Pamiętniki z wakacji – urlop w Kołobrzegu.
Łukasz, l. 28, pojechał do Kołobrzegu na urlop.
Decyzja podjęta spontanicznie. Potrzebna była chwila oderwania. Szybka rezerwacja przez jeden z bookingowych portali ostatniej wolnej i w miarę sensownej cenowo oferty nad całym Bałtykiem zaowocował niezwykle pouczającym wyjazdem.
Dzień pierwszy
Docieram do Kołobrzegu Pekapem. Pięć godzin podróży tak zwanym „kiblem” z plastikowymi siedzeniami. Kołobrzeg wita mnie ulewą i temperaturą 14 stopni. Pokój zwalnia się za dwie godziny. Trzeba rozpocząć urlop.
Znajduję w tym celu bar przy samej plaży. Zamawiam wodę gazowaną o złocistym kolorze. Rozsiadam się. Wychodzi słońce. To będzie dobry urlop – myślę. Kilkanaście metrów przede mną nawet parawany już się zdążyły rozłożyć przy samym brzegu. W tym jeden czarny. Z napisem Policja. Wyłowiono zwłoki zaginionego kilka dni wcześniej faceta.
Po tym miłym akcencie udaję się do hotelu. W 95% zaludnionego przez niemieckich emerytów. To oznacza dobry standard – myślę.
Oznacza jednak przede wszystkim cowieczorny dancing. Tuż za ścianą. Zmęczony pierwszym dniem zasypiam przy dźwiękach komą są va. Komsi komsi komsi komsa.
Dzień drugi
Wybieram się na konsumpcję. Woda gazowana o złocistym kolorze plus kebab. Oczekując na to drugie odpalam fajkę. Zły wybór. Widzę przed sobą zwabionego dymem starszego, zmęczonego życiem pana zmierzającego w moim kierunku z piwem w ręku. Poczęstujesz? - pyta. Częstuję. Idź w chuj – myślę. Niestety, pan siada. Rozpoczyna wywód.
- No piję. Pewnie że piję. Przez baby piję. Bo nie mam baby. I tu przyjechałem baby szukać. Ale jakoś żadnej nie ma. I wiesz co mnie wkurwia? Takie ćwoki jak ten co tu sprzedaje. Wczoraj mnie chciał wypierdolić.
Potakuję szukając innych wolnych stolików. Nie ma.
- A ty masz babę? Przez baby same problemy. A ty w ogóle Polak jesteś? Bo nic nie mówisz. Rozumiesz po polsku? Bo mi to na Włocha wyglądasz. Italiano?
Kto miał kiedyś przyjemność mnie widzieć wie jak bardzo wyglądam na Włocha. Mimo to rozważam przez chwilę udawanie Włocha. Rezygnuję. Trzeba było się uczyć włoskiego.
- Polak.
- Jak chuj jesteś Włoch. No nie pierdol że Polak. Ale napij się ze mną Italiano. Za baby.
- Za baby.
- A taksówkę gdzie tu można znaleźć?
- Nie wiem. Jestem pierwszy dzień.
Zasypiam przy dźwiękach Komą ca va.
Dzień trzeci
Proporcje narodowości ulegają zmianie. Do mojego stolika przy kolacji dołącza polska babcia z wnuczkami.
- I widzicie? Wszędzie te Niemce się pchają! Nawet jedzenie pod nich robią! Wstydu nie mają! A pan chociaż Polak czy też Niemiec?
Myślę – Italiano. Mówię – Polak. Chociaż Niemca mógłbym udawać. Do czegoś te osiem lat niemieckiego w szkole w końcu by się przydało.
- I nie drażnią pana te Niemce? Kaczyński z nimi też powinien porządek zrobić! Wstydu nie mają! Dopiero co rocznica powstania była, a ci se tu siedzą za naszą krzywdę jakby nigdy nic!
Idę po dokładkę, pamiętając by usiąść przy innym stoliku. Przy bufecie pani Niemka wskazując na jajka zawinięte w szynkę pyta mnie was ist das? Intensywnie próbuję sobie przypomnieć jak po niemiecku są jajka. Albo szynka. Próbuję przypomnieć sobie cokolwiek po niemiecku.
- Ich weiss nicht. - jedyne co sobie przypomninam. Osiem lat niemieckiego w szkole w końcu do czegoś się przydało. Pani Wencel byłaby dumna.
Postanawiam napisać książkę. Fantasy. Pomysł na fabułę chodzi mi po głowie od dziesięciu lat. Nabiera kształtu. To jest ten moment. Zapisuję w OpenOffice Writerze tytuł. Pod nim „Prolog”. Zaczynam myśleć nad imieniem głownego bohatera.
Komsi komsi komsi komsa.
Dzień czwarty
Wybieram się na latarnię. Konsumpcja wody gazowanej o złocistym zabarwieniu w ilości odpowiedniej dla urlopu zmusiła mnie do skorzystania z toalety publicznej. Pierwsze zdziwienie – toaleta darmowa. Co oznacza kolejkę. W oczekiwaniu na swoją kolej słyszę dobiegający z kabiny dialog człowieka ze swym penisem.
- No dalej mały. Nie zawiedź mnie teraz. Liczę na ciebie. Nie zawiedź mnie. Jeszcze troszeczkę.
W tej chwili chciałbym być Italiano. Albo chociaż Niemcem. Żeby nie rozumieć co mówi. Odczekałem swoje. Wychodzę. Pan dalej rozmawia z penisem.
W kwestii książki utknąłem. Wszelkie sugestie co do imienia głównego bohatera chętnie przyjmuję.
Jeśli jeszcze raz w życiu usłyszę Komą są va, ktoś zginie.
Dzień piąty
Plaża. Przez silny wiatr jak na godziny południowe dość wyludniona. Konsumuję wodę gazowaną o złocistym zabarwieniu. Obok mnie rozbijają się dwaj ziomale. Wiem co zaraz nastąpi.
- Ej, ziomek, dasz fajkę?
Częstuję.
- Słuchaj, nie wiesz gdzie tu można prąd dostać?
Sądząc po zapasach które przytaszczyli, nie mówią o alkoholu.
- Nie wiem. Jestem pierwszy dzień.
- Szkoda. A koleżanki na wieczór?
- Niestety.
- Chuj. Poszukamy na roksie.
Mija kilka minut poszukiwań na telefonie. Coś chyba znaleźli, bo dzwonią.
- Halo? Można ogarnąć jakąś koleżankę? Halo? Ty kurwa – zwraca się do swego ziomka - ta laska miała jakiś męski głos. I mi kazała spierdalać. Chodź ogarnąć prąd.
Poszli więc. Przez baby same problemy. Może chociaż z prądem poszło im lepiej.
Urlop w Kołobrzegu nauczył mnie kilku rzeczy. Wszystkie problemy są przez baby. I Niemców. Czasami przez prostatę. I brak prądu. Co polecacie na drugą część urlopu?