***
Znalazł ją bez trudu. A właściwie wyczuł w Mocy, na długo przedtem zanim ją zobaczył...tak wiele emanowało z niej Światła.
Niemal go oślepiało.
Córka Galena Erso. To musi być ona.
Ciemne oczy, ciemne włosy.
Podobna do...
Nieoczekiwanie dla samego siebie, ucieszył się że nosi maskę i nikt nie może odczytać żadnych uczuć malujących się na jego obliczu. A także tego iż jeszcze jeden szczegół przykuł wzrok Mrocznego Lorda.
Kryształ kyber wiszący na szyi dziewczyny jaśniał w ciemnościach niczym zabłąkana latarnia morska na brzegu zdradliwego morza.
Przedmiot ten, choć również przywoływał przygnębiające wspomnienia, był niczym w porównaniu z nią.
Obecność Jyn, wewnętrzne Światło tej istoty ludzkiej parzyła go tak silnie że natychmiast zwielokrotniła jego pragnienie zniszczenia jej.
Odebrania życia.
Zgaszenia Światła, dobrej energii - którego była skupiskiem.
Jeden ruch ręką i jesteś wolny.
Będzie po wszystkim.
Ten ból się wreszcie skończy, obiecuję.
Zawsze to sobie powtarzał.
Nawet wiecej...
Święcie wierzył w te przeklęte zaklęcie.
Za każdym razem gdy posłuszny swemu mistrzowi gasił czyiś płomień życia.
Zduś Światło w zarodku, a nie zdoła Cię oparzyć. Nigdy więcej nie zdoła Cię już skrzywdzić. Nie spłoniesz w nim po raz drugi.
Zapewnienia Lorda Sidiousa brzmiały tak szczerze, tak wiarygodnie...Były jak upojna melodia.
A jednak okazało się, że magiczne zaklęcie nie działa. Przynajmniej nie w jego przypadku.
Vader nieraz dziwił się, dlaczego tak jest.
Czyżbym robił coś źle?
Palpatine rzucał na to zwykle jednym ze swych półuśmieszków i cierpliwie przekonywał że na efekty trzeba poczekać.
Że nadejdzie dzień gdy przelana krew zdrajców obłaskawi Mrok i przyniesie mu ukojenie.
A przede wszystkim uśmierzy ból, zmniejszy gniew który trawił go nieustannie od wielu lat.
Wypełni pustkę w sercu która nastała po stracie pewnych...- tutaj Sith urywał, by zaraz ponownie podjąć temat.
Wszystkie twoje rany się kiedyś zabliżnią, mój uczniu. A sam znów staniesz się prawdziwym człowiekiem...
Takie są zalety służby Ciemnej Stronie. Kiedyś się o tym przekonasz na własnej skórze.
Dlaczego więc...
W chwilach zwątpienia zaczynał podejrzewać że dawny senator z Naboo go okłamuje.
Starał się odpychać podobne przeczucia, zaraz jak tylko ośmieliły się zmaterializować w jego umyśle.
Bo z jakiego powodu Palpatine miałby to robić? Po co miałby mu kłamać?
Nie dostrzegał żadnej przyczyny.
Poza tym...
Przecież od zawsze był dla mnie dobry.
A kiedy najbardziej potrzebowałem pomocy to właśnie ten staruszek ofiarował mi wsparcie..
Był przy mnie w najczarniejszej godzinie.
Nie opuścił mnie, jak wszyscy inni.
Qui-Gon.
Matka.
Ahsoka.
Rex.
Padme.
Obi-Wan.
Jak przez mgłę kojarzył pojedyncze, zamazane obrazy z dawnej przeszłości.
Kiedy czując otępieńczy ból, przesłaniający każde pośledniejsze uczucie, wpatrywał się tępo w mustafariańskie niebo, czekając na upragnioną śmierć.
Czyjaś dłoń delikatnie gładząca jego straszliwie poparzony policzek.
W pierwszej chwili był pewien że to matka wróciła z zaświatów, by zabrać go ze sobą...
A jednak nie. Tą osobą nie była Shmi.
Spodziewał się ujrzeć w oczach Palpatine coś na kształt nieskończonego wstrętu.
Znów się pomylił. Wtedy go tam nie zobaczył.
Zatroszczył się o mnie jak nikt inny.
Chociaż...
Już gdy doszedł jako tako do siebie - jeśli w ogóle można to tak określić - dumny Władca Imperium zabrał go ponownie na gorące Mustafar.
Starzec, jak zwykle po przyjacielsku kładąc mu dłoń na ramieniu, powiedział wtenczas:
"Straciłeś swój dom, lecz ja wybuduję Ci drugi.
Lepszy.
Stanie właśnie tutaj, w miejscu Twojej największej porażki..."
Dopiero gdy młodszy mężczyzna posłał mu nieme pytanie, starszy podjął się dalszych wyjaśnień.
- Chcesz wiedzieć dlaczego?
Po to byś nigdy o niej nie zapomniał.
I nie powtórzył.
Zrobił pauzę, i wystudiowanym gestem pogroził palcem.
- Bo ja, lordzie Vader, nie toleruję porażek.
Zrozumiano?
Na ścieżce Sithów błędy ucznia automatycznie przechodzą na konto mistrza.
A więc, tak się składa że Twoje obrażają mnie osobiście.
Może świątobliwy Kenobi lubił robić z siebie durnia. Ale ja nie.
Dlatego pytam: Ile razy zamierzasz mnie jeszcze obrazić, chłopcze?
Vader chciał gorąco zaprzeczyć. Przyrzec, nawet na Moc w której mądrość sam już nie do końca wierzył, że nigdy więcej nie zawiedzie swego sithañskiego Mistrza.
Że nigdy nie poniesie żadnej porażki.
I że będzie dość silny, by sprostać wszystkim oczekiwaniom.
Być może jednak zabrakło mu odwagi potrzebnej do takiego stanowczego wyznania, gdyż nie odezwał się wcale.
Zamiast tego słuchał tyrady Lorda Sidiousa pokornie i w milczeniu, przerywanym jedynie własnym mechanicznym oddechem.
Z zamyślenia wyrwał go złośliwy, sciszony chichot.
- Czy wiesz może jak zwykł nazywać Cię nieodżałowany hrabia Dooku, zanim poczciwiec poświęcił się czemuś większemu?
Ten Skywalker, mistrzu, jest tylko chłopcem. Trzęsacym się kłębkiem emocji, który sam nie wie czego chce.
Obrazą Zakonu Jedi.
Niepojęte, że Yoda wpuścił go za drzwi...
Czy my naprawdę musimy zawierzyć nas los komuś jego pokroju? - powątpiewał.
- Skywalker to jeszcze niezdecydowane dziecko, które na dodatek boi się ciemności.
Z całym szacunkiem, mój panie, ale doprawdy...Nie mam pojęcia co w nim mistrz widzi.
Wyobraź sobie że ja go wtenczas wyśmiałem! - zagrzmiał Sidious.
Ten, jak powiadasz, chłopak z Tatooine - planety o dwóch bliźniaczych słońcach, jest wyjątkowy.
I jeśli tylko zdoła poddać się trawiącej go od lat nienawiści - przekonywałem hrabiego - stanie się jednoosobową armią zdolną zniszczyć wszystko co napotka na swej drodze.
Więcej mi nie potrzeba.
Przysłuży się Sithom jak nikt inny...
A pewnego dnia, przewyższy nawet mnie.
- Czy aby na pewno to dobry pomy...-zaczął jeszcze raz rodowity Serennczyk, lecz przerwano mu bezceremonialnie.
-...zrobi co trzeba. Nie obawiaj się.
Posłał białowłosemu kompanowi szeroki, pokrzepiający uśmiech.
- Wystarczy tylko aby ktoś poprowadził go za rękę.
Imperator przerwał, pozwalając by hipnotyczny dźwięk jego aksamitnie jadowitego głosu, a także treść tego co mówił, wniknęły głęboko do podświadomości ucznia.
I zagnieżdziły się tam na dobre.
Dopiero gdy uznał iż wściekłość Vadera na siebie samego wzrosła do niemal niebotycznych rozmiarów, przemówił znowu.
- Byłeś największą nadzieją Sithów. Moją nadzieją.
Wierzyłem że mnie nie zawiedziesz. - westchnął z żalem.
- Być może się myliłem. Być może Dooku był tym który miał rację.
Zaś ja okazałem się nikim więcej niż zaślepionym głupcem, wymieniając Lorda Tyranusa, arystokratę pełną gębą i prawdziwą torpedę protonową w Mocy na...coś czym teraz jesteś
Byłemu Rycerzowi Jedi zdawało się że pod cienkim płaszczykiem współczucia słyszy autentyczny cień pogardy w tonie rodowitego Nabooianina.
Lecz wrażenie te trwało przez króciutki, ledwie zauważalny moment.
Musiało być złudzeniem.
Tak, niewątpliwie.
- Zrozum, drogi chłopcze. Ja Ci ufałem, wprost bezgranicznie. Wierzyłem w Ciebie.
Byłem święcie przekonany że absolutnie nikt nie jest w stanie Ci zagrozić...ani tym bardziej, tak skrzywdzić.
Że to nie jest możliwe, ponieważ mam najsilniejszego z silnych.
Będąc pewnym naszego wspólnego triumfu nawet...nawet pochwaliłem się Tobą przed tym zielonym skrzatem, jak on miał?
- Yoda.
- A właśnie, właśnie.
Nagle wbił oskarżycielski wzrok w towarzyszącą mu mroczną postać w czarnej zbroi.
A Vaderowi z każdą upływającą chwilą coraz trudniej było hamować narastający gniew.
- Tymczasem Ty nadużyłeś mojego zaufania i niezachwianej wiary, którymi tak hojnie Cię obdarzyłem.
Pozwoliłeś by taki...Kenobi - Sith wymówił te imię zupełnie jakby miał zamiar splunąć - zrobił z Ciebie kalekę. I zniszczył, przemieniając w...
Imperator nie dokończył, pozwalając by odpowiedź zawisła w powietrzu, ostatecznie niewypowiedziana.
- Żałosne i takie...przykre. - stwierdził w sposób obojętny, jak gdyby rozprawiali o Corusiańskiej, sztucznie sterowanej pogodzie.
- Co napawa mnie największym smutkiem to to że wszystkie moje piękne plany legły w gruzach.
A przecież zdarzenia miały potoczyć się zupełnie innym torem!
Sidious, wtedy po raz pierwszy krzyknął na niego z mocą:
WIDZIAŁEM, WIDZIAŁEM TO W MOICH WIZJACH!
Ciebie przy moim boku.
"Razem będziemy niezwyciężeni! Sithowie wreszcie, po tysiącletnim wygnaniu osiągną to wszystko o czym marzyli jedynie w najśmielszych snach!" - powtarzałem sobie, wyczekując z niecierpliwością dnia w którym tak się stanie...
Mistrz zacisnął pięść i podniósł na wysokość ramienia.
Chciałem Cię wszystkim pokazywać z dumą.
"Anakin Skywalker, bohater Wojen Klonów - ten, który zakończył je zwycięstwem, stoi po mojej stronie. Spójrzcie, jaki wspaniały.
JACY MY, JESTEŚMY WSPANIALI!"
Po tej przemowie spuścił wzrok i zacisnął wymownie usta.
- Planowałem nawet oficjalnie uznać Cię za syna.
Niestety...
Po twojej sromotnej porażce na Mustafar wizja przepadła.
Z moich przepięknych planów zwycięstwa i wyjścia na powierzchnię, zostały pył i zgliszcza.
Zadbałeś o to osobiście, nieprawdaż, mój uczniu?
Lord Sithów zrobił długą pauzę, podczas której jego ponury kompan uświadomił sobie coś jeszcze...
Będąc Anakinem, nagminnie zdarzało mu się przerywać wykłady mistrza Jedi w pół zdania.
Zaś jako Vader...nie przerywał swemu nowemu panu nigdy.
Pozwalał starcowi prowadzić niemal niekończące się monologi bez najmniejszego wtrętu, a odzywał się wyłącznie wtedy gdy Palpatine sam zdecydował się spytać go o zdanie.
A czynił tak niezmiernie rzadko.
- Doprowadziłeś do tego iż zmuszony byłem wszem i wobec ogłosić śmierć twego dawnego Ja, i ukryć cię przed wszystkimi, przed całym światem, na zawsze.
Zasłoniłem twarz za tą paskudną maską aby cię oszczędzić.
A zwłaszcza po to byś nie przyniósł mi wstydu.
Żeby nikt nigdy nie dowiedział się prawdy.
Prawdy o tym że ja, spadkobierca czystej idei Dartha Bane`a - pokładłem nadzieję w "Wybrańcu", który okazał się zwykłym nieudacznikiem.
Wypowiadając ostatnie słowa Sidious zasyczał, złowieszczo i okrutnie.
- Chłopcze, nawet sobie nie wyobrażasz jak głęboko mnie zraniłeś.
Mam szczerą nadzieję że to się naprawdę nigdy więcej nie powtórzy.
***
CDN.