Zamieszczam tu moje opowiadanie. Przedstawia ono wydarzenia dziejące się kilkanaście lat przez akcją przedstawioną w moim Fanfilmie.
Zapraszam do czytania!!!(z gory przepraszam za literówki...)
"Moja dusza śpi gdzieś oziębła
Dopóki nie znajdziesz jej tutaj
i zaprowadzisz spowrotem na tam gdzie jej miejsce"-Evanescence, "Bring Me to Life"
Planeta Rook... Mało znane miejsce znajdujące się daleko od centrum Galaktyki. Jest
tu wiele pięknych miejsc, jezior, pałaców. Większość zamieszkujących ją ludzi znajduje
się w stolicy- miescie Rookgard. Wokół tego miasta leży wiele mniejszych osad,
jednak nawet najwieksze z nich nie mogą równać się ze stolicą. W jednej z takich osad,
Areikar mieszka pewien chłopiec. Jego rodzice zgineli kilka lat wcześniej w wypadku podczas
lotu na Coruscant. Od tego czasu zajmowali się nim dalecy krewni. Chłopiec ten miał na imię
Aiel. Jego nowi opiekunowie traktowali go raczej jako złużąceg niż przybranego syna. Aiel
przyzwyczaił się już do tego. Był wsród domowników ktoś dla chłopca szczególny. Najstarszy
mieszkaniec tego domu, mający 110 lat Kurper Demir. W czasach swej młodości był Imperialnym
szturmowcem.Nie chciał nim zostać, jednak jego rodzice, popierający Imperium bardzo chcieli
by ich najstarszy syn służył Imperium. Codziennie wieczorami opowiadał Aielowi o wielu
bitwach w których brał udział. Chłopca jednak najbardziej ciekawiła bitwa o Endor. Uiwelbiał
słuchać o tym jak potężne wojska imperialne przegrały bitwę z rebelią oraz o ucieczce
Kurpera z Endoru.
-No więc mój chłopcze kiedy ujrzeliśmy na niebie wybuchającą Gwiazdę Śmierci wiedzieliśmy że
to już koniec... Wielu z nas, mimo tego co o nas mówiono cieszyło się ze śmierci Imperatora.
Cieszyło się na myśl że koniec Imperium jest już bliski. Jednak wtedy zapanował chaos...
nasi dowódcy nie wiedzieli czy mają atakować dalej czy wycofać nas z waklki. Dlatego tak
wielu z nas zginęło. Jakimś cudem jednak kilku z nas udało się uciec przed rebeliantami.
Do teraz nie rozumiem po co oni walczyli o tą niby wolność... Mogli pogodzić się z Imperium
przynjmniej może wielu z nich do teraz by żyło... Przez nich zginęło nie tylko wielu z nich
ale także nas, szturmowców. Po co to wszystko było. Po co ta głupia wojna która pochłonęła
tyle ofiar. Ludzie którzy dawniej doprowadzali do tego co działo się w Starej Republice,
same wojny, korupcja, każda planeta chciała tylko jak najlepiej dla siebie. Oni stracili w
Galaktyce władze i im to nie odpowiadało... Gdyby nie oni w Imperium było by lepiej niż za
czasów Republiki... co im to dało... teraz znowu same konflikty...odzyskali władze kosztem
tylu żyć... Nie popierali działań Imperium a sami byli jeszcze gorsi... Żeby dojść do władzy
zabili miliony osób...
-Ale Imperator zlikwidował zakon Jedi...
-Moim zdaniem dobrze zrobił... Oni nie potrafili zrobić nieczego dobrze... Pamietam jak mój
ojciec opowiadał mi jak oni padali na Genoasis... ludzie nie potrafili pokonać droidów...
Dopiero gdy wkroczyły klony, czyli odpowiednik szturmowców za czasow Republiki, potrafili
wygrać tą wojnę...
-Aiel! Aiel! Ah tu jesteś. Posprzątaj dom. Jutro przyjdzie do nas ten Jedi z wizytą...
-Ale ciociu!
-Zrób to zanim Darin przyjdzie bo ineczej może być z tobą źle...
Aiel musiał posłuchać swej opiekunki. Odszedł w milczeniu. Wyszedł przed dom. Jego rodziny
nie posiadała droida sprzatającego ponieważ uważali że nie opłaca się go kupować jeżeli
mają Aiela.
***
-Tak...Tak... on sie nadaje...-myślał ubryny w czarny płaszcz mężczyzna przebywający na
Coruscant.
***
Aielowi sprzątanie szło dość szybko. Miał wprawe, ponieważ ok kilku lat to było prawie
jedyne z jego zajęć. Po 2 godzinach cały dom był już posprzątany, jednak była już późna
godzina i Aiel musiał iść spać. Jak zwykle śnił o wielkich bitwach o ktorych opowiadał mu
Kurper. Chciał znaleźć się na jego miejscu i przeżyć te bitwy nprawde.
***
Jak zwykle na Rook poranek był piękny. Wielu mieszkańców uważało że w całej galaktyce nie ma
piekniejszego wschodu słońca niż tu. W senatorskim pałacu właśnie spożywano śniadanie.
W wielkiej sali na której srodku stał duzy stól, przy ktorym mogło siedzieć nawet dwudziestu
ludzi był prawie pusty. Zwykle rano siedziało przy nim 10 ludzi;dziś jednak siedzial tylko
senator Corel, jego żona Mirtana oraz jedyna córka, Camila. Ród do ktorego należeli jeszcze
za czasów Starej Republiki sprawował użąd senatorski.
-Musisz już dziś odlecieć tato?
-Musze skarbie. Ale nie martw sie. Tak jak obiecałem wróce za tydzień i wtedy będziemy mogli
być razem.
-Wciąż tak mówisz...
-Teraz napewno będę miał czas.
W sali przy drzwiach stało jak zwykle dwoch strażników. Nagle drzwi się otwarły i do sali
wszedł Krad, pomocnik Corela.
-Panie musimy już leciec. Inaczej spóźnimy się na posiedzenie senatu.
-Już idę. Kochanie wrócę za tydzień. Jak dotrę do Coruscant skontaktuję sie z wami.
-Uważaj na siebie-Mirtana obdarowała swego męża długim, pełnym miłości pocałunkiem-będę na
ciebie czekac
-Tatusiu wróć jak najszybciej...
-Dobrze skarbie-Corel przytulił swoją córkę, poczym dodał-kocham cię.
***
Tego ranka Aiel mógł odpocząć. Rodzina pozwoliła mu iść w jego ulubione miejsce, górkę
nad jeziorem niedaleko pałacu senatorskiego. Często tam przebywał w wolnych chwilach. Z
góry rozlegał się piękny widok. Promienie słońca odbijały się od powierzchni jeziora,
lekki wiatr tworzył niewielkie fale. Było to miejsce w którym zawsze można było oderwać
się od rzeczywistości, posłuchać śpiewu ptaków, pomarzyć... Aiel uwielbiał patrzyć na
małe fale poruszane przec ciepły wiatr.
-Chciałbym żeby to trwało wiecznie-myślał Aiel. Marzył o tym by wreszcie wyrwać się
od swych opiekunów którzy traktowali go jak służącego... Gdy spojrzał na pałac
pragnął tam zamieszkać. Zastanawiał się dlaczego jego życie nie ułożyło się tak, jak
naprzykład życie Camili, córki senatora. Dlaczego jego rodzice zginęli a jej żyją w
wielkim pałacu i są szczęśliwi. Nie jednak potrafił znaleźć odpowiedzi na te pytania.
Tymczasem Camila w pałacu spoglądała przez okno na górkę. Wiele razy chciała tam
iść jednak nie pozwalali jej na to rodzice. Nieraz widziała tam Aiela. Zastanawiała
się jaki on jest. Podobał jej się trochę. Wiedziała ze niemoże się z nim spotkać.
Bardzo chciała zobaczyć z bliska chłopaka którego prawie codziennie widuje przez
okno pałacu. Wiedziała jednak że na razie jest to niemożliwe.
***
Aiel wrócił do domu. Zauważył iż w domu znajduje sie gość. Domyślił się, że jest
nim Jedi o którym mówili jego poiekunowie. Chciał iść do siebie do pokoju, gdy
usłyszał głos Jedi.
-O nareszcie przyszedłeś. Chodź do nas.
Aiel podszedł do Jedi jednak nie wiedział dlaczego on go woła.
-Witaj Aiel. Podejdź bliżej.Twoi rodzice wiele mi o tobie opowiadali.
-To nie moi rodzice. Moi rodzice zginęli kilka lat temu.
-Ah tak...-gość uśmiechnąl się tajemniczo-Przepraszam państwa chcę pomówić z nim
na osobności.
Aiela zdziwiło to jeszcze bardziej. Nie wiedział czego jakiś Jedi może chcieć od
niego, sieroty traktowanego przez opiekunów jak służący.
-Tu możemy porozmawiać. Mam do ciebie kilka pytań. Pierwsze z nich to czy...
czasami nie masz już dość wysługiwania się tobą przez rodzinę?
-Mam. Ale to nie twoja sprawa...-Zanim Aiel skończył Jedi przerwał mu...
-Czy chciałbyś to zmienić? Skończyć z tym wysługiwaniem? Traktowaniem cie
jak śmiecia?
-Tak ale...
-Przyłącz się do mnie! Wtedy oni nie już nigdy nie wydadzą ci żadnego rozkazu.
-A więc co mam zrobić?
-Zabij ich.
***
-Pani Mirtano! Pani Mirtano!- Do sali wbiega służąca
-Co się stało?
-Pani mąż...on...nie żyje...
Mirtana upadła na ziemię.
-Nie to nie prawda... To nie może być prawda.
-Jego statek został zniszczony w niewyjaśninych okolicznościach...
-Nie!!! Nie!!! To niemożliwe!!!
-Mamusiu co się stało?
-Twój ojciec nie żyje...
-Nieeeeeee!!!-Camila podbiegła do matki. Mirtana przytuliła ją i pocałowała.
***
-Hmm ale nowiny na tym Holonews... Po śmierci Luke`a nowy mistrz chce przenieść
zakon na Coruscant...
-Mnie martwią inne rzeczy...Aiel i Mistrz Jedi długo nie wracają...-istotnie. Mieli porozmawiac
chwile a nie było ich już od ponad 2 godzin.
-Nie martw się pewnie zaraz wrócą
-Lepiej pójde ich poszukać
-Zaczekaj pójdę z tobą
Obaj wyszli na poszukiwania dwego wychowanka i mistrza Jedi. Nie znaleźli ich jednak. Natrafili
natomiast na cos co ich zaszokowało... były to zwłoki mężczyzny...
-To zwłoki Jedi-wykrztusiła z siebie zszokowana kobieta
-W takim razie kim jest on?
-Żegnajcie!-zza pleców uslyszeli głos Aiela. Nawet nie zdażyli się odwrócic a już leżeli na
ziemi martwi, powaleni przez strzały z blastera. Teraz slychać było już tylko złowrogi śmiech
Sitha.
No mam nadzieje że się spodobaCzekam na opinie