Niewielki statek Republiki Galaktycznej o nazwie ,,Senator" leciał dość szybko w stronę planety Kalanim. Statek dostał taką a nie inną nazwę z dwóch powodów: po pierwsze był to statek nowy dopiero co ściągnięty z linii produkcyjnej i nikt nie miał za mądrej nazwy dla statku, a po drugie leciał nim specjalny gość: senator Dark Steven. Ów senator był teraz w najbardziej luksusowej kajucie na statku i medytował. Słyszał że tak właśnie robią Jedi; u niego bowiem 10 lat temu odkryto wrażliwość na Moc. Dostał najrzadszy z darów Mocy: mógł wnikać do ciał swoich wrogów i ich zabijać, ściskając na przykład czyjeś serce. Miał również miecz świetlny, który dostał od swojego dawnego przyjaciela Jedi w spadku. Siedział teraz ze skrzyżowanymi nogami na metalowej podłodze statku i próbował podnieść za pomocą telekinezy obiekt przed sobą: walizkę wypełnioną wszystkim co zdołał zabrać ze swojej siedziby na Coruscant. Wiedział że walizka która ważyła ze 2 kilogramy będzie wyzwaniem ale przez te wszystkie lata próbował już podobnych rzeczy. Objął niewidzialną linią Mocy walizkę i spróbował ją podnieść. Miał zamknięte oko, prawe bo lewe stracił w młodym wieku podczas nieszczęśliwego wypadku. To oko zastępowała proteza. Już otwierał oko aby zobaczyć czy mu się udało, aż ktoś zapukał do drzwi. Walizka spadła z dużym hukiem. Wstał i podszedł do drzwi. Otworzył je prostym kodem 38 czyli cyframi jego wieku. W drzwiach stał Kar Leston, świeżo upieczony rycerz Jedi. Na oko miał około 20 lat.Miał krótkie blond włosy, a jego twarz nie symbolizowała aby niósł radosne wieści, chodź odkąd lecieli ani razu nie był smutny.
- Witaj, Karze Leston!- przywitał go z uśmiechem - Co cię tu sprowadza?
Nie odwzajemnił uśmiechu.
- Nie byłbym taki zadowolony, senatorze. Dolatujemy do Kalanima.
Jego twarz zbladł nieznacznie.
- Ach,myślę że jesteś tu z taką samą niechęcią jak ja,prawda?
Skinął lekko głową i zaprosił go gestem aby szedł za nim. Szli w stronę kabiny dla pilotów.
Obok, stały trzy klony.
- O, złomiarz idzie.- szepnął jeden.
He, złomiarz. Złomiarzem to ty będzie po tej misji, pomyślał Steven. To że zbierał różne zabytkowe rzeczy w nie zawsze normalnych miejscach nie oznaczało że był złomiarzem.
- Słyszałem, że jego pensja jest taka mała że protezę musiał ukraść i pomalować aby wyglądała na drogą- powiedział szyderczo drugi.
Zatrzymał się i obrócił w stronę żołnierzy.
- Radzę wam mnie przeprosić albo stracicie pracę lub co gorsza życie- powiedział poważnie.
Zaśmiali się głośno. Wkradł się w rękę pierwszego i uderzył nią drugiego, a u trzeciego sprawił że upadł i zaczął się trząść jak galaretka.
- Nie wiem... Co się... Dzieję!-krzyczał pierwszy w czasie kolejnych ciosów.
Darli się jak głupi bez przerwy powtarzając ruchy jakie zażyczył sobie Steven. Uśmiechnął się do Lestona, a ten odwzajemnił tym razem uśmiech.
- Chodźmy do pilotów, zanim te ameby zauważą że to moja wina - wyszeptał.