/Oglądnęłam TFA tylko raz. Przepraszam za wszelkie możliwe nieścisłości i przeinaczenia. Nie było to moim zamiarem. Pamięć już nie ta./
Uważam, że scena z rozdzieleniem przepaścią była dobrym rozwiązaniem dla tego filmu. Dostaliśmy niezły pojedynek, Kylo został pokonany, a Rey nie miała dylematów, czy zakończyć jego marną egzystencję. Gniew, strach i nienawiść nie są ścieżką Jedi, a jeśli nasza bohaterka dałaby się ponieść tym emocjom, to jej nieskazitelny dotąd wizerunek zostałby naruszony. Może nie stanęłaby od razu po Ciemnej Stronie, ale prędzej czy później pojawiłyby się wątpliwości, poczucie winy, albo co gorsza Rey nie dostrzegłaby swojego błędu i zabicie Kylo Rena nie byłoby dla niej problemem. W każdym razie uniknęliśmy niezręcznej sytuacji, z której trudno byłoby wybrnąć. Rey ma zadatki na Jedi i zabicie Kylo nie widzi mi się jako dobry początek "kariery".
Jeśli jednak nie zesłano by dobrodziejstwa rozpadającej się planety, a Rey miałaby szansę dobić Kylo, nie sądzę by to zrobiła. Nie wątpię, że w chwili "przebudzenia" miała wystarczająco siły, by z nim skończyć. Popatrzmy na to z tej perspektywy. Bez względu na to, jak silna jest w niej moc, to Rey nie jest Jedi. Przez cały film widziałam w niej porzucone na obcej planecie dziecko, zbieraczkę złomu, która żyła jedynie dzięki ciężkiej pracy, a mimo trudnej sytuacji miała własne zasady (chęć pomocy ruchowi oporu, czy sytuacja, gdy miała szansę sprzedać BB-8, lecz nie zrobiła tego). Nikt nie byłby zdziwiony, gdyby Rey była wyrachowana i skupiona jedynie na sobie. Życie nigdy nie było dla niej lekkie. Jednak ona potrafiła przeciwstawić się złu i postępować zgodnie z własnym sumieniem. Dobicie bezbronnego, rannego przeciwnika jakoś nie pasuje mi do tego wizerunku Rey.
Czy ja właśnie rozpisałam się o czymś, co nie miało miejsca?