Napiszcie i uzasadnijcie którego autora SW lubicie najmniej.Nie chodzi tu
o ocenę jego umiejętności literackich ale o jego osobę której obraz kształtujecie sobie poprzez powieści-czyli czy zwyczajnie lubicie gościa i jego twórczość czy nie.
Napiszcie i uzasadnijcie którego autora SW lubicie najmniej.Nie chodzi tu
o ocenę jego umiejętności literackich ale o jego osobę której obraz kształtujecie sobie poprzez powieści-czyli czy zwyczajnie lubicie gościa i jego twórczość czy nie.
Nie znoszę go za serial "Eskadra łotrów" propagandową gadzinówkę o
przygodach dzielnych pilotów Rebelii co to gromią i zawsze zwyciężają tępe imperium.Jak żywo przypomina to propagande z II wojny gdzie też np.kręcono filmy o dzielnych lotnikach radzieckich gromiących tępych niemiachów albo o dzielnych marynarzach US NAVY wykańczajacych
małe żółte ludziki.To jest właściwie to samo-Gwiezdne Wojny ukazane wybitnie jednostronnie i naiwnie (jakby goście zabijający w imię rebelii
byli mniejszymi mordercami niż ci zabijający w imię imperium).I za tą
właśnie twórczość wybitnie nie cierpię M Stackpole (co nie zmnienia faktu że jako pisarz jest dobry) i jego papierowych bohaterów z Corranem Hornem na pierwszym miejscu.
Jak widać dwie baby! Zresztą jakoś kobietki nie mają werwy do książek SW bo nie stworzyły nic genialnego, tu ich akurat faceci biją. Ale wracając do tematu Hamly za to co zrobiła w Planecie zmierzu i Dzieciach Jedi. jakoś wyjątkowo nie SW obie te książki były i mi nie pasują do serii. Biedny K.J. Anderson próbował coś połączyć tę tryloogię Mieczem Ciemności, ale z g*** już nic nie dało się zrobić.
Moesta, za to że napisała Młodych Rycerzy Jedi i jak pięknie opisał Jeth po nimi zaledwie podpisał się K.J Anderson (pewnie nawet ich nie czytał). Ciekawe czemu się podpisał swoją drogą
Są jeszcze inne typy, ale to tak na pierwszy rzut!
To bardzo proste. Rebecca Moesta to ŻONA Kevina j. Andersona...
Anor napisał:
! Zresztą jakoś kobietki nie mają werwy do książek SW bo nie stworzyły nic genialnego
akurat tu sie nie zgodze. przypomnij sobie opowiadanie "Zupa podana: Opowieść palacza” to najlepsze opowiadanie jakie czytalem a autorka jest jennifer robertson, czyli chyba kobieta
Anor napisał:
..Jak widać dwie baby! Zresztą jakoś kobietki nie mają werwy do książek SW bo nie stworzyły nic genialnego, tu ich akurat faceci biją.
Wiesz jak bym miał porównać większość facetów - choćby Allstona to co czytałem, albo Andersona z Ann C. Crispin - to obaj panowie wypadaja przy niej blado. Szkoda, że Ann napisała tylko trylogię
jest rzeczywiscie dobra. Ale iine niezbyt. Do Hambly i Moesty dodać trzeba przecież jeszcze Tyers i Cunningham...
nie mam takiego... może gdybym przeczytał coś z NEJ... ale na razie nie kupuję książek z tego okresu... jak na razie otarłem się najwyżej o Wizję przyszłości...
Okres przedimperialny jest mi najbliższy. Pociąga mnie wszystko ale tylko do Bitwy o Yavin...
Natomiast zgadzam się że X-wingi to bardzo ciężka literatura...
to lubię Stackpole`a, ale to co napisał Irek rzeczywiście dało mi do myślenia. Gość poważnie przesadza z umiejętnościami co poniektórych Łotrów. No dochodzi jeszcze Vonda McIntyre - książka "Kryształowa Gwiazda" nie pasuje ani w dupę ani w oko (jak mawia Anor) do serii.
rzeczywiście Krysztalowa Gwiazda nie jest dobrze wpasowana, ale ksiązka nie jest zla. ja jestem zwolennikiem dialogów a nie opisow więc też uwazam że X-Wing troche przegina. Ale Stackpol`a nie zaliczylbym do zlych twórców. uwazam ze jest niezly. Trylogia koreljańska. Już kiedy.ś o tym pisałem- autor Roger McBride Allen- wspaniala historia i w ogole ale tak rozwleczona że sie żygac chce. Można bylo z tego tematu zrobić na prawde jedno z najlepszych opowiadań a wyszła kicha.Kilkunasto stonicowy opis lądowania statkiem na korelii jednego z agentów jest po prostu załamujący. TAK chyba autor trylogii korelianskej wywarł na mnie najgorsze wrażenie. Niewątpliwie najlepszy moim rzecz jasna zdaniem jest Zahn
Powiem wprost. Poznałem Stackpole`a od Ja, Jedi, NEJ i opowiadan - tam był ekstra. na X-wingach jestem troche zawidziony. 4 tomu jeszcze nie miałem siły ruszyć.
A swoją listę mam
Barbara Hambley
Vonda mcInthre
Eleine Cunningham
Michael P. Kube-McDowell
Rebecca Moestra
Mniej więcej w takiej kolejności - Barbara najgorzej.
Gdzieś jeszcze umiescił bym Alana Dean Fostera - głównie dlatego, że on nie czuje SW -to bardzo dobry pisarz - pisałem o tym w dwóch innych wątkach -ale w SW sie nie sprawdził.
moca mi wyrwales Lordzie ta liste z glowy dokladnie sie z toba zgadzam poza seria X-Wing. . Nie jestem nia zachwycony tak jak np And , ale nie jest zła. A oststni tom jak przczytasz na pewno zmienisz zdanie bo jest rewelka (ostatni Wojna o bactę)
sie wpierw do niego przekonac .. bo nie chce mi sie sięgnąć...
nie mówię, że są złe - ale chyba po prostu po Ja Jedi i późniejszych ksiażkach Stackpole`a spodziewałem się czegoś wiecej... rozwinął się chłopak to widać.. to tak jak teraz czytam pięcioksiąg Cadderly`ego - i widzę, że Salvator dopiero sie wprawiał.. nie są to złe ksiażki, ale te napisane już po "Ojczyznie" - włacznie z tą fenomenalna ksiażka, o wiele lepiej mi sie czytało, niezależnie od pomysłów - nawet tych mocno odtwórczych.
Myśle, ze tak samo jest z Stackpolem - może 3 seria x-wingów bedzie mi sie bardziej podobac... bo po Allstonie nie wiele sie spodziewam - gdyz przez linie wroga troche mnie wynudzil.
Hmm... Z opowieściami na Mimban było tak, ze trudno go chyab winic za to, że nie czuje klimatu SW, skroo podczas pisania tej pozycji tego klimatu właściwie jeszcze nie było. Sama ksiązka jest rzeczywiście słaba i niespójna, ale trzeba pamiętać o czasie w jakim była pisana i o tym, ze nie można mówic ani o spójności, ani o utrzymywaniu konwenansów SW
że Nowa Nadzieja to powieść w praktyce spod pióra Fostera... wkład Lucasa jest tak mały, że szkoda gadać. A wiec Foster był prekursorem stworzył 2 pierwsze powieści SW. A już w tych czasach potrafił fajnie pisać. o ile w ANH jeszcze możan mu podarować, o tyle Mimban rozczarowuje. A Nadchodząca burza... hmm juz konwencje były. Tyle, że z nich nie skorzystał, ba nawet nie skorzystał ze swoich sprawdzonych.
Co jak co, ale akurat książka "Nadchodząca Burza" Alan Deana Fostera mi się podobała !!! Nie wiem co Ci się nie podoba ...
był taki że piszecie o pisarzach do których czujecie z jakichś tam powodów niechęć.Nie mieliście oceniać tutaj ich zdolności (a jeśli już to przy okazji),ja sam uważam że Stackpole to świetny pisarz który dobrze czuje się w Star Wars ale ma u mnie przechlapane serią x-wing.W koncu
jest dużo fanów którzy lubią imperium, ja jestem jednym z nich i nie
mam ochoty czytać bajeczek o nadludzkim wedge antillesie który razem
z kolegami-terrorystami ZAWSZE kiwa i wyprowadza w pole imperium,
jak by tam pracowali sami kretyni.Niestety każda powieść SW jaka wychodzi wnosi nowe wątki i postacie więc obowiązkiem fana jest ją przeczytać i rozszerzyć wiedzę - rozumiecie więc jak cierpię czytając z musu tę rebeliancką propagandę.
tak jak mówiłem wcześniej, o co ci chodzi i zgadzam sie z tym. Ale musisz zrozumiec że troche propagandy jest potrzebne. Każdy mowi o genialnym Hornie i Antillisie. , a o Baronie Fellu mowi sie nieczęsto choc był najlepszym pilotem galaktyki i z interceptorem potrafił dokonać cudów. Jestem tego samego zdania że Stackpol przesadził, jeżeli chodzi o genialnoś pilotów rebelii. Ale nadal uważam że pisze nieźle!!!!!!!!!!!!
Witam po baaaaaaaaardzo długiej nieobecności.
Jakoś mi koleś nie leży. Niby nic, a jednak kiczem zalatuje.
A co do X-wingów to wg. mnie to dość udana seria super była Pułapka, a dzisiaj zaczęłem czytać Wojnę.
Wielkie THX za to że mi żadnego kicka ani bana ani nic nie daliście.
Miło znów cię czytać! Miło patrzeć na powrót syna marnotrawnego
Niech Ciemna Strona bedzie z tobą kolego.
dzięki. Miło mieć do kogo (czego) wracać. A zamiast tego syna marnotrawnego, to bym wolał "Powrót Jedi"
Mnie ten gościu jakoś za serce nie chwyta, jego książki są w większości nudne...
...I zgadzam się z Jedi Hunter, seria X-Wing nie jest zła, może oprócz Wojny o Bacty w której wszyscy nagle zmartwychwstają, i się okazuje że prawie nikt nie zginął podczas tej całej wojny...
A tak swoją drogą to co z jego powieści czytałeś? Dla mnie Aganci Chaosu byli poprostu średni.. W NEJ wypadli po 3 pierwszych tomach blado (cóż do czasu Mrocznej Podróży ). Ale Maska kłamstw - fakt to mocno polityczna powieść - dla mnie jest niesamowita - jedna z najlepszych poweisci SW.
Maska jest super! choć kiedy ją pierwszy raz czytałem, musiałem niektóre fragmenty dwa razy czytać, żeby wszystko zrozumieć
Ale ogólnie lubię Jima, a Agenci Chaosu też nie byli tacy źli (a szczególnie Hero`s Trial)...
To co pokazał luceno w Masce i Agentach to zupełnie dwie różne bajki. Nieprzystający do siebie styl i jakoś fabuły. Wydaje mi się, ze kolo umie pisac ale nekoniecznie powieści gdzie jest dużo sensacji, czyli coś własnie takiego jak Maska
Moesta, za to co każdy za serie Młodzi Rycerze Jedi, za odcięcie ręki Tanel Ka
Mc-Dowella za prznudzanie, choc musze przyznac ze ksiazki, jakby mialy po polowe mniej stron bylyby fajne,
i pania Cunningham za niezbyt ciekawe zycie emocjonalne Jainy.
Do McIntyre mam jakis sentyment, w koncu moja pierwsza ksiazka z SW.
Wszystkie książki Moesty i Hambly to straszne badziewie.
A.C.Crispin pisała fajnie- w jej książkach jest to czego zabrakło w Hanie Solo Daley`a (swoją drogą niezłe książki, ale stare i nie bardzo zgadzają się z innymi). Elaine Cunningham można wybaczyć, bo to jej pierwsza książka SW i potknąć się mogła. Żebym tylko nie zmienił zdania, gdy jej następna książka okaże się niezbyt dobra. Z autorów płci męskiej nie polubiłem Troya Denninga. Widać, że facet czerpał wiedzę z opracowań a nie z książek: bitwy z udziałem 10000 statków, urządzenie do pobierania wodoru z przestrzeni, zrobienie z Corrana i Traesta Kre`feya strasznych sztywniaków, Bel Iblis zupełnie niezgodny z opisami z innych książek - to minusy Gpg. Pomimo to Gpg to bardzo sprawnie napisana książka która może się podobać. Z tego powodu uważam, że jeśli Denning trochę potrenuje, to zostanie dobrym SW-owym pisarzem
Co do przewinięć Denninga - chyba trzeba dodać jeszcze kolor Błędnego Ryceza - i niego chyba był niebieski - ale mogłem coś pomylić.
A co do Cunningham - mam nadzieję, że już wiecej nie napisze. Swoją drogą Hambley (2 ksiazki) i McInthre też napisały niewiele - i jakoś im nie wybaczamy za bardzo pierwszej porażki .
Biały. Jak każdy normalny ISD. Z tym, że błędny Rycerz to nie jest normalny ISD
poza paroma błędami to ja akurat Denninga lubię. Pisze dosyć żywiołowo, wprowadza ciekawe pomysły... nic dodać, tylko czekać na Ducha Tatooine
Może mam inny gust niż wy, ale Traitor doprowadzał mnie do rozpaczy. Tak, jak przedtem przecierpiałem "M. Podróż", tak już tego g**na pzełknąć nie mogłem! Przeżyłem wielki kryzyc co do NEJ, i dopiero Destiny`s Way mnie nawróciło. Temu panu już dziękujemy!
nawet się nie zabieraj. tam Stover poszedł jeszcze dalej niż w Zdrajcy - mnie się podobało, ale jak Ci Zdrajca, który na pewno nie jest lekką powabną i niedzielną literaturą, nie odpowowiadał, to nawet nie sięgaj po Shatterpoint, które czerpie pewne inspiracje z Jądra Ciemności.
że skoczę wielu, ale dla mnie "Gwiazda po Gwieździe" Denninga była prawie fatalna.
Ostatnie 100 stron chciało się czytać i można było coś zrozumieć, ale w wielu momentach opisy Denninga w stylu: "zeszli w głąb niecki przypominającej wielki krater, otoczonej tunelami z wylotem w miejscu przecięcia sie osi niecki" doprowadzały mnie do szału. W wielu fragmentach nie rozumiałem przyczyny postępowania takiego a nie innego bohaterów.... może jest to spowodowane tym, że czytam szybko i się zbytnio nie skupiam na szczegółach.
W ostatecznym rozrachunku Denning jest dla mnie najbardziej "zagmatwanym" pisarzem SW.
Timothy Zahn -tego chyba nie trzeba tłumaczyć. Karzdy wie za co .Trylogia Thrawna była jest i będzie jedną z najwybitniejszych dzieł świata SW.
sorki, ale jestem... napisałam ulubionego a nie tego którego nie lubie.
Ja osobiście nie mam autorów których bym nie lubiła. Z tego co dotychczas czytałam włystko po trochu mi się podobało..
Facet ma talent co udowodnił w licznych książkach fantasy ale to mistrz dłużyzn i psucia napięcia. No i oczywiscie nienawidzę tych palantów Stackpola i Zahna którzy w kółko produkują to samo i nic nowego nie sąw stanie wymyśleć.
Z tego co było mi dane przeczytać to nr. 1 na tej liście jest V. McIntre. Po przeczytaniu Dzieci Jedi, myślałem że B. Hambly nic nie przebije... a tu proszę taka niespodzianka! Niczego tak mi się źle z SW nie czytało jak Kryształowej Gwiazdy. Topornie szły mi się jeszcze Przygody Hana Solo, pana B. Daley. Szczególnie dwie pierwsze powieści nie przypadły mi do gustu. Lepiej wypadł w powieści "Han Solo i utracona fortuna" ale ogólne wrażenia mam negatywne, co do niego.
Można się wyżyć Jak dla mnie krótko:
1. Foster - za to, że "popełnił" Mimban, jedyną książkę z SW, której nie uznałem i której dobrowolnie pozbyłem się z kolekcji (to i tak lepiej niż niektórzy banujący całe NEJ ). Zamiast książki uznaję komiks, już mniej jest tam niezgodności kanonicznych mimo wszystko, choć to prawie to samo. Foster zrehabilitował się "Nadchodzącą Burzą", ale mimo wszystko za Mimban ma przekichane.
2. Hambly - Dzieci Jedi nawet mi się podobały, ale Planeta Zmierzchu to jedyna książka SW, której nie miałem siły doczytać. Nie ma drugiego takiego gniota - siada tam wszystko, zero akcji, zero fabuły, zero narracji, kwintesencja grafomanii.
3. George Lucas - za całokształt (mogę go tu umieścić dzięki temu, że wysmarował nowelizację "Nowej Nadziei") i za to, że w kółko miesza się do SW (ma ktoś wątpliwości, że gdyby ktoś rozsądny pisał razem z nim scenariusz do NT, a już w szczególności, gdyby ktoś inny reżyserował, byłoby o niebo lepiej?). George, łapy precz od klawiatury i kamery, won na emeryturę!
Za napisanie książki, która w zasadzie już od początku kłóciła się z kanonem. Mnie tylko jedno zastanawia, czy on w ogóle z Lucasem tego pomysłu nie omówił? Bo większość fanficów jest juz bardziej kanoniczna niż Mimban...
1) Mimban było pierwszą książką w EU, raczej to, że nie jest zgodne z resztą, świadczy o tym, jak zgodne jest EU samo z sobą, a nie przeciw "kanonom".
2) O ważności Mimban w historii SW pisałem już niejednokrotnie. Niewiele brakowało, a mielibyśmy film telewizyjny na podstawie tej ksiażki. Ta książka miała być scenariuszem dla oficjalnego sequela SW. Lucas miał według umowy z Foxem 2 lata na nakręcenie jakiegoś sequela i tyle. TESB powstał po 3. GL potrzebował czasu, a ponieważ w umówie nie było nic o filmie kinowym chcieli władować szybko coś do TV. po to powstało Spotkanie na Mimban, ale ostatecznie nakręcono na tak zwaną "odczepkę" SW:HS, podczas gdy GL pracował nad TESBa.
każdy gniot musi ujrzeć światło dzienne. Dla wszystkich byłoby lepiej, żeby Mimban nigdy nie wylazło z szuflady. Opatrzność Boża uchroniła nas przed ekranizacją tego syfu, ale widać niektórzy nie potrafili przyjąć tego do wiadomości i wydali książkę, powodując u niektórych nagłe torsje i nadaktywność układu krążenia. Ble.
Więc będę bronił Lucasa
1) Gwoli ścisłości, to Foster napisał "Nową Nadzieję", był Ghostwriterem, GL jest tylko podpisany. Więc krzywdzisz Lucasa.
2) Moim zdaniem dwie osoby które najwięcej mieszają w SW to Sue Rostoni i Timothy Zahn. Powiedz mi w którym momencie Lucas namieszał coś na prawdę w SW. Midi-chloriany odpadają, bo czegoś takiego jak jednolita natura Mocy w kanonie nie było. Moim zdaniem Lucas zamieszał jedynie w fanonie, czyli w tym, co się fanom wydaje, że powinno być, ale to już inna sprawa .
Foster ghostwriterem? Lol No i proszę, że też nie miał kogo sobie Lucas dobrać Zamienił stryjek siekierkę na kijek
Co do Łukasza... Nie licząc tego, że jest beznadziejnym reżyserem, to trzeba zauważyć, że ten facet nie zdaje sobie sprawy z tego, co stworzył. W sytuacji, gdy SW przestały być tylko światem filmów, a stały się światem książek, komiksów i RPG, wyszły spod jego kontroli. Olewanie całego EU świadczy o wyjątkowej arogancji i bucie pana GL i jakimkolwiek braku szacunku wobec odbiorców. Zwłaszcza, że podobno on sam dopuszcza lub nie materiały wydawane w ramach EU, to powinien respektować to, co sam przepuścił.
Tajemnica dobrego dzieła leży w dbałości o szczegóły. GL takiej umiejętności nie posiada. Przykłady? Greedo na Tatooine w E1 (dzięki Bogu tylko w wyciętych scenach), klonowanie (przykro mi, Zahn był pierwszy, jest ojcem-założycielem EU i szaleństwo klonów musi być uznane ), statki kosmiczne (przy niektórych modelach z NT maszyny z OT wydają się być rzęchami sprzed 100 lat, co doprowadza mnie do szewskiej pasji - to samo tyczy się kompletnego olania drednotów, cloakshape`ów i Z-95), kompletne ignorowanie przyjętych w SW zasad fizyki (długość lotów w nadprzestrzeni i inne takie), znajomość Chewiego z Yodą, etc.
Oczywiście, każdy z tych (i wielu innych) zarzutów zestawiony sam jeden może się wydawać bez znaczenia. Ale siła sagi leży w spójności. Im jest więcej rozbieżności, tym bardziej to wszystko wydaje się być jednym wielkim chłamem. Gdyby nie EU, pies z kulawą nogą nie zainteresowałby się NT, która zapewne nawet by nie powstała, a przynajmniej nie miałaby takiego odźwięku. GL zawdzięcze EU WSZYSTKO. Jednak wzajemny szacunek jest dziś rzeczą nieczęsto spotykaną.
Tyle ode mnie. Antilles out.
Pierwsza część posta, niestety to typowa demagogia, nie obraź się, ale mało tam konkretów. GL nawiązywał do EU, ale częściej do tego, które on znał. Choćby jeśli chodzi o nazwe Bonta, czyż to nie nawiązanie do EU? A że GL nie czytał tych książkowych gniotów, które naprodukowano.
Scena z Greedem została wycięta, więc nie wiem o co się tu pieklić. To raz, a dwa, nawet gdyby została, to czy jednemu Rodianowi na imię Greedo? W EU na pewno tak. A to właśnie GL namnożył nam różnych Antillesów , którzy nie mają z sobą nic wspólnego.
Sprawa klonowania - cóż, zgodnie z prośba Lucasa, książki i komiksy po takich kwiatkach jak w jednym z klasycznych komiksów się zdarzyło, miały nie ruszać wojen klonów i dawnych okresów. Zahn musiał dodać coś do tego okresu od siebie, potem to prostował w opowiadaniach wydanych w Insiderze.
Wygląd statków - cóż to można wyjaśnić wprost, w Republice bardziej zwracano uwagę na wygląd niż na praktyczne zastosowania. A to, że statek Amidali lśni jak niewiadomo co, a Sokoł to rzęch, świadczy też o zasobności właściciela.
Brak pojawienia się statków pancerników itp. w filmach moim zdaniem zarzutem nie jest. Fajnie by było, gdyby gdzieś takie coś w tle się pojawiło, ale znów uwarzam, że nie powinniśmy mieć zakutego łba jak pani Rostoni. W sumie nawet dobrze, że nie ma ich w filmie, ale to, że ich nie ma w filmie wcale nie znaczy, że nie ma ich W ÓGOLE. Są w komisach choćby. I git, wszechświat jest ogromny.
Nieznajomość zasad fizyki już wychodzi w OT, w RPG jest jakiś spójny modół, ale nie przestrzegnay przez pisarzy. I tu muszę się zgodzić.
Znajomości Chewbaccy z Yodą - cóż, nigdzie nie było napisane, że czegoś takiego nie było. Fakt jest to robiene na siłę, ale bez przesady nie wiem, w którym miejscu to burzy EU.
Dla mnie podstawowy problem to jednak spójność EU, jak widać bronisz go zaciekle, a sam wyrzucasz Mimban. Powinieneś go bronić z całym dobrobytem inwentarza, tak jak ja filmów. Weź sobie spójność Zahna wobec NEJ - czy dlatego, że był pierwszy miał prawo wyczniać cuda niewidy? Pamietajmy, że to GL jest twórcą SW, a EU cały czas jest i będzie niszowe. To nie dzięki EU Mroczne Widmo zrobiło 420 milionów w USA. To nie dzięki "Punktowi Przełomu" książka Epizod III sprzedała się tak dobrze. EU jest ważne dla fanów, ale powoduje jedynie, że coś się dzieje w naszym uniwersum, a nie to, że ono istnieje. GL zarobiłby miliony i bez EU.
Ja niestety osobiście nie znam książki SW, typowej dla EU, do której wracałbym tak chętnie jak do filmów. Obecnie w EU najwyżej ceniłem serię Republic, która była tworzona z polotem i rozwagą, czego niestety o wielu książkach powiedzieć nie mogę . Ale cóż, może to moja własna opinia tylko .
zabawa trwa Jasne, Lordzie, że dla każdego coś miłego, jak dla mnie prawdziwe SW to właśnie EU, filmy są tu tylko dodatkiem Choć wiem, że takie zdanie jak tu reprezentuję nie jest zbyt popularne :d
BTW - właśnie, Antillesowie. Wedge, Bail, kapitanowie "Tantive" - wszyscy Antillesowie, coś się GL uwziął na to nazwisko A co do wpadek to nieszczęsne "Tantive", które z tym z ANH nie ma nic wspólnego prócz nazwy. Czy tak trudno było to nazwać "Tantive I"? Hmm... Gdybym uznawał serial "Droids" mógłbym się pieklić o niespójność (bo wyraźnie roboty lądują na Tantive w E3 i wyłażą z niego w E4, bez żadnych przygód pomiędzy). Ale dzięki niebiosom ten serial tak jak HS czy Ewoki też jest dla mnie za burtą
1) Greedo - nie powinna ta scena znaleźć się nawet w dodanych
2) Statki - no dobra, punkt dla Ciebie, tylko się nie rozzuchwalaj Dobrze, że np. myśliwce Jedi nie mają hipernapędu wbudowanego i tarcz (bo to stało się standardem o wiele później), także pozostałe okrętu dbają raczej o elegancję niż np. uzbrojenie, także zgoda
3) Yoda i Chewie - cóż, gdy podmrożony Luke bredził głupoty o Yodzie i Dagobah (prawdopodobnie stało się to zanim wylądował w bakcie), to Chewie raczej by wtrącił swoje trzy grosze. Chociaż możemy uznać, że jakimś cudem Wookiee się o tym nie dowiedział i tylko to ratuje całą sytuację.
4) Klonowanie - no wiem, wiem... Ale nie szkodziło GL zrobić ukłon w stronę Zahna i dodać klonie szaleństwo, filmowi by to nie zaszkodziło
5) Pancerniki - i tu wychodzi cała siła EU, co Łukasz skopał, komiksy i książki naprawią Jednak dalej brak mi Z-95 i Cloakshape`ów. No i Victory.
6) Spójność EU - dwoję się i troję by je posklejać, ale Mimban tak bardzo wyjeżdża, że po prostu nie mam innego wyjścia jak je zmiśkować (aluzja do akcji z Tronem Baala ). Ale komiks (po odpowiedniej korekcie tłumaczenia ) da się wcisnąć do kanonu. Prawo pierwszeństwa - właśnie tak, kto był pierwszy ten rządzi A widzisz jakieś kłopoty na linii Zahn/NEJ? Bo ja nie
7) Ważność EU - chodzi mi o to, że to książki i komiksy podtrzymywały SW przy życiu, zanim Łukasz wziął się do NT (z marnym zresztą skutkiem). To EU stworzyło fenonem zwany Gwiezdnymi Wojnami. Choć lepiej powiedzieć, że wszystko razem stworzyło się wspólnie, ale bez EU samymi figurkami i kubkami byś nie pociągnął
8) Osiągnięcia EU - widzisz drogi Lordzie, dla mnie jest "Zdrajca" - cudowny, piękny, niedościgniony, przewspaniały... Cała ta książka leje wszystko w SW na głowę, wliczając to wszystkie filmy (nie sądziłem, że coś może przebić końcówkę E6, dopóki nie odkryłem Gannera i jego NONE SHALL PASS). To jest coś olśniewającego i nawet nie ma co tego zestawiać z Jar Jarem i Ewokami
Ale tak jak mówiłeś - to moja własna opinia tylko
Takie podejście do EU bardzo dużo tłumaczy. Ja obecnie traktuje je jako rozrywkę, choć niestety czasami jest to tylko i wyłącznie obowiązek fana, ale cóż. Mało w EU rzeczy, które ceniłbym tak jak Republic.
Mnie akurat ten myk z nazwizkiem Antilles się bardzo podoba, ot popularne nazwisko jak Kowalski u nas i tyle. W pratkyce w EU powinni wprowadzić kilku jeszcze niezaleznych Antillesów, ale dali sobie spokój.
1) E tam przesadzasz. Czasem wrzuca się do scen wyciętych alternatywne (inne wersje), które wiadomo czemu są już za burtą.
3) Luke majaczył o Yodzie i Dagobah, w momencie gdy ratował go Han i nikt więcej. A potem nawet gdyby coś mówił, to co Chewbacca miał powiedzieć, "Stary ja kiedyś spotkałem Yodę". Ale już o Dagobah nie miał prawa nic wiedzieć.
4) Ale te klony nie były tworzone w komorach Spaarti!!??
5) Tak gwoli wyjaśnienia to nie dzieki książkom. Nie wiem, które książki z okresu Wojen Klonów coś specjalnie naprawiają, LoE i ROTS trudno nazwać EU, skoro więcej tam wpływu Lucasa niż choćby w nowelizacji ANH . Za to w książkach z wojen klonów pojawiają się choćby inżynierowie gungańscy itp. Za to komiksy Republic, to już inna sprawa
6) Hmm. Jeśli mamy prawo pierwszeństwa to w takim razie nie powinieneś odrzucać Mimban. Obecne kłopoty na lini Zahn/NEJ załatał Denning i chwała mu za to, choć zrobił to po swojemu . Trzecia sprawa, obawiam się, że dwojąc się i trojąc wcale nie tworzysz spójności EU ani tym bardziej kanonu. Ja już to kiedyś pisałem, nie daj Mocy by fani tworzyli kanon, to byłby koniec SW. To co tworzysz to fanon, fajnie, ale nie zapominaj, że kanonem jest według LFLu najpierw film i jego otoczka, dopiero potem książki i komiksy (bez inifnities, reszta choćbyś nie wiem jak bardzo chciał nie została wycięta), a dopiero potem reszta. U Ciebie jest odwrotnie. OK, Twoja sprawa, ale nie zapominaj, że większość fanów sagi po te badziewia książkowe pisane przez grafonamów (hmm kto to mówi... hmm), po prostu nie sięga.
7) Cały czas przeceniasz EU. Tak jak pisał Misiek ponizej, a ja to uzupełnie. To nie dzięki EU było zapotrzebowanie na SW, GL w USA co parę lat w latach 80. wypuszczał reedycje kinowe dla fanów. To w roku 1980 pojawawiła się "Epizod IV Nowa Nadzieja" (wcześniej były tylko Gwiezdne Wojny). A potem regularnie co 2-3 lata pojawiała się nowa wersja VHSów do domowej kolekcji. U nas po raz pierwszy w 1995, a 2 lata później były wersje specjalne i dopiero 2 lata później prequele. EU niestety to cały czas marna próba kalkowania sukcesu filmów. Co gorsza, do dziś po prawie 15 latach odkąd regularnie wychodzą książki, nie dorobiliśmy się postaci z krwii i kości, które śmiało mogłyby zastąpić same wielką trójkę. (no dobra są wyjątko jak u Kevina J. Andersona w Opowieściach Jedi). Ale ręce mnie opadają gdy widzę zapowiedź Betrayal i Legacy i tam Han, Luke i Leia... bo postaci stworzone przez EU niestety nie mają jaj (a jak mają jak Anakin to ktoś je zabije). To już pisałem w temacie dlaczego nie lubię Jainy, ale z Jacenem dopiero Denning zaczyna coś robić, by postać miała jakikikolwiek rys psychologiczny. Nawet w Star Treku udało się stworzyć serię książek z kompletenie nie filmową załogą!! SERIĘ KSIĄŻEK, gdzie nie ma nikogo z z żadnego filmu i serialu, a rzecz się dzieje w obcym kwadrancie. W SW niestety nie jest to możliwe. Zamiast ROZSZEŻONEGO WSZECHŚWIATA dostaliśmy ograniczony (przez psychikę Sue Rostoni) wszechśtwia. A nie wiem, co miałeś z ekonomii, ale coś mi się wydają twoje informacje naciągane. Zobacz ile figurek powstało na bazie EU? Szczerze najbardziej EU zaczęli obecnie wykorzystywać Wizzardzi w miniaturkach, ale to jest kwestia tego roku. Mroczne Widmo na samych licencnacj na ... figurki i cały stuff zarobiło więcej kasy niż w kinie Titanic. To nie dzięki EU Lucas jest miliarderem. EU to zaledwie mały trybik w całej maszynie, trybik bez którego marka może istnieć (jak w Indym, tam EU książkowe zostało zamknięte i przeszło w niebyt), a marka nadal przynosi dochody i nadal będzie jak będzie następna część. To tyle jeśli chodzi o ważność EU. Chciałbym by to wyglądało inaczej, ale wątpię by to się stało za kadencji pani Rostoni.
8) Wiesz wśród około 100 książek wyciągasz jednego rodzynka (po tym jak np. Mimban odrzuciłęś ). Jasne są fajne rzeczy - super jest, że Karen Traviss ściągneli, super jest że Stover 3x coś napisał, sam lubie jeszcze np. Luceno za jego dbałość o szczegóły no i przede wszystkim kooperację Duursemy i Ostrandera. Ale to nawet nie jest połowa EU. Może się to kiedyś zmieni i będe miał o nim inną opinię. Na razie mam fatalną .
Off we go!
1) No dobra, Greeda zaliczamy do Infinities, mamy tu wersję alternatywną (tak samo jak ścięcie Shaak Ti, albowiem zginęła w Świątyni, o czym wszyscy wiemy)
3) Chewie i Yoda... Cóż, Wookiee prawdopodobnie coś by zaczął gawędzić, że to wieki mistrz Jedi, że trzeba mu jakoś pomóc, coś tam, coś tam. No przynajmniej jakoś zareagować. No ale dobra, uznajmy że psim swędem się nie dowiedział i mamy problem z głowy
4) Co do klonów, to nie będę się na razie wypowiadał, bo jeszcze nie przeczytałem Bohatera Cartao. Więc na razie zawieszamy ten problem
5) Właśnie o Repach myślałem, a zwłaszcza o Rendili
6) Jaja z Mimban polegają na tym, że ta książka nie jest kanoniczna z samymi filmami! A więc prawem pierwszeństwa liczą się filmy (dobra, dokładnie nie znam daty, możliwe że Mimban wyszło nawet wcześniej niż E5, zresztą sam mówiłeś, że to miał być scenariusz, ale za start EU wygodniej uznać czasy po E6, gdy OT było zamknięte, wszystko do tego czasu to "skoki w bok" względem kanonu). Zdaję sobie sprawę, że wiele osób nie sięga po książki, uważam też, że nie wiedzą co tracą i przegapiają prawdziwą esencję SW
7) Czy przeceniam EU... Padły tu już przykłady Tolkiena i Indiany. To są zamknięte światy, co skutkuje tym, że nie są aż takim fenomenem kulturowym jak SW. Tolkien jest o tyle istotny, że stworzył wzorzec fantasy, SW natomiast stworzyły wzorzec "wybuchowego" sf. Tyle że Tolkien na tym stanął, a SW (właśnie dzięki EU) poszło znacznie dalej. Co do kwestii finansowych... Wciąż utrzymuję, że NT nawet gdyby powstała, byłaby znacznie inna. Byłoby to po prostu jednorazowe (czy raczej trójrazowe) wydarzenie, które brzmiałoby w świecie przez parę tygodni czy miesięcy. I to wszystko, grób kaplica. Brak EU to brak profesjonalnych stron fanowskich, brak forów (bo o czym tu rozmawiać, jak wszystko jest zamknięte i świat się nie rozszerza). Tylko nie myśl, że ja jakoś ubóstwiam redaktorki, doprowadzają mnie do szewskiej pasji tak samo jak wszystkich Choć cenię je za pewne posunięcia, np. za NEJ. Także EU jest w zasadzie nie tyle istotne z powodów marketingowych (tu się z Tobą zgadzam), ale z powodów kulturowych. A właśnie ze względu na tą kulturę piszę ten post zamiast uczyć się na kolokwium
8) Rodzynki są dobre Przyznaję, że duża część EU to chłam. Ale wyraźnie ostatnio jest większy nacisk na jakość, a to też dzięki zaangażowaniu fanów, które bez EU by nie istniało. Zobacz, kogo dobrano na autorów Legacy - trójkę cenionych pisarzy. To dobrze rokuje. Poza tym, są jeszcze dwie nieobsadzone pozycje w kontrakcie Del Rey`a. Hmm... Czy tylko ja marzę tu o Stoverze i Luceno?
P.S. Wskażcie mi proszę, bo dalej nie wiem, gdzie NEJ kolidowało z Zahnem tak, że Denning musiał to sklejać. Bo ja nie zauważyłem, mimo że czytałem NEJ trzy razy, a Zahna z pięć
P.P.S. Z ekonomii (makro i mikro) miałem 5
1) kwestia Greeda jest taka sama, jak kwestia Hana na Kashyyyku, był taki pomysł, przy realizacji ROTS, a czy wyszedł od samego Lucasa i kto mu uciął głowę, cóż w praktyce to już nie ważne, bo to taki sam martwy pomysł jak Kane Starkiller i cała reszta . Kto jak kto, ale powinieneś wiedzieć, że wizja twórcza może się zmieniać. A że wycieli ostatecznie takie sceny to bardzo dobrze . Choć ja cały czas nie jestem pewien czy Greedo z TPM i Greedo z ANh to ten sam koleś .
3) W tym tygodniu (pewnie w czwartek) dokładnie obejrzę TESB i zwrócę uwagę na tę scenkę, więc pewnie do tego jeszcze wrócimy.
4,5 - ok.
6) Mimban wyszło w roku 1978. Tak samo jak ANH w wersji książkowej pojawiło się w 1976 (dokładnie w grudniu, na pół roku przed filmem). Wiesz, prawdę mówiąc dokładnie nie pamiętam tej książki. Ale miała ona bardzo duży wpływ na sagę, a dokładniej na postać Hana Solo. To właśnie brak tej postaci w tej książce spowodował reakcję fanów i ostatecznie Lucas zrezygnował z pomysłu, by Solo był tylko dodatkiem w ANH. Zresztą mi nie jest trudno uwierzyć, że w jakąś misję Leia i Luke polecieli sami. Druga sprawa to spotkanie z Vaderem, cóż ono tam się znalazło tylko z powodu tego, że to był zapasowy scenariusz. A trzecia kryształ, notabene bardzo ciekawa rzecz, bardzo mityczna, czysto fantasy. No i jakby na to nie patrzeć lepiej komponuje się z Midi-chlorianami niż teorie o Mocy z EU. A ja za esensję SW uznaję właśnie filmy i ich mitologiczną wymowę, zwłaszcza w aspekcie monomitu. Bez tych filmów cała galaktyka była by jednym z wielu światów, a tak dzięki tym wspaniałym filmom jest tym jedynym.
Poruszyłeś tu bardzo ciekawy wątek, a mianowicie kwestie, że EU powinno rozwijać czasy OT dopiero po E6. W takim razie EU nie powinno było ruszać czasów prequeli zanim te nie powstały. Gdy Zahn brał się do pracy, GL już mówił o prequelach, że się za nie zabierze, budował studia, rozwijał technologię itp. Za pisanie scenariusza zabrał się dopiero w roku 1994, gdy stwierdził, że technologicznie jest już gotowy. Za tem według tego co piszesz, z kanonu powinien wylecieć Zahn, Wojny Klonów itp. Wóz albo przewóz .
7) Hmm, wiem że piszesz fantasy, ale czy aby na pewno korzystasz z wzorca Tolkienowego? Czy stworzyłeś setki własnych języków, mitów, zwyczai, a historia to prosta opowieść, która powinna mieć wymowę bliską do przypowieści? Obawiam się, że to jest właśnie piękno i indywidualność Tolkiena. Reszta, jak już kiedyś pisałem na forum, to tak na prawdę powielanie wzorców ojców fantasy jak Robert E. Howard (oficjalnie ojciec fantastyki, zmarł zanim wydano Hobbita i to w Anglii, bo Tolkien do USA trafił wiele lat później) czy Fritz Leiber. No i dalej SW nigdy w żadnym wypadku nie nazwałbym SF - wiem, że Zahn by tak chciał, stąd jego "wspaniały" pomysł z chmurą w chwili śmierci C`Boatha, bo nie wpadł na pomysł, że to mogłobyć od reaktora . Ale SW to nie jest żadne SF, to fantasy w najczystszej formie. I w wielu miejscach faktycznie bliżej mu do Tolkiena niż 80% kolesi którzy piszą o Elfach i krasnoludach w średniowiecznych łaszkach. EU nie stworzyło niczego, co można by kunsztem, bo już nie mówię o osiągnięciach sprzedaży porównać z Tolkienem. Po częsci masz rację, że EU powoduje ruch na stronach fanowskich, ale tylko i wyłącznie fanowskich. A raczej wśród osób, które zatraciły się w tym wszechświecie i są fanatykami, a nie fanami. Jak my. Tyle, że w porównaniu z milionami które oglądają SW w kinach, na prawdę jesteśmy bardzo małą grupą. Na Zemstę którą widziało w polskich kinach 900 tys ludzi, jeśli 100 tys. to fani, którzy szli (jak piszacy te słowa ) po kilka-kilkanaście razy, to wszystko. Skąd Ci się zatem nagle 800 tys. osób wzieło!? I to przy takiej reklamie jak "poprzednie epizody były kiepskie, ten jest trochę lepszy". W którymś wywiadzie GL sam stwierdził, że fani SW (Ci, prawdziwi, czyli my) to na prawdę mała grupa fanatyków. SW dzięki prostocie, dzięki monomitowi wykorzystanemu zarówno w starej jak i nowej trylgoii, to wydarzenie które dotknęło mimo wszystko znacznie większą społeczność niż tylko fani. Jest cała masa sympatyków SW i to tak na prawdę dla nich powstała nowa trylogia, bo wiekszość z nich jest z niej bardziej zadowolonych niż fani piszący na forach. A kto wie, czy przy tworzeniu stron "fanowskich" o SW ludzie GLa nie maczali sami palców? A EU jest istotne niestety dla małej grupki ludzi i z powodu swego poziomu myślę, że pozostanie niszowe .
8) Wiesz ja marzę o dwóch autorach Feiscie i Georg`u R.R. Martinie - piszących w starej Republice, to by były jazdy . Dobra wyłączam marzenia . Faktycznie ostatnimi czasy lepiej dobierają autorów, ale ciągle robią głupie wpadki z wszechświatem, który się niestety nie klei. Choćby problem głupich Nogrich, którzy się pojawiają w 2 miesiącu rozpoczęcia sięwojen klonów w Pałacu Jabby jako Łowcy Nagród (i tłumaczenie pani Rostoni - że Noghri jednak byli znani w galaktyce, ale nikt nie wiedział, że to doskonali zabójcy itp.). Takich bugów w EU jest niestety całe mnóstwo, jak choćby to, że autorom udało się pomylić Wielką Wojnę Nadprzestrzenną z Konfliktem Nadprzestrzennym Starka (Medstar bodajże część I, w polskim tłumaczeniu poprawione). Moim zdaniem najlepiej byłoby przez parę lat pisać w zupełnie innych czasach, tylko po to, by gruntownie sprawdzić, co stworzono i zrobić doskonała bazę danych i wtedy sprawdzać ksiażki.
A co do ostatniej rzeczy to chodzi o opis społeczności Chissów. Ilość rodów panujących itp. Faktem jest, że Chissów powołał do życia Zahn, może miał coś w głowie na ich temat, ale tylko na tym się skończyło. Dopiero w NEJ opisano szerzej ich społeczność, no to Zahn potem opisał ją po swojemu generując niezgodności i dodając nagle Imperium Ręki, którego w NEJ nistrąd nizowąd nie ma. Tu mamy duży problem z prawem pierwszeństwa, tym bardziej, że Zahn to pisarz do wynajęcia, a nie twórca wsześchwiata. Na szczęście Denning wytłumaczył te zmiany w Dark Neście i napisał, czym na prawdę było Imperium Ręki i czemu znikło, choć sam nie wykluczył, że może się pojawić.
co do ekonomii to gratuluję
skrócić troszkę tę dyskusję
1) To na pewno był Greedo, chociaż masz rację - ciekawa ta wersja alternatywna, tylko niech nikt mi się nie waży dawać jej do kanonu Tyle na ten temat.
6) No jasne, kryształ całkiem znośny, akcja też nawet, są jednak tutaj DWIE rzeczy, których nie sposób przeboleć. Jedna, drobna, to kobiety-szturmowcy => wiemy dobrze, że tak nie było. A druga...
VADER CHCE ZABIĆ LUKE`A!!!!
Vader mówi do niego "per Skywalker", w ogóle nie kojarzy, że to jego krewniak, itd. Po prostu obłęd. Mimban powstalo przed E5, więc rozumiemy przyczynę tego mega-buraka. Ale powoduje on, że cała ta historia nie ma racji bytu. Przydałaby się reedycja, np. bez udziału Vadera, a z udziałem np. jakiegoś Inkwizytora (np. Tremayne`a, o!). Wtedy całokształt akcji mógłby zostać, nie byłoby tylko Vadera i wszystko byłoby cacy. Ale niestety
No prawda, Zahn wszedł na pole minowe Ale dobrze, że próbuje to odkręcać. Co się stało to się nie odstanie, a łatwiej wywalić Mimban niż Zahna Poza tym poczekamy na jego nowe dwie książki (Outbound Flight i Allegiance), zobaczymy co tam wysmaruje. A nuż wszystko się pięknie sklei?
7) Owszem, obydwaj korzystamy ze wzorca Tolkienowego Choć sam wywaliłem rasy tolkienowskie i dałem własne, to np. u Ciebie, a także u wielu innych pisarzy, są one bardzo mocno widoczne. Elfy są humanoidami (a nie małymi stworkami ze skrzydełkami), krasnoludy są zarośnięte i żyją w górach (a nie są małymi skrzatami), trolle są wielkie (a nie małe, śmierdzące i włochate). To pewien standard, który chyba stworzył właśnie Tolkien, choć powiem szczerze, że Howarda nie czytałem, więc nie wiem
A co do SW, to myślę, że to chyba rzeczywiście fantasy w oprawie sf, tu się zgodzę Dlatego tak dobrze się sprzedaje A fanów żyjących EU niestety wciąż jest niewielu, i nie da się chyba zaprzeczyć, że im bardziej EU będzie rozbudowane, tym bardziej jego objętość będzie odstraszać "nowych" fanów
8) O tak, jedna baza danych zdecydowanie by się przydała! Ale redaktorkom tego nie wyjaśnisz. Old Republic niemal w całości poszło do kasacji. A w czasach około-filmowych to sami autorzy już się gubią. I tu jest rola fanów w korekcie, która mimo wszystko jednak rośnie, co jest plusem
A widzisz, dziwna anihilacja Imperium Ręki, słusznie Ale skoro Nest to odkręca to chwała mu za to. Czekam zatem na jego wydanie w Polsce
...o Mimban: czy to nie było przypadkiem tak, że te szturmówki były z Mimban? Nie mam teraz pod ręką książki, więc nie mogę stwierdzić jednoznacznie, ale pamiętam, że jak tę jakże wesołą książeczkę czytałem, to mi to jakoś nie zgrzytnęło. Więc albo potraktowałem to jak jakiś regionalizm, albo jako pewną impresję (tzn. było ciemno ).
Vader wiele w tej książce nie mówi. Rzeczywiście, idzie po Luke`a jak czołg, ale nie jest powiedziane jednoznacznie, że jego celem jest śmierć Luke`a. Chociaż wszyscy wokoło mogli tak myśleć...
A to, że mówi do niego per Skywalker... w TESB też na początku tak mówi, dopiero, jak przychodzi do kuszenia, zaczyna się do niego zwracać po imieniu.
Jeśli mówimy o kanonie fantasy, to trzeba powiedzieć, że pewien wzorzec, na którym lwia część fantastów się opiera, został stworzony właśnie m.in. przez Tolkiena (i chyba jeszcze Howarda i Greenwooda, LS wie lepiej, to mnie poprawi ), i wszelkie operacje na świecie z reguły dokonywane są na podstawie modyfikacji tego kanonu; nikt od dawna chyba nie stworzył świata fantasy absolutnie od nowa (przynajmniej ja o takim nie słyszałem).
6) Wiesz z jednej strony chwalisz, że dzieki EU wszechświat się rozstasta, a z drugiej popełniasz najczęstszy błąd EU - ograniczoność. Ta galaktyka jest WIELKA, żyją w niej miliardy istnień, czy to możliwe, żeby istniał ktoś z imieniem Skywalker, a nie był synem Vadera? Istnieje takie prawdopodobieństwo (oczywiście w EU się nie zdarzy). Tym bardziej, że Vader nie wiedział, że jego syn żyje i nazywa się Luke. Może to właśnie dzięki Mimban doszedł do wniosku, że to na prawdę jego syn?
7) Wiesz, jeśli już to korzystamy tylko i wyłącznie z najbardziej wizualnych aspektów tego wzorca (nie czytałem Twojego cyklu, ale jak wydasz to na pewno przeczytam). Problem w tym, że znaczna część fantastyki, która powstała w ciągu ostatnich 40. lat ma całą masę złudnych nawiązań do Tolkiena poprzez nazwy, rasy i podobny rozwój cywilizacyjny. Niestety na tym się zabawa kończy. U mnie zresztą też, choć jeszcze w głowie mam pomysł z Valarami , który Tolkien musiał wprowadzić, by być w zgodzie ze swoim katolickim sumieniem. Dlatego nad nimi stoi Eru - myślę, że kiedyś u mnie powstanie coś podobnego. Ale gro rzeczy, pisarze biorą od twórców jak Howard (twórca Connana) czy Leiber, nieczęsto nawet o tym więdząc. To własnie Ci panowie stworzyli kształt drużyny, prototypy prawdziego złodzieja (który nie ma nic wspólnego z Bilbem Bagginsem), barbarzyńcy, zbuja. Nie pisali o czymś na wzór eposów rycerskich, by opiewać wielkie czyny (jak choćby wojnę na koniec ery - jak to było z Władcą, Hobbit miał trochę inna historie, i jak wiadomo Tolkien chciał wprowadzić zmiany do niego, ale nie zdążył, a z tego co pamiętam, to początkowo była to opowieść o gadających królikach), a zajęli się opisywaniem awanturniczych przygód, które z czasem stąły się ważnymi elementami historii świata. W tę nutę właśnie poszło większość fantastyki. W "Drodze prób" opisywałem Gildię Złodziei, element przewalony w fantastyce kilkaset razy, ale gdy sięgnęłem do opisu takowej gildii u Leibera, tego, który zrobił to po raz pierwszy, uderzyło mnie, jak wiele mu zawdzieczamy, choć ani jego styl mi nie pasuje, ani te przygody to mnie specjalnie nie ciekawiły, ale to był człowiek, który rozruszał wyobraźnię wielu twórców, a dopiero Ci często rozruszali naszą. Najlepiej świadczą tu chyba słowa Sapkowskiego, który stwierdził, że bez Leibera "Wiedźmina" by nie było. Bez Tolkiena pewnie by był, bez elfów i krasnoludów. Myślę, że niewieleby stracił przy tym.
Wiesz w momencie gdy pojawią się nam zbanowane książki EU, i ktoś z nowych fanów kupii, poczuje się nabrany w butelkę . A ja już nie mówię o Polsce, gdzie kupienie wszystkiego od tak sobie jest nie możliwe. Stąd właściwie nie sęgam po nowe cykle fanatasy widząc, że nie mam możliwości właściwie od ręki po przeczytaniu 1 tomu kupienia reszty. W SW byłoby to już w praktyce nie możliwe.
8) wiesz dobrze by było, gdyby faktycznie poza korektą redaktorek była jeszcz przed wydaniem książki korekta zrobiona przez grupę oddanych fanów, ale polegająca na znajdowaniu buraków, a nie na tym, co im się nie podoba (bo o tym Rostoni wielokrotnie powtarza, że nie może fanom czegoś dać itp.). to jasne, byłoby fajnie. A tak, jest tak jak jest.
...macie trochę racji, ale też obaj się mylicie (przynajmniej w moim przekonaniu). Pozwolę sobie zatem wtrącić trochę od siebie.
Po pierwsze Lucas. Rzeczywiście, to on to wszystko zaczął, i rzeczywiście, jako praojcu pasji nas wszystkich należy mu się szacunek (a przynajmniej jego wizji). Natomiast faktem jest niepodważalnym, że reżyser z niego kiepski. Jedyny w moim przekonaniu film, jaki mu się udał, czyli EIV, naśladował ujęcia innych produkcji (za co w zasadzie Lucasowi chwała, bo zgapiał od najlepszych, zresztą w obecnych czasach collage się ceni). Scenarzysta i wizjoner - tak, reżyser - nie. Tyle na jego temat. Na razie.
Teraz Zahn. Osobiście bardzo go cenię, bo z tzw. starego EU niewiele jest pozycji, które są tak sprawnie napisane. "Wizja przyszłości" to kompozycyjny majstersztyk, temu nie można zaprzeczyć. A że wjechał na pole Lucasa i potem musiał to odkręcać... ważne, że odkręcił. Albo ludzie tacy, jak Pablo Hidalgo, zrobili to za niego. Jeśli chodzi o fabułę to scenariusz filmowy ma pierwszeństwo przed EU i tego wypada się trzymać. Zresztą Zahn jest ostatnimi czasy ostrożniejszy i jak ma na kogoś najechać, to robi to delikatnie, nie zaprzecza niczemu wprost.
Kolejną sprawą jest to, że Lucas pewne kwestie sobie zastrzega, zapewne po części też dlatego, żeby mu redaktorki niczego nie popsuły. EII w żaden sposób nie kłóciło się z koncepcją klonów Zahna, dopiero teraz, po EIII, zaczynają wychodzić pewne kwestie, zaogniane dodatkowo przez EU (piję rzecz jasna do klonów, które w serii Empire nagle pchają się na lewo i prawo, podczas, gdy ludzie od łatania już wszystko grzecznie zacerowali). Ale ta kwestia była znana od dawna i autorzy EU jakoś ją poprawiali, tylko Lucas, nie wiedzieć czemu, szedł w zaparte. Z drugiej strony gdyby chciał negować Zahna, to by do niego nie nawiązywał...
I tu pojawia się niekonsekwencja Lucasa. Otóż nie jest tak, że tylko EU samo sobie przeczy (to zawsze można załatać). Lucas też tak robi. Mówię tutaj chociażby o kwestii lotów w nadprzestrzeni, przez którą nie tylko całe EU, ale i połowa filmów, zaczyna się mocno chwiać...
Natomiast słowo względem Zahna i NEJ. Tutaj analogicznie jak do Lucasa: jak byłpierwszy to miał prawo wyczyniać cuda niewidy, bo universum SW wszystko przełknie, byleby następne pozycje były zgodne. NEJusie z premedytacją olali Zahna, no i spotkali się z ripostą (tu akurat dał o sobie znać wredny charakter Tima, ale miał poniekąd rację). To samo z "Labiryntem Zła" i Clone Warsami z CN, mogli się dostosować do wersji już opublikowanej, ale olali.
Jeszcze jedno słówko o Lucasie. Reżyserem może być miernym, ale nie jest głupi. Wiedział, co robi, puszczając Wersję Specjalną SW 2 lata przed premierą EI. EU nie było mu potrzebne, żeby odnieść sukces (to tak, jakby komiksy i gry o Indianie Jonesie miały być gwarantem, że IJ4 się sprzeda). Chociaż oczywiście tyle stuffu by nie zeszło, bo nie każdy fan na 5 minut kupuje wszystko, jak leci. Do tego trzeba być bardziej oddanym sprawie.
Ale gdyby nic się nie działo w naszym universum, to ono by nie istniało; EU jednak mimi wszystko napędza takie miejsca, jak Bastion czy ICO. Wystarczy spojrzeć, jak wygląda rynek SW, a jak to, co się dzieje wokół świata Tolkiena. Tam w zasadzie EU nie ma w ogóle...
Czy mógłbyś mi powiedzieć, w jaki sposób Zahn odkręcił-wyjaśnił-powiązał swoją wersję wojen klonów z lucasowską? BO wiem, że istnieje opowiadanie- "Spaarti incident" ale niestety nie znam jego tresci...
...o którym mówisz nosi tytuł "Bohater Cartao" i możesz je przeczytać tutaj:
Częśc pierwsza: Wezwanie dla bohatera - http://gwiezdne-wojny.pl/tekst.php?nr=583
Część druga: Narodziny bohatera - http://gwiezdne-wojny.pl/tekst.php?nr=628
Część trzecia: Upadek bohatera - http://gwiezdne-wojny.pl/tekst.php?nr=663
Poza tym nawiązania i powiązania pomiędzy koncepcją Zahna a prawdą Lucasa będą wyraźniejsze po wydaniu "Outbound Flight", który wraz z "Rozbitkami z Nirauan" da nam piękny obraz tamtych czasów (mam nadzieję ).
Wiesz, ja go nie broniłem jako reżysera i montażysty , tak samo jak nie bronię Haydena i Portman jako aktorów. Ale ataki na wizję i główny zarys opowieści będe odpierał .
Kwestia lotów kuleje już od OT, to sobie powiedzmy. Ale to kwestia taka, że GL nie zna fizyki świata który stworzył, bo nie zna fizyki w ogóle.
Niespójności na lini NEJ - Zahn to tak na prawdę esensja EU - bo za to powinien ktoś polecieć na łeb na szyję - ktoś kto za to odpowiada. czyli Edytor. A obecnie jest tak, jak twierdzi Karen Traviss, a propos prac nad Republic Commando: Triple Zero - że redaktorzy sprawdzali przede wszystkim, czy powieść zgadza się w linii czasowej i godiznowej, a na resztę nie patrzyli .
Wiesz no cóż za swoiste EU w świecie Tolkiena należałoby uznać Historię Śródziemia wydaną przez Christophera Tolkiena, toż to ma wszystko 12 tomów, jak nie więcej (u nas tylko chyba księga zagionionych opowieści się ukazała ). To właśnie w Historii jest cała masa informacji drobnych o przeszłości, któe należałoby traktować jako EU, a że nie są zawsze spójne, bo okazuje się, iż niektóre fragmenty są późniejsze niż te wrzucone do Silmarilliona? Cóż, może ktoś kiedyś w Polsce to wyda, a jak nie to będzie trzeba sprowadzić całość i tyle .
PS. po długości postów widać, że mam trochę wolnego .
...bym mógł się ewentualnie podjąć obrony Portman i McGregora, bo wszystko, co robią źle, to wina reżysera Ale nie o to teraz chodzi.
Loty międzygwiezdne w OT też kulały, ale można to było na upartego jakoś dograć. Natomiast lot Padme na Mustafar, a wcześniej Anakina tamże, wreszcie odsiecz Sidiousa, z punktu widzenia mechaniki czegokolwiek zgrzyta, jak widelec o szybę. I tęgie głowy zastanawiają się, jak tę kwestię wpasować w to, co wiemy do tej pory...
Jeśli chodzi o EU w świecie Tolkiena, to wspomniana przez Ciebie "Historia Śródziemia" może być jako takowe potraktowana, ale to kolejna rzecz dopełniająca świat, w którym w zasadzie wszystko już powiedziano. Bo jednak co, jak co, ale universum SW jest bardziej pojemne i tolerancyjne dla nowych pomysłów, niż Śródziemie. I nie ukrywajmy, że siła EU SW leży w tym, iż fani chcą się ciągle czegoś nowego dowiedzieć. U Tolkiena mogą jedynie wiedzę uzupełniać. Oczywiście, fani SW, siedzący w EU, są tylko ułamkiem ogółu (może 10%), i nie można na tej podstawie wnioskować, że cały fandom żyje, ale przyznasz chyba, że w SW ta część od EU rozwija się on prężniej, niż u Tolkiena.
to w przypadku Tolkiena trudno mówić o tym, by cokolwiek jeszcze się rozwijało. Christopher Tolkien wydał już chyba wszystko, co się nadawało do wydania. Fakt w "Historii Śróziemia" mamy fajne motywy jak choćby "Nowy Cień" - fragment powieści, którą J.R.R. Tolkien zaczął pisać po Władcy, ale po napisaniu tylko kilku stron, w momencie gdy wiedział, jak ta historia się potoczy, dał sobie spokój i zajął się mitami i historią. Z tym, że właśnie tej historii nie można traktować jako powieść. To jest właśnie największy minus, a jej fragmentaryczność, gorsza niż w "Niedokończonych opowieściach" sprawia, że właściwie jest to dzieło dla fanatyków, więc również cały fandom tym nie żyje.
A u nas, dzięki EU jest choćby o czym rozmawiać na spotkaniach, choć czasem to wiesz jak wygląda - kto przeczytał? a ...
...spowodowane tym (o tych rozmowach o czytaniu mówię), że jednak niewielu ludzi przychodzących na spotkania przygotowuje się do nich. Ale jakby nie patrzeć, nadrabiają oni w swoim czasie braki i dyskutowć można
U Tolkiena rzeczywiście, nie można mówić o EU w takiej skali, jak w SW. Ale to tylko potwierdza to, o czym mowił Wedge w swoim poście; świat SW dzięki temu żyje (chociaż rzecz jasna nie jest on główną przyczyną popularności Gwiezdnych Wojen).
Lord Sidious napisał:
[cytat]Więc będę bronił Lucasa
1) Gwoli ścisłości, to Foster napisał "Nową Nadzieję", był Ghostwriterem, GL jest tylko podpisany. Więc krzywdzisz Lucasa.
Ja akurat do Nowej Nadzieji nic nie mam, natomiast co do Mimban... Coś tu trzeba by zrobić... Albo po prostu wywalić z kanonu ( dość ryzykowne), albo postarać się dopisać coś po /przed tymi wydarzeniami, co by chociaż trochę sprawy odkręciło i uwiarygodniło, albo zrobić nowe wydanie tej książki i trochę ją przeredagować ( Lucas to robi co kilka lat ze swoimi filmami, to czemu książki tak nie potraktować?). Bo na razie mamy książkę wyraźnie kłócącą się z kanonem i samymi filmami.
podkreślam, że wyrzucenie czegokolwiek poza kanon, to dość ryzykowna sprawa. To narzędzie takie, że jak się raz użyje, to potem będzie sięchciało wiecej. O wiele bardziej wolę powieści łatki - takie rzeczy jak robił Denning. A z nowymi wydaniami, to boję się, żeby się nie skończyło tym, że się ludzie pobrażają na LucasBooks. A tym bardziej, wyobraź sobie sytuację, że wchodzi Labirynt Zła poprawiony, a u nas nawet nie ma ostatecznej wersji przetłumaczonej, tylko jakaś robocza .
stanowczo przydałyby się łatki....
pewnie do wielu więcej rzeczy.
A taka ciekawostka według ocen wystawianych przez użytkowników przy książkach, wyszło, że najmniej cenimy Barbarę Hambley .
http://gwiezdne-wojny.pl/oceny.php <-- zobacz ten skrypt i okazuje się, że nieszczęsne Mimban póki co zamyka listę najgorszych książek .
przy okazji zachęcam do oceniania komiksów, te które sa dodane do bazy .
Co należy w "Mimban" uwiarygodnić? Bo w zasadzie wpasowano tę książkę w SW tak dobrze, jak to tylko było możliwe (lwią część tej roboty odwalili Wallace i Anderson w "Przewodniku po chronologii..."), i chyba bardziej się nie da. A na dobrą sprawę informacje zawarte w tej książce są spójne: przynajmniej pod względem realiów świata. Rasy takie, jak Yuzzemy, pojawiały się też gdzie indziej, Bin Ossada jest całkiem wiarygodnym imperialnym gubernatorem, i wiele rzeczy całkiem nieźle trzyma się kupy. Jedyne, czego możemy się czepić, to:
1) Zachowanie Vadera - mało tego, i myślę, że można to przeboleć. Bywało gorzej, chociażby w "Kryształowej Gwieździe".
2) Zachowanie Luke`a i Leii - tu już gorzej, ale ja w tym przypadku przymknąłbym oko. Podobnie, jak na zachowanie Luke`a w "Kryształowej Gwieździe" czy infantylne wyjazdy Andersona w Trylogii Akademii Jedi.
3) Kryształ Kaiburr - tu się w zasadzie nie ma czego czepić, bo o samych kryształach mówiło się w późnych Marvelach (i ta część informacji została swego czasu opublikowana w Insiderze, i tym samym niechcący weszła w kanon; ale jest to jakaś łatka). Również fakt, iż Luke odcina rękę Vaderowi, jak gdyby nigdy nic, został wyjaśniony.
W każdym razie najbardziej bolesne są charaktery Luke`a i Leii, ale to, że zachowują się jak skończone szczyle, można po części wyjaśnić klimatem Mimban (nawiasem mówiąc tak się tłumaczy zachowanie Luke`a w "Kryształowej Gwieździe" - promieniowaniem z tejże gwiazdy), a po części faktem, iż wtedy oni rzeczywiście mogli być mało rozgarnięci (odsyłam do komiksów Classic Star Wars i Early Adventures, gdzie, szczególnie w tych drugich, trafiamy na kwiatki, jakich mało).
Misiek z LO2 napisał:
Co należy w "Mimban" uwiarygodnić?
1) Zachowanie Vadera - mało tego, i myślę, że można to przeboleć. Bywało gorzej, chociażby w "Kryształowej Gwieździe".
2) Zachowanie Luke`a i Leii - tu już gorzej, ale ja w tym przypadku przymknąłbym oko. Podobnie, jak na zachowanie Luke`a w "Kryształowej Gwieździe" czy infantylne wyjazdy Andersona w Trylogii Akademii Jedi.
-----------
Niestety, wcale tego nie tak mało... I chwilami trochę drażni
Przeczytałem dzisiaj III tom Przygód Landa... I dlatego też dodaję jeszcze do tej listy autora tej powieści. Sharowie, Oseon, to wszystko było do przetrawienia, ale Thonboka to było istne przegięcie. Czarę goryczy przepełniła końcowa bitwa. Autor miał jakąś (może nawet fajną) wizję, która niestety rozjechała się we wszelkie możliwe kierunki.
co już zdążyłam przeczytać to najmniej podobała mi się "tfurczość" niejakiej Barbary Hambly. I nie tylko mi.
Najpierw zapoznałam się z książką "Dzieci Jedi" która z początku była nawet fajna ale potem... Potem to była tragedia.Mniej więcej od połowy przestałam w ogóle kojarzyć co tam się w ogóle dzieje.Nie wiedziałam co,jak i dlaczego. Kicha.
Potem przeczytałam "Nightlily, opowieść romantyczną". I kolejny gniot.
Zamiast wymienionej romantyczności otrzymałam perwersyjną i obrzydliwą opowiastkę o najniższych instynktach.
Aż się boję sięgać po "Planetę Zmierzchu". No chyba po to żeby się przekonać czy faktycznie sięgnęła już dna.
W związku z tym, że pytanie jest o jednego autora, w takim razie wymienię tylko Barbare Hambly. Szkoda, że to ona sie zabrała za SW. Ale całe szczęście, że zdążyła napisać tylko dwie książki. Albo więcej tylko ze nie został wydane u nas.
chodzi o moje typy do tej jakże zaszczytnej kategorii to mam dwa:
Pierwsze i niekwestionowane u mnie miejsce w kategorii najgorsza autorka SW zajmuje: Voronica Whitney-Robinson - autorka, która w książkę wlożyła całe swoje życie (książka odbija wszystkie elementy jej biografii) ale klimatu SW i akcji już nie potrafiła w niej uchwycić.
Druga osoba na tej liście to L. Neil Smith - przygody Landa to były książki, któe najdlużej chyba czytałem. Gdyby nie znaczek SW na nich to bym nie skończył tego.
Oczywiście nie jetem wielbicielem Hambly równiez i należy ona do grona najmniej lubianych przeze mnie autorów ale tej dwójki na poczatku w moim mniemaniu nikt nie doścignie.
w SW są w ogóle tacy aktorzy? Ja lubię wszystkich aktorów. Uważam, że to odpowiednie osoby, w rolach, które grają.
Wybaczcie, ale źle przeczytałem tytuł tego posta. Zamiast słowa "autor", przeczytał "aktor". Cóż za niedopatrzenie z mojej strony. Sorry za zaśmiecenie. Jak wyrobię sobie zdanie o poszczególnych autorach to w tedy napiszę o swoich przemyśleniach.
Witaj w klubie, tez tak przeczytalem, nawet posta dosc dlugawego napisalem, ale przy kilkakrotnym sprawdzaniu posta w poszukiwaniu literowek i bledow <ach, ta dys... > zauwazylem ten drobny szczegolik
wiedzieć, że nie jestem sam. Dzięki za pocieszenie .
nas już trzech choć wiele osób pewnie też się pomyliło ale nie przyznało. Co do autorów nie czytałem książek Barbary Hambly więc nie mogę powiedzieć, że jest najgorsza(chociaż w to wierze i dla tego nie przeczytam żadnej z jej jsiążki) ale znam pana L.Neil.Schmita(czy jakoś tak) którego książka mimo, że miała ok.200 stron była moją najdłuższą lektórą, następnie Rogger McBridge Allen(tu też pewnie pomyliłem nazwisko) nie za Zasadzke na Korelii(która była niezła, chociaż mogła być lepsza) ale za Napaść na Selonin która nie podobała mi się no i panów (nie pamiętam jak się nazywają) którzy napisali Próbe Jedi. To czwórka najgorszych.