Trochę się zbierałam do napisania moich przemyśleń, ale to finisz. Pierwszy raz w życiu Gwiezdne Wojny ( to co nazwano później Nową Nadzieją) zobaczyłam jako dziecko, miałem wtedy jakieś 7 lat. Pamiętam z tego niesamowite wrażenie jakie zrobił na mnie sam film, chociaż może z niego niewiele zrozumiałam, i awanturę którą zrobiła moja mama kuzynowi z którym byłam na seansie. Było to chyba w katowickim Spodku. Później przez wiele lat z uporem oglądałam filmy SW w lokalnym kinie (wyświetlano je bodajże do połowy lat 80-tych). Teraz po tylu latach, co mogę powiedzieć. Nie wiem jak wam, ale wydaje mi się że wersja specjalna z 1997r. mimo wszystko „zepsuła” SW jakie znałam i pokochałam. Wiem, rozumiem, że Lucas chciał jak najbardziej realnie przekazać swoją wizję na taśmę filmową ale w latach 70-80-tych technika na to nie pozwalała. Ale to co zrobił z edycją specjalną to dla mnie był gwałt na tych filmach. Kochałam je za to niedopracowanie, proste na chwilę obecną efekty, ale to do mnie wtedy przemawiało, mogło nie być w NN sceny Hana z Jabbą, ale jeżeli twórca tak chciał to jego wola, nie musiało być w Imperium dopracowanych sceny w Mieście w Chmurach, ale i tu wola G.Lucasa miała pierwszeństwo, czy dopracowanie zakończenia z Powrotu Jedi – tak czy inaczej wolę te pierwotne wersje i tu je będę oceniała. Nowa Nadzieja – zanim stała się Nową Nadzieja po prostu była Gwiezdnymi Wojnami. Filmem który rozpoczął moją dziecięcą fascynację – filmem który pamiętam, że oglądałam z rozdziawiona buzią po pierwszych scenach, może nie do końca rozumiałam przesłania, ale dla mnie wtedy był to inny świat. Teraz po tylu latach, nabieram pewnego dystansu, ale i tak odbieram Stara Trylogię z dużym sentymentem. Wtedy o ile pamiętam filmem byłam zachwycona, inaczej nie znalazłabym się w tym szacownym gronie. Teraz mimo wszystko widzę pewne niedoskonałości. Prostotę scenariusza, pewne schematy, ale dla mnie to nie ma istotnego znaczenia. Nowa Nadzieja – zostańmy przy tym tytule, by nie wprowadzać zamieszania, wiem że pierwotnie w SW ten tytuł nie istniał, zaistniał on trochę później, ale przyjmijmy takie uproszczenie. Na chwilę obecną, po przeczytaniu Legneds i całej masy innych informacji, książek na temat SW mogę inaczej odbierać film. Wiem jedno, że w dużej mierze za sukces Lucasa w SW odpowiada jego żona Marcia wtedy Lucas, to ona przyłożyła swoją rękę do sukcesu filmu (panowie, doceniajmy czasem prace swoich drugich połówek – może nie w zakresie SW ) – nie można więc przypisywać sukcesu filmu osobie samego Lucasa. Ale wracając do filmu – bez poprawek – po latach zobaczyłam go w TVP – która nie wiem z jakiej okazji puściła go w okresie świąt wielkanocnych i obejrzałam go potem. Później było wielkie nic – aż do chwili kiedy na początku lat 90-ych Guild wydał SW na kasetach VHS (tak, tak mam te wydania). Teraz bardziej merytorycznie – film bez odniesień do późniejszych części naprawdę robił wrażenie. Był baśnią w kosmosie, pokazującą odlegle światy w odległej galaktyce, promujący pewne zachowania – tchnął pewną świeżość w tym okresie – nie wiem ale do mnie to przemawia, mimo swej prostoty, niedoskonałości. Nie, nie podobają się mi poprawki Lucasa, podbarwienie wizerunku Mos Eisley, ukazanie że Han Solo strzelał drugi, nie zabija to dla mnie magię tego filmu. Kocham go za tą niedoskonałość, za proste walki w kosmosie, które na czas kiedy wchodził film na ekrany zapierały dech w piersiach. Mimo że po latach wydaje się że opowieść tą należy traktować z lekkim przymrużeniem oka, to ja tego nie potrafię. Zawsze w tym filmie potrafię odnaleźć coś co mnie fascynuje. No i nie zapominam o wspaniałej muzyce – Binary Sunset rozkłada mnie na łopatki, nie mówiąc o innych kawałkach o których musiałabym się dokładnie rozpisywać, a to jest moim zdaniem odrębny temat. Williams odwalił kawał dobrej, bardzo dobrej roboty, bez niego same SW nie zaistaniałby w świadomości fanów i nie tylko. Lucas o ile pamiętam, sam mówił, że jedynie co mu się podoba to ścieżka dźwiękowa – podzielam ten pogląd – uwielbiam Wagnera i nawiązania do jego muzyki przez Williamsa. Gdybym chciała się rozpisywać na temat muzyki, to musiały być o tym odrębny temat. Tak czy inaczej zaproszenie do oglądania kolejnej części sagi zostało przyjęte. Imperium Kontraatakuje – nie wiem jak to opisać – ale dla mnie – porównując wszystkie części klasycznej trylogii to klasa sama w sobie. Po pierwsze reżyser Irvin Kreshner – zresztą profesor Lucasa - nie wiem, ale wydaje mi się, że to była najlepsza decyzja Lucasa w dziejach – powierzenie reżyserii Kreshnerowi. Ja za to kocham ten film, i kochać go będę miłością niezmienną. Za samą akcję, poprowadzenie aktorów, zezwolenie im na swoją inicjatywę, tak że mogli pokazać to co chcieli, a nie tym co ich ograniczał scenariusz – słynna scena ze słowami „ kocham cię – wiem” – tak proste, a tak oczywiste mimo, innego zapisu w scenariuszu. Dla mnie sam film, a przedtem scenariusz, to mały majstersztyk – od scen na Hoth po sceny na Bespin i magiczne słowa Lorda Vadera, których chyba się wtedy na świeżo nikt nie spodziewał. Walka Luka z ojcem w Mieście w Chmurach i wyznanie Luka, który musiał podjąć wtedy najtrudniejszą w życiu (na ten etap życia) decyzję. I zakończenie – dla mnie jednoznaczne – patrzenie w przyszłość by znaleźć w niej nadzieję na lepsze dni i na ratunek. Mówiąc i pisząc o Imperium nie można też zapomnieć o muzyce – tu nierozerwalnie z tą częścią jest związany Marsz Imperialny – kocham ten kawałek i chyba będę kochać do końca moich dni – gra u mnie on w graniu na czekanie i w dźwięku dzwonka z telefonu od wielu lat. To powinno mówić za wszystko. Teraz kolej na Powrót Jedi. Mam do niego mieszane odczucia. Niby zakończenie trylogii, ale jakoś mnie nie przekonuje. Co mnie w tej części odrzuca – niestety Ewoki – kurcze może, do ukłon w stronę najmłodszych widzów, czy pokazanie, że ci najmniejsi mogą pokonać takiego kolosa jak Imperium, ale to do mnie nie przemówiło i nie przemawia do dnia dzisiejszego. Niestety mimo, nie wiem jakich założeń reżysera/scenarzysty po prostu mnie irytują. Historia na ten czas rodziny Skywalkerów zatoczyła koniec. Dobro zwyciężyło – mimo poniesionych ofiar, a zło zostało pokonane – takie było założenie całej trylogii – ale nie odbyło się bez pewnych zgrzytów – po pierwsze poprawki Lucasa – ileż można zmieniać ten sam film wklejając do z jednej z ostatnich scen różne osoby – nie, ja jestem tu na nie – mimo że po emisji Nowej Trylogii może to do siebie nie pasować. Wolę stare zakończenie, bez fajerwerków, pokazywania innych planet i zmiany osoby Anakina. Możecie się z tym zgadzać lub nie, takie jest moje zdanie i proszę o jego uszanowanie. Ogólnie film jako zwieńczenie tej historii broni się, jedyne co wycięłabym to Ewoki, ale na chwilę obecną nie mam pomysłu na ich zastąpienie. Niech więc będzie tak jak było. Tak czy inaczej historia dobiegła końca, było trochę pięknych i wzruszających momentów (spotkanie Hana i Lei u Jabby, rozmowa Luka z Leia o ich pokrewieństwie czy klimatyczna rozmowa Luka z ojcem na księżycu Endoru i końcowa walka między ojcem i synem). Nie nie nazwałabym tego filmu gorszym, ale pierwszeństwo w moim sercu zawsze będzie miało Imperium – nie mniej ta część jest przeze mnie wysoko oceniana. Teraz kolej na muzykę – mam tu swój ulubiony motyw ( nie licząc innych) – to motyw kiedy Luke dowiaduje się że Vader wie, że pochodzi z bliźniąt i ma siostrę i w tym momencie dochodzi do pojedynku – ten motyw, powalił mnie na kolana, jest krótki, ale intensywny – zapadł mi głęboko w duszę i naprawdę oddawał moim zdaniem powagę chwili – trwał on aż do momentu kiedy Luke pozbawił ojca dłoni – wtedy ta klimatyczne muzyka urwała się – nastąpiło jakby przebudzenie. Trudno go wyłapać w samym filmie, czy ścieżce dźwiękowej, ale moim zdaniem warto. To tak pokrótce moje subiektywne odczucia, szczerze – nie oglądałam w TV Gwiezdnych Wojen, to co napisałam teraz i wcześniej opiera się na moich wcześniejszych odczuciach i odbierze filmów – nie wiem czy po tylu latach mój punkt widzenia nie uległby zmianie – może – człowiek dorasta, wyrasta z pewnych rzeczy – ale ja chciałabym zachować pewną niewinność, pewien punkt widzenia dziecka, który jest w każdym z nas – nie chcę w pewnym zakresie dorosnąć i zepsuć odbiór niektórych filmów/rzeczy – gdybym tak zrobiła to bym pozbawiła się radości z cieszenia się ze spraw nieistotnych, a przytłoczyłaby mnie otaczająca rzeczywistość. Czasem warto zachować w sobie trochę dziecka, by się móc cieszyć małymi rzeczami. Ja cieszę się, tym że gdzieś tam w głębi, bardzo głęboko zostało we mnie coś z dziecka….