Najpierw co nieco o mnie. Moi rodzice nigdy nie byli fanami filmów Science Fiction, fantasy, itd. Nikt nie przekazał mi tajemnej wiedzy o świecie Star Wars. Po prostu pewnego dnia, na którymś programie, usiadłem przed telewizorem i zobaczyłem jakieś dziwne roboty, wielkie futrzaka i faceta z świecącym się na niebiesko mieczem. Miałem wtedy, tak myślę, około 8 lat. Totalnie nie pamiętam tego jak odebrałem "Nową Nadzieję" tego pierwszego razu, pewnie nawet nie zobaczyłem jej całej, bo było za późno, ale wiem, że zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Rodziców to nie interesowało, po prostu zostałem sam przed telewizorem i zostałem pochłonięty przez coś, co jakieś ~10 lat później stało się moim największym hobby.
Potem standard, u części z Was pewnie bardziej rozbudowany, u mnie prawdziwe fanowstwo zaczęło się koło osiemnastki kiedy sięgnąłem po pierwszą część Dartha Bane`a, potem Plagueisa, Thrawna, zacząłem masowo odświeżać sobie filmy, zapamiętywać kolejne imiona, nazwy, planety, statki, i tak dalej, i tak dalej. Parę lat później dowiedzieliśmy się o tym, że Disney kupił prawa do marki i postanowił tworzyć kolejne filmy. To tylko napędziło moją pasję, blablabla, stałem się fanem na maksa, wszedłem też nieśmiało na Bastion (xD), zacząłem każdego dnia przeglądać starwarsowe reddity, SWNN i inne tego typu portale. Moja narzeczona też jest fanką, nie aż tak zagorzałą, ale jednak fanką. Jej rodzice też bardzo lubią SW. No..
Jedyne co pozostało pewną skazą, nieodkurzonym kurzem to to, że moi rodzice dalej NIE LUBILI Star Wars.
No i przystępujemy do czasów najbliższych - przełom lutego i marca, na TVNie leci film "Gwiezdne Wojny: Imperium Kontratakuje". Leże sobie z narzeczoną, Luke ląduje na Dagobah i słyszę standardowe: "Znooooowu te Star Warsy. Ile Wy możecie te głupoty oglądać". Wzdechnąłem sobie mentalnie i oglądam dalej. Tata smaruje sobie kromkę masłem, a tu Yoda: "Jedi używa Mocy do zdobywania wiedzy i obrony, nigdy do ataku." Tata wielki fan Aikido, obraca się i mówi: "Eeej, to jest fajne. Ten Yoda mi nawet przypomina Miyagiego z Karate Kid." Patrzę, a on siada i zaczyna oglądać. Minęło 5 minut, zdążył się znudzić, idzie dalej robić kolację. Ale Yoda nie dał za wygraną, rzucił kolejnym mądrym tekstem. Tata znowu zastygł i słyszę: "Przecież ten Yoda to w ogóle chrześcijaństwo krzewi. Czemu nie mówiliście, że ten Star Warsy takie interesujące są." Siadł, obejrzał całe Imperium, powiedział, że było fajne i chętnie za tydzień zobaczy kolejną część. Tydzień później zobaczyliśmy do końca "Powrót Jedi", podobało mu się chyba nawet bardziej i stwierdziliśmy, że musimy obejrzeć ostatnią, siódmą część.
Pozostała jedna mała, malutka skaza. Mama dalej nie lubiła Star Wars. Włączamy dzisiaj "Przebudzenie Mocy", Kylo Ren z ekipą atakuje wioskę Lor San Tekki i słyszę mamę: "Yyyh.. iiile można te Star Warsy? To jest tylko strzelanie non stop." Ale nie miała co robić, siadła i ogląda. Efekt piorunujący - wkręciła się bardziej niż tata przy "Imperium Kontratakuje". Kylo ściągnął maskę: "Ooo, Paterson!", Leia wychodzi ze statku: "Taka młoda była, ale ten czas leci. Taka babcia się z niej zrobiła.", Luke obrócił się do Rey: "Nie no on się dobrze trzyma, no ma bródkę, siwy jest, ale dobrze się trzyma." Mama zwykle jest bardzo senna koło 10 i zasypia koło tej godziny, ale teraz twardo siedziała i oglądała do końca ze słowami: "Nie mogę tego oglądać do końca, bo się za bardzo wciągnę i będę musiała chodzić do kina na następne części." Film się skończył, lecą napisy i słyszę z drugiego końca domu: "Co Wy tam tak cicho siedzicie? Żebyście za szybko małych Vejderków nie zrobili."
Także tego. Wiem, że TLDR, zimna historia bracie i takie tam, ale chciałem się podzielić moim sukcesem. Ostatni ludzie na ziemi przekonali się do Star Wars. Jestem dumny.