Kiedy usłyszałem, że Dark Horse planuje wydawać serię komiksową o jakże oryginalnym tytule "Star Wars", dziejącą się w chyba najbardziej zakatowanym przez twórców okresie czasowym (niedługo po ANH), bez wahania przerzuciłem te komiksy do tego samego segmentu myślowego co TCW i TFU - "może kiedyś ale raczej nigdy".
Potem oczywiście przyszła era Di$neya, rebootów, prawdziwe Mroczne Czasy... no i łaskawszym okiem spojrzałem na to wszystko, co wcześniej zlałem. Przyszła w zeszłym roku pora na TFU, a skoro Egmont zaczął wydawać "Star Wars", to i to pojawiło się na moim radarze zainteresowań. Decyzję o kupnie podjąłem w momencie, gdy ogłosili że wyjdzie w tym roku drogi tom - i bardzo dobrze, bo pierwszy to nie zamknięta całość, tylko jakby otwarcie opowieści. Gdyby na tym zakończyli, byłbym poirytowany. Liczę, że trzeci i czwarty też się u nas pojawią, no bo skoro już się zaczęło...
Ale jak w końcu wypadło te pierwsze sześć zeszytów? Tak sobie. W sumie całkiem nieźle. Ot, taka historyjka skierowana do "każuali". Tak jak kiedyś podejrzewałem: coś, w co każdy zainteresowany może się wgłębić bez bagażu 30+ lat materiału. Z tego co słyszałem o wynikach sprzedaży, firmie się to opłaciło. Stężenie postaci znanych z filmów osiąga tu poziomy krytyczne (Boba Fett był tutaj TOTALNIE niepotrzebny, ot był, żeby fani Fetta się cieszyli że jest), ale o dziwo komiks stara się dołożyć coś od siebie w postaci nowych pilotów służących pod Leią. Fajnych, nowych postaci. Polubilem je.
Zaraz, spytacie. Piloci służący pod Leią? xDD No właśnie - Leia tu jest głównie... pilotką, ogólnie komiks jest mocno nastawiony na latanie i bitwy kosmiczne (fajnie), ale jednak Leia za sterami X-Winga to dość mocna przesada, szczególnie że dobrze sobie radzi Na plus zaliczam to że ładnie naszą księżniczkę tu rysowali.
Za to bardzo podobało mi się przedstawienie Hana i Chewiego, w wątku fabularnym totalnie oderwanym od reszty, ale jakże charakterystycznym dla nich. Dwaj dość pechowi przemytnicy w tarapatach. Sympatycznie. Luke też wypadł dobrze, do tego fajnie że zasugerowano jego uczucia do Leii, wplatając to jeszcze trzecią osobę: chalactańską pilotkę. Zabawnie było patrzeć na tą Leię zazdrosną o Luke`a
Vader jak to Vader. Standardzik. Nie próbowali zrobić z nim niczego nowego ani odkrywczego (może i dobrze, bo jak już ktoś próbował to zazwyczaj to tak wychodziło że...). Klasyczny villain którego wszyscy się boją.
Fabuła była dość powolna, taka jakby cisza po burzy jaką było ANH. Rebelia zwyciężyła, ale też otrzymała spory cios, ucieka i poszukuje dla siebie nowego domu, do tego ma w swoich szeregach jakiegoś szpiega. Trochę nie wiedzą co dalej, snują się, wpadają w pułapki, usiłują przeżyć. Nie było tu żadnych fajerwerków, czytałem o czymś, o czym czytałem już wiele, i co zostało pokazane juz chociażby w też nie tak odległej serii Empire/Rebellion. Tamte bardzo mi się podobały. Tu mamy do czynienia z niepotrzebnym uzupełnianiem/nadpisywaniem tej samej historii. Ale też mimo wszystko, koniec końców całkiem nieźle się bawiłem podczas lektury. Myślę, że teraz, kiedy Disney i tak zrobił k***ę z logiki (kanonu), ten komiks tylko zyskał, bo przynajmniej ja już nie czułem tego piętna "a gdzie to dokładnie w historii się wpasowuje...". Pomiędzy którym ze starych Marveli, jak to się ma w stosunku do Empire? Nie interesowało mnie to. Niezła historia, chętnie zapoznam się z jej kontynuacją.
Ode mnie takie 6/10. W sumie warto.
PS. Z tematów tabu z EU pozostało mi jeszcze tylko TCW. Ciekawe czy na nie też kiedyś przyjdzie czas? Zgrałem sobie od kolegi blurejkę z wszystkimi odcinkami, leży na półce. Może kiedyś. Jeszcze nie teraz.