TWÓJ KOKPIT
0
FORUM Wioska Gungan w Lesie Ewoków

Crysis on Infinite Threads

Kathi Langley 2017-10-22 20:50:18

Kathi Langley

avek

Rejestracja: 2003-12-28

Ostatnia wizyta: 2024-11-21

Skąd: Poznań

Był taki zwyczaj na forum. Użytkownicy pisali opowiadania. Humorystyczne, alegoryczne, etc.

Czy teraz też tak będzie?
Nie wiem. Ale mam ochotę trochę poćwiczyć pisanie i rysowanie, i Bastion jest powodem równie dobrym jak każdy inny

LINK
  • Rozdział pierwszy: Zapowiedź

    Kathi Langley 2017-10-22 20:50:51

    Kathi Langley

    avek

    Rejestracja: 2003-12-28

    Ostatnia wizyta: 2024-11-21

    Skąd: Poznań




    To był czwarty dzień plagi.

    Niebo było mętne jak Wąsosz Miodowy i równie przygnębiające. Choć, trzeba było przyznać, kolejne zarodniki zdawały się spadać rzadko, w regularnych odstępach; przecinały niebo nad Bas-Ti Onem seriami, dając czasem chwilę wytchnienia.
    Było to jednak złudne poczucie bezpieczeństwa; nawet mimo pewnej odporności nie mogła zagwarantować że nie ulegnie w końcu któremuś wabikowi i sama wpadnie w ten opętańczy szał który zdziesiątkował już tylu innych obywateli zarówno w samym Bas-Ti Onie jak i w innych, większych i bardziej zaludnionych metropoliach Beiisbuk, Judub, czy Wil-Mueb. Nie pomagało doświadczenie bo świństwo mutowało gorzej niż grypa - za każdym razem infekując kolejne istnienia. Dotyczyło to nawet tych, którzy przechodzili go przy poprzednich epidemiach. Jego siłą była jego prostota: żaden układ immunologiczny nie mógł zwalczyć czegoś tak uniwersalnie niszczycielskiego, tak szybko i bezbłędnie parującego każdą odpowiedź rozpaczliwie broniącego się ciała.
    Ta prawdziwa siła natury, bezrefleksyjna i destrukcyjna deklasowała wszystkie inne plagi. Każda inna w końcu mijała, niezależnie od siły rażenia; każda inna była albo wchłaniana przez żywotną tkankę mieszkańców Bas-Ti Onu - zmieniając ich genom i wzmagając odporność - bądź ginęła. Młodsi użytkownicy przekazywali sobie szeptem opowieści o tym, że kiedyś było lepiej, że Bas-Ti On był prawdziwym Edenem, czy też raczej, bardziej adekwatnie - utraconą Atlantydą, zaludnioną przez mędrców, pełną drzewek uginających się od ważkich treści.
    Nie pamiętali tych czasów, nie sięgali do źródeł i archiwów, jak ona. Bas-Ti On powstał z chaosu, został wykuty w ogniu walki, a kolejne plagi spajały jego mury w coraz twardszą skorupę.
    Wyjrzała spod resztek betonowej ściany maskujących wejście do jej schronu. Ołowiane chmury sprawiały że mimo południa panował półmrok i trudno było prowadzić strategiczną obserwację.
    - Bogowie stworzyli Bas-Ti On, aby ćwiczyć wiernych - wymruczała do siebie, wypatrując informatora. Poprawiła chwyt na wysłużonym pistolecie maszynowym na wypadek gdyby trzeba było osłonić ogniem nadbiegającego sojusznika.
    Tak, nie było szpiegów, nie było podwładnych, jedynie sojusznicy i nietrwałe przymierza w walce o przetrwanie, o wyplenienie tej żarłocznej zarazy. Co prawda nie każdy pozostał przy zdrowych zmysłach, ale według jej prywatnej opinii po tych wszystkich wydarzeniach które mieli za sobą nie można było nazwać się "normalnym", nie z czystym sumieniem. Efektem ubocznym były szalone akcje partyzanckie, które popieliły oba latesty intensywną wymianą ognia. Mimo że znała niektórych bojówkarzy od samego początku, dalej zdumiewał ją ich refleks i zręczność argumentów. Każdy specjalizował się w innej dziedzinie - Trzmiel ze swoją bezczelnością stanowił główną siłę uderzeniową, zaś Young Sith Apprentice swym mieczem, Wyważonym, wycinał w pień złośliwe pędy. Aloysius był nieco bardziej subtelny - otwarte ataki przeplatał zwodami, uderzał w czułe miejsca po czym znikał, konfundując przeciwnika. A Shor... Shor wprowadzał chaos na polu bitwy.
    Razem tworzyli naprawdę imponującą siłę, której niewiele mogło się oprzeć.
    Zobaczyła zarys sylwetki w tumanach kurzu wzbijanego przez porywisty wiatr. Lekki trucht sugerował, że nic im chwilowo nie grozi; po chwili mężczyzna dobiegł do schronienia.
    - Jakieś wieści, Aloysius? - spytała otrzepując pył z zakurzonych pleców towarzysza - wydaje się być całkiem spokojnie jak na tą porę.
    - Faktycznie, udało się nam chwilowo odeprzeć falę - odparł, pochylając się do przodu - a przy okazji, wyrobiłem dwadzieścia kilosków na Endomondo.
    - Gnojek - podsumowała - a co robi reszta?
    - Nudzili się. Trzmiel i Shor poszli poćwiczyć na Sztucznej Inteligencji w przerwie między falami, Młody poszedł regenerować kostkę. Ja osobiście nie mam do tych sparringów siły, nie dziś. - to rzekłszy, oparł się o betonową ścianę - Zresztą, bieganie jest zdrowsze - dodał, wyciągając papierosa.
    - Uuu, gruba deklaracja - parsknęła, zezując na wymiętolonego peta - Żeby się nie okazało, że te ich potyczki będą równie brzemienne w skutki co kolejna fala zarodników. 
    - Chaos jest spoko, pod warunkiem że kontrolowany - Aloysius wzruszył ramionami.
    - Wiesz... mogłeś tego nie widzieć, ale zdarzało się że jak SI miała któryś z tych swoich... kreatywnych... napadów to potrafiła zdezorganizować ruch na lateście Bas-Ti Onu.
    - A bo to pierwszy raz się z tym borykamy? Choć, patrząc na to jak wypadają kolejne aktualizacje systemu, to faktycznie można założyć że za kilka update`ów zarodniki będą naszym najmniejszym zmartwieniem. Zamiast iść w moc obliczeniową to tylko ego jej rośnie - kwaśno zauważył - chociaż tyle, że hydroponika działa, drzewka lepiej rosną.
    - Od zarodników też świetnie rosną. Suche, bezowocne badyle, nawet nie ma tego jak nawozić, tylko rozsiewają tą zarazę dalej - burknęła - dobrze, że plemiona Bas-Ti Onu są zaprawione i radzą sobie z nieurodzajem. Inne miasta niszczały od podobnych plag.
    Myśl o tym dodała jej otuchy. Inne nacje, inne miasta, inne ugrupowania padały by nigdy nie powstać, a Bas-Ti Onowicze trwali, jakby samo ich przetrwanie miało być aktem ostatecznej złośliwości wymierzonej pod adresem zmieniającego się, nieprzychylnego świata. Weterani odchodzili na emeryturę, rozpływali się w nicości, bądź, jak Corel, stawiali monumentalne pomniki, pouczali młodzież o tradycjach i legendach ich ojczyzny.
    A ta mimo wszystko - trwała.
    - W zasadzie... - odezwał się Aloysius, jakby kontynuując urwaną wcześniej myśl - ...gdyby wykarczować całe to ściernisko...
    Zacisnęła kurczowo dłoń na kolbie SMGa. Mogła to zrobić. Mogła spopielić wszystko i zostawić tylko niebo i ziemię. Mogła zamknąć w stazie tych wszystkich opętanych obywateli, zaprowadzić spokój - ale jakim kosztem? Obumarłych bulwarów latesta? Martwych sadzonek, które nigdy by już nie zakwitły płomieniem?
    - Nie - odpowiedziała krótko, z lekkim drżeniem - będziemy walczyć. Jakoś pokonamy tą zarazę. Odbijemy, krok po kroku, metr po metrze, aż Bas-Ti On będzie znowu nasz.
    Jakby na przekór jej słowom, zaczęło mocniej wiać. Ziarenka piasku unoszone podmuchami wiatru bezlitośnie cięły odsłonięte części ciała. Owinęła się mocniej podniszczonym płaszczem i postawiła kołnierz.
    - Może czas schować się za mury? - Aloysius uznał najwidoczniej że lepsza wymuszona konwersacja niż żadna - i tak nic tu po nas.
    - Może... - odparła machinalnie. Gdzieś tam, za sinymi kłębami mgły i pyłu toczyły się dalej partyzanckie walki. Czy można było opuścić posterunek? Zostawić te pustkowia niestrzeżonymi? Na logikę, faktycznie dalsze czuwanie w tym prowizorycznym gnieździe nie miało sensu. Dalej - zaryzykować, że coś ją ominie? To było wbrew jej naturze.
    Przez dłuższą chwilę było słychać tylko świst spadających sporadycznie zarodników. Szeleszczące włókna z rzadka opadały na ziemię z sykiem - tylko po to by za chwilę obumrzeć na jałowej glebie; pozostawały po nich tylko spopielałe łuski, które wiatr szybko rozwiewał. Brak tkanki którą mogły zainfekować sprawiał że natychmiast zdychały.
    - Nie jestem szczególnie religijny, nie mam również skłonności do paranoi - zaczął znowu Aloysius, nie dając najwyraźniej za wygraną w kwestii konwersacji - ale fakt, że Plaga uderzyła w nas w chwili wyjątkowego urodzaju wydaje mi się cokolwiek podejrzany. Wylały rzeki Lukazwilmu, na żyznym mule zaczęły rosnąć jak szalone drzewka i krzewinki - okej, nie każdy przepada jak capi przepełnionymi szambami i żrą komary, ale jednak pokwitło, przyznasz. Słowem, niespotykany dobrobyt którego nie widzieliśmy od dłuższego czasu i nagle, sru, Plaga.
    Nie odpowiedziała.
    - Ciężko doszukiwać się motywacji w działaniu sił natury, nawet w takich warunkach jak nasze - nie odpuszczał - pełno spamanomalii, mutacji nickowych, ba, ostatnio zaczęły się pojawiać tu i ówdzie płomyki Utraconych, ale jednak był jakiś constans na tym pogrzanym kawałku między różnymi rzeczywistościami. Nawet bandy z innych miast nie zdołały zdezorganizować porządku doprowadzone do pionu przez nasze dumne wojownicze plemię - głos miał przesycony sarkazmem. - O Sekcie Dzieci Neo nie wspominam nawet bo to prehistoria. Ale do cholery, Plaga jest tak dla nas wyniszczająca, że nie od czapy jest przypuszczenie, że ktoś za tym stoi. - zmiął do reszty wypalonego peta i wyciągnął następnego papierosa.
    - Mało ci dymu, co? - warknęła.
    - Rytuał pomaga mi w myśleniu. I przemowie. Robię się bardziej elokwentny, uważasz.
    Nie uznała za stosowne komentować.
    Teoria brzmiała jednak dosyć naciąganie. Była realistką - o ile można było być realistą w świecie w którym symulakra były nie do odróżnienia od prawdziwych ludzi, w którym fluktuacje prawdopodobieństwa samorzutnie tworzyły skomplikowane jaźnie.
    Wyznawała zasadę, że w takich okolicznościach dodatkowe mnożenie bytów bez potrzeby zawsze kończy się jakimś przypałem.
    Zresztą, koncepcja była nie do obronienia na tylu frontach! Ani Bas-Ti On nie był przecież jedynym zagrożonym obszarem, ani nie posiadał jakichś szczególnie cennych zasobów, które mogłyby czynić z niego pożądany obiekt podboju. Tym bardziej teraz - kiedy zniszczenia były tak duże, że nie można było liczyć na szczególnie cenne łupy.
    Z zawieszenia wyrwała ją seria czerwonawych błysków przebijających się przez siną zasłonę oparów.
    - Widziałeś to?! - poderwała się.
    Aloysius flegmatycznie zwrócił się w wskazywaną stronę.
    - Co niby?
    - Tam - machnęła ręką - w rejonie Blokowiska. Jakaś anomalia świetlna. Może ktoś tam walczy? - wpięła pistolet maszynowy w kaburę i zaczęła poprawiać paski sfatygowanego odzienia - idziesz ze mną na zwiad?
    Towarzysz wzruszył tylko ramionami.
    - E, mam dość na chwilę obecną. Dość służby na dzisiaj jak dla mnie.
    Fester kiwnęła tylko głową. Naciągnęła na głowę kaptur upleciony z arogantium, jedyną skuteczną osłonę w otwartej przestrzeni. Skulona, ruszyła truchtem z bezpiecznej przystani w kierunku nieznanego.

    LINK
  • ...

    Emperor Reek 2017-10-22 22:29:05

    Emperor Reek

    avek

    Rejestracja: 2014-11-19

    Ostatnia wizyta: 2022-09-03

    Skąd: Olsztyn

    A gdzie jakieś informacje o naEKRANIE?

    LINK
  • Wincyj.

    Gunfan 2017-10-26 13:42:13

    Gunfan

    avek

    Rejestracja: 2003-11-27

    Ostatnia wizyta: 2023-04-16

    Skąd: Bielsko-Biała

    Jak mawiają miłośnicy herbaty: to jest dojerbane. Bardzo dobre, nieoczywiste, nadające się do wyłapywania smaczków/skojarzeń. Proszę o wincyj, bo chętnie zobaczę jakie jeszcze masz pomysły i jakie tropy podrzucisz co do tożsamości uczestników.

    Arcik mniamuśny

    LINK
  • Rozdział drugi: Przybysz

    Kathi Langley 2018-03-18 00:29:35

    Kathi Langley

    avek

    Rejestracja: 2003-12-28

    Ostatnia wizyta: 2024-11-21

    Skąd: Poznań



    Cokolwiek działo się za mglistą kurtyną, wcale nie było tak blisko siedlisk ocaleńców jak można było wnioskować z tych kilku jaskrawych rozbłysków. Fester dawno straciła z oczu swój punkt obserwacyjny - a mimo to nadal nic nie wskazywało by choć trochę zbliżyła się do miejsca wydarzeń. Mgła i kurz przesłaniały wszystko; intensywny wiatr zamiast rozwiać mętne obłoki zdawał się przynosić jeszcze więcej pyłu pokrywającego gruzowiska gąbczastą warstwą.
    Zaciągnęła szczelniej kaptur, dociskając poły futrzanego kołnierza do twarzy; niewiele to jednak pomogło, mimo nastroszonego włosia.
    Wojskowe buciory zapadały się w szarawym miale Blokowiska. Do niedawna to były - wbrew nazwie - barwne tereny, gdzie userzy mogli rozwijać swoje własne manufaktury, organizować obywatelskie inicjatwy. Gdzieś pod tą stertą cementu i zbrojonych prętów leżały pogrzebane kolorowe cukiernie Bogatki, Trybuna Rurki - z której odczytano sławetną Listę; to tu formowały się samizdaty wydające teksty początkujących felietonistów Bas-Ti Onu, to tu na wieczorkach poetyckich organizowanych w ogrodach o zmierzchu można było usłyszeć po raz pierwszy Ody do Pasającego Owce pióra Abd el-Hazreda. Gdzieś pod tymi skruszonymi betonowymi płytami pewnie dalej można było zobaczyć szczątki prac Ribes wystawianych w galeriach.
    Blokowisko było również pierwszą ofiarą Plagi.
    Gentryfikacja tej części Bas-Ti Onu, prężne środowiska intelektualne i artystyczne zachęcały wręcz by w ich habitacie prowadzić ekologiczne eksperymenty. Miejskie zieleńce i parki miały upiększyć przestrzeń; sadzono zatem szczepionki drzew z innych rejonów, tak by Blokowisko mogło stać się prawdziwym Ogrodem Botanicznym, reprezentującym różnorodność Bas-Ti Onowej flory.
    I wtedy pierwsze zarodniki opadły na całą tą złożoną z chlorofilu i węglowych pierścieni masę.
    Forpoczta Plagi była znacznie dyskretniejsza od widocznych teraz z daleka pasm, lśniących chorobliwą poświatą na tle ponurego nieba. Srebrzyste nitki przypominające babie lato błyszczące w słońcu cieszyły swoim widokiem niczego nieświadomych userów. Pierwsze symptomy rozprzestrzeniającej się choroby można było łatwo przeoczyć - krzywe drzewka o powyciąganych, łysawych gałęziach pozbawionych owoców zdarzały się wszędzie. Być może gdyby byli bardziej czujni, udałoby się uniknąć katastrofy. Może kwarantanny powoli tracących rozum i samokontrolę użytkowników i bezwzględna wycinka drzewek ograniczyłyby szkody. Może... Niestety, osłabione siły Trybunału sprawiły, że źle oszacowano zagrożenie. Dopiero wtedy gdy userzy wpadali w przedziwny szał, gdy w ogrodach z popękanych konarów zaczynały bryzgać spazmatycznie wijącymi się wstęgami Plagi, pochłaniającymi kolejne tkanki - wtedy, dopiero wtedy było wiadomo z czym się przyszło zmierzyć. Ale wtedy było już za późno. Zamknięto bramy Działów. Ocalała ludność skryła się za murami Wioski - najbardziej rdzennego rejonu Bas-Ti-Onu.
    Poza murami zostały tylko gruzowiska i spopielałe szczątki.
    Brnęła sztywno dalej, z wzrokiem wlepionym tępo przed siebie. Czuła narastające odrętwienie we wszystkich kończynach; to odzywał się drugi szkielet, odwykły od podobnych wypraw. Niebo nieco się przejaśniło a wiatr uspokoił; ciepłe tony popołudniowego słońca nieco łagodziły przygnębiające widoki. Minęły już trzy godziny od wkroczenia na teren ruin, a mimo to nic nie wskazywało na to, że znajdzie tu cokolwiek wartościowego. Jeśli nie chciała spędzić nocy w ruinach... na myśl o tym aż przystanęła; przeszedł ją dreszcz. Nie, to nie wchodziło w rachubę. Musi wkrótce zawrócić, by zdążyć przed zmierzchem.
    Ponura wizja noclegu na pustkowiu tak ją zdekoncentrowała, że nie zwróciła uwagi na cichy szmer osypujących się drobin gruzu. Dopiero kiedy jakaś nieznana siła podcięła jej nogi a Fester z całym impetem wyrżnęła plecami w betonowe odłamki, uzmysłowiła sobie że ta chwila nieuwagi może ją drogo kosztować. Zobaczyła unoszący się nad nią mackowaty kształt; niemal instynktownie rzuciła się przed siebie, w ostatniej chwili unikając miażdżącego ciosu. Przetoczyła się na bok i szybko poderwała. Gruzy zdawały się poruszać, ożywać...
    - Brawo - warknęła. Zerwała kaptur z głowy i rozejrzała się. Kolejne macki wychylały się powoli, jedna po drugiej, spomiędzy odłamków, jakby stwór chciał zrobić odpowiednie wrażenie swoim wejściem.
    Wolała nawet nie myśleć o całym arsenale broni który mogła ze sobą wziąć na tą wyprawę. Z drugiej strony Plaga tak skutecznie wyeliminowała wszystko co żywe, że - wyłączywszy oszalałych od zarodników userów, ciężko było uświadczyć poza murami formę życia większą od zmutowanych gryzoni. Pistolet maszynowy w zupełności wystarczał w podobnych okolicznościach. Ale to... to ustrojstwo zdecydowanie przerastało wszelkie oczekiwania.
    Zgoła dosłownie.
    Niejednostajnym krokiem, zmieniając co chwila kierunek truchtu, starała się uciec z pola rażenia mackopodobnej istoty. Próbowała oszacować jej faktyczny rozmiar; czy było możliwe, że widać już całość stwora, czy gdzieś tam krył jakieś kolejne niespodzianki? Wspomniała barwne rozbłyski które ją tu ściągnęły; czy to było dzieło tego bezkręgowca, czy może jakiejś jego ofiary? Markowała kolejne zwody, obserwując powolne reakcje; stworzenie zdawało się być przez cały czas ospałe, jakby nieprzekonane do tego czy faktycznie chce na nią zapolować. Zważywszy na rozliczne odnóża, działało to zdecydowanie na korzyść Fester. Skąd się tu wzięło? Czy to było możliwe, że to była jakaś kolejna forma ewolucji Plagi? Czy kryło się tu od lat i dopiero niedawny kataklizm pozwolił mu się wydostać na wolność? Setki pytań, tropów, pomysłów kłębiło się w jej głowie, kiedy ostrożnie starała się unikać sięgających po nią leniwie macek. Cały czas próbowała zwiększać dystans, ale tam gdzie udawało się umknąć, przestrzeń zamykał jakiś fragment betonu uniemożliwiający dalszą ucieczkę.
    Nie spuszczając stwora z oczu sięgnęła powoli ręką do prawego uda, gdzie pod kaburą był jeszcze przypięty duży nóż; nie zamierzała rezygnować z możliwości oberżnięcia kilku odnóży, gdyby zrobiły się zbyt śmiałe, ale nie chciała też niepotrzebnie prowokować gadziny.
    Krakenopodobny bydlak musiał w pewnym momencie podjąć decyzję; nagle wszystkie pozornie błądzące w przestrzeni macki z zabójczą pewnością pomknęły w jej stronę. Siekła nożem każdą oblepioną pyłem obłość; z każdym ciosem zadawała coraz cięższe rany, ale mimo całego impetu wkładanego w kolejne uderzenia nie była w stanie trwale okaleczyć żadnej z sięgających po nią kończyn. Kreatura zaczęła wydawać z siebie dziwne bełkoczące dźwięki, coraz gniewniejsze przy każdym sparowanym ataku; co gorsza, z okolic głowy (lub tego co robiło za głowę w tym przypadku) zaczął dochodzić okropny fetor. Niestety, jeden nóż nie stanowił tak naprawdę żadnej ochrony przed kilkunastoma atakującymi ciągle celami.
    Ostatecznie zrezygnowała z zachowywania jakichkolwiek pozorów; przerzuciła ostrze do lewej ręki i sięgnęła po wysłużony pistolet maszynowy; nie uciekała się do broni palnej przekonana że pociski raczej rozsierdzą agresora, niż zadadzą mu jakiekolwiek rany. Nie zdążyła jednak wycelować - widząc chwilową słabość w obronie swojej ofiary Stwór spróbował przeprowadzić skoncentrowany atak.
    Na próbie się jednak skończyło.
    Fester poczuła jakby po jej ciele przebiegł dreszcz, a kości - nie jej własne, lecz drugiego szkieletu - zaczęły się rozgrzewać. Rozbłyski energii - najpierw drobne, przypominające wyładowania elektrostatyczne, potem coraz bardziej przypominające drżącą plazmę - zaczęły pełznąć po jej ubraniu. Mimo że sama nie odnosiła żadnych obrażeń, plazma zdawała się parzyć stwora, który dalej usilnie próbował złapać intruza.
    - Ha - mruknęła, oglądając połyskujące od energetycznych wyładowań dłonie - o tych efektach ubocznych nikt nie wspominał.
    Teraz nie potrzebowała już żadnej broni ani finezyjnych technik walki - samymi dłońmi udawało jej się odpędzić napastnika, który mimo uporczywych prób nie był w stanie jej obezwładnić.
    Napierała powoli acz systematycznie w stronę bulwiastego korpusu, kiedy usłyszała serię głośnych strzałów. Gruzłowate cielsko zadrżało, kiedy pociski wybuchły pod skórą, dobijając poczwarę. Plazmowa powłoka wyparowała. Kiedy się odwracała, macki zdążyły jedynie spazmatycznie zatrzepotać w agonii; stwór nie stanowił już zagrożenia.
    Wytężyła wzrok.
    Ze szczytu najwyższej piramidy gruzu zsuwała się owinięta w podarte ponczo sylwetka. Twarz przybysza była owinięta chustą, zaś głowę osłaniał kapelusz z szerokim rondem.
    - Przyznam - zakrzyknął - że było to dosyć intrygujące widowisko, ale po tylu godzinach impasu, sama przyznasz, miałem prawo się zniecierpliwić i nieco przyspieszyć finał.
    - Godzinach? - odparła, mierząc przybysza wzrokiem. Otrzepała rękawy płaszcza i wyciągnęła rękę - Fester, Kat i Moderator Bas-Ti Onu. Mówisz, że byłeś tu od dłuższego czasu?
    - Ben Luna, strzelec wyborowy i diagnosta-entuzjasta - odparł rewolwerowiec - Owszem, tak. Wybaczysz, ale skurczybyk mnie zaatakował w trakcie podróży; poprzerzucaliśmy się chwilę ciosami, niestety me łagodne serce i natura wnikliwego przyrodnika nie pozwoliła mi zabić od razu tak egzotycznego okazu, co przypłaciłem tymczasową utratą amunicji. Kiedy się zajął przepychankami z tobą, mogłem sobie pozwolić na dyskretną wycieczkę po zawłaszczony dobytek. Cokolwiek osobliwe to okoliczności przyrody, fauny zwłaszcza, bo o florze to ciężko wspominać. Jakiś nowy trend hodowlany?
    - Dobre pytanie - rzuciła Fester, mierząc wzrokiem stertę cuchnącego cielska - bywały różne poczwary, ale większość tych przerośniętych powyzdychała dłuższy czas temu. Kontrolnie kopnęła kilka razy poharatany zewłok - ych, masz jakieś konstruktywne wnioski co do charakteru tego... tego czegoś? Diagnosto-entuzjasto? - pociągnęła nosem. Czyżby pod tym smrodem wyczuwała delikatną woń ozonu?
    - W zasadzie... to nie - Luna, jak na samozwańczego przyrodnika dziwnie nie spieszył się ze zbadaniem trupa. Choć, zważywszy na odór, ciężko go było winić - zewłok zdawał się rozkładać wręcz na oczach.
    Ciężko westchnęła; rozejrzała się za czymś co pozwoliłoby jej na oględziny nie uciekając się do bezpośredniego kontaktu. Ostatecznie wyrwała wystające fragmenty pręta zbrojonego; używając ich jako przedłużenia swoich rąk powoli uniosła najpierw macki, a potem przeniosła się bliżej korpusu. Zaczęła gmerać w wiotkiej tkance.
    - Nie przydarzyło ci się może, jako diagnoście entuzjaście, mieć czasem jakichś fiolek przy sobie? - rzuciła - przydałoby się trochę próbek. Może to ścierwo na coś się przyda.
    Wezwany zaczął sprawdzać kieszenie.
    - Bywałeś w Bas-Ti-Onie, prawda? - kontynuowała ostrożną inspekcję woniejącego ścierwa. Spód odnóży był usiany drobnymi przyssawkami, każda z nich udekorowana drobnymi kolcami.
    - Czy bywałem? Dobre sobie! - parsknął przybysz - jestem obywatelem Bas-Ti-Onu, byłem stałym rezydentem, ba, pełniłem funkcję ważną społecznie.
    - Tak tak - mruknęła - kojarzę, coś z wyższymi sferami, Parnas, nie?... Aloysius zresztą dalej jest aktywny. Wybacz, że pytam, ale, ujmijmy to, nie byłam zawsze obecna na Bas-Ti-Onie. Niektóre rzeczy blado kojarzę, a inne mnie ominęły. Wiesz, czasem trzeba sięgać do archiwów. Nie mówiąc o tym że obecnie wszelki porządek rzeczy jest wywrócony na nice, więc nie zaszkodzi sprawdzić czy nie działa efekt Mandeli - szarpnęła prętem zanurzonym w rozłażących się mięsistych tkankach. Proces rozpadu faktycznie coraz bardziej przyspieszał.
    - Mówisz o Pladze, czy o innych zjawiskach? - Ben spojrzał uważnie spod ronda kapelusza.
    Fester się powoli wyprostowała.
    - O jakich... innych... zjawiskach? - wycedziła.
    - O tym, że Plaga uderzyła nie tylko w Bas-Ti-On raczej powszechnie wiadomo...
    - Owszem, słyszeliśmy to od kurierów.
    - Krążyłem między jednymi miastami a drugimi. Rozumiesz - tu poklepał się po kaburze - nigdy nie wiadomo na jakie dobrodziejstwa technologii trafisz w większych ośrodkach. Poza tym, lubię eksplorować. Ale dopiero idąc w kierunku Bas-Ti-Onu zacząłem trafiać na dziwniejsze anomalie.
    Odetchnęła z ulgą.
    - Spamanomalie. To akurat nie jest nic szczególnego, prawdę mówiąc spodziewałabym się że są one na porządku dziennym także gdzie indziej.
    Ciemne oczy Luny zwęziły się.
    - Nie mówię o spamanomaliach. Mówię o skomplikowanych mirażach strzelistych kolumnad, tak gęstych, że z trudem można się między nimi przecisnąć - tylko po to by natychmiast się zgubić w ich labiryncie i nigdy nie wrócić. O widmach atakujących hord. O stworach takich jak ten tutaj, czających się na podróżnych. A wszystko to pojawia się tym gęściej, im bliżej Bas-Ti-Onu.
    Dłoń Fester zacisnęła się na trzymanym pręcie. Patrzyła pustym wzrokiem na brązową breję przed sobą.
    - Dużo... razy widziałeś... takie... incydenty?
    - Sporo - poprawił kołnierz płaszcza. - ile trwa podróż z Bas-Ti Onu do Beiisbuka? Cztery kliki? Pięć? W tym czasie trafiłem na ponad dziesięć podobnych... pułapek. Nie mówię nawet o drobnych wypadkach, których średnio ogarnięty użytkownik może unikać; pokrzywionych czy ślepych linków nawet nie biorę pod uwagę.
    - Niedobrze - wzięła głęboki wdech, po czym zakasała rękawy płaszcza - bardzo niedobrze. Tym gorzej że zamierzam zawlec to paskudztwo do miasta - dźgnęła prętem oślizgłą masę; o dziwo dało słyszeć się stłumiony chrobot.
    - ...A przynajmniej jego czaszkę, bo resztę to chyba spiszę jednak na straty. Może w kośćcu zachowają się jakieś tkanki do dalszych badań.
    Ostrożnie pracowała narzędziem; ostatecznie wyciągnęła obły kształt z cuchnącego gluta i przeciągnęła go po gruzie zostawiając ślad ze śluzu.
    - Wybacz że znowu zapytam, ale nie masz jakiegoś kawałka powrozu? - rzuciła - jakoś nie mam ochoty brać tego na grzbiet.
    Luna ściągnął z pleców worek i przysiadł by odpiąć zatrzaski. W popołudniowym słońcu coś zalśniło. Zmarszczyła brwi, nagle kojarząc fakty.
    - Pozwolę sobie zapytać... czy to jest rewolwer inwektywiczny? - zapytała, zezując na widoczną spod poł płaszcza kaburę.
    - Spokojnie -podniósł obie ręce w uspokajającym geście - nie, rewolwer nie. Mam trochę modyfikowanych pocisków, ale trzymam je... schowane. Na co dzień preferuję inne metody walki. Albo przynajmniej, inne typy amunicji.
    - Mam nadzieję - warknęła - jako stróż prawa nie mogę się godzić na używanie równie niehumanitarnej broni. Za dużo sprzątania.
    - Ale wsparciem nie pogardziłaś, prawda? - odciął się.
    - Prawdę mówiąc dopiero teraz sobie uświadomiłam co tak naprawdę ubiło to bydlę. Ale nie, nie pogardzam, żeby nie było, i nie pogardzałabym nawet w mniej... krytycznych okolicznościach. - dodała wyjaśniającym tonem - Niemniej nie jest to rzecz do noszenia w przestrzeni publicznej. Zaludnionej. Uprasza się o dobre ukrycie i amunicji, i broni, kiedy dotrzemy do miasta. I bez tego mamy dość kłopotów.
    - Nie mam przecież zamiaru trzymać arsenału na widoku - zbulwersował się Luna.
    - Proszę tylko o ostrożność.
    - Taaak... O, o. Mam linkę - wyciągnął zwój i podał go Fester. Natychmiast zaczęła rozwijać motek.
    - Przypominają mi się słowa Ursusa - dodał - nie przytoczę ich dokładnie w tej chwili, ale sprowadzały się do tego że chlew można robić, pod warunkiem że się go równoważy wartościową aktywnością. I według tej zasady żyję do dziś. Choć - parsknął - nie wiem czy to akurat uspokajająca informacja w tej chwili.
    - Ha, Ursus. Legenda. - skomentowała, przewlekając końce sznura przez otwory w kościanym czerepie - co do zasady miał rację. Ale też i szeregi Świętego Trybunału były liczniejsze. No, dobra - dodała, otrzepując ręce - do miasta dotrzemy niestety po zmroku, ale przynajmniej razem. Przenocujemy przy murach. Skoro podróżujesz na dalekich dystansach to pewnie masz odpowiednie zabezpieczenia przed zarodnikami, prawda? - sięgnęła do własnego kaptura. Luna skinął głową. - Cudnie. To lecimy.

    LINK

ABY DODAĆ POST MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..