Witam, jako, że wielkimi krokami zbliża się do nas premiera 8 części postanowiłem napisać fanfika poświęconemu w pełni Najwyższemu Porządkowi, ich początkowi. Opowiadanie dzieje się na przełomie 6 i 7 części. Życzę miłej lektury i mam nadzieję, że się spodoba
„Nowe zagrożenie"
Rozdział 1
Nadprzestrzeń, 5 rok ABY, rok po bitwie o Endor
Był rebelianckim żołnierzem, i to nie byle jakim. W swojej pokaźnych rozmiarów kolekcji posiadał między innymi gwiazdę walecznych oraz order sprawiedliwych przyznanych mu kolejno za bitwy na Jakuu oraz Hoth. Szczególnie zapadła mu w pamięci ta druga. Był wtedy ledwie młodzikiem służącym na pierwszej linii frontu. Pamiętał jakim przerażeniem napawały go ogromne AT-AT wroga siejące spustoszenie na polu bitwy. Imperium nie przyszło jednak po nich, lecz Luka Skywalkera, ostatniego z jedi. Zanim jednak dotarli do niego musieli przejść przez nich. Do dziś śnili mu się jego zmarli towarzysze broni skąpani w zalewającej ich krwi, patrzący swymi martwymi oczami na czerwony śnieg pod nimi. Wzdrygnął się na samo wspomnienie rzezi jaka miała tam miejsce. On jednak jako jeden z nielicznych przeżył. Następnie, tym razem jako pilot myśliwca brał udział w bitwie o Endor. Był to bez wątpienia punkt przełomowy w dziejach galaktyki. Imperium po stracie dwóch najważniejszych przedstawicieli uległo rozbiciu. Na tę wieść bunty rozgorzały na całych zewnętrznych oraz wewnętrznych rubieżach, wszędzie tam, gdzie władzę dzierżyło imperium. Zniewolony do tej pory lud przejmował miasto po mieście, planetę po planecie. Wtedy do naszych szeregów dołączyło najwięcej rekrutów zdeterminowanych by odzyskać utraconą wolność. Wtedy też właśnie został mianowany na generała do zadań specjalnych 5B. Przez lata z oddaniem pełnił swe obowiązki patrząc jak rebelia powoli odbija galaktykę, a Skywalker odbudowuje upadły zakon jedi. W tym celu wysyłał swych specjalnych przedstawicieli, którzy odnajdywali dzieci wrażliwe na moc - potencjalnych przyszłych rycerzy jedi. A teraz wysłali go na misję w sprawie zbadania śmierci dwóch takich właśnie przedstawicieli na Tatuine. Całość wyglądała dość oczywisto. Prawdopodobnie padli ofiarą jakiegoś spragnionego krwi łowcy nagród lub po prostu pomniejszego bandyty chcącego ukraść parę kredytów. Na Tatuine nie brakowało w końcu ani jednych ani drugich. Nie rozumiał tylko czemu w tak nieistotną sprawę wplątują kogoś tak doświadczonego jak on, oraz aż dwunastoosobową załogę. Ale no cóż, dowództwo wydało taki rozkaz, więc trzeba było go wykonać.
- Antalessie? - Dźwięk jego wypowiadanego imienia wyrwał go z zamyślenia.
Odwrócił się by ujrzeć twarz Bjerna. Jeżeli w tych ciężkich czasach mógł nazwać kogoś przyjacielem to była to właśnie ta osoba.
- Dla ciebie generale Antalessie. - odparł z uśmiechem, po chwili jednak spoważniał - O co chodzi?
- Weszliśmy na orbitę Tatuine, wylądujemy za około dwadzieścia minut.
- Świetnie. - powiedział prostując obolałe kości na fotelu. - Już myślałem, że od tej podróży dostane fuzyjnego zwapnienia stawów.
Bjern uniósł brwi.
- Istnieje coś takiego?
- Teraz już tak.
- Fakt, że podróż przez połowę galaktyki na Tatuine nie należy do najmilszych. - przyznał - Ale takie nasze zadanie.
- To prawda Bjern, to prawda - Milczeli przez chwilę, po chwili jednak Antalles widząc zamyślenie swego druha zapytał
- O czy myślisz Bjern?
- Cóż, zastanawiam się czemu dowództwo na tą misję wysłało właśnie nas, to znaczy...to przecież zwykłe morderstwo prawda? Czy nie powinniśmy się zajmować poważniejszymi rzeczami. W końcu trwa wojna.
Najwyraźniej ich myśli podążały podobnym torem.
- Ja też uważam, że ci z dowództwa nie powinno marnować swoich środków na takie błahostki - Antalles westchnął - ale spójrz na to z innej strony. Pewnie szybko zbadamy sprawę i będziemy mieć wreszcie trochę czasu aby odetchnąć.
- A potem podróż powrotną. - odparł z gorzkim uśmiechem.
Antalles już miał coś odpowiedzieć, gdy drzwi obok nich otworzyły się i wbiegło przez nie dwóch ludzi omal nie potykając się o leżące na ziemi skrzynie z zapasami.
- Ty przeklęty oszuście! - wrzeszczał jeden.
- Wygrałem te pieniądze uczciwie Doras! - krzyczał drugi.
- O co tu właściwie chodzi? - Głos Antalessa przedarł się przez hałas.
Ten nazwany Dorasem wyciągnął oskarżycielsko palec w kierunku uciekającego.
- Ten drań znowu oszukiwał w plazaka!
- Wcale nie, i jesteś mi winien 20 kredytów!
- Nic ci nie jestem winien! - kłótnia trwała w najlepsze, jednak Antaless nie przejmował się nią. Co jak co, ale Doras i Urel bez przerwy się o coś sprzeczali. Z początku starał się temu zapobiegać, ale przynosiło to dokładnie odwrotny skutek. Wkrótce pogodził się więc z nieuniknionym i nauczył się ich ignorować. Tym czasem przez drzwi weszła kolejna postać. Tym razem kobieta o jasnych długich włosach rozpuszczonych luźno za głową. Minęła kłócącą się dwójkę, kręcąc głową na boki.
- Ci to nigdy się nie nauczą.
Antaless przytaknął z westchnięciem.
- Niestety Luoro, niestety.
Luora spoważniała, po czym przemówiła
- Za pięć minut będziemy na powierzchni planety.
Antaless wstał.
- Wreszcie. - oznajmił po czym włączył swój komunikator mówiąc - Do wszystkich, przygotowujemy się do lądowania, za pięć minut mam widzieć wszystkich przy wejściu. - po czym zawołał głośniej do wciąż kłócących się Dorasa i Urela - To tyczy się również was idioci.
Rozdział 2
Po dwóch dniach lotu dobrze było wreszcie stanąć na stabilnym gruncie jakieś planety. Znajdowali się w małym, najwyżej pięciotysięcznym miasteczku zbudowanym z charakterystycznej cegły z tutejszej odmiany piaskowca. W powietrzu unosił się lekki zapach egzotycznych przypraw, typowy dla tej części świata. Antaless zrobił kilka kroków w kierunku jednej z głównych ulic, po czym oznajmił przez komunikator
- Dobra Doran i Prey zostajecie na pokładzie, nie chcę by nasz jedyny środek transportu został w jakiś sposób ukradziony lub uszkodzony. Będziemy w stałym kontakcie. Reszta podzielcie się na dwuosobowe grupy. Luora, Sven, Bjern ze mną. Pójdziemy zbadać miejsce zbrodni.
W komunikatorze rozległy się głosy potwierdzające wydane rozkazy, następnie Antaless ruszył wraz ze swoją grupą krętymi, bocznymi uliczkami miasta, wpatrując się w wirtualny model mapy z danymi. W końcu zatrzymali się przy końcu jednej z ulic z przygnębieniem wpatrując się w to co znajdowało się przed nimi. O ścianę opierała się jakaś postać siedząca ze zwieszoną głową. Cały jego tułów rozpruty był od krocza aż po szyję ukazując gnijące od dwóch dni wnętrzności pokryte zgnilizną oraz zaschniętą krwią. Postać miała odciętą prawą rękę aż do łokcia. Idąc po czerwonawym szlaku krwi wypływającej z kikuta można było dostrzec brakującą kończynę na drugim końcu ulicy, a parę metrów dalej drugą postać leżącą bezwładnie twarzą do dołu w szkarłatnej plamie. W powietrzu unosił się smród zgniłego mięsa, a wokoło latało pełno much.
- No to chyba znaleźliśmy naszych ludzi. - stwierdził ponuro Sven.
Luora skrzywiła się - Jak to możliwe, że leżą tak nietknięci od dwóch dni? Nikt ich nawet nie pogrzebał? Nie posprzątał?
- To małe miasteczko pełne łowców nagród i innych zbrodniarzy, zabójstwo jest tutaj na porządku dziennym. - pospieszył z wyjaśnieniami Sven - Jeżeli coś takiego dzieję się blisko centrum lub przy głównych ulicach za kilka godzin zwłoki znikają aby nie zwracać niepotrzebnej uwagi, ale na uboczu takim jak to...nikt się nimi nie interesuje.
- Tym lepiej dla nas. - przerwał mu Antaless - Przynajmniej zwłoki leżą nietknięte.
- Chyba, że złodzieje już się do nich dobrali...-mruknął Sven.
Podeszli do pierwszego nieszczęśnika spoglądając w głębie jego otwartego, na wpół wyjedzonego przez robactwo brzucha.
- Ostra klinga. - stwierdził Bjern - Ciało zostało przecięte prawie na pół.
Ostra i precyzyjna. - Antaless zamyślił się - Ręka odcięta jest niemal idealnie równo...hmm dziwne.
Rany na które patrzył bardzo przypominały mu coś z przeszłości. Bitwa o Hoth. Wycofywali się słysząc w swych komunikatorach okrzyki ginących braci. Przewijały się w nich te same słowa - To on! To Vader! Gdy dotarli zdyszani do bazy, a raczej do tego co z jej zostało było już za późno, wszyscy byli martwi z dokładnie takimi samymi ranami. Porozcinani na kawałki, rozpruci...ale to nie możliwie, Vader i jego mroczny mistrz zginęli w wybuchu gwiazdy śmierci...
- Generale?- odezwał się niepewnie Bjern - Jeszcze drugie ciało...
Bez słowa podeszli do kolejnych zwłok. Antaless ostrożnie obrócił je na plecy i przygryzł wargę. Tak jak się spodziewał. Rany były bliźniaczo podobne do tych u poprzednika, z tą różnicą, że tym razem ciało było rozcięte wzdłuż ramienia, a ze zmasakrowanej łopatki sterczała ułamana kość. Usta nieszczęśnika wykrzywione były w wyrazie niebotycznego przerażenia. Na wysuniętym języku widać było resztki jego krwi.
- Tak samo ja wtedy... - wyszeptał Antaless.
- Widać mamy do czynienia z mistrzem broni białej. - stwierdził Bjern - Ta sama precyzja i brutalność, co przy poprzednim.
- Spójrzcie, on coś wskazuje! - zawołała Luora pokazując na rękę umarłego.
Faktycznie jego prawa dłoń ułożyła się jakby palcem wskazywała kierunek. Wszyscy popatrzyli wzdłuż niej, nic jednak nie zauważyli. Może to tylko przypadek, ale dla pewności...
- Sprawdzicie to. - rozkazał Antaless.
Ruszyli postępując niepewnie krok za krokiem z bronią w gotowości rozglądając się wokoło. Nic nie wskazywało na to, że znajduje się tu coś niezwykłego, gdy nagle...
- Tutaj! - zawołał Bjern schylając się i wyciągając coś z pod kamieni, co okazało się być zwiniętą w kulkę małą kartką papieru.
- Brawo Bjern! - pochwalił Sven - Pokaż, co tam masz.
Wszyscy zebrali się wokół kartki. Nie było na niej zbyt wiele informacji. Na górze znajdowała się nazwa ulicy z podpisem "Kandydat", a pod spodem złowrogo brzmiące "Znajdźcie go zanim on to zrobi"
Widać było, że druga kwestia spisana była w biegu, przez co trzeba było ją kilka razy przeczytać zanim w pełni zrozumieli znaczenie tych słów.
- "Zanim on to zrobi". Kim jest on? - zastanawiał się Sven.
- Tego się na razie nie dowiemy. - odparł Antaless - Wiemy za to, że ci tutaj - wskazał ręką na zwłoki - znaleźli kogoś wrażliwego na moc, najwyraźniej komuś się to nie spodobało
Przez chwilę wszyscy milczeli po czym Antaless przemówił ponownie
- Myślę że powinniśmy czym prędzej udać się pod ten adres. Jeżeli zostawili nam wiadomość musieli stwierdzić, że do tego czasu ten cały "on" nie znajdzie tego użytkownika mocy.
Zanim jednak zdążyli to przedyskutować w ich komunikatorach odezwał się rozpaczliwy głos.
- Tu Doran, ze statku, zostaliśmy zaatakowani!
Rozdział 3
- Do wszystkich zebrać się pod statkiem, powtarzam pod statkiem! - wydawał rozkazy Antaless, biegnąc ile sił w nogach razem z resztą odpychając mieszkańców na boki, nie zważając na ich wściekłe spojrzenia i przekleństwa wykrzykiwane pod ich adresem.
- Doran jesteście tam?! - wołał do komunikatora - Doran?!
Gdy w końcu dotarli zdyszani do statku przed nim stali już Trey i Kordey z ponurymi minami.
- Przykro mi... - zaczął Trey, lecz Antaless odepchnął go na bok i wbiegł do środka.
Przy wejściu leżał Doran opierając się o ścianę z blasterem w dłoni i wyrazem szoku na twarzy. Z rany na szyi wciąż jeszcze sączyła się czerwona strużka krwi plamiąca pokład.
Preya znalazł przy mostku nad włączonym komunikatorem. Był przebity na wylot. Idealnie okrągła dziura w jego piersi zlepiona była krwią i tryskała na boki.
- Nie, nie, nie! - wołał rozpaczliwie Antaless - NIE!
Za nim weszli na pokład pozostali przypatrując się ponuro w ich byłych już towarzyszy.
- Cholera! - krzyknął Sven uderzając o ścianę pięścią. Po pokładzie przetoczył się głuchy brzęk, a potem wszystko ucichło. Stali tak przez chwilę wpatrując się w poległych. Wreszcie odezwał się Bjern.
- Trzeba ich pochować...
Inni przyjęli jego słowa w milczeniu kiwając głowami. Wykopali w piasku głębokie doły, w których pogrzebali pobratymców, przysypując piasek kamieniami znajdującymi się w pobliżu
Kolejne ofiary wojny - myślał Antaless. Ofiary, którymi on dowodził. Inni mówili mu, że to nie jego wina, ale on wiedział, że to nie prawda. Byli pod jego rozkazami. To on odpowiadał za ich bezpieczeństwo, a teraz oboje byli martwi. Otrząsnął się z chwili słabości. Musieli dokończyć swoją misję. Już za pięć minut byli gotowi do drogi, Antaless po chwili namysłu podjął decyzję.
- Bjern, zostajesz wraz z Treyem i Luorom na pokładzie.
- Idę z wami. - odpowiedział ten natychmiast, jednak Antaless położył mu rękę na ramieniu.
- Musimy mieć kogoś tutaj, żeby na wszelki wypadek powiadomił dowództwo i obserwował czy nikt nie zniszczy nam naszego jedynego środka transportu.
- Przydam wam się! - zapewiał Bjern
Antaless uśmiechnął się pokrzepiająco po czym odparł
- Tu przydasz się bardziej, a poza tym myślę, że siedem uzbrojonych żołnierzy rebelii to wystarczająco aby zabrać z stamtąd jedną osobę.
Po czym zawołał do reszty
- Pora pomścić naszych poległych braci! - następnie odezwał się cicho, tak by tylko Bjern go usłyszał - Zabezpieczcie statek, nie chcę tutaj powtórki. Nie przetrwałbym kolejnych strat...zwłaszcza twojej.
Rozdział 4
Długo szli krętymi uliczkami miasta w zwartym szyku z bronią w gotowości, gdy w końcu dotarli pod podany adres był już zmrok. Antaless zapukał lekko w drzwi z jasnego piaskowca, po czym stanął w gotowości. Po paru chwilach z wnętrza rozległ się cichy kobiecy głos.
- Kto tam?
- Jesteśmy z rebelii. - postanowił mówić otwarcie Antaless - Przysłali nas tu nasi dwaj bracia, którzy byli tu już wcześniej.
- Dzięki bogom. - zawołał głos.
Drzwi otworzyły się. Stanęła w nich niska kobieta w prostych szatach i pogodnej twarzy.
Zdziwili się jej widokiem, po tym, przez co przeszli spodziewali się bardziej jakiś większych zabezpieczeń i uzbrojonych żołnierzy a nie prostej matki wychowującej samotnie dziecko. Tymczasem ona mówiła dalej
- Teraz w te ponure czasy nigdy nie wiadomo kogo zastaniecie pod progiem waszego domu. Pełno się tu kręci podejrzanych osobników. A gdy jeszcze doszło do morderstwa tych którzy byli tu u mnie wcześniej...
- Więc to pani wysłała zgłoszenie?
- Oczywiście, miałam się z nimi spotkać w pobliskim barze, ale nie zjawili się. Zaczęłam ich szukać i w końcu znalazłam...martwych.
- Obawiam się, że pańskie dziecko może być w niebezpieczeństwie. - stwierdził Antaless wchodząc wraz z innymi do środka.
- Przez kogo? - zdenerwowała się matka - To znaczy jak już mówiłam dużo się tu kręci takich co to nigdy nie wiadomo co zrobią... ale nikt nie wie o tym że moje dziecko jest...wrażliwe na moc. - ostatnie słowa wypowiedziała niemal szeptem, jakby bała się, że ktoś oprócz nich może ją usłyszeć.
Usiedli przy stole zamykając za sobą drzwi.
- Tego niestety nie wiemy. - przyznał Antaless - Wiemy jednak, że szuka pani dziecka i jest zdeterminowany je znaleźć.
Po wstępnym uspokojeniu matki doszli do konkretów. Po kilkunastu minutach rozmowy, ostatecznie zgodziła się oddać swoje dziecko. Nie obyło się oczywiście bez wątpliwości z jej strony.
- Jesteście pewni, że moje dziecko będzie tam bezpieczne?
- Będzie pod najlepszą opieką. - odpowiedział zgodnie z prawdą Antaless.
Sven oparł jej dłoń na ramieniu
- Dziękujemy pani, że pomaga nam odbudować zakon jedi i przywrócić ład w galaktyce.
Matka uśmiechnęła się i próbowała coś powiedzieć, ale przerwał jej w tym nagły dźwięk zbijanego szkła. Jak na komendę wszyscy poderwali się z miejsc z bronią w gotowości.
- Za mną - rzucił Antaless ruszając przed siebie z blasterem w dłoni. Z impetem otworzył drzwi do następnego pokoju i na chwilę zamarł w bezruchu. W ścianie, tam gdzie powinna znajdować się szyba widniały tylko jej resztki. Obok, wśród odłamków szkła znajdowało się przewrócone łóżeczko. Dziecko, a raczej to, co zniego zostało leżało martwe na podłodze obok. Trudno było dostrzec rysy niemowlęcia przez zalewającą je krew w której dosłownie tonęło. Nad nim stała dziwna postać owinięta w czarną szatę, którą zdobiły pas oraz naramienniki z wyrytymi tajemniczymi symbolami. Twarz zasłonięta była czarno - srebrną maską w kształcie stożka. Najbardziej przerażająca dla była jednak czerwonawa poświata oświetlająca postać wydobywająca się z karmazynowego, długiego ostrza które trzymał w dłoni. Miecz świetlny. Usłyszeli krzyk rozpaczy wbiegającej za nimi matki dziecka, zagłuszony przez strzały z ich blasterów. W stronę tajemniczej postaci posypał się deszcz ognia. Ten jednak z lekceważeniem uniósł swój oręż nad głowę odbijając strzały. Antaless w ostatniej chwili uskoczył, przed swoim własnym, odbitym w jego stronę pociskiem, słysząc za plecami okrzyki swych towarzyszy. Spojrzał przed siebie za wybiegającą przez rozbitą okiennicę postać.
-Za nim! - krzyknął przeskakując przez otwór w którym jeszcze chwilę temu znajdowała się szyba, słysząc za sobą płacz zrozpaczonej matki.
Rozdział 5
- Rozproszyć się! - wydawał rozkazy - Otoczymy go od dwóch stron!
- Kieruje się na północ! - zawołał Sven.
- Yori, Grenn weście go od prawej! Odciąć mu drogę!
- Robi się!
Antaless przeskakiwał przez niskie mury uliczek goniąc przeciwnika. Wystrzelił z blastera. Chybił. Pocisk zrobił dziurę w ścianie kilka metrów od uciekającego. Biegnąc myślał nad tym co właśnie zobaczył. Czerwone ostrze. Broń sithów. Ale ich już nie było, ostatni zginęli lata temu...Postanowił zastanowić się nad tym po wykonaniu zadania. Tymczasem skupił się na pościgu. Trzeba było przyznać ich przeciwnikowi, był szybki. Sprawnie manewrując wąskimi uliczkami miasta wyprzedzał ich dosłownie o włos. Otoczyli go półkolem zmuszając do poruszania się w prawo, do końca miasta, gdzie znajdował się wysoki na 5 metrów mur. Tam przyskrzynią drania. Gdy jednak do niego dotarli ich uciekinier nawet nie zwolnił, mało tego wydawało jakby przyspieszył jeszcze bardziej, po czym wykonał skok doskakując do połowy muru i dodatkowo odbijając się od niego przeskoczył za miasto. Antaless na chwilę zaniemówił, później jednak krzyknął do pozostałych
- Haki!
Oni też mieli w zanadrzu kilka sztuczek, jak na komendę wszyscy wyciągnęli małe podręczne liny długości kilkunastu metrów zakończone ostrymi hakami magnetycznymi i rzucili je w kierunku muru. Haki wbiły się w piaskowiec, następnie uruchomili przyciąganie .Po chwili ciągnięci przez liny stanęli na murze. Zrobili to ledwie kilka sekund wolniej od tajemniczej postaci którą gonili. Jednak teraz byli w dogodnej pozycji do strzału.
- Rozwal go Sven!
Sven w pośpiechu naładował swą przenośną rakietnicę średniego zasięgu po czym wystrzelił. Zsuwając się po murze na drugą stronę patrzyli z nadzieją za ciemną smugą niewielkiej rakiety lecącej w kierunku uciekającego. Pocisk trafił w ziemię kilka metrów przed nim wzbijając w powietrze tumany kurzu i płomieni. Nie zabili wroga jednak zmusili go do zatrzymania się. Tyle wystarczyło by go dogonili.
- Na ziemię! Z rękoma na plecach! - krzyknął zdyszany Antaless celując w postać w czerni.
- To był nasz błąd. - oznajmił metalicznym głosem stłumionym przez maskę, po czym zapalił swój miecz świetlny. Oddali w jego kierunku salwę. Ten jednak był szybszy, z niemal nadludzką prędkością skacząc w ich kierunku. Yori krzyknął z bólu gdy piekielne ostrze wbiło się w jego ramię i cięło dalej. Ich przeciwnik ani na chwilę nie zwolnił obracając się i odbijając strzały lecące w jego kierunku. Kolejnych dwóch żołnierzy wydało okrzyki bólu, a on mknął dalej zadając kolejne cięcia. Był za szybki na jakikolwiek unik, jakąkolwiek reakcję. Ktoś rzucił w jego kierunku granat. Ten jednak zatrzymał się w niewytłumaczalny sposób kilka centymetrów przed jego twarzą i wybuchł...tylko, że w przeciwnym kierunku, nie czyniąc mu żadnej krzywdy. Dał jednak czas by Sven z Grenem dotarli do niego zasypując go gradem strzał, a gdy to nie podziałało wyciągnęli swe ostre jak brzytwa wibroostrza. W następnej chwili oboje polecieli jednak w tył za sprawą jakieś dziwnej energii uderzając o skały. Antaless patrzył jak jeden za drugim jego bracia giną. Nie miał już wątpliwości, osoba którą spotkali była z całą pewnością użytkownikiem ciemnej strony mocy. Oddawał bezradnie strzał za strzałem, Jednak żaden z nich nie dosięgnął celu. W końcu odrzucając broń na bok dobył swego wibroostrza i wzywając swych żyjących jeszcze towarzyszy ruszył do szarży. Wszystko albo nic, pewnie to właśnie myśleli polegli z ręki Vadera żołnierze walczący na Hoth - przemknęło mu przez myśl. Już miał zadać cios gdy jakaś niewidzialna siła uniosła go w górę wytrącając mu broń z ręki i zmuszając do patrzenia na śmierć ostatnich ze swych towarzyszy. Gdy wreszcie było po wszystkim odziany w czerń wyłączył swój miecz, spoglądając na niego i mówiąc
- Ty... generale - spojrzał na jego odznaki na zbroi świadczące o pozycji - Pójdziesz ze mną, mój mistrz ma wobec ciebie wielkie plany...
Chciał go przeklnąć, ale nie był w stanie wypowiedzieć ani słowa.
Nieznajomy tymczasem wciąż wpatrywał się w niego. Jego żelazna maska wyglądała teraz jeszcze bardziej imponująca i przypominała Antalessowi maskę Vadera z opowieści. Był gotów na śmierć, liczył się z nią podczas każdego dnia służby. Spojrzał w czarną maskę tam, gdzie jak sądził znajdowały się oczy, a jego oprawca cofnął się o krok po czym wykonał swą dłonią nieznaczny gest. Wokół Antalessa wszystko zawirowało. Stracił przytomność.
Rozdział 6
Gdy ją odzyskał znajdował się w jakimś dziwnym, zamkniętym ze wszystkich stron pomierzeniu. Spróbował wstać i odkrył, że ręce ma unieruchomione żelaznymi kajdankami. Nagle wróciły do niego wszystkie wspomnienia. Misja na Tatuine. Pogoń. Śmierć jego braci... ile czasu był nieprzytomny? Tego nie wiedział. Nie wiedział też kim byli ci, którzy go porwali. Imperium? To by tłumaczyło tego przeklętego sitha. Po chwili drzwi od jego celi otworzyły się. Weszło przez nie dwóch...szturmowców?
Jeżeli tak to naprawdę dziwnych. Owszem, ich stroje przypominały zbroje imperialnych żołnierzy, lecz były jakby bardziej zaokrąglone z dodatkowymi oznaczeniami. Najbardziej jednak wyróżniał się hełm. Miał okrągłe krawędzie, podczas gdy dół był nieco wykrzywiony na wprost. Czarna linia w kształcie "W" ciągnęła się przez cały hełm aż do punktów termowizyjnych na oczy.
- Ruszaj się! - Rozkazał jeden, podczas gdy drugi dość brutalnie podniósł go z ziemi i popchnął w kierunku wyjścia.
Antaless zastanowił się nad oporem, po chwili jednak z niego zrezygnował. Miał unieruchomione ręce i nie wiedział, gdzie się znajduje. Postanowił więc na razie posłusznie spełniać ich rozkazy, do czasu aż nadarzy się jakaś szansa na ucieczkę. Jeżeli się nadarzy...Prowadzili go przez długi korytarz z licznymi odnogami i drzwiami po obu stronach. Od czasu do czasu mijali podobnych żołnierzy w tych dziwnych białych zbrojach. Starał się zapamiętać drogę jaką przebyli. Prawo, prosto, prawo, do góry, lewo...szybko jednak stracił rachubę gubiąc się w skomplikowanej sieci korytarzy. W końcu dotarli do jakiś bogato zdobionych drzwi. Dziwne, ale pilnujący go zdawali się być mocno zdenerwowani. Przez chwilę stali tak, niepewnie przestępując z nogi na nogę, w końcu jednak weszli do środka. Oczom Antalessa ukazała się obszerna sala. Była jednak prawie pusta nie licząc jednego sporych rozmiarów fotela, a raczej czegoś w rodzaju tronu na środku pomieszczenia, odwróconego do niego tyłem. Jednak to nie on zwrócił jego uwagę. Było to coś co znajdowało się za szklaną szybą po drugiej stronie sali. Widok na panoramę planety, która bardziej przypominała swego rodzaju gigantycznych rozmiarów plac budowy. Jej lodowa powierzchnia przecięta była na co najmniej kilka kilometrów w głąb i ciągnęła się daleko poza horyzont. W zagłębieniu budowano jakieś żelazne konstrukcje a wokoło kręciły się tysiące ludzi w tych samych białych zbrojach.
- Zostawcie nas. - Odezwał się zachrypnięty głos zza tronu od którego Antaless poczuł nieprzyjemny dreszcz na plecach.
Pilnujący go bez słowa odeszli zostawiając ich samych.
- Chcesz zadać pytanie, wiele pytań. - było to bardziej stwierdzenie niż pytanie. Ponownie wzdrygnął się na dźwięk jego słów, odważył się jednak zapytać
- Gdzie jesteśmy?
Tron powoli odwrócił się do niego. Jego oczom ukazała się prawdziwie szkaradna postać jak z koszmaru. Kształtem przypominał człowieka o niezwykle, wręcz chorobliwie bladym odcieniu skóry. Odziany w nieskazitelnie czarną szatę z wysokim kołnierzem z tyłu. Najgorsza jednak była jego twarz, zniekształcona, pomarszczona, pocięta licznymi bliznami z czarnymi przerażającymi oczami. Nie musiał być jedi by wyczuć emanującą od niego potęgę i nienawiść. Spuścił wzrok nie mogąc wytrzymać jego spojrzenia.
- Jesteśmy...mój drogi Antalessie na ostatnim kawałku układanki, która zmieni galaktykę jaką znasz na zawsze.
Nic z tego nie rozumiał. Nawet się nie zastanawiał skąd ta monstrualna postać zna jego imię. Nie miał już wątpliwości że był to użytkownik ciemnej strony. Zadał kolejne pytanie.
- Kim jesteście?
Postać na tronie uśmiechnęła się, był to zaiste potworny widok.
- Mamy wiele nazw. Prorocy zagłady, Odnowiciele, Rycerze REN, Czyściciele - urwał na chwilę przyglądając mu się z zamyśleniem - to tylko niektóre z tytułów które nam nadano. Jeżeli zaś chodzi o ciebie Antalessie, odegrasz sporą rolę w tej układance.
Antaless nie wierzył własnym uszom, ten potwór, który wysłał swych sługusów, którzy zabili jego ludzi teraz sugerował mu służbę?!
- Nigdy ci w niczym nie pomogę! - krzyknął w przejawie furii.
Postać ponownie się uśmiechnęła.
- Co jak co, ale jednak coś jesteś mi winien.
Antaless zmarszczył brwi nic już nie rozumiejąc.
- Gdyby nie ja ta cała wasza rebelia dawno by już nie istniała, a ty już dawno byś nie żył.
- Jak to? - spytał zanim zdążył się powstrzymać.
- Wydaje ci się, że w czasie tego całego przedstawienia, które wy nazywacie wojną, garstka naszych ludzi tak po prostu pokonało wroga dysponującym niemal tysiąckrotną przewagą - zaśmiał się swym ochrypłym śmiechem - Jak myślisz czemu szturmowcy wroga tak często chybiali? Czemu wasi liderzy cało wychodzili ze starć, które dla wielu skończyłyby się śmierci? Czemu wasze siły zawsze w ostatniej chwili unikały zniszczenia? Szczęście? - pochylił się nad nim mówiąc dalej - Zdradzę ci pewien sekret... generale, nie istnieje coś takiego jak szczęście. Jest tylko moc!
Antaless zaniemówił. Nie, to niemożliwe! Ten sith właśnie próbował mu wmówić, że wszystko co osiągnęli dzięki poświęceniu, utracie tylu ludzi i latach ciężkiej pracy było tak naprawdę jego sprawką. Z drugiej strony choć wydawało się to niemożliwe jakaś część jego wyczuwała, że to prawda. Nie umiał stwierdzić skąd bierze się to poczucie. Tymczasem sith kontynuował
- Palpatine był głupcem! Uważał, że stworzył idealne państwo, zatracił się w swej pewności. Zgubiła go jego pycha! Gdy już ta nasza rebelia wypleni to nędzne robactwo, zostaną tylko najsilniejsi. Wtedy przybędę ja i spełnię odwieczną wolę mocy.
Antaless był coraz bardziej przerażony. To był szaleniec, to co chciał zrealizować było niemożliwe! I chciał go do tego celu wykorzystać!
- Nie zrobisz ze mnie swojej marionetki! - krzyknął rzucając się na sitha. Nie wierzył by to się udało, ale i tak spróbował dając upust swojej złości i rozpaczy. Najwyżej zginie...Był coraz bliżej 5 metrów, 4 metry. Postać jednak wciąż siedziała w tej samej pozycji, nie mrugnęła nawet okiem. Gdy zamachiwał się na niego swymi wciąż unieruchomionymi rękoma, nagle znieruchomiał. Próbował się ruszyć, ale mięśnie w jego ciele odmówiły mu posłuszeństwa. Sith tymczasem wyszeptał
-Spotkamy się jeszcze...generale.
Prawa noga Antalessa poruszyła się o krok w tył, za nią druga. Próbował zrozumieć co się dzieje. Starał się krzyknąć ale nie zdołał. Ze wszystkich sił chciał wyrwać się z pod tego dziwnego wpływu postaci wciąż siedzącej nieporuszonej na tronie. Bez skutku. Po chwili znajdował się dokładnie w tej pozycji, co jeszcze parę chwil temu. Drzwi za nim otworzyły się i weszło przez nie dwóch ludzi w białych zbrojach.
- Wyprowadzić go. - odezwał się głos sitha.
Żołnierze chwycili go za ramiona i wyprowadzili z sali. Dopiero teraz odzyskał panowanie nad swoim ciałem. Dyszał ciężko próbując zrozumieć co się właśnie stało. Jedno było pewne, trzeba było uciec z tego koszmaru.
Rozdział 7
Następne dni (a może tygodnie?) spędzone w celi były dla jego istną torturą. Cały czas od rana do wieczora spędzał w tym przeklętym więzieniu. Otwierali mu tylko strażnicy, którzy co jakiś czas przynosili jakąś ciemną breję, którą nazywali jedzeniem. Szybko stracił poczucie czasu. Jedynym oderwaniem od samotności i samobójczych myśli była rozmowa z jego "przyjacielem" z sąsiedniej celi. Chociaż jego więzienie było zamknięte z każdej strony wytrzymałym żelazem, bez jakiegokolwiek okna to udawało mu się porozumiewać. Początkowo pukali do siebie w ścianę alfabetem morsa, wkrótce jednak znaleźli małą na kilkanaście milimetrów dziurę, przy której teraz siedział.
- Od jak dawna już tu jesteś? - zapytał.
Odpowiedział mu zachrypnięty głos
- Zbyt długo by zliczyć. Dawno już straciłem rachubę czasu.
- A czy...przez ten czas zauważyłeś jakąś lukę, jakiś słaby punkt przez który można by...
- Uciec? - przerwał mu głos - Nie sądzę aby było to możliwe. Całe dnie siedzimy zamknięci tutaj. Od czasu do czasu prowadzą nas pojedynczo na przesłuchania. Nic poza tym.
- Kim oni właściwie są?
Jego sąsiad z celi prychnął
- Nazywają siebie Najwyższym porządkiem, który przywróci galaktyce ład, ale tak naprawdę to zbieranina najemników oraz buntowników z imperium i rebelii uważających się za lepszych. Gdyby nie ten ich przeklęty lider ze swoją grupą sithopodobnych sadystów, posypali by się w kilka tygodni...
Urwał usłyszawszy jakiś dźwięk. Antaless też to wyczuł. Kroki. Ktoś zbliżał się w ich stronę. Kilka chwil później drzwi do jego celi otworzyły się, stanął w nich jak zwykle żołnierz w białej zbroi. Tym razem jednak zamiast rzucić mu talerz pożywienia chwycił go za ramiona i wyprowadził z zamknięcia. Oślepiło go nagłe światło. Po godzinach spędzonych w półmroku swej celi, pobliskie lampy paliły się prawdziwie potężnym płomieniem. Gdy wyszedł na rozległy korytarz zdziwiony odkrył, że inni również są wyprowadzani na zewnątrz. Spojrzał w prawo spoglądając na swego towarzysza z którym jeszcze kilka chwil temu rozmawiał przez dziurę w ścianie. Jak się okazało był to chudy mężczyzna w średnim wieku o długich rozczochranych na głowie włosach. Skinął mu głową, a Ataless odwzajemnił gest korzystając z zamieszania aby do niego podejść.
- Co się dzieje? - spytał szeptem.
- Nie wiem, nigdy nie wyprowadzali więcej niż trzech naraz.
Z cel wychodziło coraz więcej osób w kajdanach, było ich już około czterdziestki przy stosunkowo niewielkiej liczbie strażników - uświadomił sobie Antaless. To była ich szansa.
- Gdy dam ci znak obezwładnimy tych pseudo szturmowców i uciekniemy.
Tamten chciał coś odpowiedzieć ale nie zdążył gdyż przerwał mu głos żołnierza.
- Wy, nie odzywać się!
Antaless poczuł brutalne uderzenie po którym wpadł na ścianę, prawie się przy tym nie przewracając. Następnie strażnik wziął go za ramiona i poprowadził na przód kolumny. Gdy był blisko swego towarzysza z celi szepnął
- Powiadom innych.
Tamten skinął nieznacznie głową na znak, że zrozumiał. Zostali ustawieni w kolumnę po 4 osoby w szeregu. Tak eskortowani przemierzali kolejne korytarze, tymczasem Antaless szukał jakieś nadążającej się okazji na ucieczkę. A ta nadeszła szybciej niż się spodziewał. Nagle korytarz zatrząsnął się w posadach. Z sufitu zaczęły spadać pojedyncze kawałki metalu. Po chwili rozległ się głośny alarm po którym przez głośnik nadeszło powiadomienie.
- Nastąpił wybuch reaktora A16 w sektorze 3, wszyscy żołnierze w pobliżu mają natychmiast stawić się na miejscu w celu ugaszenia pożaru. Ich kolumna przystanęła, teraz był idealny moment. Antaless w pośpiechu obejrzał się wokoło lustrując sytuację. 2 strażników z tyłu, 3 z przodu i po jednym z boku. Ostrożnie zbliżył się do najbliższego, który z wściekłością wykrzykiwał jakieś polecenia przez komunikator, przez co nie zauważył zbliżającego się zagrożenia.
- Teraz! - krzyknął Antaless rzucając się na żołnierza. Tamten zaskoczony nagłym atakiem upadł na podłogę, wyciągnął broń, jednak zanim zdążył oddać strzał jednym sprawnym kopnięciem Antaless wytrącił mu ją z rąk. Następnie przygniótł strażnika i zaczął obkładać go swymi wciąż skutymi rękoma. Za sobą słyszał strzały i odgłosy walki, nie mógł się jednak odwrócić skupiony na przeciwniku, który wciąż starał się stawić opór. Wystarczyło jednak kilka mocnych uderzeń aby padł nieprzytomny. Antaless odwrócił się w ostatniej chwili zauważając celującego do niego żołnierza w białej zbroi. Zdążył zrobić unik, następnie zobaczył jak żołnierz pada na ziemię pod naporem więźniów. Zaatakował więc strażnika stojącego kilka metrów dalej, odpierającego zajadłe ataki kierowane w jego stronę. Zaszedł go od tyłu pchając z całej siły na ścianę. Zaskoczony strażnik obrócił się, jednak Antaless był szybszy wyjmując mu nóż zza pasa i wbijając go w biały napierśnik. Trysnęła krew, a mężczyzna osunął się martwy na ziemię. Odgłosy walki ucichły. Antaless obejrzał się dookoła patrząc na liczne zwłoki tonące w szkarłatnych plamach krwi. Od razu przypominało mu się Hoth i jego martwa drużyna z Tatuine. Przywołał się do rzeczywistości licząc ocalałych. Było ich siedmiu, ledwie siedmiu zdołało uciec przed ogniem blasterów. Szybko rozkuli sobie ręce uzbrajając się w broń pokonanych.
- Za mną! - zawołał Antaless kierując się w stronę najbliższego korytarza, gdzie jak mu się zdawało znajdował się port kosmiczny.
Rozdział 8
Szlag by to trafił! - myślał ze złością Antaless celując do najbliższego żołnierza, trafiając go prosto w pierś. Trafiony wydał okrzyk bólu i osunął się na podłogę. Jednak przecenił swoje możliwości i pogubił się w krętych korytarzach. Zostało ich już tylko trzech. Co chwilę napotykali bowiem niewielkie grupy dwóch, trzech szturmowców z którymi trzeba było się rozprawić. Usłyszał jakiś dźwięk za plecami. Kolejni pomyślał z irytacją, po chwili jednak poczuł ukłucie strachu. Cały oddział.
- Uciekajcie...
Zanim jednak dokończył mężczyzna obok niego krzyknął przebity na wylot strzałem z blastera. Krew obryzgała mu twarz. Zaczął biec przed siebie ile sił w nogach równocześnie słysząc kolejny krzyk za sobą. Obejrzał się. Zza zakrętu dostrzegł błysk bieli. Biegł i biegł byle tylko uciec, uratować swe życie. Usłyszał strzał, coś trafiło w ścianę przed nim zostawiając za sobą czarną sadzę. Chociaż wydawało się to niemożliwe przyspieszył jeszcze bardziej. Przed sobą ujrzał niewielki otwór w ścianie. Zsyp na śmieci - pomyślał i niewiele się zastanawiając dał nura do szybu. Zaczął z oszołamiającą prędkością zjeżdżać w dół, w ciemność. Gdy w końcu z głośnym trzaskiem upadł na stertę metalu odkrył, że znajduje się w jakimś magazynie wypełnionym po brzegi złomem. Szybko skojarzył fakty. Pewnie to materiały potrzebne do budowy, przypominał sobie ogromne konstrukcje na planecie. Wstał lekko i usłyszał kroki. Dwójka, prawdopodobnie inżynierów lub robotników szła niedaleko rozmawiając między sobą. Antaless podkradł się po cichu w ich stronę.
- Wybuch tego reaktora pewnie opóźni pracę. - rzekł pierwszy.
- Wątpię. - nie zgodził się drugi - Widziałeś ile ludzi nad tym pracuje? Dziesiątki lub nawet setki tysięcy, taki jeden reaktor nie stanowi dla nich większego wyzwania, a gdy broń będzie gotowa cała galaktyka upadnie nam do stóp.
- Dokładnie, a my... - Nie zdążył powiedzieć jednak nic więcej gdyż Antaless znajdujący się za jego plecami wbił mu zdobyty wcześniej nóż w gardło. Zanim drugi zdążył zareagować został przebity na wylot. Antaless cofnął czerwoną do łokcia rękę pochylając się nad zwłokami. Inżynier Najwyższego porządku R88/H133 głosiła plakietka zawieszona na ubraniu jednego z nich. Może odszuka w ich rzeczach coś ciekawego? W ten sposób znalazł holograficzną mapę całej zabudowy. Aż zaniemówił z wrażenia, gdy jego twarz oświetliło lekkie światło z hologramu. Przedstawiał on planetę, na której się znajdował. W okolicy równika znajdowała się dziura wydrążona na kilkanaście kilometrów w głąb planety. Nie była to jednak pojedyncza szczelina a niebotycznych rozmiarów tunel okrążający całą planetę mający co najmniej 20 kilometrów szerokości. Wszystko połączone było skomplikowaną siecią tuneli, przewodów i reaktorów. Na samym środku tunelu planety znajdował się otwór większy niż pozostałe wyposażony w dodatkową obudowę wyglądający jak działo z lufom o średnicy co najmniej 50 kilometrów. Działo... broń. Serce zamarło mu na chwilę gdy uświadomił sobie na czym właśnie stoi. Nie, to niemożliwe. Wyglądało na to, że planeta jest wzorowana na imperialnej gwieździe śmierci. O wiele, wiele większej gwieździe śmierci. To ogromne działo z pewnością było by w stanie zniszczyć planetę. Jak jednak ta broń ma się przemieszczać to pozostawało tajemnicą. Spojrzał ponownie na holomapę z rosnącym przerażeniem. Nad imponującym wizerunkiem planety widniała jutrzejsza data, z napisem "Wielki Test". Musiał czym prędzej powiadomić rebelię o nowym zagrożeniu zanim będzie za późno. Otworzył na mapie swoją pozycję. I tu miłe zaskoczenie. Znajdował się niedaleko portu kosmicznego. Wciąż jednak musiał tam jakoś dotrzeć. Z komunikatora martwego inżyniera dobiegł głos.
- Uwaga, informujemy, że jeden z więźniów zdołał zbiec i chowa się teraz gdzieś na planecie, prawdopodobnie w okolicy sektorów 3 i 4. Jeżeli go zauważycie macie strzelać bez rozkazu.
Antaless przygryzł wargę. Skoro o nim wiedzą pewnie zwiększyli straże, zwłaszcza przy porcie kosmicznym. Więc ucieczka zwykłym korytarzem odpadała. Ponownie spojrzał na mapę i zamyślił się. Wentylacja będzie najbezpieczniejszą drogą. W pośpiechu znalazł otwór w suficie po czym wpełzł do niego. Czołgając się szedł w kierunku portu kosmicznego kierowany mapą. Po chwili odkrył kolejny problem, szyb którym szedł kończył się kilkadziesiąt metrów od portu, więc ostatni odcinek będzie trzeba przebyć w inny sposób. Gdy dotarł do końca szybu po cichu upewniając się, że nikogo nie ma po drugiej stronie wyważył właz. Znajdował się w niewielkim pomieszczeniu pełnym różnego rodzaju droidów, na szczęście uśpionych. Nagle drzwi otworzyły się, wszedł przez nie jeden z żołnierzy, który ze zdziwieniem przystanął w progu wpatrując się w Antalessa. Te kilka sekund wystarczyło aby zatopić swe ostrze w karku ofiary. Następnie upewniając się, że zbroja zabitego nie uległą uszkodzeniu ubrał ją wcześniej zmywając z niej ślady krwi. Znając mechanizm zbroi imperialnych szturmowców na których te były wzorowane zniszczył lokalizator znajdujący się na hełmie. Wiązało się to z szybszym odkryciem jego podstępu, ale i tak prędzej czy później by się zorientowali, a tak przynajmniej nie będą wiedzieli gdzie się znajduje. Następnie przebrany za szturmowca wyszedł na korytarz na którym roiło się od żołnierzy. Udał się w stronę portu kosmicznego zdając sobie sprawę, że jego odkrycie jest tylko kwestią czasu. Gdy w końcu dotarł na miejsce zaczął wypatrywać dogodnego środka transportu. Wybrał niewielki statek transportowy, z na szczęście otwartą klapą. Czym prędzej wślizgnął się do środka równocześnie słysząc w komunikatorze
- Uwaga rebeliancki zbieg ukrył się pod zbroją naszego podstępem zabitego towarzysza KS-455, każdy go zauważy tego tchórza ma natychmiast zawiadomić centralę i schwytać lub zabić to rebelianckie ścierwo!
Antaless tymczasem upewniając się, że nikogo nie ma w kabinie przeszedł na tył statku ukrywając się w jego ładowni. Przy starcie zazwyczaj sprawdzano kod statku oraz jego cel podróży, dlatego wystarczyło teraz poczekać tylko na pilota, a w odpowiedniej chwili przejąć statek. Po kilku minutach oczekiwania poczuł ruch statku. Startowali. Jako doświadczony pilot wyczuwał delikatne ruchy statku, poczuł również gdy weszli w nadprzestrzeń. Odczekał jeszcze kilka minut po czym wyszedł z ukrycia, przemieszczając się do kabiny pilota. Było ich dwóch. Zanim jednak zdążyli połapać się co się dzieje obaj już nie żyli. Antaless spojrzał w bezkresne niebiesko czarne fale tunelu nadprzestrzennego za statkiem. Zrobił to! Udało mu się uciec! Teraz trzeba było tylko powiadomić rebelię. Włączył komunikator na rebelianckim kanale i zaczął nadawać transmisję. Nic. Cholera, znajdował się za daleko. W tym zakątku galaktyki nikogo nie było. Gdy już zaczął tracić nadzieję z komunikatora dobiegł go głos
- Tu rebeliancki krążownik "Włócznia pomsty" podaj swoją tożsamość.
- Halo, tutaj Antaless, generał Antaless z rebelianckiego działu do zadań specjalnych 5B - krzyknął uradowany. Udało się! Udało mu się!
- Spokojnie nie trzeba tak głośno, słyszymy pana. - odparł urażony głos - Co możemy dla pana zrobić?
- Podajcie mi swoje położenie, mam ważną wiadomość dla dowództwa.
- Zrozumiałem, przesyłam współrzędne.
Antaless czym prędzej wpisał koordynaty nowego celu podróży. Miał niesamowite szczęście, że udało mu się uciec, że rebeliancka flota akurat znajdowała się tak blisko jego pozycji. Szczęście... Coś nie dawało mu spokoju. Ten sith mówił, że nie istnieje coś takiego jak szczęście, sugerował, że wszystko co rebelia osiągnęła zawdzięcza jemu. Czy to możliwe by również jemu pomógł uciec aby poznać lokalizację dowództwa rebelii? Może na statku jest ukryty lokalizator albo... szybko odrzucił od siebie tą myśl, to nie miało by żadnego sensu. Ten sith po prostu chciał mu namieszać w głowie, zresztą jak widać skutecznie. Skupił się na podróży.
Rozdział 9
Dwie godziny później wychodził już z nadprzestrzeni. Od razu zauważył pokaźnych rozmiarów krążownik rebelii wraz z kilkoma pomniejszymi jednostkami. Gdy wylądował na pokładzie. Od razu zauważył wychodzącemu mu na spotkanie kapitana.
- Witamy na pokładzie "Włóczni pomsty" generale.
Antaless tylko skinął mu głową.
- Nie mamy na to czasu, całej rebelii grozi ogromne niebezpieczeństwo!
Opowiedział mu swoją historię, nie pomijając sitha z którym miał nieprzyjemność rozmawiać.
- Więc chcesz abyśmy porzucili swoje dotychczasowe zadanie i polecieć na tę twoją nową gwiazdę śmierci - zapytał z powątpiewaniem.
Antalessa zdenerwowało jego niezdecydowanie. Czy on nie wiedział z czym wiąże się tak potężna broń?
- Posłuchaj, straciłem swoich ludzi i niemal swoje życie aby zdobyć te informacje, a ty zastanawiasz się teraz czy ta broń istnieje!?
- Z całym szacunkiem ale hologram, który pan przynosi jest niedokładny, a jego pochodzenie jest wątpliwe.
- Byłem tam, widziałem to!
- Słowo jednej osoby to trochę mało aby ryzykować całą misję nie sądzi pan?
- Nie wierzy mi pan?! - Antaless nie mógł uwierzyć w to co słyszy. Przeszedł tak wiele, a ten idiota mu nie wierzył.
- Tu nie chodzi o pana, ale słowo jednej osoby w tych czasach...
- Więc niech pan zapyta dowództwa, potwierdzą moją wiarygodność.
- Przykro mi, jesteśmy za daleko aby się z nimi skontaktować.
Antaless odetchnął głęboko. Miał ogromną ochotę rzucić się na kapitana i przywalić mu w ten głupi łeb.
- Czy w pobliżu znajduje się ktoś, kto mógłby potwierdzić pana historię? - zapytał niepewnie kapitan widząc jego zdenerwowanie .
- Nie nikogo...Tak! - Minutę później stał już nad komunikatorem wraz z kapitanem. Wiedział doskonale z kim się połączyć. Miał ogromną nadzieję, że będzie w zasięgu...
- Tu Bjern z rebelianckiego transportowca H3P... Antalessie to ty? - jego okrzyk zdumienia wywołał uśmiech na jego twarzy.
- Co się z tobą stało? Czekałem w statku kiedy wy goniliście tego zabójcę a potem...
-To długa historia Bjern, nie na teraz - przerwał mu - musisz coś dla mnie zrobić.
- Oczywiście.
Po kilku minutach wyjaśnień kapitan "Włóczni pomsty" ostatecznie zgodził się zmienić kurs statku. Antaless nie mógł się powstrzymać i został nieco dłużej przy komunikatorze.
- Myślałem, że już cię straciłem stary... - zaczął Bjern.
- Sam też tak myślałem. - odparł zgodnie z prawdą Antaless po czym zapytał o coś, co nie dawało mu spokoju - Co z resztą? Udało wam się uciec?
- Cóż, po tym jak straciliśmy z wami kontakt poszliśmy was szukać, byliśmy pod tym adresem, ale znaleźliśmy tam tylko zrozpaczoną matkę płaczącą nad martwym dzieckiem w ramionach...paskudny widok. Po paru godzinach znaleźliśmy zwłoki reszty załogi, ciebie jednak nigdzie nie było. Uznaliśmy, że zabrały cię jakieś dzikie zwierzęta. Zrezygnowani wróciliśmy do bazy, gdzie przydzielono nas do nowych kompanii. Ja trafiłem do 3 szturmowej.
- Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że nic wam nie jest...
- Ja też, po prawie miesiącu do reszty straciłem nadzieję.
- Miesiącu? Tyle czasu... - zamyślił się Antaless - Tak długo...
- Co się wtedy z tobą działo? - zapytał Bjern.
Powiedział mu wszystko, jak przyjaciel przyjacielowi. Po wszystkim Bjern nie krył zdumienia.
- To niemożliwe... - szeptał.
- Też tak myślałem. - Antaless westchnął po czym dodał
- Pamiętaj Bjern musisz jak najszybciej powiadomić dowództwo, powiedzieć im to wszystko co ja tobie. Przesłałem ci hologram. Przekaż go dalej.
-Oczywiście - odparł natychmiast - Trzymaj się tam i nie waż się umierać, nie po to cię odzyskałem aby znowu stracić.
-Da się zrobić - Antaless uśmiechnął się i wyłączył komunikator lecz wcale nie był taki pewny swych słów.
Rozdział 10
Antaless przeszedł przez szerokie drzwi na mostek, gdzie odbywała się właśnie narada.
- Musimy działać szybko - Mówił kapitan - naszym atutem jest zaskoczenie. Pomniejsze jednostki zajmą się flotą wroga, a "Włócznia Pomsty" przebije się do ich głównej siedziby, pamiętasz współrzędne? - ostatnie pytanie było skierowane do Antalessa.
- Tak - odparł i wyświetlił holomapę - Ich główna siedziba znajduje się tutaj - wskazał duży budynek w centrum planety.
- Otóż to - kontynuował kapitan - dokonamy tam abordażu, zabijemy ich przywódcę, zbombardujemy planetę i odlecimy. Nawet się nie zorientują co się stało. Generał Antaless będzie dowodzić siłami lądowymi.
-Czym dysponujemy? - zapytał Antaless.
- 6 ciężkich kompani i 4 lekkie, jedna zmodernizowana. Łącznie prawie 10.500 ludzi.
- Ciężkozbrojni z przodu, chronimy czołgi i ładunki. Zabezpieczamy strefę lądowniczą. Reszta, szturmujemy ich główną siedzibę. Zabijamy tego sitha, wycofujemy do oddziałów na dole i razem wracamy na statek bombardując planetę. Wszyscy zrozumieli?
2 godzimy później znajdował się już w transportowcu gotowym do abordażu. Nie mógł uwierzyć, że wraca na tą przeklętą planetę. Widział, że żołnierze nieopodal niespokojnie przestępują z nogi na nogę. Znał to uczucie. Gdy był niedoświadczonym młodzikiem przechodził to samo przed każdą bitwą. Myślał o śmierci. Co jeżeli umrze? Nie dożyje zwycięstwa, pokoju, tego o co cały czas walczył, o czym marzył odkąd tylko wstąpił do rebelii. Pomyślał o żołnierzach obok niego, gotowych do walki. Bzdura. Nikt nie był gotowy, nawet on. Ilu dziś zginie? Ilu przeszyją strzały wroga? Ilu trafi do niewoli i umrze później przy torturach? Tylu już stracił, a wojna nawet nie zbliżyła się do końca. Otrząsnął się, słysząc przez komunikator
-Wychodzimy z nadprzestrzeni.
Mocniej chwycił karabin. Wkrótce zaczęły się turbulencje. Nie cierpiał tego momentu. Ich krążownik przebijał się właśnie do celu, a oni siedzieli wewnątrz małych transportowców nie wiedząc co się dzieje. W każdej chwili mogąc zostać po prostu zestrzelonym przez zbłąkaną rakietę, która przebiła się przez osłony. Po chwili poczuł nagły ruch pojazdu. Transportowce wyleciały z Krążownika, turbulencje wzmogły się. W pewnym momencie ich pojazd gwałtownie skręcił w bok, tak, że wszyscy omal się nie powywracali wpadając na siebie. Zniżali się coraz bardziej, jeszcze chwila, jeszcze tylko chwila. I nagle transportowiec znieruchomiał, a jego wejście otworzyło się ukazując zimną biel planety. Pospiesznie wybiegł na zewnątrz wołając
- Za mną!
Antaless potoczył spojrzeniem po polu walki. Niebo co chwilę przeszywał ogień laserów. Na horyzoncie widać było ogromne odwierty w głąb planety a wokół nich biegali robotnicy zaskoczeni nagłym atakiem. Stawali się łatwym celem dla jego sił. Nieopodal jeden z gigantycznych dźwigów prawdopodobnie dostarczający budulec potrzebny do budowy przewrócił się miażdżąc ludzi i dziurawiąc budynki. Wszędzie wokoło widok zasłaniały tumany dymu z wybuchów. Mimo wszechogarniającego chaosu i krzyków Antaless odszukał główną siedzibę wroga.
- Tam -wskazał chodź wątpił by ktokolwiek go usłyszał.
Zaczął przedzierać się na przód. Wystrzelił trafiając jednego z przeciwników w pierś. Kolejny strzał i następny szturmowiec padł martwy. Sojusznicze siły uformowały półkole przesuwając się powoli do przodu. W pewnym momencie usłyszał ogłuszający huk. Coś odrzuciło go do tyłu. Rąbnął w ścianę jakiegoś budynku z taką siłą, że momentalnie stracił dech w piersi. Podniósł się chwiejnie czując w ustach znajomy smak krwi. Nieopodal leżeli ranni, w kałużach krwi, bez rąk, nóg. Niektórzy się nie poruszali, inni krzyczeli w agonii. Podbiegł do jednego z nich po drodze zestrzeliwując jakiegoś szturmowca. Obrócił nieszczęśnika na plecy. Z rozprutej piersi sterczały ułamane kości skąpane w szkarłacie. Ich krawędzie oraz znaczna część ciała była zwęglona. Czerń mieszała się z czerwienią. Nieopodal leżała część podziurawionego jelita lub jakiegoś innego narządu.
-Medyk! - krzyknął z całej siły Antaless - Medyk!
Nikt go jednak nie usłyszał, nikt nie zainteresował się losem rannych. Wzdrygnął się gdy coś świsnęło mu koło ucha. Upadł na ziemię zauważywszy wroga. Strzelił. Chybił. Szturmowiec był coraz bliżej. Za nim szli następni. Coś przeszyło mu ramię. Wrzasnął z bólu. Instynktownie chwycił jednego z rannych, tego którego próbował przed chwilą uratować próbując się nim zasłonić. Poczuł uderzające w niego strzały. Krew bryznęła mu na twarz zalewając oczy. Odrzucił zwłoki i na ślepo wystrzelił serię. Usłyszał okrzyk bólu. Przetarł oczy. Kilka metrów przed nim leżał martwy szturmowiec z krwawą dziurą w piersi. Pospiesznie opatrzył ranę krzywiąc się z bólu. Pobiegł dalej zauważając że jego wojska prawie dotarły do bramy strzeżonej przez dwa potężne działa zostawiając po sobie krwawą ścieżkę. W pewnym momencie jedno z nich wybuchło rozsypując się na małe odłamki lecące we wszystkich kierunkach i dziurawiące ludzi na swej drodze. Nagle z nieba spał deszcz ognia dziesiątkując pierwszą linię. Antaless obejrzał się za nawracającymi myśliwcami.
- Rozwalić myśliwce! - powtarzał przez komunikator - Rozwalić te cholerne myśliwce!
W końcu zdyszany dotarł do bram budynku. Był cały od sadzy i krwi. Przez swoją słuchawkę wciąż dobiegał go głos jego poruczników z informacjami. Z tego co zrozumiał inwazja mimo dużych strat szła zgodnie z planem. Trzeba było wzmocnić lewą flankę, ale powinni dać radę. Uda im się! Wydawał rozkazy najlepiej jak umiał, próbując połapać się we wszechogarniającym chaosie. Przekroczył próg budynku rzucając w przód granat odłamkowy pod takim kątem aby odbił się do jednej z odnóg. Usłyszał wybuch i ruszył przed siebie.
Rozdział 11
- Rozproszyć się i opanować budynek. Czwarta kompania za mną, idziemy rozwalić tego skurwysyna!
Ruszył przed siebie torując sobie drogę ogniem blasterów. Antaless dokładnie pamiętał położenie sali tronowej, gdzie miał nadzieję spotkać tego sitha. Przebicie się tam okazało się prostsze niż myślał choć nie obyło się bez strat. W końcu stanął przed wejściem. Podłożył ładunek. Rozległ się huk wybuchu, który połamał stalowe drzwi na kawałki. Wbiegł do środka. Sala była pusta. Prawie pusta. Pośrodku niej na tronie jak gdyby nigdy nic siedziała ta sama przerażająca postać odziana w czerń. Niewzruszona. Uśmiechała się. Na moment wszystko zamarło, a potem zaczęło się piekło. Najpierw usłyszeli trzask głośniejszy niż wszystko co do tej pory słyszeli. Wielu padło na ziemię zasłaniając sobie uszy. Antaless jednak dalej parł na przód. Wystrzelił serię. jego pociski utonęły w fali ognia zmierzającej do postaci. Żaden jednak nie dosięgnął celu. Wszystkie zatrzymały się wokoło sitha, który wyciągnął ramiona w górę. Nagle podłoga zaczęła się poruszać. Ze ściany wystrzeliła żelazna macka przebijając dwóch żołnierzy. Kolejne pomknęły wprost na nich. Antaless zrobił unik, jednak z ziemi pod nim w górę wystrzelił słup stali wybijając go w górę. Uderzył w sufit po czym boleśnie upadł na ziemię, przeczołgał się w bok w ostatniej chwili unikając spadającego kawałka metalu wielkości jego głowy. Wokoło słyszał krzyki swoich towarzyszy. Rozejrzał się. To nie była walka. To była rzeź. Ktoś wystrzelił rakietę. Ta jednak zawróciła i wybuchła nieopodal wzbijając w powietrze tumany dymu i części ciała. Antalles ruszył chwiejnym krokiem w kierunku sitha, starając nie wywrócić się o leżące na ziemi zwłoki. Posacka była śliska od krwi. Pomieszczenie wirowało i trzęsło się w posadach. Ludzie latali tam i z powrotem uderzając o ściany i zostawiając za sobą plamy czerwieni. Żelazne macki przebijały jego kompanów jakby byli zrobieni z papieru. Wokoło latały ostre jak brzytwa kawałki metalu. Jeden z nich wbił mu się w nogę. Nie przestał iść. Coś przebiło mu ramię. Zignorował ból. Szedł dalej i dalej aż nagle sith spojrzał na niego i wyciągnął swe ręce do przodu. Z jego dłoni wystrzeliły zielone pioruny niszcząc wszystko, co stało im na drodze. Żelazo, Stal, Ciało. Wszystko to rozpadało się pod wpływem tych dziwacznych zielonych promieni. Jego kompani padali wrzeszcząc w agonii, jakby ich dusza została właśnie rozerwana na szczępy. Antaless zasłonił oczy przed oślepiającą zielenią. Obejrzał się za siebie. Ludzie upadali na kolana. Z ich ust, nosa i oczodołów ciekła krew. Coraz mocniej i mocniej. Wydawało się jakby wszystko, co znajduje się w człowieku uciekało teraz z niego na zewnątrz wśród potwornych wrzasków i trzasku łamanych kości. Oprócz krwi z ludzi zaczęły wypływać fragmenty kości połamanych na szczępy, rozszarpanych narządów, lepkich ociekających szkarłatną posoką. Ciała zwiotczały, zaczęły wyginać się pod nienaturalnym kątem jak galareta falująca to w przód to w tył. W końcu jednak upadły, znieruchomiały. Antaless rozejrzał się po polu walki. Był sam. Pioruny w jakiś sposób go nie dotknęły. Aktywował granat plazmowy przy pasie i ruszył na sitha.
- Ty potworze! - Dał upust swojej wściekłości. Zebrał siły do tego ostatniego zrywu .Ostatniego w swoim życiu. Nie dosięgnął jednak celu. Jakaś siła uniosła go wysoko w górę. Spróbował się poruszyć. Bezskutecznie. Sith uśmiechnął się paskudnie w jego stronę.
- Mówiłem, że się jeszcze spotkamy... generale - powiedział ochryple.
Antaless nie odpowiedział. Liczył czas do wybuchu. 5 sekund, 4...3...2...1...
-Przegrałeś. - powiedział tylko.
Nic się jednak nie stało. Nie, nie, nie!
- Czyżby? - sith ponownie się uśmiechnął.
Coś wyleciało z jego kieszeni. Antaless przeklnął. Granat. Drań zdołał go w jakiś sposób dezaktywować.
- Może i nas zabijesz, ale nie ujdzie ci to na sucho. Rebelia już o was wie! - odparł z satysfakcją.
Przynajmniej jego śmierć nie pójdzie na marne. A dowództwo rozwali to przeklęte miejsce.
- Doprawdy zdumiewa mnie pańska wiara w ludzi.
Momentalnie umysł Antalessa rozgorzał obrazami. Tatuine. Ich transportowiec, a na nim Bjern, Trey i Luora. Zmarszczył brwi. Skąd brały się te wizje i co znaczyły? Czyżby umarł i przeżywał całą historię od nowa z innej perspektywy? Antalles patrzył nie zdolny wypowiedzieć ani słowa. Wtem radio na pokładzie transportowca odezwało się.
- Halo, tu Sven... ten zabójca...okazał się sithem...potrzebujemy wsparcia, reszta...nie żyje, ja... och...
Trey gwałtownie poderwał się z miejsca.
- Mają kłopoty! - chwycił broń i rzucił ją Luorze - Idziemy, szybko!
Dziwne, Bjern nie mówił mu, że otrzymali wiadomość...
- Bjern idziesz? Szybko, nie mamy czasu!
Ten przystanął i uśmiechnął się paskudnie po czy przemówił
- Tak, właściwie to mam inne plany - zanim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć uniósł karabin i strzelił. Luora wydała zdumiony okrzyk i padła martwa na ziemię. Zszokowany Sven wycelował swą broń, ale Bjern był szybszy. Po chwili i on upadł z dziurą w piersi na ziemię.
Antalles nie mógł uwierzyć w to co właśnie zobaczył. Jego najlepszy przyjaciel. Nie, to niemożliwe. Przecież...
- Tak, powoli zaczyna rozumieć - odezwał się w jego głowie ten paskudny głos.
- Nie oszukasz mnie! - krzyknął, jednak bezskutecznie. Nikt nie odpowiedział. Zamiast tego sceneria zmieniła się. Przedstawiała teraz kokpit małego myśliwca, a w nim Bjerna.
- Pamiętaj Bjern musisz jak najszybciej powiadomić dowództwo, powiedzieć im to wszystko co ja tobie. Przesłałem ci hologram. Przekaż to dalej.
Ich rozmowa. Wtedy, kiedy był jeszcze na krążowniku.
- Oczywiście. - odparł natychmiast - Trzymaj się tam i nie waż się umierać, nie po to cię odzyskałem aby znowu stracić.
- Da się zrobić. - Antaless usłyszał swój własny głos
Bjern otworzył przed sobą holomapę, następnie usunął całą jej zawartość.
Nie! Cholera co żeś ty zrobił!
- No i załatwione. - odezwał się do siebie, następnie połączył się z dowództwem.
- Tutaj dowództwo rebelii podaj swój kod.
- Tutaj Bjern z grupy 5B do zadań specjalnych , kod ABT561NT66, mam ważną wiadomość do dowództwa.
- Słuchamy.
- Nasz krążownik "Włócznia pomsty" wpadł w pułapkę Imperium w trakcie wykonywania misji, tylko mi udało się uciec.
- Zdrajca! - krzyczał w swych myślach Antalles, nie mogąc uwierzyć w to co właśnie zobaczył. Zasłonił oczy, ale nie przestał widzieć tych strasznych obrazów.
- Teraz rozumie. - odezwał się sith w jego głowie.
- Wszystko to było ustawione... - powiedział zrozpaczony - A Bjern...
- Był częścią układanki. Tak jak ty.
- Po co to wszystko? - spojrzał na oblicze sitha. Ten zamyślił się po czy odpowiedział
- Tego oczekuje moc. Ja jestem tylko jej powiernikiem.
- Moc?! - Antalles prychnął - Moc chciała abyśmy wymordowali się nawzajem w tej wojnie?! Moc chciała abyśmy zdechli tu jak zwierzęta?! - krzyknął.
- To wszystko - odezwał się sith spokojnie - jest potrzebne do rytuału.
- Jakiego rytuału? - zmarszczył brwi coraz bardziej przerażony.
- Wypełnienia proroctwa. - wyszeptał tamten niemal z nabożną czcią - Aby na świat przyszło dziecię mocy.
Po tych słowach uniósł ręce wysoko w górę. Sufit nad nimi rozsypał się na kawałki, podobnie ściany. Im oczom ukazało się pole bitwy. Podziurawiona powierzchnia śnieżnej planety wypełniona ciałami i skąpana w czerwieni. Tu i ówdzie ze szczątków budynków i maszyn unosiły się opary dymu. Na środku placu siły rebelii zostały otoczone przez o wiele liczniejsze siły wroga. Szturmowcy jednak nie strzelali, zamiast tego stali z ogromnymi tarczami i zaganiali ocalałych na środek jak poganiacze owiec zbijające samotne osobniki w jedno stado. Z dłoni sitha wystrzeliły zielone pioruny, które powędrowały do nieba. Antalles zmrużył oczy. Chmury poczerniały, jakby toczyła je jakaś zaraza. Wiatr wzmógł się. Wokoło zrobiło się ciemno, jak w środku najczarniejszej nocy. Z nieba zaczęły bić zielone błyskawice uderzające w ziemię, rozbijające w pył wszystko co spotkały na drodze. Okolica skąpana była w upiornej zielonej poświacie. Ludzie zaczęli uciekać we wszystkie strony bezskutecznie próbując uniknąć śmierci. Ciała trafione zieloną wiązką dosłownie wyparowywały. Błyskawice dziesiątkowały zarówno sprzymierzeńców jak i wrogów. Niektóre z nich trafiły stacjonującą nieopodal "Włócznie Pomsty" dziurawiąc ją na wylot. Krążownik rozpadł się na drobne kawałki i spadł z hukiem na ziemię wzbijając falę płomieni. Choć wydawało się to niemożliwe pioruny jeszcze bardziej przybrały na sile. Zdawało się, że zaraz rozerwą planetę na pół.
- Niechaj przyjdzie na świat dziecię mocy! - wykrzyknął obłąkańczo sith.
Antalles spojrzał na niego z przerażeniem. Jego skóra przybrała jeszcze bielszy odcień, a na twarzy i dłoniach pojawiły się nowe blizny. Żyły wyszły mu na wierzch. Oczy jarzyły się zielenią. Wyglądało to jakby kipiąca w nim energia miała rozsadzić go od wewnątrz. I nagle, wszystko ucichło tak szybko jak się zaczęło odsłaniając zniszczoną, spękaną w miejscu rytuału planetę. Sith odetchnął głęboko po czy przemówił
-Zaczęło się!
Epilog
W tym samym momencie na drugim końcu galaktyki Han Solo przedzierał się przez tłum. Przybył najszybciej jak tylko było to możliwe. Doszedł do końca korytarza i spytał nerwowo
- Gdzie ona jest?
- Sala 62 sir. - odpowiedział tamten.
Han biegiem przemierzył dystans dzielący go od ukochanej. W końcu przekroczył próg sali.
Na łóżku leżała Leia. Była blada, ale uśmiechała się. W rękach trzymała małe zawiniątko.
Spojrzała mu w oczy.
- Chłopiec - wyszeptała.
Han podszedł do niej i czule wziął dziecko w ramiona.
- Jak je nazwiemy?
- Ben. Będzie nazywać się Ben. - po czym spojrzał na twarz ich dziecka i zaniemówił. Oczy chłopca błysnęły jaskrawą zielenią. A może tylko jemu się tak wydawało...