(No, w końcu ciasta zrobione, czas na "Rebelsów" )
Znaczy tak: w porównaniu do poprzedniego odcinka, który był porażająco nudny, ten oglądało się całkiem przyjemnie. Nie był tak dobry jak "Shroud of Darkness", ale miał swoje fajne momenty.
+ Przede wszystkim - ach, FEELS. Zapowiedzi tego, co się stanie w kolejnych odcinkach, różnego rodzaju pożegnania - super. O coś takiego mi chodzi, gdy myślę o rebeliantach jako ekipie. O pokazywanie właśnie takich momentów, a nie o kolejne wyprawy po paliwo. Scena z Kananem i Herą na końcu była szczególnie piękna.
+ Ezra zdradza wyraźne ciągoty ku ciemnej stronie, nie mogę się doczekać jak to zostanie ukazane za te kilka dni.
+ Miny (fejspalm Sabine czy wyszczerz Kanana) powinny stać się gifami i to już
+ Całkiem ładna planeta, choć przydałoby się jej nieco więcej życia. Ale jak na "Rebelsów" to i tak postęp.
+/- Pająki. Ech, fajnie wyglądają, ale faktycznie takie sobie były walki. Na pewno byłoby lepiej, gdyby twórcy byli trochę bardziej konsekwentni, bo one raz ginęły od strzału w oko, raz nie. No i wybaczcie, ale od strzału z działka to każdy by chyba się choć przewrócił. Od połowy odcinka było też wiadomo, w jaki sposób można je pokonać. Och, ale podobało mi się, że Ezra nie jest w stanie się z nimi połączyć - w końcu jest jakiś sygnał, że Bridger nie jest wszechpotężny.
Jestem pewna, że znalazłam jakieś minusy, ale w tej chwili nie pamiętam. Cóż, tym lepiej .