Meh. Niby odcinek dawał radę, ale jak wspomniał Stele, dużo jest tu głupot. Jakby chcieli zrobić epizod, ktoś im powiedział, że to i to nie będzie to końca działało, ale i tak zrobili.
+ Hera dostała awans!
+ Nowa planeta wygląda ładnie... tylko czemu przypomina Jowisza?
+ Wreszcie jest "Mon Calamari", nie jakieś głupie "Mon Cala".
+/- Przeszłość Hery - no dobra, żyła w czasie wojen klonów, matka schowała ją w czasie bitwy, ale ona wymykała się, by popatrzeć na statki... i już? Miał być odcinek o Herze, o jej przeszłości, a tymczasem dali ten fragment w zajawce odcinka? Wiemy, że w przyszłości początek spoilera pojawi się Cham koniec spoilera, ale mogli się tu bardziej postarać.
- Quarrie. 150. rzecz nazwana po McQuarriem. Ryba z brodą. I do tego jest irytujący niemal jak Gascon, aż miałam nadzieję, że Zeb serio wyrzuci go w przepaść.
- Hera w 30 sekund opanowuje dziwaczny statek z nietypowym systemem sterowania. No dobra, jest świetną pilotką, ale nie przesadzajmy.
- Historia - im dłużej trwa serial, tym bardziej dochodzę do wniosku, że o ile rebelianci mają złożoną osobowość, o tyle Imperium... wiele brakuje. Choćby jakiejkolwiek motywacji. No bo czemu właściwie głodzili mieszkańców tej planety? Czemu ci ludzie byli niby "na skraju wyczerpania", skoro na holo wyglądali na całkiem zdrowych? I, ojej, popatrzcie, Kallus, który jest agentem Biura Bezpieczeństwa nie ma nic innego do roboty, tylko siedzieć i pilnować blokady.
- Deus ex machina - "Phantom", który teraz ma hipernapęd, jest w stanie przewieść okręt trzy razy większy od siebie.
Tak sobie myślę, że o ile poprzedni odcinek był nudy, to przy tym akurat dobrze się bawiłam... ale głupoty wyłaziły z niego z każdej strony.