-Coruscant
Miejsce, w którym Generał Rieekan rozkazał stawić mu się tym razem, wydało się Buźce conajmniej dziwne. A przy tym bardzo niebezpieczne. Gdyby ktoś przeprowadził sondę wśród mieszkańców Coruscant, pytając ich o miejsce na planecie, jakiego nigdy dobrowolnie nie chcieliby odwiedzić, to, do którego Loran właśnie podążał, znalazłoby się bez wątpienia w pierwszej trójce, zaraz za Karmazynowym Korytarzem oraz Znik-Sektorem.
Dopiero później, sadzając śmigacz na płycie lądowiska, które nieco wystawało poza struktury podobnego do wielkiej iglicy budynku, uświadomił sobie, iż graniczący z Dzielnicą Senacką sektor zwany Robotami to świetne miejsce na spotkania w rodzaju tych, na jakie właśnie podążał. Z tych samych powodów, dla których większość Coruscan nie chciała mieć z tym miejscem nic wspólnego - pośród starych, opustoszałych fabryk i wielkich hal produkcyjnych, z których ostatnie kilkadziesiąt zaprzestało pracy dwanaście lat wcześniej, spotkać można było nie mniej ciekawe istoty, niż w najgorszych spelunkach Nar Shaddaa.
Czasami byli to nawet bardziej interesujący osobnicy.
I choć w ostatnich latach Nowa Republika starała się, jak tylko potrafiła, aby zamienić opuszczoną dzielnicę na miejsce, w którym mogłyby zamieszkać poszukujące bezpiecznego schronienia istoty, wciąż nienaruszone pozostawały setki, jeśli nie tysiące pustych fabryk i ciągnących się pomiędzy nimi ferrobetonowych kanionów.
A jeśli pominąć możliwość natknięcia się na miejscowych żuli, właśnie takiego miejsca potrzebowali na to spotkanie.
Wyskoczywszy ze śmigacza, Buźka rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym przyszło mu wylądować i stwierdził, że znajduje się w dość obszernej hali, której sklepienie wznosiło się jakieś piętnaście metrów nad podłogą. Jedną ze ścian zdobiło sporych rozmiarów logo jakiegoś dawno upadłego konsorcjum. Zatarte i mocno zmatowiałe, pozwalało sądzić, iż budynek został opuszczony przynajmniej pięćdziesiąt lat wcześniej. Oko wytrawnego obserwatora potrafiło jednak dojrzeć coś, co sprawiało, iż to właśnie miejsce różniło się od wielu innych w tej dzielnicy.
Otóż, nie licząc lekkich zabrudzeń spowodowanych przez lądujące śmigacze - a było ich kilkanaście - płyta tego lądowiska wręcz lśniła czystością, jakby była sprzątana przynajmniej raz dziennie.
Co oznaczało, iż to wcale nie jest przypadkowo wybrany budynek.
W tej samej chwili, gdy dowódca Eskadry Widm uświadomił sobie ów fakt, rozległ się syk rozsuwanych drzwi i stanął w nich srebrzysty android protokolarny. Nie przestając gadać przez całą drogę, zaprowadził Buźkę do schludnie utrzymanej sali konferencyjnej.
Właściwie, to wyglądała ona tak, jak gdyby była nie tyle odrestaurowana, co nieużywana od dnia, kiedy budowniczowie tego miejsca oddali ją do użytku. Pokój ten nosił znamiona stylu, jaki modny był u schyłku istnienia Starej Republiki. Łagodnie zaokrąglone, czerwone ściany, poprzecinane były co kilka metrów białym pasem czegoś, co w dotyku przywodziło na myśl alderaański marmur i być może nim właśnie było. Tak pochodzenie, jak i kolor owego marmuru mogły dawać do zrozumienia, że w tej sali mają być prowadzone wyłącznie pokojowe rozmowy. A może osobom zajmującym się wystrojem tutejszych wnętrz chodziło tylko o walory estetyczne?
Środek pomieszczenia niemal w całości zajęty był przez czarny, owalny stół, pozbawiony jakichś specjalnych zdobień czy ornamentów. Znajdowało się przy nim piętnaście krzeseł; przed każdym z nich dało się dostrzec wbudowany w blat niewielki holoprojektor. Znacznie większy, przeznaczony do wyświetlania hologramów kilkumetrowej wielkości, umieszczony był pośrodku stołu.
Tym, co sprawiało jednak największe wrażenie, była panująca w pomieszczeniu cisza. Tylko gdzieniegdzie słychać było ciche szepty, mimo, iż w sali znajdowało się kilkanaście osób. Tu i ówdzie dało się dostrzec znajomą twarz; w przeciwległej części sali stała Iella Wessiri, rozmawiając z niewysokim, smutnym Noghrim. W innym miejscu krzątał się oficer Wywiadu, który udzielił Eskadrze Widm wielu pomocnych informacji podczas jej ostatniej wyprawy.
Na uwagę zasługiwał jednak fakt, iż ponad jedną trzecią obecnych stanowiła grupa, której nie dało się pomylić z innymi osobami. Mimo iż przez kilkadziesiąt ostatnich lat właściwie nie istnieli, a dla większości ludzi stanowili jedynie legendę, dwadzieścia pięć tysięcy lat kształtowania własnego wizerunku w świadomości społeczeństwa sprawiło, iż Rycerzy Jedi nie dało się pomylić z nikim innym. Nie musieli nawet nosić tych brązowych, workowatych płaszczy. Wystarczyło, że u pasa wisiał doskonale widoczny miecz świetlny.
Było ich sześcioro. Co do trojga Buźka nie miał wątpliwości, iż widzi ich pierwszy raz w życiu. Parę kolejnych - Sandrę i Daola Naberrie - poznał dziewięć lat wcześniej, podczas pierwszej republikańskiej akcji przeciwko Wieczności. Choć był pewien, że tych dwojga nie trzeba specjalnie zapoznawać z problemem, słyszał niejasne pogłoski o ich niedawnym niepowodzeniu na Eriadu. Na tyle niejasne, iż do tej pory zastanawiał się, co tak naprawdę się tam wydarzyło.
Także twarz szóstego Jedi - wysokiego młodzieńca o długich, spiętych w kitkę czarnych włosach i zatroskanym spojrzeniu - wydała mu się znajoma. Nie tak jednak, jak gdyby miał już wcześniej okazję go poznać; przypominał raczej kogoś, kogo wizerunek dało się obejrzeć w HoloNecie.
Przerwał rozmyślania, gdy do sali wkroczył generał Rieekan, niosąc w ręku niewielki futerał pełen datakart. Zająwszy miejsce blisko wyjścia, Buźka kiwnął głową w stronę Daola i Sandry.
Już po chwili ani jedno krzesło nie pozostało wolne. Wymieniwszy znaczące spojrzenie z Iellą Wessiri, szef WNR wsunął do czytnika jedną z przyniesionych przez siebie kart danych.
W tej samej chwili nad stołem rozjarzyła się ogromna holomapa galaktyki. Widniały na niej, zaznaczone różnymi kolorami, planety wchodzące w skład Nowej Republiki i Imperium, a także innych, lokalnych federacji, jak choćby Konsorcjum Hapes, Przestworza Huttów czy Sektor Wspólny. Pomiędzy terytoriami należącymi do Imperium, a gromadą gwiezdną Ssi-Ruuvi znajdowała się zaś potężna, pusta dziura - Nieznane Regiony, których zbadania nie podjął się jak dotąd właściwie nikt. Tym, co odróżniało tę mapę od innych, była jednak grupa jarzących się na krwistoczerwono planet czy systemów. Pozornie nie były one ze sobą w żaden sposób powiązane; dopiero po chwili Buźka odkrył to, co je łączyło.
Otóż, na każdej z tych planet w ciągu ostatniego roku miał miejsce poważny atak terrorystyczny.
Po kilku sekundach ciszy generał odchrząknął głośno.
- Ponieważ czas nas goni, a mamy sporo spraw do omówienia i jeszcze więcej rzeczy do zrobienia, pozwólcie, że pominę zbędne powitania i przejdę od razu do rzeczy - zaczął. - Jak zapewne widzicie, mamy tu mapę galaktyki, na której zaznaczone są miejsca co bardziej krwawych bądź widowiskowych ataków terrorystycznych. Część z nich nie jest bez wątpienia niczym niezwykłym; nie mamy wątpliwości, iż mimo niewielkiej ilości posiadanych okrętów i coraz większej frustracji żołnierzy - czego dowodem jest dość widowiskowa próba dezercji, jaka miała miejsce kilkanaście dni temu w systemie Morishim - Imperium nie zrezygnowało z prowadzenia z nami wojny. Nie muszę chyba wam uświadamiać, iż w naszym aktualnym położeniu wznowienie działań wojennych byłoby katastrofą. Tym bardziej, jeżeli informacje, jakie nie dalej jak dziś rano dostarczyli nam Lando Calrissian i diamalański senator Miatamia, okażą się prawdą.
Zajmujący miejsce tuż obok Buźki oficer Wywiadu uniósł rękę w górę.
- Wolno wiedzieć, czego one dotyczyły?
Twarz Rieekana jakby stężała.
- To, co nam powiedzieli Calrissian i Miatamia nie ma bezpośredniego wpływu na sprawy, z powodu których znaleźliśmy się w tym pokoju, więc może lepiej będzie, jeżeli przynajmniej na razie pozostaną dla was tajemnicą - odparł z powagą. - Znając życie, i tak w najbliższym czasie się wszystkiego dowiecie, a w tej chwili mogłoby to tylko zakłócić spokój waszych umysłów - dodał, zapewne uświadamiając sobie, że i tak wywołuje spore, aczkolwiek ponure zaintrygowanie. Nie miał jednak wątpliwości, iż po usłyszeniu informacji o domniemanym powrocie Thrawna jakakolwiek ochota na planowanie akcji przeciw terrorystom znikłaby, jak ręką odjął.
Przyjrzawszy się twarzom zgromadzonych, doszedł do wniosku, że wprawdzie niechętnie, ale wszyscy przyznają mu rację.
- Wróćmy jednak do naszego problemu - ciągnął, gdy wszystkie pomruki i szepty ucichły. - Wszystko sprowadza się do tego, iż oprócz typowo imperialnych zagrań, charakteryzujących się najczęściej spowodowaniem poważnych strat w ludziach, sprzęcie czy finansowych, mieliśmy w ostatnich miesiącach do czynienia także z atakami, których celem były obiekty typowo symboliczne, niejednokrotnie o zerowym znaczeniu. Owszem, zdarzały się i takie, których zniszczenia powodowały naprawdę spore szkody, jak choćby wybuch w banku na Falleenie, jednak znaczna większość obiektów, które stały się celem terrorystów, pozostawała bez większej wartości. Do czasu ich zniszczenia, oczywiście.
- Skoro mamy przynajmniej ogólnikową świadomość, jakimi motywami kierują się owi terroryści, może udało nam się także dowiedzieć, kim oni są? - spytała szczupła, rudowłosa kobieta w mundurze oficera Floty.
Rieekan skinął głową.
- Właśnie do tego zmierzałem, komandor Sinn - odparł szef WNR. Buźka przypomniał sobie, iż Mirith Sinn, była dowódczyni rebelianckich sił na prowincjonalnej Phaedzie, kilka lat wcześniej maczała palce w rozbiciu imperialnej Rady Tymczasowej. Działo się to tuż po ostatecznym upadku Imperatora Palpatine’a, a jeszcze zanim rozegrały się wydarzenia, w których główne role odegrali niezbyt utalentowana imperialna pani admirał, Daala, a także jeden z adeptów akademii Luke’a Skywalkera, Kyp Durron, który...
...siedział właśnie przy tym samym stole, co Loran, przysłuchując się bacznie słowom generała Rieekana. Dopiero teraz Buźka zrozumiał, dlaczego twarz młodego Jedi wydała mu się znajoma: jakkolwiek nigdy wcześniej nie spotkał go we własnej osobie, kilkakrotnie miał okazję obejrzeć teczkę Durrona w archiwach WNR. A wśród plików, jakie tam znalazł, było między innymi holozdjęcie człowieka, który w galaktyce znany był jako Mściciel Jedi.
Jako osoba, która jednym strzałem z Pogromcy Słońc zmiotła Caridę, wraz z miliardami zamieszkujących ją istot. Dałoby się wymienić z setkę inwektyw, jakimi obrzucano Durrona od czasu tamtych wydarzeń, jednak najłagodniejszym, a zarazem najtrafniejszym określeniem było nazywanie go ludobójcą.
Dla tego młodego Jedi było to zapewne znacznie bardziej bolesne, niż wszystkie inne obelgi, tym bardziej, jeżeli słowa Luke’a Skywalkera, jakoby Kyp znajdował się wtedy pod wpływem ducha starożytnego Lorda Sithów, Exara Kuna, choć po części były prawdziwe. A Garik nie miał najmniejszych wątpliwości, że Mistrz Jedi, któremu Nowa Republika na dobrą sprawę zawdzięczała swe istnienie, nie blefuje.
Wszystko to sprawiało, że nie potrafił nienawidzić Kypa Durrona. Owszem, nie zachwycało go to, co uczynił ten chłopak, wręcz zmrażało mu krew w żyłach, ale jedyną emocją, jaką wywoływała w sercu Lorana obecność Mściciela Jedi, było współczucie.
Otrząsnąwszy się ze stanu głębokiego zamyślenia, zwrócił baczniejszą uwagę na przebieg zebrania. Już po kilku sekundach doszedł do wniosku, że zaczyna się robić coraz ciekawiej.
- Właśnie do tego zmierzałem, komandor Sinn - rzekł Rieekan na chwilę przedtem, zanim jego oczy omiotły krótkim spojrzeniem Sandrę Vidaan. Krótkim, ale za to jakże wymownym. Dziewczyna nie miała wątpliwości, iż miał to być sygnał, aby przygotowała się do dłuższej opowieści. Było też wiadome, o czym miała opowiadać. Ale czemu właśnie ona, skoro w sali przebywali też dwaj inni uczestnicy operacji na powierzchni Eriadu - jej mąż, Daol oraz Noghri Volvekhan, do niedawna dowódca elitarnego Alpha Commando?
Do niedawna, ponieważ był jedyną osobą z całej jednostki, która przeżyła tę akcję.
Pozostałych jedenastu zginęło podczas dwóch eksplozji, które zmieniły w ruinę budynek, poza aspektem czysto historycznym nie mający właściwie żadnego znaczenia.
Z całych sił starała się usunąć myśl, iż tak naprawdę siedmiu z nich zabiła nie eksplozja, a ona sama. I mimo że od wydarzeń na Eriadu minęło już kilka dni, a zarówno Daol, jak i kilka innych osób starało się ją przekonać, iż nie miała wyjścia, wciąż miała do siebie żal o to, że pozwoliła doprowadzić do tamtej sytuacji.
- Właściwie to nie wciąż nie wiemy, jakimi motywami kierują się owi terroryści - dodał Rieekan po krótkiej chwili milczenia, przerywając Sandrze ponure rozmyślania. - Potrafimy jedynie ocenić, jakim kryterium kierują się przy wyborze celów, a to dosyć poważna różnica, prawda? Co zaś się tyczy ich tożsamości, mamy niemal stuprocentową pewność, iż organizacją odpowiedzialną za te ataki jest grupa znana jako Wieczność.
Przywoławszy Moc, dziewczyna sięgnęła myślami ku uczestnikom spotkania, próbując ocenić ich reakcję na słowa generała. Po sekundzie czy dwóch uświadomiła sobie, że nikt nie został zaskoczony w stopniu wystarczającym do zbierania szczęki ze stołu. Nic dziwnego: ci z obecnych, którzy mieli w przeszłości do czynienia z tą grupą, zostali wprowadzeni w temat już przed zebraniem, natomiast pozostali mieli tylko ogólnikowe pojęcie o zdarzeniach, jakie rozegrały się dziewięć lat wcześniej na Asmeru. I być może właśnie ta szybka i w sumie udana akcja przyczyniła się do tego, że w chwili obecnej mało kto pamiętał, że kiedykolwiek istniała w galaktyce organizacja o nazwie Wieczność.
Co mogło być w równym stopniu zaletą, jak i wadą całej tej sytuacji.
- O ile jednak dziewięć lat temu na Asmeru udało nam się zlikwidować zagrożenie poprzez usunięcie lidera Wieczności, Tremayne’a - ciągnął Rieekan, spoglądając na Sandrę i Daola, którzy przyczynili się wtedy do śmierci dawnego imperialnego Wielkiego Inkwizytora - o tyle ten, kto kieruje organizacją w chwili obecnej, doskonale wie, jak ochronić swą tożsamość. Mamy też uzasadnione podejrzenia, iż tym razem nie jest to jedna osoba, a przynajmniej kilka różnych, tworzących coś w rodzaju kolektywnego organu decyzyjnego. Niestety, nie znamy także ich liczebności. Wydarzenia, jakie rozegrały się na Eriadu dały nam jednak pewność, że jednym z aktualnych przywódców Wieczności jest kolejny użytkownik Ciemnej Strony Mocy. Jedi Vidaan?
- Terroryści zajęli Gmach Tarkina, budynek, który w czasach Starej Republiki służył eriadańskim politykom za siedzibę parlamentu - zaczęła pewnie, odsuwając na bok smutek, jaki odczuwała na samo wspomnienie tamtych przeżyć. - Mieliśmy podjąć próbę odbicia budynku wraz z ewentualnymi zakładnikami. Nasz oddział podzielił się na grupy, które miały wejść do środka od trzech różnych stron. Na to tylko czekał przywódca terrorystów. Boczny korytarz, do którego weszli towarzyszący nam czterej Noghri, okazał się być pułapką. Dla nich, niestety, śmiertelną. A potem było już tylko gorzej - uśmiechnęła się smętnie. - Mroczny Jedi, z którym przyszło nam się zmierzyć, opanował umysły pozostałych przy życiu Noghri. Jedynie Volvekhan był na tyle silny, by mu się oprzeć - dodała, przemilczawszy fakt, iż nie stało się to tak zupełnie od razu. - Pozostali, niestety, nie potrafili tego dokonać - rzekła ze smutkiem. Przez chwilę w sali panowała ponura cisza, gdy wszyscy uświadomili sobie, co oznaczają słowa Sandry. - Jeśli zaś chodzi o samego Mrocznego Jedi, to pokazał się nam w przebraniu Dartha Vadera.
- Jesteś pewna, że to nie był prawdziwy Darth Vader? - spytała siedząca tuż obok Rieekana Iella Wessiri, agentka WNR, a prywatnie żona Wedge’a Antillesa. Luke Skywalker mógł sobie twierdzić, że jego ojciec zmarł na pokładzie Gwiazdy Śmierci, ale stare nawyki wyniesione z czasów służby w CorSeku kazały jej brać pod uwagę każdą możliwość.
Sandra rzuciła jej nieprzychylne spojrzenie.
- Tak, jestem tego pewna. Szansa, że przeżył Bitwę o Endor, jest równie prawdopodobna, jak istnienie Zonamy Sekot czy inwazja spoza galaktyki. A pomijając to wszystko, potrafię odróżnić oszusta od prawdziwego Lorda Sithów.
Wessiri zwęziła oczy w szparki.
- Ciekawe, na jakiej podstawie?
- Znałam go - odparła cicho Sandra, wywołując tym stwierdzeniem niemałą konsternację. Już dawno się przyzwyczaiła, że obywatele Nowej Republiki dość wyraźnie obnoszą się ze swoją niechęcią do ludzi, którzy w przeszłości obracali się w kręgach tak bliskich Palpatine’owi, że nie mieli problemów z poznawaniem jego najbliższych współpracowników. Na szczęście mało kto wiedział, że ona sama była jedną z takich postaci, znaną jako Ręka Imperatora. - Wystarczająco dobrze, żeby mieć pewność, że to nie był on. A tak swoją drogą, to chyba nie jest przesłuchanie?
- Ona ma rację, Iello - wtrącił się Buźka. - Dajmy jej skończyć.
- Pewnie, niech kończy - odburknęła Wessiri. Niechętnie, ale jednak przestała zadawać kłopotliwe pytania.
- Jeżeli jednak rzeczywiście nie był to Darth Vader, po co ta maskarada? - zauważył przytomnie Koth Her’ag, Bothanin, który w czasach, gdy Wiecznością rządził Tremayne, był jednym z bardziej znaczących członków tej organizacji. W trakcie Bitwy o Asmeru podjął jednak decyzję o poddaniu się oddziałowi Nowej Republiki. Jego wiedza i zdolności okazały się nieocenione w śledztwie, które nastąpiło kilka miesięcy później i doprowadziło do ujęcia kilkudziesięciu pomocników byłego Wielkiego Inkwizytora. A potem, chociaż spotkało się to z wieloma głosami sprzeciwu, został oficerem Floty Nowej Republiki.
- Zapewne była to próba wyprowadzenia nas z równowagi - odpowiedział za żonę Daol.
- Albo zastraszenia - dodał ponuro Kyp Durron. - Z całą pewnością ułatwiło mu to również przejęcie władzy nad umysłami Noghri.
Volvekhan prychnął głośno.
- Przysięgaliśmy wierność Nowej Republice, Kypie z klanu Durron - warknął gniewnie. - Co oznacza, że nawet powrót Lorda Vadera nie przeciągnąłby nas na jego stronę.
- Zapewne tak, ale Kypowi nie o to chodziło - wtrąciła się Kirana Ti, Jedi pochodząca z odległej Dathomiry. - Służyliście Vaderowi przez trzydzieści lat. Do tej pory nazywacie jego córkę „Lady Vader”. Mimo upływu tak długiego czasu, od kiedy wyswobodziliście się spod okupacji Imperium, wciąż macie zakorzenione w podświadomości poczucie wierności wobec tego człowieka. Ten Mroczny Jedi po prostu je wykorzystał - wyjaśniła.
- Może i masz rację - mruknął Volvekhan, najwyraźniej nie całkiem przekonany. Musiał jednak przyznać, że teoria Kypa i Kirany dość rozsądnie tłumaczyła, dlaczego on i jego towarzysze tak łatwo pozwolili Mrocznemu Jedi przejąć kontrolę nad ich umysłami. Co nie zmieniało faktu, że i tak czuł się wszystkiemu winien. A fakt, że nikt nie miał do niego najmniejszych pretensji, jeszcze bardziej to uczucie potęgował.
Zapadła kłopotliwa cisza.
- No i prawdopodobnie nasz „Vader” chciał, żebyśmy znaleźli się właśnie w takiej sytuacji - w końcu przerwał milczenie generał Rieekan. - Ale, choć nie wiemy, kim on naprawdę jest, posiadamy sporo informacji, które mogą nas do tej wiedzy doprowadzić.
Wszyscy spojrzeli na niego z zainteresowaniem.
- Z danych, jakie zdołali zebrać nasi agenci - kontynuował generał - wynika, że na kilku planetach bezpośrednio przed atakami widziano pewną osobę. Jakimś cudem na każdej jednej udało jej się sprawić, że nikt z planetarnych służb celnych nie pamięta, by tę postać widział, choć gębę ma dość charakterystyczną, bo przeciętą przez biegnącą od czoła aż do szczęki bliznę. Mężczyzna, o którym mowa, miał także według naszych informatorów poruszać się z gracją wyszkolonego wojownika. - Skierował spojrzenie na Mirith Sinn. - Znajomo brzmiący opis, pani komandor?
Sinn rozszerzyła oczy ze zdumienia.
- Sugeruje pan, że to był Kir Kanos? - spytała sceptycznie.
Rieekan złączył ręce na stole.
- Wiele na to wskazuje - przyznał. - Był w końcu Czerwonym Gwardzistą, prawda? I sama wiesz, Mirith, że nie miał zamiaru przyłączyć się ani do Nowej Republiki, ani do Imperium w jego obecnym kształcie.
- I to by wyjaśniało jeszcze jedną zagadkę z Eriadu - wtrąciła się Sandra. - Ten Mroczny Jedi, któremu musieliśmy stawić czoła, nazwał mnie zdrajczynią, jak ktoś, kto do końca był wierny Palpatine’owi - powiedziała, nie zwracając uwagi na pełne podejrzliwości spojrzenia Ielli. - Jego gwardyjska przeszłość tłumaczyłaby, skąd znał moje nazwisko i dlaczego mnie aż tak nienawidził.
Wessiri w końcu nie wytrzymała.
- Kim w takim razie byłaś na dworze Imperatora, by zasłużyć sobie na nienawiść ze strony Czerwonego Gwardzisty?
Sandra tylko się uśmiechnęła.
- Ręką Imperatora - odparła spokojnie, z trudem powstrzymując śmiech na widok miny Ielli. - Ale to w tej chwili nie ma żadnego znaczenia.
- Tak samo, jak nie ma znaczenia - przerwała jej Mirith Sinn - że Kanos nie chce mieć nic wspólnego z żadnym rządem czy nawet organizacją. Jest typowym singlem, i to pod każdym względem - uśmiechnęła się smętnie do własnych wspomnień. - Nie ma też w zwyczaju niszczenia historycznych budowli, ani atakowania niewinnych ludzi, bo służył Imperatorowi jako ochroniarz, a nie jako osobisty morderca - rzuciła, wyraźnie celując w Sandrę. Jeśli nawet trafiła, to Vidaan nie dała nic po sobie poznać. - A poza tym, jakoś nigdy nie zauważyłam, żeby używał Mocy - dodała sarkastycznie.
- Może jesteś za mało spostrzegawcza - odcięła się Sandra. - Zresztą, o tym, że Carnor Jax miał zdolności Jedi, też mało kto wiedział - przypomniała, wyciągając z zakamarków pamięci nazwisko gwardzisty, który podobno przyspieszył śmierć Palpatine’a, tym samym narażając się na nienawiść Kira Kanosa.
Nienawiść, która w końcu sprowadziła śmierć także na Jaxa.
- Nawet, jeśli masz rację, nie znaczy to jeszcze, że Kir sprzymierzył się z czymś takim, jak Wieczność - próbowała wybronić starego przyjaciela Mirith. - A kiedy po raz ostatni o nim słyszałam, pracował jako łowca nagród.
- Co może nam bardzo pomóc - wyraźnie ucieszył się Rieekan. - Znasz Kanosa. Masz pewne pojęcie o tym, jak on myśli. Powęszysz trochę w środowisku, w którym według ciebie się obraca. Może uda ci się czegoś dowiedzieć, a nawet odnaleźć Kanosa?
Sinn skrzyżowała ręce na piersi.
- Potrzebowałabym kogoś, kto ma znajomości wśród łowców nagród. A najlepiej kogoś, kto sam pracuje lub kiedyś pracował w tym fachu - spojrzała jednoznacznie na Daola.
Szef WNR podążył za jej spojrzeniem.
- Przykro mi, ale Naberrie ma coś innego do roboty. Za to prezydent Gavrisom obiecał, że przydzieli nam wszelkie środki, jakie będą potrzebne do wynajęcia profesjonalisty.
Daol odsunął za ucho pasmo długich włosów.
- A co z Zuckussem? Przecież już niejednokrotnie współpracował z naszymi agentami, nie mówiąc o tym, że wydatnie pomógł nam na Asmeru. Byłby...
- Doskonały? - Rieekan uniósł głowę. - Pewnie, gdyby nie fakt, że w tej chwili odsiaduje w placówce karnej wyrok za serię morderstw. A ułaskawienie nie wchodzi w grę. Możesz o tym nie wiedzieć, ale twój gandyjski przyjaciel jest ciężko chory.
Oczy Rycerza Jedi zaokrągliły się ze zdumienia.
- Przecież wyleczył płuca na długo przedtem, zanim zaczęliśmy razem pracować!
Szef WNR wyraźnie spochmurniał.
- Ale ja mówię o chorobie psychicznej - szepnął. - On ma rozdwojenie jaźni.
Naberrie trawił przez chwilę tą informację.
- Rozumiem - przytaknął ponuro. - Stanowiłby zagrożenie dla misji.
Rieekan kiwnął głową.
- Właśnie. Ale chyba mogę liczyć, że udzielisz Mirith odpowiednich wskazówek?
- Mam już nawet pewien pomysł. - Na twarzy Daola zagościł przygaszony, ale tajemniczy uśmiech. - Wykonalny pod warunkiem, że pan prezydent spełni obietnicę.
- Nie musisz się o to martwić - mruknął Rieekan. W jakiś sposób przeczuwał, że pomysł tego Rycerza Jedi może mieć w sobie więcej szaleństwa, niż dwie osobowości Zuckussa.
Postukał palcem o blat stołu.
- Ja i komandor Sinn będziemy czekać na twoje propozycje bezpośrednio po zakończeniu tego zebrania - dodał. Chwilowo wolał przejść na nieco pewniejsze terytoria, niż zwariowane pomysły Daola. - O ile nie miałem wątpliwości, kogo wysłać na poszukiwanie Kira Kanosa, o tyle skład osobowy pozostałych grup jest mocno uzależniony od przebiegu tego zebrania.
Dyrektor wywiadu sięgnął do klawiatury obsługującej holoprojektor. Już po chwili zamiast mapy przedstawiającej galaktykę, nad stołem unosił się trójwymiarowy obraz układu, który niecały rok wcześniej był areną jednego z większych buntów w krótkiej historii Nowej Republiki.
- Oto system koreliański - stwierdził Rieekan. Wstał, ująwszy w dłoń długi, metalowy wskaźnik. - Układ ten, jak pewnie wielu z was wie, składa się z pięciu zamieszkałych planet: Korelii, Selonii, Dralii oraz Talusa i Tralusa, tak zwanych Bliźniaczych Światów. Talus i Tralus okrążają się wzajemnie, a dokładnie pośrodku między nimi znajduje się Stacja Centerpoint - wyjaśnił, wskazując po kolei każdy obiekt, o którym mówił. - Rok temu to właśnie owa stacja była kluczem do powodzenia planu Sakoriańskiej Triady, która usiłowała oderwać cały sektor od Nowej Republiki. Wydatny udział w udaremnieniu tych planów miała obecna tutaj major Belindi Kalenda - kiwnął głową w stronę szczupłej, ciemnowłosej agentki o dużych, nieco zbyt szeroko rozstawionych oczach. - Mając to na uwadze uznaliśmy, że ma wystarczające kwalifikacje, aby i tym razem wziąć udział w misji zwiadowczej w systemie koreliańskim, z którego otrzymywaliśmy ostatnio dość niejasne informacje o rosnącej liczbie ataków terrorystycznych. Z informacji, które zebrała major Kalenda, wynika, że miały one miejsce na planetach rozrzuconych właściwie po całym sektorze. Możemy przypuszczać, że za większością z nich stoi Wieczność. Belindi dowiedziała się także co nieco o punktach, w których można nawiązać kontakt z terrorystami, a być może nawet do nich dołączyć.
Powiódł wzrokiem po twarzach zebranych, zatrzymując się na Gariku Loranie.
- To będzie zadanie dla ciebie, Buźka. Masz świetne umiejętności aktorskie, dzięki którym powinieneś zmylić nawet najbardziej podejrzliwych terrorystów.
Buźka wytrzeszczył oczy ze zdumienia.
- Chce pan, bym wstąpił do Wieczności?
- Dokładnie o to mi chodzi - przytaknął z powagą szef WNR.
- Ale czy bierzecie pod uwagę, że nawet najlepsza gra aktorska może nie wystarczyć, jeżeli w pobliżu Lorana znajdzie się ten Mroczny Jedi? - Wtrącił się Kyp Durron.
Rieekan uniósł brew.
- Masz jakąś sugestię?
Rycerz Jedi skinął głową.
- Szczerze mówiąc, to tak. Chciałbym lecieć z nim - wyznał. Wszyscy spojrzeli na niego z zaciekawieniem. - W razie czego, byłbym na miejscu, by założyć odpowiednie blokady na umysł Lorana. A przy okazji może udałoby się czegoś dowiedzieć o samym przywódcy Wieczności.
Dyrektor wywiadu przez chwilę myślał intensywnie.
- Co ty na to, Loran? - spytał w końcu.
Buźka wzruszył ramionami.
- Pewnie, niech leci. Chciałbym tylko zauważyć, że ta misja to czyste szaleństwo, ale udawałem już piratów, dyplomatów i wiele innych osób, dlaczego więc nie miałbym udawać terrorysty? - Zaśmiał się, na chwilę rozluźniając nieco atmosferę. - Ale chciałbym, by w tej akcji wziął udział ktoś jeszcze.
- Myślisz o kimś konkretnym?
Loran kiwnął głową.
- O Kirney Slane. To stara przyjaciółka, mająca jeszcze lepsze pojęcie niż ja pojęcie o tym, jak udawać kogoś innego, niż się naprawdę jest. Od kilku lat pracuje w zupełnie innej branży, jednak sądzę, że zdołam ją przekonać do udziału w tej misji.
Rieekan przyjrzał mu się podejrzliwie.
- Dlaczego mam wrażenie, że wolałbym nic więcej o niej nie wiedzieć? - Westchnął. - Jeżeli jesteś pewien, że można jej ufać, masz moją zgodę na zwerbowanie jej do tej misji.
Buźka uśmiechnął się.
- Tak jest, sir. A co się będzie działo z Eskadrą Widm w czasie, kiedy mnie nie będzie?
Szef wywiadu spojrzał wprost w jego bystre, zielone oczy.
- Na pewno nie będą siedzieć bezczynnie - odwzajemnił uśmiech Lorana. - Twoja eskadra przyłączy się do grupy, której celem będzie udaremnienie wysiłków naszego Mrocznego Jedi, a w dalszej perspektywie - wyśledzenie i wyeliminowanie go.
Sandra podniosła rękę.
- Mam rozumieć, że ci z obecnych, którzy nie dostali jeszcze przydziału do żadnej misji, wezmą udział w tej operacji wraz z Widmami?
- Wszyscy, nie licząc major Kalendy. I mnie, oczywiście - dodał żartobliwie. - Zaczniecie od miejsca, na które naprowadził nas dziewięć lat temu sam Tremayne. Od Haruun Kal.
- Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek słyszał tę nazwę - mruknął Daol.
Rieekan wzruszył ramionami.
- Nic dziwnego - przyznał, znów zmieniając holograficzny obraz. - Haruun Kal jest jedyną planetą położonego w Pętli Gevarno systemu Al’har. Nie ma właściwie żadnego znaczenia militarnego, dlatego od czasu Wojen Klonów nie było o niej zbyt głośno. Przed paroma laty, podobnie jak w wielu innych miejscach w galaktyce, odżyły tam zadawnione spory między tubylcami a przybyszami z innych planet. I choć ten konflikt ponoć się już zakończył, a przynajmniej chwilowo ucichł, jest coś, co zwróciło naszą uwagę na Haruun Kal: meldunki, jakoby przywódcą tubylczej armii był niejaki Kar Vastor.
Sandra zwęziła oczy w szparki.
- Chce pan powiedzieć, że sprawdziliście ten trop dopiero po dziewięciu latach?
Generał Rieekan uniósł dłonie w obronnym geście.
- Nic podobnego. Wszystko, co mieliśmy o tym Vastorze, zostało zbadane wkrótce po Bitwie o Asmeru, jeszcze zanim udało nam się ostatecznie pokonać Imperatora. Ale to, czego się wtedy dowiedzieliśmy, sprawiło, że odrzuciliśmy ten trop jako nieprzydatny.
- Więc, co właściwie zawierały te pliki?
Dyrektor wywiadu uśmiechnął się.
- Informacje o tym, że Kar Vastor był potężnym użytkownikiem Mocy, który przewodził rebelianckiej bojówce rodowitych mieszkańców Haruun Kal, znanej jako Górski Front Wyzwolenia. O tym, że Mistrz Jedi nazwiskiem Mace Windu schwytał go i postawił przed sądem pod zarzutem ludobójstwa, a po procesie Vastor został wtrącony do zakładu karnego o podwyższonym rygorze; możemy przypuszczać, że chodzi o to samo więzienie dla Jedi, które odkryliśmy kilka lat temu w podziemiach Coruscant. A także o tym, że zmarł tam krótko po naszej ucieczce z Hoth.
Sandra skrzywiła się.
- Braliście pod uwagę, że te dane mogły zostać sfałszowane?
Rieekan wzruszył ramionami.
- To pytanie powinnaś zadać raczej generałowi Crackenowi, który był wtedy dyrektorem wywiadu. Ale, jak widzisz, nie ma go dziś z nami, więc o odpowiedź będzie trudno. Chyba że pułkownik Wessiri wie coś o tym. Iello?
Blondwłosa agentka pokiwała głową.
- Oczywiście sprawdziliśmy je na wszystkie możliwe sposoby, ale nie można wykluczyć, że mimo to coś przeoczyliśmy.
Vidaan skrzyżowała ręce na piersi.
- Co sprowadza nas do bezdyskusyjnego wniosku, że mamy do czynienia albo z podszywającym się pod Vastora podżegaczem, albo z podrobionymi danymi, a przeczucie mówi mi, że chodzi raczej o to drugie. Uprzedzając pytanie, nie mam wątpliwości, że fałszerzem był Tremayne. Dopóki nie zdradził Imperatora, był na tyle wysoko postawioną osobistością, że mógł bez problemów wprowadzić zmiany w tych plikach.
- Tremayne zdradził Imperatora? - zdziwiła się Iella. - Zawsze mi się wydawało, że opuścił Imperium w wyniku przejęcia władzy przez Ysannę Isard. Iceheart wiedziała doskonale, że Inkwizytorzy stanowią dla niej znacznie większe niebezpieczeństwo, niż Sate Pestage.
Sandra skinęła głową.
- Racja, ale zanim to się stało, Tremayne zniszczył pewne szczególnie drogie Imperatorowi miejsce. Mianowicie, jego prywatną klonownię. Dopiero potem, kiedy zorientował się, że nie ma czego szukać na Coruscant, bo chętnych do objęcia władzy było aż zbyt dużo, ukrył się, planując już zapewne utworzenie Wieczności. - Zmrużyła oczy. - Organizacji, która w jakiś sposób miała mu pomóc wrócić na sam szczyt.
- Ale po co był mu potrzebny Vastor? - usiłował dociec Rieekan. - Dlaczego go uwolnił?
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Nie mam pojęcia - wyznała szczerze. - To, że byłam kiedyś Ręką Imperatora, nie znaczy, że potrafię odpowiedzieć panu na wszystkie pytania dotyczące Tremayne’a, tak samo, jak nie umiem odgadnąć, jaki będzie kolejny ruch Wieczności.
- Do tego byłby nam chyba potrzebny ktoś, kto łączyłby w sobie cechy Thrawna i Dartha Vadera - prychnął Buźka. - Ale kogoś takiego, niestety, nie mamy.
Sandra poczuła, że uśmiecha się mimowolnie.
- Ależ mamy. I sądzę, że gdyby tylko zechciał, ten ktoś mógłby nam bardzo pomóc. - Wyglądała, jakby nagle doznała olśnienia. - Generale, wspominał pan o tym więzieniu dla Jedi, Oazie 9-96?
Rieekan skinął głową, zastanawiając się, o czym ona mówi.
- Wspominałem - mruknął. Nagle jego twarz zbladła w przypływie zrozumienia. - Chyba nie myślisz o tej samej osobie, co ja?
Sandra uśmiechnęła się szelmowsko.
- Jeśli chodzi panu o Xecra Nista - powiedziała - to właśnie o nim myślałam.