Najmłodszy epizod Star Wars (przynajmniej do grudnia ) dorobił się w końcu pierwszej pełnej dyszki. Kiedy niedawno planowaliśmy poświęcić tej okazji majowe rzeszowskie spotkanie fanów spotkałam się ze strony przynajmniej 2 osób z wielkim zdziwieniem „To już 10 lat?!”. Tak jest. Jak zwykle szybko zleciało. Trochę się przez ten czas wydarzyło, a przez większość tych lat można było myśleć, że „Zemsta Sithów” to ostatni epizod na wielkim ekranie.
Każda tego typu okazja, budzi we mnie sentymentalnego fana, który lubi powspominać, jak to drzewiej bywało Jak zwykle jestem też ciekawa wspomnień innych fanów, tych którzy pamiętają premierę, tych którzy poznali ten epizod później i tych, którzy swoją przygodę zaczęli właśnie od „Zemsty Sithów”. Macie jakieś wyjątkowe wspomnienia? Co podoba się Wam w Zemście najbardziej? Co się nie podoba? A może to Wasz ulubiony epizod?
Niestety moje pierwsze skojarzenie związane z premierą „Zemsty Sithów” to… żal. Ale idźmy po kolei.
W roku 2005 byłam na studiach, miałam dużo czasu na fanowskie sprawy, fajne czasy. Razem z promilem postanowiliśmy trochę ożywić Rzeszowską Akademię Mocy (większość z założycieli i głównych organizatorów w tamtym okresie trochę się rozjechała/zajęła czym innym). Zaczęliśmy snuć nieśmiałe plany i organizować co nieco dla fanów. W tamtych czasach już regularnie zaglądałam na Bastion, ale nie byłam jeszcze zarejestrowana. Ogólnie był entuzjazm i oczekiwanie na wielką premierę roku.
Starałam się unikać spoilerów, ograniczałam się do ogólnych informacji/zdjęć/zwiastunów. Nie szalałam też ze zbieraniem materiałów i gadżetów. Ale byłam silnie przekonana o tym, że „Zemsta Sithów” będzie świetna, ponieważ, jak wielokrotnie przekonywałam siebie i innych, nie może być inaczej. Z góry wiedzieliśmy, że pewne wydarzenia się w niej znajdą. Wydarzenia, które musiały nieść ze sobą wielki ładunek emocji, MOC. Zwiastuny i to silne przekonanie sprawiły, że oczekiwania rosły bardzo. Pamiętam jak w dniach poprzedzających premierę siadaliśmy z bratem przed komputerem, żeby oglądać zwiastuny. I strasznie się nakręcaliśmy.
Załapałam się nawet wtedy na jakiś wywiad w lokalnej prasie dotyczący SW. Skontaktowaliśmy się z kinem Zorza (nasi koledzy i koleżanki z RAMu organizowali tam wcześniej premierę „Ataku klonów”) i umówiliśmy się na uświetnienie premiery o północy. Wtedy w Rzeszowie powstał już pierwszy Helios i Zorza, po raz pierwszy od lat, jeśli chodzi o SW, miała konkurencję. Ja, chociażby ze względu na sentyment (tam widziałam wszystkie epizody), nie brałam pod uwagę innego kina. No i mieliśmy już kontakt z kierowniczką z poprzedniej imprezy. Już po premierze, z gazety, dowiedzieliśmy się, że na seansie o północy w Heliosie też była grupa fanów w kostiumach, był z nimi wywiad. Wynikało z niego, że najwyraźniej mieli jakiś fanklub. Śmieszna sprawa, w tak niewielkim mieście, jakim jest Rzeszów, nigdy nie udało się nam z nimi skontaktować, a próbowaliśmy. Choć poznaliśmy ludzi, którzy coś tam o nich wiedzieli. Ciekawe czy są nadal aktywnymi fanami, czy raczej był to jednorazowy zryw z okazji premiery.
Pamiętam wieczór 18 maja. Strasznie lało, mama kończyła płaszcz Sitha dla mojego brata, a ja biegałam po domu zbierając się w pośpiechu. Nawet wspominkowy komiks kiedyś o tym wieczorze narysowałam:
http://img135.imageshack.us/img135/5681/przedrots2zw7.jpg
(Trochę mi się styl zmienił To były początki „Z życia fanów”.)
Tą małą akcją zajęliśmy się w sześć osób, na tej premierze zabrakło niestety wielu innych znajomych fanów. Na zapleczu kina przebieraliśmy się w kostiumy, a w całym kinie rozbrzmiewała muzyka Williamsa. Ja byłam przebrana w strój inspirowany Padmé. Miałam dwa doczepiane warkocze, które udało mi się skombinować na tę okazję i które zostały upięte jak jej fryzura z Mustafar. Jeden z kolegów, który odtwarzał walkę, miał bardzo fajny kostium Obi-Wana z „Mrocznego widma”. Problem był tylko taki, że kiedy go szyto był chudym nastolatkiem, a w 2005 r. wyrośniętym kulturystą. Buty miał za ciasne, a pas dopinałyśmy na nim z koleżanką we dwie. I ledwo dałyśmy radę. Do dziś bardzo żałuję, że w całym tym zamieszaniu nikt z naszej grupki nie wziął aparatu i nie mamy absolutnie żadnego zdjęcia z tej premiery. Jest jedynie troszkę poszatkowane, kiepskie nagranie, na którym uwieczniono głównie walkę chłopaków na miecze świetlne i fragment konkursu, który zorganizowaliśmy. Widać, że sala jest zapełniona może w połowie, a atmosfera nie jest tak fajna, jak w przypadku premiery „Ataku klonów”, kiedy kino było pełne. Nie wiem co wpłynęło na tak niską frekwencję, pogoda, konkurencyjny multipleks? Pewnie raczej to drugie. Ogólnie nie uważam, żeby był to najbardziej udany event w historii RAMu
A potem zaczął się film. I dość szybko poczułam, że to nie jest to na co czekałam. Bzykacze, przerysowany R2, bitwa skupiająca się tylko na duecie Ani-Obi… Pamiętam, jak po ok. 20 czy 30 minutach spojrzeliśmy na siebie z promilem i oboje mieliśmy wypisane na twarzy niedowierzanie pomieszane z rozczarowaniem. Ale cały czas czekałam, myślałam sobie, zaraz wydarzy się coś co mnie wzruszy i zachwyci. Niestety tak się nie stało. Pojawiły się końcowe napisy, ludzie wokół się zbierali, a ja siedziałam i płakałam. Z dwóch powodów, po pierwsze myślałam, że to może być ostatnie takie wyjście do kina na nowe Gwiezdne Wojny, a po drugie z powodu okropnego zawodu. To był naprawdę straszny żal, czułam się jak dziecko, któremu pokazano wymarzoną zabawkę, a potem sprzątniętą ją sprzed nosa.
Na początku nawet nie miałam siły komentować, a jak już zaczęłam, to wylewały się ze mnie bardzo emocjonalne żale. Jedna koleżanka ze względu na nocną porę seansu nocowała u mnie. Pamiętam, że jak szykowaliśmy się do spania to nadal marudziłam. Natomiast rano, jak jedliśmy w trójkę śniadanie, to starałam się spojrzeć na wszystko w trochę inny sposób, zmienić nastawienie (brat i koleżanka chyba mieli już dość mojego wałkowania tematu i o ile mnie pamięć nie myli tylko w milczeniu przeżuwali ).
Zresztą o swoich zastrzeżeniach pisałam na forum nie raz, np.:
http://gwiezdne-wojny.pl/Forumr/Temat/6322#210592
http://www.star-wars.pl/Forum/Temat/13594#448166
Nie poszłam na kolejny seans. Poprzestałam na premierze. A jakiś czas później przeczytałam adaptację książkową. I to nad nią kilka razy się wzruszyłam, właśnie przy tych scenach, które miały to uczynić w filmie, ale tego nie zrobiły. Książka sprawiła, że bardziej przychylnym okiem spojrzałam na film, zapełniła pewne braki. Z czasem coraz bardziej się z tym wszystkim oswajałam i kiedy teraz obejrzałam w gronie fanów w całości Zemstę, po dość długiej przerwie, wiele z tych elementów, których nie mogłam dawniej znieść, nie wywoływało już tak skrajnych emocji. Jakoś spokojniej do tego podchodzę. Dalej żałuję, ale już nie rwę włosów z głowy.
Mam też zabawne wspomnienia związane z pewnym seansem zorganizowanym dla dzieciaków. Robiłam o tym nawet komiksy. Komentarze maluchów w trakcie projekcji były ucieszne, cały czas był szum na sali, ale jak Anakin płonął to zrobiło się cicho jak makiem zasiał Ciekawe czy któreś miało nocne koszmary. A ja tak bardzo chciałam puścić im coś ze Starej Trylogii. Widzę, że jeden z tych komiksów jest już nieaktywny, będę musiała wrzucić go jeszcze raz.
http://img260.imageshack.us/img260/8967/pg13y.jpg
Po tym całym narzekaniu warto podkreślić, że uważam, że w tej części są rewelacyjne sceny czy fragmenty. I cytat, który bardzo lubię: „Do what must be done, lord Vader. Do not hesitate. Show no mercy.” Przydaje się, jak muszę się do czegoś zmobilizować Nawet przywykłam uważać ten epizod za najlepszy z Prequeli. On nie jest jakiś koszmarny, on po prostu jest zmarnowaną szansą i moim największym rozczarowaniem jeśli chodzi o Gwiezdne Wojny na wielkim ekranie.
Koniec mojego przynudzania (przynajmniej na razie ), teraz chcę przeczytać wspomnienia innych.
PS Chcąc przenieść się w czasie można zajrzeć do recenzji pisanych na forum zaraz po premierze: http://gwiezdne-wojny.pl/Forum/Temat/6184