Ha, ha, dobre
Nigdy chyba nie miałam tak ambiwalentnych odczuć odnośnie odcinka. Z jednej strony jest cudowny, z drugiej wkurzają zwlaszcza pytania, na które nie ma odpowiedzi (Boziu, pewnie w tygodniu będzie 150 wywiadów z Filonim).
+ Pojedynek. Nie byłam pewna jak go ocenić... aż doszłam do wniosku, że nie potrzeba tu epickiej walki z mnóstwem akrobacji. Obi-Wan pokazał, że jest w zupełnie innej lidze. A może to Maul już nie ten sam?
+ Tatooine - zarówno wizualnie, jak i... poprzez to przytłaczające poczucie beznadziei zarówno w przypadku Maula, jak i Ezry.
+ Hej, mamy Tuskenów i dewbacki, fajnie!
+ "Binary Sunset" na końcu i fakt, że mimo wszystko nie pokazali Luke`a (była jakaś tam kropka na horyzoncie, ale to nie to samo).
+ Steven Stanton jako Kenobi. Facet jest niesamowity, gra Tarkina, gra Gascona (tak, nawet jego), a spójrzcie, jak to różnie brzmi.
- To, co mówiliście na początku - Ezrze znowu się upiekło. W pierwszym sezonie TCW był odcinek o tym, jak Ahsoka straciła mnóstwo osób, bo nie posłuchała rozkazów. I to była ważna lekcja i dla niej, i dla dzieciaków. A tutaj? Bridger po raz setny robi co chce, a "rodzice" nie wyciągają żadnych konsekwencji.
- Dziury fabularne. Skąd Ezra wiedział, że trzeba polecieć na Tatooine? Dlaczego śpi z Zebem, skoro kajuta Sabine jest wolna? O co właściwie chodziło z tą pułapką - po co to było Maulowi? Po jaką chorobę sprowadzał go na planetę?
- Mocno nagięli wątek Obi-Wana. Pal licho nawet to, że nie powiedział nic Luke`owi ("prawda z pewnego punktu widzenia" się kłania), ale co właściwie powstrzyma teraz Ezrę przed oznajmieniem całemu światu, że Kenobi żyje? Rex wspominał, że Organa potwierdził jego śmierć, co zapewne uczynił, by go chronić. Nie zapominajmy też, że w "Łotrze" Bail zwraca się do niego w desperacji. Lekarstwo na to jest jedno - Ezra i Kanan muszą zginąć.