...stary dobry RotJ. Odkąd pamiętam, od mojego pierwszego obejrzenia sagi, Powrót Jedi był moją ulubioną częścią. Piękny, idealny koniec równie pięknej, a zarazem nieco smutnej historii. Walka syna z ojcem i słynne "I am a Jedi, like my father before me". Do tego momentu sprowadza się wszystkie sześć filmów, do tej jednej sceny. Wszystko kończy się dobrze, zakończenie jest wyważone i zwyczajnie szczęśliwe. Bo tego przecież życzymy naszym ukochanym bohaterom.
Żeby byli szczęśliwi.
Przyznaję szczerze, pierwsza książka z EU wpadła mi w ręce już po wymazaniu tablicy przez Disneya. Nie wgłębiam się bardziej i przeczytałam w sumie niewiele, ale mniej więcej orientuję się, jak toczą się losy Czwórki po RotJ. Jestem świeżo po przeczytaniu 2/3 trylogii Thrawna, tak, dopiero teraz biorę się za te legendarne powieści. Ale porównując TFA do mojej wiedzy o EU...
EU było szczęśliwsze i nie niszczyło obrazu bohaterów wykreowanego przez filmy. TFA w pewien przykry sposób to zrobiło.
Nie mówię, że film jest zły. Ale jednak zburzył coś, co zbudowało zakończenie Powrotu Jedi i niesamowicie spłycił przy tym bohaterów. Leia dalej walczy, choć wiadomo, że nie o to chodziło, gdy transportowała plany I Gwiazdy Śmierci. Robiła to po to, by nie musieć walczyć całe życie. Han wraca do szmuglowania, chociaż ANH, a potem TESB utwierdził nas w przekonaniu, że to już dla niego przeszłość. Teraz ma przyjaciół i rodzinę, i zamierza o nich dbać. Ale gdy jedna rzecz idzie nie tak, to po prostu odchodzi, zamiast zostać przy żonie i ją wspierać. Pomóc jej odzyskać ich syna.
Ale najbardziej ucierpiał w tym filmie biedny Luke. Kurczę, ten gość nadstawiał karku za Leię, chociaż wcale jej nie znał (ratunek z DS), był gotów poświęcić swoje życie, byle wyciągnąć ojca z Ciemnej Strony Mocy, a tutaj... Tutaj Luke Skywalker postępuje zupełnie inaczej niż znany nam z OT Luke Skywalker i ucieka, gdy jego uczeń-siostrzeniec przechodzi na CSM. Nie, no nie wierzę. Sumienie by mu nie dało spokoju, gdyby nie został z siostrą i najlepszym przyjacielem, starając się naprawić swoje (albo nie swoje) błędy. Ten człowiek poświęciłby dla nich wszystko i nigdy nie poddał tak łatwo, bez walki. Taką postać widzieliśmy na końcu Powrotu Jedi. Pewną siebie, gotową bronić swoich bliskich nawet za cenę własnego życia. Ponawiam pytanie zadane przez Kerana: czy to nadal ten sam rycerz Jedi?
Jasne, bohaterom też czasem trzeba podać dłoń. Za spojrzeniem Luke`a w ostatniej scenie kryje się jakaś historia. Widzimy, że jest zmęczony i chociaż tak bardzo chciałby wrócić, uratować sytuację... To wie, że nie jest w stanie. On, który zawsze ratował wszystkich. Wygląda, jakby był kompletnie pokonany. Tym razem to jego trzeba uratować. Ale nadal, nie potrafię uwierzyć w to, że tak po prostu odszedł. Nie on. Nie Luke Skywalker.
EU miało tragiczne momenty, ale one wzmacniały więzi pomiędzy Hanem, Leią a Luke`em. Śmierć Chewie`ego, Anakina, Mary, zatracenie, a potem także śmierć Jacena... A mimo to oni nadal trzymali się razem. Wzloty czy upadki, nieważne. Mieli siebie nawzajem.
W TFA nic już z ich więzi nie zostało. I dlatego można narzekać na ten film. Bo zniszczył bohaterów, a nowych wykreował średnio lub po prostu źle.
Zobaczymy, co przyniosą nam kolejne epizody lub książki. Może wszystko umotywują w odpowiedni sposób, bo - niestety, choć powinno - TFA nie broni się samo.