"Shattered Empire", czyli komiksowa opowieść o tym, co działo się tuż po Endorze w nowym kanonie. Pierwszy zeszyt za nami.
Cóż, mnie początek przypadł do gustu. Bałam się, że za dużo będzie tu "Powrotu Jedi", ale bitwa o Endor jest oglądana z zupełnie innej perspektywy - członków eskadry Zielonych, a zwłaszcza pani pilot Shary. Szczególnie podobała mi się kreska i kadry, troszeczkę przypomniały mi się stare, dobre czasy Duursemy . Jest tam taki durosjański porucznik - jak na niego patrzyłam, ciągle przychodził mi na myśl Stazi.
Natomiast jest jedna rzecz, która mnie martwi i która martwiła mnie przy "Aftermath" - tam było za mało powiedziane o stanie polityki w galaktyce. Tutaj całe szczęście nie boję się o jakość historii, tylko obawiam się, że cztery zeszyty to za mało. Miałam wrażenie, że opowieść przeleciała strasznie szybko, może dlatego, że sporo kadrów przedstawiało bitwę kosmiczną.
Co do samej historii, to, jak napisałam, niestety za wiele się nie dowiadujemy początek spoilera całkiem spora część to Endor i impreza z Ewokami, co przecież już znamy. Flota Imperium jest w chaosie i uciekła. Dopiero mniej więcej w połowie jest ciąg dalszy: Han przekazuje rebeliantom rozkazy Madine`a, który stwierdził, że w sumie głupio byłoby zostawiać Ewokom na podwórku imperialny garnizon (do którego najwyraźniej nie dotarły szczątki Gwiazdy Śmierci wieści), więc go atakują. Atak idzie oczywiście dobrze, a na miejscu Han i spółka zdobywają mnóstwo danych, wedle których "to jeszcze nie koniec". koniec spoilera
Zapowiada się ciekawie, ale krótko. Szkoda, bo historia wciąga