Tak jest, wszyscy, począwszy od wielkiego Yody a skończywszy na Kylo Renie
Zastanówmy się przez chwilę - po co Rycerzom tak bajerancka i anachroniczna broń jak miecz? W chwili kiedy zaczyna się akcja Prequeli, Zakon jest u szczytu swojej potęgi, w Galaktyce od dawna panuje pokój a Sithowie są mitem, w który nie wierzą nawet sami Jedi. Miecz świetlny jest reliktem, oznaką statusu i symbolem. Jedi nie potrafią walczyć, bo zwyczajnie w świecie nie muszą tego robić. Ich umiejętności szermiercze zanikają, bo niby w jakim celu ćwiczyć walkę z uzbrojonym w miecz świetlny przeciwnikiem?
Kiedy na zgnuśniały Zakon spada wojna, okazuje się że większość z Jedi jest zupełnie w wojnie bezużyteczna (sami Jedi twierdzą, że wojna nie jest ich zadaniem, ani powołaniem). Wg Legend w czasach Anakina najbardziej rozpowszechnionym stylem jest Forma VI czyli Niman, styl Dyplomaty. To jest powód wielkich ofiar Jedi w Wojnach Klonów, ich niekompetencja w obszarze sztuk wojennych (i nie tylko).
Kiedy resztkę przetrzebionego w Wojnach Klonów Zakonu zdradziecko wykańcza Vader ze swoim nowym najlepszym kumplem Imperatorem, sztuka walki kultywowana niegdyś przez Jedi przestaje de facto istnieć. Palpatine nigdy więcej nie dobywa miecza, a nawet wypowiada się o nim z lekceważeniem (i słusznie - w końcu to on jako jedyny rozumie prawdziwą naturę Mocy). Vader zawsze zjawia się w otoczeniu Stormtrooperów wyposażonych w nowoczesną broń, jego głównym narzędziem jest strach. Yoda na wygnianiu zdaje sobię sprawę ze swojego błędu, z wiary w siłę Zakonu, z wiary w siłę miecza. Kiedy zjawia się ostatni uczeń, Luke, Yoda naucza go o naprawdę istotnych rzeczach - zaznaczając, że broń i siła fizyczna jest tak naprawdę kwestią drugo- albo i trzeciorzędną. Jeżeli przyjmiemy, że Luke istotnie wziął sobie nauki Yody do serca - a chyba tak zrobił, bo próbował przekazać swoją wiedzę innym - to wątpię, żeby w "programie" jego Akademii było coś tak niepotrzebnego jak szermierka. Szermierka mieczem świetlnym w czasach TFA jest zagubioną i niepraktyczną sztuką. Kylo Ren ze swoim mieczem jest amatorem - samoukiem. Snoke również nie wygląda na kogoś, kto traciłby czas na takie zabawy jak miecz świetlny, który jest w istocie sprawy tylko "bajerem" i niepotrzebnym gadżetem. Prawdziwa siła użytkownika Mocy kryje się gdzie indziej. Uważam, że amatorska samoróbka Kylo nadaje się głównie do napędzania stracha bezbronnym ofiarom Rena oraz egzekucji. Kylo Ren nie jest żadnym szermierzem, ponieważ czasy tej sztuki dawno minęły, a jego nikt nie nauczał.
A więc zrekapitulujmy: Zakon u szczytu potęgi tak naprawdę nie potrafi walczyć, ponieważ tego nie robi. Arystoteles powiedział: jesteśmy tym, co w swoim życiu powtarzamy. Zakon kończy swoją historię w czasach pokoju, krótki i gwałtowny epizod w postaci Wojen Klonów nie daje mu czasu na odtworzenie utraconych w ciągu wieków umiejętności. Owszem, Jedi potrafią przyjmować groźne pozy, kręcić młynki, skakać akrobatycznie, ale w starciu z armią droidów (która wg samego Lucasa jest przestarzałym artefaktem wyciągniętym z galaktycznego lamusa) giną jak muchy. Prawdziwa armia (klony) nie dają Jedi żadnej szansy, ich zdrada zaskakuje Rycerzy oraz obnaża ich prawdziwą słabość (wielki wojownik nigdy nie będzie zaskoczony - Tak mówi Tao i Sztuka Wojny Mistrza Sun Tzu). Jedi ze swoimi umiejętnościami przypominają uczniów Mistrza Ip Mana, o których umiejętnościach sam Mistrz powiedział "It only looks like kung-fu, but it lacks substance". Dlaczego tak było? Ponieważ mieli "umiejętności", przeszli "szkolenie", ale nigdy nie walczyli! Tylko prawdziwa walka kończy szkolenie.
Wraz z upadkiem Jedi kończy się ostatecznie era miecza. Luke nie potrzebuje go aby odnieść zwycięstwo i uratować ojca. Kylo również go nie potrzebuje - zniszczył akademię, żadnych przeciwników nie będzie.
Dlaczego Kylo Ren w ogóle ma miecz? Może dlatego, że aż tak podziwia swojego wielkiego dziadka? Kylo jest kultystą - dla niego miecz jest artefaktem i symbolem aspiracji. Czy w ogóle potrafi się nim posługiwać? Wygląda na to, że podobnie jak jego miecz jest amatorską samoróbką, tak jego właściciel jest pasjonatem - samoukiem. Przypomina mi trochę domorosłych mistrzów sztuk walki, którzy uczyli się z książek i youtube`a - nie było nikogo kto mógłby poprawić ich błędy, i co gorsza nigdy w życiu się nie bili. Być może potrafią wykonać zabójczo wyglądający obrotowy kopniak, są bardzo pewni siebie, ale zwykły dresik rozkłada ich na ulicy w 3 sekundy.
Mam wrażenie, że podobna sprawa jest z "Mistrzem" Ren. Owszem, zna coś-niecoś Moc, jest pewny siebie i swoich umiejętności (których tak naprawdę NIE MA), jego miecz budzi strach podwładnych. Ale gdy przychodzi chwila próby, okazuje się, że w WALCE nie chodzi wcale o kręcenie widowiskowego młynka. Chodzi o WOLĘ, DETERMINACJĘ i ODWAGĘ (no i oczywiście SIŁĘ), czyli coś czego mu brakuje, a jego przeciwnicy są właśnie takimi zdeterminowanymi "dresami", dla których bitka to chleb powszedni. Kylo Ren pozbawiony obstawy kolesi z blasterami okazuje się być domorosłym adeptem karate, dostającym słuszne wciry od osiedlowego łobuza, który jakoś nie wiedział, że należy się bać gościa ćwiczącego w domu obrotowe kopniaki.
Patrząc na sprawę "z poza uniwersum", dyskusje o Kylo Renie i jego pojedynku elektryzują fanów głównie dlatego, że miecz świetlny jest chyba najwspanialszą bronią jaką kiedykolwiek wydało z siebie szeroko pojęte SF. Wszyscy jesteśmy Fanbojami Miecza. Ale w Starwarsach zarówno Papcio Lucas jak i jego następcy starają się nam powiedzieć, że zbytnie zaufanie pokładane w jakiejkolwiek broni, choćby najwspanialszej (Gwiazda Śmierci, LightSaber) nie jest dobre, a droga Mocy prowadzi gdzie indziej. Warto się nad tym chwilę zastanowić