To był bardzo dobry odcinek. Szczerze powiem, że nie spodziewałem się aż tak dobrego poziomu i byłem przygotowany na najgorsze. Szczególnie po klipach, w których Sabine, a konkretnie jej zachowanie, wyjątkowo dziecinne i niedojrzałe, psuło cały obraz. A tu znowu - podobnie jak w przypadku „Warhead” - miłe, bardzo pozytywne zaskoczenie.
Początek odcinka nie był jednak tak dobry i sądziłem, że ostatecznie wyjdzie tak, jak zapowiedziały to dwa klipy ukazujące trening Sabine. Zanim udali się na trening, pierwsza scena, w której Sabine wykłóca się o to, że nie chce mieć kontaktu ze swoją rodziną, a Hera prosi ją o to ze względów militarnych, była mało przekonująca. Bardzo szybko się zgodziła przyjąć darksabera i wyglądało to dosyć sztucznie. Natomiast plus za to, że poinformowano nas przy okazji o planowanym ataku rebelii na Lothal. Może to będzie ta bitwa w kosmosie, którą widzieliśmy na trailerze? Będzie ciekawie. Już nie mogę się doczekać.
Potem było już tylko lepiej. Zacznijmy może od pochwalenia klimatu tego odcinka. Był on bardzo dobrze pod tym względem zrealizowany. Cieszy mnie to, że akcja całego odcinka została przedstawiona na tym odludziu (nie wiem, czy to ma jakąś nazwę). Dodawało to dodatkowej magii, aury, wspomnianego klimatu odcinkowi. Takiego prawdziwie treningowego, szkoleniowego. Odrobinę pod tym względem przypominało mi to TESB i Dagobah, gdzie Yoda szkolił (czy w zasadzie, z perspektywy Rebels - będzie szkolić) Luke`a. Bo wszystko trwało dostatecznie długo, by przedstawić to w odpowiedni, przekonujący sposób, zarówno jeśli chodzi o czas antenowy, bo na tym odludziu byliśmy z osiemnaście minut, czyli pewnie tyle, ile na Dagobah podczas piątego epizodu, jak i pod względem czasu rzeczywistego, bo szkolenie Sabine trwało tam kilka dni, co dowiadujemy się z rozmowy Kanana z Herą. I bardzo fajnie, że pokazali, iż nie zawsze szkolenie idzie tak łatwo. Dodatkowo klimat tego odcinka budowała muzyka, idealnie dobrana, pasująca jak ulał i sprawiająca, że aż mi łezka poleciała pod koniec odcinka, ale o tym za chwilę (chociaż istnieje prawdopodobieństwo, że to przez chorobę oczy mi po prostu łzawiły ).
Niby odcinek się trochę dłużył i akcja nie była taka wartka. Wielu uznałoby to pewnie za minus, ale jak dla mnie to ogromny plus, bo w końcu mnóstwo jest w tym serialu odcinków, gdzie akcja pędzi, pędzi, pędzi, i ostatecznie nie ma czasu na zatrzymanie się, wzięcie oddechu, wyjaśnienia czegoś czy nawet wciśnięcia choćby jednej ciekawej, dłuższej rozmowy. Tutaj temat został wyczerpany do samego końca, pod tym względem wyciśnięto z tego odcinka wszystko, co się dało i poświęcono wątkowi szkolenia oraz radzenia sobie Sabine z przeciwnościami losu i problemami z rodziną w sposób bardzo dobry, dorzucając kilka interesujących rozmów, czego w serialu często brakuje. Tak na marginesie, to obawiam się, że dla przeciwwagi w następnym odcinku znowu poczęstują nas szybką akcją, klasycznie za szybką, którą dałoby się spokojnie rozrzucić na przynajmniej dwa odcinki. Mam nadzieję, że się mylę.
Tak jak wspomniałem - rozmowy. Bardzo klimatyczne Kanana z Herą, dużo wnoszące i dużo pokazujące. Bo okazuje się, że Hera ma podobną historię do Sabine. Polega to na trudnej relacji z rodzicami, o czym Kanan nie zdaje sobie sprawy i nie bierze tego na poważnie, co też jest ogromnym plusem, jako że nie wie, co to znaczy mieć rodzinę. Bardzo fajnie wyszła ta rozmowa, kiedy Hera przekonała go o jej racji i o tym, że nie zawsze chodzi o niego i nie zawsze to on ma rację (z czego z pewnością zdawał sobie sprawę, bo widać, że stał się o wiele mądrzejszy, rozważniejszy). Poza tym bardzo fajna rozmowa Sabine z Ezrą, których relację rozwijają i zmierza to w dobrym kierunku, z klimatyczną, wzruszającą muzyką w tle, gdzie Wren już nieco zdradza odnośnie swojej rodziny. I te słowa Bridgera na koniec konwersacji: „At least you have parents to go back to”. Zresztą bardzo podobne do słów Kanana z dziewiątego odcinka drugiego sezonu „Legacy”: „I never knew my parents”, które Jarrus notabene zaadresował do Ezry.
No i ostatnia rozmowa, kiedy Kanan najwidoczniej chciał z Sabine wydobyć to, co ją gryzło i sprawiało, że nie potrafiła się skupić na treningu i połączyć się z mieczem. Bardzo klimatyczne i wzruszające, co w połączeniu ze wspomnianą muzyką spotęgowało pozytywne wrażenia. Bardzo fajnie, że dowiadujemy się czegoś więcej o Sabine, o jej historii, której - jak widać - nikomu wcześniej nie zdradzała.
Na plus Kanan, który - jak wspomniałem - został ukazany jako osoba myląca się. Pomimo tego, że jest coraz lepszym Jedi i coraz lepszym mistrzem, to na pewno wciąż ma wady i za bardzo poważnie podszedł do sprawy, co spowodowało spięcia z Sabine. Ale oprócz tego imponuje wiedzą, mądrością, inteligencją i wydaje się być bardzo dobrym nauczycielem, bez względu na to, czy szkoli Jedi, czy Mandaloriankę w zaledwie posługiwaniu się mieczem. Coraz bardziej mi imponuje i coraz bardziej go lubię.
Prócz tego takie mniejsze plusy: kije, ostatni pojedynek, ten poważniejszy na miecze (choć to może jako coś więcej niż mały plus), pojawienie się Bendu, historia darksabera, obecność Raua.
To by było na tyle. Nie mogę się doczekać kolejnego odcinka, ale boję się, że - tak jak wspomniałem, okaże się, że będzie napchany zbyt przesadnie ilością akcji, którą spokojnie dałoby się pomieścić w przynajmniej dwóch odcinkach.
Niech Moc będzie z Wami.