogoś, wchodząc do Sokoła. W TLJ pozornie sprawy się komplikują. Strzela do niego w pierwszej wizji, on chce wyciągnąć info o Skywalkerze, poza tym wykazuje ogromne zainteresowanie całą sytuacją. W drugiej ona go wyzywa (tylko). Jest progres. W trzeciej już zdecydowanie nie chce go ani zabijać, ani wyzywać xD Po walce ze Snoke’iem i gwardzistami i eksplozji miecza opuszcza Supremacy znów nic nie robiąc Kylo. Ten po przebudzeniu, gdy zamiast Rey widzi Huxa wpada w szał (nie dziwota) i chce wszystkich wyrżnąć, łącznie z Rey. Gdy jednak na koniec filmu dochodzi do kolejnej ich współdzielonej wizji (czyli mają te wizje, mimo, że Snoke nie żyje) z całego rage’u i morderczych planów nic nie zostaje, lecz żal.
To może teraz o tym jak kurczowo trzymają się przeszłości, a właściwie rodziny? I jak ona wpływa/ła na ich wybory? I jak bardzo ich popaprane życia łakną posiadania kogoś bliskiego?
Rey kurczowo trzyma się Jakku, czekając na rodziców. Prawdopodobnie widząc w Finnie bratnią duszę (i okazało się, że miała rację po TLJ ) decyduje się odwieźć BB-8, ale potem chce wrócić na Jakku. Han oferuje jej pracę – odrzuca ofertę, bo Jakku. W Hanie widzi ojcowską figurę, chce mu nawet zaimponować umiejętnościami. Kylo widzi to już w TFA, w TLJ bardziej dosadnie daje do zrozumienia, że przez to stoi w miejscu i generalnie, nie w rodzicach powinna lokować swoją potrzebę przynależności. Gdy w zamku Maz Rey doświadcza wizji (po TLJ sądzę, że fragment z Bespin, Kylo i rycerzami Ren, który nie był przywołany w nowej części będzie wyjaśniony w IX, może jako część kolejnej współdzielonej wizji) wpada na Kylo dwa razy, zawsze twarzą w twarz. Do siebie, jako małej dziewczynki musi się odwrócić. Zaraz po tym dostaje lekcję od Maz, która jej mówi, że ci, na których czeka na Jakku nie wrócą, ale może ktoś inny. Rey na to, że Luke, ale Maz nie potakuje, lecz ciągnie dalej, że przynależność, której szuka nie jest za nią, lecz przed nią W TLJ z tymi ich wizjami i słowami Maz z tyłu głowy robi się jeszcze ciekawiej. Niezależnie od tego, czy to sprawka Snoke’a (choć po końcówce filmu sądzę, że blefował, bo wizje zostały. Rey miała prorocze sny o wyspie i pamiętała drzewo z księgami jeszcze przed wydarzeniami z TFA. Ben podejrzewam, że mógł mieć też jakieś wizje/sny wcześniej, ale coś trzeba mieć na IX. Poza tym „there’s been an awekning. Have you felt it?” padło jeszcze zanim Kylo mógł zadurzyć się w Rey. Nie sądzę, że Snoke miał aż tak dalekosiężny plan), czy ich własna, unikalna umiejętność, Rey podsuwany jest Ben i nie może temu zaprzeczyć. Podczas konfrontacji w jaskini z lustrem Rey znów uparcie chce zobaczyć rodziców i na początku widzi dwie postacie, które łączą się w jeden cień, który zdecydowanie jest jak na nią za wysoki, zdecydowanie ma nie te włosy ani nie tą posturę. Ale pokazanie Bena byłoby wyłożeniem kawy na ławę, więc widzi swoje odbicie, a ponieważ „podwójny protagonista”, „dwie połówki ls i ds” to nadal może chodzić o Bena. W końcu oni ciągną do siebie, bo widzą ten sam potencjał, rozterki i potrzeby, czyli to samo.
Kylo Ren, a właściwie Ben czuje się zdradzony przez całą, legendarną część swojej rodziny. Jego chęć zniszczenia Luke’a zostaje wybitnie mocno umotywowana. Do rodziców ma pretensje, że w pośredni sposób przyczynili się do wydarzeń w świątyni. Do Lei, bo wolała podrzucić problem Luke’owi, do Hana, bo pewnie temu nie protestował, a do obojga, bo uwierzyli w wersję Luke’a, nie potrafili sobie z tym poradzić i woleli uciec od problemu i go skreślić. Jeśli nie w TFA, to Leia zrobiła to definitywnie w TLJ. Nie dziwne, że po dodatkowym podpuszczaniu przez Snoke’a jego autorytetem został dziadzia. Sytuacja się komplikuje, gdy pojawia się „ the girl”. Nie wiemy jeszcze, czemu tak zareagował na wspomnienie o dziewczynie po raz pierwszy w TFA, możemy czegoś jeszcze nie wiedzieć. Na Takodanie padają słynne słowa „olejcie droida. Mamy co trzeba” i scenę, która dla wielu (w tym dla mnie) rozpoczęła reylowe szaleństwo. Princess carry/monster carry/bridal carry – jakkolwiek to nazwiecie symbolika przenoszenia kobiety w ten sposób nasuwa jednoznaczne skojarzenia (do dzisiaj piszczę na tej scenie xD). To było dla niego dość ważne wydarzenie, bo podczas bodajże drugiej współdzielonej wizji mówi, że patrzy na niego tymi samymi oczyma, co na Takodanie, gdzie nazwała go potworem xD Ohhh, boyyy, co się tak wpatrujesz w kuzynkę?xD Jest zafascynowany jej umiejętnościami, najpierw podczas przesłuchania, a gdy na Starkillerze Rey przyciąga do siebie miecz to już na pewno czuje do niej miętę.
W obydwu jest i mrok, i światło. Rey jest tak naprawdę, tym bardziej po poznaniu jej pochodzenia, postacią bardziej neutralną, a przynajmniej taką się zdaje, bo jest łączona z Resistance. Podejmuje w pełni świadome, własne decyzje, czy to decydując się pomóc BB-8 w TFA, czy to Benowi w TLJ. Mrok zdaje się kryć w jej agresji i zafiksowaniu na punkcie rodziców oraz w przekonaniu, że zawsze ma rację (w sumie to jego dotyczy także). Pokazują mi to dwie sceny, gdy Han wręcza jej blaster (H: wiesz, jak tym się posługiwać? R: Tak, ciągniesz za spust. H: To nie takie łatwe) oraz gdy Luke ją pyta co wie o Mocy (R: Jedi mają Moc, wpływają na ludzi i przenoszą kamyki. L: w tym zdaniu nie ma słowa prawdy (swoją drogą do Kyla też powie identyczne zdanie, wink wink)). I już legendarne dla mnie „this is not going to go the way you think”. Dziewuszka jednak i tak wie lepiej i leci do Kyla (jak Luke do Vadzia), no i nic z tego nie wychodzi, bo oboje są głupi jak buty, i chcą, żeby drugie dołączyło, ale warunki chce każde stawiać. Co jeszcze? Już w TFA dostaje niemalże identyczną propozycję co od Kyla w TLJ, lecz w tym wypadku chodzi o Finna. Jeden proponuje wspólne rządzenie, drugi wspólną ucieczkę. Obydwu odmawia, za co ją szanuję, i obydwu zostawia samych, ale nie naciska na zmianę ich decyzji, daje im możliwość samodzielnego wyboru, za co jeszcze bardziej ją szanuję. Dla Finna była to lekcja, którą odrobił w TLJ, Kylo, jak sądzę, odrobi w IX.
Z kolei Kylo, utożsamiany z typowym villainem w TFA, tym bardziej po zabiciu Hana, już właściwie w tym filmie wykazywał ciągoty ku światłu, i to nie tylko poprzez mówienie o tym Dziadzi. Reakcja po zabiciu Hana na Starkillerze była jednoznaczna, na wszelki wypadek podkreślono to w TLJ (i w jednym i drugim fimie, było „torn apart”). Już w TFA można było zauważyć, że nie jest rad z powodu planu wysadzenia Hosnian ani tym bardziej Ileenium. W TLJ jest jeszcze lepiej, bo ani nie zabija Lei (serio, ktoś w to wierzył po trailerze?xD), ani Rey, lecz swojego manipulatora. Morderczy rage z końcówki wynika z tego, że babe go odrzuciła, no i będzie to musiał przepracować. W każdym razie sporo zrobiono w tej części, by obie postacie pokazać niejednoznacznie.
Wszystko, co się dzieje z nimi w sali tronowej i w windzie jest złotem (poza tym, że każda scena z tą dwójką jest złotem ). W windzie to oczywiście odbicie sceny z ROTJ, ale zostaje wymieniona ważna informacja, że oboje widzieli wizje przyszłości drugiego. Najwyraźniej jednak widzieli różne momenty i źle to zinterpretowali jako tę samą chwilę. Rey pewnie widziała wydarzenia ze sali Snoke’a, gdy Ben uwalnia się od niego. On pewnie widział dopiero, co się wydarzy w IX. I oświetlenie w windzie i usytuowanie ich w niej było tak bardzo yin yang.
W ogóle fajnie, że teraz generalnie publika zaczyna przyznawać jaką to Kylo jest super postacią i badassem i się do niego przekonała. Szkoda, że tak został zjechany w TFA. To, jak sieknął Snoke’a podstępem, bo wiedział, że nawet we dwójkę w otwartej walce nie mają z nim szans – szanuję. To, jak nie dał Poemu nawet wsiąść do X-Winga, tylko zawczasu odciął najlepszego pilota rebelii od statku i zapobiegł ewentualnej akcji z jego strony – szanuję. Snoke po TFA poprzez zakończenie treningu pewnie miał na myśli ubicie Rey. Gdy pada „complete your training” i „zabij swego prawdziwego wroga” i zamiast Rey pada Snoke – szanuję! A przed tym paralela do sceny z Hanem na mostku „I know what I have to do, but I don’t know if I have the strength to do it” i wiemy, czym się skończyło. A w TLJ “I know what I have to do” (i ten look – PISZCZĘ!) I wiemy, czym się skończyło (szanuję i piszczę). Tu także zwizualizowano balans, gdy stają plecami do siebie i walczą z pretorianami. W TFA jest też taka scena, tylko wtedy walczą przeciw sobie: http://www.starwars.com/news/from-a-certain-point-of-view-who-is-stronger-with-the-force-rey-or-kylo-ren. Symbol na podłodze w świątyni na Ach-To też jest bardzo yin yang.
Randomowe rzeczy do piszczenia:
- podczas pierwszej współdzielonej wizji Kylo do Rey – „I can’t see your surroundings. Only you”
- w TFA do Finna „stop taking my hand!”. W TLJ wyciąga pierwsza rękę do Kylo i bawią się w łapki.
- W TFA Kylo do Hana „it’s too late”. W TLJ Rey do Kylo „it’s not too late”.
- W TFA Kylo do Rey “you need a teacher. I CAN show you the ways of the Force”. W TLJ Luke do Rey: “You need a teacher. I CAN’T teach you”.
- Luke obiecał Rey trzy lekcje. Odbyła dwie. Za trzecią można uznać wizję z Kylem i łapkami.
- Początek pierwszej współdzielonej wizji z Kylem zaczyna się, gdy Rey śpi w ciemnej chacie i budzi ją światło, wpadające do chatki przez szparę – poetic cinema meme
- zarówno Rey, jak i Kylo mają sceny, gdy śpią i budzi ich Luke
Jak się oba filmy między nimi kończą? W TFA rozdziela ich wyrwa w ziemi, Adam Driver puppy eyes, Rey odchodzi, nienawidząc go, ale nie zabija. W TLJ pozornie on kończy z chęcią mordu na niej, a ona, zatrzaskując drzwi Sokoła, pozornie nie chce mieć z nim już nic wspólnego. Po pierwszym razie znienawidziłam tę scenę, ale, o jakże się myliłam! Rozchodzą się wiedząc, że wizje to nie sztuczki Snoke’a. Ostatnie ujęcie na Kylo nie pokazuje, że pała żądzą mordu, lecz żalem. Symboliczne zniknięcie kostek z Sokoła to jak odcięcie od Rey. No i sprzedaje jej puppy eyes, bastard! Ona żegna go spojrzeniem pełnym zawodu, ale, podobnie jak u niego – nie nienawiści. Symboliczne jest, mam nadzieję, jej rzucone spojrzenie na opiekującego się Rose Finna. Z jednej strony radosne, z drugiej smutne.
Pomijając to, że Daisy czasami swoje kwestie recytowała bez większych emocji, szczególnie do Luke’a na początku pobytu na wyspie to w scenach z Adamem była bezbłędna. Driver był bezbłędny czy sam, czy z nią, choć przeszarżował trochę w rage’u w finale. Jednak ich wspólne sceny to była czysta magia, chemia i napięcie.
Johnson dał mi extra angsty fanfika, wyciągniętego prosto z czeluści tumblra, na dodatek z force bondem i całą masą rzeczy do interpretacji przez kolejne ponad 700 dni. Niedoskonałego, bo zdecydowanie było tego za mało, przez co ich relacja wydaje się poprowadzona zbyt szybko. Gdyby tych wizji było ze trzy razy tyle to ok, ale rozumiem, że nie po takie rzeczy ludzie chodzą na Star Wars. Mam nadzieję, że będzie tego zdecydowanie więcej w TLJ i zdecydowanie więcej dowiemy się o działaniu tej więzi. Mam nadzieję, że finał pójdzie w stronę jednak dla nich jako pary, pozytywnego zakończenia, bo jeśli to się ma skończyć jego śmiercią jako głównego złego i jej triumfem jako głównej dobrej to ja wyrzucam ten fanfik do kosza. Ale liczę, że to co do tej pory nam pokazano nie było na marne. Reylo żyje i ma się dobrze, przynajmniej przez dwa lata. Rian, I salute you, sir!
Oczekiwania vs obawy
Przejrzałam sobie swojego posta z obawami i oczekiwaniami i okazało się, że jest bardzo różnie, ale film spełnił moje najważniejsze oczekiwania.
Obawiałam się o muzykę. I słusznie. Williams, poza może ewentualnie skocznym trackiem z ucieczki na fadirach tak naprawdę nie pokazał nic nowego. Muzyka pasuje, ale nic nie przykuło mojej uwagi. Nie sądziłam, że to napiszę, ale czas na kogoś nowego. W tej kwestii ogromny zawód.
Obawiałam się o stronę wizualną. Niesłusznie. Co prawda w IMAX ten film nie wyglądał tak obłędnie ani tak nie brzmiał jak TFA, ale było zdecydowanie lepiej niż przy R1. Uważam, że warto iść do IMAX. Jak w TFA tak sobie wyglądał Snoke (tu wyglądał świetnie!), tak w tym przypadku Yoda. O dziwo, obawiałam się o porgi, a wyszły naturalnie. No i scena z kamikaze Holdo przepiękna. Nie narzekam, wizualia to i tak tylko dla mnie dodatek.
Nie było rycerzy Ren. Mam nadzieję, że będą w IX, tym bardziej, że jest wizja z nimi z TFA, której nie podjęto oraz duża szansa, że Kylo w ostatniej części będzie jeszcze więcej.
Obawiałam się słabego romansu. Dostałam słaby romans i zapowiedź EPICKIEJ inverse Anidali, której poświęcono za mało czasu. I bądź tu mądry.
Obawiałam się o czas dla postaci kluczowych dla historii. O dziwo, nie spodziewałam się, że postaci, których w TFA nie lubiłam (Poe) czy nowe (Holdo, Rose) okażą się tak interesująco poprowadzone w TLJ. Więcej bym życzyła sobie Snoke’a (i jego backstory) no i reylo, bo ich nigdy za dużo. Mniej romansu Finna i Rose, ale nie samych tych postaci. Cieszę się, że Luke dostał tyle czasu.
Walka na miecze z jednej strony mnie zawiodła, z drugiej przeciwnie. Luke nie odwalił niestety (stety?) nic ciekawego z mieczem. Reylo no spoko cięło tych gwardzistów, ale ja nie mogę brać za poważne zagrożenie gości tak idiotycznie zaprojektowanych. No śmieszni byli. Czuć było, że nie jest z nimi łatwo wygrać, ale jednak to nie to samo, co pojedynek force userów. Choć doskonale zdaję sobie sprawę, że ten pojedynek to tak naprawdę dodatek do kulminacji, która ma miejsce po nim.
Mam nadzieję, że był jakiś sens w nieuśmiercaniu Lei w tej części, bo ja szczerze mówiąc nie widzę takiego po obejrzeniu filmu. W tej scenie, gdzie wszyscy pomyśleli, że umarła mogła spokojnie umrzeć i nikt nie miałby pretensji. Abrams może mieć duży problem co z nią zrobić dalej, przez co nadal obawiam się o finalny kształt scenariusza IX.
Na szczęście, nie zepsuli Kylo, wręcz przekonali nim większość nieprzekonanych. Jego harce w finale doprowadziły mnie do palpitacji serca i myśli porzucenia śledzenia tej trylogii po pierwszym seansie TLJ, ale to dlatego, że nieuważnie oglądałam. Genialna postać. Po TFA miałam jeszcze wątpliwości, ale już nie mam – mój ulubiony bohater z filmów SW. I jeszcze bardziej mu kibicuję po TLJ, o ile da się bardziej.
Snoke, o ile był świetny, to chyba jednak okazał się postacią-atrapą i szwarccharakterem na zasadzie „bo jestem zły”. Jest jakiś cień nadziei na jego powrót, bo w końcu w tym filmie było tyle twistów, ale widzę na to małe szanse.
Największa obawa była o fanserwis. O ile sceny-lustra, nawiązujące do poprzednich części szanuję, o tyle po co takie rzeczy, jak zupełnie zbędne nowe AT-AT, po co wręcz policzek w postaci mini gwiazdy śmierci? To miało być śmieszne? Po co kolejna pseudo-kantyna, skoro zamiast tego można pokazać tyle ciekawszych rzeczy. Na szczęście to nie był klon TESB. Na szczęście w tym filmie się tyle działo, był tak inny od poprzednich SW, że mu wiele wybaczam.
Z wad jeszcze już tyle razy wspominana konstrukcja filmu. Wątek FO vs Resistance mógł być spokojnie okrojony na rzecz Luke’a, Rey i Kylo. Canto spokojnie możnaby wyrzucić, podobnie połowę Crait (tę z idiotycznym atakiem 13 ślizgaczy i samouwięzieniem się Resistance w kopalni – no, dajcie spokój…). Tempo było za szybkie. Szczególnie relacja Rey i Kylo jest wyjątkowo pośpiesznie ukazana. Nie dowiemy się też chyba, skąd u Maz był miecz. Niestety, obok świetnych żartów trafiały się też okropne (Poe z Huxem, Luke z cycem). Ta część ma też klimat bardziej takiej mrocznej baśni niż pozostałe filmy z SW. Nie dziwię się niektórym, piszącym o Harrym Potterze np. Na początku mnie to odrzuciło, ale już zaakceptowałam. Niemniej doskonale rozumiem, że ludziom może się to nie podobać.
Oczekiwałam fajnych scen ze statkami kosmicznymi na miarę ucieczki Sokoła z Jakku czy sporo Star Destroyer porn. Dreadnought był spoko, ale w IMAX nie dorównał Finalizerowi z TFA. Supremacy zawiódł. Sokół miał malowniczą akcję na Crait, ale nie ma nawet czego porównywać do ucieczki z Jakku. Za mało Kylo w kokpicie Silencera. Dostałam za to rewelacyjną scenę wjazdu w Supremacy. No i pierwsza bitwa to chyba jedna z moich ulubionych w całym SW, z dramatami i zgonami. Te bombowce trochę głupie, ale przymykam oko. Generalnie mogło być lepiej, ale nie narzekam.
Chciałam duchów Mocy. Najmniej akurat chciałam Yodę, ale jego wejście było fenomenalne. Nie narzekam. Liczę na duchy w IX.
Chciałam dużo humoru pokroju TFA. Dostałam go trochę, dostałam mnóstwo rewelacyjnej autorironii na Moc, ale i mnóstwo żartów było nietrafionych. Hm.
Chciałam dramy i szarpania emocji. I co jak co, ale to zostało spełnione w 100%. Drama Kylo-Han z TFA była niczym przy tym, co zaserwowano w tej części. Garściami można czerpać z postaci w TLJ, tych głównych, ale i tych pobocznych. Rewelacje nam ujawniane, interakcje między postaciami, ich konflikty są tak intensywne, wiarygodnie pokazane i rzeczywiste, jak w chyba żadnym innym filmie SW. Jak już wspominałam – pierwszy seans mnie emocjonalnie wykończył na tyle, że przez cały dzień w pracy miałam doła i nie wierzyłam w to, co zobaczyłam. Drugi seans było jak oczyszczenie i przejrzenie na oczy i poczucie ulgi. Trzeci był radością, czwarty to wyławianie kolejnych szczegółów. Ciekawe, co przyniesie piąty i kolejne. Rian, jesteś mistrzem grania na emocjach i wodzenia za nos! Ale jest tu jeden mały szkopuł – jednak tak Hana nie można było olać!
Chciałam, żeby dużo uwagi było poświęcone esencji SW, czyli Mocy. I cóż oni tu zrobili! Cały wątek Luke’a i jego podejścia do Mocy, całe Ach-To – brawo! Nowe, niespotykane dotąd w filmach umiejętności – projekcja Luke’a, akcja Lei w próżni czy force Bond Rey i Kylo – 3 X TAK! Co do kontrowersyjnej sceny z Leią to myślę, że w tym przypadku Moc mocno wpłynęła na to, że ona przeżyła i wróciła. Moc chce być w równowadze. Leia, będąc w próżni, miała przy sobie nadajnik do Rey, osobę, która w przyszłości wspólnie doprowadzi do balansu, a pośrednio także nadajnik do Luke’a, który zapewne w drodze do balansu także będzie miał swój udział, nawiedzając Bena. Gdyby tam został być może Rey po opuszczeniu Ach-To nigdy do Rebelii by nie wróciła. Także to nie kozactwo ani głupota. Moc wie, co robi. Ta scena wywołała u mnie największe wtf?!, ale nie miałam i nadal nie mam nic przeciw.
Jakże dużo tu było tak oczekiwanych przeze mnie satysfakcjonujących śmierci. Upragniony zgon zbędnej Phasmy, trafiony zgon Luke’a, jakże piękny. Epickie odejście Holdo. Jakże nieoczekiwany, ale jakże satysfakcjonujący zgon Snoke’a. Ten epizod stał zgonami, aż miło, i to dobrymi. Brawo, Rian.
Oczekiwałam wielu odpowiedzi po TLJ. W efekcie nie mam pojęcia od czego nawet może się zacząć IX, pytań jest jeszcze więcej niż odpowiedzi. To chyba dobrze, skoro widz jest tak skołowany.
Chciałam reylo i miałam go jak na ten moment chyba aż za dużo, haha.
Chciałam dużo Luke’a i Kylo. Nie zawiedli mnie, a wręcz przerośli oczekiwania.
I wreszcie chciałam przewartościowania zakonu Jedi. Balansu w postaci akceptacji obu stron Mocy. Luke dał tej idei silne fundamenty. Cały film zdaje się naprowadzać wieloma elementami na tę ideę. Tutaj nie zostało to wyłożone wprost. Mam nadzieję, że Rey naczyta się czegoś w książeczkach, które muszą być ważne, bo aż dwa razy pokazano, że je zabrała. Mam nadzieję na fragment z początku nowelizacji TFA.
Zaczynając pisać te swoje wypociny chciałam zostawić ten film bez oceny, bo wiem, że podoba mi się głównie dlatego, że nadaję mu swoje znaczenia, a nie wiem w tym momencie, czy cokolwiek z tego się spełni. Ale gdy skończyłam doszłam do wniosku, że żaden inny film SW nie dał mi tyle frajdy na tylu różnych poziomach, takiego wachlarza emocji, tak bogatych postaci (co sobie najbardziej w filmach cenię), takiej nutki mroku i niejednoznaczności. Także już wiem do jakiego epizodu na tę chwilę będę wracać najczęściej. A najlepsze jest w tym to, że doskonale rozumiem, ludzi, którzy się od niego odbili.
9/10
Kocham Bastion za to, że są tu ludzie którym chce się tak pięknie i wyczerpująco pisać.
Chapeau Bas.
Ja niestety nie mam za wiele czasu i za mało razy ten film widziałem Ale nadrobię.
Ja tylko chciałam powiedzieć, że to jest niesamowite, bo takim anty-reylo jak ja, film też przyniósł ogromną satysfakcję.
I choć piszczałam wewnętrznie z innych powodów i choć masę argumentów mam inną, to podziwiam szczegółowość opinii i właśnie fakt, że dwóm przeciwstaenym biegunom też się mogło podobać i to bardzo - coś co wcześniej zdawałoby się nie do pogodzenia
Brawo panie Johnson.
Ale... dlaczego anty-reylo? Możesz wyjaśnić? Z czystej ciekawości pytam
Krótko bo załatana jestem - dla mnie to, co on jej zrobił w TFA to w zasadzie gwałt był. A, że się obroniła, ku jego zaskoczeniu wielkiemu, to się zainteresował. Plus no ona jasne kobieta, ale relatywnie dzieciak z totalnym brakiem obycia w relacjach międzyludzkich (tu jest wielka przewaga Lei, która mając tyle samo lat w Anh była o wiele, wiele dojrzalsza). A kolega Ren mimo iz się nie zachwouje, to jednak jest od niej starszy te ile? 11? 12? lat? No nie, dla mnie nope. Acz ja z tych co ich pigmalion wkurza (i dlatego stormpilot też nope).
To była moja największa obawa przed TLJ, że nagle to co Ren zrobił magicznie zniknie, zniknie różnica wieku i będzie wielkie, szczęśliwe odkupienie.
I dlatego tak mi się podobało. Bo kupuję Rey, która do niego strzela odruchowo, która krzyczy i wyzywa, a potem postanawia być jak legenda - Luke i odkupić straconego. Ona ma wszak tylko te 19 lat
I co najważniejsze, zatrzaskając mu na końcu drzwi przed nosem, pokazuje że wie czego chce.
I dlatego choć mam dla niej inny szip* to nie wyjdę z kina jak w ep9 to reylo zapewnie dostaniemy. Bo troszkę wyrównali rachunki, a ona też troszkę dorosła.
* jak już wspominałam gdzie indziej, najlepszy dla mnie szip dla Rey to Millenium Falcon, Chewie za sterami i radosne odkrywanie galaktyki
11 lat? Toż to ta sama różnica co między Hanem a Leią;p
I o ile tam mogło to zadziałać przez wspomnianą przez Ciebie większą dojrzałość Lei (w końcu księżniczka i senator) o tyle w przypadku Rey i Kylo może to zadziałać przez niedojrzałość tego drugiego...
Ja rozumiem, bo mentalnie takie grzebanie komuś w mózgu to pod gwałt na psychice może podpadać, nawet to że dla 19 latki 30 - latek to stary ramol, tylko co tutaj robi Pigmalion???
Kurczę, to jest tak długie że muszę sobie notować co mam powiedzieć
1. Może muszę obejrzeć dokładnie, ale kapitalna scena z DJ nie prowadzi do wniosku, że "dobrzy" są źli bo kupują broń (tylko uświadamia, że X-wingów nie składa się w garażu).
2. Snoke, wierzę, jeszcze nie skończył z tą trylogią
3. Poe niesłyszący Huxa to nie płaski żart, tylko podstęp.
4. Leia miała rządzić w E9 IMHO. Zapowiadałem to dawno. Niestety...
5. ...ale dlatego tym bardziej wierzę, że Maz będzie miała sporo do zrobienia w E9.
6. Bo w końcu Moc przemawia czynami, ale czasem trzeba coś komuś wyjaśnić
1. Po piątym razie obstaję przy swoim Inaczej tego nie widzę.
2. I zaczynam się ku temu przychylać
3. I know, ale w konsekwencji to był tak czy siak element, z którego publika miała się śmiać. Mi się nie podobał.
4. Ta Leia bardzo komplikuje sprawę. Trochę mam obaw czy zmiany w scenariuszu nie zepsują IX.
5. i 6. - rozwiń, bo mnie zainteresowałeś.
Ja już tak pół roku temu snułem wizje, że Maz odegra ważną rolę w doprowadzeniu do równowagi Mocy - jako znawca Mocy, mentor, niedoceniana siła.
http://www.star-wars.pl/Forum/Temat/22144#678000
Luke jako duch Mocy może być niewystarczający. Maz nie jest Jedi, ale Luke wyraźnie mówił, że Jedi nie są konieczni. W E8 nie było zbytnio na nią miejsca, w E9 powinna to i owo powyjaśniać.
A jak to JJ ostatecznie rozwiąże...
Interesujące, tylko czy zminimalizowanie jej roli praktycznie do zera w 8, a później nadanie jej, jakby nie patrzeć, bardzo znaczącej roli, nie będzie trochę z czapy? Chociaż nadal mnie interesuje czemu akurat u niej był miecz. Może to też nie przypadek.
Świetnie sie czytało, w nagrodę mam coś dla Ciebie...
Nie wspomnialaś o tym więc może jeszcze nie wiesz, ewentualnie zapomniałaś napisać no ale zobaczymy...
Pójdziesz teraz, włączysz Przebudzenie Mocy i przewiniesz do momentu rozmowy Rey i Maz po wizji w zamku. Nie zapomnij ustawić głośności na max, teraz skup się na dźwiekach w tle, szczególnie szeptach...
Spoiler a nie odkrywaj dopóki nie wykonasz zadania wyżej;p
początek spoilera Po tym jak Maz mówi że ktoś inny może wrócić, powinnaś usłyszeć szept "It`s Ben". Na tamtym etapie nie znamy imienia Kylo... You`re welcome koniec spoilera
Mała korekta: początek spoilera Dokładnie jest po słowach Maz "the saber, take it" koniec spoilera
Nie zawarłam tego dlatego, że nigdy nie miałam do końca pewności, czy faktycznie tak jest, czy shipperzy słyszą, co chcą słyszeć. Nie chciałam wrzucać rzeczy, które są w jakimś stopniu życzeniowym myśleniem. Ale skoro już to przywołałeś (i nie podejrzewałabym Budziola o "taką" wiedzę, I`m impressed xD) to nie wiem, czy wiesz, ale Kylo też prawdopodobnie mówi jej imię w TFA. Po walce, gdy ostatni raz ją widzi, zanim ona odchodzi, to on na tej ziemi sapie i... jakby się wsłuchać... Także, może coś jest na rzeczy
Własnie dziwiło mnie brak wzmianki o tym, przy tak wnikliwych analizach innych scen W każdym razie wolałem się upewnić, bo żal stracić taki smaczek
Gdy tylko mam taką możliwość lubię oglądać SW w ciemnym pokoju i "na pełny regulator" to własnie wtedy rzuciło mi się w uszy "It`s Ben"... Po walce dla mnie było to tylko sapanie Kylo... więc albo mój słuch jest niewystarczająco dobry (co jest możliwe;p) albo to już faktycznie życzeniowe słyszenie ;p
W każdym razie chyba też mogę się zapisać do #teamReylo I strasznie żałuję że Rian Johnson nie złamał jeszcze jednego schematu i w sali tronowej Rey nie dołączyła do Kylo...
Lord Budziol napisał:
I strasznie żałuję że Rian Johnson nie złamał jeszcze jednego schematu i w sali tronowej Rey nie dołączyła do Kylo...
-----------------------
Ale... czy nie byłoby za łatwo? I co zostałoby na IX, skoro przepychanki tej dwójki są takie fajne?
#teamReylo? Jak Ty mnie zaimponowałeś w tej chwili xD A jak to widzisz w IX?
"Przepychanki" może i są fajne... ale równie fajnie jest darksajdowe zakończenie KOTORa, czyli Bastila Shan mówiąca "all hail Lord Revan"
Jak to widzę w Ep. IX? Hmm, nie wiem czy chcę snuć jakieś teorie, bo na TLJ się przez to (w niektórych sprawach) zawiodłem...
I zamiast faktycznego końca Jedi i szukania balansu w sobie mamy dalej sztampowo "ten zły" vs ostatni (kolejny;p) Jedi
Najłatwiejszym rozwiązaniem dla Reylo (ale mam nadzieję że nie pójdą tą drogą) jest to że Snoke jakimś cudem jednak przeżył...
Szansę upatruję natomiast w tym że podobno początek spoilera Snoke miał więcej niż jednego ucznia koniec spoilera, ewentualnie próba zamachu stanu w wykonaniu Huxa, tak czy siak jakiś konflikt wewnętrzny w First Order...
Kylo jest również bardzo "Jacenowy", ale mam nadzieję że zazna ciut więcej szczęścia niż "na sekundę zanim go zabiłam, poczułam że znów był Benem..." ;p
Dodatkowo, może to głupie przywiązanie, ale dla mnie Epizody to Saga, w związku z tym chciałbym kolejnego Skywalkera na IV. trylogię (nawet jak będzie się nazywał Solo;p ) a na to jest tylko jeden sposób ;p
Zgadza się. Dołączenie Rey do Kylo otwarło by multum ciekawych rozwiązań fabularnych epizodu 9. A tak ostatecznie pozostajemy w standardowym schemacie dobrego protagonisty walczącego z tym złym (nie jest to kalka OT, bo Kylo jest o wiele bardziej rozbity pomiędzy LS i DS od Vadera, ale mimo wszystko schemat pozostaje).
-Pomijając to, że Daisy czasami swoje kwestie recytowała bez większych emocji
Był taki jeden moment kiedy Rey mówiła w kierunku Luke`a taki totalnie sztywniacki tekst o tym ze jest potrzebny, że musi odbudować rebelię. Brzmiało to megaa sztywno. Ale najlepsze jest to, że, moim zdaniem, to siadło. Wyglądało to tak jakby Rey całą podróż przygotowywała się do tego przemowy, w końcu mówi to Luke`owi w sposób ultra sztywny, na co Luke reaguje z pobłażaniem, zrezygnowaniem i gniewem. Podobna sytuacja jest z przemową admirał Holdo. Najpierw leci z taką typowo sztywniacką przemową dla ludu, po czym jest koniec i zaczyna coś tam śmieszkować, a Poe taki zdegustowany pyta: "To jest ta admirał Holdo z bitwy gdzieśtam?" Podoba mi się taki zabieg, bo Rian w ten sposób urealnia te odrealnione gadki.
Canary - zgadza się. Też zainteresowała mnie ta postać i nie zdziwiłbym się gdyby pojawiła się w jakimś komiksie czy książce. W ogóle film obfituje w ciekawe postacie dalszego planu. Przez chwile jest taki murzyn, który ginie lecąc w stronę Supremacy, mówi coś do Holdo po czym jego hologram znika. Świetna scena. Dobre wrażenie zrobili też "koledzy" Poe buntując się przeciwko Holdo. Tak jak w TFA miałem zupełnie gdzieś całą ekipę z Ruchu Oporu poza tymi najważniejszymi, tak tu poboczne postacie Najwyższego Porządku i Ruchu Oporu naprawdę mają charakter.
DJ - uwielbiam tą postać. Wiem, że było go mało i jego rola była dosyć sztampowa. Jestem brudny i pijany, ale i tak wszyscy wiecie, że bedą ultra kozakiem hakerem. Jestem zły i zależy mi na kasie, jednak nie zalezy mi na kasie, chcę pomóc, jednak jestem zły i zależy mi na kasie. Ale mimo wszystko nieźle i niespodziewanie wplotło się to w historię. A ja uwielbiam go za taki lekki pstryczek w moją branżę. Nie pamiętam dokładnie tej kwestii, ale scena z dostaniem się na Supremacy to wyśmianie hackowania/programowania/informatyki. Najpierw coś tam pojeździł palcami po klawiaturze, fiku miku (czy jak on to tam powiedział) i jesteśmy w środku. Rewela :0
Mossar napisał:
-Pomijając to, że Daisy czasami swoje kwestie recytowała bez większych emocji
Był taki jeden moment kiedy Rey mówiła w kierunku Luke`a taki totalnie sztywniacki tekst o tym ze jest potrzebny, że musi odbudować rebelię. Brzmiało to megaa sztywno. Ale najlepsze jest to, że, moim zdaniem, to siadło. Wyglądało to tak jakby Rey całą podróż przygotowywała się do tego przemowy, w końcu mówi to Luke`owi w sposób ultra sztywny, na co Luke reaguje z pobłażaniem, zrezygnowaniem i gniewem.
-----------------------
O! Ciekawe. Właśnie wtedy sobie pomyślałam „Och Daisy, ale wyrecytowałaś”. Ale masz rację, można tak na to popatrzeć. Kurde, to jeszcze tyle dni nim dotrę do kina na 2 seans.
Z Daisy i Holdo to nie rzuciło mi się dotąd w oczy, ha! Muszę zwrócić uwagę następnym razem.
Przestańcie pisać takie długie posty, bo nigdy swojej „recenzji” nie napiszę. Co mam chwilkę to zaczynam nadrabiać ten wątek zamiast coś napisać A i tak czuję, że mi dużo umyka.
A na poważnie, fajny tekst, ciekawy. Nie z wszystkim się zgadzam, ale niektóre rozkminy bardzo interesujące/trafne.
Kilka uwag, bo nie mam czasu teraz na więcej.
Też mi bardzo do gustu przypadł ten cytat Luke`a :]
„Symbol na podłodze w świątyni na Ach-To też jest bardzo yin yang.”
Właśnie. Nie widziałam, żeby ktoś o tym pisał, a ja cały seans wyciągałam głowę, żeby zobaczyć jak dokładnie wygląda ta mozaika, bo mi yin yang pachniało na kilometr. Mam nadzieję, że gdzieś to potem wrzucą ładnie widoczne.
„- w TFA do Finna „stop taking my hand!”. W TLJ wyciąga pierwsza rękę do Kylo i bawią się w łapki.”
Nie pomyślałam o tym, ciekawe spostrzeżenie.
„Johnson dał mi extra angsty fanfika, wyciągniętego prosto z czeluści tumblra (…)”
Cały seans myślałam co chwilkę o tych wszystkich fankach Reylo, które będą całe w łzach radości Aż ciężko było uwierzyć, że dostały takiego kanonicznego fanfika. Normalnie cieszyłam się ich szczęściem, jeszcze nim poczytałam ich opinie, bo to cudowne kiedy SW może dać komuś tyle radości.
„Mam nadzieję, że finał pójdzie w stronę jednak dla nich jako pary, pozytywnego zakończenia, bo jeśli to się ma skończyć jego śmiercią jako głównego złego i jej triumfem jako głównej dobrej to ja wyrzucam ten fanfik do kosza.”
Myślę, że Ben powróci. Ale byłabym bardzo ostrożna z wersją „i żyli długo i szczęśliwie”. Jakbym miała obstawiać to jednak schemat: nawrócenie, chwilka szczęścia i śmierć. Oczywiście to bardzo kopiuje los Vadera (choć czy wtedy Kylo nie spełni marzenia o tym, by być jak dziadek?). Z drugiej strony nie było w sadze odkupienia poprzez miłość do kobiety, wręcz przeciwnie. No i z głównych par mamy: nieszczęśliwe zakończenie, słodko-gorzkie zakończenie, to może jednak pora na w pełni szczęśliwy finał? Choć ciężko byłoby to dobrze pokazać, przecież koniec końców Kylo ma na sumieniu wiele istot, czyż nie?
Widziałam już w bardzo dobrej jakości, ale nie mogę znaleźć, więc wrzucam to:
http://www.adventuresinpoortaste.com/2017/12/11/new-images-raise-the-question-could-supreme-leader-snoke-be-the-first-jedi/
W dobrej jakości to rzeczywiście wyglądała jak medytująca postać.
Po pierwszym seansie chciałam dekanonizacji tej części, niedopuszczania Johnsona do czegokolwiek z SW i się zastanawiałam, czy to jest gorsze niż TPM xD Także do tej radości trzeba się było dokopywać.
Też byłam (już w fazie cieszenia się filmem) zdania, że jeśli ma się nawrócić to w stylu Vadera, ale po pierwsze to już było, a po drugie to nie jestem w stanie mu nie życzyć w pełni pozytywnego zakończenia. Nie po tym, gdy w TLJ jest w jeszcze większym dole, niż po TFA, czego bym się w ogóle nie spodziewała. Ma dużo istot na sumieniu, ale poza San Tekką każdy ten zgon jest dobrze umotywowany w postaci. A za odstrzelenie Hana do dziś propsuję Nie jestem obiektywna, wiem xD
Każdy zgon dobrze umotywowany...
Hmmm...
A wiesniacy?
No, technicznie to nie on ich zabił, tylko wydał rozkaz Wiem, naciągam xD
Generalnie, motywem wszystkich morderstw jest Snoke na stale przyssany do umysłu Kylo. Z TLJ wiemy, że Kylo miał zero szans, żeby podskoczyć swojemu mistrzowi, i w zasadzie był niewolnikiem. Musiał robić co mu kazano, jeśli by się sprzeciwił to długo by nie pożył.
I to pokazuje, że w gruncie rzeczy miał gorzej niż Rey (a także Finn), bo Rey mogła swojemu właścicielowi - Unkarowi Pluttowi - łatwo uciec - siedziała na Jakku bardziej z powodu swojego przywiązania do iluzji, że rodzina wróci, a tymczasem Kylo zostałby przez Snoka znaleziony nawet na drugim końcu galaktyki.
Odniosę się do tej kwestii. Różnica między Leią w TFA i Leią TLJ jest ogromna i zauważalna. To jest coś, z czym jak z wieloma innymi aspektami tegoż filmu, mam problem. Bo Leia w TLJ to nie jest Leia. Postać ma inną dynamikę, inny sposób bycia, inny humor. W TFA mieliśmy babcię Leię, która wiele przeszła. Starość jest wypadową całego życia u TFA było to widać. W TLJ w miejsce Lei jest Carrie Fisher i ja tam widzę Carrie, nie postać, którą gra. Słyszę Carrie, bo poprawiała scenariusz. Jest jej więcej niż kiedykolwiek wcześniej, bo nie gra. Jest sobą. To jest Carrie jak z konwentów, gdy jej nie odwalało . Carrie jaką lubiłem oglądać i słuchać. Definitywnie to nie Leia, a Carrie. Fakt, że odeszła, sprawia, że ten jej ostatni występ, w którym była sobą, jest taki wyjątkowy. Ale właśnie z tym mam problem, bo z jednej strony chciałbym zobaczyć Leię w TLJ, ale możliwość oglądania Carrie po raz ostatni też w pewien sposób jest atrakcyjna.
Celnie. Może dlatego ta postać zdawała mi się tak bardzo niepasująca do tej bajki.
Wyrazy szacunku za tak długi, dopracowany post.
Odniosę się tylko do kwestii Rey i Kylo.
"Ona żegna go spojrzeniem pełnym zawodu, ale, podobnie jak u niego – nie nienawiści. Symboliczne jest, mam nadzieję, jej rzucone spojrzenie na opiekującego się Rose Finna. Z jednej strony radosne, z drugiej smutne."
Imo scena z ostatnim widzeniem Rey i Kylo to metaforyczne definitywne spalenie mostu. Zamknięte drzwi sokoła= koniec jakichkolwiek szans. Kylo miał największą szansę na zdobycie serca Rey w kluczowym momencie ze Snokiem.
Co wyszło, to każdy kto widział film już wie. Facet jest zakochany w sobie, jeżel w tamtym momencie szali nie przechyliła dziewczyna- co myślałem, że będzie kluczową stawką dla przemiany tej postaci- to już nic tego nie zrobi.
Kylo już raz w oczach Rey nabrał kształtu niereformowalnego- morderstwo Hana- i to, że dała mu szansę po tamtym było już szczytem poświęcenia. Nie da rady w nieskończoność odbudowywać zaufania.
Kylo to nie odpowiednik Vadera, Kylo stał się odpowiednikiem Imperatora, bo zależy mu tylko na władzy, nie ratuje Rey z potrzeby bezwarunkowej miłości jak Anakin Lukea. Różnica polega na tym, że miał tam jeszcze jakieś pozostałości uczuć, potrzeby zbudowania czegoś normalnego co uosabiała postać Rey, ale wszystko zostało zaprzepaszczone.
Samo nawrócenie Kylo nie ma już raczej większego sensu, bo ponad nim nie ma większego zła, a Hux przecież nie jest materiałem na głównego złola, tylko to klasyczny przyboczny wojskowy.
No chyba, że Snoke zrobił wszystkich w trąbe. Bo muszę przyznać, że jego śmierć była z powietrza przy kompletnym braku wykorzystania postaci- tak wiem, Imperator to też była taka szycha w ot, ale mając na uwadze to, że od początku był plan na odwróconą numerację i genezę tego typa w innych częściach cyklu, to jest inny kontekst.
Btw zazdroszczę radocyh z filmu, też bym chciał tak to czuć.
I bym temu przyklasnęła po pierwszym seansie, serio. TFA mi pokazało, żeby nie ufać pierwszemu wrażeniu. Wyszłam po nim przekonana, że Rey jest Skywalkerem lub Solo, dojdzie do rematchu Rey z Kylo, który ona sromotnie przegra i Kylo będzie w TLJ błyszczał w glorii zwycięstwa. Nic z tego się nie sprawdziło. Dlatego teraz nie wierzę w mój pierwotny odbiór TLJ, z niereformowalnym, ultra villainem, lecz zgoła w co innego. I to mi m. in. daje tę radochę. Ten film mi przedłużył nadzieję na finał, którego tak oczekuję i kolejne 700 dni spekulacji. Dał mi dużo konkretnych argumentów, których nawet się nie spodziewałam. Widocznie szukasz czegoś innego, stąd brak radości. Może jeszcze znajdziesz.
O, Reylo ma wciąż ogromną szansę. Tylko że Ben musi teraz mocno się postarać. Ale to jest do zrobienia, widać, że mają razem świetne wibracje i mocno ich do siebie ciągnie.
Świetny post, taki ładny i szczegółowy
Zgadzam się z większością Zwłaszcza co do Reylo. Ta ich relacja jest niesamowita, doskonale zagrana i przemyślana. I bardzo seksowna
Czasem to, co jest na pierwszym planie, umyka. Paige i Rose, które mają nawet wspólny yin yang wisiorek, też obrazują dwie skrajne postawy. Paige wybiera śmierć - własną i wrogów, w akcie samopoświęcenia. Rose życie i przetrwanie. Do tego jej tekst, już wyżej wspominany. Bardziej łopatologicznie się nie da.
A dla shipperów jedynego, słusznego shipu - lustrzana wizja Rey - przypatrzcie się postaciom, które zlewają się później w jedno. Ja się przyjrzałam ostatnio kobiecie. I mi nikt nie powie, że to nie byli oni.
Te kilka kontrowersyjnych scen jak:
-Leia w próżni - kupiłbym tę scenę, jakby ukazali to na zasadzie utworzenia bąbla Mocy, a sama Leia przed momentem eksplozji wyczułaby zdarzenie (co byśmy odebrali wizualnie poprzez zaciśnięcia powiek, nagłego obrotu głowy lub coś w tym stylu), a nie wyglądała jakby pogodziła się ze śmiercią.
-Skok/wystrzał w nadprzestrzeń? okrętem kierowanym przez Holdo we flotę Najwyższego Porządku - kolejna przesadzona scena, już lepiej prezentowałby się to zasadzie wyjścia z nadprzestrzeni zaraz przed samym krążownikiem Supremacy i kolizji podobnej jak w Łotrze (zderzenie się dwóch Niszczycieli). Z tej sceny trudno powiedzieć czy Holdo żyje, czy nie, skok się niby dokonał.
-projekcja Mocy Luke`a na Crait - problemem tej sceny jest to, że jest mało spektakularna, spodziewałem się czegoś innego, a mam wrażenie że chciano oszczędzić Hamillowi treningów.
Powyższe sceny, jak i już wcześniej wypominane już w TFA umiejętności Rey, pokazują jak bardzo trylogia sequeli zniżyła się do poziomu Legend, bo podobne zdarzenia miały już miejsce w źródłach ze starego kanonu (i były one mocno dyskusyjne). Oryginalna trylogia oraz prequele nie posiadają aż tak wyraźnych wydarzeń stworzonych na zasadzie ad hoc i deus ex machina. I ponownie, twórcy nie potrafią dozować Moc/umiejętności w postaciach i racjonalnie ukazać ich progres. Historia sequeli jest mało elegancka i bez konkretnego pomysłu. Lucas tworząc prequele, widział jak historia się skończy i co chce w niej pokazać, tutaj tego nie ma. J.J. Abrams i Rian Johnson pasowaliby do tworzenia spin-offów, a nie epizodów z trylogii. Tutaj powinna być odpowiedzialna jedna, góra dwie osoby za tworzenie historii całej trylogii sequeli.
Porównajmy, ile mamy Palpatina (przepraszam – Imperatora) w Prequelach i co o nim wiemy
Ep. IV – jest Imperium, musi być imperator. Tak się domyślamy. I tyle.
Ep. V – mamy niewyraźny hologram. Wiemy że jest mistrzem Vadera. I tyle
Ep. VI – mamy rzeczywistego Imperatora w paru scenach, ujawnia swoją moc (błyskawice) i chwilę po tym jest przerzucony za bariekę. This is the end…
Nie dowiadujemy się jego imienia, nie poznajemy żadnego „backgroundu”, nie dowiadujemy się, w jaki sposób zlikwidowano Jedi i Republikę – ZERO wiedzy. OT po prostu nie dostarcza nam na ten temat żadnych informacji.
I jakoś nikomu to nie przeszkadzało.
Teraz mamy równie tajemniczego Snoka, który ginie chwilę po tym jak ujawnił swoje moce – i nagle niektórzy uważają to za nie wiadomo jak wielką wadę, ze to postać bez „bez przeszłości” i nic nie zostało wyjaśnione.
Spokojnie, jeszcze się kiedyś wyjaśni.
Tylko wiesz, z Imperatorem to były epizody V i VI, czyli jego historię można było opowiedzieć we wcześniejszych (i zrobiono to). Snoke pojawia się w VII epizodzie, a przed nim jest bezpośrednio VI, w którym jego historii nie ma. Oczywiście można by zrobić spin-off o nim w okresie między ROTJ, a TFA, ale umówmy się - to się nigdy nie wydarzy, Najbardziej prawdopodobne jest to, że wyjaśnią to w książce, która pewnie będzie miała tytuł - jakżeby inaczej - Snoke.
Dobra, ale ja patrzę na to tak jak wychodziłem z kina (były pogłoski, że też cześci I-III to NIGDY nie nakręcą) - i jak pamiętam to ani ja, ani koledzy się jakoś specjalnie z tego powodu, że nie wiemy nic o Palpim, (nawet, że to Palpi ) nie bulwersowali. Liczył się Vader, Luke, Leia, Han.
A między ep. VI a VII jest tyle czasu, że spokojnie możnie nie tylko spinn-off, ale i całą nową trylogię wsadzić.
A książkę czytałbym
Wtedy to już bardziej wiadomo było, ja raczej mówię o wczesnych latach 80-tych
Choć w sumie to lepsze:
http://boards.theforce.net/threads/palpatine-sidious-its-so-obvious.245896/
Najlepsze o Palpatine`ie bedacym Sidiousem:
I can see it as a possibility, but I think it would kinda suck unless it was done right.
Dla nas to jest dobro niepodważalne. A wtedy ludzie byli sceptyczni.
Właśnie nie wiem skąd (z tego pomnika na Coruscant w drugiej przeróbce Dżordża chyba, czy z jakiegoś wywiadu/książki - nic nie pamiętam), ale idąc do kina na TPM i widząć wcześneij fotosy byłem już przed seansem pewny na 100% że Palpatine to Sidious.
Uważam, że nie masz racji. Pamiętajmy o kilku ważnych kwestiach. Po pierwsze, mało który Bastionowicz pamięta tamte czasy i jest w stanie przywołać sobie tamte wspomnienia: jak to było, jakie były emocje, oczekiwania, spekulacje, pogłoski, spoilery. Po drugie, czasy też są zupełnie inne. Dziś żyjemy w dobie internetu i dóbr technologicznych, które zdecydowanie ułatwiają rozprzestrzenianie się informacji, plotek, wskazówek, spoilerów. Na początku lat 80. dostęp do internetu był bardzo ograniczony, a w zasadzie w ogóle go nie było. A jeżeli już był, to nie stanowił źródła tego typu plotek. Choć w tamtych czasach nie żyłem, to jakoś nie jestem sobie w stanie wyobrazić, by tak jak dziś my od dwóch lat non stop zastanawiamy się, jaka jest tożsamość Snoke`a i skąd on się w ogóle wziął, tak te blisko cztery dekady temu ktoś miał wymyślać teorie na temat Palpatine`a czy jakiejkolwiek innej postaci/zdarzenia. Czasy zupełnie inne, marka, jaką są obecnie Gwiezdne Wojny nie była tak powszechnie znana, popularna, lubiana, kojarzona. Prawdziwych fanów żyjących tym uniwersum niemal dzień w dzień było nieporównywalnie mniej. A jeszcze takich, którzy udzielali się w fanklubach, spekulowali żywiołowo na temat poprzednich filmów i proponowali swoje własne teorie dotyczące następnego/następnych epizodów jak ze świecą było pewnie szukać. Nie można moim zdaniem tego porównać tak jeden do jednego. Inne czasy, inne rzeczywistości i inne też możliwości twórców jeśli chodzi o marketing, rozpropagowywanie marki, filmu.
Ważny jest też aspekt, o którym wspomniałem na początku - wielu obecnych fanów, w tym także Bastionowiczów - nie było jeszcze na świecie lub byli za mali, by przeżywać te pierwsze trzy epizody na własnej skórze. Większość z nas dostała je takimi jakie są dziś - na raz, bez wielkich emocji związanych z oczekiwaniem na premiery. Stały się naturalną częścią naszego życia i pewnie wielu z nas oglądało te epizody jako małe dzieci, nie mając większej świadomości. Ja na przykład nie mogę sobie w ogóle przywołać momentu, w którym te filmy oglądałem, przez co wydaje się, jakby były ze mną odkąd się urodziłem, od zawsze. Wówczas ten odbiór jest inny, bo jako mały dzieciak - co chyba oczywiste - nie zwracasz uwagi na mankamenty, niedociągnięcia, wady, tylko cieszysz się tym, co ci się podoba. Kierujesz się takimi najbardziej atawistycznymi emocjami. Dopiero z czasem poznajesz te filmy jako świadomy człowiek i widz, dostrzegając jego wady, ale tak naprawdę je bagatelizując, jako że od dzieciństwa ci towarzyszyły i były takie świetne. Tak przynajmniej było w moim przypadku. Poza tym dochodzi tu taka dodatkowa kwestia - ja w zasadzie nie pamiętam Imperatora nie będącego dla mnie postacią z backgroundem. Choć najpierw oglądałem OT jako mały dzieciak (chyba, nawet nie pamiętam tak dokładnie), to nie rozumiałem przecież tego na tyle, by wyciągać jakieś wnioski. Że na przykład jest tak mało Imperatora i w zasadzie nic o nim nie wiemy. Krótko po tym oglądałem NT (chyba) i jakoś tak naturalnie Imperator był dla mnie Sidiousem, senatorem, a później kanclerzem Palpatine`em. Sheevem Palpatine`em. Ale to dopiero od kilku lat.
Niemniej to co chcę przez to powiedzieć, to to, że gdyby teraz faktycznie oddzielić NT od OT i patrząc na Palpiego tylko przez pryzmat tych trzech filmów (w zasadzie to dwóch, bo tylko w dwóch się pojawił), to nie da się ukryć, że widać sporo analogii do Snoke`a. I że zarówno jak Snoke, tak i Palpatine był przedstawiony niewystarczająco dobrze. Ale ja jako człowiek urodzony nieco później nie mam takiego problemu, bo kiedy pojawiłem się na świecie, potem świadomie uczestnicząc w konsumpcji tego uniwersum, miałem jego historię już obudowaną ze wszelkich stron - poprzez prequele, książki czy komiksy. Więc to zupełnie inna sytuacja. W ogóle nie porównywałbym OT z ST pod takimi względami, bo to są inne czasy - nie tylko pod wzlędem technologicznym, ale w większości z nas także pod względem świadomości fanowskiej.
Niech Moc będzie z Wami.
Ale ja nie mówię o dyskusjach, fandomie, itp. tylko o tym, że OT dała nam dokładnie tyle samo wiadomości o Imperatorze, ile teraz Disney o Snoku. Tylko tyle i aż tyle.
Ale ja też przecież o tym piszę. To była po prostu dygresja.
Niech Moc będzie z Wami.
Nie przeszkadzało bo ta wiedza była wystarczająca.
Tu Ci wsadzili Snołka w ślepia stad naturalne domysły.
I dochodzi problem: co Snoke robił w czasie 1 trylogii? Taka postać nie wpłynęła na wydarzenia i nie wzięła w nich udziału? zaawansowany użytkownik ciemnej strony nie pozostający w relacji z Sithami? To może z nim powinni walczyć? Etc, etc.
Czy ktoś śledzi ten wątek na tyle uważnie że może pokrótce napisać co myślą bardziej rozpoznawalni użytkownicy i jaka jest ogólna opinia?
Od siebie dodam, że obiektywnie i bezspoilerowo film jest w porządku, a epizod chyba najgorszy ze wszystkich, chyba że ukazałby się 2 lata później. Więcej skrobnę potem.
"Obiektywnie" a potem chyba najgorszy ze wszystkich" XD. Ok spoko
He he he "obiektywnie"
Ja osobiście mam wrażenie, że użytkownicy najbardziej rozpoznawalni są na "NIE", ludzie z największą wiedzą i najbardziej zakorzenieni w starwarsach nie są w stanie tego strawić.
Strona "każualowa" jest chyba bardziej przychylna.
W sumie mnie to nie dziwi. Film jest zupełnie inny niż dotychczasowe, wywala (prawie) wszystko do góry nogami. Albo to akceptujesz i dajesz się ponieść - albo zostajesz a film Cię mija z hukiem jak rozpędzony pociąg. I wtedy jesteś zupełnie obojętny - albo go znienawidzisz. Wygląda to tak, że Rian Johnson chciał w pewnym sensie zrestartować całościowo Gwiezdne Wojny i zacząć WSZYSTKO od nowa, ale na taki trik pójdą chyba tylko dzieci i ludzie zupełnie niezwiązani z tematem emocjonalnie i "intelektualnie" (znajomość uniwersum). Mi osobiście film się bardzo podoba i nawet trochę się podśmiewałem z niezadowolonych, ale dotarło do mnie powoli, że ta akcja była naprawdę nie fair w stosunku do dużej części fanów. Nie mam pojęcia jak to dalej będzie z tymi Disneyowymi starwarsami. Jeżeli pęknięcie w fandomie będzie odpowiednio duże, być może odbije się to na wyniku finansowym filmu. Ale z drugiej strony, to samo działo się w 1999. I ten biznes mimo wszystko przetrwał, bo niestety to jest po prostu biznes.
Przepraszam zapomniałem dodać:
Takie podsumowanie bardzo by się przydało, to by było bardzo dobre uzupełnienie sondy i komentarzy do niej.
To chyba jednak masz mylne wrażenie...
Wśród nicków najczęściej pojawiających się w lateście jest to mniej więcej wyrównane, chociaż czasami są to opinie dość zaskakujące jak np. Lubsok na tak, JOR na nie...
Z tymi każualami to też nie mogłeś się bardziej pomylić bo jednyny PRAWDZIWY FAN w Polsce (a może i na świecie) - Mistrz Seller jest na Tak ;p
Wiesz ile na forum mam nieprzeczytanych postów? Wiesz ile czasu już to nadrabiam? Mi się już myli co jest obiektywne a co subiektywnie. I się walnąłem. No to poprawka:
Obiektywnie film ciekawy, ale wyróżnia się na tle pozostałych epizodów i jest z nimi nie do końca spójny, co może budzić pewne kontrowersje. Trzyma się konwencji w sposób bardzo luźny, a czasem wcale.
Subiektywnie wciąż go trawię i jeszcze nie wiem co mam mysleć o całokształcie. Byłby dla mnie lepszy gdyby miał premierę w 2019 r.
A jaka jest różnica w tym, w którym roku dany film wyjdzie? Bo nie rozumiem.
Niech Moc będzie z Wami.
Podejrzewam że chodzi o to, że w 2019 było by to zakończenie trylogii?
W sensie, że gdyby to był dziewiąty epizod?
Niech Moc będzie z Wami.
Dokładnie.
Ale mimo to nie wiem, jaka to jest różnica. Wytłumacz mi proszę, bo naprawdę nie rozumiem. Tym bardziej nie rozumem, biorąc pod uwagę, że trylogia nie mogłaby skończyć się w taki sposób jak skończyło się TLJ.
Niech Moc będzie z Wami.
Dlaczego trylogia nie mogłaby się skończyć tak jak TLJ?
Przecież ROTS też kończyło się wygraną tych "złych" (w TLJ to akurat ci naprawdę źli), ale na horyzoncie tliła się nadzieja w postaci małego Luke`a...
Wypisz wymaluj TLJ, gdzie Kylo przejmuje władzę, FO masakruje Ruch Oporu tak że ten mieści się do jednego frachtowca, ale gdzieś tam tli się nadzieja w postaci namaszczonej na kolejnego Jedi Rey oraz "iskry" której udało się przetrwać...
A dlaczego TLJ bardziej pasowałoby jako trzecia część trylogii, a nie druga? Tak bo prostu byłoby "bardziej starwarsowo", to po prostu coś do czego się przyzwyczailiśmy, pewien bezpieczny schemat który Rian Johnson wyrzucił do kosza;p
Ale to już nie chodzi o to, że „dobrzy” mają zawsze wygrywać, bo daleki jestem od tego typu konkluzji. Mało tego, uważam, że to schemat, spod którego jarzma też warto byłoby wyjść. Oczywiście, PT zakończyła się wygraną tych „złych”, ale to było wymuszone wydarzeniami, które miały już miejsce w OT.
Swoją drogą, pięknie by było, gdybyśmy wyszli spod jeszcze jednego schematu, który z kolei był przedstawiany zawsze, bez względu na okoliczności. Czyli, że na początku trylogii siłą dominującą są jedni, a potem - w ostatnim, trzecim akcie - władze przejmują/odzyskują drudzy. Bo zobaczmy na PT - od samego początku przedstawianej historii siłą dominującą jest Republika z Zakonem Jedi, która przechodzi pod panowanie Lordów Sithów, przestając być Republiką, a stając się Imperium. Z kolei w OT jedynym ośrodkiem władzy jest Imperium, które po czterech latach walk z Sojuszem Rebeliantów upada. I znów mamy odtworzoną Republikę, która w ST jest siłą wiodącą - przynajmniej do momentu, w którym będący w opozycji i narodzony z gruzów Imperium Najwyższy Porządek nie rozpirzył całego układu-stolicy. Czyli teraz tak naprawdę u władzy jest Najwyższy Porządek, a na początku była to Nowa Republika. Ciekawe zatem, jak rozwiązana zostanie ta rywalizacja w epizodzie dziewiątym. Bo z jednej strony miło byłoby, gdyby to ci „źli” wygrali, by pokazać, że to nie zawsze ci „dobrzy” muszą być górą. Ale z drugiej strony nigdy na przestrzeni trzech filmów nie mieliśmy więcej niż jednej zmiany jeśli chodzi o tego dominanta. To też byłoby ciekawe do ukazania, ale raczej wątpię, bo to w końcu Disney, a on raczej nie pozwoli sobie na przegraną tych „dobrych”.
Niemniej to była tylko dygresja. Wracając do meritum - tak jak wspomniałem, nie uważam, by TLJ nie mogło być ostatnim epizodem dlatego, że „źli” nie mogli wygrać. Nie, bynajmniej. Po prostu ta historia jest wyraźnie niedokończona i tego tak pozostawić nie można. Widać ogromną potrzebę kontynuowania historii. Jest więcej pytań niż odpowiedzi i tak się najnormalniej w świecie zostawić tego nie da.
Niech Moc będzie z Wami.
Czekamy na Shedao - wszyscy.
Tak więc na razie ni .hu.hu
Tak!
Obiecał, że rozkręci karuzelę hejtu - czekamy, bo na razie nuda
Czekam na Shedao, Joylindę i Shaak (ale jej się ogólnie chyba? nie podobało, takie mam wrażenie)
Ja po drugim seansie dałbym ocenę Darth Groma, (w wartości bezwzględnej), ale za muzykę i brak szerszego nawiażania do uniwersum i starych ras (a w koncepcie jest Twi`lekanka!!!) odejmuję po punkcie, tak więc niestety 10/10
Red Letter media już jest:
https://youtu.be/L9hwGZFPSmw (link is external)
10
Może nie dość jasno się wyraziłem ostatnio, więc powtórzę: Ostatni Jedi to skopiowany szkielet fabularny Imperium Kontratakuje. Dla niepoznaki dali inną fasadę, pomalowali odmiennym kolorem a nawet rozpięli namiot. Ale szkielet jest ten sam. Z filmem podobnie jak z komputerem, smartfonem czy pralką: Oczekujemy, że następny będzie lepszy od poprzedniego. Cześć IV, zwana obecnie Nową Nadzieją była niesamowitym przełomem pod względem efektów, opowiadała w sensowny sposób zwartą, ciekawą historię. Nie będe wyliczał tu powodów, dla których było to dzieło przełomowe. Pewne elementy były jeszcze zachowawcze, jak to pitolenie o parsekach. Twórcy dali nam to poczucie rozległości kosmosu; szybki statek Sokół Millenium podróżuje jakiś dłuższy czas na Alderaan. Nie chodzi mi tu o jakieś ścisłe wyliczenia, np. do sąsiedniego układu Alfa-Beta-Ceta-Proxima Centauri mamy około 4 lata świetlne odległości. Statek kosmiczny rozwijający czterokrotność prędkości światła będzie tam leciał rok. Aby dolecieć tam w tydzień trzeba wyciągnąć 200 prędkości światła. Żeby się swobodnie poruszać po galaktyce trzeba by osiągać ile? sto tysięcy prędkości światła? Milion? Żeby osiągnąć takie prędkości potrzebne jest dużo energii, dlatego w pierwszej trylogii, która jest drugą mamy reaktory. Reaktora nie trzeba zaś tankować przez długi czas, aż się mu paliwo wyczerpie. To były lata siedemdziesiąte ubiegłego stulecia i reaktory były na topie. Teraz są passe i się tankuje statki kosmiczne. Szkoda że stacji benzynowych nie ma.
Hipernapęd musi jednak być, bo na podświetlnej nigdzie się nie doleci. Mamy tu Odyseję Kosmiczną i wyprawę na Jowisza, która trwała bądź ile. Dlatego awaria napędu nadświetlnego Sokoła Millenium jest słaba: nie dolecieli by na podświetlnej nigdzie, a na Bespin na pewno. Niemniej dali poczucie, że jakieś spore odległości w kosmosie są. Teraz to jest porażka. Przetaczanie paliwa zdolnego dać energię do przekroczenia prędkości światła? Jak wybuchowe i niebezpieczne ono musi być? Szkoda że na panelach słonecznych nie lecą. Zużycie takiego paliwa w locie podświetlnym musi być znikome w porównaniu z nadprzestrzenią. Więc nieprawdopodobne jest, aby im brakło.
Nie obchodzi mnie przy tym zasada działania napędu nadprzestrzennego, podprzestrzennego czy jakiegoś takiego. Musi on być żeby latać między gwiazdami. Inaczej se możecie Odyseję tworzyć. Niesie ten napęd pewne problemy jednak. O ile w 2-3 filmach można je pominąć to potem wychodzą na wierzch. Teraz wyszło taranowanie: po co jakieś uzbrojenie skoro wystarczy staranować wrogi pancernik wchodząc w nadprzestrzeń? Po co Gwiazda Śmierci skoro wystarczy jakąś planetoidę puścić na planetę i po niej? Bo że nie używają broni jądrowej to konwencja taka jest.
W warstwie technicznej oczekuję tu zatem, że urealnią jakoś te napędy i dodatkowo wprowadzą kosmiczne walki trójwymiarowe, a nie dwuwymiarowe (natomiast niech tam se świszcze w próżni). Od 40 lat nie umią i się nie zanosi. Zmieniają za to inne rzeczy:
II
Robiąc tzw sequel mamy kilka schematów fabularnych do wykorzystania. Jeden - starzy bohaterowie są już na emeryturze, ale nowi napotykają jakiś problem, nie mogą sobie poradzić i starzy ruszają na pomoc. Drugi pomysł jest taki, że resetujemy sytuację, przekreślamy osiągnięcia starych i opowiadamy tą samą historię jeszcze raz. Disnej wybrał tą drugą drogę, sójka mu w bok. Stąd mamy hejt fanów, bo mamy tu pewne nieprawdopodobieństwa: Luke, który wykończył Gwiazdę Śmierci, rozpirzył Jabbę, wykończył Imperatora Palpatine popada w depresję i zwątpienie bo se nie może poradzić z Kylo Renem, a raczej Snokiem. Han Solo, który zawraca by zaatakować Gwiazdę Śmierci, atakuje generator pola chroniący drugą taka gwiazdę, opuszcza swoją żonę Leię. Która po poślubieniu plebejusza nie jest już księżniczką, tylko generałą. Tylko ona trzyma poziom. Wszystko to jest nieprawdopodobne. Przede wszystkim jest zaś smutne. Dlatego nie dziwi mnie hejt fanów, którym się nie podoba prowadzenie postaci Luka. Mnie też się nie podoba.
Ale schemat resetu jest prowadzony dobrze, tą niefortunną decyzję realizują dobrze. Pora na kontynuację była 20 lat temu a nie teraz, kiedy stara ekipa wprost wymiera. Teraz to mają taki plan, że starych wybiją i dalej będą ciągnąć z nowymi. I to wypali, bo współczesna publika to kupi. Nie miejcie złudzeń.
III
Sięgnijcie pamięcią do disnejowskiego kina familijnego puszczanego kiedyś po teleranku. Nowe Gwiezdne Wojny będą dziedziczyły jego rozwiązania fabularne i uproszczenia świata przedstawionego. Dodatkowo mamy zasady panujące w holyłodzkim kinie: np. że jak dwóch ludzi się odłączy od grupy to zgubią się na prostej drodze z jednym skrzyżowaniem i zginą:
http://demotywatory.pl/4201855/Logika-amerykanskich-filmow (link is external)
http://www.gloskultury.pl/piatkowa-ciekawostka-o-filmowe-zasady-przeczac... (link is external)
Przyzwyczajajcie się. Dodatkowo będzie jeszcze serialoza, czyli niemozność ogarnięcia, kto jest kim i po co. Wprowadzenie postaci aby sprawdzić, czy się przyjmą. Otwarte zakończenia, abyśmy czekali na następny odcinek.
Ów Rian Johnson okazał się scenarzystą słabym. Powinien się zdecydować: albo wprowadza Phasme, albo tą Rose, albo hakiera DJ. A nie całą trójkę, przy czym wątek żadnego z nich nie jest należycie rozwinięty. Nie radzi sobie z gwiezdnowojenną techniką i nie umie wykorzystać jej możliwości. Epatuje widza deuxami et machinami. Niech se da spokój ze scenopisaniem. Niestety widownie to kupuje, więc pora zejść do podziemia i tworzyć własne, tajne części. Inaczej uraczą nas Gwiazdą Śmierci wielkości Jowisza zdolną do zniszczenia połowy galaktyki jednym strzałem.
Powiem wam że jest to dużo słabsze od Blade Runnera 2019, ale ten Runner dzieje sie na Ziemi i występuje tam Han Solo, czyli ten Deckard. Z wielkich powrotów Harrisona Forda najlepiej wypadł on w Przebudzeniu Mocy, dobrze w Blade Runnerze a jako Indiana to tak słabo. Blade Runner nie jest tak zrąbanym filmem jak Ostatni Jedi, dlatego ludzie nie poszli. Ocena tych filmów jest pełna mielizn. Ostatniemu Jedi daję 8/10 bo:
1. Dobrze się ogląda.
2. Luke dobrze wypada.
3. Bohaterowie dobrze zrobieni nieźle wypadają
To trochę tak jak oceny w Top Gear: na początku kilka konkurencji, w których można dostać po 50 punktów a na końcu cena za 5000 tysięcy. I Luke nabija punktację. Ale w następnym filmie nie będzie Luka i nie będzie litości:
Star Wars to są opowieści o Luku Skywalkerze. Nie ma Luka nie ma Star Wars.
2049 w kontekście TJL?
Może lepiej w ogóle zostawić tamten obraz w spokoju, bo to jest ogromna przepaść na niekorzyść SW.
Ale pewne podobieństwa w obsadzie są. I premiera w tym samym roku
Masz rację. Dwa powroty ważnych dla kultury fenomenów.
Dla mnie zasadnicza różnica polega na tym, że z 2049 wyszedłem smutny przez poruszenie filmem, nie zawód. Przy TLJ odwrotnie.
Chociaż nie jest to dla mnie gniot. Bardziej film na 6/10, ale nawet walor rozrywkowy dla mnie nie został spełniony w pełni- te bitwy w filmie są na naprawdę biedną skalę...
Jabbę załatwia Leia.
A PT nie zawiera Luka (ok, te sekundy w finale ROTS), więc to nie Star Wars?
W EIX Luke się pojawi. Szczegóły za dwa lata
... i teraz pora odwalić resztę roboty i obowiązków, a jak już wreszcie znajdę chwilę, to usiądę, skrobnę jakąś recenzję i się rozpiszę, dlaczego TLJ jest wg mnie świetnym filmem
-dlaczego TLJ jest wg mnie świetnym filmem
O, i to to ja rozumiem
Czekamy z niecierpliwością [2]
Rozpiszę się później, teraz nie mam czasu, ale jestem świeżo po seansie i chciałabym coś zostawić na gorąco.
Z filmu jestem bardzo zadowolona. Owszem, podczas oglądania były sceny męczące czy wkurzające, nie jest to film idealny. Ale im więcej o nim myślę, tym bardziej go doceniam.
Doskonale wypadł trójkąt Rey - Kylo - Luke. W ogóle Kylo kradnie film (do spółki z wujem), bardzo ciekawa i niejednoznaczna postać, a Driver gra mistrzowsko, przechodząc gładko od nadąsanego dzieciaka do potężnego złola. Jego sceny z Rey są świetne, między nimi jest chemia totalna. Rey jest fajna, nie jest merysójką, choć chciałoby się poznać ją lepiej. Luke - zniszczony, zgorzkniały, a potem powracający w pełni chwały robi wrażenie. Chwyta za serce.
Doskonała jest Rose, a także admirał Holdo. Poe to kretyn, którego należałoby rozstrzelać za zdradę, ale przynajmniej ma osobowość, w przeciwieństwie do Finna. Del Toro - wkurzający, mogłoby go nie być. Leia była najlepsza, gdy ogłuszyła Poe xD
Fajne nawiązania do wcześniejszych części, humor i faktycznie film zaskakuje. Druga część filmu trochę wywraca akcję z części pierwszej i to jest bardzo fajne.
Co do wad - film jest za długi, spokojnie można by go przyciąć. Phasma jest totalnie niepotrzebna, ale dobrze, że to psychopatkę ubili. Za dużo tych pościgów i walk, zamiast tego można by dać więcej scen, w których bohaterowie ze sobą rozmawiają.
No i mocno widać, że Rian miał mnóstwo pomysłów i ciężko mu było je wszystkie zmieścić w filmie. Film strasznie długo się kończy, jest emocjonalna scena u Snoke`a, potem spotkanie rodzeństwa, długa bitwa na Crait, walka wuja z siostrzeńcem, odejście Luke`a... A potem wszyscy zaczęli się zbierać do wyjścia, ale okazało się, że jeszcze nie koniec, bo następuje ta scena z dzieciakiem.
Ciągnie się to trochę i widz wychodzi dość rozkojarzony z kina, zwyczajnie za dużo tego.
Ale ogólnie, dobry i zaskakująco nieoczywisty, zwłaszcza jak na Disneya, film.
"Doskonała jest Rose"
Idiotka, która ratuje faceta chcącego się poświęcic dla sprawy i to w bardzo logiczny sposób.
Holdo przywala, żeby odstosunkowal się od transportowców, a Finn chce ratowac siły naziemne. Logiczne, że jedno i drugie to lustarzane odbicia sampoświęcenia. Nie, dzielna mała kobieta, musi go ratowć, bo go kocha i wymowa filmu, jest tal żeto Finn jest debilem... jasne. Niech ją rozdepcze w najstępnej części AT-AT.
No to wyjaśnię, czemu ją polubiłam:
To taka "normalna " postać w świecie bohaterów, zwyczajna, nie wyróżniająca się dziewczyna na podrzędnym stanowisku.
Gdy opowiada swoją historię, to przypomina o tragedii zwykłych ludzi, którzy cierpią z powodu wojny. Jest takim głosem normalności w świecie cwaniackich pilotów, księżniczek, Jedi i generałów.
Całkowicie mnie kupiła, gdy włamywacz chciał jej pamiątkę, a ona zamiast histeryzować, że to pamiątka po zmarłej siostrze, po prostu mu ją rzuciła. Co jest zresztą spójne z jej lojalnością wobec rebelii (scena, gdy załatwia bohatera - Finna ^^)
I ta jej urocza, dziecięca radość, gdy zobaczyła te zwierzaki Kurczę, jak dla mnie to fajnie napisana bohaterka, spójna, z charakterem., choć nie było jej przecież dużo.
Nie odebrałam Finna jako debila, rozumiem, że chciał się poświęcić. Choć imho lepszy byłby w tej scenie Poe, odkupujący swoje grzechy. Ale rozumiem też Rose, uratowała go z miłości. Choć to zakochanie, uważam, nie było potrzebne, mogła go uratować jako przyjaciółka, a ewentualny romans zostawić na następny film.
Zgadzam się, świetna scena z tą pamiątką po zmarłej siostrze.
"Rose jest słodka" [3], od razu ją polubiłem.
Dowód:
http://star-wars.pl/News/21863,Pierwsze_spojrzenie_na_postacie_w_E8.html
http://star-wars.pl/News/21866,Ciekawostki_z_panelu_i_nazwa_nowej_planety.html
Ja się bardzo podpisuje, acz ja tam nie widziałam zakochania a takie pierwsze, motylkowe zauroczenie.
Gloryfikowaniu pseudobohaterskich samobójców mówimy nie - zwłaszcza, że ja nadal uważam, że to ona była bohaterką. Ocaliła RO dobrego żołnierza, którego śmierć, by nic nie zdziałała, acz o tym dyskusja się już gdzie indziej toczyła
Rose jest słodka i jak patrzę po otoczeniu to właśnie ona najlepiej trafiła do targetu. Któremu nic w mózgu nie ryje i kompletnie nie przeszkadza fakt, że to dziewczyna, ot cuda i dziwy
Nie chciałem pisać jako takiej bardziej oficjalnej recenzji, ale w bólach sam się do tego przekonałem. Ostatecznie postanowiłem, że nie będę nadmierne rozdrapywał tematu tego filmu i po prostu będą udzielał się dużo mniej po publikacji tej opinii. Masochistą nie jestem- niech za dobitność tego faktu posłuży skala czasu, mianowicie ja ten film widziałem zaledwie 2 dni temu i już jestem zmęczony dyskusjami, analizami, kolejnymi fan teoriami.
Akt wprowadzający okazał się zwiastować całościowy problem filmu. Po pierwsze manifestowanie głupoty na poziomie militarnym w świecie o tak wielkim potencjale „bitewnym”. Tak, jeden myśliwiec kontra super-niszczyciel był dla mnie dość głupi.
Niestety to jest straszny problem tego filmu w ogóle. Brak skali wielkich bitew. To są, jakieś pierdółki w tym filmie, a nie wojenna kampania.
Walić na tę chwilę filozofie mocy, psychologię postaci etc. dlaczego w blockbusterze, który kosztował gruby pieniądz, nie ma „wojen gwiezdnych”?
Patrzę na te zmagania FO z Resistence i myślę sobie, że całokształt wygląda jak bitka między grupką dwóch grupek psychofanów- cosplayarów Imperium i Rebelii. Reszta galaktyki pewnie się z nich śmieje.
Ten film pozwolił mi tylko bardziej docenić RO1 i piękną końcową bitwę tamtego filmu. Nie wiem czy obecna ekipa pracująca nad tymi filmami serio nie widzi problemu ze skalą konfliktu TLJ, czy umyślnie trolluje widzów.
Przecież logiczna wypadkowa tej mikroskali, doprowadza w finale do takiego absurdu, że zostaje ilu rebeliantów? 8? 10?
Czy kadra zarządzająca ruchem oporu ma jakiś uraz mózgu? Rozumiem, że rdzeń sił sojuszniczych tej organizacji znajdował się na tych paru planetach zniszczonych przez starkillera i nie było żadnych planów b i c? Żadnych sojuszników na czarna godzinę tzw ławie rezerwowych?
Ruch oporu ma super zasoby o czym świadczy scena z brakiem odzewu na sygnał.
Myślę, że Holdo wcale nie jest przeciwieństwem Poe, ona jest po prostu inna stroną mocy głupoty.
No ale spokojnie strona przeciwna nie jest lepsza. Superniszczyciel daje strolllować się pilotowi pojedynczego myśliwca. Phasma okazuję się super elitarną przywódczynią szturmowców, która nie służy do niczego poza zostaniem obiektem upokorzenia przez Finna. To gdzie jej elitarność? Dobra to po prostu fajny ozdobnik pokroju Boby, który też żałośnie skończył.
Cała oś zbudowana dookoła ucieczki przed imperialnymi, jest nudna i jedyne co fajnie się sprowadza w tym motywie to pretekst do ukazania canto bight. W sensie estetycznym, bo to jedna z najfajniejszych lokacji jaką widziałem w filmach sw.
Fabularnie w tym segmencie jest lekkie meh, chociaż doceniam przez próbę przemycenia dzieciakom bardziej złożonego i trudniejszego obrazu tego świata- handlarze bronią. Tematyka jest w końcu uniwersalna, i ma naprawdę duże znaczenie w świecie rzeczywistym, a więc w sumie warstwa edukacyjna dla młodszego targetu tych filmów zawsze na plus.
Aczkolwiek dużo bardziej podoba mi się wątek zgłębiania mocy na wyspie Luke’a- ale i zarazem gra mi nieco na nerwach o czym troszkę później.
Dobre wnioski co do tego, że jedi nie mają monopolu na moc. To było bardzo dobre i jakby mocniej drążyć ten temat to mógłby wyjść bardzo ładny elaborat wewnątrz-filmowy na temat unikatowości życia, jego piękna, szacunku do wszelkiego istnienia etc. Taka afirmacja istnienia.
Sęk w tym, że mocno kontrastuje z tym zgorzkniały Luke- o matko tutaj zaczynają się schody- gdzie totalnie od czapy przez pryzmat jego postaci zostaje zarysowana geneza Kylo.
Niestety, ale dla mnie Luke w tej wersji historii jest w jakimś stopniu postacią negatywną. Dopuszczenie do siebie choćby myśli, że mógłby załatwić dzieciaka? Przecież Luke jest głównym motorem napędowym upadku Bena. Brawo za powtórzenie porywczego aktu Mace’a Windu.
Cały ten motyw jest w ogóle boleśnie out of character. Luke Skywalker, człowiek, który ocalił duszę jednego z największych potworów w historii galaktyki jakim był Vader, chce uśmiercić jakiegoś nastolatka z zaburzeniami emocjonalnymi. Człowiek, który przez odrzucenie walki z Imperatorem wygrywa. Co to ma być?! Luke myśli ,że w Kylo jest taki straszny mrok na jakiej podstawie? Na pewno nie odwalał w momencie pozostania jeszcze formalnym uczniem akademii takich akcji jak jego staruszek w czasach Imperium. Ostatecznie Kylo nie jest wcale aż tak totalnie zryty jak sądził Luke, skoro matki nie zabił, Rey również nie potrafi i to na etapie kiedy jest pełnoprawnym uczniem ciemnej strony. Co ci się stało Luke? Bo ja mam wrażenie, że w scenie pokusy zabicia Bena sam stałeś się na moment opanowany przez ciemną stronę.
Dlatego w finalnym starciu Luke’a z Kylo postawa tego pierwszego nijak nie nadaje mu barw gościa, który „ma rację”.
Najlepsze jest to, że złamanie Luke`a przez historię Bena jest głupie, bo nie było to nic większego od tego z czym musiał się mierzyć stawiając czoło takim potworom jak Vader i Sidious, gdzie mało tego było dużo mniej doświadczony, łatwiejszy do złamania, młodszy etc. Do tego tak istotny przecież motyw miażdżącej świadomości o ojcostwie Vadera. Jednak element szlifowania charakteru powinien tez mieć tutaj coś do powiedzenia.
Zdaje sobie sprawę, że to bardzo subiektywny odbiór i patrząc na to od innej strony mógłbym stwierdzić „wow, ale fajny psychologicznie wątek. Nikt nie pozostaje na zawsze pomnikowym herosem. Super” Niestety odbieram to skrajnie inaczej. Cały ten wątek to jest niestety dla mnie niewiarygodne dno.
Sama finalna zdałaby się konkluzja na temat Jedi z lekcji Luke’a, jest ostatecznie totalnie bez znaczenia. W końcu w finale mamy zapowiedz nowego pokolenia Jedi. Ten film ma rozdwojenie jaźni?
Kolejna postać z jaką jest problem to Leia- ale tutaj będzie zdecydowanie krócej. Patrzę na scenę lotu i myślę, więc to koniec Lei, no tak trochę kiczowate i pewnie ludzie narzekali na tą sekwencję, że jest trochę przesadzona, ale hej w sumie to takie trochę poetyckie pożegnanie z tą postacią, o co tym ludziom chodzi…. Zaraz, że co? Dobra nie wiem czy to miało być takie nieoficjalne potwierdzenie przyszłego crossovera Star Wars z trykotami Marvela po Infinty war, ale to było bardzo złe. Ciągle mogli to odkręcić, dając poświęcić się Lei w scenie w kolizji z niszczycielem, ale nie.. Jakaś holdo, którą mam w nosie.
Finalnie dostaniemy śmierć Lei poza ekranem i módlmy się, żeby chociaż pogrzeb pokazali w kolejnej części. Po scenie z super-hero Leią w myślę sobie, że Johnson chciał być śmieszkiem poza kontrolą, ale w szczerze mówiąc wyszedł tym bardziej na derpa. Czytając reakcje w sieci to widzę, że nie jestem w tym osamotniony.
Po tych gorzkich słowach napisze co mi się podobało w budowaniu postaci. Relacja Kylo i Rey jest ok. Do końca nie byłem pewien jak to pójdzie.
W sumie wilk syty i owca cała. Ludzie spragnieni Reylo dostali w pewnym sensie to czego chcieli, a z drugiej obeszło się bez motywu nawrócenia dla miłości- chociaż to mogłoby być ciekawym odwróceniem wątku Padme i Anakian- no ale ktoś jednak w tym uniwersum za przeciwnika robić musi.
Podoba mi się, że w finale Kylo przechodzi już do pełnoprawnego złego, który ma jakieś ckliwości w d. Moim zdaniem to już koniec motywu wzajemnych westchnień Kylo i Rey do siebie. Dziewczyna i tak zdobyła się na gigantyczne poświęcenie po tym jak Ben na jej oczach zamordował własnego ojca.
Zamknięcie drzwi sokoła to piękna metafora spalenia pewnego mostu za Kylo. Potem spojrzenie Rey na Poe… Ren ma przegranko.
Chociaż nie powiem, że w sekwencji z salą tronową snoke nie przeszło mi przez myśl
”aha ep VI wita” ale miło się rozczarowałem. W sumie zabicie Snokea przesądziło o tym, że Ren już musi robić za głównego złego.
Właśnie.. Snoke. Zawód na całej linii, postać wygląda na bardziej złożoną i intrygującą niż w TFA, ale nic nadal o niej nie wiemy- tak wiem z Paplim w czasach ot, było to samo. Mogliby jednak iść inną ścieżka i nie tworzyć kolejnego tajemnego wroga a rzucić choćby ochłapy backstory - tutaj myślę, że film by tylko zyskał gdyby wyrzuć postać Rose ( bo Finn też musi kogoś mieć) a poświęcony jej czas przeznaczyć właśnie na tego pana.
Mam takie marzenie, że cały motyw ze śmiercią Snoke`a to był trik, albo inaczej umyślny trybik planu. Wiedział, że to się stanie i o to mu chodziło, by Ren stał się pełnokrwistym sithem, ale nie zginął.
Na ten przykład biorę pod uwagę teorię, że Snoke używa sztucznych ciał, te jednak szybko się psują, co ładnie wyjaśniałoby groteskowy wygląd.
Pan życia, którego nie da się całkiem zabić. Nie sugeruje dosłownie Datha Plagueisa, ale świetnie by było zobaczyć w tej postaci taki właśnie archetyp mistrz sith. Bez tego Snoke zostaje głupim, karykaturalnym stworem, bez historii i motywacji, który pełnił tylko czysto zadaniową rolę i był przystankiem w rozwoju innego bohatera. Bardzo nie lubię takiego podejścia do złoczyńców w stylu MCU, więc niech lepiej Snoke okaże się galaktycznym Januszem Traczem, gościem, który zawsze ma plan i piękne wszystkich trolluje.
Humor nie był aż taki zły. Uważam, że ten film tworzy na tyle duże problemy, że absurdalnym jest
przywalać się na tym etapie sagi do heheszek.
Ba, ujęcie z żelazkiem na początku wyglądało surrealistycznie, porgów nie było tak wiele jak się obawiałem, a jak były nie działały mi na nerwy, ale to pewnie przez sympatię do zwierząt.
Zabolała bardzo marginalna rola R2. Przy czym to było podwójne combo- scena z hologramem Lei- ruszająca, ale i uświadamiająca najbardziej boleśnie kim się stał Luke.
Bardzo trudny seans, pełen złych, ale i dobrych rzeczy, co czyni z niego w mojej percepcji film góra 6/10.
Nie mam satysfakcji z tego, że film okazał się taki a nie inny, wiązałem z nim ogromne nadzieje- i nie, nie chodzi o głupie odtwórstwo, bo nowe twin peaks czy br 2049, były czymś zupełnie innym a bardzo mi się podobały.
Oczyma wyobraźni widziałem, że dołączam do wielkiego grona zwolenników tego filmu, ale moje wizje okazały się kruche jak nadzieja Rey na ocalenie Kylo i wyszedłem z kina nieco przygnębiony.
Może z czasem zacznę postrzegać ten film inaczej.
Mily napisał:
Cały ten motyw jest w ogóle boleśnie out of character. Luke Skywalker, człowiek, który ocalił duszę jednego z największych potworów w historii galaktyki jakim był Vader, chce uśmiercić jakiegoś nastolatka z zaburzeniami emocjonalnymi.
-----------------------
"It passed, like a fleeting shadow".
Luke po prostu jest dokładnie taki sam, jak jego stary; z czego zdaje sobie sprawę w tej słynnej scenie gdy patrzy na powalonego Vadera z obciętą łapką, a następnie na swoją własną protezę. Podobnie jak tatko, jest niesamowicie porywczy i wybuchowy. Starego nie skasował, opamiętał się w ostatniej chwili, gdy dostrzegł, że od stania się nowym Darthem Vaderem dzieli go tylko ten jeden cios. Wcale nie kierował się żadnym współczuciem wobec ojca czy pragnieniem ocalenia jego duszy, moim zdaniem zrobiło mu się żal siebie samego.
To samo jest z Kylo. Luke opamiętał się w ostatniej chwili. Znowu!
Człowiek, który przez odrzucenie walki z Imperatorem wygrywa. Co to ma być?! Luke myśli ,że w Kylo jest taki straszny mrok na jakiej podstawie? Na pewno nie odwalał w momencie pozostania jeszcze formalnym uczniem akademii takich akcji jak jego staruszek w czasach Imperium. Ostatecznie Kylo nie jest wcale aż tak totalnie zryty jak sądził Luke, skoro matki nie zabił, Rey również nie potrafi i to na etapie kiedy jest pełnoprawnym uczniem ciemnej strony. Co ci się stało Luke? Bo ja mam wrażenie, że w scenie pokusy zabicia Bena sam stałeś się na moment opanowany przez ciemną stronę.
-----------------------
Ja w ogóle nie widzę Luka jako jakiegoś świętego, czy mędrca. Luke w Powrocie Jedi jest trochę sk??wysynem a trochę ch?jem. Ubiera się na czarno jak jakiś czarny charakter. Dusi te biedne wieprze w pałacu Jabby. A po zamianie kilku słów z Jabbą od razu próbuje go skasować. Wpada w szał w komnacie Imperatora i cała ta scena jest skonstruowana w ten sposób, że miałem wrażenie, że gdyby Imperator nie zaśmiał się głupio, Luke sprzątnął by tatę bez cienia żalu.
Za dawnych czasów kiedy mieliśmy tylko te 3 filmy a o kontynuacjach książkowych nikomu się nie śniło, powszechne wsród fanów były spekulacje nt. co mogłoby wydarzyć się dalej, jeżeli starwarsy dostaną kiedyś kontynuację. Pamiętam, że bywały takie interpreracje zakończenia Powrotu, że Luke tak naprawdę przeszedł na ciemną stronę, ponieważ jak mówi Yoda w imperium "gdy raz wejdziesz na ciemną scieżkę, zawładnie ona tobą na zawsze". Luke wydaje się być bardzo chętny na tę ciemną ścieżkę. I w tym właśnie kontekście fani domyślali się, że kolejne części mogą zaczynać się od Luka-pustelnika próbującego za wszelką cenę unikać kontaktu z Mocą. Bo wie, że to nie jest zabawa dla niego - jest zbyt podatny na złe emocje. Nie nadaje się na Jedi.
Scena z TLJ, gdy sam Kylo wspomina tę noc, jest wyraźnie wystylizowana na koszmar senny. Ale jednocześnie Luke naprawdę wygląda jak potwór, jak kontynuator dzieła Palpatine`a. W jego własnym wspomnieniu wygląda to trochę inaczej, podkreślony jest jego wstyd i łzy. Uważam, że to jest właśnie jedna z kluczowych scen w filmie, którego głównym motywem jest RÓWNOWAGA. Luke ma w sobie trochę z Sitha, trochę z Jedi. Na pewno nie jest świątobliwym mężem i wielkim nauczycielem. Kroczy po cienkiej lini. Ale nie zabiłby Kylo, bo jak sam mówi: "It passed, like a fleeting shadow". To nie jest out of character, to jest najlepsza możliwa kontynuacja tego, co widzieliśmy w Powrocie Jedi.
Nie.
Rozwój postaci Luke`a na świętego mędrca Jedi został zakończony w RotJ. Właśnie w momencie, kiedy opamiętał się przed zadaniem ostatecznego ciosu Vaderowi. TLJ po prostu kompletnie ignoruje charakterystykę postaci Luke`a. Całkowicie pomijasz fakt, że Luke ryzykował życie udając się na GŚ II, tylko dlatego że wierzył, iż Vader ma nadal w sobie odrobinę dobra.
Yoda i Kenobi zawiedli jako Jedi, nie wierzyli w Anakina, sugerowali że trzeba go zabić. Luke nigdy z nimi się nie zgodził i pod tym względem był już lepszy niż wielcy mistrzowie Starego Zakonu.
Teraz Luke ma cofnięty rozwój postaci do zalążków. Nigdy nie kupię pomysłu, że chciał zabić siostrzeńca, tylko dlatego, bo mały okazywał ciągotki na Ciemną Stronę.
p4v napisał:
wierzył, iż Vader ma nadal w sobie odrobinę dobra.
-----------------------
Pojechał tam bo był głupi, Yoda i Obi Wan mówili mu, żeby sobie odpuścił. No i bądźmy poważni, całe to nawrócenie Vadera to jedna wielka kpina. Jedno wycharczane "sorry ziomale" na łożu śmierci to nie jest żadna rehabilitacja. Co Ty na to, żebym Cię napadł w bramie, skroił z forsy i poskakał po głowie a potem powiedział "przepraszam, nie byłem taki zły" i oddał złotówkę? Sugestia, że Vader został zbawiony jest moim zdaniem zupełnie moralnie nie do obrony.
darth_numbers napisał:
Co Ty na to, żebym Cię napadł w bramie, skroił z forsy i poskakał po głowie a potem powiedział "przepraszam, nie byłem taki zły" i oddał złotówkę? Sugestia, że Vader został zbawiony jest moim zdaniem zupełnie moralnie nie do obrony.
Jest różnica między udawaniem skruchy, a autentycznym żalem za grzechy. Jeśli przeżyjesz coś, co tobą wstrząśnie, zrozumiesz swój błąd, to możesz autentycznie żałować swoich postępków. Tak było z Vadrem, on nie udawał. Zrehabilitował się w wymiarze duchowym. Fizycznie nie mógł. Nie mógł przecież przywrócić życia pomordowanym. Wydaje mi się, że uważał, że sam musi zapłacić życiem.
Btw, fajnie się czytało waszą dyskusję. Do niedawna nie sądziłem, że można tak odbierać Luke`a jako zarozumiałego dupka. Dla mnie również po ROTJ to była nowa generacja oświeconego rycerza, który nie potknie się w tak głupi sposób.
Ja od dawna powtarzam, że Vader wyrzucił Palpiego przez barierę głównie dlatego, ze po tylu latach wiernej służby ten zaproponował jego stanowisko młodemu, dynamicznemu kandydatowi.
Ignorujesz wspaniała grę mimiką maski.
Widać, jak siœ zmienia postawa Vadera i że pęknął
Mily napisał:
Patrzę na te zmagania FO z Resistence i myślę sobie, że całokształt wygląda jak bitka między grupką dwóch grupek psychofanów- cosplayarów Imperium i Rebelii. Reszta galaktyki pewnie się z nich śmieje.
Ten film pozwolił mi tylko bardziej docenić RO1 i piękną końcową bitwę tamtego filmu. Nie wiem czy obecna ekipa pracująca nad tymi filmami serio nie widzi problemu ze skalą konfliktu TLJ, czy umyślnie trolluje widzów.
-----------------------
To jest bardzo fajnie napisane, jednocześnie i śmieszne, i słuszne, i w sumie tak to wygląda.
Ja to widzę tak. Galaktyka jest w rozsypce i stacza się w otchłań wojen domowych i totalnego barbarzństwa. Nie ma żadnej pan-galaktycznej siły. FO ma aspiracje do bycia takową siłą, ale musi zgnieść La Resistance, ponieważ prawdziwą siłą jest STRACH.
Potyczki FO - rebele faktycznie wyglądają jak starcia psychofanów, i być może nawet tak są widziane w tym świecie, może i się z nich śmieje reszta Galaktyki. To jest podobnie jak w naszym pięknym kraju, gdy prasa donosi o starciach kiboli, zasadzkach na autostradzie itp atrakcjach. Można się z tego śmiać, ale zaśmiejesz się takiemu huliganowi w twarz? Znasz takich typków? Ja znam osobiście i wolę się nie śmiać. Podobnie reaguje Galaktyka, nawet rzekomi "sprzymierzeńcy" Ruchu Oporu wolą siedzieć cicho. I słusznie!
Wojna FO-rebele dość dobrze pokazuje realne zagadnienie tzw konfliktu asymetrycznego. Nie ma co wchodzić w szczegóły, ale zarówno przebieg tego starcia przebiegającego w filmie jak i jego efekty (wybicie niemalże do nogi jednej strony, druga ponosi straszliwe straty, kompromituje się w oczach świata) są zabawnie realistyczne. FO odnosi pyrrusowe zwycięstwo wielkim kosztem. Kylo znowu łyka łzy bezsilnej furii. 3 mu w 4.
Moim zdaniem mała skala (mała?? totalna masakra) przedstawionej wojny to przejaw wielkiego wyczucia stylu jakim dysponują twórcy nowych starwarsów. Przepraszam, ale gigantomania wygląda po prostu kiepsko (moim zdaniem). Miliony statków kosmicznych? Armie jak we Władcy Pierścieni? R1 to już trochę przegięcie (znowu moim zdaniem). Wg mnie zasada LESS IS MORE ciągle obowiązuje. I to co widać na ekranie (czyli relatywnie "mała" skala starć) dobrze pasuje do tego, co jest zasugerowane jako "sytuacja polityczno-strategiczna" w galaktyce, i co słusznie określiłeś jako starcia "kiboli-psychofanów".
Rozwalenie 5 planet jednym szczałem to jest mała skala?
- ale zarówno przebieg tego starcia przebiegającego w filmie jak i jego efekty (wybicie niemalże do nogi jednej strony, druga ponosi straszliwe straty, kompromituje się w oczach świata) są zabawnie realistyczne.
Czy ja wiem czy kompromituje? Liczy się efekt, koszty są nieistotne jeżeli się szybko bilansują. Ot przykład pana Granta kampania Wildernes-Overland - traci więcej żołnierzy niż liczy armia konfederacji, mając dwukrotną przewagę nie wygrywa żadnej bitwy, jedną przegrywa wręcz tragicznie ale, who cares? Wygrywa tą kampania wojnę i o to chodzi (a potem zostanie prezeydentem). Kogo obchodzi że "rzeźnik" czy "pijaczyna"?
Mily napisał:
Bardzo trudny seans, pełen złych, ale i dobrych rzeczy, co czyni z niego w mojej percepcji film góra 6/10.
-----------------------
I takich ocen powinno być NAJWIĘCEJ. To by było zrozumiałe.
Fajna recenzja, chociaż trochę na odpie???l sie, ale to nic dziwnego, tym bardziej, że sam piszesz o zmęczeniu tym całym szumem wokół filmu.
Może z czasem zacznę postrzegać ten film inaczej.
-----------------------
Mam wrażenie, że powszechna ocena tego filmu trochę się zmieni. To co teraz się dzieje to powtórka z 1999, i podobno nawet z 1980. Ale kto to wie ... "For none now live, who remember it"
Tyle już zostało powiedziane, ale spróbuję dorzucić coś od siebie. Zbyt odkrywcza nie będę, ale muszę się podzielić tym co mi leży na sercu. Obawiam się, że jednak nie udało mi się poskładać tych wszystkich myśli w jakiś sensowny tekst, sorry. A i tak z wielu kwestii zrezygnowałam, czy tylko wspominam je po łebkach.
----
Cały czas mam trochę mętlik w głowie, od czego tu zacząć? Obejrzałam film tydzień temu, w czwartek (14.12) i na razie był to mój jedyny seans „Ostatniego Jedi”. Po świętach wybieram się znowu. I z jednej strony baaaardzo chcę iść kolejny raz, a z drugiej się jednak obawiam (choć teraz chyba troszkę mniej niż na początku).
Jedno jest pewne, żaden epizod nie pozostawił mnie z takim natłokiem emocji (czasami sprzecznych), myśli, wrażeń. Ogólnie wyszłam z pozytywnymi uczuciami, ale naprawdę z takim zamętem w głowie, że szok. I od tamtego czasu ciągle wracam myślami do tego filmu. A ile przegadałam na ten jeden temat…
Moje chyba największe pragnienie związane z tą częścią to było zaskoczenie. Chciałam przeżyć chociaż namiastkę tego co ludzie w 1983 r. I dostałam to. Byłam zaskakiwana różnymi kwestiami, scenami, w różnym stopniu i na różne sposoby. Bardzo często nie miałam najmniejszego pojęcia co będzie dalej. I to jest dla mnie duża zaleta tego filmu. Ale też niestety jeden z głównych powodów, dla których obawiam się kolejnych seansów. Boję się, że znajomość tego wszystkiego osłabi odbiór.
Chciałam też emocji. Okropnie byłoby nic nie poczuć (już to raz przerobiłam, o czym za chwilę) i dlatego byłam szczęśliwa, że łzy mi płynęły kilka razy po policzkach, że odczuwałam wiele różnych uczuć w trakcie. O tak, dałam się ponieść emocjom. I nie żałuję
Ale to nie znaczy, że nie zauważyłam wad i błędów tego filmu. Niektóre rzeczy rzuciły mi się od razu w oczy, inne dopiero jak opadły trochę pierwsze zachwyty i zaczęłam się zastanawiać nad pewnymi kwestiami. Na jeszcze inne zwrócili mi uwagę ludzie w necie, czy mój małżonek.
Wiele rzeczy mnie zachwyciło, niektóre mi się nie podobały, a inne sama nie wiem. W wielu przypadkach potrzebuję jeszcze jednego seansu (co najmniej), żeby stwierdzić co o tym myślę. Jeśli chodzi o ten epizod to u mnie często dochodzi do sytuacji – rozum swoje, ale serce nie sługa
To może na początek trochę o wadach. Kolejność raczej przypadkowa.
1. GDZIE SĄ KUR..DE TE WSZYSTKIE ZNANE RASY?! Uwierało mnie to już podczas seansu, co kawałek. Nie mogę pojąć dlaczego znowu żałuje nam się jakiegoś Rodianina czy Twi’leka. Chociażby w tle, w tym kasynie. Nie mogę tego zrozumieć, przecież do twórców musiały dotrzeć te zarzuty po TFA i RO. Skąd takie decyzje? To nie wpływa na fabułę, chyba nawet na koszty. Dlaczego nam tego odmawiają? DLACZEGO?? To razi w oczy i odbiera klimat. Niech walną do każdego nowego filmu z 200 nowych ras, proszę bardzo, ale niech pokażą też z 5 starych. Ja nawet za bardzo nie skupiałam się na tych nowych, bo szukałam ciągle starych. I pomyśleć, że marzyło mi się zobaczyć kogoś z rasy Theelin :/ Jak tu nawet ciężko o kogoś pokroju Jawy. Kojarzycie jakieś oficjalne wypowiedzi na ten temat? Jakieś wywiady?
2. Wyżej chyba częściej było o spadaniu bombek, a mnie nurtuje bardziej coś innego: dlaczego te bombowce są takie WOLNE?? Bez sensu. Strasznie łatwe cele.
3. W którymś momencie pomyślałam, że wszystko fajnie, dobrze się bawię, ale kurde klimatu SW trochę tu jednak brak. Może kolejne seanse to zweryfikują.
4. Nie mam problemu z tym, że Leia przeżyłam tamto wydarzenie, ale pokazać można to było zdecydowanie lepiej.
5. Wolałabym, żeby cała akcja rozgrywała się dłużej. Żeby nie budziły wątpliwości czas i odległość. Zresztą wiele wątków, zwłaszcza interakcje między postaciami (Rey-Luke, Rey-Kylo, Finn-Rose), zyskałyby na wydłużeniu czasu akcji. Ale ja zawsze uważałam, że praktycznie każdy epizod SW powinien trwać dłużej. Marzy mi się taki z akcją rozwleczoną na miesiące… A wracając do TLJ, to dodatkowo można by wtedy uniknąć wątpliwości, które budzi pościg, którego FO nie próbuje w żaden sposób zakończyć. Przecież można było wprowadzić kilka drobnych zmian w fabule, a zarazem zachować dużą część tych wydarzeń, które nam przedstawiono. Rebelianci uciekają i kryją się na Crait, ale potrzebują faktycznie hakera, żeby móc w pełni skorzystać z zasobów starej bazy, albo móc podsłuchać przekazów FO czy coś w ten deseń. I proszę, mamy misję do Canto Bright, która pozwala nawet pobyć na tej planecie. A w międzyczasie FO znajduje Ruch Oporu i dochodzi do starć, w ramach których Hondo mogłaby odstawić podobną straceńczą akcję. A Rey spędziłaby wtedy więcej czasu u Luke’a. Ale uczciwie przyznaję, że w trakcie seansu o tym w sumie nie myślałam.
6. Muzyka Niestety, w kinie, przy pierwszym seansie, tylko stare motywy rzucały mi się w ucho (i ładnie były wykorzystane, grały na emocjach). Ale jak już pisałam, to nie jest to czego oczekuję po Williamsie i muzyce do nowego filmu Star Wars.
7. Więcej smutku Chewiego po Hanie?
8. Pretorianie. Meh. Jak tylko pojawiły się pierwsze grafiki ich prezentujące byłam na nie. Wyglądają jak jakieś parodie z podrzędnej anime. Nie podobają mi się bardzo. Ale przynajmniej nie zwracałam na to uwagi jak walczyli z Rey i Kylo. Dobrze, że było ich w filmie mniej niż się spodziewałam.
9. Wydaje mi się, że Holdo powinna szybciej zdecydować się na swoją widowiskową akcję. A nie tylko stać i patrzeć. Mam uznać, że ją zamurowało? Skoro i tak była już zdecydowana na śmierć, to nie chce mi się wierzyć, że nie wpadłaby na to rozwiązanie szybciej, ratując więcej ludzi. Mam trochę wrażenie, że końcówka filmu służyła wybiciu tych biednych rebeliantów praktycznie do nogi, tak żeby się na pokładzie Sokoła zmieścili. Rozumiem, że to ma pokazać tą porażkę, pognębienie ich przez FO, ale właściwie zostali unicestwieni. Tak wiem, tylko iskra z ogniska została. Ale jednak, coś bym tu pozmieniała.
Z różnymi innymi zarzutami też się zgadzam mniej lub bardziej, ale często mi w sumie nie przeszkadzają lub jestem w stanie je jakoś tłumaczyć. Innych nie podzielam.
Zastanawiam się czy ten film nie był przeładowany (wątkami, scenami, zwrotami akcji, emocjami). I stąd ten straszny mętlik i momentami kłopoty z przypomnieniem sobie pewnych rzeczy. Zdecydowanie muszę zobaczyć go kolejny (i pewnie kolejny, i kolejny) raz. Jak teraz pisałam tego posta to łapałam się na tym, że w przypadku niektórych elementów czy postaci, tych mniej kontrowersyjnych, z mniej zaskakującym wątkiem, mniej wybijających się, niewiele mogę powiedzieć, przyćmiły ich te rzeczy, postacie które podobały mi się najbardziej (i najmniej).
Co mnie najbardziej zachwyciło, oprócz tego, że byłam zaskakiwana i wzruszana?
1. Luke. Mark Hamill jako Luke był cudowny. I choć cały czas nie wiem co myśleć o jego śmierci oraz o tym, że choćby przez moment rozważał zabicie siostrzeńca, to ogólnie byłam zadowolona z jego wątku w filmie. Chciałabym, żeby jego życie potoczyło się inaczej, ale w ten sposób jest ciekawie, bardziej gorzko i zyskuje na tym wątek Kylo Rena. I przede wszystkim, moim zdaniem, zostało to świetnie przedstawione i zagrane. I ten pokaz Mocy! Takiego potężnego Luke’a Skywalkera chcę oglądać. Szybko domyśliłam się, że to wizja i cieszyłam dzięki temu chyba jeszcze bardziej tą sceną. Choć myślałam, że jest na Crait na początku.
2. Kylo Ren. Bardzo mi się przypadło do gustu jak zagrał go Adam Driver, naprawdę. W mojej opinii, razem z Hamillem, zdecydowanie aktorsko kradną ten film. Sama postać zyskała bardzo, zarówno na przedstawieniu przeszłości, jak i drogi jaką przechodzi w tej części. Cieszę się, że nie skreśliłam Kylo po TFA. Cały czas miał u mnie kredyt zaufania, nie przeszkadzał mi jak innym, czułam, że może zostać dobrze poprowadzony.
3. Relacje Rey z Lukiem i Kylo. Sama Rey, wydała mi się tutaj bardziej zagubiona niż w poprzedniej części, ale z ciekawością obserwowałam co się z nią dzieje. Chciałabym wiedzieć o niej jeszcze więcej, ale mogę poczekać. Jej relacje z wujem i siostrzeńcem są zdecydowanie mocną stroną filmu. Ta nietypowa, jak na kinowe SW, relacja mistrz-uczeń jest ciekawym zagraniem. No i sławne Reylo. Pomiędzy tą parą było więcej chemii niż między Anakinem i Padme. Wolałabym, żeby to ich poznawanie się przez skype’a trwało dłużej, ale i tak to kupuję. Podobało mi się. I podobało mi się jak zostało poprowadzone do samego końca. Jak obejrzałam TFA to widziałam tam to co „stworzyło” tę parę w umysłach wielu fanek, ale nie sądziłam, że twórcy pójdą w to tak otwarcie. Nabijałam się czasami z tych strasznych olbrzymich analiz od wyznawców Reylo, a tu proszę, sama jestem na tak (Przy czym nadal uważam, że dopatrywanie się serc w drzewach i na ziemi w TFA to jednak nadinterpretacja ) Uważam, że to cudowne, że jakaś grupa fanów dostała taki prezent. Myślę, że większość z nich nie spodziewała się, że to będzie aż taki fanfik, że aż tak spełnią się ich oczekiwania. Cieszę się ich szczęściem, zwłaszcza tak kontrastującym z zawodem wielu fanów. Co kawałek podczas filmu myślałam (czasami nawet szeptałam do promila) „Ale będą piszczeć z zachwytu fanki Reylo”. A scena bez koszulki, no naprawdę fanfik To mnie dodatkowo bawiło podczas seansu. (Czy kiedy Kylo powiedział, że też wolałby nie teraz, to tylko promil i ja pomyśleliśmy o kibelku? )
4. Snoke i jego śmierć. Sama postać mnie zainteresowała. Widzimy, że jest potężny, ślicznie pomiata dzieciakami, spasował mi. A ta śmierć to wisienka na torcie. Podobało mi się, bo mnie to zaskoczyło, plus wykonanie też. Kylo wiedział, że nie da rady go pokonać w walce wręcz, nawet z pomocą Rey (pomijając obecność czerwonych pajaców), musiał go przechytrzyć. Dla mnie super. A te płacze, że „zabili go, a przecież takie było halo wokół niego” wydają mi się trochę niesłuszne, bo jednak moim zdaniem to sami fani zrobili tyle szumu wokół tej postaci, a nie twórcy.
5. Motyw porażki. Rose i Finn ponieśli klęskę i świetnie, nie wszystkie śmiałe i brawurowe plany bohaterów muszą kończyć się sukcesem. Cały film jest przepełniony porażkami i potknięciami postaci. Z przeszłości czy teraźniejszymi. I to jest ciekawe, to jak oni na nie reagują, jakie nauki z nich wynoszą. Ten temat trafił do mnie.
6. W wielu fragmentach epizod VIII spodobał mi się bardzo wizualnie. Otwierająca bitwa i ta na Crait miały wiele świetnych ujęć. No i akcja Holdo. Tu jednak dużo będę mogła wynieść z kolejnych seansów.
7. Zwierzaki. Porgi, Vulptexy, wąż morski, Fathiery. Urzekły mnie te nowe stwory.
8. Niektóre cytaty od razu zwróciły moją uwagę. Wydaje mi się, że ten epizod ma więcej niż poprzedni kwestii, które zapadną mi w pamięć i będzie mi się zdarzało z nich skorzystać.
A co poza tym?
Leia. Podobała mi się, nie mam problemu z tym co się stało w próżni. Choć pomyślałam sobie, że może gdyby tam umarła byłoby lepiej. Na pewno zaskakująco. Ale wtedy nie byłoby wielu innych fajnych scen z jej udziałem, w tym spotkanie z Lukiem. Oglądanie Carrie Fisher na ekranie było bardzo wzruszające, fakt, że nie żyje zmieniał czasami wydźwięk niektórych scen.
Bardzo spodobała mi się Rose. Nie zawiodła moich oczekiwań. Jest „zwykłym” człowiekiem, który zostaje wciągnięty w wir wielkich wydarzeń. Ma serce na właściwym miejscu, silny charakter, urok i mnóstwo charyzmy. I nawet płacze Uwielbiam też to, że jest mechanikiem. Mam słabość do dziewczyn-mechaników z SW.
Poe i Finn byli w porządku. Cieszę się, że Poe dostał więcej czasu, a jego wątek był OK. Z Finna można było więcej wycisnąć, ale też było w porządku. Muszę też przyznać, że bardzo mu do twarzy z wściekłą determinacją i w mundurze FO Przez moment pomyślałam, że może faktycznie dadzą mu zginąć.
C-3PO Dla mnie najbliższy temu z OT. Cieszył mnie i śmieszył. I było go więcej niż w TFA. Za to R2-D2 za mało Choć jego scena z Lukiem w Sokole mocno sentymentalna i trafiła do mnie (nawet jeśli to była tania sztuczka). Większość scen z Chewiem cieszyła. Choć chciałabym go chyba jeszcze więcej i brakowało mi jak wspominam wyżej więcej odniesienia do śmierci Hana. Podoba mi się sugestia, którą zobaczyłam w sieci, że Chewbacca jest teraz dla Rey takim trochę przyszywanym ojcem, biorąc pod uwagę ich interakcje w TLJ
DJ na plus. Trochę schematyczny, niewiele go, ale podobał mi się. Ciekawe czy powróci w następnej części. Fajne było to, że to nie on okazał się tym hakerem, po którego wysłała ich Maz.
Relacja pomiędzy Finnem i Rose jest moim zdaniem fajna i nieźle pokazana. Choć ich wątek mógłby być lepszy, ciekawszy. Nie mam problemu z tym buziakiem na koniec. Dużo chemii między nimi nie było, ale podwaliny pod coś więcej są, zwłaszcza biorąc pod uwagę zauroczenie Rose. Nie traktowałabym tego całusa i tego co pokazano w tej części jako jakiegoś wielkiego, wciskanego na siłę romansu. Wydaje mi się, że nie o to chodziło, to raczej wstęp. Chociaż przyznaję, że skoro już się nastawiałam na ich romans to chciałabym coś więcej. Zobaczymy co z tym zrobią.
Brak znanych ras to katastrofa, ale cieszy, że reprezentacja ludzie na ekranie jest zróżnicowana. Przyjemnie było obejrzeć film Star Wars, w którym po ekranie, bardziej na pierwszym planie pląta się więcej pań. Naprawdę to cieszy. Zwłaszcza, że każda z głównej czwórki (Rey, Leia, Holdo i Rose) mi się podobała.
Nie zachwyciło mnie Canto Bright, ani wygląd, ani klimat, ani tamtejsze wątki. Za to Crait wyglądało świetnie :]
Humor - miejscami świetnie, miejscami tak o, czasami zupełnie niezabawnie. Ale nad tym też muszę się jeszcze pochylić przy okazji kolejnych seansów.
Wydaje mi się, że niektóre krytyczne uwagi kierowane pod adresem TLJ można skierować też przeciwko wszystkim/niektórym epizodom. Zresztą sporo osób wytykało już konkretne przykłady, które to ukazują. Dla mnie najlepszym jest hasło „Snoke zabity, a nic o nim nie wiemy”. Jak wyżej wspomniano, IMO, niewielka jest różnica pomiędzy Snokiem, a Imperatorem w 1983 r. Nie przeszkadza mi to w ogóle. Choć oczywiście jestem ciekawa i wierzę, że prędzej czy później dostaniemy odpowiedzi.
To chyba jakiś pisarz powiedział, że fikcja musi mieć więcej sensu niż życie. I wydaje mi się, że wiele osób tak podchodzi do tego filmu (innych zresztą też). Każda postać musi postępować logicznie, najlepiej żeby się nie zmieniała etc. Jak pomyślę o kilku akcjach, które miałam ostatnio okazję obserwować w swoim otoczeniu to od razu sobie przypominam, że czasami ze świecą szukać logiki i spójności w postępowaniu niektórych. W życiu często jest bez sensu czy inaczej niż chcemy i w tamtym świecie też tak jest. I dla mnie to jest ok.
Czytam, słucham co mówią niektórzy fani, ci najbardziej zawiedzeni, którzy czują się zdradzeni i przypomina mi się 2005 r. Jak skończył się seans „Zemsty Sithów” siedziałam w kinie i płakałam. Oto „ostatnia” okazja na nowe SW w kinie, a ja dostałam tylko TO? Czułam się tak zawiedziona, tak oszukana. Miało być coś innego, miałam podczas tego seansu poczuć tyle emocji. A czułam momentami tylko zażenowanie. Nie byłam tu jeszcze zarejestrowana, ale w realu bardzo wylewałam swoje żale. Na szczęście czas leczy rany. W końcu pogodziłam się z tym jak wygląda ten film. Skupiłam się na plusach. Nadal jest to dla mnie największe starwarsowe rozczarowanie, nadal mnie niektóre kawałki bolą, ale przynajmniej już nie rwę włosów z głowy. Pogodziłam się ze swoim losem fana SW
Zresztą nie ma idealnego filmu SW. Choć niektóre uwielbiam to do każdego mam uwagi, a zarazem z każdego mogę wyciągnąć coś dobrego, coś co mi się podoba. Przecież ja nawet z Holiday Special umiałam wyciągnąć coś co mnie zachwyciło Gwiezdne Wojny dla mnie zawsze były w dużej mierze źródłem frajdy, radości, pozytywnych emocji. I jakiś czas temu, kiedy pewne sprawy w tym świecie zaczęły się coraz bardziej komplikować, postanowiłam, że wybieram cieszenie się Gwiezdnymi Wojnami, zamiast skupiania się na każdej rzeczy, która mogłaby być lepsza. Niektórzy mają mnie tu od dawna chyba już za pelikana (i zakazują wypowiadania się w swoich wątkach – pozdro Gufi ), ale tak jest mi lepiej. Skupiam się na tym co mi się podoba, a nad resztą wzdycham i staram iść dalej. Zresztą naprawdę mam teraz mniej czasu na SW, więc tym bardziej szkoda mi go tracić na złość i zgryzotę.
Ale w sumie rozumiem emocje wielu z Was. Mam tylko nadzieję, że chociaż w przypadku niektórych tych bardzo zawiedzonych będzie tak jak ze mną i ROTS, że z czasem będzie lepiej.
I choć ten film ma wady, wiele mogłoby być lepiej przedstawione, wprowadza zamęt w świat SW, odrzucił tak wielu fanów, to jednak nie nazwałabym go porażką. Ma wiele mocnych momentów, wiele zalet, wprowadza powiew świeżości, Rian zaryzykował i spróbował przełamać pewne schematy (równocześnie pozostając przy wielu innych), ale myślę, że to dobre zagranie. Ostatecznie film wywołał tak duże poruszenie, tyle dyskusji, pokazuje, że nasz fandom żyje, że Gwiezdne Wojny są nadal ważne i na topie. I to jest istotne.
Jakakolwiek będzie moja ocean tego filmu z czasem, po kolejnych seansach, po uzupełnieniu go innymi pozycjami, to jednak w pamięci na zawsze pozostanie mi ten pierwszy raz i zakręcone dni, które nastały później. A takie starwarsowe wspomnienia lubię. TPM jest jakie jest, ale wspomnienia tamtego oczekiwania nikt mi nie zabierze. I to jest dla mnie ważne.
Pomijając jednak ogólnie pozytywną opinię i wrażenia, zaczynam myśleć, że parafrazując - it’s time for Skywalker Saga to end. Obawiam się, że próby ciągnięcia tej głównej linii opowieści będą powodować tylko coraz większy rozdźwięk w świecie SW, wśród fanów. Wszelkie spin-offy i nowe, poboczne trylogie są bezpieczniejszym kierunkiem, który dodatkowo daje więcej wolności twórcom i pozwala na większą oryginalność.
I nurtujące mnie pytanie na koniec: czy Mark Hamill dostał tyle samo kasy za TFA co za TLJ?
Kasis napisała:
To chyba jakiś pisarz powiedział, że fikcja musi mieć więcej sensu niż życie.
Nie wiem czy to o tę myśl Ci chodziło, ale John Irving ujmuje to tak:
"życie trzeba przedstawić w taki sposób, żeby wydawało się prawdziwe - nic nie jest prawdopodobne tylko i wyłącznie na mocy faktu, że się wydarzyło"
Kasis napisał:
Czytam, słucham co mówią niektórzy fani, ci najbardziej zawiedzeni, którzy czują się zdradzeni i przypomina mi się 2005 r. Jak skończył się seans „Zemsty Sithów” siedziałam w kinie i płakałam. Oto „ostatnia” okazja na nowe SW w kinie, a ja dostałam tylko TO? Czułam się tak zawiedziona, tak oszukana. Miało być coś innego, miałam podczas tego seansu poczuć tyle emocji. A czułam momentami tylko zażenowanie. Nie byłam tu jeszcze zarejestrowana, ale w realu bardzo wylewałam swoje żale. Na szczęście czas leczy rany. W końcu pogodziłam się z tym jak wygląda ten film. Skupiłam się na plusach. Nadal jest to dla mnie największe starwarsowe rozczarowanie, nadal mnie niektóre kawałki bolą, ale przynajmniej już nie rwę włosów z głowy.
-----------------------
Poza tym, że Zemsta Sithów to na pewno najlepszy prequel to szczerze mówiąc zupełnie nie rozumiem już twoich oczekiwań. Bo obrona TLJ i hejt na ROTS to trochę tak jakbym stwierdził, że Hobbity są lepsze od Władcy Pierścieni. Musisz jakoś przybliżyć to, co ci się tak nie podobało w ROTS, bo prawdę mówiąc niezadowolonych z tego epizodu było najmniej w porównaniu do Zemsty Sithów i Ataku Klonów. Mało tego - wszyscy od początku w zasadzie wiedzieli jak to się mniej więcej skończy (wybicie Jedi, pojedynek na Mustafar i inne kluczowe punkty fabuły były znane na długo przed premierą).
Szczerze mówiąc uważam też zupełnie inaczej niż ty - Ostatni Jedi w zasadzie likwiduje fandom. Dlaczego? Bo wiele osób nie widzi już naprawdę sensu by poświęcać długie godziny uniwersum, gdzie na koniec okazuje się, że nic nie trzyma się kupy. Jaki jest sens bycia fanem świata, gdzie co kolejny epizod wszystkie dotychczasowe założenia mogą zostać zupełnie zniesione. Niszcząc postać Luke`a autorzy wyraźnie zdecydowali: nie chcemy fanów OT i postaci z OT na naszym statku, chcemy nowego otwarcia i chcemy fanów Rey i Kylo, a żeby was zmusić do ich polubienia to uśmiercimy, a wcześniej w jeszcze głupszy sposób skompromitujemy Skywalkera i zrobimy z niego zupełnego przegrywa.
Tak samo ilość błędów, tak ogromne nietrzymanie się wcześniejszych założeń dotyczących mnóstwa kwestii... Po prostu oddaje Gwiezdne Wojny casualom i pokazuje, że w zasadzie liczą się tylko i wyłącznie same filmy, bo cała reszta nie ma większego znaczenia, a logika samego świata jest dla twórców praktycznie nieistotna. Latająca w kosmosie Leia albo Poe rozwalający praktycznie w pojedynkę superniszczyciela gwarantują, że w kolejnym epizodzie możemy otrzymać scenę z tymi 10-letnimi dziećmi, które odkrywając w sobie moc, dwa dni później pokonują już Kylo Rena.
Osobiście bardzo się cieszę, że już od TFA w ogóle nie identyfikuję się i nawet nie marnuję czasu na NK bo teraz byłbym bardzo rozczarowany, choćby i po tym, że twórcy tych filmów nie szanują nawet tego, co sami wcześniej zatwierdzają (kwestia spotkania Rey z Poe np.). Tak więc dla fandomu jeszcze jeden taki film i śmiało będzie można powiedzieć, że większość długoletnich fanów znajdzie sobie ciekawsze, bardziej szanujące swój fandom uniwersum. Bo jest takich naprawdę dużo, a rebootowość narzucana przez Disneya wcale nie jest taka uniwersalna.
-Niszcząc postać Luke`a
Ty tak uważasz. Zdecydowana większość ludzi uważa historię Luke`a z TLJ za najlepszy element tego filmu. Jak przejrzysz ten temat to sporo niezadowolonych z tego filmu docenia ten wątek.
Uważa tak całe mnóstwo ludzi, nie wiem skąd pomysł, że większości uważa, że ta historia jest najlepszym elementem tego filmu. Pokaż mi jakieś twarde dane to pogadamy. Ludzie doceniają aktorstwo Hamilla, ale praktycznie każdy ma przynajmniej mały niesmak po tym, co zrobiono z Lukiem.
No właśnie. Aktorstwo Hamilla jest na bardzo wysokim poziomie (ogólnie od pewnego czasu bardzo szanuję tego aktora), ale sama postać jest napisana źle, co podkreśla sam wcielający się w rolę. To jest chyba najlepsza recenzja. Wątek Luke`a, owszem, jest najlepszy, bo przyjemnie się ogląda postać dobrze zagraną (a nie rozdzielanie na zasadzie "o, to ten rudy, co dużo krzyczy" / "o, to ten murzyn, co dużo krzyczy"). Ale jak się zastanowić, to naprawdę w pewien sposób wypacza postać. I mam nadzieję, że więcej osób sobie zda z tego sprawę po kolejnych seansach.
Ludwik napisał:
"o, to ten murzyn, co dużo krzyczy"
-----------------------
Samuel L. Jackson grał w TLJ? Windu lives?
No dokładnie jest jak piszesz. Ja "znam" Luka od pierwszych seansów w Polsce i ta historia (z wielu względów) szaleni mi się podoba, w jakim kierunku poprowadzili tę postać.
A z postu Krogulca wyczuwam jedną pozytywną rzecz - nie tyle że fandom zniknie, ile że się oczyści tylu nowych dyskutantów i takich dyskusji to tu nie było od hohohoho.
Dokładnie, zgredy (mentalne raczej niż metrykalne) ślepo wierzące że Fandom To Oni, obrażą się i zatopią w rozważaniach nad Potęgą NEJ, a Starwarsy pozostaną żywe
Krogulec napisał:
Ostatni Jedi w zasadzie likwiduje fandom.
-----------------------
I bardzo dobrze. Fandom to rak. Gwiezdne wojny w takiej postaci, w jakiej widzą je ludzie fandomu to rak. Lucas miał zupełnie inną wersję starwarsów, polegającą na wolności artystycznej, fantazji, wielu reżyserach, nieskończonej ilości wariacji na ten sam temat. Niestety, nieoczekiwany sukces tego głupiutkiego filmu w ostateczności zmienił samego Lucasa w Gwiazdę Śmierci, a fanów w dogmatyczną, fanatyczną bandę.
W tym momencie nie da się z Gwiezdnymi Wojnami zrobić nic sensownego, bez masowego sprzeciwu nerdozy. Która to tak sobie wyobrażała kontynuację: Luke jest świątobliwym mężem bez skazy i zmazy, wielkim nauczycielem, wszystko jest piękne i bajkowe, dopóki nie wyskakuje znikąd kolejny MEGA ZŁY BADASS wymachujący ogromnym czerwonym mieczem świetlnym. Każda wersja wydarzeń odbiegająca od schematów gimnazjalnego fanfica jest dla fandomu nie do zaakceptowania. "Fandom" nie jest po prostu w stanie pojąć, że nawet w bajkach bohaterowie składają się zarówno ze zwycięstw jak i porażek, a zło nie jest zewnętrzne, tylko wewnętrzne.
skompromitujemy Skywalkera i zrobimy z niego zupełnego przegrywa.
-----------------------
Takim właśnie widzeniem sprawy ostatecznie kompromituje się tzw "fandom"
Po prostu oddaje Gwiezdne Wojny casualom i pokazuje, że w zasadzie liczą się tylko i wyłącznie same filmy, bo cała reszta nie ma większego znaczenia
-----------------------
Alleluja, w końcu.
-Obawiam się, że próby ciągnięcia tej głównej linii opowieści będą powodować tylko coraz większy rozdźwięk w świecie SW, wśród fanów. Wszelkie spin-offy i nowe, poboczne trylogie są bezpieczniejszym kierunkiem, który dodatkowo daje więcej wolności twórcom i pozwala na większą oryginalność.
Mimo, że i TFA i TLJ w większości przypadło mi do gustu to chciałbym, że główna linia zakończyła się na 9 epizodzie. Właśnie dlatego, że, moim zdaniem, nie ma NAJMNIEJSZYCH szans na to, żeby jakikolwiek reżyser zrobił epizod, który spodoba się każdemu*. Po tylu latach fani mają tak różne wizje tego świata, że po prostu nie da się tego zrobić. W pracy przychodzi do mnie kolega i mówi: "No świetny film, ale jako Star Wars to masakra. Wyooooobrażasz sobie, żeby Luke podniósł miecz na swojego ucznia? Mój Luke by tego nie zrobił". No a dla mnie właśnie to jest Luke. Luke, który nawala z miecza w swojego ojca, żeby po chwili się opamiętać, wybaczyć mu i uratować galaktykę. Ja nie mam nic przeciwko temu, że Kylo zabił Snoke`a. Dla mnie jest to nawet duży plus, bo w jednym momencie zmieniła się sytuacja w Najwyższym Porządku, relacji Kylo & Rey i w ogóle w motywacji Kylo Rena. Ktoś inny może tego nie czuć w ten sposób i mieć za złe, że stworzyli postać tylko po to, żeby trochę pogadała Serkisowym głosem i umarła. Dlatego też chciałbym bardzo, żeby po 9 epizodzie przez kilka lat skupili się na odrębnych historiach.
* Przez "każdemu" mam na myśli 90%> ludzi.
-Czytam, słucham co mówią niektórzy fani, ci najbardziej zawiedzeni, którzy czują się zdradzeni i przypomina mi się 2005 r. Jak skończył się seans „Zemsty Sithów” siedziałam w kinie i płakałam. Oto „ostatnia” okazja na nowe SW w kinie, a ja dostałam tylko TO? Czułam się tak zawiedziona, tak oszukana. Miało być coś innego, miałam podczas tego seansu poczuć tyle emocji. A czułam momentami tylko zażenowanie. Nie byłam tu jeszcze zarejestrowana, ale w realu bardzo wylewałam swoje żale. Na szczęście czas leczy rany. W końcu pogodziłam się z tym jak wygląda ten film. Skupiłam się na plusach. Nadal jest to dla mnie największe starwarsowe rozczarowanie, nadal mnie niektóre kawałki bolą, ale przynajmniej już nie rwę włosów z głowy. Pogodziłam się ze swoim losem fana SW.
------
Bardzo mnie tym zaciekawiłaś. Zawsze myślałem, że jesteś typem fana jak Burzol, który zawsze znajdzie dużo więcej pozytywów niż minusów - co daje w efekcie wysoką ocenę. Czemu tak Cię RotS zawiodło? Podzielam tutaj zaskoczenie Krogulca, bo właściwie każdy wiedział jak to będzie wyglądać.
Ale cieszę się, że nie tylko ja poznałem ból oglądania jakiejś części bez emocji. Straszna sprawa.
Ludwik napisał:
Czemu tak Cię RotS zawiodło? Podzielam tutaj zaskoczenie Krogulca, bo właściwie każdy wiedział jak to będzie wyglądać
Pisałem już kiedyś, że ten film od początku był obciążony koniecznością doprowadzenia historii do świetnie znanego punktu, i to go w jakiś sposób broni - ale tym bardziej kluczowe było JAK to zostanie rozwiązane i pokazane. Lucas sam nie wiedział jaki ma na to pomysł, do tego wyszły braki warsztatowe - i skończyło się na filmie efekciarskim (choć z kapitalnymi momentami), z brutalną mrocznością zamiast klimatu, i z typowymi dla prequeli wadami w prowadzeniu postaci.
Ale to generalnie nie na ten wątek...
Większym problemem niż braki warsztatowe Lucasa (bo to czasem udawało mu się ukryć jakimiś genialnymi momentami) było tak wielkie pocięcie ROTS...
TPM zaczęło się za wcześnie, i przez to na samo przejście Anakina na CSM zostało mało miejsca w ROTS... Gdyby tylko wtedy Lucas znał "chwyt" dzielący ostatnią część trylogii na 2 filmy... Tym bardziej że całość została napisana o czym świadczy m.in. adaptacja książkowa ROTS oraz dialogi w filmie które ewidentnie nie pasują/zmieniają wydźwięk po wycięciu niektórych wątków jak choćby wątek tytułu Mistrza czy wątek podejrzewania Kenobiego o zdradę...
Też uważam, że TPM startuje za wcześnie. Ogólnie skróciłbym TPM do minimum, żeby tylko pokazać odnalezienie Anakina (w jakimś fleszbeku) i skompensować wszelkie rozciągnięte wątki polityczne tak, żeby to ten film rozpoczynał Wojny klonów. TPM kończy się początkiem wojny, AotC poświęcony byłby jej w całości, a RotS to już sama końcówka (a nie jak jest, czyli praktycznie wygląda to na środek konfliktu, który nagle zostaje ucięty). Byłoby można o wiele sensowniej przedstawić ten upadek Anakina - jak to zrobiono w Republicach, np. na Jabiim czy w Dreadnaughts of Rendili.
O tak tak, polać temu panu!
Ja się nie zgodzę że PT, a szczególnie RotS nie dostarczały emocji... Oj, ile one mi emocji dostarczyły (prawie tyle, ile JOR-owi i Ludwiczkowi TLJ teraz).
Mnie przemiana Ani-Vader zupełnie nie przekonała. Takie to było wyprane z emocji. Scena rozerwania miecza w TLJ ma więcej emocji niż wszystkie filmy PT razem wzięte. I jeszcze Padme, która umiera bo jej smutno...
I jeszcze zaraz po premierze ogłoszono, że będize kolejny film że niby Anakin miał padawanke. No kretyński pomysł zupełnie, nawet do kina na to nie poszedłem.
Trochę to zabiło moje fanostwo wtedy, i widzę że coś podobnago się dzieje z kolegami. Deja vu.
Ale, polatach widze że właśnie TCW naprawił to co było zepsute w RotS. I taki powinien by ep. III (w drugim powinno być Jabim koniecznie!) [spoiler żeby Gufi nie czytał]
początek spoilera Ep. III powinien zawierać cześć tego co zawierał z Padme, ale przede wszystkim powinien zawierać końcówkę sezonu V TCW, powinien ukazać całą tą hipokryzję Jedi, wyrzucenie Ahsoki z zakonu, tę rewalacyjna scenę gdy wypraszają anakina z więzienia i na koniec jak ta, dla której ryzykowłą wszystko też go na koniec odrzuca. a nie "pomożesz mi uratować żonę? - nie wiem jak, ale idź wymorduj innych Jedi to pomyslimy. - A nie, to spoko, zrobię jak każesz" koniec spoilera
Kolejna recenzja, pod którą mogę się podpisać w 90%
Mnie też ten film zostawił z mętlikiem w głowie. I po raz pierwszy miałam ochotę obejrzeć go jeszcze raz od początku. Ale przede wszystkim był fajny, dostarczający dużo pozytywnych emocji i świetnych postaci, tak że jestem w stanie przymknąć oko na jego słabości Oby tak dalej, Disney
Choć od seansu na którym byłam minęło ponad tydzień jakoś nie potrafiłam zabrać się by napisać pare słów od siebie. Dlaczego nie subiektywna recenzję ? Ano dlatego by w miarę sprawiedliwie ocenić film muszę go obejrzeć ponownie, może po raz trzeci. Nie przedłużając, wyszłam z kina z mieszanymi odczuciami. Niby wszystko wydawało się ok. ale czegoś mi tutaj brakowało. Tylko czego to do końca nie potrafię tego sprecyzować. Nie oceniam go negatywnie, choć wiem że wywołał u części osób skrajne emocje. Pod względem jako to nazywam plastycznym - wizualnym jest piękny, dopracowany, ale są tez słabe elementy. Większość tych słabych elementów została już wskazana , nie chce się powtarzać, napisze ogólnie: niepasowała mi Leia dryfującą w przestrzeni kosmicznej, wątek związany z postacią Rose, cała akcja na planecie kasyn, sposób zachowania Poe’a, No i wisienka na torcie sposób zakończenia historii Snoke’a. A i dodatkowo niesłyszalna muzyka J.Williamsa. Może pora pożegnać się z sagą. Argumenty dlaczego te elementy mi nie pasowały zawrę w późniejszej recenzji. Tu tylko napisze co dla mnie w filmie nie przemawiało to historia Luke’a. Nie znaczy to że była źle napisana czy źle zagrana - Mark Hamill w tej postaci pokazał swój kunszt aktorski, ale nie potrafiłam sobie wyobrazić że może jego życie tak wyglądać. Winne temu są szczątkowe informacje dotyczące jego życia, może książki i komiksy bardziej to rozbudują i wtedy może przekonam się do jego nowej historii. Z drugiej strony moja osoba zbyt bardzo wsiąknęla w stary kanon i za bardzo nie potrafi się przestawić na nowa wizje Gwiezdnych Wojen. Dorastałam i starzałam się z wszechświatem SW, moje najlepsze lata to te w których Amber zaczął wydawać książki sygnowane logiem SW - teraz jestem starsza, bogatsza o doświadczenia które przyniosło mi życie - na pewien czas odcięłam się od SW, ale wróciłam, może to zasługa że po przejęciu przez Disney’a coś zaczęło się dziać. Co do samego filmu mogę stwierdzić jest inny, nie zachowawczy, daje się odczuć powiew świeżości, ale też można znaleść elementy z dawnych trylogii. Wydaje mi się że to są Gwiezdne Wojny kierowane do nowego typu widza - widza XXI wieku. Tylko proszę aby nie przesadzali z marvelowskim humorem - to co się tam sprawdza- niekoniecznie pasuje do SW.
Z góry mówię, że pytam w 100% z ciekawości, zero jakiegoś wyrzutu czy próby przekonania kogokolwiek do czegokolwiek. W tym momencie ciężko zadać jakiekolwiek pytanie, żeby nie zostać zjechanym za "pelikanowanie" bądź hejtowanie filmu.
Mam pytanie do tych zawiedzionych historią Luke`a w TLJ. Jak myślicie, czy może mieć na to wpływ znajomość historii Luke`a z Legend (która była bardziej rozbudowana, ale Luke rzeczywiście był wymiataczem) czy raczej jest to tylko i wyłącznie podyktowane Waszymi odczuciami nt. Luke`a po OT?
Mossar napisał:
Mam pytanie do tych zawiedzionych historią Luke`a w TLJ. Jak myślicie, czy może mieć na to wpływ znajomość historii Luke`a z Legend (która była bardziej rozbudowana, ale Luke rzeczywiście był wymiataczem) czy raczej jest to tylko i wyłącznie podyktowane Waszymi odczuciami nt. Luke`a po OT?
-----------------------
I tak i nie.
Tak, bo zwyczajnie lubię kierunek w jakim posłano Luke`a po RotJ w Legends. Na początku widać, że nie było na niego pomysłu i powstawały bzdury w stylu "Dzieci Jedi". Ale potem konsekwentnie dążono do tego, żeby był potężnym mistrzem, który naprawia błędy ojca i ostatecznie wskrzesza Jedi. To jest według mnie najlepszy kierunek, jaki można było wybrać dla tej postaci. I choć Zakon Luke`a zostaje mocno pobity po ~130 latach od jego założenia, to nie upada i jego idee przetrwały. A sam Luke z Legend wierzy w nie cały czas, nawet po śmierci.
I z tego też wynika moje nie, bo...
Bo według mnie taki właśnie kierunek dla tej postaci sugerują filmy. "Powrót Jedi", sama nazwa wskazuje, że oto w osobie Luke`a się ma odrodzić Zakon. TLJ to zaprzeczenie tej idei, a Luke sam w sobie staje się przeciwnikiem istnienia Jedi (czego nie mogę znieść zestawiając go z idealistą z RotJ). Porzuca też przyjaciół w najważniejszym momencie, żeby żyć na wygnaniu.
Dodatkowo w filmach bardzo ważnym elementem jest to, że dostrzegł dobro w swoim ojcu. Najgorszym potworze. A swojego siostrzeńca przekreśla, mimo, że ten sam nie wie, czego chce. Czy w całości oddać się CSM. A przynajmniej nie wiedział w TFA. Dla mnie to wypaczenie postaci, którą znam z OT.
Okej, rozumiem.
Ciekawi mnie czy podobne odczucia mieliście względem Obi-Wana i Yody. Przyznam, że miałem po ROTS taką rozkminę, dlaczego dwóch Jedi kozaków, zamiast walczyć z tym całym bagnem, chowa się na dwóch zapyziałych planetach. Obi-Wana można w tym wypadku tłumaczyć tym, że jego zadaniem przez ten czas był chronić jedno z dzieci Anakina. Zawsze wydawało mi się to trochę przesadzone, no ale taka była jego rola w OT i tak też musiał skończyć w ROTS. Natomiast Yody raczej nic nie tłumaczy. Udał się na wygnanie licząc, że może pojawi się kiedyś ktoś kogo będzie mógł nauczyć tajników mocy.
Myślę, że główna różnica jest tu w charakterach Luke`a i Yody. Yoda prequelowy to lekko hipokrytyczny mędrzec patrzący bardziej racjonalnie na życie. Natomiast Luke to marzyciel, oddany w imię dobra i swojej rodziny, przyjaciół. I dlatego ten wątek tak (niektórych) boli.
To nie kwestia OT, udanie się Yody i Kenobiego na wygnanie ma jak najbardziej sens samo w sobie w ROTS...
O ile w TFA i TLJ First Order jest agresorem, napadającym na planety o tyle Imperium Galaktyczne to pokojowe, dobrowolne i demokratyczne przekształcenie Republiki...
Jak Jedi mieli walczyć z "tym bagnem" skoro większość galaktyki była za "tym bagnem" a Jedi byli dla nich zdrajcami odpowiedzialnymi za zakończoną przez Palpatine`a wojnę?
"Powrót Jedi" miał jakiś sens dopiero w okolicach Łotra, gdzie przeciwnicy Imperatora mieli ciut większe poparcie przez niektóre patologie jak np. Tarkin... Nie bez przyczyny Bail dopiero wtedy wysyła Leię po pomoc Kenobiego...
Twoją opinię, Budziol, na temat Imperium znam, ale wydaje mi się, że nie każdy ją podziela A w samych filmach nie było informacji na temat tego jakie było Imperium pomiędzy 3 a 4 częścią. Nie ma w 4-6 żadnych informacji jakoby Imperium było agresorem względem galaktyki, jedynie tłumiło bunt pewnym rebeliantów, ale mimo wszystko widz raczej odczuwa, że to są Ci źli.
I Nowy Kanon i Legendy nie opisują Imperium pomiędzy 3 a 4 częścią jako agresora względem ludu, chcieli zaprowadzić jeden określony ład i porządek. Ale, tak jak pisałem, w filmach tego nie ma.
Ale tu nie chodzi o moje (jedyne słuszne;p ) podejście do Imperium, a o to co dostajemy w samym filmie: https://www.youtube.com/watch?v=Lo4cFViNLes
Galaktyka CHCIAŁA powstania Imperium, stąd wiwaty i brawa... W takich okolicznościach nie było miejsca dla Jedi.
Dopiero w okolicach Łotra, a więc po jakiś 19 latach liczba przeciwników Imperium (anarchiści i terroryści którzy doprowadzili do jeszcze większego zła if you ask me;p ) stanowiła jakiś znaczący % galaktyki i dopiero wtedy Bail wezwał Kenobiego do powrotu...
Biorąc pod uwagę tylko filmy masz rację. W ROTS senat wiwatuje na część Imperium. W R1 dowiadujemy się, że tych przeciwnych Imperium jest już całkiem sporo i prawdopodobnie wynika to z ich działań, a nie tylko z samego faktu, że "Trzeba przywrócić Dzedajów". Pytanie tylko czy Ci terroryści/anarchiści/rebelianci/opozycja/niezadowoleni pojawili się dopiero w okolicy R1 czy już dużo wcześniej. Oczywiście biorę pod uwagę tylko filmy, bo i NK i Legendy odpowiadają na to pytanie, przynajmniej częściowo.
Pojedyncze grupki pojawiły się praktycznie od razu, chociaż głównie na światach które wcześniej nie chciały uznać też Republiki jak Ryloth czy separatystyczna planeta Cassiana (walczył od 6. roku życia). W głównej mierze były to jednak różne galaktyczne "zadupia"... w dodatku również (z wiadomych względów) nie za bardzo przychylne Jedi...
Biorąc pod uwagę że zgodnie z filmami 2000 systemów to była na tyle mała grupa że ich petycją bez strachu można sobie było za przeproszeniem tyłek podetrzeć to o sporej liczbie przeciwników Imperium możemy chyba mówić dopiero w okolicach Łotra bo dopiero wtedy (i to po wielu wahaniach) zdecydowano się na otwarty sprzeciw (i wojnę) przeciwko Imperium (czyli dopiero wtedy mieli jakiś znaczący % poparcia)
No ale z drugiej strony, to Yoda ma niewielu sojuszników i jego walka jest przegrana. Mimo to jego wygnanie jakiś cel ma, bo gdy młody Skywalker przybywa na Dagobah, to przekazuje mu sporo wiedzy. Luke z kolei Rey zniechęca, nastawia przeciw idei wskrzeszaniu Jedi.
W dodatku walka Luke`a nie jest przegrana. On wręcz opuścił swoich przyjaciół w najcięższych chwilach. Nie wiem, nie pasuje mi to.
Ludwik napisał:
Bo według mnie taki właśnie kierunek dla tej postaci sugerują filmy. "Powrót Jedi", sama nazwa wskazuje, że oto w osobie Luke`a się ma odrodzić Zakon
-----------------------
Film nie jest do końca "stanowczy" w tej kwestii. Zakończenie "Powrotu" jest o wiele bardziej subtelne i otwarte, niż mogłoby się zdawać. Są w filmie również cienie wcześniejszej wersji scenariusza, która w ogóle nie kończyła się happy endem w klasycznym rozumieniu. Lucas nie zdecydował się na pierwotną wersję, żeby nie dołować publiki. Ale też nie wywalił jej zupełnie.
Dlatego TLJ jest jak najbardziej logiczną konsekwencją zakończenia ROTJ. A to, że jest to trochę smutna i przez to bardzo życiowa historia, to już inna sprawa.
Nie oszukuj się, nie jest.
Cała dotychczasowa historia miała następujący morał: nawet w najgorszym złym drzemie jakaś iskierka dobra i warto o nią walczyć. Jedynym, któremu się udało to dostrzec i udowodnić, że tak jest był Luke Skywalker, który w Powrocie Jedi dokonuje niemożliwe: dokonuje odkupienia swojego ojca i przywraca równowagę mocy.
Ewolucja Luke`a z poziomu najbardziej wierzącego w dobro Jedi, do poziomu typa, który prawie atakuje swojego siostrzeńca we śnie jest niewyobrażalnie denna i głupia.
Już nawet nie chodzi o to, że nie ma sensu pomysł, że Luke przegrał życie, stał się odludkiem i zawiódł. OK - można przyjąć taką koncepcję. Ale na litość: pokazywanie Luke`a jako maniaka niepanującego nad sobą i będącego w wieku dojrzałym kopią Anakina, który mordował Tuskenów (a nawet gorzej, bo sorry, ale Tuskeni to jednak tacy niewinni nie byli) to masakra wszystkich sześciu epizodów, a nawet siódmego.
Tym bardziej jest to idiotyczne, że Ben Solo w tym momencie nikogo nie zabił, nic złego jeszcze nie zrobił, ogólnie Luke miał tylko jakieś subiektywne, chwilowe przeczucie, że może w przyszłości będzie sprawcą cierpienia. Tyle, że Luke dobrze wiedział od Yody ze szkolenia z Dagobah (i od Obi-Wana), że przyszłość jest w ruchu i mamy na nią sami wpływ, a do tego przedtem nie miał problemu by walczyć o odkupienie Dartha Vadera, swojego ojca. A tutaj, jego własny siostrzeniec nagle budzi w nim żądzę mordu.
To nie trzyma się kupy.
Jak chcieli tak to pokazać to trzeba było dodać, że Ben dopuścił się już jakichś odrażających zbrodni, albo cokolwiek. Innymi słowy: nawet jeśli założymy, że taka ewolucja Luke`a ma sens (choć ma bardzo znikomy) to sposób pokazania tego jest tak żałosny i odrealniony, a do tego mieszający z błotem Luke`a, że dochodzi do masakry całej spójności uniwersum. Jest to o tyle głupie, że obok mamy ciągle kryształowo czystą Mary Rey Sue, a Luke cofa się w rozwoju do poziomu jakiegoś Rosha Penina.
Tylko że w ROTJ Luke mimo wszystko dalej był tym naiwnym chłopakiem z Tatooine a jego cała wiedza o Jedi to wyidealizowane bajeczki Kenobiego?
I to nie tak że jest w ROTJ oazą spokoju, traci nad sobą panowanie i to więcej niż raz....
Teraz dodaj do tego fakt że Luke po ROTJ poznał prawdę o Jedi, jakimi hipokrytami i arogantami oni byli oraz że to oni stworzyli Vadera również poprzez przymykanie oka na jego małe kroczki ku CSM.
Nie wiemy jakie dokładnie problemy stwarzał młody Ben Solo, ale podejrzewam że wystarczające by w połączeniu z wizją Luke`a (która w TESB sprawdziła się w 100% ) przy jego porywczości odziedziczonej po ojcu przeszło mu przez myśl zabicie problemu w zarodku...
Oczywiście tak jak w ROTJ w końcu się opamiętał, ale tym razem odrobinę za późno...
Tak więc pomimo tego że Ci się to niepodoba, ta wersja bardziej trzyma się kupy niż idealny Skywalker bez skazy przez kolejne 30 lat nonstop zbawiający galaktykę
Tyle, że w ROTJ Luke mimo wszystko uratował już Dartha Vadera i odrzucił przemoc w starciu z samym Imperatorem, a jego wiedza o Jedi pozwoliła mu pokonać Imperium?
I to nie jest tak, że chwilowa panowania nad sobą w konfrontacji z Vaderem jest porównywalna do chęci zadźgania siostrzeńca, który nic złego nie zrobił...
Teraz dodaj do tego fakt, że Luke po ROTJ szkolił w gruncie rzeczy dzieci i miał wielu uczniów, a innych Jedi nie było, przy czym znając dawne błędy Zakonu mógł bez problemu uniknąć ponownego ich popełnienia.
Nie wiemy jakie dokładnie problemy stwarzał młody Ben Solo, a więc to co podejrzewasz to twoje luźne domysły bez związku z rzeczywistością, co w połączeniu z chwilową wizją powinno od razu uświadomić Luke`a, że różnie to się może skończyć, bo w TESB potwierdziło się w 100% to, co mówił Yoda, że przyszłość jest w ruchu i trudno ją ujrzeć, a porywczość odziedziczona została wtedy stłumiona i działała na rzecz chęci ratowania przyjaciół...
Oczywiście w ROTJ sytuacja była zupełnie inna i Luke był znacznie młodszy, nie był nawet mistrzem Jedi, a tutaj jest głupszy niż jako farmer wilgoci na Tatooine.
Tak więc pomimo tego, że ci się to nie podoba, wersja Disneya w ogóle nie trzyma się kupy i bynajmniej nie jest to wcale kwestia alternatywy: Skywalker idealny, Skywalker debil z mieczem. Dałoby się - jak już pisałem - poprowadzić wątek podobnie, ale bez upokorzenia Luke`a do poziomu największego kretyna w historii Zakonu Jedi.
Jak niby wiedza o Jedi pozwoliła Luke`owi pokonać Imperium?
Polecam jeszcze raz zobaczenie ROTJ bo zacząć chyba należałoby od tego, że Luke wogóle nie miał w planach konfrontacji z Imperatorem?
W swojej naiwności miał nadzieję że Vader nie wyda go Imperatorowi? https://youtu.be/en8bh60K7m8?t=1m45s
Luke w ROTJ miał gdzieś Imperatora i walkę z Imperium, był zajęty własną krucjatą by nawrócić ojca zakładając że Imperator powinien wylecieć w powietrze razem z drugą gwiazdą śmierci po ataku rebeliantów...
I Imperium upadło przez wewnętrzne konflikty i plan Palpatine`a na wypadek jego śmierci, a nie działania terrorystów... a tym bardziej pojedynczego pionka z mieczem...
Ważny jest moment utraty kontroli - strach przed utratą kogoś/czegoś bliskiego... W ROTJ był to najpierw sojusz rebeliantów, potem Leia, w przypadku szkolenia Bena byli to pozostali uczniowie i Akademia... A ze słów Yody doskonale wiemy, że strach prowadzi do CSM, przez gniew, nienawiść aż do cierpienia...
Poruszasz tutaj bardzo ważną kwestię - "znając dawne błędy Zakonu mógł bez problemu uniknąć ponownego ich popełnienia".
Z tym, że w ocenie Luke`a (z czym do pewnego stopnia można się zgodzić) błędem było wogóle WYSZKOLENIE Anakina i PRZYMYKANIE oka na jego kroczki ku CSM...
Luźne domysły nie mające związku z rzeczywistością? TFA i TLJ jak mantrę powtarzają nam że Snoke od dawna mącił Benowi w głowie, a Leia oddała go pod opiekę Luke dopiero wtedy gdy sama przestała dawać sobie z tym radę...
TESB chyba też musisz sobie odświeżyć... W 100% to sprawdziła się wizja Luke`a o cierpiących przyjaciołach... Słowa Yody to tylko jeden z banałów Jedi o przyszłości w ruchu, swoją drogą dziwne słowa dla Zakonu opartego na przepowiedniach?
I gdzie w TESB ta porywczość jest stłumiona? Czyż porzucenie szkolenia i ruszenie na ratunek to nie jest porywcze zachowanie?
Człowiek uczy się całe życie... a porażki są jego nieodzowną częścią...
Luke poznał prawdę o zakonie z ery Ep I-III... no i fajnie. Co nadal nie tłumaczy przejścia od idealistycznego młodzieńca do cynicznego starucha.
Luke był "dziewiczą" nadzieją jedi, nieskalaną jakimiś dziadowskimi restrykcjami z epoki przed imperialnej. Nikt mu by nie zabronił założyć zakonu na nowych zasadach o bardziej ludzkim podłożu- jak choćby dopuszczenie wchodzenia w związki jak w legendach.
Cały myk ze zrobienia Luke`a dziada na wygnaniu pokroju Yody jest o kant d roztłuc.
Yoda doświadczył porażki całego zakonu, kiedy Luke praktycznie zbawił tego, który był na logikę nie do uratowania. Punkt wyjściowy obydwu postaci jak skrajnie różny. Luke nie doświadczył takiej porazki, żeby uczynić z siebie pustelnika cynika.... jak tak teraz myślę o Vaderze to w sumie jeszcze pięknie mi się dopełnia obraz tego jak bardzo ten johnsonowy Luke jest zdegenerowany.
Motyw z Kylo, którego ciągnie do ciemności to idealna okazja do przekazania Benowi historii Vadera i prawdy o finale życia jego idola.
Johnsonowy Luke nie dość, że sztucznie przekabacony- Kylo to naprawdę nie było nic ponad jego siły- to jest głupi ¯\_(ツ)_/¯
Ten film jest tak durnie naciągany psychologicznie. Nie daje nawet widzowi jakiś materialnych poszlak, cóż to ten Ben "w sobie miał".
Już na tym etapie masa ludzi widzi jaki ten film jest naciągany, a to ledwo na świeżo... co to dopiero będzie jak ludzie będą na niego patrzeć z perspektywy wielu lat ;D
Prawda jest taka, że Zakon Jedi nie jest warty przywracania... Gdybym ja był na miejscu Luke`a "trochę" by mnie to jednak ruszyło, po tylu latach poświęconych próbie przywrócenia Jedi z opowiadań Kenobiego okazałoby się że to wszystko kłamstwa... czy jak kto woli, prawda z pewnego punktu widzenia...
Yoda doświadczył porażki całego Zakonu, to fakt... ale ważniejsze jest to kogo Luke zawiódł - nie anonimową całą galaktykę czy Zakon z 10 tys. Jedi... Luke nie miał w sobie tego całego "nieprzywiązywania się", zawiódł SWOJĄ siostrę oraz SWOJEGO najlepszego przyjaciela popychając ich syna w objęcia CSM kiedy próbował go "profilaktycznie" zabić... Mimo wszystko wydaje mi się że taki rodzaj porażki jest trudniejszy do zniesienia...
Zakładasz że Kylo che być Vaderem już podczas szkolenia u Luke`a... z filmu jasno wynika jednak że to Snoke chce kolejnego Vadera, nie Ben...
Luke mówił prawdę - on mógł jedynie zmierzyć się z Kylo (i przez wszystko co wydarzyło się w ich "pojedynku" zapobiec jego dalszemu staczaniu się ku CSM) ale nie mógł go uratować, a to wszystko z jednego prostego powodu - to Luke stworzył Kylo Rena! Identycznie Kenobi nie mógł nawrócić Anakina w ROTS, bo to on był jednym z odpowiedzialnych za jego upadek.
Wątek bez sensu ale jest taki problem: ten schemat, jeśli został dobrze zagrany, świetnie się ogląda. A Hamill zagrał dobrze. Więc film wyszedł fajoski pod tym względem.
Okej Krogulcu, masz oczywiście dużo racji w tym co piszesz. Tak naprawdę są dwie luźno przenikające się kwestie:
1. Załóżmy na chwilę, że faktycznie TLJ dzieje się w "alternatywnytm" wszechświecie SW. Nic, co widzimy na ekranie nie wynika z wydarzeń ROTJ (poza podstawowymi sprawami jak imiona bohaterów i tym podobnymi detalami). Czy taka "reinterpretacja" losów Galaktyki i Luka Skywalkera nie jest ciekawa sama w sobie? W ogóle nie jesteś ciekawy co dzieje się w "wersji alternatywnej"? Na pewno będzie zaskakująco. Mi osobiście podoba się taka możliwość, zawsze.
2. Wracając do "ciągłości" fabularnej i spójności postaci Luka. Luke dość konsekwentnie jest przedstawiany w OT jako porywczy. Dobry chłopak ale furiat. W Imperium porzuca szkolenie, mimo apeli dwóch mistrzów, którzy, z tego co Luke wie, zawsze chcieli jego dobra. Ze słuchania Obi-Wana nie spotkała nigdy Luka żadna szkoda. Luke jest nieposłuszny i niezależny. Nie wierzy w "szkolenie" jako takie, uważa że nauczył się dużo, jest silny i da radę sam uratować przyjaciół. W "Powrocie" Luke w ogóle wygląda, i zachowuje się jak darksider (czarny strój, zachowania złe, bezwzględne i destruktywne). To prawda, ma szlachetny cel - wydarcie ojca Imperatorowi, ale tak naprawdę sam wpada w mentalną pułapkę zastawioną przez zgreda o zepsutych zębach.
Co zapowiada Mr Darth Sidious młodemu Lukowi? Mniej więcej to samo, co powiedział Vader - ukaże mu PRAWDZIWĄ NATURĘ mocy. Dwóch najlepszych koleżków, Vader & Sidious poddają Luke`a psychicznym męczarniom, wiercą mu w brzuchu dziurę tak długo, aż ten nie wytrzymuje i wpada w furię. W tym momencie naprawdę CHCE zabić swojego starego, Imperator pewnie jest drugi w kolejce. Luke ma ochotę na mord, mając ostatecznie na względzie "większe dobro", czyli "obronę" Lei. Powala Vadera, powstrzymuje się na moment przed ostatecznym ciosem. Moim zdaniem, szok na twarzy Luka i rezygnacja z zabicia ojca wynika z nagłej realizacji istoty planu Mr Sidiousa. Imperator faktycznie POKAZAŁ MU PRAWDZIWĄ NATURĘ mocy. Luke, porzucając spokój i równowagę, zdobył prawdziwą siłę! Jest w stanie zrealizować swój cel. Luke już to WIE! Od tej realizacji nie ma ucieczki. Nie można oduczyć się tej lekcji. W tej scenie, moim zdaniem, tak naprawdę triumfuje Darth Sidious, ponieważ, wszystko inne nie ma znaczenia - zwycięstwo czy zguba Rebelii, śmierć Vadera czy samego Imperatora - to wszystko ostatecznie blednie wobec faktu, że Imperator przekazał dalej IDEĘ. Zrozumienie. Chcąc nie chcąc, Luke został ostatnim uczniem Sidiousa. Zna już "nauki Sihtów", czyli prawdę o dwoistej naturze Mocy, i tak długo jak będzie żył, owej prawdy nie zapomni, ponieważ doświadczył jej na swojej skórze. Jak będzie widział w przyszłości "Dogmatyczne i wąskie rozumienie Mocy prezentowane przez Jedi", tego już nie wiemy.
Wychodząc na chwilę z fantazji "in-universe", ja osobiście muszę przyznać, że dwoista natura Mocy (i nie tylko) subtelnie zasugerowana w TLJ, jest bardzo ciekawym i o wiele dojrzalszym konceptem niż ten w sumie bajkowy i trochę dziecinny podział dobro-zło.
Wracając do TLJ. Załóżmy na chwilę, że to wszystko powyżej miało miejsce. Luke kroczy po cienkiej lini pomiędzy światłem i ciemnością. Być może, Snoke sprytnie manipuluje Benem, przestrzegając go w ten sposób: "Myślisz, że Jedi są tacy dobrzy? Wujek spróbuje zabić Cię we śnie". W młodym kiełkuje niepokój. Luke wyczuwa go, widzi niewyraźnie zarys przyszłości i zgodnie ze swoją porywczą naturą - ale również "pamiętając" nauki Sidiousa - chce "większego dobra", popełniając "mniejsze zło". I w tym momencie jest prawdziwym Darksajderem, koszmarnie wyglądającym potworem, tak jak widzi go Ben. I czy nie jest to fajne "odwrócenie" Sithowej tradycji mordowania mistrza przez ucznia? Tutaj mistrz chce zabić ucznia.
Tak czy owak, wszystko kończy się katastrofą. Luke słusznie obwinia siebie. Jest "niedoskonałym" Jedi. Szuka odpowiedzi w życiu pustelnika. Studiuje historię Mocy i utwierdza się w przekonaniu o inherentnej słabości Jedi. Dlatego, mówi, Jedi muszą się skończyć. To oni są źródłem nierównowagi.
Ja tak mniej-więcej widzę TLJ i jego łączność z ROTJ. Być może jest to zupełnie bez sensu dla niektórych, zgadzam się. Ale wg mnie Gwiezdne Wojny powinny polegać na ciągłej "reinterpretacji" wydarzeń i koncepcji. Tylko wtedy będzie to ciekawe. Inaczej wpadniemy w "wąski i dogmatyczny punkt widzenia SW".
To wszystko było punkem drugim. UFF! Pozdrawiam.
darth_numbers napisał:
w sumie bajkowy i trochę dziecinny podział dobro-zło.
-----------------------
Przepraszam - źle się wyraziłem. To nie jest "bajkowe". Bajki za starych czasów miały w przystępny sposób uczyć dzieci prawd o świecie. Opowieści o tryumfie dobra nie są bajką. Są szkodliwym kłamstwem.
Gwiezdne Wojny były, i pozostają filmem głównie dla młodszej widowni. Dlatego wg mnie TLJ jest bardzo dobrą bajką, ponieważ uczy prawd o świecie ("moralizowanie" w Krogulcowym temacie), i wywala przez okno niefortunną konkluzję ROTJ (jedną z możliwych konkluzji) o tryumfie dobra.
-W "Powrocie" Luke w ogóle wygląda, i zachowuje się jak darksider (czarny strój, zachowania złe, bezwzględne i destruktywne).
Co???
Hmm, dokładnie to co pogrubiłeś?;p
- https://vignette.wikia.nocookie.net/deathbattle/images/b/b6/Luke_Skywalker_ROTJ.jpg/revision/latest?cb=20140710010637
- w pałacu Jabby dusi Mocą strażników
- próbuje oszukać Jabbę za pomocą Mocy, a gdy to się nie udaje przyciąga blaster z zamiarem zastrzelenia go
- nad jamą Sarlacca grozi Jabbie śmiercią
- po zabiciu Jabby przez Leię i zneutralizowaniu przez Luke`a wszystkich potencjalnych zagrożeń praktycznie bez większego powodu wysadza całą barkę w powietrze nie wiedząc czy wszystkie postronne osoby jak np. zespół muzyczny zdążyły się ewakuować
- kiedy Vader przyprowadza go przed oblicze Imperatora ten sięga po miecz by zabić siedzącego, bezbronnego starca
- na słowa Vadera reaguje niesamowitym gniewem i agresją i nie przestaje go atakować aż nie odcina mu ręki, pewnie zabiłby go gdyby nie zrozumiał że dalsze poddawanie się CSM i skończy jako "more machine than man, twisted and evil" a z jego wzroku wynika że sztuczna ręka nie za bardzo mu odpowiadała;p
Nie wiem jak dla Ciebie, ale jak dla mnie to całkiem spora lista darksajdowych zachowań jak na wzór cnót wszelakich jaki niektórzy chcą z Luke`a zrobić ;p
Akurat to Jedi kantowali mocą. Vide Mroczne Widmo, Vide Nowa Nadzieja. Z Jabba che się dogadać polubownie. Dobrowolnie się udaje aby przekabacić Vadera. Wg mnie winien skupić się tam na wykończeniu Imperatora.
Luke zabił mnóstwo ludzi, np. całą załogę Gwiazdy Śmierci. Jeden Palpatine więcej by nie robił specjalnej różnicy.
-- po zabiciu Jabby przez Leię i zneutralizowaniu przez Luke`a wszystkich potencjalnych zagrożeń praktycznie bez większego powodu wysadza całą barkę w powietrze nie wiedząc czy wszystkie postronne osoby jak np. zespół muzyczny zdążyły się ewakuować
Ja bym tu widział likwidację niewygodnych świadków.
Całkiem przypadkiem tu zajrzałem, bo nadal tkwię w postach z zeszłego roku, ale chciałem zdementować przynajmniej jedną kalumnię:
"- kiedy Vader przyprowadza go przed oblicze Imperatora ten sięga po miecz by zabić siedzącego, bezbronnego starca"
Otóż nie, Luke _ratuje_ bezbronnego starca, przed jego prawie do szpiku złym uczniem!
1. Vader chciał knuć z synem w celu usunięcia Imperatora, czemu Luke dzielnie się oparł, ponosząc przy tym znaczny uszczerbek na zdrowiu.
2. Luke to Jedi, nawet Palpatine to przyznał.
3. Jako Jedi Luke miał wizję Mocy, w której dostrzegł co się dzieje, gdy miecz świetlny leży przy MocnoCiemnym, a w okolicy jest jego protegowany, który chce się pozbyć największego wroga.
4. Chwytając miecz Luke uratował bezbronnego starca.
Kalumnia obalona.
Ad.1 Jeśli chodzi Ci o stratę ręki to był rewanż za uszkodzone ramię, żadnej propozycji wspólnego rządzenia JESZCZE tam nie było;p
Ad.2 A od kiedy Jedi to synonim dobra? Na podstawie prequeli i TLJ to bym prędzej powiedział że Jedi to synonim hipokryty;p Nawet Luke to przyznał;p
Ad.3 Zdjęcie z filmu jasno pokazuje kto napadał a kto bronił staruszka;p https://cdn.flickeringmyth.com/wp-content/uploads/2015/11/star-wars6-movie-screencaps.com-12421-600x255.jpg
Ad.4 Kiedy plan z mieczem zawodzi, Luke robi oczka kota ze Shreka i próbuje wziąć na litość Vadera by ten wrzucił staruszka do szybu...
Tak więc wszelkie znaki na niebie i ziemi sugerują że Luke zaplanował śmierć starszego pana i konsekwentnie dążył do realizacji tego planu;p
Ad1. Szczegóły. Stracił rękę? Tak. Dowiedział się, że Vader dybie na legalnego władcę? Tak. Odrzucił hańbiącą propozycję? Tak. Znalazł rękę, aby mu ją przyszyli w Trzebnicy? Nie. Czyli poniósł poważny uszczerbek dowiadując się o spisku.
Ad2. A gdzie jest, że Jedi są dobrzy? Jedi jest potrzebny, aby wizję (czarnego typa kręcącego mieczem w staruszku) zrozumieć. Padawan to za mało (Vader będąc Anakinem nie wyłapał o co loto z małżonką).
Ad3. Vaderowa propaganda. Vader, gdy zrozumiał, że jego plan upadł i Luke chwytając miecz uratował staruszka, sam włączył miecz niebieski, przyciągnął go razem z opierającym się Lukiem i zablokował własnym czerwonym zawczasu włączonym. Nieudolna próba odkręcenia własnej winy, bo 4.
Ad4. Luke jedynie poprosił tatę, aby ten porozmawiał ze swoim szefem o tym, że rażenie bohatera prądem nie przystoi (to fakt powszechnie znany, nawet zazwyczaj spokojny pan Paradys miał z tym problem). A że Vader wykorzystał okazję, aby przejąć władzę, to trudno mieć o to pretensje do bezbronnego Luka, który jest od całej sytuacji ładnych parę metrów.
Luke uratował staruszka i nie o ojca tu chodzi. ~
Smok Eustachy napisał:
Co???
-----------------------
Czy widziałeś film p.t. "Powrót Jedi" prod. USA (1983), dozwolony od lat 12?
Z perspektywy OT to ma jeszcze mniejszy sens niż z perspektywy EU.
OT kończy się Lukiem po jasnej stronie mocy, będącym odnowicielem Zakonu i odkupicielem największego zła w Galaktyce.
W EU Luke przez pewien czas jest po jasnej stronie mocy nawet. Gdyby Disney miał mózg i dali np. retrospekcję z Mrocznego Imperium to nagła chęć mordu Bena trzymałaby się znacznie bardziej kupy niż po kasacji EU.
Tak, że: z perspektywy Nowego Kanonu Disneya = uznającego OT ta historia Luke`a jest totalną bzdurą. Z perspektywy EU, gdzie Luke był przekoksem, ale popełniał masę błędów na prawie każdym kroku to dałoby się bardziej obronić, ale dalej byłoby bez sensu.
Krogulec napisał:
Tak, że: z perspektywy Nowego Kanonu Disneya = uznającego OT ta historia Luke`a jest totalną bzdurą.
-----------------------
To że tobie nie podoba się historia Luka w NK i twoim zdaniem nie jest tak dobra jak we wspaniałych Legendach, nie oznacza, że jest bzdurna. Jest dużo niewiadomych, ale opierając się na wszystkim co wiadomo o Luku w NK jego historia jest spójna i sensowna.
1) Luke poszedł zabić Bena, ALE SIĘ OPAMIĘTAŁ I SIĘ Z TEGO WYCOFAŁ. Miał chwilę zwątpienia i zagubienia, którą przezwyciężył, ale która miała fatalne skutki. Nikt nie jest idealny i każdy popełnia błędy. Za swój błąd Luke słono zapłacił.
2) Sam Yoda z początku nie chciał szkolić Luka tylko Leie. Uważał, że w chłopaku jest zbyt dużo złości i jest zbyt niecierpliwy, a to są cechy które prowadzą na ścieżkę CSM. Pomiędzy ANH i TESB, Luke ma momenty gdy brak mu cierpliwości i opanowania i w których skłania się ku CSM, ale za każdym razem się opanowywuje. Dokładnie to samo dzieje się kiedy pokonuje Vadera w ROTJ i to samo może się dziać w przyszłości.
3) Luke w ROTJ ma ~23 lata, a w chwili gdy Ben zniszczy jego zakon Luke jest 20-25 lat starszy. Przecież przez taki okres czasu ludzie się zmieniają, czasami bardzo mocno. To, że ktoś jest dojrzalszy nie oznacza, że zawsze podejmuje mądre decyzje i nadal kieruje się ideałami ze swojej młodości. Luke zobaczył, że nie wszyscy traktują go jako bohatera, niektórzy uznają go jako oszusta i kryminalistę, a całą historię OT uznają za ściemę i przekręt w przejęciu władzy przez NR. Luke zawiódł się na zakonie Jedi. Podczas swoich podróży i badań odkrył cykliczną naturę walki światła z ciemnością i ogromną cenę jaką płaci za to galaktyka. Nikt mi nie wmówi, że takie sytuacje nie zmieniają człowieka.
4) Skąd wiesz, że "Ben Solo w tym momencie nikogo nie zabił, nic złego jeszcze nie zrobił, ogólnie Luke miał tylko jakieś subiektywne, chwilowe przeczucie, że może w przyszłości będzie sprawcą cierpienia."? Argument bzdurny i wyssany z palca, przecież w tej chwili nie wiemy nic o dorastaniu, zachowaniu i szkoleniu Bena.
Jak do tych wszystkich teorii o tym jak to Luke w ROTJ był skończonym bohaterem pasuje w takim razie Dark Empire i jego przejście na Ciemną Stronę?
Czysta ciekawość ;p
Kathi Langley napisał:
Jak do tych wszystkich teorii o tym jak to Luke w ROTJ był skończonym bohaterem pasuje w takim razie Dark Empire i jego przejście na Ciemną Stronę?
Czysta ciekawość ;p
-----------------------
Raczej średnio. Ale raczej Dark Empire był dosyć krytykowanym tworem, również za to. No i Dark Empire nie był tak zaciekle broniony
A na marginesie to i tak w Dark Empire wyjaśnili to o wiele lepiej niż w TLJ i miało to więcej sensu
Tylko, że tutaj Luke jednak NIE przeszedł na ciemną stronę, mimo wszystko.
I dlatego to jest takie fajne, bo unika prostych odpowiedzi. I bardzo, bardzo życiowe.
Finster Vater napisał:
Tylko, że tutaj Luke jednak NIE przeszedł na ciemną stronę, mimo wszystko.
I dlatego to jest takie fajne, bo unika prostych odpowiedzi. I bardzo, bardzo życiowe.
-----------------------
Tak jak pisałem. Dla mnie ten pomysł w Dark Empire był kiepski i w TLJ też jest kiepski. W ogóle porównywanie TLJ i Dark Empire wydaje mi się trochę zabawne, ale może faktycznie to ten sam poziom Dark Empire zrobiło to o tyle lepiej, że zachowanie Luke`a bardziej pasowało do jego charakteru - przyłączył się do imperatora chcąc zniszczyć go "od środka" - naiwne i w swoim zamyśle szczytne.
Proszę to usunąć, bo wprowadza tylko niepotrzebne zamieszanie i szkaluje dobre imię Luke`a ewentualnie Dark Empire (już sam nie wiem co gorsze)
Kurcze, przegapiłem wcześniej fragment o Dark Empire, a akurat to dzieło miałem okazję przeczytać.
Gdyby Disney miał mózg i dali np. retrospekcję z Mrocznego Imperium to nagła chęć mordu Bena trzymałaby się znacznie bardziej kupy niż po kasacji EU.
Leczenie TLJ i NK retrospekcją z Mrocznego Imperium
MISZCZ!!!
Spróbuję jakoś zebrać swoje myśli odnośnie TLJ. Na wstępie zaznaczę, że w niejednym aspekcie budzi moje ambiwalentne uczucia, ale jednak po kilku dniach mogę powiedzieć, że moja ocena jest jednak pozytywna, gdyż bardziej cenię zalety filmu - tak już mam z Gwiezdnymi wojnami, nawet z PT, w których staram się szukać jak najwięcej pozytywów
Zacznę może od "złych wieści", czyli co mi się nie podobało. Gdybym miał możliwość zmienić tylko jeden jedyny element filmu bez zastanowienia wybrałbym humor, który momentami kompletnie psuł dla mnie dynamikę akcji, a mnóstwo żartów było nietrafionych. Może po prostu nie odpowiada mi poczucie humoru Riana, bo uważam je za najsłabsze i najmniej pasujące do SW z dotychczasowych tworów Disneya, przez co czasami brakowało mi klimatu Gwiezdnych wojen.
Abramsowi w TFA udało się uchwycić ducha OT, co nie jest sprawą łatwą, wbrew tym, którzy twierdzili, że wystarczy skopiować scenariusz (co potwierdza niejeden nieudany remake filmów z lat 80.), Johnson zaś moim zdaniem nie do końca to czuje i odnoszę wrażenie, że z tym samym scenariuszem JJ zrobiłby jednak bardziej dynamiczny obraz. Całkowicie nie rozumiem kilku podjętych decyzji realizacyjnych, na przykład dziwaczną scenę z Maz, jakby nie mogli "zwyczajnie" z nią porozmawiać, czy Leię w kosmosie (kwestia lekkiego pchnięcia Mocy mi nie przeszkadza, ale wizualna sztuczność trochę razi) lub okrutnie nudny wątek w kasynie, który przynajmniej prowadzi do poznania DJ, będącego fajną postacią - chciałbym go jeszcze ujrzeć w IX. Jeszcze jeden kamyczek do ogródka Riana: zepsucie BB-8, który był uroczy w TFA (jak nie przymierzając Porgi w TLJ ), a tutaj zmienił się w Terminatora...nie, nie, zdecydowanie wolę poprzednią wersję.
Mieszane uczucia mam wobec muzyki - niby jest ok, ale nie zachwyca niczym nowym. Szkoda.
No dobra, skąd zatem pozytywny odbiór filmu?
Przede wszystkim zawdzięcza to scenie śmierci Snoke`a, mimo że trochę żałuję, iż (najprawdopodobniej) nie zobaczymy go w IX - jest to zaskakujący zwrot akcji, niesztampowe rozwiązanie wprowadzające ciekawy wątek przejęcia władzy po stronie CSM, tego jeszcze na ekranie nie oglądaliśmy. Sam motyw zgładzenia podstępem swojego mistrza, jak i sposób realizacji uważam za majstersztyk. Kylo przechytrza potężnego Snoke`a, z którym wie, że nie miałby szans w bezpośredniej walce - toż to czysta CSM w działaniu - no bo jak zginął przesławny Plagueis? Re-we-la-cja!
W ogóle muszę przyznać, że każda - no nie było ich dużo niestety, to fakt - scena z Supreme Leaderem była fantastyczna.
Bardzo interesujący jest Kylo Ren - jedna z najciekawszych postaci nowej trylogii, świetnie zagrana przez Drivera, którą lubiłem już, wbrew wielu marudom (;p), po TFA, a tutaj jeszcze bardziej rozwinął skrzydła, a jego relacje ze starym oraz obecnym mistrzem mógłbym oglądać jak najdłużej, najlepiej kosztem przygód Finna i Rose (co ciekawe same ich postacie mi nie przeszkadzają, uważam, że były dobrze zagrane, nie irytują mnie, ale - poza sceną poznania i ogłuszenia - ich wątek jest wyjątkowo nudny). Tak samo interakcje Bena z Rey (która jednak trochę zeszła na drugi plan w porównaniu do VII, gdzie wypadła moim zdaniem trochę lepiej) jak najbardziej na plus i niecierpliwie czekam na ich dalsze losy.
Można się zastanawiać nad losem Luke`a po ROTJ, czy podjęto dobre decyzje itd., ale jednym z największych plusów jest i tak bezapelacyjnie Mark Hamill, który rewelacyjnie odegrał najpierw załamanego, a potem pogodzonego ze sobą starego Jedi, czapki z głów przed jego popisem aktorskim, po prostu genialny! Pomysł, że to Skywalker "stworzył" Kylo Rena jest może kontrowersyjny, ale na pewno bardzo mocny i dobrze tłumaczy zachowanie młodego Solo oraz jego nienawiść do wszystkiego, a także poczucie osamotnienia. Podobały mi się jego rozmowy z Rey, gdy już wyszedł ze swojej skorupy, rozbawiła mnie pierwsza lekcja ze źdźbłem trawy, ich krótka potyczka też ciekawa.
Ze Skywalkerem są związane jeszcze tak rewelacyjne sceny jak konfrontacja ze swoim siostrzeńcem, poprzedzona przezabawnym strzepnięciem pyłku po zmasowanym ostrzale FO ("Do you think you got him?" - kurde, jednak przekonałem się do Huxa, który w TFA zraził mnie tą groteskową przemową, a tutaj jednak nie wydaje się taki głupi jak na pierwszy rzut oka, dodałbym tu jeszcze moment próbę zabicia swojego rywala do rządzenia, a potem "long live the Supreme Leader!" ), czy krótka dyskusja z Yodą i ogólnie cały koncept zrozumienia błędów starych Jedi (co poniekąd doprowadziło paradoksalnie do stworzenia Kylo, bo Luke chciał być mądrzejszy od poprzedników i zapobiec zawczasu powstaniu nowego Vadera).
Podsumowując, mimo że czasem trochę brakowało mi klimatu OT i raził nie zawsze wpasowany humor, to głównie dzięki grupie Kylo-Rey-Snoke-Luke całość oceniam na plus i uważam, że dla samych scen w sali tronowej Supreme Leadera oraz gry Hamilla warto udać się na seans.
Długo sie zbierałem do napisania tego posta ze wzgledu na skrajne uczucia jakie wywołała we mnie kontynuacja gwiezdnej sagi. Na wstepie zaznacze, ze nie bylem disnejowym sceptykiem (czy jak to teraz sie mowi hejterem) umiarkowanie podobało mi sie TFA (kreacja swiata na minus, fabula na plus/minus postacie wielki plus) i byłem zachwycony huncwotem raz (kreacja swiata i fabuła na wielki plus postacie plus/minus) dlatego tez do 8 czesci sagi podchodzilem z czystą głową, czułem, że naprawde Rian moze zrobic film dla mnie, ba dla wszystkich fanów. Wychodzac pierwszy raz z kina nie czułem nic. Wychodząc drugi raz z kina czułem spoko kino przygody, duch gwiezdnych wojen natomiast przepadł bezpowrotnie i nawet 222 seans nie sprawi, że taki stan rzeczy się zmieni. Co wedlug mnie nie zagrało? Co jest swietne? Co jest tak słabe, że nie powinno istnieć w żadnym świecie możliwym? Zapraszam do przeczytania mojego SUBIEKTYWNEGO zbioru przemyśleń.
Fabuła: Zajmuje miejsce, odstawiam napój, oglądam 20 minut reklam i mamy to! Są napisy! W tym momencie świat mógłby przestać istnieć bo liczyly sie tylko one - wolno zjeżdżające w dół ekranu, i ja w kinowym fotelu. Jedyny moment kiedy tak naprawdę czułem moc. Pierwsze minuty spowodowały już lekką konsternacje. Powiem wprost, humor, który pasuje do marvela niekoniecznie pasuje do Gwiezdnych Wojen. Żarciki między Poe a Huxem według mnie były słabe i nijak pasowały do świata star warsow. Rian w tej materii mógłby uczyc się od ekipy z łotra gdzie humor był bardziej naturalny i nie powodowal zażenowania. Sam atak pojedynczego myśliwca na niszczyciel Huxa..wiem, że mamy tu ekspertów od taktyk wojennych wiec zostawie to bez komentarza ale dla mnie była to przesada nawet jak na gwiezdne wojny xD. Generalnie wątek ewakuacji i cały pozniejszy trzon filmu to mocno dysksusyjna kwestia. Miał swoje mocne momenty (sama postać admirał Holdo, ostatni bastion na Crait czy przewrot nieco naiwnego Poe) ale miał tez momenty gdzie czułem się jakby pan Rian wparował mi na chate w srodku nocy, napluł w twarz i poprzewracal wszystkie gwiezdno wojenne artefakty z moich półek (Ackbar potraktowany jak pierwszy lepszy karaluch, czy Leia wyfrunięta jak u Łony w rozmowie z katem). Szczerze? Patrząc na film sam w sobie główny trzon bardziej na plus takie 4/6
Wisienka na torcie: Wątek Luke`a. Krótka piłka, Luke moich marzeń, uwielbiam patrzeć jak wyidealizowani bohaterowie z dzieciństwa stają sie zgorzknialymi starcami, ktorym życie dało w kość. Na ekranie lubie pot, płacz i łzy dlatego taka wizja podoba mi sie bardziej niż wielkiego mistrza na kiju. Stary kanon dla mnie sie po nejce skonczyl osobiście a wizja Luke`a jako mentora zakonu słabo napisanych postaci niestety do mnie nie przemawiała. Co w tym wątku do mnie nie trafia to to, ze jest go tak mało. Nie wiem gdzie Rian podział rozum i godność człowieka wycinajac takie sekwencje jak 3 lekcja Rey (mówi o niej w wywiadzie) albo rozmowy Luke`a z duchem (concept arty) na rzecz najwiekszego rakowiska i porażki jaka spotkała star warsy od czasów krolika Jaxona. Oczywiscie chodzi tu o wątek..
Canto Bight - czyli jak umarło we mnie dziecko
Lubie Finna, w porownaniu do Poe`a jego humor nie jest aż tak uciążliwy tylko no własnie..ja dla chłopaka za bardzo nie widziałem miejsca po 7, no bo co miał robic? Rey leci na wyspe Poe szczela a biedny Finn? Moze co najwyżej zostać statystą albo przelezakowac cały film. No ale Rian - mądra głowa, wymyślił plan, ze wysle go na pozbawioną sensu misje na jakiś drugi koniec galaktyki (obczajcie oficjalną mape XD to leży po przeciwnej stronie do cholery!) z uroczą azjatką nacechowana ideologią ksiezniczek disneja. I tu zaczynają sie schody. Poe w kasynie był zadowolony, Rose kręciła nosem a ja.. a ja stwierdziłem, że to nie jest moja galaktyka. Kosmici to jest element, za który najbardziej pokochałem Gwiezdne Wojny. Pamiętam jak za dzieciaka katowalem sceny z kantyny i palacu jabby ("wow co to za diabeł tam siedzi!", Labria z kantyny do dzisiaj wzbudza mój niepokój) a tutaj? Dla mnie to był miks facetów z czerni i tego spin offu ze swiata Pottera. Zupełnie tego nie czułem, a na scenie jak ten mały pierdziel wrzuca w bb 8 monety po prostu załamałem ręce. Nie chce syndromu małej galaktyki jak w rebelsach gdzie budżet odcinka to dwa worki ziemniaków więc używają tych samych postaci bo ich nie stać ale zeby nie wrzucić twilleka czy rodianina do STAR WARSÓW?? Przecież to jest znak rozpoznawczy gw. Nie wiem jak wy ale mnie to zupełnie odrzuciło. Po mini zawale nadszedł kolejny. Słodka parka na grzbiecie kosmicznego konika na tle księżyca. Super scena ale ku*wa do "mustanga z dzikiej doliny 2" a nie gwiezdnych wojen. Moj disnejometr wywaliło poza skale. Ta scena to był moj star warsowy gwóźdź do trumny. To juz nie są moje zabawki, nie moj swiat i nie moj klimat. Przepraszam Finn ale mogłes przespać ten film, nic byś nie stracił.
Bohaterowie
Legendy z offu: Zaczne od tego wątku bo scisle sie wiąże z powyzszymi wypocinami a poza tym oddaje mini hołd legendom mojego dziecinstwa, ktore na moim video ratowały galakyke wiele razy. Nie wiem jak w taki sposob mozna pozbyc sie bohaterow pokroju Ackbara, o ktorym ledwo wspomniano, Niena, który nie powiedział ani jednego słowa czy Wedge`a, którego mozna usprawiedliwić bo aktor nie chciał grać no wiec nic sie z tym nie dało zrobić. To wedlug mnie pokazuje stosunek Ryana czy Disneya czy kogokolwiek kto ma na to wpływ do fandomu. "Siemano mamy was w dupie, przeciez ten cały Akarb czy Rackbar był 5 minut w VI czesci no to co za roznica. Zrobimy wybuch odstrzelimy go i po sprawie." Typowe korpo, jestem pewien, ze wieloletni fani przezywali te wydarzenia tak samo jak ja. Tyle ksiazek, tyle komiksow, sztandarowa kwestia "it`s a trap" a oni pozbyli sie go jak zwykłego statystę, smutne
Rodzenstwo: Tu na wielki plus. Ostatnia rola kochanej Carrie i mistrz jedi jakiego sobie wymarzylem. W VII podobała mi sie najmniej, w VIII jej charyzma wylewala sie z ekranu.
C3PO i R2D2: Roboty tez potraktowane po macoszemu ze względu na to, ze disnej bawi sie teraz swoją zabaweczką (bb8) i raczej tak juz zostanie. Kwestie C3PO jak za starych dobrych lat o r2 praktycznie nic nie mozna powiedzieć oprocz tego, ze był i puscił w jednej scenie klasyczny komunikat.
Chewie: zupełnie bez wyrazu. Tu polecial, tam zjadł. Zdecydowanie bardziej podobał mi się w 7 tu nie bylo za bardzo czasu ale tez pomysłu. Han i Chewie to jeden byt, bez siebie nie istnieją.
Lando: xD
Rey i Kylo: o tej dwójce juz tyle napisano, ze nie ma sensu powtarzać tego samego. Kylo po 7- przy ocenie tej postaci wstrzymywalem się. Stwierdzilem, ze na chwile obecną nie podoba mi sie taki antagonista - co nie znaczy, ze Driver slabo gral, był swietny ale ja oczekiwałem twardziela a nie placzka. Po 8 wedlug mnie jest to najlepsza, najbardziej wiarygodna postać nowej trylogii. Driver to jedna z jasniejszych gwiazd mlodego pokolenia. Kocham u Jarmuscha, kocham u Scorsese, kocham w Gwiezdnych Wojnach. Dziekuje, jest super.
Przez to poprzeczka jest zawieszona tak wysoko, ze niestety Rey miejscami mu nie dorownuje (i nie chodzi tu o aktorskie rzemiosło) tylko przy Kylo jej wątek nie wydawał mi sie az tak ciekawy. Paradoksalnie Rey trafiła miedzy mlot a kowadlo. Na wyspie całą uwage absorbowal Luke u Snoke`a Kylo. No cóż, zobaczymy co sie stanie w 9, tak jak przy Kylo po 7 tak i tu na chwile obecną zawieszam osąd.
Hux i reszta cyrku: Generał z mostka niszczyciela, który grał w filmie 10 minut był sto razy lepszą postacią niz ta banda dyletantow.
Phasma: Wiecie dlaczego Boba był fajny? Bo to byl wypadek przy pracy. Wiecie dlaczego szturmowiec z 7 części krzyczacy traitor! byl fajny? Bo to byl wypadek przy pracy. Sa to niezamierzone efekty pracy przy filmie, ktore obrosly kultem w pewnych kręgach. Podstawianie nam czegoś pod nos i wmawianie "to jest super" nigdy nie wyjdzie, przykro mi. Dobrze, ze spadła.
Hux: Mimo, ze Rian zrobił z niego debila i tak go lubie (glownie przez pryzmat aktora). Dwie sceny zapadly mi w pamieci. Sala tronowa i powtorzenie komendy po Renie na crait. Wiemy kto rzadzi armią i jest to ciekawy wątek. W 9 czesci mozna to fajnie rozwinac i uratowac postac na co po cichu licze.
Snoke: tu tez krotka pilka. Ten watek albo mogl mi sie podobac albo nie, nie ma nic po środku. Mi sie podobał aczkolwiek jestem wkurzony na brak backstory. I argument, że palpi tez nie mial backsotry jest według mnie trochę nietrafiony bo to na co mozna bylo sobie pozwolić w latach 80 gdzie eu kiełkowało wypada blado teraz. Rian co do jednego mówił prawde, Snoke go nie obchodzi. To zabaweczka abramsa i jak bedzie chcial to se go wskrzesi na starkillerze II czy gwiezdzie smierci III. Pozyjemy zobaczymy
Jak o kims zapomniałem wspomniec (oprocz Holdo) to znaczy, ze nie byl tego wart i szybko mi wylecial z głowy. Del Toro zawsze na propsie a Poe Dameron tylko strzela i nic nie robi wiec nie wiedzialbym co tu dodac.
Muzyka: Niestety jest gorzej niż przy TFA. Nic nie zapadło mi w pamięci, ani jeden kawałek. Byla to nieodzowna część SW wiec poglebia to tylko moje uczucie obojetnosci.
Efekty: Lokacje są piękne. Tylko te kasyno okropne wyrzucic do kosza i zapomniec do konca zycia. Oddajcie stare rasy, oddajcie galaktyke.
Podsumowanie:
Cos tam jeszcze bym napisał ale 15% baterii. Generalnie duzo mi sie podobało ale co z tego. Nie czuje star warsow a czuje marvela. Za drugim razem bawiłem sie dobrze ale to bylo juz chłodne podejście bo wiedziałem co mnie czeka. Czuć, ze nasz odlegly swiat zostal pochłonięty przez trzewia ogromnej korporacji i efekt widać na ekranie. Gwiezdne Wojny są ale magii nie ma, przynajmniej w moim wypadku. Mam nadzieje, ze po 9 disney odczepi sie od głównej sagi. Spin offy to przyszłość, legendzie dajmy umrzec z godnością.
A ja? A ja jade dalej, wlaśnie czytam trylogie mistrza pióra (I chodzi tu o Wendinga a nie Sienkiewicza) wiec morale do SW wróciły. Za dlugo w tym siedzę, zeby odcinać się po jednej wpadce.
Film jako osobny twór 7/10
Jako czesc swiata SW 5-/10
RedValdez napisał:
A ja? A ja jade dalej (...) Za dlugo w tym siedzę, zeby odcinać się po jednej wpadce.
-----------------------
That`s the spirit!
RedValdez napisał:
wlaśnie czytam trylogie mistrza pióra (I chodzi tu o Wendinga a nie Sienkiewicza) wiec morale do SW wróciły
-----------------------
Ja akurat lubię trylogię Wendiga, ale patrząc na oceny fanów nie wiem czy po rozczarowaniu TLJ lektura Aftermath to dobry pomysł
No chyba, że chodzi o terapię wstrząsową typu co mnie nie zabije to mnie wzmocni, wtedy polecam combo Dziedzic Jedi + komiks Leia
Twoje uczucia religijne ale czy nie zechciałbyś spojrzeć z boku na swoją reckę? bo mam wrażenie, że masz pretensje do TLJ że nie szanuje kultu pewnych niezamierzonych efektów pracy przy filmie?
i niech to (ta moja sugestia) nie wpływa na Twój odbiór filmu, o ile nie masz na to ochoty
-"Star Wars - The Last Jedi" jeszcze bardziej zmienia moje podejście do "Gwiezdnych Wojen" niż mógłbym sobie to w jakikolwiek sposób i kiedykolwiek wyobrazić. Jestem świeżo po premierze produkcji. Dokładnie minie 19 godzin od startu filmu i muszę Wam powiedzieć: dalej jestem w szoku. Prawdopodobnie musi minąć jakiś czas, bym mógł wyciągnąć z tego obrazu 100% satysfakcji. Póki co film oceniam jako najpiękniejszy, najlepszy obraz z wszystkich kinowych, serialowo-animowanych produkcji "Star Wars", które obejrzałem w życiu, a główny kanon widziałem multum razy, praktycznie nie pamiętam dokładnie ile, ale treść znam doskonale.
"Ostatni Jedi" został tak zrealizowany, jak powinny być zrealizowane "Gwiezdne Wojny" od początku. W "IX Epizodzie" Johnson sięgnął absolutu w kreacji Mocy. Stworzył coś, co ukazało jej pierwotną, bardzo głęboką metafizyczną naturę.
Dlatego też dostaliśmy coś, co nie było walką dobra ze złem w zrozumieniu starcia: Sithów i Jedi. To była batalia o przyszłość Galaktyki, gdzie będzie liczyła się tylko równowaga Mocy, jej najczystsza postać, co podkreślił Kylo Ren mówiąc, by zapomnieć o przeszłości, o Jedi, o Sithach, o Snoke`u i Najwyższym Porządku. Istniałaby tylko pierwotna siła przepływająca przez Wszechświat. Możliwe, że równowaga to złe określenie dla takiego stanu. Obła jednostajność Mocy opanowująca Galaktykę, z jakimiś potyczkami, zwykłymi wojenkami o terytorium, a nie o przywrócenie równowagi Mocy czy pogrążenie Galaktyki w Ciemności. Kto wie czy tak nie skończą się "Gwiezdne Wojny"?
Trudno mi mówić o największych zaskoczeniach czy zagwozdkach w filmie" The Last Jedi". Ten twór Johnsona był tak inny od wszystkiego ,,starwarsowego" co do tej pory wykreowano, że można byłoby całkowiecie wymazać przynajmniej kilka filmów z historii "Star Wars". Manifastacja Mocy w formie Yody niszczącego świątynię na Ahch-To i mówiącego o prastarych zwojach i księgach pierwszych Jedi, których, gdy się nie rozumie, to nie mają one znaczenia. Śmierć Snoke`a, o którym spekulowano tak odważnie i zaciekle, jak nigdy dotąd o żadnej postaci w historii kina Sci-fi. Leia, która, co jest kompletnie nie możliwe, przy pomocy Mocy trwa w zimnej próżni Wszechświata i tak na nią wpływa, by ta poprowadziła ją do okrętu Rebelii. Sceny przejścia w macierz Mocy i komunikowania się przez nią Kylo Rena z Rey, co niebotycznie podkreślały odbijające się od normalnego tła przestrzeni, ich głosy, wywołało u mnie odczucie wyższego bytu. Efekt nieskończonego lustrzanego odbicia, gdzie Rey będąc w podziemiach świątyni nie widzi swojej twarzy, lecz cały czas plecy. Jest to podobne do hipotetycznego zjawiska stania na krawędzi Wszechświata i próbowania złapać własnego siebie za rękę lub odwrócenia się i zobaczenia reszty swojego ciała.
Powyższe wyliczenia są tylko przykładem z morza takowych bezprecedensowych momentów "The Last Jedi". Po tym filmie "midichloriany" odchodzą do lamusa. Liczy się tylko potężna, nieskończona siła wypełniająca Galaktykę.
Podoba mi się Twój post Mnie też zachwycił sposób ukazania Mocy w filmie, jako tej potężnej siły, nad którą się rozpływa Snoke (i jak się okazało, zopełnie nie docenił jej siły) i której przeraził się Luke. Coś potężnego, czego nie da się pojąć ani okiełznać według własnej woli.
Obła jednostajność Mocy opanowująca Galaktykę
Entropia uber alles!
JarJar_binks napisał:
"Star Wars - The Last Jedi" jeszcze bardziej zmienia moje podejście do "Gwiezdnych Wojen" niż mógłbym sobie to w jakikolwiek sposób i kiedykolwiek wyobrazić.
-----------------------
No jest w tym filmie coś bardzo intrygującego. Na niektórych fanów podziałał właśnie w ten sposób - doświadczenie głębokie, niemalże mistyczne, he he! Po "Imperium Kontratakuje" to drugi film z cyklu który tak głęboko i na poważnie wchodzi na grząski teren "metafizyki" i mistyki Mocy. Po raz trzeci i tym razem na poważnie, Jedi i Moc zostają nazwani religią, tym razem przez Luke`a. Zastanawiam się, czy ten odcinek wywala na śmietnik gnostyckie źródła Mocy, zasugerowane w "Imperium" czy wprost przeciwnie - idzie dalej w tym samym kierunku?
Nie wiem kiedy stałem się fanem Star Wars na dobre. Z racji wieku nie jest osobą, która szła do kina na Gwiezdne Wojny w 1977, a prequele oglądałem jako mały chłopak w okolicy premiery nie będąc jeszcze pełnoprawnym fanem. Spodobały mi się, widziałem je potem jeszcze parę razy w telewizji, ale prawdziwe fanowanie Star Wars zaczęło się dopiero w okolicy 2013 roku. Wiedziałem już, że planowane są nowe dzieje Skywalkerów po Powrocie Jedi, więc ostentacyjnie pomijałem wszelkie pozycje z Legend dziejące się po Endorze na rzecz Trylogii Bane`a, Plagueisa,TORa czy później komiksów z czasów Republiki i wczesnego Imperium. No dobra, przeczytałem Thrawna i to jest jedynie miejsce, w którym mogę porównać obie wersje Luke`a.
Nie będzie to próba nawrócenia niezdecydowanych. Po prostu wróciłem po Pasterce napojony kawą i dużą ilością Coli (żadnego alkoholu xD) i dużo myślałem. Może w tym okresie nie powinien myśleć o Star Warsach, ale tak wyszło, co począć. Od razu powiem, że jestem w stanie wyobrazić, że ktoś jest zdruzgotany taką wizją Luke`a. Dla mnie jednak jest to najbardziej prawdziwy, interesujący i satysfakcjonująco rozwiązany Luke Skywalker na jakiego mogłem liczyć. Postaram się wyjaśnić dlaczego, tak jak inni wyjaśniali dlaczego nie.
Wróćmy najpierw do Oryginalnej Trylogii. Oglądając Nową Nadzieję, Imperium Kontratakuje i Powrót Jedi zawsze postrzegałem młodego Luke`a jako narwanego, niecierpliwego chłopaka żyjącego z głową w Bespinie chmurach. Lucas od początku pokazuje nam go jako postać stuprocentową dobrą, Wybrańca, który ma wyzwolić galaktykę od złego Imperatora i jego Imperium. I w tej dobroci cały czas widzi szansę na odkupienie swojego ojca - Dartha Vadera. Sytuacja nieznacznie zmienia się w Powrocie Jedi - Luke od początku ubrany jest na czarno, a jednym z wątków filmu jest "kuszenie" Luke`a przez Imperatora. Widzimy, że Luke za cenę życia przeciwstawia się Imperatora próbując dotrzeć do swojego ojca. Ostatecznie dochodzi do walki pomiędzy ojcem i synem, podczas której Luke otwiera się delikatnie na Ciemną Stronę Mocy i zyskuje przewagę nad ojcem, zaczyna atakować leżącego ojca z wściekłością. Długo jednak nie mamy wrażenia, że Luke oddał się CSM, bo prędko przerywa swój szał i odrzuca miecz świetlny, którym dopuścił się tego niecnego czynu. Przez krótką chwilę Luke poczuł Ciemną Stronę, ale pokonał ją w sobie. Dzięki temu uratował swojego ojca, siebie i całą galaktykę. Prosta historia, niezbyt realistyczna, ale takie są Gwiezdne Wojny i nie ma sensu traktować ich zbyt poważnie.
Mijają lata, o których nie wiemy zbyt dużo, poza tym co opisał nasz mistrz pióra Wendig oraz naprawdę niezła pisarka, jak na standardy powieści Star Wars, Claudia Gray. Nie chce wchodzić w szczegóły, ale w porównaniu do Trylogii Thrawna to Nowy Kanon traktuje Star Wars w sposób bardziej realistyczny, mniej pompatyczny. Nie ma genialnego Thrawna, walki z świrniętym klonem i przyszłej małżonki Luke`a. Są za to ostatnie podrygi Imperium, rozpoczęcie projektu "Najwyższy Porządek" i rozproszona odpowiedzialność w Nowej Republice Mon Mothmy. Jest nudniej niż w Trylogii Thrawna, ale realistyczniej. Luke w tym czasie podróżuje ze swoim siostrzeńcem, a cały świat traktuje go jako pewną wygasłą legendę, której czyny są tak legendarne, że mało kto w nie już wierzy. To samo dzieje się z dziedzictwem Imperatora i Vadera, którzy stają się pewnego rodzaju straszydłem dla dzieci. To też jest bardzo naturalistyczne, przecież to samo dzieje się po latach z większością postaci historycznych takich jak np. Hitler.
Dzięki "Więzom Krwi" wiemy, że Luke na Ahch-To znajdował się nie dłużej niż 5-6 lat, choć nie ma to większego znaczenia dla rozumienia historii Luke`a. W filmie Rey wręcza mu miecz świetlny, po czym po chwili czasu Luke wyrzuca go przez ramię. Zważając na jego odcięcie się od mocy, rozgoryczenie swoimi błędami, ale też błędami całego Zakonu Jedi, nie jest to dziwne zachowanie. Jeśli już można się czegoś czepiać to sposobu w jaki Rian Johnson nakręcił tą scenę. Wolałbym, żeby zrezygnowany Luke upuścił ten miecz z bólem na twarzy, Rian natomiast postanowił nadać tej scenie humorystycznego klimatu. Mimo to uważam, że jest to ta sama porywczość i nadgorliwość jaką widzieliśmy u Luke`a w TESB podczas treningu z Yodą. Sama scena mogła być nakręcona lepiej, ale zachowanie nie jest dziwne zważając na okoliczności. Luke odrzuca swoją przeszłość w oscentacyjny sposób.
Przeskoczmy trochę do wyjaśnienia tego dlaczego w ogóle Luke się tak zachowuje. Wiemy, że podniósł na swojego siostrzeńca miecz świetlny czując w nim nieposkromioną Ciemną Stronę Mocy. Zauważcie, że ta scena jest celowo spowolniona, Luke zapala miecz wpatrując się w miecz i Bena, Ben powoli odwraca głowę i reaguje poprzez poderwanie swojego miecza i odparcie agresora. Myślę, że tak rzeczywiście trwało to o wiele krócej. Luke przerażony Ciemną Stroną w Benie instynktownie odpalił miecz świetlny, chcąc przeciwstawić się tej ciemności, pokonać ją. Ben natychmiastowo zareagował na rozbłysk światła i dźwięk miecza ruchem obronnym. Mleko się rozlało, Ben zobaczył swojego mistrza z mieczem nad jego głową i zaatakował. Pamiętajcie, to Ben zaatakował, a nie Luke. W Ostatnim Jedi Luke zaatakował swojego ojca po czym opamiętał się ratując tym samym siebie i swojego ojca. W przypadku Bena Luke jedynie zapalił klingę, to był krótki moment, Luke opamiętał się nie robiąc zupełnie nic poza zapaleniem miecza świetlnego. Niestety był to ruch brzemienny w skutkach.
Wyjaśnienie nam postaci Snoke`a nie poszło najlepiej w tych dwóch filmach. Moim zdaniem niekoniecznie było to potrzebne, ale to już temat na inną dyskusję. Widzimy jednak, że Snoke był potężny, przesuwał Rey jednym ruchem palca, odpierał Kylo właściwie bez żadnego wysiłku. Snoke był potężny, niezależnie czy podoba nam się pokazanie jego postaci czy nie. Wiemy też, że Kylo jest silny, pokonuje swego mistrza i staje po stronie Snoke`a i Najwyższego Porządku. Luke podobnie jak Obi-Wan i Yoda nie porywa się na samobójczą misję zdetronizowania tego złego. Obi-Wan chronił osobę, która mogła to zrobić, Yoda, schowany, czekał na tą samą osobę. Luke nie miał na kogo czekać. Sam też nie był w stanie pokonać Snoke`a, podobnie jak Yoda nie dałby sobie rady z Imperatorem. Mógł wyruszyć na samobójczą akcję, która prawie na pewno by się nie powiodła.
Wracając do sedna, Rian pokazuje nam jak wygląda życie Luke`a, jego skupienie na rzeczach przyziemnych, prozie codziennego życia i próbie wyrzucenia Rey z jego wyspy. Luke ma wszystko w tyłku dopóki nie dowiaduje się, że Han nie żyje. Nie jest dupkiem, który ma to gdzieś. Idzie do Sokoła gdzie spotyka swojego druha, R2D2. Ten stosuje tani chwyt z hologramem Lei, który, mimo ironicznej odpowiedzi Luke`a, działa na niego. Luke wraca i obiecuje Rey trening. Dalej jest pełen zrezygnowania, ale mimo to daje szansę Rey. Podczas treningu Rey przeraża go, nie przeciwstawia się Ciemnej Stronie Mocy. Luke boi się powtórki z Bena Solo. Boi się, że ta też nie da rady przeciwstawić się Ciemnej Stronie. Następnie Rey odlatuje z Ahch-To, chce sprzymierzyć się z Benem i przywrócić w nim światło, bla bla bla. Co robi w tym czasie Luke? Nie wiemy. Prawdopodobnie po rozmowie z Yodą trochę przemyślał sobie pewne sprawy. Wiemy tylko tyle, że Luke chce pomóc, czego dowodzi jego obecność na Crait. Czy jego pojawienie się we własnej osobie na Crait coś by dało? AT-M6 zmiotłyby go z powierzchni ziemi, a Bena musiałby zabić, albo sam zginąć. Luke mówi, że "nie może uratować Bena" ale myślę, że wciąż poniekąd wierzy w to, że może go uratować Rey. Jego zadanie na Crait jest zupełnie inne. Ma być przykładem, tą iskrą, o której mówi Poe. Oczywiście miał też dać trochę czasu resztkom Ruchu Oporu, ale ważniejsze jest to pierwsze. Dowodem na to jest ostatnia scena, kiedy dzieciaki na Ahch-To pokazują sobie jak Luke Skywalker, legendarny Jedi stanął przeciwko ogromnym machinom Najwyższego Porządku i przeżył ostrzał, którego za nic w świecie nie powinien przeżyć. Po czym zwiódł nowego Najwyższego Wodza teatralnie znikając. To była iskra, którą dzieciaki i ludzie w całej galaktyce prawdopodobnie rozbuchali do potężnych rozmiarów. Co z tego, że zostało paru członków Ruchu Oporu? Gdyby było ich kilkuset, bez działania Luke`a, prawdopodobnie pozostałoby kilkuset. Jak widać po scenie z Leią wysyłającą zawołanie o pomoc, Ruch Oporu nie ma za bardzo sojuszników, którzy wsparli by tą sprawę. Dzięki Luke`owi znajdą się nowi, którzy pójdą za jego przykładem. My widzowie wiemy, że Luke posłuszył się sztuczką. Ale członkowie Ruchu Oporu, noooo może poza Leią, widzieli legendarnego Jedi, który zwiódł Najwyższy Porządek. I przekazali to dalej innym, a Ci inni przekazali to jeszcze innym.
Ponadto stworzenie takiej projekcji prawdopodobnie było bardzo wyczerpujące i wymagało wielkiej Mocy. Ciężko jednoznacznie interpretować ostatnią scenę Luke`a, ale wydaje mi się, że Luke, gdyby chciał, mógłby to przeżyć. Tylko, że już dopełnił swojej roli, przekazał swoje przywiązanie do sprawy dalej, innym, którzy mają przejąć pałeczkę. Odszedł z własnej woli, w spokoju - bardzo cieszę się, że Rey i Leia potwierdziły to w filmie. Że Rian nie kazał nam tego sobie dopowiedzieć tak jak wielu innych rzeczy w tym filmie. Że tej jednej informacji dowiedzieliśmy się bezpośrednio od Rey, a nie musimy dowiadywać się tego z reddita czy adaptacji książkowej.
Dla mnie jest to prawdziwy Luke. O wiele bardziej nie pasował mi Luke z Trylogii Thrawna. Luke bojący się, że nie da rady wyszkolić bliźniaków Lei. Prawdziwy Luke by się nie bał, tylko właśnie zabrałby się za szkolenie nowych Jedi, m.in. Bena Solo i potem srogo rozczarował. Film Riana Johnsona ma wady, są takie elementy, których nie da się wybronić i nie mam zamiaru ich bronić, bo mi się nie podobały, ale wątek Luke`a to dla mnie mistrzostwo. Nie wiem co zrobi z tym dalej Abrams, ale to właśnie Luke powoduje, że tak pozytywnie oceniam Ostatniego Jedi.
Podpisuje się pod tym.
Luke Skywalker jest teraz bohaterem kompletnym. Widzieliśmy jego narodziny, młodość, wielką przygodę, odkupienie ojca i przeciwstawienie się Ciemnej Strony Mocy oraz starszego mężczyznę któremu nie poszło wszystko po jego myśli. Na końcu jednak dokańcza swoją misje robiąc co może i odchodzi w pokoju z samym sobą. (Swoją drogą scenę śmierci Luke`a można dopisać do najlepszych scen całej Sagi - idealne odbicie do sceny początku przygody Luke`a.)
Nie mogliśmy sobie wyobrazić lepszego przedstawienia Luke`a po latach. Jest to zdecydowanie najlepsza i najbardziej wiarygodna opcja.
Niech Moc Będzie Z Tobą!
Przepraszam, ale ten realizm w nowym kanonie jest dla mnie nie do zaakceptowania... Spójrzmy na dwie sytuacje a później zastanówmy się, która jest bardziej prawdopodobna:
Sytuacja 1.
Imperium zostało pokonane, duża część jego floty została rozbita w licznych bitwach, stolica została zajęta przez przeciwników. Genialny strateg dysponujący niewielką flotą stosując spryt, znane sobie tajemnice starego reżimu i umiejętności taktyczne zdobywa zasoby i personel, dzięki którym jest w stanie stworzyć realne zagrożenie dla młodej republiki.
Sytuacja 2.
Imperium zostało pokonane, duża część jego floty została rozbita w bitwie o Jakku. Nowa Republika powstaje i stosuje politykę identyczną z tą, jaka kilkadziesiąt lat wcześniej doprowadziła do przejęcia władzy przez Sithów (całkowite rozbrojenie). Nie wiadomo skąd pojawia się przywódca, który wydaje się być bardziej mistykiem i nauczycielem niż dowódcą wojskowym (vide scena, gdzie dopiero Hux uświadamia go, że potrafią namierzać statki w nadprzestrzeni). Przywódca ten przejmuje trupa Imperium i nie wiadomo skąd dysponuje zasobami i personelem znacznie przewyższającymi to, co miało Imperium (utrata `statku liniowego` na początku filmu wydaje się nie robić na nikim większego wrażenia; wybudowanie Starkillera musiało kosztować fortunę a jego zniszczenie raczej też nikogo bardzo nie smuci; prywatny statek Snoke`a może oddaje wielkość jego ego, ale z militarnego punktu widzenia - po co on?). I rozwala tą Nową Republikę, która nawet nie wiedziała, że jest taka broń (Sojusz Rebeliantów dał radę zlokalizować i zneutralizować coś znacznie mniejszego i mniej groźnego).
Która sytuacja jest bardziej prawdopodobna?
Co do samego Luke`a w oryginalnym EU - też ponosił porażki (pierwszy uczeń, Gantoris; Desann; Brakiss; Caedus między innymi). Różnica jest taka, że Luke z oryginalnego EU nie obraził się później na cały świat.
Walkę na samym końcu widzieliśmy my i żołnierze FO - rebelianci byli zbyt zajęci ucieczką żeby stać i patrzeć, dla nich prawdopodobnie Luke zginął opóźniając atak. Taka opowieść raczej nikogo szczególnie nie zainspiruje, to samo zrobiła chwilę wcześniej Holdo.
z portalu od ludzi tworzących Szalone Teorie na temat `Pieśni` Martina.
http://fsgk.pl/wordpress/2017/12/gwiezdne-wojny-ostatni-jedi-dwuglos-sithfroga-i-daela/
Tak to czytam i... aż chce się pójść do kina. Kusi, kusi zobaczyć co tam znowu nawywijali
znalazłem w komentarzach:
"“Ostatni Jedi” jest zaprzeczeniem całego heroicznego eposu, jakim były dotychczasowe “Gwiezdne Wojny”"
Tak właśnie. And I like it.
No jednak nie jest, o czym choćby świadczy końcowa konkluzja,początek spoilera legenda o Luke`u i ten chłopiec, który odkrywa w sobie moc. koniec spoilera
Wiem, że film usilnie wcześniej chciał pokazać co innego... ale ten film jest jak osoba chora na schizofrenie, szkoda go, ale normalny to on nie jest. Mówi jedno, robi drugie.
Poza tym, gdyby ta warstwa dekonstrukcyjna była prawda, to czy to dobrze? Imo w życiu. Gwiezdne wojny to pewien etos. Analogicznie jest z takimi superbohaterami. Przeżywają załamania, mają bardziej przyziemną podbudowę, ale musi być w tym jakis etos i nikt nie chce, żeby na sile robiono z nich wszystkich watchmen.
Dekonstrukcja to by była dobra do spin offa, a tutaj nie dość, że pokazuje drogę donikąd –koniec z jedi, czyli będzie już bitek w kosmosie i w odległej galaktyce będzie się walczyć najwyżej o niebieskie mleko?– to jest jeszcze kłamstwem, bo w finale tworzy się klasyczny krajobraz gwiezdnowojenny, gdzie mamy (już?) pełnoprawnego sitha i opozycje w postaci nowego jedi.
"w finale tworzy się klasyczny krajobraz gwiezdnowojenny, gdzie mamy (już?) pełnoprawnego sitha i opozycje w postaci nowego jedi. "
Tam nic takiego nie ma. W finale TLJ mamy zalanego łzami Benka na kolanach który wygląda jak skarcony szczeniak i Rey która ze zmarszczoną brwią serwuje mu gwiezdnowojenny odpowiednik spania na kanapie.
Benek jest dalej od bycia Sithem niż był kiedykolwiek wcześniej. Owszem, ukończył wreszcie swoje szkolenie, ale efekt będzie zupełnie inny niż myślisz. ;->
Po dzisiejszym seansie uważam, że najlepiej czujesz cały ten "romans", nie wiem jak to potem "zaora" Abrams, ale na tym etapie (TLJ) jest tak dokładnie tak jak piszesz.
Abrams tego nie zaora, bo sam do TFA wstawił zapowiedź romansu.
Żaden kompetentny filmowiec nie wstawi do filmu sceny z facetem ubranym na czarno przenoszącym przez próg dziewczynę w bieli, jeśli nie ma zamiaru zasugerować widzom seksualnego napięcia. W zasadzie, jeśli przeanalizujesz zachowanie Kylo od momentu w którym spotyka Rey w lesie, to jest ono mocno bez sensu - chyba, że założymy że przemawia przezeń pożądanie. Bardziej mu zależy na dziewczynie, niż na droidzie z mapą. Nosi ją na rękach, obchodzi z nią dużo delikatniej niż wcześniej z Poem, zdejmuje dla niej maskę i mówi łagodnym tonem, daje po mordzie Finnowi który z nią ucieka, a na koniec przegrywa walkę, bo nie chce Rey zrobić krzywdy tylko ją rozbroić.
Tyle że te zapowiedzi u Abramsa są na tyle subtelne, że trzeba chcieć je zobaczyć. Duża część widzów, szczególnie tych płci męskiej nie chciała tego widzieć, bo płaczący Kylo mordujący Hana Solo stał się w ich oczach gorszy od Jar Jara. ;->
Asfo napisał:
[...] gorszy od Jar Jara. ;->
-----------------------
W SW nie ma i nie będzie nic gorszego od Jar Jara. Jar Jar jest esencją zła, złem nieupersyfikowanym, jest bardziej zły niż ten kto włada CSM. Jar Jar jest dla SW tym czym Tim Bombadil jest dla LOTRa !!
HAHAHAHA , ale to Bombadil był NAJWAŻNIEJSZY w LOTRze, i TYLKO ON mógł pokonać Saurona !
ONE AND THE ONLY TOM BOMBADIL !!!
Akurat Kylo przegrał nie z powodu "mięty" do Rey, ale dlatego, że sam był ranny, wzburzony psychicznie, a Rey obudziła w sobie potencjał. Większy wątek romantyczny na linii Kylo-Rey jest w TLJ, w TFA to co najwyżej gniewna fascynacja ze strony Kylo, że Rey w tak krótkim czasie osiągnęła taki poziom potęgi, jaki Kylo zdawał się budować przez lata; wiąże się to zapewne z zastanawianiem się Kylo Rena nad tym, kim Rey jest - złomiarką, czy może kimś zupełnie innym, kto ukrywał swoje zdolności?
No i Rey byłaby idealną kandydatką na ucznia, bo Rycerze Ren, przynajmniej co wiadomo na dziś, nie prezentowali takiego potencjału.
Kylo Rena, przynajmniej z moich obserwacji to wynika, wyśmiewały głównie kobiety, widząc w nim albo emo-dzieciaka, albo zniewieściałą beksę. Bo przecież "prawdziwy facet" nie może być psychicznie załamany czy rozbity. xD
Mi samemu nie spodobał się taki Kylo w TFA, ale bardziej przez to, w jaki sposób został pokazany "bez maski". Nie chodzi o to, że jego profil psychologiczny rozwija w sposób znaczący TLJ, ale chodzi o to jak jego postać wyglądała w samym filmie. Na początku dopakowany, potężny force user, co to potrafi zatrzymać strzał z blastera w locie i jest statyczny w tym co robi. Potem mamy widok niestabilnego gimnazjalisty, który w przypływie jakiejkolwiek emocji włącza swoje zmysły destrukcyjne i wszystko rozwala.
Scena z zabiciem Hana jest w swoim zamierzeniu dobra i, co wiele razy podkreślałem, w mojej opinii godnie kończy wątek Hana Solo, wzbogacając przy tym Kylo Rena. Odniosłem jednak wrażenie, że owa scena cierpiała najbardziej z jednego z tych dwóch powodów: albo niezbyt przekonywującej gry Adam Drivera, albo niezbyt realistycznego ukazania Kylo Rena w tym jednym momencie przez scenarzystów.
Reylo zostało przewidziane niedługo po premierze TFA, ale idea była przez kolejne dwa lata wyśmiewana mi.in. przez zwolenników Rey Skywalker. ;->>
Ja nie twierdzę, że w TFA był romans - była ZAPOWIEDŹ. Na film nie patrzy się tylko pod kątem akcji, ale pod kątem symboliki tego, co widać na ekranie. W warstwie akcji mamy schwytanie więźnia celem przesłuchania, w warstwie wizualnej mamy ślub. To oczywiście nie jest ślub w dosłownym sensie, tylko informacja dla bystrzejszych widzów, że tych dwoje bohaterów należy rozpatrywać jako parę i że interakcja między nimi jest nacechowana seksualnie.
W czasie TFA Kylo jest wstępnie zafascynowany Rey, ale sam jeszcze o tym nie wie, a sprawy mogły pójść też w kierunku jednostronnej toksycznej fascynacji. Ale w TLJ Rey atakuje Skywalkera z powodu krzywdy Benka, a potem w nowych ciuchach i fryzurze pakuje się do szklanej trumny, więc opcja jednostronna odpadła.
Hejt na Kylo był intensywny, ponieważ ludzie chcieli drugiego Maula, a dostali postać, która jest słaba psychicznie, a na dokładkę zabija ulubionego przez wszystkich Hana Solo. Dopiero w TLJ postać Kylo nabrała bardziej oczywistego sensu - ale znowu - oglądając TFA dało się zauważyć pewne wskazówki - np. poczucie winy u jego rodziców - że takie a nie inne poprowadzenie tej postaci ma pewien cel. Chodzi o to, że w TFA Kylo UDAJE złola, po to by zadowolić swojego miszcza. Jest za słaby, się sprzeciwić Snokowi, więc robi rzeczy których nie chce robić. W TLJ zaczyna rozumieć, że ślepe wykonywanie rozkazów doprowadzi go do samozniszczenia i w związku z tym najpierw nie strzela do matki, potem snuje się bezużytecznie po statku zajmując flirtowaniem przez force-skype, a potem wiadomo. Żeby Kylo mógł urosnąć w TLJ musieliśmy najpierw zobaczyć, jaka z niego mentalna meduza w TFA. ;->
-
Tyle że te zapowiedzi u Abramsa są na tyle subtelne, że trzeba chcieć je zobaczyć. Duża część widzów, szczególnie tych płci męskiej nie chciała tego widzieć, bo płaczący Kylo mordujący Hana Solo stał się w ich oczach gorszy od Jar Jara.
To nie tak, ja spotkałem tylko DWIE osoby, które narzekały na Kylo (że nie jest drugim Vaderem).
Hejt na Kylo był intensywny, ponieważ ludzie chcieli drugiego Maula
Hejt na Maula był większy niż na Kylo - poważnie.
Nigdy nie spotkałem takiego hejtu na SW jak po premierze TPM - totalna masakra na każdym kroku.
Dochodziło do takich sytuacji, że kupując w sklepie z modelami pojazdy SW, sprzedawca mnie zaczepiał i żalił się że Lucas zamordował Gwiezdne Wojny a Maul ma głos jak ciota i tak też się porusza, bo Vader był macho i szedł jak czołg itp.
W 99 to było prawdziwe tsunami hejtu - takim entuzjastom SW jak ja, było naprawdę ciężko
Natomiast masz rację iż duża część męskiej widowni nie dostrzega pewnych rzeczy, bo i też ich nie oczekuje. Mnie bardziej interesują nowe świetne bombowce niż romanse - taka prawda. Fajnie jest, że każdy znajdzie coś dla siebie
Moje przewidywania biorą się ze struktury logicznej filmu. No ktoś za tego złego force usera musi robić, a poza Kylo nie ma już w tym aspekcie nikogo. Chyba, że Snoke to lepszy mastermind niż Sidious i zrobił wszystkich w jajo, w końcu skoro TLJ pokazuje takie rzeczy jako hologram-Luke to równie dobrze csm też może mieć ciekwe zdolnosci iluzji.
Ten post pięknie ukazuje hipokryzję niektórych fanów, bo nie pierwszy raz czytam podobna opinię
"EU stara się podejść na poważniej do SW? Hurr durr to nie Star Warsy, brak baśniowości, brak eposu!"
"TFA i TLJ pokazują klasyczne trio jako przegrywów, a Luke jest zgorzkniałym dziwakiem i niedoszłym mordercą? No, te nowe Star Łorsy takie postępowe, ta zabawa konwencją, kurdełe jakie to odważne 10/10"
Na marginesie, nie piję do Ciebie.
Star Wars części 4-6 to jak u nas legendarny serial Alternatywy 4,a części 7-8,to jak dalsza część Alternatyw,Dylematu 5...kto zna,zrozumie porównanie.
Nie no, bez przesady. Aż tak źle to nie jest. xD
Chociaż porównanie dość ciekawe. Można też nietrafnie porównać wszystko do trzech filmów z misiowej trylogii filmowej:
- OT jako "Miś" w reż. S. Barei
- prequele jako "Rozmowy kontrolowane" w reż. S. Barei
- sequele jako "Ryś" w reż. S. Tyma
Porównanie to także jest nietrafne, bo porównaniu podlegają kompletnie inne gatunki, a prawie 9 filmów zestawia się z trzema, ale w sumie można się pobawić w porównywanki. Jednak nadmienię, że sequele aż tak złe nie są, więc porównanie ich jakości do tego, jak "Ryś" zwieńczył misiową trylogię, to także porównanie nietrafione. ;p
No fajna ta baja.
Mam zmienić sygnaturkę z „BO TO BAJA JEST” na „No fajna ta baja”?
Niech Moc będzie z Wami.
Baj de łej:
You closed yourself off from the Force, że się tak wyrażę, nawiązując do TLJ, że dopiero teraz obejrzałeś TLJ właśnie?
Niech Moc będzie z Wami.
W końcu poszedłem. Zaskoczeni? I choć nie recenzuję na bastionie filmów nie należących do "Star Wars", tym razem zrobiłem wyjątek.
"Ostatni Jedi" nie miał prawa być dobrym filmem, który można by zaliczyć do uniwersum. TFA narzuciło pewne rzeczy, z których dobrym kontynuowaniem nie poradziłby sobie nawet Gareth Edwards. Jednak jak na to co można było z tym filmem zrobić, nie wyszło aż tak tragicznie i w filmie można znaleźć więcej pozytywów niż w TFA. Bardziej szczegółową analizę różnych elementów filmu zacznę od tego, co zwykle najbardziej interesuje mnie w filmach, czyli bohaterów.
Luke - Hamilla uważałem zawsze (odkąd widziałem ANH po raz pierwszy) za aktora bardzo dobrego, ale jednak nie dorównującego Fordowi. W sequelach postać Luke`a zmieniła się bardziej niż Solo, więc Markowi trudniej było ratować film. Ale zagrał rewelacyjnie, choć chyba nie na Oscara (ale i tak te nagrody praktycznie nie mają znaczenia). Bezsensowny początek z wyrzuceniem miecza, potem postać się rozwinęła i była najlepszą częścią filmu. Zwłaszcza w scenach spotkań z Artoo i Leią. Scena ze śmiercią wyszła przyzwoicie.
Leia - miała większą rolę niż poprzednio i słusznie. Miałem wrażenie, że Carrie zagrała lepiej niż w TFA i epizodach, ale czemu musieli zrobić tę scenę z próżnią?! Cokolwiek chcieli nią pokazać, nie było warto. Bardziej żenującej sceny prawie na pewno nie ma w niczym związanym ze "Star Wars". Nawet jeśli Fisher zdecydowała się to zagrać, takie coś nie miało prawa bytu w filmie, który jej zadedykowano.
Reszta starej gwardii - Yoda na początku jakiś sztuczny, liczyłem na jakąś wspólną scenę z Rey. Chewie niestety nieistotny, ale udane sceny z nim i porgami, jednak mimo to było go za mało. Nie wiem czemu Threepio odzyskał na koniec TFA złote ramię, ale pewnie bez logicznego wytłumaczenia. Artoo niestety znowu olany, w TFA było to uzasadnione (słabo, ale jednak), a tutaj już wyraźnie chcą go wyprzeć BB-8. Ackbara mi szkoda, ale o jego śmierci można było się domyślić od razu, więc to nie jest minus, który możnaby wymieniać jako jeden z głównych tego filmu. Nunba można jak dla mnie ograniczyć do tła, ale mógłby pojawiać się częściej, na przykład wziąć udział w buncie Poe. Ważne, że przeżył i przy takiej liczbie członków Resistance może dostanie jakąś ważniejszą rolę.
Kylo - dzięki TLJ jego postać trochę zyskała. Bez rewelacji, ale mniej rozwalał, został przywódcą, więc jest już trochę mniej żałosny. Natomiast znacznie bardziej poprawił się Driver, który nauczył się grać, choć wciąż mu daleko do aktorów grających główne role w epizodach.
Rey - głównie siedziała na Ahch-To namawiając Luke`a do szkolenia jej, potem poleciała nawrócić Kylo, prawie zginęła, uciekła i uratowała resztki Resistance, co właściwie było jej pierwszą dobrą sceną w filmie. Warto pochwalić Ridley, która zrobiła coś z mimiką, która nie irytuje tak bardzo jak w TFA.
Poe - na początek popis umiejętności pilota, a potem błąd za błędem, pogarszający sytuację Ruchu Oporu. Więcej czasu ekranowego, ale mniejsze znaczenie dla fabuły niż w TFA. No i oczywiście, kiedy na Raddusie rozwalono hangar, przetrwali tylko on i BB-8.
Finn - o dziwo jego wątek nie był zbędny, ale nie wiem co miałby robić w IX. Relacja z Rose jakaś nieprzekonująca.
Rose - można zaakceptować jej rolę, nie było znanych już postaci, które mogłyby polecieć z Finnem, ale bez sensu ratowała go na Crait. Finn mógł ocalić Resistance, a ona powstrzymała go przez co wylądowała z nim ranna pod kilkoma AT-AT. Ostatecznie go uratowała, ale gdyby tam zginęli, to chyba rozsądniej było dać mu umrzeć jak jej siostra, coś osiągając.
BB-8 - próbowali na siłę zrobić z nim śmieszne sceny i z tego co pamiętam, ani razu nie wyszło (może poza monetami i ich wykorzystaniem). Najlepiej w IX zrobić z niego po prostu droida Damerona bez większej roli, bo zmarnowali jego potencjał.
Holdo - pozytywne zaskoczenie, choć mogła wcześniej zdecydować się na kamikaze, ale dla fabuły najważniejsze, że przetrwał transportowiec z Leią i Poe, więc wykonała swoje zadanie. Jednak w TFA mogli dać w tle ją lub Rose, nawet jeśli wtedy nie planowano wprowadzenia tych postaci, to w jednej z tych ról można było obsadzić kogoś kto był widoczny w TFA.
Maz - toleruję, że się pojawiła, ale bez sensu było wprowadzenie tego "konfliktu z pracodawcą", który miał miejsce podczas rozmowy.
Snoke - zginął i jest z nim spokój. Dobry pomysł na to jak pozbyć się postaci, na którą nie ma się żadnego pomysłu (lub ma za dużo), kiedyś Chuck pewnie nas olśni kim on był, w swojej fascynującej powieści.
Hux - poniżany przez wszystkich w każdej scenie ze swoim udziałem. Może jak będzie miał dość zbierze flotę FO, która dołączy do Ruchu Oporu i wyrówna ich szanse w walce. Teraz jest to najlepsza możliwa opcja, chyba że wszystko ma pokonać grupa istot w Falconie.
Phasma - powinna pojawić się wcześniej, nie mam problemu, że zginęła, ale mogli to zrobić jakoś lepiej. Scenarzyści z nią sobie nie radzili, więc niech będzie rozwijana w innych elementach kanonu.
DJ - znacznie lepszy od Boby Fetta (bo chyba z nim najlepiej go porównywać), świetnie zagrana, ciekawa postać, dla której nie ma jednak miejsca w kolejnym filmie. Tak jak Phasma do rozwijania przez kanon, a jak ktoś z tej trylogii musi mieć własny spin-off to najlepiej on.
reszta - Dzieciak z miotłą do uśmiercenia w IX. Nie ma sensu się go pozbywać po dwóch scenach, a ze Skywalkerami powinni zakończyć wątek wrażliwych na Moc, BB-9E (czy jak mu tam) bez znaczenia, cieszy że Lourd miała większą rolę i to chyba wszyscy.
A poza tym:
Dużo idiotycznych wątków w fabule, na czele z próżnią, a do tego problemy FO ze zniszczeniem Raddusa, rozmowa w windzie, bunt Poe etc. Projekcje Mocy czy jak to się nazywa ostatecznie nie były takie złe. Humor w większości przypadków średni, ale pewne rzeczy się udały (a w innych mam wątpliwości czy to właściwie miało być śmieszne). Porgi ostatecznie na plus, ale te ich dźwięki mogłyby być mniej irytujące, tak czy inaczej wolę reeki. Muzyka do zaakceptowania, ale nie było jakichś ciekawych, nowych utworów. Kasyno zbyt ziemskie i bez znanych ras, co najbardziej obraża fanów w całym filmie. Największym po Super Lei minusem jest czas akcji. Nie wiem ile minęło od napaści na Tuanul do odlotu Resistance z Crait, ale zdecydowanie za mało, żeby tyle miało zdążyć się zmienić w życiu bohaterów i galaktyki. Dalej uważam, że w IX powinien pojawić się Lando, jak Dee Williams nie zagra, ujdzie też ktoś inny, jeśli będzie przekonujący. Ale Ruch Oporu będzie potrzebował lidera, a film znanej już, dobrze napisanej postaci. Chewie, Nien i droidy się tu nie nadają. Ostatecznie nawet Bridger jest jakąś opcją, ale jak już pisałem chcę, żeby IX zakończyła wątek wrażliwych na Moc. Strona wizualna dość dobra, ale choć zła może zepsuć dobry film, to dobra nie może naprawić złego.
Podsumowując, Johnson nie jest dla mnie skreślony jako reżyser kolejnej trylogii, nie mógł zdziałać wiele w TLJ, więc nie jest tak źle, ale lepsze od TFA nie znaczy dobre lub chociaż średnie i choć filmu nie oceniam tak źle jak można było się spodziewać, to jak ktoś będzie liczył recenzje pozytywne, obojętne i negatywne to moja zdecydowanie zalicza się do ostatniej grupy, bo choć plusów jest więcej niż przy TFA, to minusów jest dużo i dość poważnych.
Emperor Reek napisał:
"Ostatni Jedi" nie miał prawa być dobrym filmem, który można by zaliczyć do uniwersum. TFA narzuciło pewne rzeczy, z których dobrym kontynuowaniem nie poradziłby sobie nawet Gareth Edwards.
-----------------------
Łon se już przy R1 borok nie radził chyba XD
To niby kto sobie poradził? Rogue One jest tak genialne jak OT, właśnie dzięki świetnej reżyserii Edwardsa, znacznie lepszej niż wszystkich innych twórców Star Wars łącznie z Lucasem.
Ta-a aż go dokręcali tak se radził XD
R1 jest co najwyżej OK. A mając w opozycji historię z EU Legends to co najwyżej OK z minusem.
Nie mówię że jest zły ale ma niestety swoje wady.
Choć K był na tyle klawy że zagościł na moim ciele w formie ludowego rysunku naściennego XD
choć nie recenzuję na bastionie filmów nie należących do "Star Wars", tym razem zrobiłem wyjątek
xD
Nie, nie recenzja, nie mam takich ambicji, tylko takie "luźne" uwagi o filmie i "dlaczego warto". I zawiera spoilery, bo ddział ze spoilerami
Najkrócej powiedzieć, że dostałem to, czego oczekiwałem. A nawet sporo więcej. „Fajna baja” jak już napisał Matek.
Zacznijmy od początku – Przygodę ze SW zaczynałem od OT. ANH, (która się jeszcze tak nie nazywała) wprowadzała w całkiem nowy świat, stawiała masę pytań i niewiele odpowiedzi. TESB dawała mega zaskoczenie w końcówce, a RotJ też zaskakiwał i rozwiązywał główne wątki nie w taki oczywisty sposób, jak się można był tego spodziewać. Masa wspaniałej zabawy, przygody, fajnych postaci.
Potem przyszła PT i… No właśnie. Pomijając reżyserię i grę aktorską, zabrakło właśnie zaskoczenia czy emocji – od początku wiemy jak to się skończy, wiemy że Anakin zostanie Vaderem, że Padme urodzi bliźniaki które zostaną rozdzielone, Obi skończy na pustyni a Yoda na bagnie. I nie mówcie, że nie można było tego zrobić inaczej – patrz seria Republic chociażby, Anakin na Jabiim itd. I, na dodatek, jak dla mnie, zupełnie nieprzekonywujące motywy ostatecznego upadku głównego bohatera.
I, po latach, pojawiło się TFA. Film, wobec którego nie miałem żadnych oczekiwań i który pozytywnie mnie zaskoczył. Oczywiście miał swoje, wady, największą (dosłownie i w przenośni) był „Starkiler”, niemniej całkowicie udany powrót do starwarsowej magii, wprowadzenie nowych ciekawych postaci. Na tyle udane, że na następny film z serii (dla jasności wywodu pominę bardzo dobre RO) już czekałem z niecierpliwością.
I nie zwiodłem się. Warto było. To, czym „Ostatni Jedi” mnie kupił to konsekwentne poprowadzenie historii oraz, a właściwie przede wszystkim, nieprzewidywalne zwroty akcji gdzie reżyser gra widzowi na nosie, i to od samego początku. Kylo nie strzela, myślimy, że się ruchowi oporu upiecze, ale jeden z jego skrzydłowych naciska spust i mamy zmasakrowanie obsady mostka. Myślimy że Rey ocali Bena ale nie, nie ma tak prosto, widzimy oczami wyobraźni jak Finn rozbija się o ten wielki taran, a kończy się to jednak inaczej. Zdrada DJ-a, masakra rebeliantów, którym praktycznie NIC się nie udaje – można by długo wymieniać. Wszystko to, za co pokochałem OT i SW.
Kolejna pozytywna rzecz to postacie – stare z TFA, które w końcu nie są nieistotnym tłem (Poe i Finn) oraz nowe, jak przesympatyczna Tico z jej głupio-naiwną akcją pod koniec filmu, która jednak miała więcej sensu niż to się początkowo wydaje. I rewelacyjny, cudownie cyniczny DJ, my hero. Przyzwoita Holdo, która bierze na siebie odpowiedzialność za własne błędy i ponosi tego konsekwencje. I Leia – aż żal, że jej nie zobaczymy w IX. Szkoda wielka.
Osobne słowa należą się Lukowi – postać świetnie napisana i zagrana. Oczywiście, to nie jest Luke znany z OT, to człowiek o wiele starszy, który poniósł porażkę i jedyne, czego chce to świętego spokoju. I mleka. Piękna jest ta scena, gdzie wyrzuca za siebie miecz, którym Vader wymordował młodzików w świątyni. On już niczego od życia nie chce, niczego nie oczekuje, – ale gdy trzeba, to się ostatni raz poświęci. A końcowa scena z „Binary sunset” w tle pięknie spina klamrą jego historię.
Z kolejnych pozytywów to (miejmy nadzieję) raz na zawsze rozwiązanie kwestii Phasmy. I solidny wątek Huxa (choć przyznam, cały czas czekałem na kotkę) – gość ma solidny plan, przekonuje do niego Snooka i potem z żelazną konsekwencja go realizuje. I gdyby nie interwencja Luka i rozgrzana głowa nowego „Najukochańszego Przywódcy” to byłby to ostateczny koniec Ruchu Oporu. Ale i tak plan wykonany w 95%.
Snoke – było go tyle ile trzeba, ofiara własnej pychy, która zawsze kroczy przed upadkiem. I oczywiście kolejne zaskoczenie, bo choć takiego jego końca się spodziewałem, to jednak w ep. IX.
I fajny, nienachalny humor sytuacyjno-słowny. Porgi, których się trochę obawiałem ale są dozowane umiarkowanie. Zestawiena „Nowhere / Jakku” czy „Generał Hugs / HuxX”, monety wrzucane do BB8. Fajne to było.
Oczywiście jakieś minusy muszą być Największy to brak starych ras, szczególnie na Canto… Żeby żaden z oligarchów w kasynie nie miał Twi`lekanki do towarzystwa? Toć nawet Sebulbę było stać na dwie… I koniecznie tylko i wyłącznie nowe rasy, żadnego Devaronianina, Rodianina? No to boli bardzo (ale i bolało też w TFA)
Druga rzecz to nawiązania do „Nowego Kanonou”, a raczej ich brak. Jeden pilot (trzeciego planu w TFA) z „trylogii wendinga” wziął był i gdzieś poleciał i go nie było w filmie, jedna Holdo z „Lei” pojawiła się na chwilę i zaraz zginęła. I tyle w temacie nawiązań. Ale „story group” pewnie premie weźmie…
Ale, te ostatnie „minusy” to margines, film jak najbardziej godny polecenia i zobaczenia. Choć jeden seans to zdecydowanie za mało, żeby wszystko zobaczyć i wyłapać.
Finster Vater napisał:
Druga rzecz to nawiązania do „Nowego Kanonou”, a raczej ich brak. Jeden pilot (trzeciego planu w TFA) z „trylogii wendinga” wziął był i gdzieś poleciał i go nie było w filmie, jedna Holdo z „Lei” pojawiła się na chwilę i zaraz zginęła. I tyle w temacie nawiązań. Ale „story group” pewnie premie weźmie…
-----------------------
<khm khm> Matka Huxa <khm khm>
Nie, nie odpuszczę
I szanuję za docenienie przekręcenia nazwiska, mnie to rozbraja za każdym razem.
Jestem w stanie się wypowiedzieć dopiero po drugim seansie, bo po pierwszym miałem zupełny mętlik w głowie. Z jednej strony byłem zadowolony, bo były genialne elementy, a z drugiej ogromne zgrzyty. Po drugim razie mogę stwierdzić, że wątek Rey i Kylo jest genialny i angażujący, Luke jest świetny, plot twist ze Snokiem naprawdę niezły, walka Kylo i Rey z gwardzistami to cudo i jeszcze kilka bardzo mocnych stron by się znalazło. Najgorsze zgrzyty to nudny i dość rozwleczony wątek Canto Bight, ze szczegółów to latająca Leia... kuriozum. W ostatecznym rozrachunku film wypada jednak bardzo dobrze. Myślę, że trzeba naprawdę "pozwolić przeszłości umrzeć", żeby odebrać go w pełni wartościowy sposób, bo przełamuje schematy sagi i to na plus, jest na pewno z tej perspektywy bardzo odważnym epizodem po bezpiecznym i dość zachowawczym TFA. No i interesująco ustawia punkt wyjścia do Epizodu IX... Koniec końców jest naprawdę dobrze, dla mnie 9/10
Pierwszy seans zaliczyłam z wypiekami na policzkach. Teraz po prawie dwóch tygodniach nieco ochłonęłam w swych przemyśleniach na temat filmu, więc gotowa jestem na 2-gi seans. Wrażenia po pierwszym seansie: dużo pozytywnego chaosu w głowie, emocje po niektórych scenach, zachwyt na gra aktorską paru osób, ale też i malutki niesmak na wspomnienie kilku scen, które nie do końca do mnie trafiły. Wizualnie film piękny, wątek Rey, Luka i Kylo poprowadzony intrygująco i przekonująco, koniec Snoka zaskakujący, reszta wydarzeń i postaci staje się mniej istotna na tle historii tych wcześniej wymienionych. Dla mnie film 8/10.
Witajcie!
Jestem tu nowy, chociaż kto pamięta stronkę poświęconą spolszczeniu do KOTORa2 to może mnie kojarzyć - byłem tam jednym z członków redakcji.
Więc to mój pierwszy wpis - proszę o wyrozumiałość
Długo wahałem się, czy napisać coś na temat nowego epizodu. Przyznam, że po jego zobaczeniu targają mną silne emocje. Ostatnio po kilku głębszych skwitowałem go pewnym zdaniem, które idealnie (moim skromnym zdaniem) pasuje do tego filmu: "czuję się zgwałcony, ale chwilami było mi dobrze"
Czego się przyczepię? Otóż fabuła płytka, wręcz mułowata.
Cały film oparty na pościgu i kończącym się paliwie - serio?
Brak spójności z EVII - do teraz zastanawiam się, po co była ta cała intryga wykreowana w TFA, ukrycie mapy, następnie jej poszukiwanie, no i Luke`a, skoro ten był zniechęcony do wszystkiego i nie zamierzał wracać. Eee... to po cholerę sam uknuł intrygę z mapą?
Kolejną wadą filmu to absurdy i niedorzeczne sceny - które dość mocno zaburzają odbiór Star Wars jako całości - od I. Bo pozmieniali kilka istotnych rzeczy bez jakiegokolwiek wyjaśnienia. Przede wszystkim Duchy Mocny mogą ingerować w świat realny - Yoda i spalenie drzewka - i tu nasuwa się pytanie, to po co cała zabawka z Imperatorem, skoro mógł zrobić to Yoda i jeszcze przy tym nie ucierpieć? No chyba, że w tej formie użytkownicy Mocy też się rozwijają - ale to już nasze domysły, które mogą mieć lekkie uzasadnienie, choćby w tym, że Qui-Gon Jinn sam po śmierci uczył się kontaktować i dopiero udało mu się to w EIII... więc może.
Scena bombardowania. Tu znowu wszystko otwarte na próżnię, kobieta sobie swobodnie oddycha, skacze, walczy o to, by odpalić bombki. Kurde. Twórcy mogli zobaczyć serie "Obcy" i zobaczyć jak to działa - wysysanie przedmiotów, ludzi, odcięcie od tlenu, itd.
No a dalej scena gdzie Leia wychodzi cało z próżni - zabawne, wszyscy porównywali ją do Superman`a, mnie bardziej przypominała Neo z Matrixa z tymi długimi szatami i dokładnie tym samym obrotem kiedy startowała do lotu. W każdym razie scena mocno nie na miejscu. I znowu musimy się domyślać - ja rozumiem, że "Moc jest silna w jej rodzinie", ale bez wyszkolenia coś takiego? A może Luke ją uczył, wszak mamy sporą lukę czasową pomiędzy EVI a EVII, więc wszystko mogło się zdarzyć. A jeśli jej nie uczył? Jeśli to wrodzone. To w takim razie kolejny absurd filmowy i nazbyt lekkie podejście Disneya do Mocy, co wszystko psuje. W poprzednich częściach mieliśmy przecież lata treningu, często wyrzeczeń, a tu... no właśnie. Podobnie sprawa ma się z Rey. Jeśli jest nikim, jak sugerują nam twórcy filmu, to śmieszna sprawa - po co więc Akademia Jedi? Ja rozumiem, że zgodnie z tym co przedstawiono w EI-III w Galaktyce są użytkownicy Mocy, których Jedi poszukiwali - jak to mówił Qui-Gon, jedni potrafią robić proste sztuczki (np. przyciągnięcie miotły - dlatego do ostatniej sceny się nie czepiam), inni mają błyskawiczny refleks, czy wyostrzone zmysły. Stąd jeśli faktycznie Rey jest nikim, a Leia nie miała szkolenia, to po raz kolejny czymś takim zaburza się uniwersum Star Wars.
No i budząca najwięcej kontrowersji postać Luke`a. Tu też zabito EVI. Wielki "Powrót Jedi", wizja odbudowy Akademii, nadzieja na świetlne lata w galaktyce ("Nowa nadzieja), pogrzebana. Republika rozgromiona, a Wielki Mistrz został dziwakiem, który jest na krawędzi Ciemnej i Jasnej Strony Mocy. Nie tak sobie wyobrażałem Luke`a. Rozumiem, że Yoda też był dziwny - ale kto by nie był, siedząc samemu w takie głuszy tyle lat? A tu... rozterki, chęć zabicia siostrzeńca (WTF?), zniechęcenie do Mocy, która to przecież tak cieszyła i fascynowała. Przyznam, że nie tego oczekiwałem.
Minusem filmu jest też czerpanie, a wręcz zrzynki z poprzednich epizodów. Wszyscy myśleli, że głównie będzie chodziło tu o TESB, a tu więcej wątków podpatrzonych i niemal skopiowanych z ROTJ - choćby scena ze Snoke`em. Plus oczywiście wciśnięcie w usta Kylo słów Anakina z EIII.
Jak dla mnie brakowało również walk na miecze. Jedna z gwardzistami Snoka. Trochę przegięta, bo nagle Rey znowu wymiata. I ostatnia, gdzie bez slow-mo się nie obyło - znowu fascynacja Matrixem?
Całość filmu zaburzał również niestosowny, nieodpowiedni do chwili, humor i ckliwość - kosmiczne koniki i inne pierdoły. Ale to Disney. Maskotki muszą się sprzedać. Poza tym zrobiło to swoje. Sam w sali kinowej słyszałem teksty kobiet/dziewczyn w stylu "jakie to słodkie". Ba! Moja żona powiedziała widząc biedne koniki "jak dobrze, że je uwolnili". Cel został więc osiągnięty.
Pewnym minusem jest również nierówna muzyka. Ja rozumiem, John Williams, genialny kompozytor, multioscarowiec - ale widać wyraźnie, że się wypalił. Nie ma przysłowiowego czegoś porywającego, przysłowiowego "pierdnięcia", o którym będzie trudno zapomnieć - coś w stylu "Imperialnego Marszu". Muzykę było słychać gdzieś na początku, później niestety wraz z rozwojem akcji, stała się niemal niesłyszalna spadła na... kurcze no właśnie - 10 plan?
Oczywiście były i plusy. Śliczne ujęcia niektórych planet. Końcowa bitwa - chociaż trochę mało spektakularna, ale...
Bardzo podobała mi się scena ze Snoke`em - mimo, że zrzynka. Ja przez cały czas miałem wrażenie, że Snoke właśnie namawia Kylo nie do zabicia Rey, ale do właśnie buntu. To miał być ten ostatni sprawdzian. Wszak Sithów zawsze było dwóch i później uczeń zabijał mistrza. A coś czuję jednak, że Snoke to Darth Plagueis. Przecież już raz rządził zza pleców - więc dlaczego teraz niby nie? Poza tym ostre zagranie na nosie przez twórców filmu, zwłaszcza po tych wszystkich spekulacjach Chociaż ja czuję, że Snoke wróci
Hux - świetnie rozwinięta postać. No i te jego spory z Kylo. Pewnie będzie ostro między nimi w EIX. Nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że Hux to tajny uczeń Snoke`a. Dalej smaczek z Phasmą - nawiązanie do Bobby Fetta, kiedy spadała do ognia - coś jak Fett do paszczy Sarlacc`a Pewnie wyjdzie z tego, skoro Fett wyszedł.
DJ to dopiero fajny łotrzyk. Do tej pory Star Wars przedstawiało nam łotrów, którzy w trakcie akcji przechodzili na dobrą stronę, a tu - kolejne zagranie na nosie - łotr, jest łotrem. Co prawda, też lekki absurd fabularny, bo zdradził Porządkowi informacje, których nie mógł mieć, ale postać wykreowana bardzo dobrze.
Bardzo podobała mi się scena z naukami Rey. Pomijając picie mleka i inne głupoty czynione przez Luke`a. Wiem, że fani ją hejtowali. Bo tylko 3 lekcje, itd. Otóż, te lekcje - moim zdaniem - nie miały jej niczego nauczyć, a zniechęcić do nauki. Disney przecież zmienił Luke`a w zniechęconego starca. Wszak podczas tych lekcji Luke głównie narzeka i krytykuje Moc i Jedi. Dopiero kopa daje mu - nie, nie R2 (bo wszyscy piszą, że to jego odtworzenie filmiku z EIV dało kopa do działania, ale przecież Luke mówi "niezła sztuczka"), ale stary, dobry Yoda (chociaż w tej części trochę dziwnie wyglądający ).
Silne wrażenie emocjonalne wywołała na mnie scena z połączeniem się z Mocą Luke`a. Wiedziałem, że nadejdzie, ale spodziewałem się jej w EIX. Wszak sam Lucas wspominał, że w EVII-IX Luke ma mieć rolę niczym Obi-Wan, więc pewnie i koniec taki sam. Dobrze, że zakończyli jego wątek w ten sposób, skoro i tak spartolili jego postać.
Czego oczekuję od IX? Wyjaśnienia wątku Rey - oby nie była kimś randomowym, bo jak wspomniałem, wtedy uniwersum Star Wars leży. Wyjaśnienia jak Dych Mocy może ingerować w świat realny. Godnego pożegnania Lei. Powrotu Snoka i oby był Plagueis`em. Wreszcie odbudowy Akademii i Republiki. I niech Star Wars nadal będzie sagą o Skywalker`ach.
Pozdrawiam!
Pit^_^ napisał:
Witajcie!
Jestem tu nowy, chociaż kto pamięta stronkę poświęconą spolszczeniu do KOTORa2 to może mnie kojarzyć - byłem tam jednym z członków redakcji.
-----------------------
Pamiętam(y). Bardzo jestem wdzięczny za to spolszczenie. Teraz mój angielski by mi pozwolił przejść tę grę, ale w tamtych czasach - na pewno bym się szybko zniechęcił.
Pit^_^ napisał:
Hux - świetnie rozwinięta postać. No i te jego spory z Kylo. Pewnie będzie ostro między nimi w EIX. Nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że Hux to tajny uczeń Snoke`a. Dalej smaczek z Phasmą - nawiązanie do Bobby Fetta, kiedy spadała do ognia - coś jak Fett do paszczy Sarlacc`a Pewnie wyjdzie z tego, skoro Fett wyszedł.
DJ to dopiero fajny łotrzyk. Do tej pory Star Wars przedstawiało nam łotrów, którzy w trakcie akcji przechodzili na dobrą stronę, a tu - kolejne zagranie na nosie - łotr, jest łotrem. Co prawda, też lekki absurd fabularny, bo zdradził Porządkowi informacje, których nie mógł mieć, ale postać wykreowana bardzo dobrze.
-----------------------
Witaj, ja zupełnie nowa
Szanuję za uznanie Huxa i Phasmy. Co do DJ - mylisz się! Widzieliśmy przecież, skąd ma info - usłyszał, jak Poe dzwoni do Finna i Rose na pokładzie Libertyna. Powiedział im wtedy, że Holdo tankuje transportowce i będą tak uciekać. Pewnie dlatego Holdo nie chciała tego ujawniać. Plan wyciekł, DJ zdradził, Hux strzela.
Swoją drogą, ten przeskok czasowy między VIII i IX nie może być zbyt duży, bo Hux nie wytrzyma tak długo z Kylo u steru...
CO do Luke`a, to też się nie zgadzam. Jego Moc fascynowała, jak miał 20-coś lat. Jak ja miałam 19, to byłam absolutnie zakochana i zafascynowana moim kierunkiem studiów, na które z radością się wybierałam i obiecywałam sobie, że będę najlepszą studentką w dziejach uczelni. Obecnie samo to, że napisałam magisterkę uważam za jakiś cud (ba, podobno była dobra!), a na książki z mojej dziedziny już patrzeć nie mogę. Ludzie się zmieniają, zwłaszcza, jak po drodze zaliczą tyle porażek, ile zaliczył Luke.
Co do podniesienia miecza na siostrzeńca - pamiętajmy, że Luke bardzo wiele stracił. Nie widać, żeby jakoś specjalnie tęsknił za ciocią Beru i wujkiem Owenem, ale jestem pewna, że był do nich jakoś tam przywiązany, w końcu go wychowali. Zobaczył ich martwych, dom spalony. Dowiedział się, że oddzielono go od siostry. Że pragnienie Mocy zabrało mu ojca. Że przez Moc galaktyka wygląda, jak wygląda. A jak się wczytał w księgi i popytał, to okazało się, że Rada Jedi nie była taka kryształowa, jak wszyscy sądzą (I know the feeling, bro! Niejako zawodowo, znam to uczucie). Możliwe, że naprawdę nie chciał, żeby to wszystko się znowu powtórzyło.
"Możliwe, że naprawdę nie chciał, żeby to wszystko się znowu powtórzyło"
Właśnie - kolejne domysły - zero konkretów, tysiące teorii spiskowych, itp. Chyba raczej nie tak to powinno wyglądać. Owszem intryga i tajemnice są dobre. Ale teraz jest ich tak dużo, że ciężko liczyć na ich wyjaśnienie.
Fani mogą sobie ich poszukać w rozszerzającym się uniwersum, ale zwykły, szary widz oczekuje prostych odpowiedzi.
Ponadto idąc Twoim tokiem myślenia, to co dopiero miał czuć Yoda albo Obi-Wan? Obaj stracili przyjaciół, cały Zakon, przegrali wojnę, ich plany legły w gruzach, na rękach Yody krew wielu Jedi. I obaj nadal mieli nadzieję. Ba! Nawet kiedy Luke szedł na Vadera to mieli nadzieję, bo przecież jeszcze była Leia.
Tymczasem Luke w podobnej sytuacji okazał się słaby psychicznie - a miał być nadzieją na odrodzenie Jedi. To nie cecha Wielkiego Mistrza, a tchórza. Ja osobiście nie takiego Luke`a chciałem.
Owszem tu znowu możesz napisać, że to nowe pokolenie Jedi. Że ten ma rodzinę, siostrę, kumpli, itd., a stara Akademia uczyła nieprzywiązywania się. Ale to znów kwestie domysłów - czego raczej fani TYLKO filmów nie widzą i raczej nie oczekują.
Swoją drogą w tym kontekście można też interpretować wizję Rey... nie, że jakiś tam klon kogoś tam (teorie nt. jej pochodzenia), a dotycząca nauk Jedi i odcięcia się od przeszłości.
Pozdrawiam.
Pit^_^ napisał:
"Możliwe, że naprawdę nie chciał, żeby to wszystko się znowu powtórzyło"
Ponadto idąc Twoim tokiem myślenia, to co dopiero miał czuć Yoda albo Obi-Wan? Obaj stracili przyjaciół, cały Zakon, przegrali wojnę, ich plany legły w gruzach, na rękach Yody krew wielu Jedi. I obaj nadal mieli nadzieję. Ba! Nawet kiedy Luke szedł na Vadera to mieli nadzieję, bo przecież jeszcze była Leia.
Tymczasem Luke w podobnej sytuacji okazał się słaby psychicznie - a miał być nadzieją na odrodzenie Jedi. To nie cecha Wielkiego Mistrza, a tchórza. Ja osobiście nie takiego Luke`a chciałem.
-----------------------
No widzisz, tu już się nie dogadamy, ale pamiętaj, że to Luke był tym, który rozpaczał na Sokole Millenium, bo zginął mu nauczyciel sztuki walki, którego znał od kilkunastu godzin. Leia, która przed momentem straciła rodziców, przyjaciół, całą planetę i była torturowana przez Vadera, ani na moment nie straciła hartu ducha. Więc to nie tak, żeby Luke był taki znowu przekozak.
Pit^_^ napisał:
Witajcie!
Przede wszystkim Duchy Mocny mogą ingerować w świat realny - Yoda i spalenie drzewka - i tu nasuwa się pytanie, to po co cała zabawka z Imperatorem, skoro mógł zrobić to Yoda i jeszcze przy tym nie ucierpieć? No chyba, że w tej formie użytkownicy Mocy też się rozwijają - ale to już nasze domysły, które mogą mieć lekkie uzasadnienie, choćby w tym, że Qui-Gon Jinn sam po śmierci uczył się kontaktować i dopiero udało mu się to w EIII... więc może.
Pozdrawiam!
-----------------------
Już w OT można było zobaczyć jak duchy mocy wchodzą w relacje ze światem fizycznym
-Już w OT można było zobaczyć jak duchy mocy wchodzą w relacje ze światem fizycznym
Zgodzę się - rozmawiali - nie zaś wywoływali burzę i podpalali drzewa, ani też nie dotykali nikogo
A baardzo zmęczony Obi-Wan siadający na pniu w "Powrocie Jedi" to pies?
Nuka-Cola napisał:
A baardzo zmęczony Obi-Wan siadający na pniu w "Powrocie Jedi" to pies?
-----------------------
Dokładnie. Do tego odgarniał gałęzie. Zresztą po co ta dyskusja w każdej części pojawia się coś nowego na temat mocy więc twórcy mieli prawo rozwinąć kwestię force ghost
Oczywiście, mieli... tylko jeśli duchy mogą robić wszystko to, co żywi - to czemu duchy Yody i Obi-Wana nie zlikwidowały Sithów na czele Imperium? Gest Obi-Wana siadającego na pniu można uznać za manierę, coś, co zrobiłby za życia. Walenie piorunami bardziej imponującymi niż te, którymi walił Palpatine to przesada.
Na podobne pytanie o możliwe przyczyny bierności Duchów Mocy w starciu Luke`a z Sithami dostałem odpowiedź, że w "Powrocie Jedi" w scenie z Imperatorem nie było Duchów, więc nie mogły z tego powodu nic zrobić.
No dobrze, ale to nie odpowiada na pytanie czemu, skoro są takie potężne i potrafią tak bardzo wpływać na rzeczywistość, to nie pomogły Luke`owi, którego uratował właściwie fuks w postaci nawrócenia Vadera, w które sam Obi-Wan nawet nie wierzył? o_O
To jest sprzeczność, która istnieje w uniwersum od dawna. Bo w EU też pojawiały się zjawy ciemnej strony, które robiły różne rzeczy i wpływały na świat materialny. Myślę, że jedyne wyjaśnienie, jakie tu można zaproponować to, że wpływ wszelkich duchów na świat materialny jest po prostu bardzo ograniczony i związany tylko z jakimiś przedmiotami, pośrednikami itd...
Też sobie to tłumaczyłem i tłumaczę w ten sposób. Jednakże Legendy to Legendy i mam na uwadze, że nowy kanon jest ograniczony pod tym względem, tym bardziej, że jednym z jego filarów z tego co pamiętam miało być uporządkowanie uniwersum.
W każdym razie trudno przyrównywać np. zjawę Exara Kuna z Legend do ducha Yody władającego błyskawicami, bo to pierwsze nie jest kanoniczne, a to drugie już jest. Z perspektywy nowego kanonu zjaw Sithów z tego co wiem nie ma (Exar Kuna też, ale już mniejsza z tym), więc nawet na drodze luźnej analogii trudno cokolwiek domniemywać.
Możemy albo nielogicznie przyjąć, że "tak po prostu jest" i to nowinka w uniwersum ("bo tak" się twórcom spodobało tego typu rozwiązanie), albo na drodze nieścisłości logicznej skrytykować takie pokazanie Duchów Mocy, przynajmniej do momentu aż jakieś nowokanoniczne źródło rozwinie temat.
Też sobie tłumaczyłem, że może fakt pierwszej świątyni Jedi na Ahch-To jakoś wzmocnił zdolności Yody i pozwalał mu na ich emanację w pobliżu ksiąg Jedi (owych pośredników, jednak za swego rodzaju pośrednika uważam także całą planetę, a na pewno jej fragment z ruinami Jedi), ale to tylko domniemanie, tłumaczenie własne, niemające podparcia z tego co wiem w nowym kanonie, a przynajmniej nie w pełni.
Ja tłumaczę to sobie tak, że duch Jedi \ użytkownika jasnej strony zachowuje świadomość po śmierci w wyniku medytacji i zrozumienia Mocy - taki duch jest świadomy i może się komunikować z żywymi, może się manifestować w dowolnym wybranym przez siebie miejscu, ale nie może wpływać na świat fizyczny. Duch Sitha \ użytkownika ciemnej strony powstaje w wyniku rytuału (vide: Exar Kun składający Massassich w ofierze), jest ograniczony ruchowo do obiektu \ osoby, z którą jest związany (Muur z talizmanem, Andeddu z holokronem, Kun ze świątynią, Ragnos z grobowcem, Andru, Ergast, Zaavos - z miejscami śmierci - i tak dalej), ale ma pewien wpływ na świat fizyczny i żywych (opanowanie umysłu, używanie Mocy w pewnym zakresie).
Nie wiem czy ktoś w tym wątku wspomniał bądź odesłał do wypowiedzi Dash Stara na temat "Ostatniego Jedi", ale daję linka: https://www.youtube.com/watch?v=0gLsukihjVg
Z wieloma odczuciami Dash Stara utożsamiam się i podejrzewam, że wielu Forumowiczów także podzieli jego odczucia, chociażby w jakimś fragmencie. Tym co nie podzielą nawet w części to zawsze pozostaje obejrzenie filmiku i potraktowanie tej opinii jako ciekawostki. ;p
Film roku, film dekady, SW życia!!!
To zasadniczo powinno wystarczyć za opis moich uczuć względem Star Wars Episode VIII The Last Jedi. Premiera tegoż epizodu była najmocniejszym gwiezdnowojennym przeżyciem jakiego kiedykolwiek doświadczyłem. Byłem pierwszym bijącym brawo w chwili pojawienie się napisów końcowych oraz w momencie ponownego pojawienia się logo Lucasfilmu na koniec filmu. Podczas napisów końcowych podskakiwałem z radości, a wychodząc z sali IMAX w Punkcie 44 w Katowicach, wołałem radosne "hurra" i "juhu". Swój entuzjazm okazywałem też na wiele innych, głośnych, przykuwających uwagę postronnych osób (w tym ochrony kina) sposobów To był prawdziwy PORGAZM
Co jednak przykuło moją uwagę najbardziej? Co sprawiło że jest to dla mnie NAJLEPSZY EPIZOD Star Wars jaki kiedykolwiek widziałem?
Fabuła - klasyczny schemat i nowatorskie rozwiązania
Przed premierą pisałem o tym że chcę by TLJ poszedł w ślady TFA --> www.star-wars.pl/Forum/Temat/22627#700335 Otrzymałem dokładnie to co chciałem, a jednocześnie coś zupełnie innego, świeżego i nowego. Ruch Oporu uciekał w popłochu przed Najwyższym Porządkiem i dostał na prawdę porządne lanie (choć FO też oberwało). Phasma może i nie zginęła poprzez oddzielenie głowy od korpusu, ale dostała bardzo porządny cios w twarz przed śmiercią. Rey dowiedziała się o swoim pochodzeniu we łzach i bólu - choć moim zdaniem ostatniego słowa w tej sprawie jeszcze nie powiedziano. Snoke okazał się tylko Snoke`iem.
Rey poczuła duchowy ból i roztargnienie Bena Solo, przez co do niego przyleciała, a on zaprowadził ją do Snoke`a. Kylo Ren chociaż nie zabił matki, to uczestniczył w akcji w której o mało nie zginęła. Finn oczekiwał na egzekucję i razem z całym Ruchem Oporu doświadczył zdrady cholernie skutecznego przedstawiciela półświatka. Hux został brutalnie potraktowany przez Snoke`a na odległość z jego sali tronowej, a później kilka razy przez Kylo Rena. Duchy Mocy się pojawiły - a dokładniej jeden, Yoda, który ukazuje Luke`owi że w Rey cała nadzieja (chociaż to dzieje się już po jej odlocie). Ponadto mieliśmy spektakularną bitwę z wykorzystaniem nowej generacji AT-AT, a sceny przygotowań do bitwy ze strony Ruchu Oporu (zwłaszcza te w okopach) wyglądały identycznie jak te w TESB.
Schemat fabularny z TESB został zachowany, a jednocześnie wywrócony do góry nogami i ubogacony o motywy z ROTJ oraz prequeli. Dostałem więc co chciałem, linia fabularna została zachowana. TLJ jest więc pełnoprawnym środkowym epizodem trylogii. Co istotne, podobnie jak Lucas w AOTC zachował schemat lecz zmienił historię, tak w TLJ schemat nabrał zupełnie nowego wydźwięku, przedstawiono go w odmienny sposób, a jego poszczególne momenty zostały zakończone w nietypowy dla dotychczasowych SW, bardzo odważny sposób. It`s not going to go, the way you think. Słowa z traileru okazały się być najlepszym opisem fabuły. Wszystko wskazywało na to że sprawy potoczą się tak jak zawsze, a jednak podczas pierwszego seansu, zaskoczenie było jednym z najczęstszych odczuć. Dodatkowo, pomimo pierwszych zero-jedynkowych wrażeń nt. tego co zostało ukazane, podczas kolejnych seansów TLJ widać że wiele scen, pozornie definitywnych w swoim charakterze, okazują się mieć dość szerokie pole do rozwinięcia, ukazania z innej strony, a wręcz do ich zaprzeczenia w kolejnym epizodzie. Zakończenie filmu, jest skonstruowane tak że mogłoby być zakończeniem trylogii i otwarciem dla nowej. J.J.Abrams ma więc otwarte pole do popisu i wspaniałe postacie i ich losy do ukazania.
Moc
Luminous beings we are, not this crude matter. Moc w TLJ nareszcie została w pełni ukazana w sposób holistyczny. Mistyka OT została połączona ze strukturalizmem PT. "Magia" z midichlorianami - jeden spójny obraz Mocy. Scena medytacji Rey ukazała pewną prawdę, o której pisał m.in. Drew Karpyshyn. Moc to energia, a czymże innym jest energia jak nie materią w ruchu? Sceny, które Rey widziała w medytacji - nieustanny, balansujący taniec życia i śmierci, alegoria przemijania i odnawiania się - pokazują jak struktura wszechrzeczy jest poddana jednej naturze - Mocy, łączącej wszystko ze sobą. Ma to również swoje odzwierciedlenie w scenie z latającą w przestrzeni Leią. Natura rzeczy nie jest zależna od struktury, to struktura jest zależna od natury. Instynktowne użycie Mocy w takiej sytuacji jest w pełni zrozumiane, zaś jej natura wyraźnie pozwala na władzę nad materią. Jakby tak nie było, Darth Maul na Naboo czy Darth Vader na Mustafar po prostu musieliby umrzeć. Moc jednak włada materią. To co Lucas wcześniej pokazywał w delikatny sposób, wreszcie zostało w pełni, dosłownie ukazane. Ponadto w celu ukazania Mocy nawiązano do wybranych motywów kultury. W jaskini Ciemnej Strony widzieliśmy niejako lustro - to ewidentne nawiązanie do praktyk tzw. czarnej magii; zaś dualistyczna idea równowagi między dobrem a złem jest dość typowa dla filozoficzno-teologicznych wierzeń Wschodu (choć to w SW nic nowego). Ostatni motyw istotny w kwestii Mocy, to projekcja osoby Luke`a. To nawiązanie do współczesnych trendów zapoczątkowanych przez Dimitra Wereszczagina i jego systemu DEIR - czyli (w uproszczeniu) "naszej Mocy", opartej na badaniach z zakresu parapsychologii i biofizyki. Idealny sposób na pokazanie mistrzostwa w opanowaniu Mocy, przez Luke`a Skywalkera.
Legends
Chociaż jestem wielkim wrogiem Legends postROTJ, to jednak muszę przyznać że ich główne motywy zostały całkiem sprawnie przeniesione do TLJ. Widoczne to było już w TFA, ale wówczas było to jeszcze mało istotne. Ben Solo jako nowy Jacen Solo, Rey być może jako nowa Jaina. Ponadto wiele drobiazgów, takich jak choćby wlot statku z Finnem i Rose do rebelianckiej bazy na Crait - czyste nawiązanie do sceny z traileru Deceived gry SWTOR; czy choćby działo-taran, określone przez Finna małą Gwiazdą Śmierci - luźne nawiązanie do laseru Miecza Ciemności z książki K.J.Andersona. Czerpanie z Legends choć nie jest dla mnie specjalną atrakcją, jednak jest to wyraźny hołd dla starszego pokolenia fanów lubujących się w skasowanym kanonie - to wielki walor filmu, który doceniam mimo swojej niechęci do Legends postROTJ.
Muzyka
John Williams podobnie jak w TFA, postarał się by muzyka była subtelna i nienachalna. A jednak potrafi być bardzo wyrazista w kluczowych momentach filmu, zwłaszcza w scenach z udziałem Kylo Rena. Przewodzą głównie motywy z soundtracku TFA, okraszone nowymi aranżacjami plus kilka bardziej znanych motywów z OT. Z każdym seansem TLJ muzyka staje się co raz bardziej słyszalna i wyraźnie podkreśla sytuację ukazywaną na ekranie. Mistrzostwo w kompozycji, w której spokój mówi więcej niż mocne brzmienie - John Williams błyszczy! W dodatku, tak jak w TFA, muzyka tworzy idealną harmonię z obrazem, nawet lepiej niż przechodzenie poszczególnych kadrów.
Zdjęcia i plenery
Początek walki z pretorianami, wiele scen na Crait, czy Supremacy w momencie wylotu Finna, Rose i BB-8 z hangaru. Te i wiele innych scen to ujęcia, które zapadają w pamięć i wręcz proszą się o to by znaleźć się na tapecie w komputerze czy jako litografia ozdobić ścianę. Na uwagę zasługują też zdjęcia na Ach-To - piękno krajobrazu i naturalność nakręconych scen sprawia wrażenie iż ta Święta Wyspa na prawdę istnieje i również zachwyca. Doskonałe ujęcia pozwalają mi przypominać sobie cały film niemalże poklatkowo, zwłaszcza gdy dochodzi do tego słuchanie ścieżki dźwiękowej. To dzięki nim, ten film wciąż "żyje" w moich myślach.
Sceny batalistyczne
Coś czego w TFA było stosunkowo mało, w TLJ zostaje ukazane wielokrotnie i na różne sposoby podczas seansu. Tylko w ROTS sceny batalistyczne były tak częste, ale jednak nie były aż tak wyraźne i realistyczne od strony wizualnej. Ponadto w TLJ ww. sceny miały momentami dość patetyczny charakter - nie każdy to lubi, ale ja jako fan mocnego patosu byłem zachwycony oglądając sceny bitewne z jego wyraźną dawką. Podobnie jak zabiegi z ciszą w momentach bitewnych - prawdziwy majstersztyk.
Rian Johnson
Styl J.J.Abramsa trafia zdecydowanie w mój gust. Styl Riana Johnsona potrzebuje jeszcze dopracowania, ale jednak stworzył on kilka takich scen w których miałem zaparty dech w piersiach (m.in. te które opisałem w punkcie Zdjęcia i plenery). Mankamentem reżyserki Riana jest niedopracowane 3D, które jest tylko wklęsłe nie zaś wklęsłe i wypukłe, tak jak tego potrafił dopilnować Abrams. Istotna jest też kwestia tempa filmu, która w przypadku TFA było dużo szybsze niż w TLJ. Czy jest to plus czy minus TLJ, ciężko mi teraz stwierdzić, natomiast w swoich preferencjach skłaniam się jednak bardziej ku Abramsowi, nie umniejszając nic Rianowi. Największym zarzutem wobec reżysera, jest wg mnie poczucie dysharmonii - Rian z pozoru chce nadać scenom dynamikę i przechodzi od sceny z wrzeszczącą z bólu Rey, do sceny w której Poe budzi się z krzykiem w transportowcu. Wydaje się że jedna scena wynika z drugiej, tak jak to zwykle wyglądało w filmach J.J.Abramsa, tutaj jednak czuje się że choć motyw jest podobny to jednak jest to zupełnie inna bajka. Na usprawiedliwienie dla Riana dodam że kilka scen, jak choćby moment rozerwania się miecza świetlnego, był dla odmiany idealnie zsynchronizowany z rozerwaniem Supremacy. Także ogólnie ujmując, Rian sobie bardzo dobrze poradził ale to jeszcze nie jest mistrzostwo w zawodzie, jakie reprezentuje J.J.
Rey
Jest taka jak być powinna pod względem aktorskim i rozwoju postaci. Idealnie poprowadzono to co rozpoczęto w TFA. Rey dalej instynktownie potrafi korzystać z Mocy w sposób godny głównej spadkobierczyni spuścizny Jasnej Strony Mocy, zaś jej postawa moralna jest niezachwianą ostoją dobroci, co nie przeszkadza jej w emocjonalnym podejściu do życia i walki. Pozostaje jeszcze kwestia jej rodziców - moich zdaniem, wciąż otwarta pomimo dość przekonującego momentu wyjaśnienia. Scena zjednoczenia z Mocą Luke`a pozostawia pewne pole do przypuszczeń o powiązaniu Rey z rodem Skywalkerów, ale na jakiej zasadzie to dopiero się okaże w EIX. Czego żałuję odnośnie Rey to brak interakcji z Finnem. Dopiero na koniec filmu, w końcu się spotykają i tulą - widać że Rey jest przeszczęśliwa gdy go widzi. Przez cały film pojawiają się też wstawki, typu "zapytaj co u Finna", "jak spotkasz Finna pierwszy to przekaż mu". Rey bardzo zależy na przyjacielu. Co mnie bardzo boli to jej mina, gdy widzi jak Finn okrywa kocem Rose, podczas gdy Rey siedzi sama wśród małego tłumu na pokładzie Sokoła. Duet Rey&Finn to zdecydowanie jeden z największych walorów TFA, który został w TLJ odstawiony na dalszy plan. Po wydarzeniach z sali tronowej Snoke`a, wydawałoby się że nic nie stoi na przeszkodzie bliższej relacji Rey z Finnem, a jednak w tę relację wchodzi Rose, a ja nie chcę by ich rozdzieliła. Pomimo tych interpersonalnych mankamentów, to szerokie pole do dalszego rozwoju i interpretacji jest zdecydowanym plusem TLJ.
Finn
Od uciekiniera do bohatera i rebelianckiej szumowiny pierwszej klasy. Podobnie jak Rey, on też jest taki jak być powinien. Moje ukochane trio z TFA, ma swoje momenty chwały w tym filmie. Scena z szarżą to poezja, nieważne czy strategicznie miała sens czy nie. To prawdziwa eskalacja emocji i niedowierzania (podczas pierwszego seansu) - "zabiją mi Finna", jedną z moich trzech najbardziej lubianych postaci w SW! Plusem jest też jego stosunek do Rose. Martwi się o nią, potrafi zaopiekować, a jednocześnie nie odwzajemnia jej pocałunku i chwilę później rzuca się w ramiona Rey. Finn w TLJ dojrzał i wie czego chce, to już nie jest uciekinier, to odważny bohater. Postać bardzo na plus.
Kylo Ren
Dziecko w masce? Nie, to prawdziwy spadkobierca potęgi Ciemnej Strony. Mistrz kłamstwa i podstępu. Człowiek, który pokonał swojego mistrza w chwili jego największej chwały - Darth Bane byłby z niego niezmiernie dumny a ja jestem zachwycony. Mistrz Rycerzy Ren, prawdziwym Mistrzem Ciemnej Strony. Wszystkiego się spodziewałem, ale nie takiego rozwoju jego postaci. Pozorna ciotowatość z TFA, to nic - to tylko ostatni etap w jego dojrzewaniu do stania się mistrzem, tym który dzierży potęgę Ciemnej Strony. W dodatku jego rozsądek też jest dla mnie budujący - "daj przeszłości umrzeć, zabij ją jeśli trzeba". Kylo Ren chce zaprowadzić nowy porządek i nikt nie był tak blisko celu jak on - nawet Palpatine. Aż mi go szkoda że dał się wykiwać Luke`owi i Ruch Oporu jednak przetrwał. Trochę mi szkoda, że to nie on strzelił z myśliwca, ale nie widzę w tym jego słabości - to jednak sentyment do matki. Nie miłość - tylko sentyment. Han był kijowym ojcem, którego nie było. Luke zawiódł go na całej linii, a matka? Nie zawiniła niczym bezpośrednio - jej jedyne przestępstwo to liderowanie w Ruchu Oporu. Nic dziwnego że nie pociągnął za spust w bezpośrednim starciu. W żaden sposób nie przeszkodziło mu to w wydaniu rozkazu by zamordować wszystkich - mając pełną świadomość kogo zabiją szturmowcy. To badass totalny. Genialnie rozwinięto jego postać, a Adam Driver na prawdę przekonująco zagrał.
BB-8
Mój słodziak stał się wybitnie skuteczną maszyną do zabijania, a wciąż jest milusim droidem <3
Gdzieś w Internecie czytałem nawet że poza Holdo i Paige, to właśnie BB-8 wykończył najwięcej wrogów w filmie Zasadniczo ujmując, dokładnie tak było. BB-8 to największy przeagent tego epizodu
Hux
Podczas pierwszego seansu bardzo mnie bolały żarty z jego osoby na początku filmu. Teraz już się z nich śmieję, to jednak nie był klasyczny marvelowski humor - było podobnie, ale to jednak czysty Dameron z TFA. Po 7 seansach to postać, której najbardziej współczuję. Raz ma kretynów dookoła siebie, innym razem musi służyć komuś, kogo nie cierpi i chętnie by wykończył jakby mógł. To dobry dowódca, który został pozbawiony dalszych szans rozwoju. Liczę na porządną próbę zdrady i zamordowania Kylo Rena z jego strony w EIX. To najbardziej oddany oficer Najwyższego Porządku - czysty wzór do naśladowania. Szkoda że go spotykają same nieszczęścia. Bardzo lubię tę postać za jego jednoznaczność i oddanie sprawie.
Snoke
Snoke to Snoke. Tak pisałem przed TLJ. Dla mnie ta informacja jest wystarczająca - były różne ciekawe (mniej lub bardziej) teorie na jego temat. Podobała mi się koncepcja z mistrzem Palpiego, ale nie wiązałem z nią specjalnych nadziei. TLJ nie odpowiedział na pytanie, skąd się Snoke wziął i szczerze mówiąc, mam to gdzieś - od tego jest EU. Jego koniec był niespodziewany to jedna z najmocniejszych scen całego TLJ, a jednak furtka pozostała dla jego powrotu w EIX - chociaż mam nadzieję że z niej nie skorzystają i pozostanie trupem.
Poe Dameron
Pistolecik Poza jego dobrym lataniem, nie przekonał mnie do siebie w TFA. Natomiast w TLJ się to udało, choć bardzo mnie cieszył szlag w japę jaki dostał od Lei Podobnie jak pozostałe nowe postacie ST, Poe też w tym epizodzie dojrzał - w jego wypadku do zarządzania Ruchem Oporu. W TFA postacie zostały przedstawione, w TLJ dojrzały - zapowiada się piękny manifest ich mentalnej dorosłości w EIX - nic tylko czekać.
Leia Organa
Dużo lepiej zagrana i istotniejsza niż w TFA. Carrie się tym razem postarała bardziej Scena z jej lotem w przestrzeni jest wspaniała, ale przyznam że wolałbym aby zginęła od bomby Kylo Rena. Poza tym postać na 6+!
Rose
Wspaniała interakcja z Finnem - to czego brakowało mi odnośnie Rey, to znalazło swoje uzupełnienie w tym duecie. Mankamentem jest jej zauroczenie Finnem, ale mam nadzieję że to tylko przejściowe Relacje pomiędzy nimi bardzo mi się podobały (poza buzi-buzi), choć przyznam że wątek z Canto Bightbył tylko pretekstem by pokazać troszkę więcej odległej galaktyki niż tylko kosmos, Ach-To i Crait.
DJ
"Niech cię nie zmyli opakowanie". Dla mnie zwykły oblech, ale trzeba mu pogratulować cwaniactwa i chytrości. Im częściej oglądam TLJ tym lepiej widać że to potencjalny zdrajca. Niemniej bardzo dobrze i przekonująco zagrany.
Luke Skywalker
Nigdy nie uważałem go za prawdziwego Jedi. Dopiero w TLJ stał się tym kim miał być i na prawdę w pełni go polubiłem. Z dwóch powodów - popisowego aktorstwa Marka Hamilla i jego opanowania Mocy. Pierwsze nie wymaga większego komentarza, druga kwestia jest bardziej złożona. Mistrzostwo w opanowaniu Mocy przejawiło się przede wszystkim w jego odcięciu się od niej. To że zaczął z niej korzystać w spektakularny sposób na koniec filmu jest też bardzo istotne (było już o tym w punkcie o Mocy), ale mnie najbardziej urzekło jego odcięcie się. Tylko mistrzowskie władanie Mocą pozwala na ocięcie się od niej. Luke Skywalker stał się prawdziwym ascetą Jedi - zestawienie go z towarzystwem "siostrzyczek" nie jest przypadkiem. To eremita, mistrz życia duchowego (w ujęciu niejako buddyjsko-hinduistycznym oraz stoickim), który odciął się od wszystkiego i oczekuje na nirwanę w Mocy. Ostatecznie osiąga swoje zjednoczenie z Mocą dopiero po wypełnieniu swojej misji i popisowym pokazie zdolności, ale jednak to właśnie jego pustelnicze życie pozwoliło mu najlepiej pojąć istotę Mocy - jej Jasnej i Ciemnej Strony oraz potrzeby równowagi między nimi. Ponadto jeszcze dochodzi podobieństwo do Yody i jego banicji - czyli kolejny hołd dla ROTSa i OT.
Reylo
Ostatni punkt. Wątek, który momentami przybierał wręcz charakter erotyczny. Najpiękniejsze co w nim jest to szerokie pole do interpretacji i rozwoju. Czy Rey i Ben Solo zostaną parą, czy Rey jest jego zaginioną siostrą i w ten sposób pojawia się między nimi uczucie? Czy może to prawdziwy Sith`ari i prawdziwa Wybrana, mający razem zaprowadzić ostateczną równowagę w Mocy wzorem rodzeństwa z Trylogii Mortis? Ten wątek zasługuje na coś więcej niż tylko punkt w recenzji, to prawdopodobniej będzie jeden z najczęstszych tematów rozmów o ST do premiery EIX. Jedno jest pewne - razem mogą wszystko, sceny w sali tronowej to pokazały - są zespoleni w Mocy. Najbardziej wymowna jest w tej kwestii scena podczas wsiadania do Sokoła na koniec filmu - Snoke, twórca połączenie nie żyje (oby) a zespolenie wciąż trwa. Sam sposób ukazania połączenia też jest wymowny. Najpierw Kylo tylko widzi Rey i czuje wyimaginowany ból po trafieniu z blastera. Dalej słyszy szum morza i ociera twarz z wody morskiej, by ostatecznie móc siedzieć z nią przy ognisku i fizycznie dotknąć dłoni. To zagadnienie można by rozpatrywać w punkcie o Mocy. Sytuacja jest analogiczna do lotu Lei w kosmosie. Moc rządzi materią, struktura jest poddana naturze, a dla natury nie ma ograniczeń czasu ani przestrzeni. Moc może wszystko i wszystko można w Mocy. Moc to esencja SW i esencja TLJ.
Jako kinomaniak
10/10
Jako fan Star Wars
100000000000000000000000000000000/10
XD
Generalnie w wielu punktach się zgadzam, bo Johnson naprawił wiele rzeczy, które mi nie pasowały w TFA, ale też TFA nadal ma mocne strony i to jest sytuacja, która mi osobiście odpowiada, bo jak wiadomo jestem miłośnikiem polifonii, więc nie chcę aby jeden film, jedna linia melodyczna zdominowała pozostałe, bo to na dłuższą metę jest straszne ubóstwo.
Najlepsza sprawa, że mogę z tych wszystkich wspaniałych filmów SW czerpać przyjemność i cieszyć się ich mocnymi stronami.
Homofonia jest nudna i w moim odczuciu sprzeczna z ideą SW (wczoraj oglądałem ROTJ i dostrzegłem nowe rzeczy - po tylu latach).
TLJ ma wiele mocnych stron, więc jest "cennym nabytkiem"
TLJ 10/10
nie jest rzeczą o jakiej chcę czytać w kontekście SW
Zacny kawał tekstu, milordzie.
Wiesz, natura i struktura rzeczy są ze sobą tak ściśle zespojone że nie ma opcji by nie pisać o jednym i drugim, zwłaszcza w kontekście Mocy.
Midichloriany nigdy mi nie odczarowały OT i Mocy, wręcz przeciwnie - trafiły w punkt w panteistycznym ujęciu Mocy. Z kolei wątek woluntarystyczny też domaga się czegoś przez co ta wola będzie wyrażana i spełniana.
Moc to boska energia w SW, przenika i buduje strukturę, ma swoją dualistyczną naturę i wolę równowagi. Jeden, holistyczny obraz wreszcie odpowiednio eksponowany w filmie
W nich właściwie jest streszczony cały główny gwiezdnoWOJENNY wątek filmu, czyli ucieczka Ruchu Oporu przed Najwyższym Porządkiem i poszukiwanie nadziei nad odbudowę. Jednocześnie jest tam perfekcyjne przedstawienie sytuacji w Galaktyce..
Kwestia Mocy jest tak znakomicie rozbudowana w każdym aspekcie (bez nadmiernych domówień), że zupełnie może zniknąć z pola widzenia w TLJ jeden potężny Force user. Zniknąć, bo korzysta z Mocy nieomal dyskretnie, lecz stanowczo - a kiedy nadchodzi moment jej wyraźnego użycia, to wszyscy robią wielkie oczy (fakt, do inscenizacji i realizacji tej sceny mogliby się jeszcze bardziej przyłożyć). Aż żal, że Leia nie będzie mogła w pełni rozwinąć swoich możliwości w Epizodzie IX... (choć od dawna nie opuszczało mnie przeczucie że może zmierzać w stronę Lily Potter, a tego byśmy nie chcieli)
Właściwie tylko bitwy na Crait bym się mógł czepiać, że to czy tamto (choć sam pomysł z tym biało-czerwonym polem bitwy i jego wykonanie to rewelacja), może niektórych scen z BB8.. Reżysersko pewnie nie miałbym nic przeciwko gdyby Johnsona asekurował Abrams, aktorsko wypada znakomicie, takoż konstrukcja (pewnie gdzieś już jest precyzyjnie rozpisany plan czasowy, tych kilkadziesiąt godzin czasu akcji).
Nie podejmuję się wystawiać oceny filmowi jako takiemu, bo oglądam go zbyt emocjonalnie (choć czuję że w moim rankingu filmów SW mocno atakuje drugie miejsce). Jako SW bezdyskusyjne 10/10.
"(choć od dawna nie opuszczało mnie przeczucie że może zmierzać w stronę Lily Potter, a tego byśmy nie chcieli)".
Nie zdziwiłabym się, gdyby to właśnie planowali.
Ciekawe, czy kiedyś zdradzą, jak początkowo miały potoczyć się losy Lei w E IX.
Oczekiwania w stosunku do filmu miałem dokładnie zerowe, szok pierwszego kontaktu z nową wersją wydarzeń post-RotJ przyjął na siebie TFA. Teraz już wiedziałem, w jakim kierunku to idzie, wiedziałem, że nie jest to „moja” wersja i nie ma szansy, żeby tak było. Przed TFA mogłem jeszcze się zastanawiać, rozważać, a co jeśli będzie znacznie lepiej... itd. Dwa lata na karuzeli hejtu sprawiły paradoksalnie, że TLJ startował z nienajgorszej pozycji – samego dna, czyli miejsca, skąd można już iść tylko w górę. Plus, to epizod z Lukiem Skywalkerem – moim ulubionym bohaterem ST, a to spory czynnik działający na korzyść.
Sylwetka Riana Johnsona jest mi dość obca. Znam go z nienajgorszego Loopera, którego oceniłem na naciągane 7/10, oraz z trzech odcinków Breaking Bad, w tym świetnego „Fly” i miażdżącego „Ozymandiasa”. Jak to się przekłada na blockbuster w jednym z bliskich mojemu sercu uniwersów? Nijak, ale nie widziałem od Johnsona nic beznadziejnego, a to zawsze coś. Z drugiej strony, kiedyś byłem sympatykiem twórczości Abramsa, a teraz uważam go za jednego z najbardziej szkodliwych twórców, w popkulturze, więc... Ale to też była szansa dla TLJ, skoro i na stołku reżyserskim „gorzej być nie mogło”.
Pamiętam, jak Krogulec po drugim seansie TFA napisał, że jakby oglądać ten film jako parodię SW, to odbiera się go znacznie lepiej. To zdanie zapadło mi w pamięć, i szedłem na TLJ do kina z nim, wyrytym gdzieś z tyłu umysłu. I za to Krogulcowi dziękuję – taka perspektywa pomogła mi przetrwać to, co tam widziałem, bez odniesienia poważniejszych ran na psychice.
TLJ to rzeczywiście taka parodia SW, może nieco lepszej klasy niż „Spaceballs”, ale wciąż – okazji do pośmiania się z filmu było wiele. Już na samym początku pojawił się wielki bohater tego filmu, czyli generał Hux. Ta postać ma taki potencjał humorystyczny, że klękajcie narody. Niezamierzony, ale czy to ważne? Każda, podkreślam: każda linia dialogowa wypowiedziana przez Huxa w TLJ była zabawna. Czy to w swojej treści, czy w sposobie wypowiedzenia jej przez Gleesona, co połączone z jego mimiką i postawą dawało niesamowicie komiczny efekt. To postać jakby rodem wyciągnięta z kreskówek sprzed ja wiem, półwiecza?, gdzie Ten Zły jest zły całym sobą, absolutnie, na wskroś, od początku do końca. W postawie, w czynach, w słowach, wszędzie, podejrzewam że nawet w piżamce, pod kołderką. Co ciekawe, nie gra go zły aktor. Cenię sobie Dominhalla Gleesona; bardzo dobrze zagrał we Franku, About Time, The Revenant, czy w Ex Machinie, gdzie stworzył świetny duet z Oscarem Isaacem, czyli kolejnym dobrym aktorem, który marnuje się w Star Warsach (mam nadzieję, że chłopaki chociaż sobie dobrze zarabiają). Niestety, w SW Disneya rola Gleesona jest tak karykaturalna, że aż głupia – nie dziwota, że wypada on tam jak aktor z kina klasy B, i to takiego z niższej półki w tej klasie (w szarankach np. z protagonistką Robosharka). Tam się po prostu nie da więcej wyciągnąć.
Zacząłem trochę z d...y strony, ale Hux to jedna z pierwszych rzeczy, która się rzuca w oczy w nowych filmach. To teraz trochę zamieszam i zajmę się pozytywami. Nie ma ich wiele, więc pójdzie szybko.
Najbardziej pozytywne wrażenie, które zapamiętałem z TLJ, to relacje między bohaterami. W większości wypadają naprawdę dobrze. W przypadku TFA pisałem to samo, i jest to naturalne przedłużenie tej cechy na kolejny film. Między postaciami czuć chemię, taka relacja Kylo/Rey jest interesująca, nawet jeśli oni sami nie są. Finn z Rose też są świetnie do siebie dobrani. Ogólnie, Disneyowi lepiej wychodzi wprowadzanie postaci niż wykorzystywanie tych starych.
Dalej, plusy... Szedało, wymyśl coś jeszcze, żeby nie mówili że się nie postarałeś ... myślimy, myślimy... O, wiem. Wizualna strona naziemnej bitwy na Crait. Bardzo ładnie wypadła, rekompensowało to po części jej fabularną głupotę.
Benicio Del Toro to sprawdzona firma, czytaj: aktor, który lipy nie robi; tutaj dodatkowo miał rolę, w której się świetnie odnalazł, i jego epizod, choć pozbawiony fajerwerków, był poprawny.
Najlepsze w przypadku TLJ było to, że mogłem okłamać Ludwiczka, że film mi się podobał, i przez prawie tydzień czerpać radość z jego niedowierzania. Trzeba mu przyznać, że nigdy do końca się złamał i w 100% mi nie uwierzył, ale miał już wątpliwości. Możliwość oszukania tego wypadku ewolucji była bezcenna.
Jak już pisałem przy Huxie, w filmie znajduje się wiele elementów ewidentnie zapożyczonych z kina klasy B. Zachowania postaci, ich motywacje, wydarzenia, dialogi. Efekty też miejscami szwankują (Yoda, jaki paskudny Yoda!), więc ogólnie zastanawiam się tak teraz, co odróżnia TLJ do takiego Sharknado. Nie za wiele; główna różnica to fakt, że w Sharknado humor jest zamierzony, twórcy są świadomi tego co robią, a w przypadku TLJ jest na odwrót. Nieopatrznie wyszła parodia; widz się śmieje, ale nie wtedy, kiedy reżyser miałby na to nadzieję.
Największą wadą TLJ jest jego scenariusz. Fabuła i dialogi wyglądają, jakby napisał je piętnastolatek w ramach fanficowego konkursu na Bastion, w nadziei wygrania książki za zdobycie pierwszego miejsca. Głupota tego filmu sprawia, że jakikolwiek jego plus blednie do poziomu nieistotności; to jest problem, wokół którego po prostu nie da się obejść. Fabuła TLJ wygląda, jakby Rian postawił sobie kilka założeń, i potem musiał je jakoś posklejać, nieważne, że części do siebie nie pasują. Będzie kul jeśli (cośtam), więc trzeba zamotać tak, żeby jakoś to uzasadnić.
W TFA miałem wrażenie, że Resistance to siła niewielka, ale i First Order to de facto zbieranina burzycieli, takie resztki resztek Imperium, które gdzieś tam sobie na obrzeżach stworzyły Starkillera, przez co zrobili się nagle niebezpieczni. Tymczasem w TLJ okazuje się, że to potęga chyba dorównywalna do starego Imperium, która de facto rządzi galaktyką. I ja się pytam, gdzie w tym wszystkim Nowa Republika? Czytam teraz na Wookie, i jak rozumiem, to NR była dominującą siłą w Galaktyce. Resistance to grupa śmiałków, która zdecydowała się postawić FO. No więc, gdzie ta Republika? Wraz z utratą stolicy wszyscy popełnili samobójstwo? Co z wszystkimi flotami? W nowym kanonie była jedna wielka, która stacjonowała nad pseudo-Coruscant? Jeden strzał Starkillera zdemontował całą Galaktykę? Wojsko, politycy, wszyscy przepadli. Jak słyszymy w TLJ – w ciągu kilku tygodni, podbiją wszystko. Zniszcz stolicę, zniszczysz galaktyczną potęgę. Żadnego planu awaryjnego, i to w uniwersum, gdzie średnio raz na dekadę po kosmosie szaleje jakaś broń rozwalająca planety. Serio? xD
Stąd początek filmu to już były pierwsze heheszki, bo widzimy ewakuację Resistance przed nadchodzącym First Order. Bitwa o Hoth, anyone? Nowa Republika cichaczem się usunęła z obrazka, więc wychodzi dokładnie na taką samą sytuację. Dorzućmy do tego Huxa... ale i jeszcze jedną gwiazdę, jaką jest Poo Dameron, który archetyp „brawurowego, uzdolnionego pilota” posuwa tak daleko, że staje się w rezultacie idiotą-mordercą, przez którego Resistance został zredukowany do uciekających trzech statków. No ale zniszczył dreadnaughta. Brawo, Poo, wszyscy jesteśmy dumni
Fascnacja co poniektórych tą postacią w TFA była dla mnie totalnie niezrozumiała, bo ciężko o równie sztampowegoą, jednowymiarowego bohatera. Dobra, nie ciężko, ale Hux jednak tylu fanów nie ma xD Po TLJ będę się stukał w czoło czytając każdą pozytywną opinię o tej postaci, bo to, co odstawił z początku filmu, to... szczyt głupoty? Lekkomyślności? Nieudacznictwa? Nie wiem dokładnie, czego, i nie chcę poświęcać tej kwestii więcej uwagi, niż zasługuje. I jakie konsekwencje go spotykają? Plaskacz od Leii, chwilowa śmieszkowa degradacja, po czym na koniec filmu jest on właściwie szefem Resistance. Wspaniale xD W przypadku innych przegrywów, których w trylogii sequeli mamy sporo, widzimy przynajmniej jakiś żal swoich czynów, ich konsekwencje. Ale naszego dziarskiego pilota nic nie rusza. Właściwie wydźwięk TLJ jest taki, że doprowadzenie do zniszczenia floty Resistance jest OK, bo Poo miał rację sprzeciwiając się rozkazom Leii, warto było podjąć ryzyko. A to, że na koniec filmu żyje tylko kilkunastu rebeliantów, to ich zwycięstwo – bo teraz będą mogli się odrodzić )))))
Kylo Ren nie bolał mnie tak jak w TFA, może dlatego, że to, jaką jest postacią, nie było już dla mnie zaskoczeniem. Jestem ciekawy, jak bardzo załamany będzie po swoim nawróceniu (bo, że tak będzie, to oczywiste). W końcu zabił swojego ojca, jest też winny śmierci wuja. Jedna osoba de facto zabiła Hana Solo i Luke’a Skywalkera. Brawo, kolego.
Co nie wyszło wciąż w sequelach, to ukazanie, o co właściwie Kylo chodzi, poza zabijaniem wszystkich dookoła. Zmiana stron Anakina, o ile słabo pokazana, miała przynajmniej mocne podstawy – rozczarowanie Zakonem, manipulacje Palpiego, a przede wszystkim chęć ocalenia ukochanej. Kylo chce czego? Ewidentnie niczego dobrego dla swoich bliskich , władzy też nie (przejęcie władzy na FO to raczej droga do celu, niż cel), nie wiem, dziwek, wódy i laserów też nie chce, więc naprawdę nie wiem, co motywuje tę postać, żeby robić to, co robi. Nie, żeby mi ta kwestia spędzała sen z powiek, po prostu główny zły, który jedyne co potrafi, to prawić jakieś głupoty o pozwalaniu umrzeć przeszłości, jest... słaby. Ale że Kylo jest słaby (zarówno in-universe jak i out-universe), to nie jest żadna nowina. Nie mówię, że motywacje są konieczne – gdyby to była postać w stylu Jokera, czyli „let the chaos reign”, to by było świetnie. A tak to mamy takie ujwieco. Jakby twórcy sami nie wiedzieli. Zabiję ojca, bo chcę być ZŁY xD
Rey Sue słaba nie jest, oj nie – co prawda nie przeszła treningu Jedi i już nie będzie miała takiej możliwości, ale chyba nikt nie wątpi że to ona jest prawdziwą Nową Nadzieją Sequeli. Po prawdzie, to jej postać mnie nie męczyła, bo aktorka ją grająca jest ładna i fajnie mi się na nią patrzyło.
Jar Jar Finn dalej bawi, i to chyba jedyny element, który miał być zabawny i jest zabawny. W reszcie przypadków jest albo jedno, albo drugie. Fajnie, że dali mu taką Rose, bo takiej partnerki właśnie potrzebował. No właśnie – Rose. Szkoda, że to ona przeżyła, a nie jej urodziwsza siostra , ale nie jest źle. Szanuję pomysł wprowadzenia między tych „tytanów” Mocy/pilotażu/walki takiej Rose. Nie jest za piękna, swoje umie, ale nie jest kolejnym przekoksem, popełnia błędy (i to nie takie jak Poo, czyli błędy które wg. reżysera należało popełnić xD) ot, taka zwyczajna osóbka. Fajnie, niech sobie Rose będzie.
Właściwie należy pochwalić tutaj konsekwencję, bo każda z postaci zachowuje się w tonie, wyznaczonym w poprzednim filmie. Poo jest dalej głupi, Rey dalej jest koksem, Kylo to kłębek schorzeń psychicznych, Finn to element humorystyczny. Dobrze, że nie Rian nagle nie próbował iść w inną stronę.
Wiceadmirał Holdo, czyli Kolejna Silna Postać Kobieca, ale ja z tym nie mam problemu, bo lubię jak w filmach pojawia się dużo pań, więc akurat ten trend w Hollywood uważam za pozytywny (i chyba tylko ten xD). Tym bardziej, że pani Holdo de facto ratuje choćby te smętne resztki Resistance i to wbrew usilnym staraniom Poo, żeby wybić i je. No i gra ją Laura Dern; moja pierwsza myśl po jej zobaczeniu to: „o, Diane znowu zmieniła kolor włosów” <3
Cieszy mnie, że przeżyła porucznik Connix. Do Billie Lourd mam niekończącą się sympatię po Scream Queens <3
Czas przejść do czegoś, wokół czego na razie krążyłem w recce, ale nie miałem specjalnej ochoty poruszać. Czyli postacie z uniwersum Star Wars. Nie tego z Dobrej Zmiany, tylko tego prawdziwego SW.
A więc pojawił się w końcu Luke Skywalker. Co ja tu mogę napisać, co już nie zostało napisane? Chyba tylko to, że nie uważam, że „Hamill ukradł film”, że był to „wielki popis Marka Hamilla”. Zagrał dobrze, ale podobnie jak inni, miał materiał, z którego dało się wycisnąć tylko określoną ilość „miodku”. Niestety, nowokanoniczny Luke Skywalker to jedna z największych konceptualnych porażek Lucasfilmu; nie kupuję tej wizji wcale, jest ona dla mnie niezgodna z Lukiem, którego znam ze Starej Trylogii. Już gdzieś na forum o tym pisałem – zabrali się za dekonstrukcję rzeczy, których nie trzeba było dekonstruować. Luke Skywalker to sztandarowy przykład. Patrzenie na Marka odgrywającego rolę dziwaka-przegrywa, który misję odbudowania zakonu zakończył po porażce z siostrzeńcem akurat nie było zabawne, było przykre. Za bardzo lubię tę postać, tego aktora, żeby sobie z niej śmieszkować tak jak z innych elementów tego filmu. Nie dziwię się, że samemu Markowi się nie podobało to, co wymyślili z jego postacią. Dla niektórych jest to bardziej realistyczne, prawdziwe, że Luke’owi nic nie wyszło. Spoko, ludzką rzeczą jest się mylić xD, ja tymczasem pozwolę sobie nie zaprzątać tą wersją więcej głowy.
W ogóle – kwestia oryginalności. TFA zebrało cięgi za wtórność i zachowawczość nawet od ludzi, którym film się podobał. Ja w tym filmie widziałem tyle poważniejszych wad, że ta sprawa akurat specjalnie mnie nie bolała. TLJ jest w tej kwestii trochę oszukańczy. Spodziewaliśmy się zrzynki z TESB, a dostaliśmy remiks TESB i RotJ. Spryciarze Najbardziej chciało mi się śmiać podczas sceny na pokładzie okrętu Snoke’a, gdy Kylo powiedział Rey, że wie kim są jej rodzice. „I am your father” wisiało w powietrzu XD A po festiwalu głupoty jaką zafundował mi ten film, niezgodność wieku postaci byłaby problemem... umiarkowanym. U przeciętnego widza ta kwestia to by była jedna spośród wielu wad, a hiperentuzjaści i tak by powiedzieli, że to tylko baśń, po co drążyć, cieszmy się z tego, co mamy...
Wracamy do postaci. Leia. Przy TFA napisałem, że Carrie wyglądała, jakby ledwo się trzymała, nie dziwota że dali jej tylko kilka scen i mało dialogów, bo więcej by nie dała rady wymamrotać, a i widzowi byłoby ciężko patrzeć, co się stało z „jego” Leią. Niestety, moje odczucia były bliższe prawdy, niżbym chciał. Z racji tego, że o zmarłych nie mówi się źle, nie będę specjalnie zagłębiał się w to, jak Carrie wypadła w TLJ; powiem tylko, że ciężko się na to patrzyło.
W tym miejscu należy pogratulować twórcom trylogii sequeli, bo tak oto udało im się pozbyć najważniejszych postaci z OT, a więc odcinanie się od sagi Star Wars dobiega końca, a to wszystko przy aplauzie mas. Totalny sukces soft rebootu. Do E9 pozostał Chewbacca, Threepio i Artoo, którzy są już tylko tłem, w TLJ pełnili funkcję „Absolutnie Nieistotny I Nie Mamy Dla Niego Miejsca, Ale Był W Starych Filmach, Więc Trzeba Go Wcisnąć Choć Na Chwilkę”.
Paradoksalnie, to podejście „spalonej ziemi” sprawia, że doceniam, że raczyli wyciągnąć Ackbara, choćby tylko po to, żeby go zaraz zabić.
Scena z latającą Leią to absolutny CZAD, tyle wyobraźni to mają chyba tylko twórcy trzech najważniejszych serii o rekinach: Sharknado, Mega Shark i 2/3/5-Headed Shark Attack. Totalny odlot. Bawiłem się wyśmienicie. Aczkolwiek jeśli ktoś traktuje ten film na poważnie i oczekuje po nowych SW czegoś dobrego (na serio), to na tej scenie powinien był zapłakać z głębi serca, bo właśnie wtedy disneyowskie SW osiągnęło nowy poziom dna; poziom, o którym nie wiedziałem, że istnieje dla tego uniwersum. Ta scena jest po prostu nie do wybronienia. Ktoś tu chyba za daleko pociągnął dowcip pt. „ej a jakbyśmy wrzucili do filmu scenę, gdzie...” xD
Muzyka. Czy do tego filmu powstał osobny soundtrack? Bo nie wydaje mi się. Pojawiło się kilka kawałków, tyle, że wszystkie znałem z poprzednich części. Jeśli było coś nowego, to nie zwróciło mojej uwagi (być może byłem tak zafascynowany filmem xD).
Chamskie, chodzące reklamy zabawek, czyli porgi i te śnieżne liski. Są tak slodkie, urocze i kochane, że nie sposób nie pomyśleć, że fajnie byłoby mieć takiego pluszaka na półce, a co dopiero odmówić takiego dziecku! Niestety, ich rola fabularna jest żadna (no, lisek chociaż wyprowadził te kilka ocalałych). Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że w filmie znalazły się tylko po to, żeby dać spory boost sprzedaży gadżetów. U Lucasa takie Ewoki były istotnym elementem filmu. Można je było lubić bądź nie, ale były tam po coś. Tu jest na odwrót – takich porgów nie sposób nie lubić, ale były one tu po nic. Tylko jako sprytny zabieg handlowy.
O, zapomniałem o naprawdę sporym plusie, czyli wielkim Fuck You pokazanym fanom, wymyślającym teorie. Moje motto w kwestii tożsamości Snoke’a i rodziców Rey to: „Głupie teorie są głupie”. Zwyczajnie mieliśmy za mało poszlak, żeby móc trafnie przewidzieć jedno czy drugie, co nie przeszkadzało fanom w rzucanie hasełkami typu: Snoke to Qui Gon, Rey to wnuczka Obi Wana. Strzały totalnie z d...y, bez oparcia w faktach, pisane chyba tylko po to, żeby spróbować swojego szczęścia jak w loterii; a nuż się trafi i będzie potem, że przewidziałem. Głupie teorie są głupie, pamiętajcie o tym. Rian to też wie, i szanuję go mocno za to, jak rozwiązał obie kwestie. Choć obawiam się, że w E9 może być kolejny „twist” z tym związany, i dowiemy się że jednak „I am your father”. Snoke już raczej nie oszuka śmierci i nie zrobi kambeku zza grobu, ale z drugiej strony... Scena z Leią ustanowiła nową jakość w SW, więc wszystko się może zdarzyć xD
Znając większość spoilerów przed seansem, ograbiłem ten film z emocjonalnego impactu, jakim było zaskoczenie (cooo? Zabili Snoke’a?! :O itd.) I to pokazało, jaki król jest nagi, bo bez wspomagania ze strony twistów fabularnych, głupocie tego filmu dorównuje chyba tylko jego nuda. Cały wątek na Canto Bight jest to wycięcia; w filmie pojawił się chyba tylko po to, że chcieli uniknąć oskarżeń o zbytnią kameralność, odejście od pokazywania zamieszkanych planet. Natomiast pościg za resztkami Resistance to chyba jakaś próba przełożenia kina drogi na realia starwarsowe ale widziałem już, że dyskutowaliście o bezsensie tego pościgu, więc nie będę się tu pastwił. Filmowi brakuje emocji; rozumiem, że jak ktoś ogląda go pierwszy raz i łyka tą konwencję, to jeszcze są momenty, gdzie może coś poczuć. Ale znając już fabułę, pozostaje niewiele. I czy to brzmi jak film Star Wars, czyli coś co wielu z nas tutaj od lat katuje w nieskończoność?
Jeszcze taka ciekawostka, którą znalazłem na Wookiee: The film shows Rey and Poe meeting for the first time. The two, however, were depicted as meeting in the canon novelization of Star Wars: Episode VII The Force Awakens. – zaczyna się xDDD
Podsumowanie? To nie tyle produkt starwarsopodobny, tylko chamskie wykorzystanie marki celem stworzenia czegoś, mającego kilka (coraz mniej) wspólnych punktów z Sagą. Czyli konsekwentna kontynuacja kursu wytyczonego przez Abramsa. Klimatu SW – zero, zgodność z sagą niewielka, elementów stycznych jest już tylko kilka. I dobrze. Za jakiś czas Disneyowskie SW będą już tak różne od Lucasowskich, że, mam nadzieję, dostrzeże to coraz więcej osób.
Nie oszukujmy się, E9 będzie podobnym paździerzem, bo nie dość, że wraca JJ, to będzie to kontynuacja TFA i TLJ. I to mi wystarcza, żeby z czystym sumieniem ten film skreślić na dwa lata przed premierą. Z gówna ciasta nie ulepisz. Są w nowym kanonie elementy... znośne, ale całą historię post-RotJ odcinam głębokim cięciem. Znaczy, odciąłem już dawno, teraz jestem po prostu zadowolony, że nie bawiłem się w jakieś „dawanie szans”, bo byłbym załamany.
TLJ oceniam na 3/10. E9 też (ha, pierwszy! ). Film na raz, podobnie jak z TFA – nie wrócę do niego. Koło Star Wars to to nawet nie leżało.
PS. Jako gałązkę oliwną dla ztriggerowanych entuzjastów, powiem, że widziałem w zeszłym roku gorszy film – Resident Evil: The Final Chapter xD
PS 2. Jeśli ktoś dał się nabrać na trollerski tytuł posta, to dajcie znać, co prawda miał on za zadanie tylko wywołać zawał u Ludwiczka, ale w życiu trzeba umieć cieszyć się z małych rzeczy, każda zmylona osoba sprawi mi radość
mówiłam Ludwikowi że robiłeś go w konia
Uff wszystko na świecie jest jak trzeba - jakby się Tobie naprawdę podobało to musiałabym zaszyć się w głuszy i za pomocą medytacji rozważyć smutną prawdę jak to niczym Jon Snow wiem nic XD
Absolutnie się nie zgadzam z większością zarzutów, ale frajdę z czytania miałam wielką (i te uczucie ulgi, wszystko w porządku ze światem), więc wieki szacun za tyle tysięcy słów.
Ufff tak tylko sobie westchnę do awatara biednego Ludwiczka
Biedny Ludwik..
Jako, że ostatnio lepiej idzie mi wyrażanie uczuć gifami niż słowami to oddam swoje wrażenia po przeczytaniu tytułu tym gifem:
https://i.pinimg.com/originals/6b/6c/f2/6b6cf28930d939fe064157b9fe38fe92.gif
No biedny. Już chciałem jeszcze mniej szanować Shedao, a tutaj przybyło mu szacunku za konsekwencje w tygodniowym trollingu.
Szanować Shedao? Zapędzasz się :/
że jestem nieco rozczarowany.
Już po tytule wiedziałem co bedzie w środku, i liczyłem że dalej w treści będzie dopełnienie tytulu w rodzaju "to TESB" (lub który tam epizod uważasz)
I cieszy że nawet jak całość się nie podoba to doceniasz "Snoka zniknąd" i "Rey nobody from nowhere"
Że byłeś. I że wciąż żyjesz. Witaj z powrotem Naczelny Hejterze NK, tęskniliśmy!
PS. Mi wystarczył autor żeby ocenić treść.
Ale Shedao nie jest hejterem, przecież sam przyznał, że film miał plusy. On po prostu nie jest pelikanem i nie łyka wszystkiego z napisem Star Wars na okładce
Ale zapomniał o najlepszej scenie tego filmu - napisach końcowych, choć nie wiem czy one nie są zrzynką z CT ?!
Ale wiesz, Shedao ma identyczne zdanie o TFA
I bardzo dobrze. Choć jak pewnie zauważyłeś nasze zdania na temat TFA są różne i wynikają chociażby z zapatrwania sie na EU. Dla mnie też - c dosć ciekawe- każdy z filmów otierjących trylogię bardzo przypadał do gustu. I TFA jest dla mnie takim TPM której jest po prostu klonem ANH. I klawo że tak jest że każda trylogia zaczyna się tym samym schematem. Natomiast zgadzam się z Shedao że kontynuacja TFA jest bardzo marna i dziwi mnie ze dał az 3...
Twoje recki z prequeli
Ooo tak!
Może jakaś antologia - "Wszystkie recki Szedała" czy jakoś podobnie?
Może być ciężko; ostatni raz oglądałem je jakieś 4 lata temu i poległem w połowie Ataku Klonów, od tamtego momentu jakoś nie znalazłem w sobie siły, żeby wrócić
Shedao Shai napisał:
[...] i poległem w połowie Ataku Klonów[...]
-----------------------
Od wódki czy od filmu ?
Dyplomatycznie odpowiadam: nie pamiętam.
Shedao Shai napisał:
[...]Z gówna ciasta nie ulepisz.[...]
-----------------------
Tak jak z [wulg.] dziewicy nie zrobisz XD
Zupełnie na marginesie - medycyna arabska zna takie przypadki. Nie mówiąc o cudownych przemianach wulgarnie wymalowanych lasek w mini w "zawodniczki Kendo" w czasie lotu do Emiratów
Czy my mówimy o stanie umysłu ?
Nie, o medycynie i prostym (ponoć) zabiegu chirurgicznym ratującym życie
No trudno... cuda się zdarzają, ale rzadko. Nie tym razem, he he
Ale to, że nie zmęczyłeś AOTC to już jest zdrada barw klubowych. Będą konsekwencje
Generalnie w wielu punktach się zgadzam, ale jestem mniej entuzjastyczny, bo żeby od razu NAJLEPSZY?
Shedao Shai napisał:
Dwa lata na karuzeli hejtu sprawiły paradoksalnie, że TLJ startował z nienajgorszej pozycji [...] Plus, to epizod z Lukiem Skywalkerem – moim ulubionym bohaterem ST, a to spory czynnik działający na korzyść.
TLJ to rzeczywiście [...] SW, może nieco lepszej klasy [...] ale wciąż. Już na samym początku pojawił się wielki bohater tego filmu, czyli generał Hux. Ta postać ma taki potencjał [...], że klękajcie narody.[...] Ten Zły jest zły całym sobą, absolutnie, na wskroś, od początku do końca.[...] W postawie, w czynach, w słowach, wszędzie,[...] Co ciekawe, nie gra go zły aktor. Cenię sobie Dominhalla Gleesona; bardzo dobrze zagrał we Franku, About Time, The Revenant, czy w Ex Machinie, gdzie stworzył świetny duet z Oscarem Isaacem, czyli kolejnym dobrym aktorem,[...] w Star Warsach (mam nadzieję, że chłopaki chociaż sobie dobrze zarabiają). Tam się po prostu nie da więcej wyciągnąć.
Najbardziej pozytywne wrażenie, które zapamiętałem z TLJ, to relacje między bohaterami. W większości wypadają naprawdę dobrze. W przypadku TFA pisałem to samo, i jest to naturalne przedłużenie tej cechy na kolejny film. Między postaciami czuć chemię, taka relacja Kylo/Rey jest interesująca,[...] Finn z Rose też są świetnie do siebie dobrani.
Wizualna strona naziemnej bitwy na Crait. Bardzo ładnie wypadła,[...]
Benicio Del Toro to sprawdzona firma, czytaj: aktor, który lipy nie robi; tutaj dodatkowo miał rolę, w której się świetnie odnalazł, i jego epizod, choć pozbawiony fajerwerków, był poprawny.
Najlepsze w przypadku TLJ było to[...] że film mi się podobał,[...] w 100% [...]
W tym momencie już mnie zemdliło od tego lukru
a Shedao Shai dalej słodził:
Rey Sue słaba nie jest, oj nie – co prawda nie przeszła treningu Jedi i już nie będzie miała takiej możliwości, ale chyba nikt nie wątpi że to ona jest prawdziwą Nową Nadzieją Sequeli. Po prawdzie, to jej postać mnie nie męczyła, bo aktorka ją grająca jest ładna i fajnie mi się na nią patrzyło.
Jar Jar Finn dalej bawi,[...] Fajnie, że dali mu taką Rose, bo takiej partnerki właśnie potrzebował. No właśnie – Rose. Szkoda, że to ona przeżyła, a nie jej urodziwsza siostra , ale nie jest źle. Szanuję pomysł wprowadzenia między tych „tytanów” Mocy/pilotażu/walki takiej Rose. Nie jest za piękna, swoje umie, ale nie jest kolejnym przekoksem, popełnia błędy (i to nie takie jak Poo, czyli błędy które wg. reżysera należało popełnić xD) ot, taka zwyczajna osóbka. Fajnie, niech sobie Rose będzie.
Właściwie należy pochwalić tutaj konsekwencję, bo każda z postaci zachowuje się w tonie, wyznaczonym w poprzednim filmie.[...] Dobrze, że nie Rian nagle nie próbował iść w inną stronę.
Wiceadmirał Holdo, czyli Kolejna Silna Postać Kobieca, ale ja z tym nie mam problemu, bo lubię jak w filmach pojawia się dużo pań, więc akurat ten trend w Hollywood uważam za pozytywny (i chyba tylko ten xD). Tym bardziej, że pani Holdo de facto ratuje choćby te smętne resztki Resistance i to wbrew usilnym staraniom Poo, żeby wybić i je. No i gra ją Laura Dern; moja pierwsza myśl po jej zobaczeniu to: „o, Diane znowu zmieniła kolor włosów” <3
Cieszy mnie, że przeżyła porucznik Connix. Do Billie Lourd mam niekończącą się sympatię po Scream Queens <3
Czas przejść do czegoś, wokół czego na razie krążyłem w recce, ale nie miałem specjalnej ochoty poruszać. Czyli postacie z uniwersum Star Wars. Nie tego z Dobrej Zmiany, tylko tego prawdziwego SW.
A więc pojawił się w końcu Luke Skywalker. Co ja tu mogę napisać, co już nie zostało napisane? Chyba tylko to,[...] że „Hamill ukradł film”, że był to „wielki popis Marka Hamilla”. Zagrał dobrze, ale podobnie jak inni, miał materiał, z którego dało się wycisnąć [...] określoną ilość „miodku”.
[...]porgi i te śnieżne liski. Są tak slodkie, urocze i kochane, że nie sposób nie pomyśleć, że fajnie byłoby mieć takiego pluszaka na półce,[...]
No i nie dałem rady
Ale przeczytałem jeszcze podsumowanie:
Podsumowanie?
Nie oszukujmy się, E9 [...] będzie to kontynuacja TFA i TLJ. I to mi wystarcza, [...]teraz jestem po prostu zadowolony,[...]
TLJ oceniam na [...]10. E9 też (ha, pierwszy! ).
PIERWSZY???
Wolne żarty
http://star-wars.pl/Forum/Temat/1575#645756
Pracujesz w TVP?;p
A coś Ty się tak tego biednego Poe uczepił?;p
Ja np. chciałbym żeby rebelia w OT miała takich pilotów;p
Niby mieliśmy Daka w TESB ale on miał za niską rangę i nie ciągnął za sobą całych eskadr, a szkoda...
https://m.youtube.com/watch?v=d-soVTWVDEo
Właśnie miałem się zebrać żeby na to akurat odpisać.
Poe jest pilotwm myśliwca i taki właśnie ma być - rogata dusza, nieszablonowy, impulsywny, nieustraszony vel głupi. Tacy właśnie byli piloci myśliwców - ci najlepsi, i tacy robili za bozyszcze tłumów, zdolni porwać masy. Wyjątki - cyborgowi, precyzyjni Fonck i Udet, creme de la creme (Fonck potrzebował na zniszczenie maszyny wroga słownie trzech pocisków) nie byli idolami tłumów, tłum nie lubi nudy. Tłum kochał Guynemera, Vosa, Richtchofenow. I dlatego Poe będzie prowadził rebelie w ep. 9, bo za nim pójdą, a za Holdo to raczej niekoniecznie.
I co do samej akcji - wygląda na pierwszą (i ostatnią) akcję bombowców, taki eksperyment. Maszyny są strasznie wrażliwe i wysokie straty nie są zaskoczeniem. A przy ich szybkości nie dolecieli by do "Raddusa" zanim Drednot by się nie przeładował. I, jeżeli kogoś winić to Leie, raz że wydała zgodę na akcję (ale - zniszczyli drednota, gdyby tego nie zrobili to po pierwszym skoku tan mógłby bez problemu zniszczyć "Raddusa" - więc tutaj bym nie szukał dziury w całym), dwa że zrobiła jej dowódcą pilota myśliwca - to błąd z gatunku kardynalnych. Atakami ZAWSZE dowodzi dowódca grupy bombowej, koniec kropka.
A jak poprowadzi Relebię tak jak prowadził atak na ten statek FO to z tej rebelii coś zostanie jeszcze?
XD
No gorzej z rebelią niż po koniec TLJ to być nie może, więc spoko.
Obstawiam, że na początku E9 stwierdzi że zajebistym pomysłem byłoby staranować Sokołem fregatę First Order. Pomyśl tylko: zniszczyć f r e g a t ę. Cios, po którym FO się nie podneisie. A Resistance nie umrze bo przecież jest jeszcze ten chłopaczek z końcówki TLJ. On to wszystko odbuduje xD
Shedao Shai napisał:
Pamiętam, jak Krogulec po drugim seansie TFA napisał, że jakby oglądać ten film jako parodię SW, to odbiera się go znacznie lepiej. To zdanie zapadło mi w pamięć, i szedłem na TLJ do kina z nim, wyrytym gdzieś z tyłu umysłu. I za to Krogulcowi dziękuję – taka perspektywa pomogła mi przetrwać to, co tam widziałem, bez odniesienia poważniejszych ran na psychice.
-----------------------
Taaa... A mi się to niestety nie udało przy TLJ, choć próbowałem. To chyba kwestia mojej natury i tego, że wszystko traktuję jednak dość poważnie, a SW to dla mnie coś bardzo osobistego Więc cieszę się, że mogłem pomóc innym, ale sam cierpiałem w 100% albo i gorzej xD
A co do reszty... W zasadzie podpisuję się w 100%, co do Nowej Republiki to już nie chciałem nawet podnosić tego wątku. Wydaje mi się, że to część ich założenia: kameralność w Disneyu pochodzi głównie z faktu, że duży świat w jakiś sposób zaprzeczałby całej tej malutkiej w wymiarach historyjce. Nikt by nie wierzył, że taki Poo mógłby być praktycznie szefem Ruchu Oporu, że taki głupek jak Finn może być jedną pierwszoplanowych postaci, że taki upośledzony Hux może być mega złym itd... Gdyby zestawić to z pokazaniem całej Galaktyki, jej rozmiarów, powagi, z ukazaniem wielu dojrzałych i dorosłych postaci.
Taki szczeniacko-młodzieżowy charakter filmów Disneya może się utrzymywać właśnie dlatego, że nie pokazano ani senatu, ani czegokolwiek innego, co nosiłoby znamiona "wielkiego świata". Bo przecież gdyby pokazać Coruscant, albo byle jaką sesję Senatu Republiki to od razu rzuciłaby się nam w oczy śmieszność "Nowej Rebelii" zebranej na Sokole Millenium z dzieciakiem machającym kijem od szczotki na dokładkę. To taki syndrom jak z disneyowskiego serialu "Nie ma to jak hotel", że wszystko musi się dziać w jednym hotelu bo gdyby pokazać coś poza tym hotelem to od razu rzuciłaby się w oczy lipa całego Hotelu i wszystkich tych śmiesznych dekoracji.
Dlatego faktycznie TLJ sprawia wrażenie jeszcze większej parodii niż TFA, zwłaszcza, że ostatnia postać, która mogła tu wprowadzić nieco światowości, powagi, czy rozsądku w postaci Luke`a postanawia umrzeć na skale, a przedtem ośmiesza się przed wszystkimi i skutecznie psuje wszystkie dobre wspomnienia.
Jeśli TLJ to Sharknado Star-Warsów to broni się świetnie. Ale pod względem komedii Kosmiczne Jaja i tak pozostają lata świetlne przed dziełem Jonhsona. Więc w zasadzie nie wiem jak to wszystko traktować, a może lepiej po prostu próbować zapomnieć? Bo drugi seans spróbuję sobie tym razem podarować...
No, kiedyś to były starłorsy:
https://kwejk.pl/obrazek/3115513/kiedys-to-te-starłorsy-to-byly.html
Pozostajesz pod błędnym wrażeniem, że jestem w tym przypadku zainteresowany tym, co bawi innych xD
Bynajmniej
Osoba nie zainteresowana tematem po prostu temat, muwiąc wulgarnie, olewa. A nie stara się wszystkim dookoła udowodnić jakie to słabe, beznadziejne i żenada ogólna
No właśnie. Jak trafię w kinie na kaszankę, to po prostu stwierdzam, że to kaszanka, może skrobnę 3 zdania na fejsie i na tym się moje zainteresowanie kończy. Jeśli jestem czymś ekstremalnie zawiedziona, to napiszę jeden dłuższy post na jakimś forum.
A tu jest ciekawy tekst poruszający powody, dla którego część ludzi tak jedzie po TLJ - https://saturnine-stardust.tumblr.com/post/169675327037/acceptance-of-self-the-female-gaze-and-removing
Kiedyś to było kwiii ale rybka dobra.
https://pics.me.me/choose-your-own-adventure-ix-star-wars-episode-the-of-29897041.png
Shedao Shai napisał:
Bitwa o Hoth, anyone?
-----------------------
/Forum/Temat/21742#693257
Nie musiałem pójść do kina żeby tak uznać
Świetnie napisane, czytam w wielu zdaniach samego siebie, ale wiesz... Osoby mocno zainteresowane tym tematem po prostu twój temat, mówiąc wulgarnie, *******. Będą się starały tobie, jak i wszystkim dookoła, udowodnić jaki to TLJ jest kapitalny, cudowny i wspaniały ogólnie.
PS. Czyli ty nie będziesz osobą, która pożyczy mi DVD?
Chciałbym się podzielić moją opinią odnośnie filmu.
To nie będzie typowa recenzja, tylko zbiór moich przemyśleń.
Jestem zdania, że najważniejsze w filmie są bohaterowie. Fabuła też jest ważna, ale jeśli nie polubimy postaci to oglądanie filmu nie ma sensu. Nikt chyba nie ogląda filmu dla samej fabuły.
Dlatego opisać każdą z postaci.
Hux - to jest po prostu jakiś żart. Tak spłycić postać, to trzeba się postarać. W TFA miał potencjał. Był poważną postacią, jednocześnie fajny przeciwnik Kylo. Mógł być kreowany na takiego wojennego psychopatę a został pajacem. A szkoda bo to była na prawdę spoko postać.
Phasma - no cóż mogę napisać. Zmarnowana postać. Mogła dostać szansę, szczególnie, że było zapotrzebowanie na nią po TFA. Niestety brak pomysłu na postać spowodował jej pozbycie się.
Snoke - jest kiepsko. Postać która budowana była na naprawdę potężną, zostaje od tak bez żadnego wyjaśnienia zabita. I tu już nie chodzi o jakieś głupie teorie, tylko, że była opisywana jako bardzo silna postać, tyle lat żyła i tyle widziała zostaje zabita. Bez jakichkolwiek informacji o niej. No słabo.
Kylo Ren - jedna z niewielu postaci która się udała. W końcu jest pokazane, jak bardzo jest silny. Mimo tego dalej miał ,,emocjonalne" momenty. Rozwój postaci według mnie jest dobrze przeprowadzony. Od niezdecydowanego chłopaczka do pełnoprawnego przywódcy FO. Nikt chyba się tego nie spodziewał.
DJ - w miarę ciekawa postać. Del Toro i tak wyciągnął z tej postaci co się dało. Ale niestety bezużyteczna nie sama w sobie, tylko przez wątek związany z tą postacią.
Holdo - nawet była w porządku. Mimo iż na początku była taką wredną babą to i tak miała charakter i odwagę by się poświęcić.
Rose - mam wrażenie, że to była postać dla Finna, żeby uciąć shipy, bo innego wytłumaczenia na nią nie ma. Kompletnie bezużyteczna. Jedyne od czego jest to głoszenie mądrości o miłości, a także jakie te kasyna są okropne, niewolnictwo też. Ale za to fajnie wygląda i jest słodka.
Poe Dameron - tutaj też jestem zmieszany. Jakby rozumiem jej rozwój, od pilota który rozwala wszystko i nie jest odpowiedzialny, do usiedzenia go i nauczenia go pokory. Ale właśnie mi tego brakowało. Było go troche za mało na ekranie jak lata. To była największa zaleta tej postaci, że jest wspaniałym pilotem i mogliśmy oglądać jego umiejętności. Druga sprawa, że nie ma sobie równego odpowiednika. Nie ma tak naprawdę z kim rywalizować w pojedynkach statków. Ciekawszym dla mnie by było, gdyby zmierzył się z Kylo Renem. Dostał by Poe i by został sprowadzony na ziemię - ale to już moje takie ,,życzenia". Ale ogólnie jest OK.
Finn - eh... Nie mam pojęcia jakim cudem ta postać dalej funkcjonuje w tym świecie. Już w TFA był słaby, ale jeszcze humorystyczne momenty z jego udziałem dawały rade. Tutaj to jest po prostu maskara. Nic nie wnosi, ma nudny wątek. Film pokazuje jak bardzo nie ma na niego pomysłu. Dali mu ten wątek, żeby coś robił i tyle. Jeszcze na dodatek chce uciekać z RO. Dali mu schronienie, przyjęli go do siebie, chociaż był zdrajcą. Była szansa na uratowanie tej postaci. Był to moment w którym chciał się poświęcić. Tutaj zyskał by w moich oczach.
Rey - dalej słabo. Zbyt mocna postać i tyle. Nie przechodzi żadnej drogi, bo od początku jest niesamowicie silna. Poziom na którym zaczęła, powinien być poziomem jej ostatecznych umiejętności.
Luke Skywalker - nie wiem co napisać o tej postaci, była OK. Mark zagrał świetnie. Tylko mi się nie podobało, że taki z niego żartowniś, ale co zrobisz.
Z plusów:
Walka Kylo i Rey z Strażnikami. W ogóle cała ta sekwencja była dobra.
Rodzice Rey
Połączenie mocy Kylo i Rey. Na prawdę fajnie wypadało.
Gdy zdenerwowany Kylo mówi spokojnym głosem, że zniszczy wszystko. I gdy Luke mówi, że Rebelia się odradza itd...
I to tyle chyba.
I tutaj chciałem napisać trochę o wadach całego filmu.
Przede wszystkim humor rodem z filmów Marvela. Humor humorem ale to już była lekka przesada. Rian chciał być takim fajnym gościem i pokazać jaki to on nie jest wyluzowany. W zapowiedział film miał być mroczny, brutalny - oczywiście bez przesady, ale chociaż trochę. Trailer był mega poważny i mroczny, co mi się spodobało. Tymczasem dostajemy taką komedię. Rianowi chyba już nie wystarczyły żarty, więc trzeba było jeszcze z postaci zrobić jakiegoś Klauna. Żałosne.
Szkoda mi też, że wątek Kylo,Rey był tak mało rozwinięty. Nie dość, że fajnie razem wypadali, to osobno też mogło by być ich więcej, szczególnie, że to są główne postacie i Kylo jest o wiele ciekawszy niż jakiś żołnierz i jakaś mała kobitka.
,,Romans" Fina i Rose. Powiem tak, już bardziej wypadał romantyczniej związek Holdo i Poego niż to.
Gdy Luke wyrzuca swój miecz. To było tak słabe, kompletnie zepsuło powagę tej sytuacji.
Brak rycerzy Ren. W sumie dobrze, że ich nie było, bo patrząc na to co robi się z postaciami na które nie ma pomysłu, to pewnie by zaraz zginęli.
Pojedynek na miecze świetlne, a w zasadzie jego brak.
Chaos. Pod koniec filmu, już tak się wątki przeplatały, że ja już zapomniałem o nich.
Szczególnie o Rey, na którą nie było czasu pod koniec.
Pojedynek Finna v Phasmy. Miał być jakiś emocjonujący, a wyszło przeciwnie i sam pojedynek był meh.
Brakowało, też jakiegoś pojedynku BB-8 v BB-9E
Wewnętrzny konflikt Rey, mieczy JSM I CSM. To jest jakiś kabaret. Żadnego tam konfliktu nie widziałem, nawet jak wpadła do dziury metaforycznego zła nic tam się nie stało.
Jaka ta Rey jest super.
No i chyba jednym z większych problemów jest zakończenie.
Nie konsekwentność Reżysera względem postaci, powoduje inny wydźwięk zakończenia. Rebelia mieści się na jednym Sokole, a FO jest zagrożeniem. No właśnie.
Nie ma żadnego zagrożenia.
Kylo który jest niedoświadczony i kieruje się emocjami i jakiś pajac Hux.
Nikt chyba nie czuje strachu przed nimi.
Inaczej by było gdyby nie zrobili z Huxa pajaca i nie zabijali Phasmy.
Wtedy byłby Kylo, który obok siebie ma dobrego stratega Huxa i kapitan Phasme. Miałby w nich oparcie co do zarządzania FO.
Do tego każdy miałby swojego odpowiednika.
Kylo-Rey
Phasma-Finn
Hux-Poe - to by było bardzo ciekawe. Mimo iż Hux nie jest pilotem, to najprawdopodobniej Poe będzie dowódcą RO. Więc taki pojedynek dowódców byłby na prawdę spoko. Szczególnie, że Poe podpadł troche Huxowi.
Gdyby pociągnęli wątek Kylo - Rey - Luke mógłby to być najlepszy film z serii. Ale co tam, ciekawsze było, uciekanie statkiem przez większości filmu i zbędny wątek Finna, przez który nie było czasu dla Kylo i Rey. WOW, mając 2,5h na film, reżyserowi brakło czasu na wątek Kylo, czy choćby Rey.
Ale też szkoda, że nie odpowiedzieli na pytania z poprzednich części, ale także nie zadali nowych. Bo to sprawia, że nie bardzo się czeka. No bo jakie pytanie można zadać ?
Dlaczego dalej Kylo i Rey są połączeni ?
I to chyba tyle.
Tak jak pisałem na początku, dla mnie najważniejsze są postacie, bo gdy ich nie polubimy nie ma po co oglądać następnych części, i dla mnie właśnie tak jest.
Finn - nie ma go za co lubić bo nic nie zrobił. Jest niepotrzebny. Tyle czarnoskórzy będą go lubili.
Rey - i tak jej się wszystko uda więc po co kibicować.
Rose - nic nie wniosła, nic nie zrobiła.
Poe - będzie w nowej roli i można mu w tym kibicować.
Hux - żart
Kylo - jedyna postać którą można polubić i której można kibicować. Bo od początku ma widoczne wady i to dodaje wiarygodności postaci.
I to jest dla mnie największy ból. Mimo tylu postaci nie ma komu kibicować i lubić. Oprócz Kylo i Poe. Większość jest bezużyteczna, nie mają jak siebie nawzajem uzupełniać, są bo są i tyle a nie powinno tak być.
Aby uratować sagę(bo według mnie to co pokazał Rian w TLJ to nie tędy droga) Tu jest potrzebna potężna konfrontacja między jasną a ciemną stroną mocy, film powinien być mroczny, konfrontacja między np. starożytnymi Sithami (Revan,Ragnos może Plegius) a Pozostałymi Jedi została Rey (myślałem ,że zostanie również Luke), wspomaganymi przez duchy mocy np. Yody, Mace Windu, Obi , może nawet Anakina.
Wyobraźmy sobie że np. Skywalker musi udać się na Morraband planetę Sith, mrok, piękne pojedynki, na które tak czekałem. Luke z Anakinem z jednej a z drugiej strony potężni Sithowie ...to by było coś.
Nie chodziło mi o nawalankę w stylu Avengersów ( tam jest sieczka, zgadzam się, SW to zupełnie inny klimat ) chodzi tylko o to aby te filmy były podobne do Ep5, bardziej mroczne. Rian przesadził ze śmiercią Luka ( umarł z wysiłku - co to miało być? ).Miałem nadzieję że to Luke będzie toczył pojedynki, że będzie żywym mentorem a nie duchem mocy. Poza tym, wszystko co do tej pory wyszło o Uniwersum Star Wars ( Filmy, Gry ) raczej czciło i szanowało wiedzę jedi, starożytnych jedi, drzewo mocy itp... a tu wychodzi że to wszystko Fack - książki trzeba spalić , wiedza starej republiki, drzewa mocy to spalić bo to mit.
Możecie mnie krytykować , ja należę do pierwszych fanów SW gdzie w latach 1977- 1986 biegałem do kina na EP IV, V, VI.
pit skywalker napisał:
( umarł z wysiłku - co to miało być? )
-----------------------
Czasem się zdarza, że ludzie umierają z wysiłku. CO w tym dziwnego?
Zawsze lepiej z wysiłku niż z braku woli życia
Filmy MCU to prawdziwe arcydzieła przy tym gwiezdnowojennym crapie od Disneya
Nareszcie udało mi się pójść na TLJ, i w końcu – napisać recenzję. Zanim wybrałam się na film oczekiwałam – po doświadczeniach z TFA – czegoś marnego. TLJ jednak udało się mnie zaskoczyć, i to bardzo pozytywnie. Także nadeszła pora na wyrażenie mojego zdania na temat filmu. To raczej zbiór moich wrażeń niż recenzja, ale chwilowo brak mi siły i czasu na pisanie czegoś bardziej składnego, a jak odłożę, to znając życie, zapomnę :/ Rzecz jasna spoilery będą, ale liczę na to, że ktoś, kto nie chce ich czytać, wchodzi do tematu recenzenckiego z pełną świadomością
Zaczynając od postaci:
- Kylo Ren – w TFA rozdramatyzowane książątko mroku – wreszcie wziął się w garść (choć dopiero po tym, jak nawet Snoke zaczął mieć dość jego zachowania). To już nie jest żywy stereotyp zbuntowanego nastolatka z kartonowym charakterem. Zdaje się, że nareszcie zaczyna iść w stronę dojrzałości - nadal ma wątpliwości, ale nie jest to już smętne wycie „jestem taki rozdarty”, (choć echo emo nastolatka nadal gdzieniegdzie pobrzmiewa, szczególnie, gdy Kylo się wścieka ), zachowuje się bardziej racjonalnie (to już nie jest rozwalanie wszystkiego jak popadnie w chwilach złości), panuje nad sobą.
I pragnie wyrwać się spod kontroli Snoke’a , a po rozprawieniu się z nim odciąć się od przeszłości, całkowicie porzucić swój styl żywej karykatury burzliwej adolescencji, wyraża zatem chęć samodzielnego kierowania swoim losem – jest gotów wziąć sprawy w swoje ręce.
Choć z drugiej strony też jest to bunt (odrzucenie autorytetu), jednak teraz jest to bunt w pewien sposób „dojrzalszy”, raczej poszukiwanie własnej drogi niż ostentacyjne podkreślanie własnego zdania.
Takie poprowadzenie postaci Kylo bardzo mi się podoba, wątek przemiany uważam za wspaniale zrobiony; twórcy filmu zdecydowanie bardziej zbliżyli się do efektu „czarnego charaktera z wątpliwościami” niż w TFA.
Rey – w TFA była istną Mary Sue. W TLJ dowiadujemy się, jak wielką potęgą dysponuje, ale… tu już ten rozmiar jej Mocy tak mi nie zgrzyta. Może przez pokazanie analogicznej mocy Kylo Rena; interesujący jest motyw równowagi potęgi Rey i Kylo – żadne nie jest w stanie pokonać drugiego, zachodzi pewien dualizm; fascynująca jest myśl, co stało by się, gdyby Rey nie odrzuciła propozycji Kylo co do współpracy.
Mam nadzieję, że w dziewiątym epizodzie twórcy filmu nie pójdą w stronę Reylo, bo to byłoby jak dla mnie zniszczenie tego wątku. Nie widzę tam chemii, raczej fascynację swoją Mocą.
Relacja między nimi nie jest jednoznaczna i może się rozwinąć w intrygującym kierunku w dziewiątym epizodzie, na co bardzo liczę.
Cieszę się, że Rey okazała się dzieckiem nikogo – gdyby którymś z jej rodziców byłaby znana bliżej/sławna postać, pewnie ostatecznie uznałabym ją za typową Mary Sue. A tak rozwiązanie wątku jej pochodzenia jest… prawdziwsze? Nie wiem, jak to dobrze określić, ale zdecydowanie podoba mi się takie wyjście. To również ją „uwalnia” – rodzice nigdy nie chcieli po nią wrócić, na Jakku nie ma już czego szukać, a zatem z czystym sumieniem może zamknąć ten rozdział w swoim życiu.
Bardzo dobrze szła postać Luke’a, w tym filmie zarówno on, jak i Leia byli wspaniale zagrani – smutne było to, że przedstawiony został właściwie jako człowiek złamany porażką, przegrany i zgorzkniały; rozprawienie się z mitem Jedi było odważne, ale jednego w tym brakowało - mimo wyciągnięcia wniosków Skywalker wybrał bierność i nie szukał żadnego rozwiązania istniejącego problemu.
Cały czas była jednak obecna nadzieja, że stary, dobry Luke powróci – która urzeczywistniła się pod koniec filmu.
Leia była zagrana doskonale, a scena z nią w próżni była co prawda przegięta, ale nie raziła mnie aż tak mocno. Z pewnością na odbiór tej postaci mocno wpłynęła świadomość, że widzimy Carrie Fisher na ekranie po raz ostatni; jednak z pewnością jej ostatnia rola była odegrana mistrzowsko.
Poe – przez większość filmu straszliwie mnie irytował. Szczególnie, kiedy jego żywiołowość i nonszalancja zmieniały się w „ja wiem lepiej, bo tak” i kompletne ignorowanie rozkazów. Był przerysowany, a jedyny jego sposób na rozwiązywanie problemów to „wsiąść do X-winga i coś rozwalić”. Płytki, stereotypowy wręcz, momentami sprawiał wrażenie zwyczajnie głupiego.
Tak więc w sytuacji kryzysowej nie zastanawia się zbytnio, tylko leci, „zapominając”, że ma jakichkolwiek dowódców nad sobą.
Raz taka akcja mogłaby to być sprawna, udana improwizacja, ale przy takiej ilości tego zachowania zastanawiałam się, jak przy swojej niesubordynacji Poe utrzymał się tak długo w Ruchu Oporu, organizacji bądź co bądź militarnej, a zatem hierarchicznej (Choć widać wyraźnie, że jest traktowany pobłażliwie; został co prawda zdegradowany, ale przypominało to raczej łagodne napomnienie).
Potem trochę się zreflektował, kiedy zobaczył, do czego prowadzą jego zapędy wanna be bohatera, jednak irytacja postacią pozostaje.
Wątek Finna i Rose zdaje się być nieco oderwany od reszty filmu. Fiasko ich misji pokazało, że nie zawsze tym kreowanym na „dobrych” wszystko się udaje. Podoba mi się Rose, jest odważną, zdeterminowaną i sympatyczną postacią. Nie jest nikim specjalnym, a zwykłą mechaniczką, co też sprawia, że czuje się do niej sympatię. Uważanie Finna za bohatera nie przeszkadza Rose udaremnić mu ucieczki, co pokazuje jej oddanie dla Ruchu Oporu. Postać bardzo na plus.
Finn - całe szczęście - przestał być elementem komicznym. Poza tym z wiecznego dezertera stał się lojalnym członkiem Ruchu Oporu.
Szkoda tylko, że pojawił się ten nieszczęsny motyw romansu, który był właściwie konstrukcją zbudowaną jedynie dla tej sceny, w której Rose ratuje Finna. Poza tym ten romans – niezbyt przekonujący, w gruncie rzeczy wątek miłosny w wersji instant, moim zdaniem nie był ani trochę tam potrzebny.
Generała Huxa mi żal, bo kiedy on ze wszystkich sił próbuje być kompetentny, ktoś natychmiast krzyżuje mu plany(choćby śmieszkujący Poe na początku filmu).
Lubię tę postać, ale z powodu jakiejś jej szczególnych zalet, a przez tę rozpaczliwą, skazaną na niepowodzenie walkę z przeznaczeniem – bowiem mam podejrzenia, że w zamyśle twórców Hux miał robić za „imperialnego (firstorderowego?) durnia”, w efekcie wychodzi swego rodzaju budząca litość nieporadność człowieka, któremu nie wychodzi bycie badassem Ze swoją niespełnioną żądzą władzy i groźnymi minami jest bardziej poczciwym elementem komicznym niż pełnoprawną postacią. Właściwie jedyny jego „poważny” moment to ten po zabiciu Snoke’a (Scena z Long live the Supreme Leader! jest wspaniała).
Poza tym zarówno Snoke, jak i Kylo regularnie pomiatają Huxem, nie licząc się z jego zdaniem, przez co nie wiadomo, czy generała żałować, czy się z niego śmiać. Tym razem więc zamiast za galaktycznego dyktatora Hux robi za wycieraczkę
Szkoda też Phasmy, bo znów została zmarginalizowana i skompromitowana, przy tej całej reklamie to po prostu rozczarowanie.
Snoke’a było mało. Bardzo mało, do tego zginął dość głupio. Jednak jego znikoma rola raczej na plus, bo cały czas, kiedy go widziałam, miałam wrażenie, że patrzę na kalkę z Imperatora Palpatine’a. Zachowanie było niemalże identyczne.
I kilka uwag dotyczących reszty filmu:
• Zaskakująco dużo ludzi. Faktycznie, ludzi różnorodnych, ale praktycznie nikogo innej rasy, kto byłby jedną z ważniejszych postaci.
• BB-8 w tym filmie umie podejrzanie dużo. I również był irytujący. Szkoda za to, że mało było C-3PO i R2-D2.
• Estetycznie film niezwykle przyjemny, lokacje piękne, szczególnie bitwa na Crait bardzo malownicza (jeśli można tak powiedzieć o bitwie ), Canto Bright wspaniałe.
• Muzyka raczej przeciętna, nic mi szczególnie nie zapadło w pamięć, ale ja generalnie nie za bardzo się przy filmach skupiam na ścieżce dźwiękowej, więc IMO nie jest to duży minus.
• Co do nowych zwierzaków, porgi i vulptexy bardzo sympatyczne. Szkoda tylko, że Chewbacca przez większość filmu został sprowadzony do roli tła dla tych pierwszych.
• Klimat. Po obejrzeniu TFA nieustannie marudziłam „yyy, to nie SW, klimatu nie ma”. Po TLJ doszłam do wniosku, że co było, nie wróci – nowe Gwiezdne Wojny nie są i nie będą nową OT. Czasy się zmieniają, twórcy filmów i aktorzy też, tak samo jak oczekiwania widzów. Panta rhei, nie da się wejść dwa razy do tej samej rzeki, więc przestałam się wściekać o to, że nowa trylogia „to nie SW”. Jest, czym jest, będzie, czym będzie, i nareszcie mogę spokojnie oglądać nie martwiąc się o brak klimatu, zwłaszcza że naprawdę film mi się podoba. A ten epizod wypracował swój własny klimat, zupełnie odmienny od reszty sagi i bardzo interesujący.
Podsumowując, epizod ósmy jest według mnie bardzo dobry, ma swoje słabe momenty(ale który film ich nie ma?), większość postaci jest zrobiona dobrze, fabuła też się broni. Na pewno jest filmem odważnym i prowadzącym nową trylogię w interesującym kierunku. Pozostaje tylko mieć nadzieję na równie dobry (albo jeszcze lepszy ) epizod dziewiąty.
Chciałbym się odnieść do paru kwestii z którymi się nie zgadzam:
Uważasz, że Kylo Ren jest opanowany - serio ?
W którym momencie ?
Rey do niego mówi po walce, ten sie drze, widzi Luka to piana mu z ust cieknie, drze się na personel statku Snoka, żeby mu przygotowali statek.
To nie jest opanowanie, ale robi postęp.
Nie ma chemii między Rey i Kylo - według mnie właśnie była tam i to duża. Dialogi cudo. Najlepszy wątek filmu. W którym dla Ciebie momencie nie było chemii ?
Smutny Luke - a jak miał być przedstawiony, jako żartowniś? I tak w miarę sporo żartował.
Co do Rose - zgadzam się jest sympatyczna i słoda, ale bezużyteczna nic nie wprowadza do filmu, oprócz przemówień jakie to niewolnictwo jest okropne, albo jakie te kasyna są złe, że bogacą się na wojnie.
Poe - na tym postać polega, jest świetny pilotem, więc pokazują jak to robi bo to w nim najlepsze, trochę przerysowana, ale przynajmniej coś robi.
Finn - lojalnym członkiem ruchu oporu ? Mówisz, o tej scenie, gdy mimo, że jest zdrajcą, RO dało mu schronienie, to on ucieka ? Został tylko dlatego, że Rose mu przemówiła. Sam by sie nie zmienił.
W odpowiedzi:
1) Kylo Ren zdecydowanie jest bardziej opanowany niż w TFA. Nadal ma momenty, w których dostaje szału, ale zdecydowanie widać poprawę w porównaniu do tego, co dzieje się w epizodzie siódmym - na przykład niszczenia wszystkiego dookoła w złości. To sprawia też, że wątek przemiany wypada wiarygodniej - natychmiastowe wypranie Kylo ze wszelkich emocji i jego charakterystycznych reakcji emocjonalnych nie byłoby ani trochę psychologicznie prawdopodobne.
2) Dlaczego nie chcę, by twórcy kolejnego epizodu wzięli się za Reylo? Nie chcę romansu wrzucanego na siłę, "bo to się sprzeda"; to może się skończyć jak kartonowy wątek miłosny Finna i Rose. Pisząc, że między Kylo i Rey nie widzę chemii, mam na myśli brak romantycznych uczuć - bo jak najbardziej jest tam obecna wzajemna fascynacja, ale czy od razu trzeba iść w kierunku romansu? Myślę, że z pewnością można rozwiązać to w bardziej nieszablonowy sposób.
3) Nigdzie nie napisałam, że Luke powinien być żartownisiem. Jego postawa to IMO dość smutna sprawa, co absolutnie nie oznacza, że powinna być inna.
4) Sprawa gustu, czy Rose była potrzebna, czy też nie, w następnym epizodzie zapewne odegra ważniejszą rolę; taką przynajmniej mam nadzieję.
5) Tak, Poe coś robi, ale bycie dobrym pilotem nie jest tożsame z byciem dobrym strategiem czy dowódcą (co nie oznacza, że nie może być). Irytuje mnie, że zamiast zajmować się tym, co w nim najlepsze, pcha się do dowodzenia, nie zważając na to, że nie jest zbyt kompetentny.
6) Finn zmienił się w trakcie filmu, fakt, że pod wpływem Rose, ale ostatecznie jest wobec Ruchu Oporu lojalny - dowodzi tego scena, w której próbuje się poświęcić, ale Rose go ratuje.
może nie do końca związana z recenzją, ale takie luźne spostrzeżenie: reakcje na film łącznie z odbiorem TFA występują we wszystkich możliwych konfiguracjach (za dużo ich co prawda nie ma )
TFA || TLJ
reakcja1: nie podobał się || nie podobał się
reakcja2: nie podobał się || podobał się
reakcja3: podobał się || nie podobał się
reakcja4: podobał się || podobał się
Tak więc mamy całkowitych entuzjastów, całkowitych sceptyków, i co ciekawe, dwa obozy, które zupełnie różnie widzą i odbierają E7 i E8. Bardzo interesująca sprawa!
Co do recenzji. Słuszne stwierdzenie, panta rhei. Moim zdaniem, to jest pierwsza udana próba odejścia nastrojem, atmosferą od dotychczasowych Gwiezdnych Wojen. Replikacja nastroju z OT jest skazana na niepowodzenie. Inne czasy, inne społeczeństwo, inna wrażliwość. TLJ jest czymś zupełnie innym, ale jednocześnie konsekwentnie i sprawnie realizowanym. Nic dziwnego, że Disney widzi Johnsona "u steru" filmów nowej generacji. Kiedyś trzeba odciąć pępowinę.
Jeszcze reakcje mieszane, zwłaszcza przy TLJ
Tak tak, oczywiście, ale ja tu pokazuję tylko "ekstrema"
W rzeczywistości jest całe spektrum, wiadomo
darth_numbers napisał :
"Replikacja nastroju z OT jest skazana na niepowodzenie. Inne czasy, inne społeczeństwo, inna wrażliwość. TLJ jest czymś zupełnie innym, ale jednocześnie konsekwentnie i sprawnie realizowanym. Nic dziwnego, że Disney widzi Johnsona "u steru" filmów nowej generacji. Kiedyś trzeba odciąć pępowinę".
O właśnie !, zgadzam się, bo to chyba sedno całego problemu z nową trylogią. Nie da się już odtworzyć tego co było tak charakterystyczne dla OT. Ja cały czas uważam, że ta saga powinna się zakończyć już lata wcześniej, i mówię to z pozycji osoby wychowanej na starej trylogii.
Niestety, Lucas wziął na siebie za duży ciężar i poległ. Jedna osoba nie da rady ogarnąć takiej skali samodzielnie. Disney wie co robi.
Dzisiaj powinniśmy oglądać i komentować nowe filmy, z nowymi bohaterami, opowiadające inne historie, w innych miejscach, ba ! może nawet byłoby to coś osadzonego w (Ho,ho!) "Starej Republice" - czego nie mogę się doczekać.
Johnson ma za zadanie dać SW nowej generacji, i co byśmy tu nie mówili o TLJ - właśnie to robi.
To ja jestem w takim razie w grupie "reakcja3".
Zobaczymy, jak będzie wyglądała macierz po EIX. Najciekawszy scenariusz, moim zdaniem, wyglądał by tak: "kicha, kicha, rewelacja"
Już za niecałe 2 lata się okaże.
nowe Gwiezdne Wojny nie są i nie będą nową OT
Tak samo jak prequele nie były nową OT, tylko osobnym bytem spod znaku SW
Lucas nawet nie próbował sklonować nastroju z OT, tylko zastąpić go czymś nowym. I chwała mu za to, to był właściwy kurs. Szkoda tylko, że filmy poległy technicznie, aktorsko, scenariuszowo. To był zbyt wielki projekt jak na jednego gościa.
Biała Wilczyca napisał:
Mam nadzieję, że w dziewiątym epizodzie twórcy filmu nie pójdą w stronę Reylo, bo to byłoby jak dla mnie zniszczenie tego wątku. Nie widzę tam chemii, raczej fascynację swoją Mocą.
-----------------------
o tak zgadzam się w 100%
Proszę mi tu nie obrażać Imperatora Palpatine`a!
Gdzie Snoke`owi do niego?
Palpatine nie paradował w złotych szatach, nie popisywał się sztuczkami Mocy i nie wygrażał innym mając za plecami 8 uzbrojonych ochroniarzy;p
Co prawda też zginął przez arogancję, ale to jedyne podobieństwo;p
Do tego pokonał Zakon Jedi, stworzył najsilniejsze państwo w galaktyce, zniszczył najsilniejsze państwo w galaktyce, nie rzucał pustych gróźb i uczył Wybrańca oraz manipulowal nim. A Snoke?
Darth Ponda napisał:
A Snoke?
-----------------------
Snoke miał duży statek.
Który został zniszczony jednym skokiem nadprzestrzennym.
Uszkodzony
Chwilunia, czy to nie rozłupało tego okrętu na dwie części?
Rozłupało, ale nie wybuchł i wyglądało na to, że te dwa osobne kawałki jakoś tam od biedy "działają" - w tym sensie że osoby będące w środku, jak Hux i Kylo przeżyły.
Więc być może da się to co zostało przerobić np. na niemobliną bazę/fabrykę, albo nawet naprawić.
Się wyklepie i będzie nówka, nieśmigany!
Snoke tylko raz w tygodniu latał na Mustafar do Sith Temple
W czasie tych scen po uciecze bohaterów wszystko jeszcze jako tako działa, ale ta scena wyglądała masakrycznie. Przypomina tonącego "Tytanika", jeszcze chwila, światła zgasną i pójdzie na dno. W sumie "fajny" akt destrukcji pomysłowa rzecz.
Teoretycznie tak, ale obawiam się, że taniej byłoby po prostu wykorzystać części do budowy statków. Tylko gdzie skoro połowa stoczni właśnie im sie urwała.
Z drugiej strony FO nie stać na odbudowę? Potrzymajcie im piwo.
Odcięło gdzieś w 1/3 - 1/4 cześć gdzie były doki dla Star Destroyerów, cała główna cześć centralna pozostała nienaruszona - specjalnie na to zwróciłem uwagę na ostatnim seansie.
Tam się potem Hux spokojnie przechadza i jeszcze rozkminia czy nie dobić Bena (scena z sięganiem po broń), gdyby statek był nie do uratowania to by pierwszy leciał do kapsuły.
Finster Vater napisał:
Tam się potem Hux spokojnie przechadza i jeszcze rozkminia czy nie dobić Bena (scena z sięganiem po broń)
-----------------------
He he, to była świetna scena, jedna z najlepszych w filmie
To nawet nie była już "rozkmina", Hux już decyzję podjął. Kylo uratował czysty fuks. W EIX może go zabraknąć
W TFA Snoke aspirował do bycia takim Sidiousem. TLJ pokazało, że jest w połowie taki jak Sidious.
https://media3.giphy.com/media/l0ErFgOht0LZMHjRm/giphy.gif
Snoke chyba próbuje naśladować Palpatine`a, ale ostatecznie wychodzi kopia marnej jakości, która głupio ginie - i to już w drugim epizodzie trylogii
Nawet lokum Snoke`a w pewien odległy sposób zdaje mi się inspirowane salą Imperatora, ale ta wszechobecna czerwień wypada IMO dość kiczowato.
Złote szaty też wpisują się w kiczowaty styl, zatem można stwierdzić, że Snoke jest "małym przywódcą o dużych aspiracjach" (Palpatine jako autorytet) z ewidentnym brakiem gustu
A może po prostu Palpatine dla Snoke`a jest tym, kim Vader dla Kylo Rena w TFA?
Nie ma co ukrywać, po średnim TFA nie nastawiałem się na nic szczególnego, tym bardziej że zwiastuny nie porwały mnie. Na film udało się dotrzeć z pominięciem spoilerów (yes, yes, yes!) i z nastawieniem takim, aby zobaczyć dobre rozrywkowe kino. Jako, że od nie dawna we Wrocławiu hula kino z szyldem IMAX, bardziej jarałem się nowym formatem, niż otoczką magii "Star Wars". Najpierw odniosę się do strony fabularnej, a na koniec - wizualnej.
Scenariusz i reżyseria 6/10.
Na całe szczęście Rian i Disney co., nie dopuścili do kalkowania TESB, a takie obawy były. Na szczęście, to co miało być kalką okazało się swobodnym nawiązaniem do kultowych scen z epizodu V. Przez cały seans nie odczułem, że ktoś sprzedaje mi przepisany na nowo scenariusz z lekkimi korektami. Reżyser i scenarzysta mieli własną koncepcję i tylko żal, że nie zaryzykowali, a gdyby popuścili wodze fantazji, to całkiem możliwe, iż otrzymalibyśmy, prawdziwie - nowe otwarcie w tej serii epizodów. Cały wątek opierający się na relacjach Rey - Luke - Ben, był mistrzowski...A właściwie byłby taki, gdyby nie sztampowe zakończenie pojedynku w komnatach Snoke`a. To był dla mnie kulminacyjny moment w tym filmie. Później oglądałem go bez adrenaliny, bo wszystko było tak przewidywalne, że aż bolało. No, może sposób w jaki odszedł Luke, trochę zaskoczył, jednakże obyło się bez gęsiej skórki i łezki spływającej po policzku. Wzruszony byłem bardziej śmiercią, której finalnie nie było, a więc zgonem Lei, która ożyła i odleciała. Moment zbliżenia do siebie Rey i Bena był wspaniały. Jeszcze do nie dawna syczeli do siebie nienawiścią, aby potem pojawił się szacunek, zrozumienie i więź, która pozwoliła dotrzeć do miejsca, gdzie moglibyśmy dostać coś, czego do tej pory w filmowym SW nie było; duumwirat osób starganych przez życie, mających wszystkiego dość. On - uosobienie ciemnej strony Mocy, ona - jasnej, para symbolizująca dwa skrajne żywioły, które teoretycznie nie mają szans, ale razem - przeciwko wszystkim - budujący świat po swojemu. Generalnie cała kwestia Bena, który mówi z takim przerażającym autentyzmem, że Rey to nikt - sierota sprzedana za kilka butelek gungańskiej wódki, której tak na prawdę nikt nie rozumie i nie szanuje - tylko on. W tym momencie, twórcy filmu mogli zrobić coś zaiste wielkiego. Skoro to mają być nowe Gwiezdne wojny, to idźcie na całość, pokażcie, że macie jaja i dajcie coś nowego, coś czego nie było. Generalnie w tym fragmencie TLJ, można było zrobić wszystko. Wygrało jednak asekuranctwo, bo co ludzie powiedzą? Niestety Rian i spółka nie wykazali się odwagą. Nakarmili widza wizją pełnej miski, aby później - na widok ślinotoku - michę odstawili na regał i sypnęli suchą, czerstwą karmą. Reszta wątków to tylko tło, w większym lub mniejszym stopniu z ewidentnymi idiotyzmami. Mnie na przykład uwiera pośrednio scena z Supergirl - Leią. Gdyby dopuszczono do jej gwałtownej śmierci, to epizod VIII zyskałby na realności i dodałby dramaturgii całemu obrazowi. Wybrano inaczej. OK szanuję to i rozumiem, co więcej nie obruszam się na fakt przeżycia księżniczki i jej lot życia, ale fakt, że nikt z załogi nie wybałuszył oczu ze zdziwienia i nie rzekł: "jak ona tego dokonała?", było groteskowe. Wyglądało to tak, jakby robiła to w każdy wolny weekend, zabawiając tymi sztuczkami okrętową gawiedź. Kolejna wada, to kobiety jako głównodowodzące. Gdybym był feministką, to po zobaczeniu tego epizodu, napisałbym list, aby wszystkie sceny z udziałem admirał Holdo zostały usunięte. Już lepiej by wyszło, gdyby okazała się szpionem, sabotującym poczynania oporników, który nawrócił się i rozdupczył SSD klasy ultra super do kwadratu zajebistości. Holdo, to żywy dowód na potwierdzenie stereotypów, hipotez i teorii Korwin - Mikkego na temat kobiet. Scenariuszowy blamaż. Chociaż nie, ten należy się za wymyślenie i realizację projektu "Phasma". Dno dna i metr mułu. Postać, która zabrała czas kinowy, a który mógł być poświęcony Poe, lub komukolwiek innemu. Inne fabularne głupotki, to pościg jednego kalamariańskiego okrętu, przez całą armadę, bezsensowna scena z uwolnieniem konio - zajęcy, która zapewne była ukłonem w stronę miłośników futerkowców - domagających się ich oswobodzenia. Disney chyba zapomniał, że takie obrazy już powstały (http://www.filmweb.pl/film/Woda+dla+s%C5%82oni-2011-561957). Do wad należy zaliczyć znikomą ilość ras obcych. Miałem wrażenie, że było ich mniej niż w R1, a chyba budżet był większy, niż w przypadku Łotrzyka, czyż nie? Dobrze, że było Canto Bight po drodze. Co do samego Canto Bight to tu będę na przekór wobec wszystkich do okoła: za mało pokazali tej lokacji. Trylogia Disney`a postawiła na peryferyjne światy, zgodnie z ukochanym wzorcem rodem z OT, a w kontrze do oplutej i zelżonej na wszystkie możliwe sposoby NT. Canto Bight, to jedyny promyk tego blichtru, bogatych i majętnych światów, jakie znamy z epizodów I - III. Sama stylistyka wystroju kasyna odwoływała się do takich miejsc jak te znane z Naboo, lub z Coruscant. Bardzo mi tego klimatu brakowało i szkoda, że z uporem maniaka, w nowych filmach, promuje się zadupia Galaktyki, kosztem wielkich i majętnych światów. Zresztą, gdyby nie ten świat, to nasz slicer nie pokazałby naszym młodym bojownikom, iż ci "źli" handlują bronią nie tylko z FO. Ta scena była jakby żywcem wyciągnięta z R1.
Generalnie, szacunek za odmienność tego epizodu, za częściową odwagę w kwestii fabuły, że nie poszli zbytnio utartym szlakiem, jak to poczyniono w przypadku TFA.
Postacie 7/10.
Co tu pisać, Bez bardzo fajnie zarysowanych postaci w osobach L. Skywalkera, Bena i troszkę mniej udanej Rey, ten film wiele by tracił. Tak jak w epizodzie VII film na swoje barki bierze H. Ford, tak tu bez M. Hamilla TLJ by nie zaistniało w mojej świadomości. Carrie jako Leia, gra trochę lepiej, lecz ja nie mogłem oprzeć się wrażeniu, iż nie tylko postać, w którą się wcielała, ale również ona sama była zmęczona i mimowolnie dążyła do końca, na zasadzie: "chodźmy już stąd". Reszta zagrała poprawnie, bez fajerwerków, może z wyróżnieniem dla J. Boyegi, bo Finn w jego wykonaniu urozmaicał szare tło, w które wkomponował się np.: Hux.
Pojedynki na miecze, bicze, buzdygany, munczaka świetlne 5/10.
Uwaga na wstępie, za pojedynek na miecze nie zaliczam walki pomiędzy wujem a siostrzeńcem. Pozostała nam więc do oceny scena z finału w komnacie Snoke`a. Pojedynek zażarty, nieco toporny, ale z większą dynamiką, niż to co pamiętam z epizodu VII. Przyjemne dla oka, aczkolwiek do takiego mistrzowskiego wzorca, to jeszcze daleka droga:
https://www.youtube.com/watch?v=yHqdESArkqU
Muzyka 3/10.
J. Williams niestety najlepsze lata ma za sobą. Jedyne co po wyjściu z kina potrafiłem zanucić, to dźwięk znany już wcześniej z TFA (https://www.youtube.com/watch?v=NRRPCjr1Ito).
Frakcje i polityka 2/10.
Nie powieliłem oceny z recenzji TFA, ze względu na DJ`a i to co powiedział Rose i Finnowi. Dzięki temu i tylko temu wiemy, że istnieją jeszcze inni gracze w Galaktyce, którzy odgrywają odrębne role, od tego co widzimy na ekranie. Niestety, to wicąż za mało.
Efekty specjalne 9/10.
Byłem urzeczony. Format IMAX, to jednak orgia dla oczu. Kontrast, kolorystyka, animacje i wiele innych składowych dało mi wiele radości podczas seansu. Wszystkie światy, lokacje wypadają pięknie. Takie kino na prawdę chce się oglądać, dzięki takiej estetyce. Nie dałem dychy, tylko dla tego, gdyż wiem że to nie cała moc, tego co może dać ten format. Jednakże jest to też smutna wieść dla formatu tradycyjnego 3D. Po tym seansie, nigdy więcej nie będę oglądał żadnego innego filmu 3D niż w kinie IMAX. Albo 2D, albo IMAX. Nie ma nic pośrodku.
Muszę napisać, że zaraz po wyjściu z kina towarzyszyło mi poczucie zawodu. Nie dotyczyło ono braku klimatu, czy też jak to miało miejsce w przypadku TFA, kopiowania w skali 1:1 całych scen z OT. TLJ jest dla mnie - fanem z niemal 20-letnim stażem - produktem obojętnym, ponieważ nie jest adresowany do mnie. Przyjęcie tej -
w sumie oczywistej prawdy - uświadomiło mi, że moja epoka zakończyła się wraz z zamknięciem starego EU, z którym się zrosłem przez niemal dwie dekady. Czy to źle? Myślę, że nie. Mając pewien dystans, starałem się bez emocji podejść na nowo do tego filmu, a ten według mnie jest całkiem dobrym produktem kinowym, na pewno lepszym niż TFA. Na bank kontrowersyjnym, ale posiadającym dobrą oś fabularną skoncentrowaną wokół Luke`a, Rey i Bena. Żal, że ta oś nie została do końca wykorzystana, ale to już inna sprawa. Film oceniam jako dobry (6/10), jednak po R1, czekam bardziej na spin-offy, niż epizod IX.
Niestety TLJ to IMAXowy średniak. Lepiej wypada MCU czy chociazby w 2D Aliec czy BR2049.
Wielkia szkoda i rozczarowanie że LF nie wykorzystuje w pełni możliwości jakie daje IMAX. Dla SW ten format jest przecież IDEALNY !
Moja ocena niewątpliwie może być zawyżona, tym bardziej że był to pierwszy film w formacie IMAX jaki widziałem. Zapewne z każdym innym seansem, ta ocena poleciałaby w dół.
Dobra, byłem w weekend drugi raz, przeczytałem Visual Guide, jestem gotów wyrazić moją opinię o TLJ.
Po premierze miałem bardzo mieszane uczucia, graniczące z "wtf", ale nie chciałem głośno marudzić, bo wszystkim dookoła się podobało (wiadomo, psychologia tłumu, od razu pomyślałem, że coś ze mną jest nie teges). Po chwili okazało się, że nie jestem sam - a wręcz hordy ludzi hejtują film jak szaleni. Postanowiłem więc, że muszę to przemyśleć - już następnego dnia podjąłem decyzję, że nie jest tragicznie, ale chyba dopiero teraz, po drugim seansie, zaakceptowałem TLJ jako Star Wars i doceniłem ten film.
Niektórych rzeczy wciąż nie mogę wybaczyć, w szczególności braku znajomych mordek obcych (patrz: mój nowy, piękny pasek na avku). Trochę łagodzi to umiejscowienie Canto Bight w Sektorze Wspólnym i zidentyfikowanie jednej z obcych jako Xi`Dec, ale tylko trochę - brakuje jednak tych Twi`lekanek tańczących na stołach i nic tego nie zmieni.
Podobnie głupotki fabularne typu "lecimy na drugi koniec Galaktyki po jakiegoś typka, na pewno zdążymy w 17 godzin, przecież skok trwa mega krótko. Szybko go też znajdziemy, bo Canto Bight jest tak naprawdę nieporównywalnie mniejsze niż Las Vegas, mają tu tylko jedno kasyno i można w 10 min obejść je całe i przyjrzeć się wszystkim grającym tu ludziom". MEH.
Są też rzeczy, które nie pasowały mi za pierwszym razem, teraz natomiast przestały przeszkadzać:
Po pierwsze out-of-character Luke. No racja, postępuje zupełnie odwrotnie, niż w 4-6. Ale od tamtej pory przeżył więcej niż połowę swojego życia i wiele mogło się zmienić. Też wolałbym, żeby Luke był najlepszą wersją siebie, ale rozumiem, że mógł ewoluować właśnie w taką postać, jaką jest w TLJ. W każdym razie w ostatnich scenach (z Yodą i na Crait) widzę jego powrót do swoich dawnych ideałów: wprawdzie mówi, że nie przyszedł nawrócić Kylo, tylko się z nim zmierzyć - ale podkreśla też, że "no one is ever really gone".
Poza tym Snoke DOA, nie-specjalne pochodzenie Rey, infantylne zachowanie Poego i nauczka rodem z kreskówek, sierotki i konie... Wszystko to rozminęło się z moimi oczekiwaniami, ale po drugim seansie przestało tak irytować.
No i oczywiście są też rzeczy, które od początku były top notch:
Naparzanki kosmiczne, Reylo vs czerwoni, cała sekwencja na Crait wizualnie, skille Luke`a, skala Force powerów niespotykana do tej pory w filmach, klata Kylo, Chewie opiekający porga.
Ostatecznie film jest dobry i chętnie obejrzę go jeszcze wiele razy w przyszłości. Większość mankamentów wynika nie z filmu jako takiego, ale ze sposobu, w jaki Disney produkuje Star Warsy: bez pomysłu na zbitą całość, każdy epizod oddzielnie. Mając to na uwadze, wg mnie TLJ jest merytorycznie i emocjonalnie dużo ciekawsze niż TFA.
Nie wiem, czy ktoś już gdzieś wrzucał; w każdym razie pojawiła się nowa, długo wyczekiwana recenzja Grzegorza Brauna
https://www.youtube.com/watch?v=G6ZQ2eBdKrs
Ale muszę przyznać, że tym razem poziom zmalał
Gordon-Levitt odnosi się do kwestii Luke`a Skywalkera nie będącego tym Luke`iem Skywalkerem, którego znamy.
https://www.facebook.com/notes/joseph-gordon-levitt/a-new-old-skywalker/1864708143552841/
W gruncie rzeczy mam takie same przemyślenia na ten temat. Po tylu latach, przeżyciach można być zupełnie innym człowiekiem. I wielu dorosłych których znam to zupełnie inni ludzi niż kilkanaście, kilkadziesiąt lat temu. Natomiast w przypadku Luke`a zmiana wcale nie jest aż tak drastyczna. Tak jak już wcześniej wspominałem - dla mnie to jest ten sam Luke tylko tym razem świat wykorzystał jego wady tj. porywczość, brak doświadczenia, naiwność. Wiem, że można nie chcieć takiej historii Luke`a, rozumiem to. Ale to jest Luke Skywalker. Tylko 30 lat starszy. Legendy podjęły temat Luke`a zaraz po ROTJ. W Nowym Kanonie mamy ogromną przerwę czasową - w takim czasie mogło się z postaciami stać dosłownie wszystko.
Od premiery TLJ minął ponad miesiąc, większość z nas już ochłonęła i nie ocenia filmu na fali hiperentuzjazmu/hejtu, pierwszych wrażeń. Chłodniejsza ocena pewnie będzie możliwa dopiero za rok/dwa, ale zapytam już.. Zmieniła się jakoś Wasza ocena filmu Riana Johnsona czy raczej bez zmian?
Niestety widziałem film tylko 2 razy. Chciałbym jeszcze przejść się raz 3 żeby sobie to już tak na 100% uporządkować. Co zmieniło się u mnie?
- Aktualnie najmniej podoba mi się wątek Finna i Rose, szczególnie na Supremacy, bo Canto Bight uważam za bardzo ciekawy dodatek do uniwersum. Wątek tej dwójki wydaje mi się trochę niedopracowany - bezsensowna walka na Supremacy, "hackowanie" bioheksakryptu jakieś takie nijakie (potencjał był duży) i nie czuję chemii pomiędzy Finnem i Rose.
- O wiele mniej przeszkadzają mi żarty. Właściwie to w tym momencie mam zarzuty tylko do żartu Poe z Huxa i BB8 sterującego AT-ST.
- Przez ten miesiąc w pełni zaakceptowałem śmierć Snoke`a i pochodzenie Rey i uważam to za dwie świetne decyzje.
- Wątek ucieczki Ruchu Oporu przed NP jest w porządku. To, że Holdo nie powiedziała Poe o swoich planach to dla mnie w pełni uzasadniona decyzja. To Poe wykazał się niesubordynacją. Komiks o Poe pokazuje, że Poe to właśnie taki "pistolet", który najpierw robi, potem myśli.
- Największym minusem filmu jest ogłupianie Najwyższego Porządku. Liczyłem na Huxa, który dojrzał, a dostaliśmy Huxa, który jest głupszy.
- Wątek Luke`a to zdecydowanie najlepszy element filmu. Od początku do końca. Rey & Kylo też jest bardzo ciekawe i czekam z niecierpliwością jak zostanie to pociągnięte w E9.
- Wyrzucenie miecza przez Luke`a jest dla mnie jak najbardziej uzasadnione. Koniec kropka.
Jak do tej pory widziałem 4 razy i generalnie praktycznie dalej jestem do filmu nastawiony entuzjastycznie
Z tego co jednak razi to BB-8 w AT-ST. Co za dużo, to niezdrowo
I decyzja Poe o kontynuowaniu ataku na drednota była jak najbardziej słuszna, kolejne seanse mnie w tym utwierdziły. Gdyby "Fulminatrix" pojawił się po skoku razem z całą flotą, z działami gotowymi do strzału, to było by po "Raddusie". A tak obeszło się na stracie jednego okrętu tylko.
Hux, wiedzą to co wie (a nie to co wiedzą widzowie) postępuje słusznie i racjonalnie
Gdyby "Fulminatrix" pojawił się po skoku razem z całą flotą, z działami gotowymi do strzału, to było by po "Raddusie"
Tylko wówczas nikt po stronie Ruchu Oporu nie wiedział, że mogą zostać namierzeni podczas skoku.
Ja to wiem, ale "niechcący" dobrze wyszło. Medal mu dać, a nie degradować.
Ah. Co do NP - sa tez plusy, np. tako Canady. Był z nami krotko ale swietna postać!
To był jedyny kompetentny oficer FO.
Zdecydowanie. Gdyby było takich więcej Rebelia przegrałaby wojnę a RO nie miał żadnych szans.
"Jedyny kompetentny"? A co on niby takiego zrobił? To on zawalił z myśliwcami, nie Hux! To w gestii kapitana jest trzymanie myśliwców gotowych do wylotu, zwłaszcza, że znajdują się na jego pokładzie!
Serio, to, że generał leci razem z całą flotą, to nie znaczy, że myśli za każdego z kapitanów.
Hm, powiedział coś w stylu "Poderwać myśliwce! Trzeba było je wysłać już dawno". Czyli albo ogarnął się, że zwalił, i był na siebie zły za taki głupi błąd (mniejszy idiota niż reszta), lub też chciał wysłać myśliwce ale ktoś mu przeszkodził - czyli nie jest jednak idiotą.
Ja z oceną czy Canady to idiota czy kompetentny oficer czekam do wydania jakiś przekrojów z TLJ;p
Bo w dalszym ciągu nie jestem przekonany czy miał własne myśliwce czy nie, na SSFSW Slavek_8 przyniósł Słownik Ilustrowany z Ostatniego Jedi i jak na złość nigdzie nie widać hangarów ani żadnych informacji o tym czy drednot miał też siły myśliwskie ;/
W filmie TIE wylatują jakby spod drednota, ale równie dobrze mogły startować z któregoś Resurgenta, który był poniżej...
W każdym razie jeśli Canady miał myśliwce, to jest jeszcze gorszy od Huxa... Bo jak niby pogawędka Huxa miała mu przeszkadzać zadbać o własny okręt?
Wg Wookie te TIE zostały wysłane przez Canady`ego, przy czym to Resurgenty i ich setki myśliwców były odpowiedzialne za osłonę.
A wookiee nie jest tworzona przez fanów dla fanów? Z tego co widzę to źródło konkretnie tej informacji to film TLJ - może to być po prostu interpretacja osoby piszącej dane hasło... Bo liczby myśliwców (jak w opisie Resurgentów) w opisie drednota mimo wszystko dalej nie ma...
Według "Przekrojów":
"Oprócz ciężkich turbolaserów (...) każdy niszczyciel ma na pokładzie legion szturmowców, sto pojazdów bojowych oraz dwa skrzydła myśliwców". Mowa tu jest, co prawda, o standardowym Destroyerze, ale c`mon - Drednought. Był. Trzy. Razy. Większy. Niż. Finalizer. I naprawdę w tej masie przestrzeni miałoby się nie znaleźć miejsce na coś takiego, jak myśliwce?
Zresztą, cholera, byłam na tym filmie pięć razy, z czego cztery razy specjalnie patrzyłam, z którego statku wylatują myśliwce. I wylatują z drednoughta. Finalizer jest wtedy z zupełnie innej strony. Więc nawet, jeśli nowelizacja powie, że nie, to myśliwce Huxa - to nowelizacja się myli.
Hux mógł powiedzieć "Nie strzelać bez wyraźnego rozkazu", ale Canady spokojnie mógł trzymać myśliwce z rozgrzanymi silnikami i posłać je, żeby zmiotły Poego w pył, jak tylko zaczął się do niego zbliżać.
Całkowicie zgadzam się z opisem z przekroju! Tylko że opis dotyczy niszczyciela klasy Resurgent? Drednot to był mimo wszystko okręt przeznaczony do czegoś innego? To był przede wszystkim nośnik tej mini superbroni? No i szturmowców, ich też tam było całkiem sporo;p Był trzy razy większy ale skąd mamy wiedzieć jaką powierzchnię zajmowały te działa, a w zasadzie reaktory je zasilające no i kwatery szturmowców i lądowniki do transportu żołnierzy? Równie dobrze Drednot mógł nie mieć miejsca na ani jednego TIE;p
I na dzień dzisiejszy Ci wierzę, ale nie skreślę całkowicie Canady`iego dopóki nie będę miał 100% pewności, a tyle da mi dopiero oficjalny przekrój drednota;p
Co ciekawe w Visual Guide był opisany jako jedyny doświadczony oficer w Najwyższym Porządku ubolewający nad tym, że NP składa się z samych młodziaków. Coś w ten deseń.
Co ciekawie w filmie też się im udało to pokazać. Od razu sobie pomyślałem - "To mógłby być drugi Tarkin!" Jakby dać mu więcej czasu i lepszą historię. Bo aktor w sumie nawet nie najgorszy.
Miesiąc po sądzę dokładnie to samo co wcześniej.
Nasuwa mi się tylko dodatkowa refleksja: największym grzechem nowych twórców jest całkowita transformacja ducha Gwiezdnych Wojen, które stały się czymś zupełnie niepoważnym. Mam na myśli dosłownie fakt, że disnejowe filmy oferują wyłącznie klimat bajek i kreskówek, a nie symulują już żadnego alternatywnego uniwersum w którego istnienie dałoby się uwierzyć.
I to chyba jest sedno tego dlaczego nowe epizody tak dzielą ludzi. Jeśli komuś nie przeszkadza ten brak staranności i realizmu, a SW to dla niego głównie luźna przygodówka, gdzie konsekwencja czy staranność świata są zupełnie drugoplanowe to nie będzie miał problemu z zaakceptowaniem nowych filmów - bo one są dynamiczne, przyciągają jak modne teledyski i mają swoje zalety.
Problem w tym, że kiedyś dało się zadowolić i jednych, i drugich, czego w ST dowiódł sam Lucas. Disney odarł SW z rzemieślniczego charakteru i historycznego, pełnego wiarygodności klimatu. Cała reszta to szczegóły i zabawa w komentowanie drobiazgów.
Zalecam oglądanie starych filmów SW, bo najwyraźniej szczegóły Ci zaczynają uciekać
Niestety, nie stało się tak jak spodziewałem - myślałem, że po czasie, jak emocje opadną, to polepszy mi się opinia. Nie, nic takiego nie miało miejsca. Dalej uważam, że ten film nie zasługiwał nawet na dwa z minusem. Jestem bardzo do sagi przywiązany, więc stąd u mnie takie nastawienie. Ja dalej nie rozumiem tego co tu się stało. Jako osobny byt ten film byłby strawny, ale to jest stworzenie czegoś zupełnie oderwanego od któregokolwiek epizodu. Dla mnie nic wspólnego z SW to nie ma, nie zamierzam wracać do tego filmu.
Btw, dalej szanuje osoby, którym się to podobało. Ale jak ktoś (jak Qel) uważa, że to była najlepsza część to wymiękam. Dla mnie takie stwierdzenie jest dopuszczalne jeżeli widziało się tylko tą część.
U mnie hype i emocje opadły zupełnie i póki co jest to nadal mój ulubiony epizod.
Dla wielu postać Luka został zniszona, dla mnie po TLJ Luke w końcu przestał drażnić i stał się strawny.
W kinie byłem tylko 2 razy. Jest wiele scen za którymi tęsknię i do których chciałbym wrócić, jest kilka na temat których chciałbym w końcu wyrobić sobie ostateczne zdanie. Nie mogę się doczekać na wydanie BD, będę męczył.
Po dość mocnym ilościowym przeoraniu filmu na tę chwilę nie jestem w stanie go ocenić ani jednoznacznie powiedzieć co o nim myślę. Odpowiedź na to mi da IX, a konkretnie to, jak potoczy się fabuła. Jeśli nie pójdzie w stronę, której oczekuję już od TFA to dla mnie ten film, jak i cała trylogia bardzo straci.
Zmieniło się u mnie odbieranie montażu tego filmu, ale to zapewne z powodu wielokrotnego oglądania, przez co się przyzwyczaiłam, tzn. już mi nie przeszkadza i na swój sposób to wszystko jakoś płynie (początkowo film zdawał mi się mocno pocięty, a niektóre sąsiadujące sceny gryzły mi się). Każdy kolejny seans zaskakuje mnie czymś, czego wcześniej nie widziałam, zmieniając zupełnie interpretację wydarzeń i prognozy na przyszłość, co jest dla mnie najlepszą jego stroną. No i postać Luke`a, po przemyśleniu wszystkiego, jest poprowadzona perfekcyjnie.
Jednak humor (nie cały) za każdym razem bardziej mnie irytuje, szczególnie BB-8, którego tak po TFA polubiłam. Także mimo wszystko liczba pytań, która po nim pozostaje, skłania mnie do zastanowienia się, czy na niektóre z nich w ogóle poznamy odpowiedzi. Pewne wątki, choć dobre, to mnie przynudzają i mam je za zbędne (Canto jest za długie).
Na tę chwilę film gorszy od TFA, ale po IX wszystko może się zmienić.
Miesiąc po premierze mam dokładnie takie same odczucia jak po obejrzeniu filmu. Jedyne co się zmieniło to obecność pewnych teorii czy wyjaśnień na temat tego, co było w filmie. Poszukiwanie ich sprawia mi radochę, tak samo jak dyskusja o nich, ale jednak jest przykre dla samego odbioru filmu, który "sam się nie obronił [w moich oczach]" i trzeba szukać jakichś ukrytych znaczeń pewnych elementów. Na szczęście nie na siłę, bo nie jestem absolutnie krytycznie nastawiony do tego filmu i nigdy nie byłem, nawet przy pisaniu swojej recenzji, więc pewne sceny czy elementy mnie zaciekawiły. Nadal jednak dominuje u mnie negatywny stosunek do filmu jako kolejnej części Gwiezdnych Wojen i w dalszym ciągu uważam go za średni film przygodowy w ogóle.
https://youtu.be/jkZ0kdw5FSc
No i się pojawiło. Trochę piszczy opiewając tego Kylo Rena
No tak, wszystkiemu winni faceci ze swoimi "toksycznymi" cechami. Szkoda tylko, że cechy wymienione w filmiku (m.in. chęć dominacji czy wypieranie emocji) to patologiczny odchył możliwy do wystąpienia zarówno u facetów, jak i u kobiet (z drobnymi modyfikacjami jeśli chodzi o to co zostało powiedziane w filmiku). Takich chociażby "dążących po trupach do celu" i "władczych przywódców" jest sporo u obu płci, nie tylko u mężczyzn. Z tym, że kompletne statystyki w tej mierze są prowadzone od niedawna. Ich brak był spowodowany chociażby systemowym ograniczaniem kobiet, co zmieniło się po akcjach sufrażystek. System traktował kobiety jako "gorszą płeć", nierzadko mocno utrudniając chociażby wdrożenie się w jakieś zawody uchodzące za "męskie". Wielka Wojna wszystko zmieniła, a dzisiaj nie dziwi już widok kobiety jako murarza czy mężczyzny jako damskiego fryzjera. Tak samo jak nie dziwi liczba kobiet popełniających przestępstwa, bo czemu ma dziwić? Kobiety i mężczyźni to Ci sami ludzie, więc mogą po równo robić dobre, jak i złe rzeczy.
Sam lubię postać Kylo Rena, ale nie zmienia to faktu, że w TFA pokazanie jego emocji (np. demolowanie pomieszczenia pod wpływem złości) zostało pokazane w komiczny sposób. Niezależnie czy byłby to Kylo, Rey, Luke czy Han - scena miała zbyt duże nasycenie humorystyczne. ;p
Aaaa, późno już i zapomniałem napisać to, co chciałem poruszyć. W tym filmiku autorka sugeruje, że Kylo to takie karykaturalne odbicie wielu fanów, których nazwała "piwniczakami".
Tutaj pokazuje według mnie ból tylnej części ciała z powodu słów dezaprobaty w kierunku postaci, którą lubi. Bo szufladkuje ludzi, którym się po prostu Kylo nie spodobał. Próbuje także wmawiać rzekome ogólne powody, dla których wielu nie przepada za Kylo Renem.
Dla przykładu, mój znajomy nie lubi Kylo Rena za to, że kreowano go na kogoś potężnego (także w filmie, vide zatrzymanie strzału z blastera), a ostatecznie wyszedł słaby psychicznie "emo nastolatek". Nie przeszkadza mu to, że przegrał z kobietą, że płakał, czy coś tam jeszcze. Przeszkadzał mu ogólny pomysł na postać "bezwzględnego wymiatacza", który potem zachowuje się co najmniej dziwnie jak na kogoś kto jest blisko 30 roku życia. Po przedstawieniu temuż znajomemu mojego spojrzenia na Kylo, że postać jest generalnie dobra, ale źle pokazano jej emocje (sprowadzając je do śmiesznej wstawki "hehe patrz rozwala pokój ;D") i za bardzo rozdmuchano przed premierą oraz w pierwszych minutach filmu. Po moich słowach nie patrzy tak negatywnie na Kylo jak patrzył, ale nadal nie lubi go jako postaci. Przynajmniej tyle. ;p
Sam lubię Kylo Rena, więc patrzę na to troszkę z innej perspektywy. Mnie osobiście dziwi poruszanie takiego tematu teraz, po premierze "Ostatniego Jedi". O ile po "Przebudzeniu Mocy" pojawiały się głosy negatywne w stosunku do Kylo, tak z czasem jakby osłabły, żeby przerodzić się nawet w sympatię po zobaczeniu Bena Solo w "Ostatnim Jedi" i poznaniu głębiej jego historii.
Toksyczna męskość = feministyczny zabobon.
Co by tej pani można było powiedzieć?
Zacznijmy od owej popkultury i jej wzorców. Nie wiem jak tam u niej z lekturami ale popkultura od lat? Co najmniej od Iliady i Odysei są takie wzorce męskości. Są tak popularne bo są obiektywnie skuteczne. To nie wymysł scenarzysty ale żeby skutecznie działać trzeba mieć te cechy samcze i już.
2. Popkulturowo to Kylo ma cechy komediowego złoczyńcy, dlatego nie tworzy jego zachowanie spójnego obrazu z rolą, jaką ma pełnić.
Obiektywnie nie daje rady - tak mogę jego postać spójnie określić.
Smok Eustachy napisał:
Co najmniej od Iliady i Odysei są takie wzorce męskości. Są tak popularne bo są obiektywnie skuteczne.
-----------------------
Obiektywnie skuteczne jest zabicie kogoś, kto stoi mi na drodze. Z góry rozwiązuje to wszystkie moje problemy! Myślę że powinnam tak robić!
Tylko teoretyczne, praktycznie generuje to jeszcze więcej problemów, zamiast je rozwiązać. Więc nie rób tak
kiedy ktoś pisze rzeczy z sufitu to mi się nóż w kieszeni otwiera, czemu kogoś tym nożem nie ugodzić? Przecież zawsze był taki porządek rzeczy, dopiero ostatnio ludziom zachciało się norm prawnych czy równouprawnienia...
Tylko że potem krewni i znajomi ugodzonego mogą też mieć pewne zastrzeżenia w kwesti podjętego rozwiązania, bądź stosować zasdę retorsji.
Lepiej już namówić kogoś, aby wykonał całą pracę za nas. w końcu, cywilizację stworzyli ludzie leniwi
żartujesz sobie chyba. Kodeks Hamurabiego se przeczytaj.
2. Równouprawnienie to zabobon.
Już wujek Stalin mawiał "śmierć rozwiązuje wszystkie problemy - nie ma człowieka, nie ma problemu";p
Dostaniesz 25 lat i darmowy wikt i opierunek. Faktycznie żyć nie umierać
Nie zgodziłbym się z kanonami męskości i kobiecości, bo od czasów starożytnych zmieniały się. Jakiś zrąb typu "mężczyzna poluje, kobieta gotuje" przez lata się utrzymywał, ale od stu lat widać jego skuteczne słabnięcie w społeczeństwie.
Co się tyczy Kylo Rena jako komediowego złoczyńcy, to też miałem takie wrażenie... Niby jest potężny, złowrogi, ale jego "coming out" jako tak naprawdę człowieka zagubionego, "po przejściach", został pokazany w komiczny sposób. Już w TFA zmarnowano ten wątek. Kylo Ren mógł być jednoznacznie przedstawiony jako postać wielowymiarowa - silna na zewnątrz, ale słaba w środku. Zamiast tego stworzono "mrocznego wymiatacza", którego emocjonalne momenty zostały sprowadzone do jakichś czerstwych, śmiesznych wstawek niby-komediowych. Przy niewielu plusach TLJ, jakie jestem w stanie dostrzec, podjęcie tematu Kylo Rena na serio i profesjonalnie było właśnie jednym z tych plusów, za co jestem wdzięczny twórcom "Ostatniego Jedi". Nie chodzi tutaj o ewolucję postaci, która niewątpliwie nastąpiła. Porównajmy chociażby sceny gniewu z TFA i TLJ, jak Kylo Ren coś tam demoluje. W TFA wygląda to jak ujęcie z komediowego filmu akcji. W TLJ wygląda to realistycznie, poważnie. W skrócie: godnie.
-No tak, wszystkiemu winni faceci ze swoimi "toksycznymi" cechami.
Tylko, że jak sam napisałeś problem nie dotyczy facetów jako takich, ale pewnych cech "tradycyjnie" przypisywanych mężczyznom właśnie (agresja, chęć dominacji i władzy, traktowanie emocji jako wstydliwych itp.). Ja na polu zawodowym największych "krzywd" doznałam od kobiet, które wykazywały typowe cechy "toksycznej męskości" - były to osoby typu "mam władzę i nie zawaham się jej użyć" i z lubością poniżały bliźniego swego (bliźnią ) skuloną na stołeczku po drugiej stronie stołu, a od jednej z nich metod stosowanych w rozmowie ("wszystko co powiesz będzie wykorzystane przeciwko tobie") mogliby się uczyć śledczy wszelkich reżimów
Określenie "toksycznej męskości" w popkulturze omawiane jest np. tutaj https://www.youtube.com/watch?v=Gha3kEECqUk i naprawdę nie chodzi tutaj o dokopanie mężczyznom, ale o pokazanie pewnych cech, które są krzywdzące dla innych w otoczeniu "toksycznej" osoby.
Nie nazwałbym tych cech jako "tradycyjnie" przypisywanych mężczyznom. Nazwałbym je po prostu patologicznymi cechami mogącymi występować u obu płci, i które istotnie u obu płci występują (z tym, że badania socjologiczne kobiet w tej płaszczyźnie są uboższe z powodu ograniczania roli kobiet w społeczeństwie w poprzednich stuleciach).
Dlatego uważam pojęcie "toksyczna męskość" jako nietrafione. Normy właściwe dla patusów (w sensie patologicznych grup społeczeństwa) nie są właściwe dla reszty społeczeństwa, które stanowi większość. Zróżnicowaną, ale połączoną szacunkiem do pewnych norm.
To jest seksistowskie określenie!
Toksyczna człowieczość
Toksyczna ludzkość
Toksyczna człowiekowatość
No widzisz, taką drogą można by dojść do czegoś dobrze brzmiącego, zamiast używać określeń obraźliwych dla mężczyzn
nie wiem co jest obraźliwego, skoro do neutralnego `męskość` dostawia się słowo `toksyczna`.
Łączenie cech utożsamianych z mężczyznami ze słowem toksyczność jednak jest obraźliwe.
Toksyczna męskość jest czymś innym od toksycznej kobiecości, bo dotyczy innego aspektu tej 'toksyczności'. Toksyczna męskość jest wtedy, kiedy `prawdziwy mężczyzna potrafi rozwiązać problem` i robi to pięścia albo awanturą, bo `przawdziwy facet nie jest jakąś tam pi**ą`. Toksyczna męskość jest wtedy kiedy koleś stwierdzi że `zabezpieczanie się prezerwatywą to nie, bo prawdziwy facet...` (dopisz sobie sam puentę), kiedy gość nie myje się od pasa w dół bo tyłek myją tylko geje, albo kiedy typ pisze na forum poświęconemu jakiejś tam filmowej serii o tym, że jego znawstwo kobiecej odzieży sprowadza się do tego jak szybko kobietę rozebrać.
Nie jest toksyczną męskością bycie odpowiedzialnym, siła fizyczna per se czy sam fakt posiadania penisa.
Czy kobietom kulturowo wdrażało się przekonanie, że komplementem jest klepanie obcych mężczyzn po częściach ciała wiązanych z ich seksualnością? Czy kobieta będzie się przechwalać tym, że umie rozdziać faceta w pięć sekund? Czy kobiety są przekonane że jak uścisną reprezentantkę swojej płci to zostaną uznane za osoby homoseksualne? Nie. Więc są zachowania w zasadzie ekskluzywne dla osób płci męskiej. Tak jak są zachowania ekskluzywne dla płci żeńskiej, które są szkodliwe ogólnie (pojadę konkretem - sypianie z facetem dla bezpośrednich korzyści majątkowych czy awansu albo uderzanie w płacz jako reakcja na jakąkolwiek konfrontację), i wtedy należy je określać jako toksyczna kobiecość.
Faktycznie, skomplikowane rozróżnienie, nie?
Będę trochę polimeryzował
Bo czy każdy brak elementarnej przyzwoitości, manier czy wręcz higieny osobistej jest "toksyczny"?
Bo z tego, co wymieniłaś to faktycznie toksyczna jest damskobokserskość - toksyczna, czyli że bezpośrednio szkodzi drugiej osobie. No ale to jest penalizowane, więc...
To ze ktoś umie (lub się przynajmniej tym chwali) kobietę szybko rozebrać nikomu spcejanie nie szkodzi, o ile się to odbywa za obopólną zgodą. I generalnie lepiej żeby takie "rewelacje" nie wychodziły poza sypialnię, ale to już jest kwestia czegoś innego niż toksyczność.
Czy kobietom kulturowo wdrażało się przekonanie, że komplementem jest klepanie obcych mężczyzn po częściach ciała wiązanych z ich seksualnością?
No ale bez takich, facetom też się tego NIE wdraża, to kwestia wychowania i ogólnej kultury osobistej. Ja (i niech mnie uznają za "miekką faję", co mi tam) sobie takich zachowań po prostu nie wyobrażam i nigdy nawet nie myślałem o czymś takim. A nie wychowałem się "pod kamieniem" z dala od "męskiej kultury".
Kwestia jest w tym, że podane przeze mnie przykłady nie wynikają z zjawisk `neutralnych` (wspomniany brak higieny, `bo nie chce mi się myć` albo `nic ode mnie nie czuć`), tylko z przekonania że `prawdziwy facet nie...`. Prawdziwy facet nie konfrontuje się ze swoją intymnością bo to niemęskie, prawdziwy facet umrze na zawał serca, bo prawdziwi faceci olewają ból (nawet jeśli jest w klatce piersiowej i promieniuje na lewą rękę). Tego tyczy się ten zwrot - motywowania szkodliwych postaw tym, że są męskie, bo tak się utarło. Można dyskutować czy to jest to samo co macho, ale wg mnie raczej jest to przestrzeń zupełnie patologiczna, i nie powiązana z określonym kręgiem kulturowym, a uniwersalna.
I owszem, pojęciem tym szafuje się teraz nadzbyt hojnie i stosuje wobec zjawisk które łatwo jest zneutralizować (jak kwestia `mansplainingu`, czyli facetów rozsiadających się w komunikacji miejskiej w szerokim rozkroku - wystarczy zwrócić komuś uwagę by się skompresował, a nie robić z tego krucjatę). Ale nadal, istnieje strefa dla której ten termin ma jednak zastosowanie.
Ale ja sie zgodzę że to jest patologia, tylko nie okreslał bym tego mianem elementu toksycznego. Koniec końców, partnerka takiego "macho" może go przecież wychowac wysyłając co noc na kozetkę, to akurat proste. W przykładzie z wyrobem przemysłu gumowego również. Bo szkodliwe postawy, o ile są szkodliwe li tylko dla osobnika który te postawy stosuje, a nie szkodzą otoczeniu, trudno nazwać "toksycznymi"
I na marginesie - takie info - i mam dysonans poznawczy - czy poziom równościowy wzbił się właśnie na wyżyny czy może jednak dyskryminacja kobiet wzrosła?
http://www.telegraph.co.uk/education/2018/01/22/oxford-university-gives-women-time-pass-exams/
I czy samym kobietom nie przeszkadza, że w imię wielkich ideałów trakuje się je jak potencjalne osoby które sobie jednak radza gorzej niż faceci?
Pomijam skądinąd zabawny fakt, że uniwersytetowi nie zależy zeby wykształcić jak najwięcej dobrych matematyków bez względu na płeć, tylko tergetem jest wykształcenie "równej" ilości kobiet i mężczyzn [a przecież ponoć płeć nie istnieje...]
Według mnie prawdziwy mężczyzna sam potrafi stwierdzić, co jest dla niego "męskie". Podjąć samodzielny wybór, a nie iść za jakimiś idiotycznymi porzekadłami w stylu posypywania rany solą zamiast opatrzenia jej, bo "hehe facet to twardy jest, a nie jakiś miętki". ;p
Kathi Langley napisał:
I owszem, pojęciem tym szafuje się teraz nadzbyt hojnie i stosuje wobec zjawisk które łatwo jest zneutralizować (jak kwestia `mansplainingu`, czyli facetów rozsiadających się w komunikacji miejskiej w szerokim rozkroku - wystarczy zwrócić komuś uwagę by się skompresował, a nie robić z tego krucjatę). Ale nadal, istnieje strefa dla której ten termin ma jednak zastosowanie.
-----------------------
Nie spotkałem się z tym, żeby czasem nazbyt ekspresyjne rozsiadanie się facetów w komunikacji miejskiej porównać do mansplainingu. Tym bardziej, że wielu mężczyzn nie dorabia do tego żadnej ideologii, a ich siedzenie wynika z budowy ciała. Jeśli ktoś jest niedrobnie zbudowany, dodatkowo ma długie nogi, to "skompresowanie się" mogłoby sprawić, że ów mężczyzna przypominałby maskotkę wepchniętą siłą do pudełka, a ze środka komunikacji miejskiej wyszedłby z obolałymi jądrami. Bo niestety, często rozkrok jest obecny nie z powodu fanaberii, ale dlatego żeby uniknąć przykrego bólu czy dyskomfortu jąder.
...I nagle stałam się rzecznikiem kobiet?
Nie wiem co `myślą kobiety` jako ogół, wiem co myślę ja i część znanych mi kobiet, co nie stanowi nawet promila populacji żeńskiej. Nie mam problemu z rywalizacją z facetami na polu zawodowym i nie domagam się ulgowej taryfy z tego tytułu.
Więc tak, ideą `toksyczności` jest to, że decyzje jednostki są szkodliwe dla otoczenia. Jeśli żywiciel rodziny dostanie zawału to jego bliscy zostaną bez środków do życia. Młodzian którego higiena pozostawia wiele do życzenia o ile nie powoduje tylko dyskomfortu swoim brakiem czystości, może rozsiewać zarazki. Zapewnienie partnerki że poradzi sobie ze stosunkiem przerywanym a potem danie ciała z refleksem zaowocuje ciążą. Więc to nie jest tak że ich swoiste poczucie machismo oddziałuje wyłącznie na nich. Nie. Nie są w bańce izolującej ich od reszty. I to jest jedna z podstaw do dyskutowania tego zjawiska - uświadomienie, że brudas/brutal//beztroski/brawurowy nie powinni być po prostu zignorowani, bo szkodzą sobie. Ale i innym. W różnym stopniu, bo różnym, ale szkodzą.
I wasze `ale według mnie prawdziwy facet...` nie ma żadnego znaczenia. Bo to wy. Ale są, tak, są, istnieją i można wskazać palcem, Czarka, Damiana, Adriana, Sebastiana, który poklepany po ramieniu przez innego faceta spuści mu manto, bo `gej se zasłużył`; Zbycha, Wieśka, Mirka, który machnie ręką na swoje fatalne wyniki kardio bo `chłop to mięso powinien jeść a nie jakieś warzywa`... mam kontynuować?
Tytułem sprostowania - pomyślałam - `manspreading` a napisałam - `mansplaining`, co złożę na karb siedzenia po godzinach Ale co do zasady - Rozsiadać się? Jak jest miejsce, proszę bardzo. Jak nie ma miejsca, to kondycja cudzych jąder mnie średnio wzrusza. Nad moimi jajnikami czy klatką piersiową nikt się nie rozczula w środkach publicznego transportu, czemu mam się przejmować cudzymi?
Się właśnie chciałam zapytać co ma mansplaining (też ogromna bolączka wielu dyskusji, nie tylko netowych) ma do rozsiadania się, ale już wiem
I tak krótko to się podpisze - zwłaszcza odnośnie kwestii gumek - bo jasne, ona mogła powiedzieć "nie" ale czasem się nie da/nie potrafi/bo miłe dziewczynki nie mówią nie. A potem ze wszystkimi konsekwencjami zostaje sama. I komentarze są wówczas "jak była głupia i dała to teraz ma".
I bardzo podoba mi się definicja toksyczności, bo dokładnie o to w tym chodzi. Nie o to, że wszyscy faceci to zuo, bo to absolutna nieprawda. Ale o właśnie takie przykłady, jak podane wyżej, których działanie negatywnie wpływa na innych.
Oczywiście, że są też ci mili i porządni. I jest ich sporo. Ale toksyczna idea "prawdziwego faceta" trzyma się w społeczeństwie wciąż silnie.
-uświadomienie, że brudas/brutal//beztroski/brawurowy nie powinni być po prostu zignorowani, bo szkodzą sobie. Ale i innym. W różnym stopniu, bo różnym, ale szkodzą.
To że toksyczni szkodzą to się przecież zgadzamy od początku, ale volenti non fit iniuria. No nie wypowiem sie czy przykład z zawałem jest sensowny (może jest - ale ojciec i zywiciel rodziny to jednak nie będzie "olewał" że coś boli tylko pójdzie się przebada, przecież nawet "maczo" i zdrowie to się chyba nei gryzie i nie kłóci - ale moze faktycznie tak bywa. ludzie głupi byli zawsze). Przykład z higieną dalej uważam za nietrafiony, bo albo ktoś jest samotny i nikomu nie szkodzi (zarazki to jednak nie z brudu się lęgną), albo jest po prostu "źle wyregulowany" [i jeszcze serio, ale jakoś nie spotkałem się ze stwierdzeniem że "maczo to się nie myje", raczej odwrotnie - ale też się nie wypowiadam za wszystkich]. Raz jeden, gdzieś w berlińskim metrze spotkałem gościa obywatela menela, którego higiena i zapaszek przepłoszył pół wagonu - ale to akurat zdecydowanie był typ "antymaczo". A co do przykładu pana z gumowstrętem - nic prostrzego niż odesłać na kozetkę czy w inny sposób odciąć od "żródełka" - powtarzam, volenti non fit iniuria .
Określenie TM jest jak najbardziej słuszne co do pozostałych przypadków, jak damskoboksing czy "spuszczanie manta", ale to są przypadki są penalizowane, więc nie powinien to być duży problem (wiem, nie powinien, a jest)
I, naprawdę, ja się ogólnie z Tobą w dużej rozciągłości zgadzam, żebyś nie pomyślała że piszę Ci na złość Tylko (jak zwykle) przeszkadza mi troche (nad)używanie pewnych określeń tam gdzie nie są aż tak konieczne.
Finster Vater napisał:
Przykład z higieną dalej uważam za nietrafiony, bo albo ktoś jest samotny i nikomu nie szkodzi (zarazki to jednak nie z brudu się lęgną), albo jest po prostu "źle wyregulowany" [i jeszcze serio, ale jakoś nie spotkałem się ze stwierdzeniem że "maczo to się nie myje", raczej odwrotnie - ale też się nie wypowiadam za wszystkich].
-----------------------
Będzie to obrzydliwe, ale widzę że koniecznie muszę przytoczyć szczegółowszą wersję:
W pewnym wątku na pewnym forum w pewnym internecie - była dyskusja, ajak wytłumaczyć w subtelny sposób partnerowi że myje się między pośladkami. Grupa kobiet wymieniała się uwagami na temat tego czy jest sens w ogóle spotykać się więcej niż raz z facetem który zostawia na pościeli brązowe pręgi (nie wiem czy jest nad czym dyskutować, no ale niech im będzie). Jedna z nich podzieliła się informacją że kiedy próbowała zwrócić uwagę na problem to usłyszała że `prawdziwy facet tam się nie myje` i że `przecież wystarczy jak ona wypierze`.
Durne, obrzydliwe i niepojęte, ale ludzie tak mają. Jak wspomniałam, sama uważam że pojęcie jest nadużywane, ale nie jest zupełnie bezzasadne. Więc czy dalsze brnięcie w tą stronę ma sens?
Darth Starkiller napisał:
Tym bardziej, że wielu mężczyzn nie dorabia do tego żadnej ideologii, a ich siedzenie wynika z budowy ciała. Jeśli ktoś jest niedrobnie zbudowany, dodatkowo ma długie nogi, to "skompresowanie się" mogłoby sprawić, że ów mężczyzna przypominałby maskotkę wepchniętą siłą do pudełka, a ze środka komunikacji miejskiej wyszedłby z obolałymi jądrami. Bo niestety, często rozkrok jest obecny nie z powodu fanaberii, ale dlatego żeby uniknąć przykrego bólu czy dyskomfortu jąder.
-----------------------
#cojapacze
(na wypadek gdyby ktoś straszliwie cierpiał na ścisk jąder, podpowiada się możliwość korzystania z komunikacji w komfortowej dla jąder postawie stojącej, tudzież dowcip o bólu głowy)
-sama uważam że pojęcie jest nadużywane, ale nie jest zupełnie bezzasadne. Więc czy dalsze brnięcie w tą stronę ma sens?
Wiesz, zawsze warto rozmawiać, ale PRZECIEŻ napisałś to samo co ja. YTo ja teraz napiszę to samo co Ty - tak, zgadzam się, NIE JEST to zupełnie bezzasadne. Tylko, jak we wszystkim, należy mieć umiar.
A co do pana co odstawia "tygrysa" na pościeli - to IMHO jednostkowy przypadek, i to się leczy "subtelnym" odseparowaniem od stołu i łoża (no, w tym przypadku dosłownie od łoża), I, ja wiem że to obrzydliwe, ale po przeczytaniu `prawdziwy facet tam się nie myje` jakoś nie mogę się przestać śmiać z gościa.
@Vilkalo - to jest właśnie rola matek i ojców, żeby grzecznej dziewczynce jednak wytłumaczyć pewne zasady i że nie warto byle gdzie i z każdym. No, przynajmniej sie starać.
I dla pewności - to jest forum Star Wars, tak?
A jak babsztyl porozstawia torebki to co?
Kathi Langley napisała:
...I nagle stałam się rzecznikiem kobiet?
Nie wiem co `myślą kobiety` jako ogół, wiem co myślę ja i część znanych mi kobiet, co nie stanowi nawet promila populacji żeńskiej. Nie mam problemu z rywalizacją z facetami na polu zawodowym i nie domagam się ulgowej taryfy z tego tytułu.
Więc tak, ideą `toksyczności` jest to, że decyzje jednostki są szkodliwe dla otoczenia. Jeśli żywiciel rodziny dostanie zawału to jego bliscy zostaną bez środków do życia. Młodzian którego higiena pozostawia wiele do życzenia o ile nie powoduje tylko dyskomfortu swoim brakiem czystości, może rozsiewać zarazki. Zapewnienie partnerki że poradzi sobie ze stosunkiem przerywanym a potem danie ciała z refleksem zaowocuje ciążą. Więc to nie jest tak że ich swoiste poczucie machismo oddziałuje wyłącznie na nich. Nie. Nie są w bańce izolującej ich od reszty. I to jest jedna z podstaw do dyskutowania tego zjawiska - uświadomienie, że brudas/brutal//beztroski/brawurowy nie powinni być po prostu zignorowani, bo szkodzą sobie. Ale i innym. W różnym stopniu, bo różnym, ale szkodzą.
-----------------------
Pogrubiłem istotny fragment, bo niżej odniosę się do pozostałych rzeczy z tej części posta. Jak mówię to samo, to wiele osób, które znam, nazywa mnie faszystą albo dyktatorem, co to chce ludziom odbierać wolność i ingerować w "święte życie rodzinne". Podejrzewam, że za podobne zdanie Ciebie również tak by nazwali, ale ja tam bym się nie przejmował. xD
Wracając, szkoda tylko, że w momencie kolejnej informacji o dziecku urodzonym z promilami alkoholu we krwi czy jakimś zabójstwie podczas libacji bądź potrąceniu ze skutkiem śmiertelnym przechodnia na pasach, nie ma żadnej refleksji. Jest tylko sapanie i bicie piany, ale bez pomyślunku, że patus (czy patuska) swoim zachowaniem zatruwał życie wielu osobom, które chciały żyć spokojnie, a ostatecznie osiągnął szczyt poprzez spowodowanie jakiejś tragedii.
Czym innym jest niszczenie samego siebie w oderwaniu od świata zewnętrznego (bo takie przypadki mają miejsce; jeśli ktoś odmawia pomocy, nie szkodzi innym, żyje sam, to jego wybór co chce robić; dlatego nie zgodziłbym się z tym, że wszyscy faceci nie żyją w bańce), a czym innym niszczenie życia innym, ze swoim przy okazji.
Niestety nasze społeczeństwo i też ustawodawstwo zdaje się być bardzo pobłażliwe w stosunku do patologii. ;p Sam się kiedyś z kolegą śmiałem, że sytuacja takiego ćpuna-zawiadiaki robiącego burdy jest lepsza od kogoś, kto ma problemy psychiczne co poważnie wyniszczają jego, ale nie wpływają zbytnio na jakość życia innych, np. bliskich. Ćpun dostanie pomoc, spotkania z gwiazdami rocka, detoks, w sądzie znajdzie mu się over 9000 okoliczności łagodzących, a jeszcze społeczeństwo będzie dumne, że po drogiej terapii przez pierwszy rok nic nie ćpał. Zaburzonego psychicznie społeczeństwo odrzuci, państwo zignoruje (ewentualnie od biedy rozpocznie jakieś leczenie farmakologiczne, a przypominam, że kondycja szpitali psychiatrycznych w Polsce nie jest idealna, i to łagodnie rzecz ujmując), a wszędzie nie będzie taryfy ulgowej dla jego przypadłości. Pijak zwali niewykonanie pracy na delirkę, ćpun na głód, i obaj mają taryfę ulgową. Ale to temat na inny wątek.
Kathi Langley napisała:
I wasze `ale według mnie prawdziwy facet...` nie ma żadnego znaczenia. Bo to wy. Ale są, tak, są, istnieją i można wskazać palcem, Czarka, Damiana, Adriana, Sebastiana, który poklepany po ramieniu przez innego faceta spuści mu manto, bo `gej se zasłużył`; Zbycha, Wieśka, Mirka, który machnie ręką na swoje fatalne wyniki kardio bo `chłop to mięso powinien jeść a nie jakieś warzywa`... mam kontynuować?
-----------------------
Ale właśnie stwierdziłem, że prawdziwy facet jedyne co powinien w tym względzie to mieć własne zdanie, a nie być na siłę kimkolwiek, bo X czy Y mu powiedzieli, że "hehe menszczyzna to musi być taki a taki, bo jak nie to jest babom". Dlatego "ale według mnie prawdziwy facet" tylko pozornie dotyczy jakiejś dyrektywy. Jest to bardziej przekonywanie, żeby być sobą. Hasło "żyj i daj żyć innym" jest tutaj na miejscu. Rób co chcesz, pod warunkiem, że nie wchodzi to z butami w życie innej osoby. Widać to na przykładzie patologicznych rodzin, w których, jak zauważyłaś, próbowanie zgrywania jakiegoś samca A L P H A prowadzi do problemów. Częste wizyty policji, problemy ekonomiczne, niszczenie dzieciom psychiki. Z tym, że to samo się odnosi do patologicznej kobiety w danym związku (już nie ważne czy formalnym, czy nieformalnym).
A fatalne wyniki badań to nie tylko problem diety, bo np. w mojej rodzinie wysoki cholesterol "po mieczu" to sprawa dziedziczna. Zdrowe odżywianie czy zlizywanie spalonego tłuszczu dają taką różnicę, że jest ona właściwie nieistotna wobec naturalnie podwyższonego poziomu cholesterolu.
Kathi Langley napisała:
Tytułem sprostowania - pomyślałam - `manspreading` a napisałam - `mansplaining`, co złożę na karb siedzenia po godzinach Ale co do zasady - Rozsiadać się? Jak jest miejsce, proszę bardzo. Jak nie ma miejsca, to kondycja cudzych jąder mnie średnio wzrusza. Nad moimi jajnikami czy klatką piersiową nikt się nie rozczula w środkach publicznego transportu, czemu mam się przejmować cudzymi?
-----------------------
A to już trochę samolubne myślenie, bo równie dobrze można powiedzieć, że kobita w ciąży niech sobie stoi, nie jest niepełnosprawna. ;p Albo niech młody z biletem zwalnia miejsce chytremu (podkreślam: chytremu, nie "zwykłemu") emerytowi z roszczeniową postawą do życia. Walić to, że ma kłopoty zdrowotne, jemu się nic nie należy, bo jest "młody i zdrowy". Moje babcie i dziadek myślą zresztą podobnie, ich samych wkurza roszczeniowość pewnych ludzi w ich wieku, którzy są zazwyczaj zdrowsi od nich.
Domyśliłem się, że chodziło o manspreading, ale wolałem się upewnić. xD Jeśli chodzi o rozsiadanie, to też pewnie się niezbyt rozumiemy, bo mamy inne modele środków publicznego transportu w głowach. Czym innym są autobusy czy tramwaje z podwójnymi siedzeniami, a czym innym siedzenia pojedyncze. Pojedyncze pozwala na siadanie w wielu wygodnych pozycjach, natomiast podwójne może powodować niekomfortowe sytuacje. Jak jest miejsce to spoko, nic nikomu nie wadzi, ale gdy nie ma miejsca to elementarne zasady kultury powinny jednak funkcjonować.
Gwoli przykładu, jeśli są cztery miejsca vis a vis do siebie zwrócone i wszystkie zajęte, to każdy siedzi w swojej sferze. Jest wystarczająco miejsca dla każdego. Facet nie musi się rozsiadać, jego jądra nie ucierpią (chyba, że cierpi na anomalię fizyczną i ma je napuchnięte, przypominającej raczej bycze jądra niż ludzkie xD ); kobieta nie musi się skulać i ugniatać klatki piersiowej swoimi piersiami. Gorzej jeśli facet szarogęsi się po siedzeniach i intencjonalnie rozpycha się nogami, pomimo że nawet mając ponad 2m wzrostu mógłby siedzieć normalnie; tak samo jak kobieta, która zajmując jedno miejsce zajmuje dwa, bo torba, kurtka, szalik muszą gdzieś wygodnie usiąść.
Bardzo dużo tekstu, ale dokąd on w zasadzie prowadzi...?
Finster Vater napisał:
I dla pewności - to jest forum Star Wars, tak?
-----------------------
W ostatnim czasie można zobaczyć na Bastionie przebłyski rodem z forum wojujących feministek czy "braci samców". Ale bez obaw, nadal wiąże się to z Gwiezdnymi Wojnami.
W każdym razie w jakimś stopniu.
Co do pozostałej części wpisu, to też mnie rozśmieszył fragment o "prawdziwym facecie co się tam [w okolicach trąby słonia ;p ] nie myje", ale niestety nie jest to coś, co pozostaje na samym końcu marginesu... Teraz jest lepiej niż kilka lat temu, ale sam doświadczyłem lata lata temu wiele uwag, że jestem takim a siakim wulgarnym synonimem homoseksualisty, bo używam dezodorantu i regularnie się myję, a "prawdziwy facet" to nie "pindrzy się jak hehe baba". ;D Na szczęście kontakt z tym towarzystwem urwał się zaraz po skończeniu szkoły, wtedy gimnazjalnej, niemniej niesmak pozostał.
Nie chodzi jednak o przejmowanie się takimi uwagami, bo przejmować się patolnią i jej sapaniem to tak bardzo słabo. Bardziej współczułem i w sumie nadal współczuję ich partnerkom życiowym, bo nie wierzę, że wybiorą "białe małżeństwo" jako charakter swojego związku. xD Chociaż jeśli ich kobity będą na tym samym poziomie co oni to w sumie "lgnie swój do swego".
Motto: Valerie Solanas: „Każdy mężczyzna, w głębi duszy, wie, że jest bezwartościowym kawałkiem gówna” „Mężczyzna posiada odwrotny dotyk Midasa [króla, który wszystko, co dotknął, zamieniał w złoto – dopisek mój], wszystko czego dotknie obraca się w gówno… pożąda próżniactwa… pogrążając się w swoich pierwotnych zwierzęcych instynktach – jedzeniu, spaniu, sraniu, odpoczywaniu i byciu stukniętym przez mamuśkę”. „Męskie chromosomy są niedorobione. Wszyscy mężczyźni są chodzącymi skrobankami niedokonanymi w odpowiednim momencie”.
Zagadnienie warte osobnego tematu, w każdym razie samo pojawianie się terminu "toksyczna męskość" a pomijanie toksycznej kobiecości świadczy o ideologicznym zacietrzewieniu.
Naprawdę stosujemy zwykła zasady rozumowania; owa męskość z natury jest dobra, przesada zaś jest z zasady zła.
O, to to! Jeśli już ujmujemy toksyczność na jakieś kategorie właściwe konkretnym płciom, to obok męskiej pokażmy również toksyczne zachowania kobiet.
To co przedstawiłeś, a co dotyczy Valerie Solanas, to niewątpliwie przykład "toksycznej kobiecości".
Swoją drogą, nie to jakaś koprofilka była? Bo bardzo namiętnie powtarza słowo g*wno. Ewentualnie fetyszystka, bo jakimś wielbicielem "mamusiek" (jak mniemam chodzi o MILF-y) ja ani większość moich znajomych nie jesteśmy.
EOT z mojej strony w tej kwestii. Co chciałem napisać to napisałem, Kathi, Smok Eustachy i Finster chyba też. Nie wiem czy jest sens kontynuować offtop, tym bardziej, że ten wątek sam w sobie jest gargantuicznie napuchnięty i nie wiem czy nasze schodzące coraz bardziej z oceniania "Ostatniego Jedi" rozważania dotyczące toksycznych zachowań czy toksycznej męskości bądź kobiecości, są konieczne aby jeszcze bardziej powiększyć ten temat. ;p
Ale sam temat jest ciekawy. Może by ktoś założył taki we właściwym dziale, z dobrym postem otwierającym?
Co offtop? Co oftop?
To jest oficjalne ideolo nowych Star Warsów
https://scontent-frx5-1.xx.fbcdn.net/v/t1.0-9/26733529_1549420585105575_8875715575845689176_n.jpg?oh=334c2613b62a3c9c07206e6b8a991ff9&oe=5B21C45A
pani w czarnym to jest ta główna producentka SW.
Tak donoszą na Fejsbuniu. Jutro założę topika.
To scandal, tak nie może być, zróbmy coś z tym panowie
https://img6.dmty.pl//uploads/201312/1388523438_nfgugn_600.jpg
To ma sens, ciemna strona kusi, oszukuje, obiecuje niestworzone cuda na kiju.
Prowadzi do zamknięcia się na dobro innych, demoralizacji, zaniku altruizmu. Pod jej wpływem nawet osoby o wysokim poziomie altruizmu i ideałów potrafiły stawać się egoistami i wyrządzać wielkie zło.
Z początku kusiła łatwością oraz możliwością szybkiego uzyskania potęgi, jednak w ostatecznym rozrachunku wyniszcza swoich użytkowników.
"Toksyczna osobowość" , "toksyczny charakter" , "toksyczny sposób bycia". Jest wiele możliwości na neutralne określenie tego wszystkiego.
Ale to pleonazmy. Po co pisać "toksyczna ludzkość" skoro "ludzkość" wystarczy
Jakieś tl;dr, bo nie chce mi się oglądać rakowego vloga?
Niestety sam się musisz z tym zmierzyć
Od premiery minął ponad miesiąc, a pewne apele pozostały bez odpowiedzi. Zarówno w wątku recenzenckim, jak i tutaj: http://star-wars.pl/Forum/Temat/22728 , jest bez zmian w pewnej kwestii.
Nadal osoby, którym się film nie spodobał, spowiadają się w ogromnych ścianach tekstu przytaczając swoje odczucia na temat "Ostatniego Jedi", podczas gdy entuzjaści tego filmu odpowiadają lakonicznie, nieraz nie odnosząc się do całości posta drugiej strony.
Plusem jest to, że znalazło się kilka osób (aczkolwiek nadal mniej, niż przeciwników filmu), które w obszerny i jednocześnie konkretny sposób przedstawiły swoje odczucia związane z filmem. Odczucia pozytywne. Wskazały co im się podobało, co mogło być lepsze, ale było generalnie dobre itd. Taka recenzja Qel Asima ( http://www.star-wars.pl/Forum/Temat/22611#705234 ) pokazała chociażby, że można w równym stopniu wyrażać nie tylko negatywne opinie, ale także te pozytywne. I każdy uszanował zdanie drugiej strony.
Można? Można. Tylko trzeba chcieć, a przede wszystkim trzeba potrafić wejść w dialog. Nie tylko wymagać, ale też dać coś od siebie.
Nie bardzo rozumiem co chcesz tym udowodnić.
Dla przykładu ja nie mam zdolności pisarskich, więc staram się pisać to co dla mnie najważniejsze i nie rozwodzić się na temat szczegółów. Doceniam długie posty użytkowników Bastionu, ale to, że statystycznie negatywne recenzje są dłuższe, o niczym nie świadczy.
I proszę nie kategoryzuj, bo jest masa osób na Bastionie, którym film się podobał i nie narzucają tego poglądu innym. Ja (i sporo innych), jak widzę recenzję pełną zawodu i niezadowolenia, raczej nie wchodzę w dialog. Bo co mam odpisać? "Nie zgadzam się. Luke jest tu przedstawiony idealnie." Raz w ten sposób można odpisać (na początku tego tematu sporo było takich konfrontacji), ale próba uszczęśliwiania ludzi na siłę to nie jest to co chce robić na Bastionie.
Od jakiegoś czasu jak chcę napisać coś pozytywnego na temat Ostatniego Jedi to się poważnie zastanawiam, bo pozytywne pisanie o TLJ na tym forum nie jest czymś mile widzianym.
-Od jakiegoś czasu jak chcę napisać coś pozytywnego na temat Ostatniego Jedi to się poważnie zastanawiam, bo pozytywne pisanie o TLJ na tym forum nie jest czymś mile widzianym.
Ej Mossar nie idź w retorykę zranionej księż... znaczy się zranionej niewinności Serio masz takie odczucia?
A co do meritum - masz rację - po co komentować post pełen żalów? W niektórych aspektach można się spierać (choćby decyzje Huxa, pozdrawiam Nukę), ale tam gdzie wchodzą emocje, nie ma szans na przekonanie dyskutanta. Dla kogoś TLJ wreszcie odrodził postać Skywalkera, dla kogoś go bezpowrotnie zniszczył - i tu nie ma żadnego wspólnego gruntu.
Nie uważam też, żeby długość recenzji negatywnych vs. długość recek pozytywnych świadczyły o klasie i jakości filmu.
Mi się podobało bardzo, dałam temu kilkukrotnie wyraz, wystarczy. Plus no właśnie, jak coś fanuję, to się emocjonuje - a o czymś takim się fajnie gada przy piwie, znacznie gorzej pisze.
I najważniejsze - ten watek się tak koszmarnie długo ładuje na telefonie, że bardzo często zwyczajnie odpuszczam zaglądanie
-I najważniejsze - ten watek się tak koszmarnie długo ładuje na telefonie, że bardzo często zwyczajnie odpuszczam zaglądanie
No ja też go odpuszczam w większości przypadków. Na moim laptopie przeglądarka potrzebuje ponad 9 sekund, żeby pobrać i wyrenderować całość. A kod HTML całego tematu to ok. 50000 linii Na komórce samo pobranie nie jest problemem. Większy problem to wyświetlenie tych 50000 linii w przeglądarce mobilnej. W przypadku drzewek nie ma idealnego rozwiązania. Można wyświetlać tylko najnowsze posty (np. 100) i dodać przycisk "Pokaż więcej", ale to nie jest takie proste, bo przy drzewkach użytkownik może odpowiedzieć na jakiś bardzo stary post. I jak to wtedy pokazać na ekranie? Można podzielić drzewka na strony (np. max ilość postów na stronę to 500). Nie jest to może jakieś genialne rozwiązanie, ale dotyczyło by tylko pewnej niewielkiej grupy tematów, a znacznie przyspieszało korzystanie z tych tematów. Można też zrobić motyw jak na reddicie. Po kliknięciu na lateście w dany post widzimy tylko to jedno drzewko, w którym znajduje się kliknięty post i jak chcemy zobaczyć cały temat to musi kliknąć w dodatkowy przycisk. Tak czy inaczej - ciężka sprawa ;D
Ej Mossar nie idź w retorykę zranionej księż... znaczy się zranionej niewinności Serio masz takie odczucia?
Może trochę przesadziłem Ale mam wrażenie, że na Bastionie entuzjazm jest bardziej szkalowany niż sceptycyzm. Co innego w komentarzach newsów, bo tam widzę, że sytuacja jest odwrotna. No ale HAL zwrócił mi uwagę, żebym się nie sugerował innymi tylko tym co czuję, więc tak będę robił!
Twardym trzeba być, nie miętkim. Nie bądź jak Kylo Ren, bądź jak Han Solo
Czyli daj się zadźgać miętkemu Kylo?;p
Jest to postawa nadstawiana drugiego policzka, godna szacunku.
Czyli porzuć rodzinę w momencie kryzysu, idź bawić się w przemytnika, doprowadź do tego, że syn cię znienawidzi i ostatecznie zamorduje
Dokładnie to samo pomyślałem. xD Han Solo jest "fajną postacią", ale stawianie go za wzór ojca (obojętnie czy patrzymy na nowy kanon czy Legendy) czy porządnego człowieka to jakiś żart.
Przemytnik, bandyta, hazardzista, morderca (Han shot first, przypominam ), zbrodniarz wojenny. W momencie kryzysu zachowuje się jak buc i albo porzuca rodzinę (nowy kanon), albo zwala urojoną winę za coś na swoich bliskich (Legendy, chodzi o sprawę ze śmiercią Chewiego). W nowym kanonie bawi się w wyścigi i przemytnictwo, średnio interesuje się (łagodnie rzecz ujmując) synem oddanym do jakiegoś Zakonu Jedi, potem udaje wspaniałego ojca i myśli, że "Ben, cho do domu ;D nie bądź taki" załatwi sprawę.
O to, to... To jedna z rzeczy ktore nijak mi nie podeszly w TLJ, a mianowicie pominiecie watku Hana jako ojca, a obarczenie Benowym losem (obejrzalam tylko raz, wiec glowy za to nie dam) Luke`a, a razem z nim, nie istniejacych juz Jedi. Czlowiek wypruwa flaki wlasnemu fatherowi, a pozniej rzuca lakoniczne " nie nienawidzilem go". Zreszta, jesli sie okaze, ze Renek to dobry chlopak byl a jedynie okolicznosci sa/byly zle, to przekombinuja ta postac straszliwie i GW jako takie. To w koncu bajka z motywami dramatu psychologicznego jest, a nie na odwrot.
O to, to... Rozwinięcie relacji ojciec-syn, i ogólnie relacji w rodzinie księciunia Bena byłoby moim marzeniem, ale w filmach (został nam już tylko jeden...) raczej się tego nie spodziewam, bo jak piszesz wyszedłby z tego ponury dramat psychologiczny rozciągnięty na cztery godziny (ja tam bym się na to nie obraziła) czego docelowi odbiorcy GW raczej by nie kupili
Pozostaje tylko nadzieja na rozwinięcie skomplikowanej historii rodzinnej w formie książek, ale tak na serio, porządnie, poważnie i z dbałością
Niech ktoś z kontaktami w Story Group poprosi o zatrudnienie do tej książki np. Stovera, z nowego nabytku może pani Grey...
Ale to i tak dopiero po zamknięciu trylogii filmów mogłoby się zdarzyć...
P.S. Przed chwilą obejrzałam odcinek 9 drugiego sezonu serialu The Crown i nie mogłam powstrzymać się od skojarzeń przyglądając się wychowywaniu synów przez ojców w wysoko postawionych rodzinach
W książce tlj ma być pogrzeb Hana. Mała rzecz, ale może jakiś ciekawy dialog się przewinie. O książce tu, od 3:05 https://m.youtube.com/watch?v=52L2HML5O1k&feature=youtu.be
Take your imagination even higher xD
Evening Star napisał:
W książce tlj ma być pogrzeb Hana
-----------------------
Na początku, na D`Qar?
(bo i tak symboliczny)
Nic nie chcę udowodnić, tylko stwierdzam, że miesiąc po premierze nadal widzę roszczeniową postawę wobec krytykantów filmu, aby obszernie wyjaśniali swoje stanowisko i odnosili się do każdego kontrargumentu drugiej strony, która jest na łatwiejszej pozycji, bo "odbija piłeczkę".
Nie chodziło mi o potrzebę pisania ogromnych ścian tekstu, żeby była jakaś wyimaginowana równowaga między pozytywnymi i negatywnymi opiniami. Chodziło mi o to, że mam wrażenie nieco gęstego klimatu panującego w wątku recenzenckim. Emocje emocjami, ale i tak było spokojniej niż po premierze TFA z tego co pamiętam. Niemniej widzę dziwny i szkodliwy trend - dyskusje polegającą na tłumaczeniu się osób, które nie widzą tego filmu w krystalicznie czysty sposób, dlaczego tego nie robią. Widać też było wyrywkowe czepianie się odnośnie tych osób do różnych argumentów, ale jednocześnie częste nieodpowiadanie na proste "a co było w tym dobrego?". Bo sytuacji odwrotnej, chociaż inicjowanej przez osoby wypytywane, nie widać było za często. A można było przecież dyskutować inaczej. Chociażby w przypadku sceny z wywalaniem miecza przez Luke`a. Ja miałem o niej zdanie negatywne, powiedziałem dlaczego. Ktoś miał pozytywne, a osoba pisząca posta wyjaśniła dlaczego jej samej się ta scena spodobała i dlaczego uważa ją za dobrze zrobioną. Inne stanowiska, inne komentarze, ale jakoś obeszło się bez złośliwości i tłumaczenia się ze swoich odczuć przez tylko jedną stronę.
Bardzo przykro, że masz wątpliwości odnośnie pozytywnego pisania o "Ostatnim Jedi". Forum to miejsce wymiany poglądów, opinii, wrażeń. Można się nie zgadzać z wieloma osobami, a patrząc na specyfikę forum - nawet trzeba. Jednak jak mogę się z wieloma opiniami nie zgadzać, to będę bronił prawa do ich wygłaszania.
Sam pamiętam, jak wiele osób krytykowało "Rebeliantów". Świeża sprawa, bo zaledwie sprzed kilku lat. Mi się ten serial spodobał od pierwszego odcinka. Jasne, dostrzegłem wady czy jakieś minusy, zwłaszcza porównując przygody Rebeliantów z chociażby piątym sezonem "Wojen klonów", ale serial mi się podobał i podoba nadal. Nie wymagałem od jego krytykantów esejów tłumaczących co im się nie podoba, ale też nie kryłem się z polubieniem Kanana, Choppera, Hery, Zeba, Sabine czy Ezry.
Ja z kolei mam wrażenie, że pisanie nie w "hurraoptymistyczny" sposób o "Ostatnim Jedi" było przez ostatni miesiąc niezbyt mile widziane, a osoby, które nawet średnionegatywnie (ale nie "czysto" negatywnie) oceniały film musiały się pod naporem komentarzy (często troszkę nieprzyjaznych) tłumaczyć jak na spowiedzi, czemu coś im się nie spodobało.
Ja też nie rozumiem o co Ci chodzi.
Wejść w dialog? Tylko wymagać? Dawać od siebie? WTF?
Sorry, ale moim zdaniem nie dość, że masz wielki ból o film, to jeszcze do tego dochodzi ból do osób, którym się podobało.
Ja TLJ uważam najfajniejszy epizod, ale zupełnie nie odczuwam potrzeby pisania o tym elaboratów, ponieważ:
1) Nie mam na to czasu ani umiejętności
2) Zaraz po premierze byłem tak podjarany, że wchłonąłem tyle treści, recenzji, opinii, analiz itd. że w tej chwili mam przesyt i dyskusje na temat filmu mnie męczą. Jeśli już piszę na forum to wolę się udzielać w innych tematach.
3) Nie widzę za bardzo pola do dialogu/dyskusji:
Humor nieśmieszny - mnie w większości śmieszył
Luke zniszczony - według mnie naprawiony
Nie ma klimatu - dla mnie jest
Nie moje SW - zdecydowanie moje SW itd.
W paru miejscach zareagowałem na argumenty przy których uznałem, że jest sens podyskutować, ale w większości to kwestia gustu i indywidualne odczucia każdego widza. Nie widzę sensu w podważaniu czyjegoś zdania ani w przekonywaniu do swojego. Do tego widzę raczej z drugiej strony próby sugerowania, że jeśli mi się podobało to mam niskie wymaganie, nie obchodzi mnie spójność, jestem amebą itd. Tak, wejdźmy w dialog
Ktoś jedzie po filmie, ma potrzebę pisania o tym elaboratów - jego sprawa. Ale nie wmawiaj nikomu, że entuzjaści TLJ też powinni to robić!
Mnie w tej chwili najbardziej interesuje czy film wystarczająco zarobi, bo o tego zależy czy dostaniemy kolejne i czy będą odważne, a to że się komuś nie podobało, hmm, trudno
Pominąłeś w moim poście sens tego, co chciałem przekazać. Nie chodzi o pisanie elaboratów pro- czy antyTLJ. Chodzi o równość w wymianie opinii, o szanowanie siebie nawzajem. W ostatnim miesiącu niemalże każda uwaga negatywna spotykała się z odzewem wymagającym albo obszernej zbiorowej odpowiedzi, albo ustosunkowywania się do poszczególnych zarzutów. Jasne, dany forumowicz nie musiał tego robić, ale po to się dyskutuje, by wymieniać poglądy.
Z drugiej strony, na podobne pytania odnośnie wielu postów przychylnych TLJ, typu "to powiedz co dokładnie Ci się spodobało w tym filmie" wielkiego odzewu nie było. Jedna wielka cisza, w której dostrzega się kilka postów rzeczywiście odpowiadających na pytanie albo emocjonalnie sprowadzających zadane pytanie do rzekomego "hejtowania".
To widać zresztą po Twoim poście. Na "dzień dobry" za podstawę odpowiedzi na mój post reagujesz nerwami, a potem odwracając kota ogonem stwierdzasz, że mam ból zderzaków to z powodu filmu, to z powodu tego, że innym się film podobał. Jeszcze mi zabrakło klasyka: że mam ból pupy z powodu tego, że Gwiezdne Wojny w ogóle istnieją. Szanujmy się, nie jesteśmy przedszkolakami w piaskownicy.
Nie pominąłem tego co chciałeś przekazać, ja po prostu tego nie zrozumiałem.
Dosyć szybko przestałem dokładnie śledzić wątek recenzencki i jemu podobne, ale nie zauważyłem żeby od krytykujących wymagano i oczekiwano obszernych odpowiedzi i analiz. Nie zauważyłem też konkretnych pytań do osób, którym podobał się film i które entuzjaści filmu olali. Według mnie jesteś przewrażliwiony.
Pamiętam jeden przypadek z humorem gdzie napisałeś, że żarty w TLJ są „niepasujące do gwiezdnowojennego humoru.” Skoro stwierdziłeś fakt, że istnieje coś takiego jak gwiezdnowojenny humor i TLJ go nie posiada, to poprosiliśmy Cię, żebyś sprecyzował to pojęcie i podał przykłady. Szybciutko się wycofałeś i zacząłeś się bronić, że atakujemy i wymagamy nie wiadomo czego.
Przyznaję, że moja reakcja na poprzedni była trochę przesadzona, ale żale o to, że entuzjaści nie dyskutują w sposób jaki byś chciał + końcowe zdanie mnie zirytowały. O bólu starałem się napisać w sposób niewulgarny, według mnie opis w Twojej stopce świadczy o tym, że taki ból istnieje.
Diabeł tkwi w szczegółach. Kąśliwe, emocjonalne żądania przedstawienia gwiezdnowojennego humoru nie mogły być inaczej potraktowane jak rezygnacją.
Gdyby pytanie było zadane w inny sposób i przy innych okolicznościach (tj. normalnej rozmowy), to bym nawet poświęcił czas i napisał dość obszerny post związany z tym, co można uważać za "gwiezdnowojenny humor". Zestawienie, jakie gagi były w OT i PT, a jakie w ST i dlaczego te w ST nie pasują czy to z powodu samej ich idei, kształtu, czy też z powodu ich wykonania.
Tylko pytanie jest: po co? Wysmarowałbym elaborat o humorze w Gwiezdnych Wojnach i straciłbym czas na szukanie jak najbardziej precyzyjnych przykładów, przez co - znając siebie samego jako upartego w swoich dążeniach - skończyłoby się na marnowaniu czasu i dwukrotnym oglądaniu OT i PT, następnie TFA i pewnie pójścia raz jeszcze do kina na TLJ z notesem, żeby odnotowywać to i owo.
Nawet by może to było ciekawe doświadczenie gdybym miał czas i ochotę na wydawanie pieniędzy na bilet na film, który wolę omijać szerokim łukiem (chociaż książkę na pewno kupię, bo fabuła TLJ nie jest tak zła jak film, tak jak Hayden Christensen nie był na tyle złym Anakinem w AotC, co miał kiepską rolę w scenariuszu), tylko kluczowym jest stwierdzenie: po co? Nie dowiedziałbym się zapewne od współdyskutantów, czym dla nich jest gwiezdnowojenny humor, czy też czy on w ogóle istnieje. Zamiast tego widziałbym wyrywkową "analizę" mojego posta i wyciąganie co to bardziej słabszych elementów, aby potwierdzały tezę, że się mylę.
Idąc tym tokiem, teraz miałbym bez powyższego tekstu zapytać się, jednozdaniowo najlepiej, czym według Ciebie jest ból pupy, a następnie czemu moja stopka go sugeruje? ;p W odpowiedzi na Twoją odpowiedź napisałbym coś z sofizmatami naprowadzającymi całą rozmowę na to, ze się mylisz, a to wszystko na podstawie ciągnięcia za słówka i wybieraniu sobie tych części posta
Jak Cię tak bardzo razi moja stopka to mogę ją zmienić, mi to lata. Na długo przed premierą TLJ i na krótko po premierze TFA postanowiłem sobie, że dam nowemu kanonowi szansę, aby zobaczyć, w którą stronę zmierza Saga, jak wygląda rozwój nowego kanonu itd. Po premierze samego TFA było za wcześnie na uczciwe napisanie, który z kanonów jest lepszy: stary czy nowy.
Przy czym filmy od zawsze były "rdzeniem" kanonu, jakkolwiek by się on nie nazywał (nowy czy stary). Druga część sequeli jest istotna, bo jest mostem między pierwszą a trzecią częścią, a także ostatecznie pokazuje, w jakim kierunku zmierza fabuła danej trylogii.
Mnie się droga, którą podążają nowe filmy nie podoba, wolę to co było w Legendach. Z nowego kanonu nie rezygnuję kompletnie, bo jeszcze są komiksy, książki, seriale animowane, swoją drogą bardzo dobre. Jednak rdzeniem są filmy, tak było, jest i będzie. Z czasem i sequele pewnie staną się centrum wydarzeń komiksowych, powieści czy seriali, a przyjęta przez nie linia fabularna będzie chcąc nie chcąc kontynuowana. Jednakże nierozwijanie wielu wątków przedstawionych w TFA (m.in. Rycerzy Ren) już nie tyle w TLJ, ale w żadnym innym źródle (jakimś komiksie choćby), potęguje moje negatywne spojrzenie na nowy kanon jako całość, acz z naciskiem na filmy.
W skrócie: TLJ mi się nie spodobał. Komuś się spodobał, to fajnie, nie mam z tym problemu, a jakbym nawet miał to skazywałbym się raczej na śmieszność. ;p Z powodu powyższego "postanowienia", które sobie skonstruowałem krótko po premierze TFA, stwierdziłem po prostu, że wolę bardziej Legendy.
Niby teraz powinien pojawić się post, że "przecież możesz lubić co chcesz, nic mi do tego!", ale właśnie jakoś kilku użytkowników wzburzyło i, jak widzę, nadal wzburza, że miałem czelność powrócić "w objęcia Legend" mimo wcześniejszego dania szansy nowemu kanonowi. ;D
TLJ był jednym z wielu czynników. Miał największą wagę w podjęciu mojej decyzji, ale nie był jedynym powodem do ponownego zwrócenia się ku dawnemu Expanded Universe.
Także jeśli Ci bardzo mocno przeszkadza moja sygnaturka to mogę ją zmienić, chociaż według mnie jest raczej neutralna. To pewien symbol przełomu, znak czasów ( xD ), podobnie jak pasek "Legends" w zdjęciu profilowym. ;p
Z emocjonalnymi żądaniami chyba przesadzasz. Właśnie odnalazłem ten wątek i widzę kulturalne pytania o rozwinięcie pojęcia "gwiezdnowojenny humor" oraz prośbę o przykłady. Może lekką złośliwość da się wyczuć, ale na B to przecież norma.
Stopki nie zmieniaj, nie przeszkadza mi zupełnie, nie róbmy z tego afery, tak tylko rzuciła mi się w oczy. Nie mam żadnego problemu, że wróciłeś do Legend i cenisz je bardziej, na nic się nie oburzam, zupełnie nie o to chodziło. Po prostu skoro były już na tym forum warsztaty z analizy awatarów to można tak samo zabawić się ze stopkami
Ja mam w stopce uaktualniany rozkład jazdy NK. O czym to świadczy? Jestem mocno wciągnięty w NK, na bieżąco śledzę wszelkie zapowiedzi i łykam jak pelikan praktycznie wszystko co tylko nowego wyjdzie. Stopka i jej uaktualnianie pomaga mi śledzić nowości.
Ty piszesz w stopce o tym, że po premierze TLJ stałeś się z powrotem fanem Legend. Czyli film bardzo Cię zawiódł, bardzo Ci się nie podobał i chcesz to wyraźnie dać wszystkim do zrozumienia. Stąd był mój wniosek.
Niepotrzebnie zapędziłem się z pisaniem o bólach, o stopce. Jeśli poczułeś się urażony sorki. Peace!
jak przypomniałeś tamten wątek to na szybko go sobie odświeżyłem i widzę, że już w pierwszych dniach po premierze pisałem wyraźnie, że zupełnie mi nie przeszkadzają cudze negatywne opinie o TLJ, a tu miesiąc już minął i dalej w koło macieju, że kogoś się zmusza do posiadania opinii pozytywnej
sensem dyskusji jest podawanie argumentów żeby można było przy pomocy wiedzy i logicznego rozumowania obronić określone twierdzenia (można też oczywiście wymieniać się opiniami, ale to już raczej pogawędka), i samo oczekiwanie takich argumentów okazuje się być "wymuszaniem"...
eh, chyba se pójdę na forum lotnicze albo inne
bartoszcze napisał:
eh, chyba se pójdę na forum lotnicze albo inne
-----------------------
E tam nie dramatyzuj. Tam też świry siedzą
Heh, sytuacja się zmienia, gdy podobne osoby wciąż i wciąż proszą o rozwijanie jakichś pojęć, żeby potem przejść do zbijania wyrywkowo wyciąganych argumentów, w dość zresztą ogólny sposób, i nazywają swoje działanie merytoryczną krytyką... ;p
Co do sygnaturki, tak jak wspomniałem wcześniej, w stopce przedstawiłem raczej datę graniczną dotyczącą tego, co sobie postanowiłem kilka lat temu odnośnie nowego i starego kanonu. TLJ mnie bardzo zawiódł, ale jednak zawód nie był całkowity. Jestem w stanie dostrzec w tym filmie jakieś plusy, mimo że minusy w mojej opinii zdecydowanie wygrywają. Z pewnością kupię wersję książkową filmu, bo być może to co nie zagrało na ekranie wyjdzie bardzo ładnie i spójnie na stronach książki. To, co było niedopowiedziane, może będzie rozwinięte, i tak dalej. Także TLJ może mnie bardzo zawiódł, ale nie zawiódł całkowicie, bo jakieś tam pozytywy jestem w stanie zauważyć. ;p Są to np. samobójcza akcja wiceadmirał Holdo i efekty z nią związane, postać Luke`a czy przepiękna planeta Crait.
Stopka w żadnym wypadku nie ma oznaczać odcięcia się od nowego kanonu. Nadal będę go śledził, to w końcu też Gwiezdne Wojny. Z tym, że nie będę go raczej śledził z taką uwagą jak w okresie między premierami TFA a TLJ.
I nie ma sprawy, nic się nie stało.
Mi tam dalej tak samo się nie podoba, ale gdybym miał odpisać Mossarowi, to bez rozpisywania się.
Trzeba chcieć, ale mi się nie chce, bo przeglądanie kilometrów postów mnie nuży, i nawet jeśli miałam potrzebę szerokiego omówienia filmu to chęć ta we mnie umarła gdzieś po czterychsetnym poście o tym samym. Swoje już przedyskutowałam, a mam inne obowiązki.
To prawda, obszerność tego tematu poraża, a jak się nie prowadzi aktywnej dyskusji o konkretnych elementach filmu to może być trudno wnieść coś nowego do tematu całościowo ujmującego film. Ale zawsze można, pytanie tylko, czy się chce. Mi wielokrotnie nie chciało się przeglądać zbyt długich wątków, ograniczając się do najświeższych postów, na które często nie pisałem odpowiedzi (mimo że chęć była), bo skoro dwóch użytkowników napisało to samo, to po co mam być tym trzecim z niemalże identycznym postem o tym samym?
Sam chciałem napisać swojego posta w temacie o tym, czy TLJ był najsłabszym Epizodem. Właśnie z powodu wygody przeglądania. Jednakże temat recenzencki jest dość ogólny na tego typu pytanie i nie dotyczy ono stricte tematyki, czy TLJ jest najlepszym czy najgorszym gwiezdnowojennym filmem. Teraz jak tak na to patrzę (szczególnie przeglądając wątek na telefonie xD ) to gdybym mógł cofnąć czas to bym chyba napisał ten post w innym temacie, no ale trudno.
Dochodzą do tego jeszcze inne zajęcia, które mogą skutecznie tamować drogę do napisania posta.
Darth Starkiller napisał:
Mi wielokrotnie nie chciało się przeglądać zbyt długich wątków, ograniczając się do najświeższych postów
-----------------------
Ja takiego luksusu nie mam, moim obowiązkiem jest przeglądać wszystko.
Ktoś zmusza do pisania ścian? Nie. #busted
Jeżeli większość ściany to odczucia, to jak ktoś ma dyskutować z odczuciami? "to niesłuszne, że Ci się nie podoba ten żart"? #busted
Skąd w ogóle pomysł, że należy dyskutować z każdym odczuciem, z każdą tezą?
Jest pozakładanych ileś tam wątków dotyczących kwestii szczegółowych, tam łatwiej dyskutować niż rozległym wątku recenzenckim.
Więc w gruncie rzeczy co chciałeś powiedzieć?
Obalasz mity, które sam sobie wytworzyłeś, no ale nic mi do tego.
bartoszcze napisał:
[...] Więc w gruncie rzeczy co chciałeś powiedzieć?
-----------------------
No właśnie to, co napisałem w poście oraz w odpowiedzi na powyższe posty. Nie będę tutaj pisał czy przekopiowywał tego samego, więc odsyłam do nich (tj. odpowiedzi na posty, które stanowiły odpowiedź na mój post zatytułowany "Po staremu").
To już tym bardziej nie wiem o co Ci chodzi. Rozpisałeś się o ścianach tekstu i lakonicznych odpowiedziach - co sugeruje, że oczekiwałeś równie rozbudowanych odpowiedzi na obszerne teksty, do których niby się zmusza osoby nieprzychylne TLJ (nie bez powodu chwaliłeś Qela).
W wątku Adaxa dyskusja była jak najbardziej merytoryczna (przynajmniej w dużej jego części).
PS 9/10
W tym wątku napisałeś dotąd około 60 postów (ctrl-f), w tym kilkanaście to krytyczne wypowiedzi na temat TLJ (nie licząc właściwej recenzji).
Naprawdę, czułeś się zmuszany do ich napisania? Ktoś Cię zmuszał do tłumaczenia się z nich wszystkich? Bo jakoś nie zauważyłem.
Jak się mnie ktoś o coś pyta albo chce rozwinięcia pewnych elementów, które poruszyłem, to ja odpowiadam. Nikt nikogo nie zmusza do pisania w tym temacie, ale jak się dyskutuje to raczej się prowadzi dialog na jakimś poziomie. Jak ktoś nie chce dyskutować to nie pisze, ale jak już się wchodzi w dialog to wypadałoby odpowiedzieć. To, że na niektóre pytania (i to nie zadane nawet przeze mnie) ktoś nie doczekał się odpowiedzi to już nie mój problem, tej osoby co pytała zresztą też nie.
No chyba, że dyskusja w tym wątku ma polegać na wzajemnym kąsaniu się i obrzucaniu śnieżkami. Wtedy to postawa "a napiszę se jakiś troll komentarz i wrócę za miesiąc zobaczyć co tam naiwniaki naskrobali" wydaje się być zgodna z powyższym kryterium. Do mnie jednak nie trafia.
Jak nie rozumiesz o co mi chodzi to wybacz, ale w rzekomym swoim zwyczaju "przyjmę postawę ucieczkową" (Twoje słowa), bo skończy się na kolejnym klepaniu postów o tej samej treści, z tym, że napisanych bardziej łopatologicznie.
PS , TLJ to wspaniały film, 10/10, objawienie dekady.
Z Twoją recenzją nie polemizowałem, bo nie byłem w stanie ustalić w jaki sposób wychodziłeś na taką czy inną ocenę cząstkową (w każdym razie podawane argumenty nijak tego nie uzasadniały), zresztą to w gruncie rzeczy Twoje oceny.
Tych kilkanaście postów, o których pisałem powyżej, to zwykle nie były odpowiedzi na pytania tylko swobodne wtrącenia. Tak, ot, czułeś się w potrzebie wyrażenia krytycznej opinii o tym czy tamtym
TLJ to wspaniały film, 10/10, objawienie dekady
#jasneżewierzę
Akurat tej zalinkowanej recki bym nie stawiał jako dobry przykład xD
Ja myślę, że to kwestia tego, że negatywne odczucia powodują większe emocje i bardziej cisną człowieka, żeby się nimi podzielić. Tak jest wszędzie, choćby np. z opiniami o firmach, lekarzach, ogólnie: usługach na necie. Np. jak zamawiasz z pyszne.pl jedzonko. Wszystko dobrze? Mało kto napisze opinię. Coś jest nie tak? Już się komenty sypią.
Plus, specyfika fandomu SW w ogóle. Tym większym fanem jesteś, im bardziej nienawidzisz nowości i tęsknisz za tym co było TLJ? Słabizna, TFA to było coś, ale widzę że na tyle im starczyło sił. Sequele? Dajcie spokój, tylko saga Lucasa. Prequele? Ani mi o nich nie mówcie, tylko Oryginalna Trylogia!!! RotJ? Nie no, bądźmy szczerzy - od TESB saga się już tylko stacza... itd.
Inna teza to taka, że entuzjaści wiedzą, że film jest nie do wybronienia, więc skupiają się na tym, że im się podobał i nie próbują dyskutować, oraz przezornie nie piszą czegoś, czego kiedyś mogliby się wstydzić xD mamy tu takich, co widać że im się podobało, ale jakiegoś stanowczego stanowiska to nie obrali, recki to nie napisali, sami nie tworzą, tylko co najwyżej czasem reagują, odpowiadają na posty innych. Jakby się wstydzili głośno powiedzieć: podobało mi się w opór, 9/10, do widzenia państwu. Można i tak.
Zresztą taka dyskusja i bez sensu by była. No bo co? Mi się nie podobało, komuś innemu tak, pogadamy, powymieniamy się spostrzeżeniami, a na koniec i tak nic się nie zmieni. Nikt tu nie zmieni zdania nt. filmu bo mu w internetach napisali że ten wątek który mu się podobał, tak naprawdę był beznadziejny - i vice versa.
Ja bym się skłaniał ku temu co napisałeś na początku. Ja nie widzę sensu komentować negatywnych recenzji w taki sposób: "Nie zgadzam się, dla mnie Luke jest zarąbisty." Raz czy dwa razy to napisałem w tym temacie i nie będę próbował kogoś nawracać.
Poza tym sporo jest tu recek osób usatysfakcjonowanych filmem, ale widzących pewne niedociągnięcia. Jak się przeleci po wszystkich postach (powodzenia jak ktoś będzie próbował) to pozytywnych, umiarkowanie pozytywnych recenzji jest sporo.
No a w ogóle to TLJ podoba mi się w opór. 9/10. Do widzenia państwu!
Shedao Shai napisał:
Inna teza to taka, że entuzjaści wiedzą, że film jest nie do wybronienia
-----------------------
xD
Ładnie to napisałeś, ale problem (o ile to jest problem - ale chyba jest) jest taki że środowiska się polaryzują zamiast szukać wspólnych, łączących punktów. I - co smutne - nie tylko tutaj, ale wszedzie.
Zobacz że z jednej strony argumenty przeciwników TLJ w pewnej mierze opierają się na stwierdzeniu "oooo panie, kiedyś to był super Legendy, EU, a teraz to tylko ten Disney, [przepraszam, Di$N€¥] przyszedł i wszystko popsuł, z drugiej strony mamy zaś "chłechłechłe legendy o kryształowych gwiazdach i innych Vongach, dajcie spokój". A przecież ktoś może lubić Legendy (nie jak leci) i jednocześnei może mu sie podobac nowy kanon (jak mi czy koleżance Vilkali i koledze Mossarowi), jak też ktoś może być zwolennikiem legend i jednocześnie rzeczy z NK mogą mu się podobać (daleko nie szukając kolega Gunfan). Można? Można!
No a w ogóle to TLJ podoba mi się w opór. 10/10. Do widzenia państwu!
Ogólnie to fani się sami polaryzują, bo mam wrażenie, że im samym to sprawia radochę.
Lepiej mieć skrajną opinię, wtedy całe życie jest prostsze. Pozornie, ale jednak. Takie opinie jak np. moje są skrajnie niepopularne, bo radykalni zwolennicy Legend mogą mnie uznać za kogoś kto lubi niegwiezdnowojenny w swoim stylu szajs (bo lubię TFA), a fani nowego kanonu mogą krzywo na mnie patrzeć jako na hejtera (bo nie podobał mi się TLJ). I koło się zamyka.
Obie, skrajne strony uwielbiają mieszać w tym kotle konfliktu. Dla przykładu, przeciwnicy midichlorianów atakowali je przez lata ile się dało, krytykowali sam pomysł często argumentami nawet niezwiązanymi z ideą midichlorianów czy Mocą. Po premierze "Ostatniego Jedi" z kolei dziwnie się wzburzają, że ktoś ma czelność nie przepadać za ujmowaniem Mocy z TLJ. Łatwo jest samemu krytykować jakiś element, ale trudniej już przetrawić kiedy ktoś krytykuje element, który się nam podoba.
I na odwrót: krytyka techniki wykorzystanej przez Luke`a, czyli tej z wytworzeniem swojego widmowego wizerunku. "Głupota, niepotrzebna nowinka, głupstewko nowego kanonu (w sensie Legendy lepsze!)"! Takie rzeczy można było przeczytać nawet wśród osób, którym podobał się wątek z Duchem Yody z TLJ. Trudniej przełknąć fakt, że technika użyta przez Luke`a była pierwszy raz przedstawiona bodajże na kilka lat przed rozgraniczeniem kanonu i Legend, toteż należy do Legend, więc powinna raczej ucieszyć fanów Legend, że kolejna rzecz została przywrócona do kanonu, a niesłychanie trudna technika manipulowania Mocą została wykonana przez Luke`a.
Shedao Shai napisał:
[...] przezornie nie piszą czegoś, czego kiedyś mogliby się wstydzić xD [...].
-----------------------
Przypadkiem nadziałem się niedawno na kilka bardzo starych Bastionowych dyskusji, m.in. o WODZACH, celibatach 14 latków itp. itd. Jaka szkoda że w tamtych czasach nie wszyscy byli równie przezorni Inną sprawą jest to że niektóre z tych jednostek po prostu uważam za bezwstydne;p
W każdym razie, podobno poziom Bastionu od lat systematycznie spada... prawa fizyki są jednak niczym w obliczu potęgi Mocy, bo mam wrażenie że spada do góry
Oczywiście zdarzają się jakieś wyjątki potwierdzające regułę... ale tak czy siak;p
Striggerowałeś mnie i aż chciałam iść dzisiaj po raz szósty na The Last Jedi, z notatnikiem i napisać wieeelką, pełną superlatyw recenzję, bo, powtórzę to głośno i z wyboldowaniem:
11/10, dziękuję, dobranoc
ale niestety, po wyjściu z domu przypomniałam sobie, że mam 38 stopni gorączki.
Więc taką recenzję napiszę, a jakże. Ale może jednak za jakiś tydzień, jak nie zdechnę do tego czasu.
Każdy teraz może wystawić 10/10, koniunkturaliści jedni.
https://i.imgur.com/PceLq9K.png
Ja prawie wystawiłem 12/10, ale BB-8 w AT-ST i muzyka obniżyły ocenę do skromnego 10/10
Przejrzałam powierzchownie ten temat i akurat stosunek "ścian tekstu" pozytywnych do negatywnych jest w miarę równy, jest też sporo ścian neutralnych, także nie wiem skąd zarzut o lakoniczne argumentowanie entuzjastów.
Swoją drogą, nie wiem czy akurat wchodzenie w dialog czy polemikę bardziej w kwestii podobania się bądź nie filmu ma na dłuższą metę sens. Obiektywnie możemy się spierać nad logiką działań bohaterów (choć też nie zawsze), reszta jest tak zależna od naszych upodobań, że wymiana zdań między entuzjastą i sceptykiem nie skończy się inaczej niż tym, że i tak zostaną przy swoich racjach, czy raczej upodobaniach.
Trochę tutaj nie rozumiem idei pisania ściany tekstu o czymś, co mi się nie podobało, właśnie z powyższego powodu. Naturalną dla mnie rzeczą jest wypieranie z pamięci czy zapominanie o słabym filmie, bo, no, był słaby. Obejrzałam, coś tam skrobnęłam w akcie rozgoryczenia i nie rozkminiam już takiego filmu, bo i po co? Tak miałam z RO, który już wyparłam ze świadomości do tego stopnia, że dla mnie nie istnieje, ani nie miałam zbytniej ochoty przekonywać innych do mojego punktu widzenia. W końcu jeśli kogoś cieszył to fajnie. Z kolei nad filmem, który mi się podobał mogę pisać non stop, a że często wymiany zdań między entuzjastami czy ich opinie nie są zbyt merytoryczne czy ignorują zbyt wiele wad - cóż, radość czasem trudno ubrać w logiczne słowa.
Właśnie chodzi o opieranie dyskusji w głównej mierze na czymś, nad czym rozprawianie jest bezcelowe, a nawet głupie. Czyli pomiędzy tym, którym się film spodobał a tymi, którym się film nie spodobał.
Rozumiem, że chyba zawsze negatywne opinie wywołują większe emocje u drugiej strony, bo stanowią "negatywne wibracje", w przeciwieństwie do pozytywnej radości czy nawet hiperentuzjazmu. Tylko, że rodzi to kolejną konsekwencję: chętniej atak spadnie na tego co ma negatywne zdanie o filmie, niż na tych, co mają je pozytywne.
Obie grupy prowadzą swoje własne rozmówki, wzajemnie chwalące lub przeklinające ( ) film. Jednakże prędzej osoby chwalące będą chciały bronić filmu wtykając się w rozmowy przeciwników filmu, niż przeciwnicy będą chcieli jakoś nie wiem, zniechęcać do lubienia danego filmu? W każdym razie można tak robić, nawet trzeba, z tym, że jałowa dyskusja "- mi się podoba! - a mi się nie podoba!" kończy się w najlepszym wypadku patem, bo żadna ze stron nie ustąpi i nie zmieni swojego stanowiska, a w najgorszym wypadku kłótnią.
Evening Star napisał:
Trochę tutaj nie rozumiem idei pisania ściany tekstu o czymś, co mi się nie podobało
-----------------------
To ma sens jako skanalizowanie i wyrzucenie na zewnątrz negatywnych emocji związanych z rozczarowaniem, żeby ich w sobie nie kisić. Zwłaszcza jeśli posłuży jako punkt wyjścia do ochłonięcia i polubienia w przyszłości
"stworzyć z materii cierpienia
rzecz albo osobę
grać
z nim
oczywiście
grać
bawić się z nim
bardzo ostrożnie
jak z chorym dzieckiem
wymuszając w końcu
głupimi sztuczkami
nikły
uśmiech"
Są teoretycy i są praktycy.
Można pół roku rozpamiętywać czy może warto było iść jeszcze raz do kina, a można ruszyć pupsko i wyjść z domu
Wprawdzie TARS (Interstellar) odradzał 100% szczerości w kontaktach z ludźmi, ale ja zaryzykuję:
Darth Starkiller nie pisz tyle tylko idź jeszcze raz do kina, póki jeszcze grają TLJ, bo później będziesz żałował
PS
Co do moich odczuć odnośnie filmu, to nie planowałem nawet dzielić się nimi w dłuższych wypowiedziach, mając na uwadze dobro normalnych neutralnych użytkowników do których niewątpliwie należą Mossar i Finster Vater. A oni słusznie zauważyli że te hiperentuzjastyczne są najgorsze, więc tego...
Zapewniam jednak że hiperentuzjaści tacy jak ja, dostrzegają więcej wad niż malkontenci, jednakże nie przesłaniają one zalet, stąd też ich entuzjazm trwa.
HAL 9000 napisał:
Są teoretycy i są praktycy.
Można pół roku rozpamiętywać czy może warto było iść jeszcze raz do kina, a można ruszyć pupsko i wyjść z domu
Wprawdzie TARS (Interstellar) odradzał 100% szczerości w kontaktach z ludźmi, ale ja zaryzykuję:
Darth Starkiller nie pisz tyle tylko idź jeszcze raz do kina, póki jeszcze grają TLJ, bo później będziesz żałował
-----------------------
Ale co to tak naprawdę zmieni? W sensie, mam iść na film, który mi się nie podobał, bo może mi się spodoba? ;D Równie dobrze można powiedzieć, że może za trzecim razem film mi się bardziej spodoba, a pewne elementy nie wydadzą się tak dziwne jak za pierwszym czy drugim... i tak można w nieskończoność.
Obawiam się, że pójście drugi raz na TLJ skutkowałoby po pierwsze bólem pośladków z powodu znudzenia, które czułem za pierwszym razem (a teraz dodatkowo wiedziałbym, co się kiedy wydarzy), a po drugie żalem z powodu wydania pieniędzy na bilet na film, który mnie nie interesuje, zamiast pójść zobaczyć coś innego. ;D Jak komuś się TLJ podobał to nie widzę problemu w pójściu drugi, trzeci, czwarty czy n-ty raz, bo uciecha z oglądania będzie z pewnością podobna. Z tym, że mi się TLJ nie spodobał, więc oglądanie go po raz drugi byłoby zwyczajnie męczące. Pewnie go obejrzę kiedyś ponownie, ale pewnie stanie się to gdy "Ostatni Jedi" będzie miał swoją premierę w telewizji.
Fakt oglądania takiego AotC po raz któryś nie zmienił zbytnio faktu, że (do czasu premiery TLJ) oceniałem go najgorzej jako Epizod w swoim prywatnym rankingu gwiezdnowojennych filmów.
Zamiast pójść drugi raz na TLJ do kina, wolę pieniądze na bilet przeznaczyć coś innego, a mianowicie kupić książkową wersję tego filmu. Uważam, że wiele wątków można było przedstawić lepiej, bardziej dynamiczniej i w sposób bardziej godny, odpowiadający powadze sytuacji. Może książka naprawi to, co uznałem (jeśli chodzi o fabułę) za np. dobre w zamierzeniach, ale bardzo kiepsko wykonane w praktyce. "Ostatni Jedi" ma potencjał na bycie naprawdę świetną książką. Nie mam wygórowanych oczekiwań, ale coś czuję, że taka "latająca Leia" lepiej zostanie przedstawiona w wersji filmowej TLJ niż była pokazana na ekranie. Zdania o filmie jednak nie zmienię.
OK nie nalegam, spróbowałem, bo wiele osób potwierdza iż drugi seans był lepiej odbierany.
Notabene żal koledze tracić 20 zł na najnowszy epizod SW, a jednocześnie oczekuje iż inni użytkownicy będą tracić czas na czytanie jego postów i jeszcze będą "polimeryzować"
AOTC ja bardzo lubię i wyżej sobie cenię niż TFA i TLJ razem wzięte, więc dodatkowo nie widzę wspólnego pola do rozmów, ale jest nadzieja, bo niedługo wyjdzie SOLO i jak się koledze spodoba chociaż w połowie tak jak mi się ten film podoba, to będzie o czym rozmawiać
W moim przypadku najlepsze wrażenie musi wywołać pierwszy seans. Jeśli sprawi bardzo negatywne wrażenie, to do filmu - jak już - wracam po latach i wtedy sobie go oglądam.
I tak, żal mi 20zł na film, który mi się nie podobał, oraz który już widziałem. Nie ma tutaj znaczenia czy to najnowsza część Star Wars, nowy film o Conanie, czy jeszcze coś innego.
Czytanie nic nie kosztuje, dyskusja także, a ewentualne marnowanie czasu to wyłącznie decyzja zainteresowanych dyskutantów. No i mogą zaboleć co najwyżej palca od klepania w klawisze klawiatury, a mnie rozbolą pośladki z siedzenia w kinie na filmie, który podwójnie mnie zanudzi.
Wolę tę (jednak małą) kwotę, zamiast na bilet, przeznaczyć za dołożenie do wydatków przeznaczonych na rozrywki, a jak wspomniałem wcześniej: już wiem nawet na co. Zamiast na film to udam się do księgarni i kupię jego książkową adaptację.
Dla przykładu ja w ogóle zrezygnowałem z wpisu w tym wątku. Po prostu jak zacząłem czytać ten ściek, to odechciało mi się w ogóle czytania jakichkolwiek opinii na necie, tym bardziej produkowania się samemu, bo takiego festiwalu pędzącej głupoty i absurdu trudno szukać gdzieś indziej.
Jestem przekonany, że wiele osób ma podobne odczucia. Po prostu szkoda czasu na dyskusje z opętanymi jakąś patologiczną nienawiścią do nowych SW frustratów.
W sensie każda niehurraoptymistyczna opinia to "opętanie patologiczną nienawiścią do nowych SW" autorstwa frustratów?
Po prostu szkoda czasu na dyskusje z opętanymi jakąś patologiczną nienawiścią do nowych SW frustratów.
Fakt, że hejterzy utożsamiają swoją subiektywną opinię o filmach z jedynie słusznym poglądem na temat filmu, a potem spamują tą swoją subiektywną opinią pod wszystkimi możliwymi tematami. A przecież np. hejterzy prequeli nie łażą i nie rozpowiadają wkoło, jakie AOTC słabe, jakie TPM żenujące, jakie ROTS tandetnie efekciarskie.
Powiem Wam, nastąpił we mnie przełom. Mam w już serdecznie w D te bezsensowne wymiany zdań, gdzie każdy jest przekonany o swojej prawdzie. Nie chcę mi się już w to bawić. Idę grać w KOTORa, czytać Phasmę i jarać się Solo.
Zapowiadam, że wracam do kłótni dopiero 21 maja.
Nie dadzą rady z Solo na maj
Nie, Mossar, nie rób tego! Sekta wyznawców mrocznych czasów Di$neya Cię potrzebuje. Możemy nie przetrwać takiej poważnej luki w szeregu!
Wypatrujcie mnie dwudziestego piątego dnia o świcie! O brzasku patrzcie na wschód!
Aby uratować sagę(bo według mnie to co pokazał Rian w TLJ to nie tędy droga) Tu jest potrzebna potężna konfrontacja między jasną a ciemną stroną mocy, film powinien być mroczny, konfrontacja między np. starożytnymi Sithami (Revan,Ragnos może Plegius) a Pozostałymi Jedi została Rey (myślałem ,że zostanie również Luke), wspomaganymi przez duchy mocy np. Yody, Mace Windu, Obi , może nawet Anakina.
Wyobraźmy sobie że np. Skywalker musi udać się na Morraband planetę Sith, mrok, piękne pojedynki, na które tak czekałem. Luke z Anakinem z jednej a z drugiej strony potężni Sithowie ...to by było coś. Darth Vader był potężny, miał swoją historię, stworzony był przez moc(nie miał ojca) panował nad jasną i ciemną stroną ( utrzymywał w ryzach i siostrę i brata- co pokazane było w jednym z odcinków Wojen Clonów)był potężny , jego syn Luke również był potężny, a jak Rian J potraktował Rey- córka śmieciarzy, jest nikim. Poza tym u Disneya okazuje się że zaraz będzie pełno takich jak Vader, że w całym uniwersum jest pełno dzieci które władają mocą i zaraz z tego zrobią się Avengersi. Sorry ale tylko rodzina Skywalkerów miała takie możliwości, to Oni byli wybrani a tu okaże się że jest pełno takich ja Skywalker i ten film traci na wartości.
Poza tym co zrobił ze Snokem nie wiedział jak rozwinąć wątek - to go zabił. Trochę się boje tych reżyserów Rian jest do du.y, a z JJ Abramsem też nie wiem bo jak pamiętacie taki serial LOST (Zagubieni), który reżyserował Abrams to było w nim wiele pozaczynanych i niedokończonych wątków gdzie reżyser nie wiedział jak je zakończyć - to wszystkich na koniec uśmiercił.
Czyli w prequelach mielismy ok. 10 tys. Skywalkerów? Yoda Skywalker, Mace Windu-Skywalker itp. itd.? No chyba nie bardzo;p Moc nie należy do nikogo! Nie należy do Jedi, a już tym bardziej tylko do jednej rodziny Skywalkerów! Revan, Ragnos, żaden z nich nie miał nic wspólnego ze Skywalkerami!
Pragnę zauważyć że Jedi nie mogli zakładać rodzin, w zdecydowanej większości nie mieli więc dzieci, a mimo to nonstop pojawiali się nowi użytkownicy w niewrażliwych na Moc rodzinach?
I żaden z filmów o Anakinie Skywalkerze nie traci na wartości! Równowaga została przywrócona, nie ma już Zakonu Jedi, nie ma już Zakonu Sithów. A że dalej są użytkownicy Mocy? Przepowiednia dot. przywrócenia Równowagi Mocy, nie zabicia jej...
To jest największy problem wznowienia Star Wars. Przez kogokolwiek, choćby i to był sam George Lucas. Po tylu latach ludzie mają zupełnie inne oczekiwania. Dla Ciebie tylko Skywalkerzy powinni być wyjątkowi, dla mnie to, że bohaterem może być ktoś znikąd jest dużo ciekawsze. Ty uważasz, że śmierć Snoke`a nic nie znaczyła, że Rian po prostu pozbył się postaci, na którą nie miał pomysłu. A dla mnie to był ważny krok w rozwoju Kylo Rena i daje dużo większe możliwości w epizodzie 9. Ty chcesz starych postaci i planet (Moraband, duchy mocy wszystkich starych Jedi, Revan, Plagueis). Dla mnie mogą się oni pojawić, ale w TLJ w zupełności wystarcza mi Yoda. Wolę poznawać nowych bohaterów (tj. Krennic, Chirrut, Kylo, Rey, Galen Erso, Rycerze Ren, Kanan, Poe).
Zmierzam do tego, że to, co dla Ciebie uratowałoby sagę, dla innych by ją zniszczyło.
pit skywalker napisał:
film powinien być mroczny, konfrontacja między np. starożytnymi Sithami (Revan,Ragnos może Plegius)
-----------------------
Ja się zapłaczę.
Z ciekawości: ile razy jeszcze wkleisz ten sam tekst? W komentarzach pod artykułami już 3 razy, w tym wątku już też raz (w krótszej wersji).
Od powtarzania sensu nie nabierze (wróć, taka wizja jakiś sens subiektywny ma, ale jest kompletnie oderwana od rzeczywistości i pokazuje potrzebę oglądania tylko takich historii, jakie już napotkałeś).
nie chodzi Panie bartoszcze o to ile razy tylko Jak. Chodzi o jakość. Dla mnie skończyły się SW na EP6. Miałem nadzieję po obejrzeniu Ep7, że jest szansa ... ale po EP8 jednak NIE.
To nie jest odpowiedź na pytanie "czemu wklejasz to samo". Nawet jeśli dodajesz po zdanku.
Hint: w Twoim profilu widać wszystkie Twoje posty i komentarze...
A to kiedy [u]dla Ciebie[/u[ się skończyły SW i co byś uznał za konieczne żeby się nie skończyły, to Twoja prywatna sprawa. SW mają się świetnie, z trzema nowymi bardzo dobrymi filmami i szansą na więcej.
Młody jesteś, oglądaj dalej bajki Disneya.
udało Ci się napisać już dwa posty, które nie są kopiuj-wklej
miłego wspominania przy kominku, pradziadku, my będziemy sobie wesoło oglądać coraz lepsze SW
mimo wszystko - pozdrawiam.
Nie ma sensu mu tłumaczyć, bo nie zrozumie.
-Tu jest potrzebna potężna konfrontacja między jasną a ciemną stroną mocy, film powinien być mroczny, konfrontacja między np. starożytnymi Sithami (Revan,Ragnos może Plegius) a Pozostałymi Jedi została Rey (myślałem ,że zostanie również Luke), wspomaganymi przez duchy mocy np. Yody, Mace Windu, Obi , może nawet Anakina.
Dokładnie! Obydwie strony tworzą dwa gargantuiczne megazordy, a następnie toczą epicki pojedynek ciskając w siebie latającymi wokół nich x-wingami. Później strzelają do siebie jednocześnie laserami i powstaje Priori Incantatem. W ostatniej chwili, dosłownie niczym w czwartej części Hari Pota, pojawiają się duchy Yody, Windu, Obiego i może nawet Anakina, które pomagają zwyciężyć dobremu zordowi nad siłami ciemnej strony. Dlaczego coś takiego jeszcze nie powstało?! Może saga zostanie jeszcze uratowana w epizodzie IX...
Potwory muszą być, bez potworów znowu będzie lipa, a tej sagi i tak już nic nie uratuje
No i zmusiliście mnie do tego Prawie dwa miesiące po premierze - oto moja, hurraoptymistyczna recenzja.
Pierwsza ważna rzecz – jestem neofitą. Do końca 2015 nawet nie znałam Gwiezdnych Wojen. Egzystowały gdzieś na peryferiach mojej świadomości, jako jeszcze jedna rzecz, obok Sailor Moon, Dragon Balla i bajek z Polonii 1, która mnie ominęła. Jedna z moich dobrych przyjaciółek mówiła mi o nich jako o swego rodzaju „lekturze obowiązkowej”, którą znać po prostu należy, bo inaczej nie łapie się całego mnóstwa odniesień w popkulturze. Miała rację, ale to sprawa zupełnie drugorzędna. Ważne, że kiedy się zorientowała, że nie wiem, kto zacz jest Anakin Skywalker i że to jest Darth Vader, ale po Jasnej Stronie, to zaczęła mnie naciskać, żebym obejrzała, najlepiej już, teraz, zaraz. No i zadziałał znany wszystkim mechanizm – im bardziej coś jest nam wciskane, tym bardziej się tego nie chce. Ale uznałam w końcu, że trzeba, niech będzie, miejmy to za sobą – postanowienie na 2015 – obejrzeć wszystkie sześć epizodów.
W tym to roku zaczął rozkręcać się hype. Bo nadchodził Epizod VII. I im bardziej świat mi wciskał te Star Warsy, tym bardziej ja byłam na „nie, bo nie, nie lubię, nie polubię!”. No i jak to z postanowieniami noworocznymi – odkładałam do ostatniej chwili. Obejrzałam wszystkie epizody w Sylwestra i ucieszyłam się, że mam to za sobą. A nie, czekaj… bo przecież jeszcze to nowe…
2 stycznia 2016 roku poszłam do kina. Nie wiedząc, że wsiadam na kolejkę i zaraz zacznie się szalona jazda.
Z początku nawet się nie zorientowałam, że jadę. A jak się już zorientowałam, to było za późno. Jechałam z prędkością nadświetlną, w końcu lądując w alternatywnej rzeczywistości, w której uwielbiam Gwiezdne Wojny. Że coś nie gra w moim światopoglądzie zorientowałam się dopiero w marcu.
Tyle tytułem wstępu. Podsumowując – Moc przebudziła się we mnie dopiero dwa lata temu i trzyma mocno. A ta kolejka jest w tej chwili jedną z moich największych przyjemności w życiu. Być może Moc nade mną czuwała, że dopiero teraz się wkręciłam – jestem pewna, że znając Star Wars wcześniej, wkręciłabym się w czytanie Starego Kanonu i jego anulowanie zabolałoby mnie pewnie jak diabli. Ale nie znam Starego Kanonu. Weszłam na całkowicie świeżo. Mocy dzięki!
Gdy nadchodził Epizod VIII, byłam, delikatnie rzecz ujmując, nerwowa. Bo nie wiedziałam, czy ta kolejka będzie jechała dalej, czy może zostanę z niej katapultowana na łeb, na szyję, i zabawa skończy się we łzach i poczuciu zmarnowanego czasu.
Po premierze wyszłam z kina z niewypowiedzianą ulgą i niewypowiedzianym nahajpowaniem. Kolejka runęła w dół ze wzniesienia, ja mocno trzymałam się na siedzeniu i zaliczałam kolejne pętle i przeciążenia. Zabawa trwała i trwać będzie jeszcze przynajmniej dwa lata.
I tym bardziej boli mnie, że tak wielu ludzi jednak powypadało. Chciałabym, żeby wszyscy mogli ten film pokochać tak bardzo, jak pokochałam go ja.
Teraz może po kolei:
Wątek Luke’a – nie rozumiem, naprawdę, nie rozumiem, w czym problem, Internecie?! Luke się postarzał. Po drodze zaliczył mnóstwo porażek, w tym największą – poniekąd przez niego jego siostrzeniec wylądował na Ciemnej Stronie. Zawiódł swoją siostrę, zawiódł najlepszego przyjaciela, zawiódł całą Galaktykę. Zawiódł rodziców tych uczniów, których Kylo zabił i tych, którzy są teraz rycerzami Ren. Zakon Jedi okazał się nie być taki kryształowy, jak się wszystkim wydawało. To bardzo dużo do przełknięcia, gdy nie dość, że twoi bohaterowie okazują się być tylko ludźmi, to jeszcze ty sam okazujesz się znacznie mniej zdolny, niż sądziłeś, że jesteś. Ja poznałam ten ból, jak poszłam na studia ale tu, niestety, spowodowało to konsekwencje w skali galaktycznej.
Jednym z popularniejszych zarzutów jest to, że Luke widział światło w Vaderze, więc jakim cudem tak łatwo skreślił Bena? Według mnie, bardzo łatwo to wyjaśnić. Bo od kiedy Luke zaczął dostrzegać to światło? Od momentu, w którym Vader mu powiedział, że jest jego ojcem. Wcześniej o jakimkolwiek świetle czy tam odkupieniu mowy nie było. Tak więc wydaje mi się, że Luke nie tyle dostrzegł szansę na zbawienie Vadera, co bardzo-bardzo chciał odzyskać ojca, którego nigdy nie znał. Gdy zobaczył, że jego ojciec żyje, ale jest… no, Vaderem, to pragnął, by się zmienił. By wrócił na Jasną Stronę. Żeby nie musieć walczyć z własnym rodzicem. Przecież tak właśnie powiedział Kenobiemu – „Nie mogę zabić własnego ojca”. Nawrócenie Vadera to pragnienie dziecka – naiwne, płynące z prostoty serca. Nie mówię, że Luke nie kochał siostrzeńca czy nie był do niego przywiązany, ale jednak… no, to nie był jego dawno zaginiony ojciec. Ba. To mógł być dowód, że Luke zawiódł. Ben mógł wzniecić na nowo pożogę, która zabrała mu rodziców i siostrę. Nie dziwne, że przez moment mógł chcieć zrobić coś bardzo głupiego.
Wydaje mi się, że ten wątek, właśnie z tych powodów, jest zrobiony świetnie. Luke’owi się nie udało i nie chce próbować dalej. Nie chce zawieść nikogo więcej. To przecież zrozumiałe. On też jest tylko człowiekiem.
Dalej, Rey. Wątek jej szkolenia kolejny raz zalicza baty, bo „olaboga, taka zdolna, skąd niby, co ona robi, oszukujo, Mary Sue”. Luke, wieśniak z farmy wilgoci na zapadłym Tatooine, wsiada pierwszy raz w życiu do X-Winga i rozwala Gwiazdę Śmierci, bo Moc go prowadzi? A to spoko, jasne, wszystko w porządku. To raz. Dwa – Luke przeprowadził jej szkolenie, takie samo objętościowo, jak jemu w TESB zrobił Yoda. Ale według mnie Luke zrobił to jeszcze lepiej. Jego pierwsza lekcja, o tym, czym jest Moc, była przecudowna. „Moc należy do wszystkich. Twierdzenie, że kiedy znikną Jedi, to ona zniknie, to próżność, rozumiesz?”.
U Rey mogłabym zmienić nieco jej wizję w jaskini. Chociaż i tego nie jestem pewna, bo w sumie Luke też miał wizję w jaskini i jej też nie załapałam za pierwszym razem. Poza tym – jest idealnie.
No to jak Rey, to płynnie przechodzimy do Klatorena… tfu! Kylo Rena. ()
Ren. Kylo. Ben. Co ty robisz. Co ty robisz ze swoim życiem.
Ja wszystko, rozumiem, ale żeby zmienić strony dwa razy w ciągu praktycznie jednej sceny?! Co ty wyprawiasz, co ty wyczyniasz, na świętą Moc, chopie!
No ale od początku, Rey i Ren skajpują. Ich rozmowy przez więź Mocy są super. Ciekawie jest pokazane, jak nagle gość, którego się nienawidzi, bo chwili rozmowy może się okazać kimś zupełnie innym, niż myślimy. W związku z czym może wypadałoby jednak usiąść i go posłuchać. Gdyby jeszcze Kylo zechciał usiąść i posłuchać odpowiedzi…
Scena obracania miecza – mistrzostwo. Walka z pretorianami – miodzio. Niby takie małe ujęcia, które łatwo przeoczyć, ale widzieliście, jak zmienia się mimika Drivera w każdej sekundzie? To jest świetny aktor. A scena walki dodatkowo pokazuje, jak świetnie rozumieją się już on i Rey. Albo rozumieli przez ten jeden moment.
Idźmy dalej, Leia, Poe i Holdo, czyli ogólnie wątek ucieczki Ruchu Oporu. Tutaj często pojawia się zarzut, że hurr, durr, seksizm, tylko kobiety są kompetentne. Albo odwrotnie, hurr, durr, gupia Holdo, jak ona mogła nie zdradzić swoich zamiarów kapitanowi, który właśnie przed momentem udowodnił, że absolutnie nie zasługuje na zaufanie, to jej wina, baby, ach, te baby! No nie dogodzisz niektórym.
Nie wiem, czy to za to powiedzonko wycięli mój komentarz na pewnej stronie, ale i tak użyję go raz jeszcze – w tej Galaktyce naprawdę nie wszystko kręci się wokół penisów. Leia i Holdo okazały się znacznie bardziej kompetentne niż narwaniec Dameron, ale to nie z powodu ich cech płciowych. Okazały się znacznie bardziej kompetentne, bo są znacznie bardziej doświadczone. Starsze. To weteranki Galaktycznej Wojny Domowej. Leia to jedna z kluczowych jej postaci. No cholera, wiedzą, jak się robi Rebelię! A Poe to ten standardowy niepokorny podwładny, który działa przeciwko zachowawczym przełożonym i, ponieważ występuje w kinie przygodowym, to można by się nawet spodziewać, że ma rację. Ale tu Rian Johnson zrobił cudowny myk – pokazał, że to, że jesteś młody i z głową równie gorącą jak serce, jeszcze nie oznacza, że masz rację. A twoi przełożeni mogą być twoimi przełożonymi jednak z jakichś powodów. Więc może jednak warto ich słuchać. Zwłaszcza, jeśli jedną z nich jest Leia Organa.
Zarzut, że do buntu by nie doszło, gdyby Holdo od razu powiedziała, co planuje. Ale co się dzieje, gdy Poe orientuje się, co planuje? Zaczyna rzucać krzesłami i bierze oficerów do aresztu. A potem mówi o tym Finnowi. Który rozmawia z nim, będąc w zasięgu słuchu DJ-a. DJ mówi Najwyższemu Porządkowi i sprawa się rypła. Właśnie tego wiceadmirał chciała uniknąć – wycieku planu. To Ruch Oporu. Partyzantka. W dodatku w zasięgu nasłuchu całej floty wroga. Im mniej osób wie, co planują, tym lepiej.
A scena z Leią w kosmosie wcale nie była taka zła. Jak oglądałam ją za pierwszym razem to miałam takie „Ło kurde, używa Mocy, używa Mocy, LEIA UŻYWA MOCY!!!oneoneone”. Że nierealistycznie? No kurde, mówimy o Star Warsach. Zresztą, zdarzały się postaci, którym udawało się chwilę przetrwać w próżni, choćby doktor Aphra. Vader wywalił ją tak, jak stała. I przeżyła. Co zresztą jest całkowicie zgodne z zasadami fizyki – jak wypadasz w próżnię, to wcale nie rozsadza ci natychmiast głowy. Masz kilkanaście sekund życia.
Jedno, co mnie zabolało w całym wątku, to to, jak Leia mówi, że nie ma już nadziei na powrót syna. A przecież Kylo do niej nie strzelił, nie był w stanie. Nie wyczuła tego? Także, za to drobny minus. Chociaż też rozumiem. Leia też człowiek, ileż może znieść jedna starsza pani? Na Crait zastała ją ich najczarniejsza godzina. Galaktyka okazała się mieć ich głęboko w czterech literach. Nikt nie odpowiedział na wezwania o pomoc. Trudno nie stracić nadziei w takiej chwili. Jeszcze po tym, jak właśnie straciło się wieloletnią przyjaciółkę.
Bardzo jestem ciekawa, jak Disney poradzi sobie w Epizodzie IX bez Carrie. Bardzo widać, że ostatnia część sagi miała skupiać się na niej. Nie wiem, jak z tego wybrną bez CGI czy recastingu….
Przejdźmy do Canto Bight, Rose i Finna. Wielu mówi, że ten wątek nic nie wnosi. Och, Internecie, jakże grubo się mylisz! Ten wątek jest, mimo całej mojej antypatii do Finna (ze względu na robienie mi pani lekkich obyczajów z psychologii), jednym z moich najulubieńszych. Dlaczego? Bo pokazuje, że nawet, jeśli Moc jest z tobą, więc masz + 10 000 do wszystkich statów, i tak może zdarzyć się, że wyrzucisz trzy jedynki na kościach. Innymi słowy – nie wystawiaj na próbę swojej Mocy . Jeszcze innymi słowy – nawet bohaterom nie wszystko zawsze się udaje. Nawet najlepszymi chęciami piekło jest wybrukowane.
Dalej, przecież w tym wątku jest pokazana kolejna ważna rzecz. Toczy się wojna. Ruch Oporu się wykrwawia. Kolejne planety poddają się Najwyższemu Porządkowi, Imperium wraca, świat się wali na głowy. A Galaktyka co? A Galaktyka… nic. Grube ryby cieszą się, że zarobiły. A Finn i Rose zostają aresztowani za co? Czemu ten cały plan się sypnął? Bo… źle zaparkowali. Tylko tyle. Nie przypuszczali, że w takiej sytuacji, sytuacji, gdy ich przyjaciele giną, ktoś się może przejmować parkowaniem na publicznej plaży. I to jest ten kontrast. Galaktyka cierpi, ale w ostatecznym rozrachunku zawsze, w każdej wojnie, chodzi o pieniądze. I o to, żeby korki od szampana nadal strzelały na Canto Bight. A strzelać będą, dopóki którakolwiek ze stron będzie kupowała broń. „Dziś oni przyłożą wam, jutro wy – im”. DJ ma tu rację. Tak działa świat. Moc, czy nie Moc, ludzie (i humanoidy) są wszędzie tacy sami.
Zresztą DJ sam w sobie to bardzo ciekawa postać. Fałszywy koniunkturalista, który widzi świat ze zdumiewającym, jak na Gwiezdne Wojny, pragmatyzmem. Chodzi mu wyłącznie o siebie i o to, żeby przetrwać kolejny dzień. Ale przecież wielu ludzi w Galaktyce tak żyje. Wielu ludzi w naszym świecie tak żyje.
Ludzi wkurza postać Rose. Owszem, mnie też trochę boli, że to nie Poe poleciał z Finnem. Ale trudno. Dziewczyna jest urocza, uroczo nieporadna i przejmująco słodka. Jej oddanie sprawie jest szczere i gorące. W dodatku, no straszne – zakochała się w bohaterze Ruchu Oporu. I nie chciała, żeby durnie zginął na Crait – bo zginąłby durnie, ten śmigacz by się rozpadł, zanim by wpadł do tego działa. I pocałowała idiotę, podczas, gdy Najwyższy Porządek rozwalał drzwi. Straszne. Dziewczyna właśnie myśli, że umiera, jak ona mogła chcieć pocałować kogoś, kogo najpierw uważała za bohatera, a potem szczerze, osobiście go polubiła. No jak?
Chociaż tekst, że wojnę wygrają ratując tych, których kochają, a nie zabijając tych, których nienawidzą, jest słaby. Przyznaję. To wojna. Tu się zabija. Za ten tekst minus. No ale niech będzie, może się uderzyła w głowę, spadając.
Jeszcze jeden zarzut, że Finnowi wszystko trzeba tłumaczyć jak dziecku (i musi to robić KOBIETA!!!oneoneone!). No trzeba! Facet przez całe swoje życie był szturmowcem! Nie zna Galaktyki poza obszarami Najwyższego Porządku! Nie wie, jak to naprawdę było! Zupełnie nie orientuje się w niuansach życia cywilów. Oczywiście, że wszystko mu trzeba wyjaśniać, co w tym dziwnego?
A skoro już mowa o ludziach, którzy wychowali się w Nieznanych Rejonach i przez to nie ogarniają świata poza nimi, to przejdźmy do mojej ulubionej części. Hux.
…zaznaczmy to z cała mocą, w tym momencie zrzucam wszelkie pozory obiektywizmu. Bądźmy szczerzy, to nie żadna Moc mnie kupiła dla Gwiezdnych Wojen. To Siła Rudości.
Hux to jest moja absolutnie ukochana postać. W związku z czym krew mnie zalewa za każdym razem, kiedy ktoś twierdzi, że wyszedł w tym filmie na idiotę. Gdzie, kiedy, co, dlaczego?! (tutaj Nuka powtarza argumenty, który wymieniła już wielokrotnie) Nad D’Qar? Kiedy Poe Dameron w małym myśliwcu podlatuje do trzech Niszczycieli i drednoughta, i zaczyna kabaret? Że nie załapał, że w takiej sytuacji można sobie żartować? No ludzie, amputowane poczucie humoru to jeszcze nie grzech. Że w ogóle z nim gadał? Trochę zrozumienia. Przed momentem facet stracił dzieło życia – czyli Bazę Starkiller. Może po prostu chciał usłyszeć, jak rebelianckie ścierwa błagają o litość? A może chciał zachować się porządnie i przyjąć kogoś, kto wyglądał na emisariusza…?
Dwa, zupełnie nie rozumiem, czemu ludzie uważają Canady’ego za jedynego kompetentnego oficera Najwyższego Porządku. Powtórzę to z całą mocą – TO MODEN CANADY JEST ODPOWIEDZIELNY ZA STRĄCENIE SWOJEGO STATKU, A NIE HUX. To, że w szyku leci generał, nie oznacza, że ma myśleć za każdego kapitana. Jesteś kapitanem? Broń, kurna, swojego statku! Tak, Hux mógł wydać rozkaz, żeby nie strzelać bez rozkazu, ale wciąż, to w gestii Canady’ego – i każdego innego kapitana – było trzymanie myśliwców z rozgrzanymi silnikami, gotowych do wylotu! Żadne „trzeba było poderwać myśliwce jakieś pięć minut temu” – nie! To TY miałeś je poderwać pięć minut temu, więc nie zwalaj na kogo innego! Te myśliwce są TWOJE (są – byłam na tym filmie sześć razy, pięć razy patrzyłam i analizowałam, z czyjego statku wylatują), więc to twoja wina!
A może Hux wyszedł na idiotę, kiedy kazał gonić krążowniki w podświetlnej? To jest kwestia tego, jak działa hipernapęd. Ja zawsze (zawsze – od dwóch lat ) tłumaczyłam to sobie tak, że to działa na zasadzie systemu szybkiej podróży w grach. To tłumaczy też, czemu Rae Sloane i spółka lecieli w Nieznane Rejony całe miesiące, a Ruchowi Oporu do skoku na Starkillera wystarczyła chwila. Otóż – najpewniej, żeby móc skakać, najpierw trzeba ustanowić gdzieś punkt przekaźnikowy. A jak już się go ustanowi, to zawsze wywali cię przy przekaźniku. W tym samym miejscu, np. koło tablicy ogłoszeń na rynku w Novigardzie . Ani metra dalej. Może możliwe są mikrokoki, nie wiem, ja nie kojarzę jakoś – ale nie sądzę, żeby był możliwy skok na tak małą odległość. Pamiętajmy, że Ruch Oporu cały czas był w zasięgu wzroku.
A dalej to już naprawdę nie wiem, co mogłoby w Huksie przeszkadzać. Może jeszcze to, że nie strzelił w wykonującego podejrzany manewr Raddusa. Ale kurczę, to nie jest wina Huxa, że nie zna zasad rządzących uniwersum. Nikt nie domyślał się, co planuje Holdo, nawet Leia, nawet Poe, nawet nikt.
W ogóle, mnie za każdą sceną z generałem serce podchodziło do gardła, bo myślałam, że to już koniec, rany, zabiją mi go, no zabiją jak nic. A nie zabili. Rzucili o podłogę, rzucili o ścianę, przydusili – ale nie zabili. Kolejka jedzie dalej ().
I ten uśmieszek do Rena. I podskakiwanie Renowi zaraz po tym, jak prawie go udusił („Do you think you got him?” – no mistrzostwo!). No nie mam nadziei, że Hux wyżyje Epizod IX, ale mam nadzieję, że odejdzie po naprawdę cudownym buncie.
Kto tam został… Snoke. Już wiemy, kim jest Snoke. Wrednym, starym dziadem. Trochę szkoda mi teorii o Darthcie Plaguesisie, ale mój opad szczęki, kiedy miecz Anakina go przepołowił, był tego warty. Czy wyszedł na idiotę? No trochę. Czy zginął jak idiota? No trochę. Czy Imperator Palpatine zginął godniej? No chyba nie.
Ach. No i to, czego niestety, nawet ja nie umiem obronić. Phasma.
Dziołcha. Co to być miało. Już drugi raz kładziesz rzecz, z którą powinnaś poradzić sobie jednym palcem. Spójrz na Huxa – Ren leży na ziemi i co on robi? Dla pewności chce mu wpakować jeszcze kilka strzałów z blastera. Czemu ty tego nie zrobiłaś? Czemu chociaż nie rzuciłaś za Finnem jakiegoś detonatora termicznego, czy coś? You’re better than this!
No trudno. Do trzech razy sztuka. Bo jestem pewna, że Phasma wróci – pewnie z oparzeniami a’la Sandor Clegane (), ale wróci. Ta zbroja jest bardzo odporna.
Jeszcze Yoda! Yoda, legendarny Mistrz. Nie wiem, jak można mówić, że ta scena była niepotrzebna. Dla mnie Yoda daje kolejną piękną lekcję, która powinna płynąć z tego filmu i z historii Luke’a, i z historii Jedi. Powinnością mistrza jest dać się przerosnąć uczniowi. A najcenniejszą wiedzę wynosi się z własnych porażek. Nie należy się ich wstydzić. Należy się z nich uczyć. To jest cenne.
Chociaż scena, gdzie piorun strzela, niszcząc stare teksty Jedi (za pierwszym razem mi się tak wydawało!), sprawiła, że mój wewnętrzny historyk zawył. Może to nie była fascynująca lektura, ale te księgi mają WARTOŚĆ HISTORYCZNĄ! …dobrze, że Rey je jednak zabrała.
A, jeszcze co do tej sceny i tego, co duchy Mocy robić umieją, a czego nie – Obi-Wan umiał siadać na pniu i odgarniać gałęzie. Poza tym, o ile mi wiadomo, bycie duchem Mocy nie jest znowu takie powszechne. Udało się to Yodzie, Kenobiemu, Qui-Gonowi i Anakinowi. Pewnie „po tamtej stronie” też się ciągle uczą i doskonalą w Mocy. Więc może będą jeszcze potężniejsi?
Co tam na koniec. Zwierzaczki? No wszystkie są przecudowne. Chcę całą kolonię porgów, żeby móc je tulić i miziać. Nieustannie bawi mnie oburzenie Internetu na scenę dojenia tej morskiej krówki. Ludzie już chyba naprawdę zapomnieli, skąd się bierze mleko na półkach. Liski – urocze. Fathiery – piękne.
Właśnie, fathiery. Ostatnia scena z chłopcem stajennym. To jest cudowny przekaz, podsumowujący nauki Luke’a. Moc naprawdę należy do wszystkich. Nawet do biednego dzieciaka, który przyciągnie sobie nią miotłę. I to jest przekaz, który mnie ujął. To jest Moc.
Podsumowując – 11/10, chcę więcej.
chyba w tym tygodniu nawet, ktoś dał wykładnię "Internetu" w sprawie jednego z Twoich pytań:
Wątek Luke’a – nie rozumiem, naprawdę, nie rozumiem, w czym problem, Internecie?! Luke się postarzał.
Gdyż, uważasz, to jest SF, a w SF nie wszystko powinno działać jak w prawdziwym życiu
Sądzę jednak, że większe znaczenie mają liczne fanfiki, w których Luke jest Potężny, Szlachetny i odnosi Sukcesy, a nie porażki. Co zrobić
A poza tym wielkie szapo ba!
2018-01-31 20:42:22
Przyjemnie czytać, że coś komuś daje tyle radości
Kilka takich wtrętów:
- Luke nie skreślił Bena nigdy. Miał chwilę słabości, tak samo, jak w pojedynku z Vaderem w RotJ, ale to przezwyciężył od razu. Tutaj jednak ta chwila słabości była w skutkach katastrofalna, przez co, mając w tyle głowy pojedynek z Vadziem, tragizm postaci Luke`a jest jeszcze większy, a jego ucieczka tym bardziej zrozumiała.
- Co do Rey "Mary Sue" - po wątku z toksyczną męskością i tym całym narzekaniem na przekokszoną Rey i płaczkiem Kylo - mam wrażenie, że tych uwag by nie było, gdyby Rey miała penisa, a Kylo waginę. Serio, to tylko sprowadza się do tego. Tym bardziej się cieszę, że jest odwrotnie
- co do "za dużo kobiet, tylko kobiety kompetentne" - trochę tak jest, że kobiety w tym filmie pokazują właściwą drogę narwanym mężczyznom, a wady tych kobiet nie są na tyle mocno widoczne, by konkurować z wadami mężczyzn. Tak jest na pierwszy rzut oka, bo po prawdzie to i Rose i Rey są tak samo narwane jak Poe, a Leia to wzorowa matka, niepopełniająca błędów wychowawczych.
- Leia przestająca wierzyć w syna - (pozwolę sobie przekleić): Co do Lei to jest też ciekawa kwestia. Podejrzewam, że mogła ostatecznie w niego zwątpić w momencie zniszczenia mostku. On pewnie jest przekonany, że Leia nie żyje (dlatego ma gdzieś zatrzymanie ostrzału na flotę - Lei tam nie ma, Rey jest z boku, nie ma tam nikogo, na kim by mu mogło zależeć), ona jest przekonana, że ostatecznie to Kylo do niej strzelił. Zauważ też, że gdy ona mówi Luke`owi "my son is gone" to on jej zaprzecza w pewien sposób. To pięknie koresponduje ze sceną z TFA między Hanem i Kylo, gdy ten drugi mówi "your son is gone", a Han "my son is still alive". Han nie odszedł w poczuciu nienawiści, na ile dobrze odczytałam jego mimikę, tak samo Luke nie odszedł w bólu, lecz "w pokoju i spełnieniu". Także ostatecznie jeszcze bym słów Lei tutaj nie brała.
I za Leię recasting - jestem za.
- o Canto i DJu - <3<3<3
- Rose jest w dechę, bo ma określone motywacje, niegłupie backstory i nie zasługuje na irracjonalne porównania do Jar Jara, bo gdyby nawet oceniać te postacie pod względem jakości humoru no to sorry... W normalnych okolicznościach tekst "that`s how we win not by fighting what we hate, saving what we love" (w angielskim to lepiej brzmi) uznałabym za szczyt żenady, ale od razu po tym miałam myśl "taaak.... to o reylo w IX ^_^", także, póki co, to uwielbiam ten tekst xD
- Hux nie tyle jest idiotą, co jest w sposób komiczny pokazywany, nawet często, gdy tak ma nie być, stąd mało poważny odiór postaci. Liczę, że w IX pokaże pełnię swoich możliwości. A za chęc ubicia nieprzytomnego Kylo dozgonny szacunek dla niego
- Snoke nie zginął jak idiota, to Kylo był zbyt dobry
- Phasma niech nie wraca jednak, proszę xD
- palenie książek samo w sobie bardzo negatywne narzuca skojarzenia, na szczęście pięknie z tego wybrnięto. Nowe pokolenie jednak nie będzie budować tylko na młodości, lecz sięgnie po pierwotne, niezniekształcone źródła. Uroczo.
2018-01-31 22:00:27
Właśnie, humor! To, za co mnóstwo osób skreśla TLJ. Mnie się on podobał. Śmiałam się tam, gdzie reżyser zamierzał, żeby publika się śmiała (poza rzucaniem Huxem o ściany, nadal uważam, że to nie jest zabawne, zwłaszcza ze względu na jego backstory). Ba, za każdym razem, jak byłam w kinie, to ktoś się śmiał. Może nie cała sala, ale sceny humorystyczne bawiły. Że kilka żartów jest prostych? No c`mon, to nadal w dużej mierze film dla dzieci. Dzieci się śmieją z prostych, może nawet prostackich (chociaż takich wg mnie tu nie uświadczymy) żartów.
Czy Leia wiedziała, że to nie Kylo strzelił w mostek to jest bardzo ciekawa kwestia i mocno się nad tym zastanawiam. Bo wyczuła, że jest niedaleko i przymierza się do strzału. Ale czy wyczuła, że to nie on? Jeśli nie, to wyjaśnia utratę (przynajmniej chwilową) wiary w niego. Szkoda, że już sobie tego nie wyjaśnią
Nuka-Cola napisał:
Ale czy wyczuła, że to nie on? Jeśli nie, to wyjaśnia utratę (przynajmniej chwilową) wiary w niego. Szkoda, że już sobie tego nie wyjaśnią [/cytat]
-----------------------
Też się nad tym zastanawiam. Czy zdążyła zarejestrować, że to nie on strzelał?
Co do drugiego zdania- jak to w życiu, ile razy tak się dzieje, że czegoś nie wyjaśniliśmy, czegoś nie powiedzieliśmy i nie będzie szansy tego naprawić? Mamy tu pole do popisu dla reżysera następnego epizodu.
Ogólnie daję tej części 8/10. Odjęłam za kiepski technicznie lot Lei. Wygląda jak plastikowa figurka z weselnego tortu.
2018-02-01 03:26:13
- Co do Rey "Mary Sue" - po wątku z toksyczną męskością i tym całym narzekaniem na przekokszoną Rey i płaczkiem Kylo - mam wrażenie, że tych uwag by nie było, gdyby Rey miała penisa, a Kylo waginę. Serio, to tylko sprowadza się do tego. Tym bardziej się cieszę, że jest odwrotnie
Byłyby. Jest bowiem coraz gorzej zamiast być coraz lepiej......
2018-01-31 22:24:25
Canady jest trochę odpowiedzialny, ale to głównie wina Huxa. Trzymał myśliwce z rozgrzanymi silnikami, przecież poderwały się niemal od razu. Co tylko potwierdza teorię, że Hux zlekceważył zagrożenie ze strony RO. W GoH pewnie też będzie słabą postacią...
2018-01-31 22:31:02
Szczerze wątpię, że trzymał, a poza tym - może zakładał, że raczej wszyscy mają włączone tarcze? Ta pani oficer mówi mu na początku, że tarcze i osłony mają w gotowości bojowej i jest to reakcja na nadlatującego Poe. Może po prostu Canady już tu skopał? Już pomijając, jak skopał projektant tego drednoughta, że obrona przeciwlotnicza nie umie zestrzelić myśliwca.
Poza tym, nadal - jeden lekki myśliwiec kontra krowa większa niż Finalizer - no faktycznie, można założyć, że komuś tu odbiło.
Po raz kolejny - Poemu by się tak normalnie za cholerę nie udało. Ale Moc jest z nim. + 10 000 do statów i graj tu z takim. Dlatego tym bardziej się cieszę z misji na Canto Bight, pokazującej, że czasem Moc nie działa.
2018-01-31 22:36:28
Jednostki przeznaczone do ostrzału powinny być chronione przez eskortę. Prowadziliśmy gdzieś dyskusję o tym ile myśliwców miał do dyspozycji Canady, a ile towarzyszące mu Resurgenty
2018-01-31 23:02:06
Po raz kolejny, czemu obrona przeciwlotnicza nie umie zestrzelić myśliwca?! Co to znaczy, że jest za szybki?!
...no tak, to znaczy to, co zazwyczaj w takich wypadkach. "Słońce musi się nagrzać". W ostateczności, słońce zawsze musi się nagrzać*.
Chociaż ostatecznie te myśliwce i tak sobie nieźle poradziły. Ale swoją drogą, może ktoś mi wytłumaczyć, co się stało z bombardierem Paige? Tym Nixem? Czemu on tak leżał bez życia? Coś trafiło statek? Zawału dostał z nadmiaru emocji? Bo tego nie zrozumiałam.
(*referuję do "Megamocnego", jakby ktoś nie wiedział, polecam, super film )
2018-02-01 03:41:53
Tu jest ciekawa walka pancerna: https://youtu.be/cGOA7O9Iv2A
To rozwiązanie programistyczne cechuje się maksymalnym koncentratem na odwzorowaniu wnętrza okrętów i realnych uszkodzeń.
Co do zasady w porównaniu z walkami w owym Ostatnim Jedi jest to niebo a ziemia.
2018-02-01 09:15:50
Nuka-Cola napisał:
Po raz kolejny, czemu obrona przeciwlotnicza nie umie zestrzelić myśliwca?! Co to znaczy, że jest za szybki?!
-----------------------
Kwestia odległości? Gdyby Poe leciał z normalną prędkością wieżyczki bez problemu mogłyby go zestrzelić zanim znalazłyby się w jego zasięgu. Super-hiper-mega dopalacz na jego X-wingu pomógł mu w kilka sekund znaleźć się tuż przy samych wieżyczkach, a wtedy nie mają one najmniejszych szans zestrzelić małego i zwinnego myśliwca. To tak jakby strzelanie z shotguna do latającego nad uchem komara;p
2018-02-01 22:33:43
Może się mylę ale czy Poe nie leciał prosto na wieżyczki? Bo w takim wypadku powinno dać się trafić w mniejsze rzeczy mając do dyspozycji specjalne systemy naprowadzające.
2018-02-01 22:48:17
A może artylerzyści FO nie potrafią strzelać?
Nuka, szanuję że szanujesz Megamocnego.
2018-02-01 03:57:08
W Nowej Nadziei myśliwce nie rozwaliły Gwiazdy Śmierci działkami. Doceńmy to.
2018-02-01 22:29:38
Mam chwilowo małą przerwę od Bastionu (brak czasu), ale coś mnie tchnęło by przeczytać Twój post. Tytuł Twojej wypowiedzi był bardzo zachęcający, więc się skusiłem i... padłem z wrażenia!
Nuka, chciałem Ci tylko odpowiedzieć:
Mów mi Qel, ale jak się okazało już Ci tak rzekłem --> http://www.star-wars.pl/Forum/Temat/22705#703026
Zatem napiszę coś więcej
Jesteś dla mnie najlepszym argumentem, że są tutaj prawdziwi fani Star Wars.
Piszesz że wkręciłaś się dopiero od seansu TFA? Ja w tym roku będę obchodził 20 lat odkąd stałem się fanem SW - jako niespełna 5 latek Niemniej nie o mnie tutaj powinienem pisać, a o Tobie. Jesteś fenomenem tego Forum, który pokazuje że nowe SW to wciąż produkty integralne ze starymi lecz w nowym, lepszym i bardziej adekwatnym dla naszego pokolenia wydaniu.
Cała Twoja wypowiedź to miód dla moich oczu. Ty na prawdę zrozumiałaś o co chodzi w TLJ, a przede wszystkim, o co od zawsze chodziło w SW. Rewelacja! Czekam na więcej Twoich wypowiedzi i mam nadzieję że na Forum będzie co raz więcej osób takich jak Ty!
2018-02-03 01:26:40
Qel Asim napisał:
Jesteś dla mnie najlepszym argumentem, że są tutaj prawdziwi fani Star Wars.
-----------------------
To teraz wieszczę przekrzykiwanie się, kto jest prawdziwym fanem i kto ma lepszy plastikowy miecz nałożony na latarkę.
Aż mi się skojarzyło: https://www.youtube.com/watch?v=jmMm2GEFx2w
2018-02-03 00:47:57
Brawo! Świetnie się czytało - wcześniej omijałem, bo byłem przekonany iż to kolejny sfrustrowany malkontent wylewa swoje żale a tu taka niespodzianka
Witam w gronie entuzjastów i optymistów
Jestem ciekawy jak koleżanka przyjęła pierwszy spin-off (R1), bo jednak różni się od epizodów.
2018-02-03 02:02:21
Rogue One również był świetny i uwielbiam ukazanie niejednoznacznej moralnie Rebelii. A scena z Vaderem sprawiła, że prawie piszczałam, jak chyba wszyscy... w takich chwilach jak ta, wszyscy jesteśmy Kylo Renem ale nie przywiązałam się do tych postaci aż tak - co w sumie trochę oczywiste, bo wszyscy zginęli, więc nie mogłam radośnie i z drżeniem serca wyczekiwać następnej części ich przygód. To świetne postacie, Bodhiego pół filmu chciałam przytulić, ale to nie jest aż takie zafiksowanie, jak mam na sequele. No i za mało Pana Dyrektora
O właśnie, kolejna rzecz, gdzie się z Internetem nie zgadzam - Tarkin i Leia. Jak zobaczyłam Tarkina na pierwszym seansie, to moja reakcja wyglądała mniej więcej: "kurde, nekromantów majo :O". I do końca filmu zastanawiałam się, gdzie znaleźli kogoś tak podobnego. CGI nawet mi do głowy nie przyszło. A Leia wyglądała dla mnie kropka w kropkę jak Carrie w Nowej Nadziei (choć mam wrażenie, że lekko przesadzili z eyelinerem). Także po raz kolejny nie rozumiem internetów
2018-02-04 14:50:42
Miło mi to czytać
Co do internetów, to chrzanić to
Co do postaci z R1 to zgadzam się że są świetne, wprawdzie epizody mają większe gwiazdy z dłuższą historią ale też kilka mniej interesujących osobistości jak np. Finn czy Poe, których chętnie bym uśmiercił już w TFA, żeby nie zabierały czasu ekranowego innym
Co nie znaczy że ci panowie są tragiczni, po prostu kwestia gustu i chciałbym więcej obcych w głównych rolach.
2018-02-05 12:47:23
Ja oglądając Łotra wiedziałem, że będzie Tarkin w CGI. Ale gdy się pojawił przez kilka sekund czułem się zatkany i pomyślałem tylko „No way, nie wierzę, JAK?!” Za to należał się ILM Oscar. Albo chociaż za Strange’a. A dostała Księga Dżungli z animacjami z reklamy Żubra. Meh.
2018-02-03 01:39:36
Uuu, syta recenzja. Większości argumentów co prawda nie podzielam, ale fajnie, że bardzo spodobał Ci się film.
Mi wprost przeciwnie, ale nie będę już pisał po raz któryś tego samego, bo kilka (dziesiąt?) postów wyżej jest moja recenzja czy jakieś posty na ten temat.
W pewnych, w małej liczbie (ale jednak), momentach miałem podobne pozytywne odczucia co Ty. Takie choćby proste, ale istotne stwierdzenie faktów o tym jak działa świat w wykonaniu DJ`a dodaje filmowi "szarości" jeśli chodzi o moralność, co mi się podobało, bo lubię takie motywy w filmach; porgi ; te koniki z Cantoniki i liski.
Chociaż bardziej w tym filmie urzekły mnie widoczki. Piękne Crait, świetna audiowizualnie scena samobójstwa Holdo (tak, ta cisza miała swój urok i była zgodna z zasadami fizyki obowiązującymi w "naszej Galaktyce" ;p ), czy krytykowana przez wielu, ale uznawana przeze mnie za walor, Canto Bight i ogólnie Cantonica.
Zabawne, że mimo że film mi się nie spodobał i to bardzo, to wśród pewnych plusów, jakie dostrzegam, są rzeczy strasznie krytykowane w niezrozumiały dla mnie sposób. Chodzi o scenę z zielonym mlekiem i o ocenę Canto Bight jako lokacji. Jeśli chodzi o pierwsze to nie mam pojęcia o co chodzi, przecież Luke musiał się czymś pożywiać. To oburzenie podobne do "wiekopomnego odkrycia", że modelki i modele też robią kupę, a jak się nie myją to śmierdzą. To drugie zaś noo cóż... kwestia gustu, mi się Canto Bight jako klimatyczna lokacja (wraz z tą muzyczką) podobała. Wątek Finna i Rose na Cantonice mi się nie podobał, ale nie przekreślam z powodów fabularnych lokacji, w której jakiś motyw fabularny miał miejsce tylko dlatego, że był umiejscowiony w tej lokacji. W przeciwieństwie do wielu osób potrafię rozgraniczyć w swojej ocenie aspekty czysto techniczne i estetyczne od fabularnych.
2018-02-03 12:14:18
Jaki sympatyczny post
Aż mam ochotę na ponowny seans TLJ
Dzień dobry, dawno tu nic nie pisałem, mam nadzieję, że można. Wrzuciłem taki tekst już na sieciach społecznościowych, więc pozwolę sobie wrzucić jeszcze tutaj, zamiast długiej recenzji.
OFICJALNE OŚWIADCZENIE BURZOLA o #StarWars #TheLastJedi #StarWarsEpisodeVII #StarWarsTheLastJedi:
Nadal nie obejrzałem na Blu-ray całego "Ostatniego Jedi"...bo za bardzo się nudziłem. Oglądaliśmy Ep8 na trzy raty i jeszcze nie dotrwaliśmy końca. Zrobię jeszcze podejście do tego filmu, ale generalnie, i mówię to z wielkim smutkiem, nie lubię Epizodu 8.
"Ostatni Jedi" to film widowiskowy, sprawny technicznie, efektowny, miejscami zabawny, ale bezduszny, smutny, z pomieszanymi wątkami i zaskakująco nihilistycznym przesłaniem. (Ciekawe, że potrzebowałem kilku seansów, żebym to zrozumiał.)
To nie są Gwiezdne Wojny dla mnie.
Burzol napisał:
To nie są Gwiezdne Wojny dla mnie.
-----------------------
Trochę przykro, trochę fajnie.
Fajnie, bo cieszę się, że jeden z największych entuzjastów SW jakich znam, podziela moją opinie.
A szkoda, bo to znaczy, że nie wydawało mi się i SW obrało naprawdę dziwny kierunek.
ty wracaj się bluzgać na fejsie!
Proszę bardzo, taka Pani moderator, a brutalnie ucisza dyskusje na forum .
Burzol, nie przerywaj, my z Ludwisiem od rana się wytrwale szkalujemy na messengerze w ramach udawania pilnego budowania PKB tego kraju.
Przepraszam. Coś dzisiaj jest w powietrzu, bo ja nie jestem w stanie się zmusić do zbudowania ani kawałka PKB.
Szkalowanie owszem jest i wynika z posta Burzola, gdyż ja mu przyklasnąłem, a moderatorka Langley próbuje (z mizernym skutkiem) wytłumaczyć swój marny gust.
Ciężko więc tu mówić o szkalowaniu SIĘ.
:/
ja nie muszę się z niczego tłumaczyć, to ty forsujesz jakąś teorię o korelacji między premierą EVIII a zachorowaniami, kiedy ja ci mówię że te seanse mają moc uzdrawiającą!
-"A szkoda, bo to znaczy, że nie wydawało mi się i SW obrało naprawdę dziwny kierunek."
Dziwny kierunek to jest bardzo dobre określenie. Bo ten film ma swoje plusy, rozumiem dlaczego dostał tak wysokie recenzje, i dlaczego podobał się masowym widzom z pierwszego seansu. To błyszczący obrazek.
Ale pod względem reprezentowania bohaterów, opowiadania historii, "ducha nowej przygody" (czymkolwiek by ten duch był), ten film jest zupełną nowością. (Choć jednocześnie pod tym kątem chyba próbuje naśladować Epizody 4 i 5).
I może komuś ta nowość się będzie podobać, ale ja wolałbym widzieć co najmniej więcej tego, co widzieliśmy w Ep7. Dlatego cieszę się, że JJ wraca w Epizodzie 9, może jeszcze nie wszystko stracone .
Mnie najbardziej boli, że w TLJ odchodzi się od SW. Dużo osób twierdzi, że wszystko super, bo oto Gwiezdne wojny obierają nowy kierunek i że to oczywiste, że to inny film itd.
Problem w tym, że ja nie potrzebuje nowego kierunku dla SW.
I podpisuje się pod słowami JORUUSa - to jest film starwarsopodobny. Film z elementami SW. Być może jako osobny byt bym ocenił to lepiej, ale skoro ma w tytule "Star Wars" (i "Jedi"), to ja go oceniam przez pryzmat całej sagi. I dla mnie wypada słabo, a wręcz bardzo źle. A najsmutniejsze dla mnie jest to, że nowe Starwarsy wyszły na DVD, a mi się nie chce ich oglądać.
-
I podpisuje się pod słowami JORUUSa - to jest film starwarsopodobny.
Ejj, ale ja pierwszy użyłem określenia `starwarsopodobny` :///
Hmm.
Ciężka sprawa. Potrzebny będzie dowód.
Oho. Przeprowadziłem śledztwo. Pierwsze określenie "produkt starwarsopodobny" pojawia się na forum już w 2014 roku i używa go Lord Sidious:
https://star-wars.pl/Forum/Temat/18941
W 2015 roku używa go Darth Zabrak:
http://www.star-wars.pl/Forum/Temat/19331#603011
A w odniesieniu do TLJ używa go 15 grudnia JORUUS:
https://star-wars.pl/Forum/Temat/22611#701274
Wyszukując frazę "starwarsopodobny" nick Alex pojawia się dopiero dziś:
http://prntscr.com/jfnxcp
S K A N D A L #oszukujo
Colego Ludwik chciałem dostarczyć materiał dowodowy w postaci screena (bez ingerencji) z forum, który udowadnia że pierwszy raz takiego terminu użył col. Alex.
https://i.imgur.com/3nrRXpb.png
na szczęście Marcin sam się przyznał do oszustwa, właśnie wysłał mi na Messengerze taką wiadomość:
http://prntscr.com/jfo5vw
to nie fake
Zapomniałeś tylko, drogi kolego, wrzucić co mi odpisałeś... to stawia całą sprawę w zdecydowanie nowym świetle. PS. przepraszam za treści obsceniczne, no ale tak wygląda profil tego człowieka na Facebook. Ja z tym muszę obcować na codzień.
https://i.imgur.com/5j3fJZJ.png
Wiesz, u Ludwika raczej niezbyt działa konwersja ze słowa pisanego do umysłu i potem do tego co sam napisze. Więc różnie to może być. Nie brałbym dosłownie tego, co pisze.
Ludwik w poście powyżej przeklina, należy mu się ostrzeżenie za przekroczenie granic dobrego smaku. Spam spamem, śmieszki śmieszkami, ale wulgaryzmów nie powinniśmy tu tolerować.
Ja nie wiem czym są granice dobrego smaku. Zjadłbym wszystko.
Kuźwa, Ludwik, śmiejesz się z moich nieśmiesznych dżołków na messengerze i tolerujesz mój alkoholizm, ale na forum piszemy ch*j - co najwyżej. Przywołuję cię do porządku!
Piłaś nie pisz, bo oprócz kaca alkoholowego dojdzie jeszcze moralny
Przecież widać, że oba zrzuty są podrobione. W niektórych miejscach są inne kolory czcionki. Zresztą w 2010 r. jeszcze nikt nie wiedział, że wyjdzie Epizod VIII.
-http://www.star-wars.pl/Forum/Temat/22611#701030
Prawa autorskie dla mnie!
... przynajmniej w odniesieniu do TLJ
Cóż, ciastko dla mnie!
Burzol napisał:
I może komuś ta nowość się będzie podobać, ale ja wolałbym widzieć co najmniej więcej tego, co widzieliśmy w Ep7. Dlatego cieszę się, że JJ wraca w Epizodzie 9, może jeszcze nie wszystko stracone .
-----------------------
Heh, wypisz-wymaluj jakbym sam siebie cytował , podobało mi się w jaki sposób J.J prowadził film, i od strony fabuły, obrazu, tempa i od strony technicznej - w jaki sposób to przestawia. Bardzo mnie ciekawi co też nam pokaże w ostatniej części tej sagi, bo zadanie ma przed sobą naprawdę trudne.
niech już robią te rimejki i nic za bardzo nie wymyślają.
Prawda jest taka, że dawno jeśli chodzi o SW się tak nie zgadzaliśmy . W tym tylko z jednym co napisałeś się nie zgodzę całkowicie. Sprawny technicznie. Właśnie nie. To co robił bezpośrednio Johnson, czyli scenariusz i reżyseria, to nie jest sprawność techniczna. To jest poziom filmu studenckiego, gdzie pewne rzeczy się testuje, uczy i próbuje, ale to nie jest jeszcze poziom rzemieślniczy. a co do reszty, to raczej napiszę, że to film bardzo nierówny, świetne motywy są wymieszane ze słabymi lub żenującymi. To nie są "Gwiezdne Wojny" dla mnie.
I taka ciekawostka. Dziś kupiliśmy dopiero BD. Podstawową motywacją jest chęć obejrzenia scen nagranych w Dubrowniku. Więc w weekend może się obejrzy. Prawdę mówiąc to chyba mocno obrazuje jak bardzo ten film do mnie nie trafił, już z perspektywy czasu. Dotychczas filmy SW kupowałem praktycznie w pierwszy dzień i tego dnia się je oglądało. Przy TFA w Saturnie nawet Rusisa spotkałem, który przyszedł po to samo . Więc tak jak już pisałem wcześniej, bardzo chętnie dział z trylogią Riana w dobre ręce kogoś, komu ten sposób robienia filmów się podoba .
Faktycznie to nowość, nie pamiętam kiedy w ogóle ostatnio w czymś się zgadzaliśmy .
Rozwinę kwestie spraw technicznych. To jest tak, że wydaje mi się, że Rian Johnson coś potrafi. Najbardziej potrafi stworzyć krótki widowiskowy moment filmowy. W tym sensie mam na myśli sprawność techniczną. Na przykład ten moment, kiedy Generał Leia zdaje sobie sprawę, że Rebelianci są śledzeni. Albo ten moment jak Poe Dameron zawraca myśliwcem. Albo ten moment jak Holdo atakuje First Order. Przy czym zgadzam się z tym, co pisałeś wcześniej, że ta scena poświęcenia Holdo traci na wartości, z powodu podstawowych rzemieślniczych błędów narracyjnych. Rian próbował podnieść napięcie, opóźnił więc tę sekwencję, przez co straciła ona na znaczeniu. Ale te 20 sekund gdy dzieje się RZECZ, a dźwięk kinowy znika, jest znakomity. To są bardzo krótkie momenty, ale to je pamięta się po pierwszym seansie kinowym. Oczywiście do tego dochodzi też wszystko to, czego reżyser nie robił: kostiumy, efekty, dźwięki, efekty, moim zdaniem zrobione są znakomicie. Ale oczywiście krótkie momenty nie czynią dobrego filmu, a ten faktycznie jest bardzo nierówny.
Moja przedpremierowa entuzjastyczna recenzja została usunięta a drugiej nie było potrzeby pisać zważywszy na to że film został dużo cieplej przyjęty niż TFA - Rian zatkał usta malkontentom narzekającym na kopiowania Gwiezdnych wojen (pojawiły się wprawdzie nieliczna głosy iż TLJ jest za bardzo oryginalny i to nie są Gwiezdne Wojny, ale to naturalne i wynika niejako z ułomności psychiki ludzkiej).
Minęło już kilka miesięcy od premiery i chcę podsumować w dwóch zdaniach TLJ oraz podziękować za ten wspaniały film.
Rian Johnson dziękuję Ci za wszystkie wspaniałe chwile jakie przeżyłem i jeszcze przeżyję oglądając TLJ.
Dziękuję Tobie i całej ekipie z Kathleen Kennedy na czele.
PS
Zaczepiają mnie ludzie na ulicy i pytają:
HAL 9000, powiedz nam, który z tych nowych filmów jest najlepszy!
Odpowiadam zawsze, że wszystkie są fajne i warto się cieszyć każdym z nich.
Nie jest to żadna ucieczka od odpowiedzi albowiem dla potrzeb statystyk i ku uciesze ograniczonych pseudo-fanów bez problemów mogę wskazać:
SOLO > R1 > TLJ > TFA
PROSTE.
HAL 9000 napisał:
SOLO > R1 > TLJ > TFA
-----------------------
Jest jakieś 99,99% szans, że mój ranking będzie taki sam. Spinoffy są THE BEST (a sequele po prostu trochę gorsze).
A moim zdaniem one wszystkie są bardzo fajne. Po prostu oglądam i się cieszę i ekscytuję, i czasem też wzruszam, i mam dużo przyjemności. Przy Ostatnim Jedi wprawdzie po pierwszym seansie miałam początkowo mętlik w głowie, ale teraz, po paru razach, już nie mam takiego problemu i coraz bardziej mi się ten film podoba. Tak że 👍.
Jakoś tak wyszło, że drugi raz TLJ obejrzałem dopiero w domu, bo z różnych względów nie byłem w stanie iść drugi raz do kina. Czyli zaraz po kupnie blu-raya go obejrzałem, bodaj 26 kwietnia (też już trochę temu, ale nie chciało mi się pisać). I teraz, poza samą opinią o filmie, chciałbym opisać pewne zjawisko.
Z kina wyszedłem generalnie zachwycony, choć też nieco wymęczony, bo to długi film, a przez większość czasu też bardzo intensywny, zwłaszcza w drugiej połowie. Ale podjarka była, największym zgrzytem była dla mnie wtedy latająca Leia i Rose ratująca Finna. Poza tym - miód. Natomiast potem... naczytałem się negatywnych opinii w necie. I, wstyd przyznać, bardzo wpłynęły one na mój odbiór filmu w kolejnych dniach/tygodniach. Nie mówię nawet o hejtach, bo na nie jestem raczej odporny, ale o w miarę wyważonych krytycznych argumentach. Że tempo filmu złe, że za dużo punktów kulminacyjnych w końcówce, że bombowce nieruchawe, że Holdo spier**liła sprawę nie informując o planie, że Poe ma krew swoich ludzi na rękach i nic, że Canto Bight jest niepotrzebne, że Snoke`a mordujo i niczego się nie dowiadujemy, że rodzice Rey, że to, że tamto. Nasiąknąłem tym, wiecie? I potem patrzyłem krzywo na cały film przez kilka miesięcy.
To jest niefajne zjawisko, bo wychodzi na to, że nawet jakieś randomy z internetu mogą łatwo zmienić moje zdanie o filmie. Przynajmniej na jakiś czas.
No ale przyszedł czas na drugi seans i generalnie podjarka wróciła, a przecież byłem już bardziej świadomy i wręcz wypatrywałem tych wszystkich "niedoróbek". I w dużym stopniu mi nie przeszkadzały, albo wręcz się nie zgadzałem, że to wady filmu.
Więc teraz może trochę o tym, co ja właściwie myślę o TLJ. Otóż jest to bardzo dobry film, momentami wręcz elektryzujący. Bardzo działa na emocje, zaskakuje, wizualnie kopie dupę. Prowadzi SW w ciekawym i odważnym kierunku, trzeba otworzyć umysł mocno, ale daje w tym radę.
Największe wady:
- latająca Leia (no żesz kur*a, jakie to jest słabe);
- Rose ratująca Finna (a tak pięknie mógł dopełnić swoją postać, w dodatku ten denny tekst Rose w tej scenie);
- nie czuję skali Galaktyki i skali konfliktu między R i FO;
- dużo elementów scenariusza powstało tylko po to, by mnie, jako widza, zrobić w konia - to trochę sztuczny sposób układania fabuły;
- nie ma Starych Ras™ xD
Reszta jest do łyknięcia/wytłumaczenia i nie przeszkadza mi bardziej, niż niedoróbki Prequeli. Humor jest ok.
Największe zalety:
+ cały wątek Luke`a. Owszem, jako fan Luke`a odkąd skończyłem 6 lat (32 cholerne lata temu!) boli mnie to, że tak się załamał, schował, poddał. Ale też pięknie powrócił. A Hamill zniszczył system tą rolą;
+ rozmowa Luke`a z Yodą. O Jezu, chyba moja ulubiona w całym filmie. Łzy w oczach ewrytajm! Idealny Yoda z TESB, i ten tekst o przekazywaniu porażek oraz o tym, że zadaniem mistrza jest dać się przerosnąć. M-I-A-Z-G-A;
+ Kylo znacząco się poprawił. Interesujący się zrobił, nie powiem. Choć nadal wydaje mi się okropnie zagubiony i nie mam pewności, czy sam wie czego chce. Ale historia stojąca za tym, dlaczego rozpieprzył Akademię jest dobra (różne punkty widzenia jak w Rashomonie!). Aha, absolutnie nie kibicuję żadnemu Reylo, idź mie pan w ch*j z takim szitem. Kylo jest DO ODSZCZAŁU;
+ bitwy. Fajne są. I dużo ich. I widzimy nagle osłony na statkach! Po tylu latach! Wcześniej coś tam kiedyś mignęło na Sokole chyba, a tu nagle widać ocb z tymi osłonami! Szał;
+ Snoke jest przezajebisty. Ten głos, te teksty do Kylo (pojechał po młodym jak po burej suce, niemalże cytując zarzuty, jakie mieli do Bena krytycy po TFA - miód na moje uszy), ta charyzma, ta Moc. Aj waj, jak ja żałuję, że go ubili tak szybko. Choć scena ubicia była fajna;
+ walka naszych młodych gniewnych z Pretorianami. Szkoda, że to jedyny pojedynek na sabery w filmie, ale...
+ Luke na Crait. O, panie. Pożegnanie z Leią, wyjście przed bazę i wszystko co było potem... Kawał zajebiozy. Owszem, ja chciałbym, żeby naklepał ich klasycznie, z saberem w ręku i rozrzucając ich Mocą na wszystkie strony, ale to co zrobił też jest epickie. I robi wrażenie. I znowuż łzy, kiedy się połączył z Mocą;
+ wizualia: poza wspomnianymi bitwami lofciam salę tronową Snoke`a, całe Crait, samobójczy atak Holdo. Ale już Canto Bight mi jakoś w ogóle nie robi;
+ dualizm Mocy w osobach Rey i Kylo. Ta scena, kiedy każde usiłuje przyciągnąć miecz Luke`a... Mrau. W ogóle TLJ ma dla naszego dalszego zrozumienia Mocy chyba największe zasługi od czasu TESB;
+ Finn przestaje uciekać, a BB-8 zaczyna wreszcie coś robić, poza byciem uroczym.
Może dziwicie się, że tak nic nie piszę o Rey, ale w sumie sama w sobie nie była zbyt interesująca w tym filmie. Jedynie jako przeciwwaga dla Kylo. Nie ukrywam, że wolę ją w TFA. Może po prostu nie podoba mi się, że dziewczynka tak ślepo ciśnie w kierunku uratowania Kylo od jego mroku, kiedy 5 minut wcześniej wyzywała go od potworów i takie tam. Ogólnie najlepsza scena z Rey w TLJ to kiedy panna rzuca się na Luke`a i nawet sięga po miecz. Dobry szit.
Całościowo dobry film. Może faktyczne Johnson jeszcze się musi poduczyć, może z tempem ma problemy, może nie wszystko mu wyszło. No i co? Plusy dla mnie przeważają.
Ogólnie TLJ przyrównałbym do... Prequeli. Hehe, już widzę oburzenie niektórych, ale przypominam, że bardzo lubię Prequele. Są to filmy z wieloma znamionami geniuszu, ale ciągnięte w dół przez różne głupoty, niedoróbki i braki warsztatowe Lucasa. I na Epizod VIII patrzę trochę podobnie. Do poziomu Starej Trylogii nie ma (dla mnie) ten film szans dobić, ale nie powinien też być na szarym końcu serii. Na to jest za dobry.
ALE!
Mimo, że Disney się w dużym stopniu zrehabilitował za TFA w moich oczach, to jednak muszę powiedzieć jedno: Sequele, jak na razie, to nie całkiem są "moje" Gwiezdne Wojny. Niby to ta sama Galaktyka, niby to samo uniwersum, ale nie do końca to czuję i jestem nieco wyalienowany, oglądając te filmy. Coś jest... inne. Ale kompletnie nie mam tego problemu przy Rogue One czy trailerach Solo, więc na ten moment "moje" nowe Star Warsy to Spin-offy. Dlatego to na Solo czekam z zapartym tchem, podobnie jak na film o Kenobim, natomiast Epizod IX traktuję głównie z ostrożną ciekawością. Być może z czasem się do Sequeli przyzwyczaję i nie będą już dla mnie "obce", ale na razie mam przy nich dysonans większy, niż miałem oglądając pierwszy raz Prequele (też przecież bardzo różniące się od OT). Zobaczymy!
Na koniec powiem, że smutno mi, iż taka fala hejtu i krytyki przewaliła się przez internet, fandomy, dyskusje itp. po TLJ. Fandom... ucierpiał. Ludzie jednak nie potrafią się razem bawić, co nie?
Ja na swój egzemplarz na Blu-Ray jeszcze czekam, może sprawię sobie na urodziny;p
W każdym razie u mnie występuje podobna podjarka TLJ
Wiem że film ma wiele niedoróbek i nie wszystko mi się w nim podoba, ale EMOCJE jakie on we mnie wyzwala są po prostu nie do opisania... Od lat nie spędziłem seansu w kinie na krawędzi fotela zapatrzony w ekran i czekający co się dalej wydarzy...
Czułem się jak w 1999 gdy jako dziecko po raz pierwszy oglądałem Gwiezdne Wojny
I jeśli mam czegokolwiek żałować w TLJ, to tego że przy tych wszystkich odważnych ruchach nie zdecydowano się pójść na całość i Rey nie dołączyła do Kylo. Wtedy dla mnie byłoby to tak EPICKIE że zbliżałoby się to do poziomu TESB
Budziol napisał:
I jeśli mam czegokolwiek żałować w TLJ, to tego że przy tych wszystkich odważnych ruchach nie zdecydowano się pójść na całość i Rey nie dołączyła do Kylo. Wtedy dla mnie byłoby to tak EPICKIE że zbliżałoby się to do poziomu TESB
-----------------------
No ale wtedy wypadałoby nie zabijac Luke`a, nie? No bo co ten biedny Rezistęs narobiłby przeciwko Rey i Kylo bez potężnego Force-usera? Przecież Lei nie ma co liczyć... Choć latać umie, skubana.
No i ten dualizm światło/mrok by się poszedł kochać, jakby Rey i Kylo stanęli po tej samej stronie. Nie, panie.
Luke zjednoczył się z Mocą po "kłótni" Reylo więc wtedy teoretycznie mógłby przeżyć...
A zresztą nawet gdyby zginął Rezistęs miało jeszcze tego chłopaka z miotłą i pierścieniem z płatków od Rose. Chłystek do Ep. IX by podrósł i dosłownie pozamiatał FO;p
Dualizm światło/mrok poszedłby się kochać ale za to mielibyśmy całą masę nowych, nieeksplorowanych do tej pory w SW możliwości
Zapytałbym o rozwinięcie latającej Lei, także w związku ze swoimi niedawnymi rozważaniami na Blogowisku
Jeśli jest jakaś fajna dyskusja z Leią w kosmosie, to mogłem ją przegapić. Twojego bloga poszukam, ale póki co:
1. Scena jest źle zrobiona, nieprzekonująca, sztuczna i kiczowata.
2. Z Bloodline`a wynika, że Leia nie była szkolona przez Luke`a. Czyli to było instynktowne użycie Mocy, wywołane podbramkową sytuacją. No fajnie. Ale czy nie lepiej było gdzieś rzucić małą wzmiankę, która by to tłumaczyła i sprawiła, że cała scena nie wydawałaby się tak bardzo z dupy?
3. Ogólnie mam dość już "instynktownego użycia Mocy" w Sequelach, bo Rey to prawie nic innego nie robi. Tęsknię za postaciami, które ktoś może kiedyś choć trochę szkolił? Pliz?
4. Z faktu użycia w tym jednym wypadku Mocy przez Leię nie wynika już później nic. Poza tym ofkors, że ona żyje. Ale nie używa już niczego kompletnie. To po cholerę zawracać tym widzowi głowę? Chyba, że to podbudowa pod Ep.IX była, ale wtedy, po śmierci Carrie, chyba bym to wywalił z filmu na miejscu twórców.
No nie podoba mi się, co poradzę.
Fajna dyskusja jeszcze chyba nie zdążyła być
1. http://www.star-wars.pl/Forum/Temat/22144#722922
2,3. Rozumiem. Mnie nie przeszkadza.
4. No więc ja mam wrażenie, że większość jej zachowań w tym Epizodzie sugeruje dyskretne używanie Mocy. I oczywiście, że to było przygotowanie do E9, w którym byłaby królową.
No właśnie, stare rasy [TM], co szkodzilo gdzieś na kilka sekund jakąś twileczke, no komu by to przeszkadzało.
Ja też jestem na "nie" dla Reylo, aczkolwiek fanki reylo bywają urocze i przekonywujace
Miała być długa i rozwlekła recenzja. Ale dwa razy skasowałem po parę stron tekstu i zaczynałem od nowa, bo to nie miało sensu.
W kinie film oglądało się w porządku. Było dużo akcji, bardziej charakterystyczne lokacje niż w E7 i fajny zwrot akcji ze zdradą DJ`a. Nadal niestety bolała nijakość prawie wszystkich postaci (poza Lukiem i DJem). A poza tym zwyczajnie wolałem wersję wydarzeń ze starego kanonu, gdzie bohaterowie OT nimi pozostawali, a ich potomkowie mierzyli się z zupełnie nowym zagrożeniem w NEJ. Chociaż to ostatnie oczywiście nic nie mówi o jakości samego filmu.
Ale to wszystko już inni napisali lepiej ode mnie. Jednak u mnie najważniejsze jest to, że ze Star Wars jest jak z zupą mistrza Zao. SW w sumie się nie zmieniło. Za to niestety zmieniłem się ja. Nawiązanie niektórzy zrozumieją. I nic więcej nie trzeba dodawać.
Lol, chyba dopiero 3 raz oglądałem TLJ. Jak sobie kalkuluje to po prostu byłem 2 razy w kinie i tyle. Tak czy inaczej..
Przez pierwszą połowę miałem ułożoną w głowie rozkminę "Nie no, jednak chyba wolę TFA". Ale potem się zaczęła scena walki w sali tronowej Snoke`a, manewr Holdo, atak na Crait i absolutnie epickie wejście Luke`a. No nie mogę nie lubić TLJ. TFA jest równiejsze, płynniejsze, filmowo bardziej ogarnięte, ale nie wzbudza we mnie takich emocji jak TLJ. Pomimo tego, że humor momentami mnie drażni i czasem film się trochę rozjeżdża to po prostu TLJ ogląda mi się świetnie. I zaraz po końcowej scenie przypomniało mi się jak wiele różnego rodzaju przemyśleń pojawia się w mojej głowie po tym filmie.
TLJ jest spoko. To jest mój Luke, Kylo jest ultra ciekawą postacią i nie mogę się doczekać co dalej. Tyle w temacie.
Aż mnie kusi żeby "to jest mój Luke" wrzucić sobie do sygnaturki
Wiem, że ostatni post należy do mnie, ale nie mogę się oprzeć, żeby dorzucić jeszcze parę rozkmin na temat TLJ po wczorajszym spontanicznym seansie. Puściłem sobie, żeby leciało w tle, leciało w czasie grania w Carcassonne, przygotowywania kolacji i ogólnego mulenia. I mam parę wniosków:
1. Niezależnie ile razy patrzę na ten film to mam niesmak w ustach na scenie z "Do you hear me? I hear you". Dla mnie to jest po prostu zupełnie nietrafiony humor i zbyt przeciągnięty w czasie.
2. Pojedynek Poe Dameron vs Fulminatrix jest fajny
3. Rose na początku jest spoko prowadzona, od Canto Bight zupełnie tracę zainteresowanie tą postacią
4. Canto Bight w ogóle nie oglądałem, podczas premiery podobał mi się ten fragment, teraz już zupełnie mam go gdzieś
5. Wstęp z Holdo wygłaszającą przemówienie jest badziewnie sztuczny
6. Potem, od przebudzenia się Lei, Holdo i jej manewr na plus
7. Humor podczas pobytu Rey na Ahch-To mi się podoba, z zielonym mlekiem nie mam problemu
8. Wyrzucenie miecza jest fajne w założeniu, miało zaskoczyć i zaskoczyło podczas premiery, ale uważam, że jest słabo zrealizowane pod kątem dźwięku i pracy kamery
9. Forcebond Rey i Kylo to momenty kiedy przestawałem grać i patrzyłem się z zainteresowaniem w ekran
10. Podobnie zresztą walka w sali tronowej
11. Gorzej z samą salą tronową, nie przemawia do mnie ta czerwona tkanina w tle
12. Porgi i liski są spoko, ale liski bardziej
13. Gdyby nie scena Finna i Rose to powiedziałbym, że uwielbiam całą końcówkę na Crait
14. Walka Kylo i Luke`a to jeden z moich ulubionych momentów w historii SW. Mówcie co chcecie ale dla mnie Luke w tej "walce" to jest kozak i żadne wymiatanie mieczem świetlnym by mi tego nie zastąpiło, to jest dla mnie Mistrz Jedi w najlepszym wydaniu
15. Podtrzymuję, że Kylo to najoryginalniejszy element sequeli i Driver gra go świetnie
16. Żona oderwała się od innych czynności życia codziennego tylko podczas pojawienia się lisków i walki Luke`a z Kylo na Crait z tekstem "Ale Luke jest tutaj kozakiem"
7. Z wyrzuceniem miecza to do dzisiaj mam bół zatokowy . Wszyscy pamiętamy końcową scenę TFA na Ahch-To, emocjonalnie świetnie zagraną przez Marka i Daisy. Skoro więc poświęcono te całe 2 minuty na to, by pokazać wzruszenie i cierpienie na twarzy Luke`a, to "nie przyjęcie" przez Skywalkera miecza powinno zostać pociągnięte przez Riana dalej. Ta przedłużona scena miała potencjał na to, by być jedną z najbardziej dramatycznych i zapamiętanych w całej sadze. Przecież można było dodać jakiś mocny dialog, i poprzez emocje Luke`a pokazać jego wewnętrzną walkę. Coś w ten deseń, jak przy "drugiej lekcji" Rey, i gdy Luke mówi :
- https://youtu.be/yepMuMoAKpA?t=121
z tak gorzką ironią o sobie. To było świetne, i to by było świetne w scenie z mieczem. Zmarnowany potencjał na mocną scenę, a szkoda. Samo wyrzucenie miecza jakoś do mnie nie trafia.
9. Forcebondy Rey i Kylo to w ogóle jedna z najlepszych rzeczy w całej filmowej sadze. Pewnie podpatrzyli to w Kotorach - #zrzynka
13. Finn i Rose psują niestety sceny na Krait.
14. Scena Kylo i Luke`a jest świetna, dialogowo mistrzoska, tylko ten unik "Neo-Matrix" Luke`a w walce psuje trochę całość. Ale to takie tam czepianie. Szczena mi opadła, gdy okazało się, że to projekcja Luke`a, a nie sam "him-self". Tu przyznam, że Rian bardzo mnie zaskoczył na plus, i ma u mnie szacun za ten pomysł.
15. Kylo i Rey to najlepsze co nowe SW dały fanom. Ich dialogi w force-bondach, to jak zagrali i jak to pokazali, to klasa sama w sobie. Daisy lepiej wypadła w TFA, ale to dlatego, że tam miała lepiej napisaną rolę. Adam Driver jest świetnym aktorem i to udowadnia przez cały czas, i nie tylko starwarsowo. Zresztą, od początku to pisałem, pomysł na takiego "złego" świetny. Żadnej kalki, zrzynki itp. To się chwali.
16. Żony wiedzą lepiej. Zawsze
Mnie humor w obu sequelach się nie podoba. Już, gdy pierwszy raz oglądałam TFA miałam wrażenie, że nie pasuje do Star Wars.
Forcebondy Rey i Kylo uważam za najlepszy element tego filmu.
Pojedynek Luke`a z Kylo też mi się bardzo podobał.
Manewr Holdo już nie bardzo. W sumie to zamiast niej mógł tam zostać jakiś droid.
I nie mogę zrozumieć co tak bardzo większości fanów nie podoba się w Rose.
Według mnie najgorsza w tym filmie była scena z latającą Leią.
Ogólnie nie uważam TLJ za najlepszą część Star Wars, ale też nie za najgorszą.
Dobra, wybaczam ci lubienie Rebels.
W ogóle gdy patrzę na sequele, zwłaszcza TLJ, to brakuje mi ujęć które byłyby tylko dlatego, że są cudowne: binary sunset, panorama Coruscant, przegląd kantyny Mos Eisley...
Tak sobie myślę o TLJ i bardzo już chcę TROS, żebym mógł ocenić prawdziwą siłę TLJ. Rian podjął bardzo odważne kroki w tym filmie i teraz, zupełnie niezależnie od niego, dowiemy się czy miały one sens z perspektywy całości historii.
Nie znam leaków. Nie bazuję na niczym konkretnym, po prostu trochę hipotetyzuję.
Dla mnie podstawowa kwestia to śmierć Snoke`a. Odważna decyzja Riana i pamiętam, że bardzo dużo myślałem na ten temat po premierze. Czy ożyje? Czy jego śmierć okaże się zamierzona? I żeby dobrze oceniać tą decyzję, właśnie to musi się stać. Jego śmierć musi być jakoś wyjaśniona w TROS. Musi okazać się, że to wszystko zostało ukartowane, jest częścią większego planu.
Druga kwestia to Luke. Tutaj BARDZO chciałbym, żeby TROS trochę wyjaśnił zdradę Bena, jej przyczyny/konsekwencje. Choćby w krótkim flashbacku. Po prostu mam wrażenie, że brakuje tu jakiejś cegiełki, żeby to w pełni zaakceptować i zrozumieć. Postać Luke`a w TLJ to dla mnie jeden z najfajniejszych elementów, ale chciałbym żeby jeszcze rozwiniętą ten temat.
Rey Nobody. Jest czy nie jest kimś? To się okaże. Ale tutaj akurat mi wszystko jedno. Może pozostać nikim, a może się okazać "kimś". Dla mnie od początku Kylo mógł kłamać albo posiadać zmanipulowane informacje. I niezależnie od sytuacji, chciałbym, żeby to wyjaśniono.
Natomiast nic w TROS nie zmieni tego, że niektóre żarty w TLJ były po prostu słabe bądź źle zrealizowane. Aczkolwiek żarty z Rey z Jakku albo łodygą podczas treningu śmieszą mnie za każdym razem.
Mam też poczucie, że TLJ w przyszłości będzie oceniane lepiej niż TFA. Trochę jak z TESB w czasach jego powstawania. Nie musi tak być, ale mam takie przeczucie. Fyling. Coś jest w TLJ co czyni ten film niebłahym, nieoczywistym i wydaje mi się, że to zaleta.
Ekhmm ... spoko, nie spoileruję likami, więc będzie bezpiecznie .
Rajan zaszalał, i stąd zamieszanie. Nie tego część fanów się spodziewała, i nie mam tu na myśli fanowskie oczekiwania vs fakty, tylko inne podejście, i dlatego te kontrowersje. Czy Snoke ożyje ? ... moje zdanie w temacie jest takie - nie ożywa, to co martwe. Tyle.
Maul był martwy ?, no był. Sidious był martwy ?, no był. A Malgus był martwy ?, też był. Więc tak powinno pozostać. Jeśli zmienia się to, co oczywiste, to później mamy to co mamy. I w TROS`ie mamy to co mamy. A powinno być inaczej.
Luke. Tak, ja tak samo liczyłem, na co Ty liczyłeś, ale się przeliczyliśmy . Szkoda, bo chyba wszyscy na to samo liczyli w TLJ
Rey. Kompletnie mi nie przeszkadza, że mogłaby być "nobody". Przeszkadza mi to, co teoretycznie może mieć miejsce, i obawy mam tu uzasadnione. Ale poczekajmy, obym się mylił.
Obejrzałem niedawno i TFA i TLJ. I nic się u mnie nie zmieniło. Abrams wie, jak to pokazać, i jestem pewien, że TROS będzie wizualnie świetny. Klimatem też. Choć oddam Rajanowi, że sceny z Luke`iem są świetne.
Rian podjął kilka odważnych decyzji, ale przed najważniejszą stchórzył, i koniec końców wszystko wróciło do początku i jego film równie dobrze mógłby nie istnieć;p
Śmierć Snoke`a nie musi być wyjaśniona w TROS z tego samego powodu dla którego można było Snoke`a ubić w TLJ - Snoke to nic nieznacząca popierdółka w porównaniu do Vadera czy Palpatine`a. Może i jest potężny przy Kylo czy Rey, ale kiedy Sithowie byli u władzy to siedział cicho jak mysz pod miotłą.
"Zdrada" Bena została przecież wystarczająco wyjaśniona w TLJ. To nie Ben zdradził, a Luke mając chwilę słabości. Ben odebrał to tak, jak odebrałby to prawie każdy normalny człowiek, a potem mógł uciekać tylko do FO... Zresztą: https://rebe1scum.com/2019/12/12/komiks-star-wars-ujawnia-jedi-ktorzy-przezyli-zniszczenie-swiatyni-lukea-skywalkera/
Rey nobody to nic szokującego. Poza Skywalkerami każdy wielki Mistrz Jedi - Windu, Kenobi byli kiedyś dziećmi nikogo;p
Tak, Rianowi brak wyczucia niektórych rzeczy. Ale w ogólnym rozrachunku to jego humor to chyba i tak to oczko wyżej niż George Lucas ;p
-Ben odebrał to tak, jak odebrałby to prawie każdy normalny człowiek, a potem mógł uciekać tylko do FO...
Otóż to, normalny człowiek powyrzynałby też swoich kolegów ze szkoły a potem został emo złolem. A uciekać to chyba mógł tylko przed samym sobą...
Tak, normalny człowiek widząc kogoś w środku nocy z włączonym mieczem przygotowanym do zadania ciosu podejrzewałby że ta osoba chce go zabić ;p
Nie przypominam sobie by w jakimkolwiek źródle Ben poszedł potem mordować swoich kolegów ze szkoły "bo tak"... Widzę że nie zadałeś sobie trudu i nawet nie kliknąłeś w link, ale tam jest fragment kanonicznego komiksu opisującego to co samemu można było wywnioskować z TLJ - Ben niszczy akademię Luke`a i chce odejść mówiąc pozostałym uczniom by zrobili to samo. Oni jednak nie wierząc że Mistrz Jedi Luke Skywalker - Legenda mógł próbować zabić Bena we śnie postanowili zatrzymać go siłą. Młody Solo był przez to "spalony" w Nowej Republice czy w swojej rodzinie, pójście do Snoke`a ma w tych okolicznościach sens...
Zapomniałeś tyle, że przedstawiono nam kilka różnych wersji tej samej sceny w TLJ. I finalna dużo rozmywa się z tym, jak opisał ją Kylo. Bardzo ciekawe postrzeganie "co normalna osoba podejrzewałaby..."
Komiksy mam dupie. Rzekomo sprawa została "wystarczająco wyjaśniona w TLJ", a może jednak nie?
Tak, przedstawiono 3 wersje:
- kłamliwa wersja Luke`a zwalająca się całą winę na Bena
- prawdziwa wersja przedstawiona przez Luke`a
- zniekształcona wersja czyli to jak zostało to odebrane przez Bena
Dalej będę bronił tego że każda normalna osoba odebrałaby to jak Ben;p Był środek nocy, wtedy nie myśli się trzeźwo;p Ot, choćby tutaj masz starwarsowy dowód:
https://www.youtube.com/watch?v=pAS7uAfJIR4 ;p
Sprawa została wystarczająco wyjaśniona w TLJ (były dyskusje na Forum praktycznie od razu po premierze), po prostu niektórzy nie rozumieją oczywistej oczywistości i trzeba do nich łopatologicznie i pismem obrazkowym ;p
Ale to dalej sobie gdybasz, a nie argumentujesz merytorycznie, podając idiotyczny przykład z ekwiwalentem w rzeczywistości. Z facetem, który włącza nieszkodliwą latarkę w pomieszczeniu kompletnie odciętym od światła. W porównaniu z tym w domku Kylo było aż za widno. https://www.youtube.com/watch?v=Td4AQZMTkTQ Druga sprawa to zwidy. W interpretacji Kylo zaraz po wybudzeniu Luke trzyma w obu łapach miech świetlny po czym przybiera postawę ofensywną zamachując się na niego, w rzeczywistości zaś stał sobie zupełnie bez ruchu w mieczem trzymanym luzem w prawej dłoni. W obu wersjach (tych z szerszej perspektywy) zawsze pokazuje nam się moment przebudzenia i kilka chwil kiedy Ben może spokojnie ogarnąć co tu się odjaniepawla. Tak że tak. Albo scenarzysta spał albo mamy tu halucynacje.
"Oczywiste oczywistości" są dobre dla świeżaków
disclaimer napisał:
Druga sprawa to zwidy. W interpretacji Kylo zaraz po wybudzeniu Luke trzyma w obu łapach miech świetlny po czym przybiera postawę ofensywną zamachując się na niego, w rzeczywistości zaś stał sobie zupełnie bez ruchu w mieczem trzymanym luzem w prawej dłoni. W obu wersjach (tych z szerszej perspektywy) zawsze pokazuje nam się moment przebudzenia i kilka chwil kiedy Ben może spokojnie ogarnąć co tu się odjaniepawla. Tak że tak. Albo scenarzysta spał albo mamy tu halucynacje.
-----------------------
Ale dla Kylo to nie to samo, co dla nas - film, który możemy sobie odtworzyć i powtarzać, oglądając wciąż to samo.
Pozwolę sobie posłużyć się cytatem:
"Wspomnienia nie mogą pozostać niezmienione. Że za każdym kolejnym ich odtworzeniem coś dodajemy, coś odejmujemy, zmieniamy; że wspominamy zawsze w kontekście i to się osadza, wspomnienie nie jest kompletne, potrzebuje dopełnień, ale właśnie pamięć nie odróżnia, co dopełnienie, co oryginał, w efekcie pamięta się już wspomnienia wspomnień."
Jacek Dukaj "Czarne oceany"
Oczywiście nie jest to subiektywna wizja Dukaja, tylko pogląd specjalistów.
Wujek wpakował się do sypialni siostrzeńca w środku nocy, na dodatek z mieczem w gotowości bojowej. Czego tu nie rozumieć? Co za znaczenie ma dla kontekstu, że on tylko sobie "niegroźne trzymał mieczyk"
Reakcja (jak i interpretacja całej sytuacji) wybudzonego ze snu Benka w tym przypadku jak najbardziej zrozumiała i prawidłowa.
W gotowości bojowej sobie był w tych halunach Benia. W rzeczywistej scenie to nawet defensywa nie była.
A jakiekolwiek dalsze interpretacje tej sceny dowodzić mogą tylko, że to były haluny. Sorry bro. Różnice zbyt kolosalne.
Z perspektywy śpiącego i dopiero co przebudzonego nastolatka wyglądało to jednak inaczej, niż kogoś kto ogląda to z boku, wygodnego fotela z colą i popcornem w ręku.
Taka niby zabawna, a analogiczna historia, jak we wrześniu 1939 nad Londynem doszło do starcia Hurricanow ze Spitfirami (były ofiary), i każda ze stron była przekonana że odpiera niemiecki nalot na Londyn. A przecież patrząc z boku wszystko było oczywiste.
Wg niby oficjalnych źródeł on tam już dawno nie jest nastolatkiem.
Porównania nawet nie skomentuję, bo z dupy. Nevertheless TLJ nie stawia przecież widza w pozycji bezdomnego zbierającego śmieci, który akurat był świadkiem draki, tylko ukazuje perspektywę dwóch naczelnych postaci w tym wydarzeniu, tak że bardziej dobitniej i subiektywniej się nie da. Pierwsze to Luke mylący tropy, bo chciał mieć spokój. Drugie - Ben pokazujący rzeczy które nigdy się nie odbyły (manipulacja Rey i zwalenie winy na Luke`a). Trzecie - jak to była naprawdę.
Są tacy których nie da się przekonać "że białe jest białe, a czarne jest czarne";p
Widocznie dla niektórych wujek wchodzący w środku nocy do sypialni z rozpalonym mieczem to coś normalnego;p
Tak samo pewnie skazałby na dożywocie wszystkich policjantów którzy kiedykolwiek zastrzelili jakiegoś podejrzanego z "przedmiotem przypominającym broń" bo przecież gdyby się odpowiednio długo zastanowili i przyjrzeli to pewnie mogliby dostrzec czy broń była prawdziwa i czy podejrzany miał zamiar jej użyć czy nie...
No cudownie siebie opisałeś. Buziaczki :*
Matko bosko, trąby jerychońskie, Budziol, obudź się. Miecze świetlne... nie istnieją! Może w tym świecie bym się zdziwił, gdyby wujek odwiedził mnie z mieczem, w SW one są na porządku dziennym. Dla jednych to będzie po prostu wujek z mieczem, dla innych pretekst do zarżnięcia wujka i kolegów ze szkoły i spiknięcie się z systemem totalitarnym. Who knows, czarne-białe
Straw-maństwo klasycznie olewam.
W każdym świecie wujek odwiedzający Cię w środku nocy w sypialni jest czymś nienormalnym. Niezależnie czy ma miecz, czy nie. I naturalną reakcją jest panika i chęć obrony.
Nienormalnym jest, gdy ktoś uważa nocną wizytę wujka w sypialni i ewentualną radość/zaciekawienie z niej siostrzeńca za normalne, w każdym ze światów.
No to w ciekawych światach żyjesz, ciekawy zasób danych posiadasz, i ciekawy ciąg przyczynowo skutkowy z niego wysnuwasz. Z DUPY
Załóżmy, że nachodzi cię wujek w nocy, zapala latarkę bo ciemno jak w dupie u [ocenzurowane przez rasizm] z zamiarem zapytania gdzie schowałeś wczorajsze browary (bo go suszy). W normalnym świecie odpier*alasz karate kida, zabijasz go "w panice", a potem kilka lat później objaśniasz pannie ze złomowiska, że to jego wina że "jestę jaki jestę"?
Tak tak, a hitlerjugend to byli tacy skauci, jak powiedział niemiecki biznesmen do taksówkarza w pewnym starym polskim serialu
Hitlerjugend z niczego to taki rezultat scenopisarstwa z pewnego kosmicznego fantasy z 2017. Chyba Mark Hamill tam kiedyś grał, no wiesz, ten od Jokera.
A co do tego linku - tam masz przedstawioną sytuację tuż po zniszczeniu. Wstrzemięźliwość przed łyknięciem tej taniej historyjki Kylo była jak najbardziej wskazana, opowiada on o swoich czynach w megalomańskim tonie, kręci nie tłumacząc co się stało z pozostałymi studentami. Wina leży po jego stronie.
Fakt, skromny to on tam nie jest;p
Ale najłatwiej widzieć wszystko jako czarne lub białe i całą winę zwalić na tego co ubiera się na czarno, ma czerwony miecz i należy do opisanego w napisach początkowych jako złowrogi FO ;p
Ci Jedi z mieczami we wszystkich kolorach tęczy są przecież zawsze nieskazitelni, a odpalanie mieczy jako pierwsi tak zgodne z "Jedi używa Mocy do obrony, nigdy do ataku" ;p
W filmie Luke odpala miecz świetlny i to tyle. Nikogo nie atakuje
Atak to najlepsza obrona czego tu nie rozumieć
Owszem ,masz rację, że każdy normalny człowiek budząc się w środku nocy i widząc nad sobą wujka z błyskiem w oku i siekierą w garści, pierdzielnąłby lamką nocną i uciekł z wrzaskiem, ale ochłonąwszy z pewnością uznałby, że ów krewny przesadził z subtancjami zmieniającymi świadomość, albo już najwyższa pora udać się z biedakiem do psychiatry. Uciekłby do rodziny, przyjaciół lub najbliższych sąsiadów po pomoc, robiąc larum że wujkowi odwaliło dokumentnie. Czegoś takiego w TLJ nie ma; Ben rozwala ze strachu sufit nad Lukiem i ucieka do Snoka, bez zadawania żadnych pytań. Luke napada na dzieciaka w betach, bo ma pijacką wizję. Leia dostaje ataku "przebudzenia mocy", ale summa summarum nie miało to związku z synem, więc nie wiadomo dlaczego. Jak na mój gust, to ta nowogwiezdnowojenna psychologia posypie się jak domek z kart, jeśli TROS nie wyjaśni poczynań bochaterów z TLJ. Jak na razie, wszystko zasadza się na tym, że prequele są "be", a OT to i tak stary rupieć, którego nikomu się już nie chce oglądać.
Cieszę się że rozumiesz przynajmniej pierwszą część
Teraz co do drugiej:
Zgadzam się z Tobą całkowicie że normalnie po prostu uciekłoby się do rodziny po pomoc robiąc larum że wujkowi coś odwaliło. Sytuacja Bena Solo nie była jednak do końca normalna - pomijasz bardzo ważną rzecz, wspomnianą i w TFA i w TLJ i dla mnie osobiście jasną od samego początku. Mianowicie z obu filmów (a źródła okołofilmowe rozwijają to jeszcze bardziej) dowiadujemy się dwóch, bardzo istotnych rzeczy:
1. Luke Skywalker ma status Żywej Legendy, a historia o tym jak nawrócił największego znanego galaktyce złola - Vadera, zna prawie każdy
2. Snoke interesował się młodym Solo praktycznie od samego początku, chciał go skusić ku Ciemnej Stronie, a Leia widząc jak wiele jest w Benie z dziadka bała się że nie zdoła go przed tym ochronić, ba, że już może nawet jest za późno i dlatego wysłała go do akademii Luke`a
I teraz mamy słowo przeciwko słowu - z tym że z jednej strony słowo uznanego za prawie świętego Luke`a, a z drugiej młodzieńca sprawiającego pewne problemy wychowawcze którym od dawna "szatan" się interesuje;p
Zalinkowany wyżej komiks łopatologicznie pokazuje komu przeciętny zjadacz chleba wierzył - Ben zniszczył akademię i chciał odejść, innym uczniom radząc to samo, ale został przez nich zatrzymany siłą bo nie uwierzyli mu że Mistrz Luke mógłby próbować zrobić coś tak strasznego... Podsumowując ja się wcale nie dziwię że Ben uciekł do FO które delikatnie mówiąc za Luke`iem nie przepadało, a nie wrócił do rodziny w Nowej Republice.
Lord Budziol napisał:
Tak, Rianowi brak wyczucia niektórych rzeczy. Ale w ogólnym rozrachunku to jego humor to chyba i tak to oczko wyżej niż George Lucas ;p
-----------------------
Śmiała teza Nie żeby GL nie miał wpadek, ale miały one miejsce przede wszystkim w PT z Gunganami lub droidami, a Rian w jednym filmie sumarycznie je chyba przebił Moim zdaniem to właśnie humor jest jednym z najsłabszych elementów TLJ (nie przeszkadza mi np. ubicie Snoke`a), kilka udanych żartów tego nie zmieni.
Rian zepsuł jeden film, George trzy;p
W TLJ wiele było nietrafionych i/lub mało starwarosowych żartów, ale przynajmniej nie było wdeptywania w poodoo, fart-joke`ów, Jar Jara czy właśnie wielu droidów
Od kiedy te momenty są traktowane w kategorii żartów?
Patrząc w ten sposób możnaby rzec, że Rian zepsuł swoimi żartami 100% filmów, które stworzył, a George "zaledwie" 50%
Ok, niech będzie ;p GL przypisałbym jednak 75% bo TESB to Kershner, a ROTJ Marquand
Z tym Marquandem to już było bardziej 50%-50%. Marquand dostał angaż, po to by nie odchodzić za bardzo od tego, czego oczekiwał Lucas, a jednocześnie, by robił to czego GL nie lubi - prowadzić aktorów choćby. Podobnie było z Anthonym Hemingwayem i "Eskadrą Czerwone Ogony". Tyle, że tam Hemingway sobie nie poradził, za to części Lucasa widać i jak jest w swoim żywiole to wciąż zachwyca.
Druga sprawa, że Marquand miał niewielki wpływ na scenariusz. W przypadku TESB to też w większym dziele dzieło Kasdana, niż Kershnera. Kersh potrafił to poprowadzić i dodać coś od siebie i za to mu chwała.
Mossar napisał:
Mam też poczucie, że TLJ w przyszłości będzie oceniane lepiej niż TFA. Trochę jak z TESB w czasach jego powstawania.
-----------------------
Tu chyba warto jednak poszukać co z TESB niby było nie tak i jak to długo trwało. Cześć krytyki dotyczyła np. zachowania Yody, inna zakończenia, które było złe i wymagało czekania 3 lata na wyjaśnienia. To była śmiała decyzja - ale powiedzmy sobie wprost bardziej Lucasa niż Kershnera. Były też głosy, że to dalej za bardzo baśń itp. Natomiast wbrew temu co głosi kłamca RJ TESB nigdy nie wywołało krytyki i oburzenia w takiej ilości jak TLJ. Więcej ludzie wściekali się o Ewoki w ROTJ niż irytowali na TESB. A dopiero TPM naprawdę spolaryzowało fanów.
W przypadku TESB głosy krytyki często umilkły bardzo szybko, jeszcze przed premierą ROTJ, potem znikły. Może nie do końca, bo zawsze są ludzie, którym coś się nie podoba, jeden z moich znajomych uznał, że to najsłabszy film z trylogii, bo poza bitwą na początku i walką na koniec niewiele się dzieje.
W przypadku TLJ wiele okaże się za tydzień, na ile będzie to istotny film sagi, a na ile - jak pisze Lord Budziol - niepotrzebny. Ale o tym zdecyduje kierunek TROS.
Po TROS i TFA przyszła kolej na TLJ, dawno tego filmu nie oglądałem, coś zaraz po premierze na BD i UHD, to zdaje się był pierwszy film SW w wersji 4K i spore rozczarowanie zwłaszcza brakiem czerni, która w filmach gdzie przynajmniej część akcji dzieje się kosmosie powinna być bez zarzutu.
Jak to wypadło po przerwie?
Słabo, słabo na tle pozostałych epizodów i innych topowych filmów UHD, a jednak Star Wars to powinna być światowa czołówka itd. Byłem gotowy napisać że nie ma sensu kupować płyty 4K z tym filmem, ale zaraz po seansie wrzuciłem na chwilę zwykłą płytę BD i zrobiło się szaro, buro i ponuro, więc jednak jest sens, zwłaszcza jak ktoś lubi ten film.
U mnie jednak nastąpiła zmiana i TLJ ląduje na ostatnim miejscu w rankingu filmów SW Disneya:
SOLO>R1>TROS>TFA>TLJ
Najchętniej zrobiłbym mix TFA i TLJ, pierwszą połowę TFA zmontował z najlepszymi momentami TLJ (Crait, kryształowe liski itp.)
No nic, na deser zostawiłem sobie najlepsze kąski: SOLO i R1
Aki-Aki
Nie polemizując ani odrobiny z Twoją kolejnością (wiadomo, że każdy ma swoją) - rozumiem że skupiasz na aspektach stricte techniczno-wizualnych?
I tak, i nie, bo o ile HDR w TFA pozwolił mi zapomnieć o pewnych niedoskonałościach i znacząco podniósł wrażenia z seansu sprawiając wiele przyjemności, tak nie wiem czy TLJ można było uratować świetnym wydaniem 4K. Nie wiem. Faktem jest, że ten film się dla mnie zestarzał i przestał działać. Pamiętam doskonale jak wracałem do domu po pierwszym seansie, mocno zaskoczony, wręcz zszokowany tym co zobaczyłem, ale zawsze uważałem to za plus i broniłem tego filmu. Dzisiaj już mnie nie szokuje tylko nudzi i mam najmniejszą ochotę do niego wracać, a to nie dobrze. To źle świadczy o tym filmie. Nadal są rzeczy, które mi się bardzo podobają.
Atak bombowców - czuć że były wzorowane na fregatach Nebulon-B, a to dobry wzorzec, bardzo pożądany.
Atak Holdo - piękna scena.
Leia i Moc w kosmosie - czekałem na to.
Crait i kryształowe liski + porgi.
Rey i Kylo kontra homary Snoke`a - dobra choreografia.
Luke i Kudłacz oraz spotkanie z R2-D2 po latach, gdy odtworzony zostaje komunikat dla Kenobiego.
Luke i Leia oraz Luke kontra Kylo - w znacznej części, bo czy musiał umrzeć?
No właśnie, Luke jest spoko, ale mam niedosyt i nie widzę tu argumentów dlaczego tak się to zakończyło.
Śmierć Hana można wytłumaczyć względami finansowymi, że Harrison był za drogi, ale Mark? Szkoda, szkoda.
Jednym z moich argumentów za wyższością TLJ nad TFA, była wyrównana jakość miejscówek, nie było takiego paździerza który znienacka serwował Abrams, jednak te miejscówki są mało atrakcyjne i jest ich za mało jak na SW, bo co my tu mamy?
Kilka sekund D`Qar (bleee, na szczęście zniszczona została baza), Ahch-To (spoko, ale to nie jest miejsce na pół filmu), Crait i Canto Bight, które wygląda blado, zwłaszcza że w kasynie obowiązują stroje wieczorowe rodem z planety Ziemia czyli dominuje czarny kolor jak na pogrzebach, więc to jak stypa po Star Wars
https://dailyholonet.com/wp-content/uploads/2018/07/cantobight_aliens_1.jpg
Nie mam nic przeciwko temu żeby to był poważny, mroczny i ponury film, ale tak nie jest, od samego początku mamy jakieś żarty i igranie z widzem, tego jest za dużo i to psuje klimat całości. Trzy sceny mnie niezmiennie bawią - jak porgi znalazły miecz Luke`a, pierwsza lekcja Rey, gdy wyciąga rękę i czuje Moc oraz jak przecina mieczem głaz.
Natomiast rozmowy Poe i Huxa, wyrzucenie miecza, żelazko i te wszystkie akcje kiedy wydaje się że coś się uda, a się nie udaje i na odwrót, tego jest stanowczo za dużo i to już nie działa. Jak dodamy do tego kiepski dobór aktorów oraz fatalne aktorstwo tych fajnych jak Benicio del Toro, którego bardzo lubię w innych filmach, a tu mnie niezmiennie irytuje - przeszarżował chłop i tyle. Więc wygląda to mocno nieciekawie. Wiem, że wszystko co złe w tych epizodach ma swoje korzenie w TFA, ale to żaden argument, chyba nikt reżyserowi nie kazał robić filmu bez przeskoku czasowego i kontynuować akcję zaraz po TFA. Jak chciał wiedzieć co dalej po spotkaniu Luke,a z Rey to było kilka sposób na to, zaczynając od retrospekcji chociażby.
Tak było
OK, jak już pisałem - walki opinii nie będzie
Ja to pisałem wielokrotnie - wszystkim wyszłoby na dobre, gdyby w crawlu pojawiła się informacja ze to już rok minął od Hosnian, i FO ściga niedobitki la Resistance - i wtedy te trzy okręty na krzyż są OK.
Miejscówki w ST to porażka - i to nie tak, że za drogo - w R0 są świetne, w Solo też - czyli widać można, mimo że tam budżet był mniejszy.
Co do stypy, to trochę wygląda tak, że niedługo będzie stypa po kinie w ogóle, i to jest smutne, bo zostanie paździerz i popelina serialowa. Tak wiem, czasem trafia się "Czarnobyl", ale właśnie, trafia się...
No ale, to, że Disney pójdzie bardziej w streamy, to było do przewidzenia po tym, jak ogłosili D+. A musieli to zrobić, bo konkurencja im się rozpędziła i nie ma zamiaru czekać aż goście z D się wezmą i ogarną.. A nawet, pominąwszy już Netflixy i HBO, to chyba nawet i Kachna wprost komunikowała, że teraz będą bardziej skupiać się na małym ekranie. Także tego, owszem, covid wbija ostatnie z gwoździ do wieczka, ale nie jestem pewien, czy byłoby jakoś znacząco lepiej z kinowym SW, gdyby sytuacja na świecie wróciła do czasów sprzed.
Generalnie, to nie mam nic przeciwko (serialom na stream od D), chociaż aż się prosi, by jeszcze wincej tego nowego SW na stream było. Tym bardziej, mając taką markę w swoich łapskach. A i groszem mogliby też sypnąć.
No, ale to jeszcze jakoś działa na niektórych, co to widzieli ten film ze 3 razy.
U mnie też był wyżej niż takie TFA przez pierwsze kilkanaście seansów ha ha ha
Jedyna rada to taka, żeby nie oglądać tego filmu często i zachować miłe wspomnienia, bo jednak tanie sztuczki wielokrotnie powtarzane przestają działać i król jest nagi
Co do miejscówek, R1 i SOLO oraz popeliny serialowej, to pełna zgoda
Aki-Aki
Co do kolejności to zgadzamy się co do Solo i R1.. tylko dla mnie TLJ jest na pierwszym miejscu
Film, w którym Rajan pozamykał skutecznie furtki, stawiasz wyżej niż film otwarcia ?. Hmm, TLJ ma fajne momenty przyznaję, ale mimo wszystko, jego minusy przesłaniają owe plusy. To, że TROS wyszedł tak a nie inaczej, jest przecież wypadkową tego, co Rajan upichcił w swoim filmie. Tym bardziej mnie to właśnie zastanawia, że TLJ jest stawiany wyżej w zestawieniu od TFA, choć na zdrowy rozum, powinno być odwrotnie
Wciąż ciekawi mnie, co Rajan nawywijałby w finale, gdyby mógł ten film zrobić po swojemu
Przecież niczego nie pozamykał skutecznie, poza Snokiem i Lukiem
Wręcz przeciwnie - otworzył szeroko pole do popisu. No, może ciut za szeroko
Rian zrobil to po swojemu, ale z sensem jako kontynuacja TFA. Abrams wziął to co zrobił Rian i stworzył finał, który olał istnienie TLJ.
TLJ nie jest pozbawione wad, ale osobiście uważam, że tylko TESB jest pozbawione wad Do TLJ mogę podać prawie tyle samo wad co do ROTJ, a w takim ROTS (ktore bardzo lubię) widzę ich nawet więcej niż w TLJ.
Uwielbiam oglądać ponownie TLJ (podobnie jak Solo) i to jest dla mnie jeden z najbardziej rzetelnych wskażników czy film jest u mnie wysoko czy nisko w rankingu. TROS natomiast nie cierpię oglądać
Ponadto uwielbiam wątek Luke`a w TLJ. Osobiście aż od pierwszych scen na Ahch-To aż po Crait jest jednym z moich ulubionych wątków zaraz po treningu Luke`a na Dagobah czy finale ROTS. Force "skype`y" Kylo i Rey to też najlepsze co ich relacja nam dała w sequelach. A, i z czasem zacząłem uwazac śmierć Snoke`a za śmiały i potencjalnie genialny ruch fabularny, ale Abrams nie tylko tego nie wykorzystał, ale spartolil to Palpem po całości.
Generalnie moje zdanie jest takie, że Abrams TROSką podłożył Rianowi świnię, bo teraz to TLJ wygląda w otoczeniu TFA i TROS jak taki gościu, który przyszedł przebrany za brokuła na zwykłą imprezę, bo mu ktoś wkręcił, że to przebierane wege party. I to byl naprawdę udany strój brokuła, ale nikt inny się nie przebrał za warzywo.
Nie spartolił tego Rian ani JJ, spartoliła to Kachna, która zamiast zatwierdzić wizję całej trylogii i potem pilnować reżyserów, żeby tę wizję realizowali, pozwoliła na całkowitą samowolkę i anarchię.
Częściowo zgoda. Ale reżyser też za coś odpowiada. W efekcie mamy trzy filmy kompletnie o niczym, a każdy ma zupełnie inny wydźwięk. Dziurawa historyjka o Rey i śmiechowej podróbie Imperium do zapomnienia. To przyznam się szczerze lubię w sequelach, że im dłużej po ich premierze tym mniej istnieją, bo od początku było to artystyczne dno bez żadnego pomysłu