Reborn
- Wyląduj w środku.
- Panie, ale…
- Milcz.
Pilot posłusznie zamilkł, posadził wahadłowiec na terenie kompleksu. Na równo przystrzyżonej trawie. Nie było widać, a przynajmniej nie z kokpitu, żadnej ochrony. Ale to nie miało znaczenia. Gdy trap się opuścił, wyszło z niego dziesięciu szturmowców, w białych, lekko połyskujących pancerzach. Jeden z nich nosił pomarańczowy naramiennik. Za nimi wyszedł on. Żołnierze ruszyli w kierunku jednego z trzech budynków. Cały teren był ogrodzony wysoką siatką, pod napięciem. Zajmował powierzchnie około tysiąca metrów kwadratowych. Na parkingu stały ścigacze, nieduże statki i transportowce. Obok niego, trochę za oddziałem szedł sierżant.
- Wiesz co masz robić. Mam nadzieję, że twoi ludzie nie zniszczą tego co jest mi potrzebne.
- Oczywiście, są poinstruowani, lordzie.
Sierżant również miał nadzieję, że jego ludzie dobrze się spiszą, słyszał o nim trochę i wiedział do czego jest zdolny. Potężnej postury, dwumetrowy jaszczur robił wrażenie. Desann, zawsze nosił tę swoją zbroję. Jego nieodłączna stalowa zbroja sięgała mu do pasa, składała się z płyt ułożonych poziomo, wygiętych na bokach do góry, jak półksiężyce. Na barkach była lekko uniesiona, naramienniki wystawały z pod niej, skierowane ku dołowi. Na dole zbroi był jakby pas, ale zespolony z resztą, na którego środku było metalowe kółko. Spod pasa wystawał trójkątny kawałek czarnego materiału, zakrywający krocze i sięgający do połowy ud. Na prawym przedramieniu miał stalowy ochronnik, a na lewym skórzany, sięgający aż do pierwszych kostek dłoni. Pod zbroją bardzo często, tak jak dziś, miał ciemnoniebieski, trochę granatowy kombinezon z pomarańczowymi pasami na bokach spodni. Prawy rękaw kombinezonu był obcisły i lekko pręgowany, natomiast lewy był luźny, trzymany opaską na bicepsie, z takim samym pomarańczowym pasem. Nosił wysokie pod kolana, ciemnobrązowe buty. Granatowy pas skóry na głowie, schodził się między oczy i dalej, wąskim pasem sięgał odrobinę na dolną żuchwę, w bardzo szerokiej szczęce z drobnymi spiczastymi zębami. Reszta jego skóry miała kolor lekko ciemnej, żółtej siarki. Niebieskie, drobne oczka przewiercały na wylot. Wiecznie zmrużone. Jak to u gada, miał oczy osadzone z boku głowy, lekko skierowane do przodu z dużymi łukami brwiowymi. Jego twarz była usiana, większymi bądź mniejszymi, granatowymi plamkami. Jego zakończone długimi, wyżłobionymi w kształt łódki pazurami, dłonie dzierżyły sporej wielkości miecz świetlny. Na końcu czarnej rękojeści była metaliczna kula z pożółkłymi kolcami. Tak, robił ogromne wrażenie. Nie tylko pierwsze. Był bardzo inteligentny. Nad drzwiami dało się przeczytać napis: Crystal Laboratories Inc. Zanim do nich doszli, wyszła z nich trójka osób, w mundurach ochrony, z blasterami. Zostali szybko wyeliminowani przez szturmowców. Po tym drzwi zasunęły się, a z panelu, dzięki jego czułemu słuchowi, dobiegł Desanna dźwięk. Ktoś od środka zamknął je mając nadzieje, że to ich powstrzyma. Był prawie pewien, że to człowiek. Tylko w umyśle człowieka mogła się uroić tak niedorzeczna myśl. Lord wyrwał drzwi używając mocy i rzucił je daleko za siebie. Szturmowcy wpadli do środka zabijając każdego ochroniarza i wszelki personel. Desann trzymał się z tyłu, ani razu nie angażując się w walkę. Obok niego wciąż szedł sierżant. Przeszli liczne korytarze o pobielanych ścianach oraz mnóstwo pomieszczeń z wszechobecnymi monitorami przedstawiającymi od wykresów pracy różnych urządzeń, do struktury kryształów i minerałów. Po kilkunastu minutach znaleźli się w podziemiach. Jednak drzwi prowadzące dalej były zamknięte. Obok w ścianie była klawiatura.
- Co teraz?- Spytał sierżant.
- Ty mi powiedz.- Jego głos był ochrypły, jak zawsze. Wyzywający. Czekał tylko moment, potem sięgnął do pasa po miecz świetlny i wbił żarzącą się, szkarłatną klingę w drzwi. Powoli wyciął nieduży, w porównaniu do niego samego, prostokąt. Żołnierze nie musieli się mocno schylać, za to on tak. Tym razem znajdujących się tu ludzi zaprowadzono na główny korytarz, od którego odchodziły pojedyncze pomieszczenia. Było ich pięć. Połowa szturmowców pilnowała dziesięcioosobowej grupy, a reszta poszła za Desannem, zabierając wskazane przez niego rzeczy i kopiując dane z komputerów.
- Zabierzcie to wszystko na wahadłowiec. Sierżancie, pan razem z jednym człowiekiem zostaniecie ze mną, reszta wraca na statek.
- Rozkaz!
Sith podszedł do jednego z mężczyzn klęczących wzdłuż ściany.
- Wstawaj.- Mówił jakby od niechcenia. Łysy naukowiec w białym kitlu wstał. Skulił się pod spojrzeniem jaszczura. Ale niechybnie był mocnym charakterem. Albo potrafił dobrze udawać.- Gdzie jest główny komputer?
- Co? Nie mamy czegoś takiego. Informacje trzymamy tylko w lokalnych systemach.- Mężczyzna był dobrym aktorem, sierżant dał się nabrać.
- Gdzie?
- Już mów…
Urwał w pół słowa. Sięgnął rękami do gardła, po chwili zrobił się czerwony. Upadł na kolana. Kiedy niewidzialna siła odpuściła, ciężko dysząc klęczał i próbował złapać oddech. Desann przez cały ten czas nie zmienił pozycji.
- Poprowadzę. – Rzekł cicho i bojaźliwie naukowiec.
Pokój był dobrze ukryty. Sami by go nie znaleźli. Szturmowiec skopiował dane, po czym, na rozkaz Desanna, zastrzelił mężczyznę. Gdy wracali na górę windą, komunikator sitha otrzymał alarmową wiadomość. Nie miała treści, był to po prostu sygnał. Od pilota. Desann wiedział, już że coś jest nie tak. Wyczuł to w mocy. Drzwi windy otworzyły się. Gdy wyszli, użył mocy by zrzucić windę w dół. Roztrzaskała się z wielkim hukiem. Szybko przechodzili przez pobielane korytarze i sale z monitorami. Po chwili znaleźli się na zewnątrz. Zobaczyli kilka ciał szturmowców, leżących wokół wahadłowca. I osobę, która właśnie zeszła z rampy, stanęła patrząc na nich. Desann szybkim krokiem długich nóg pokonywał dystans ich dzielący. Sierżant, wraz z jedynym ocalałym żołnierzem, trzymali się trochę z tyłu. Szli z wycelowanymi w nieznajomego blasterami. Desann zatrzymał się dopiero dziesięć kroków przed nim. To był mężczyzna, młody, w zwykłych ubraniach. W czerwonej kurtce i ciemnych spodniach. Z krótko ostrzyżonymi włosami. Zwykłej ludzkiej postury, około metr siedemdziesiąt. W ręku trzymał rękojeść miecza świetlnego. Wydawał się spokojny.
- Jesteś aresztowany. Rzuć broń i poddaj się.
- I przylecieliście tylko we dwóch?- Desann zaśmiał się głośno. Jakoś tak nie naturalnie, obco. Drugi mężczyzna wyszedł ze statku. Ten był rodianinem, w jasnych szatach. Trzymał dwa miecze. - Nie lubię zabijać istot słabych. Niestety widzę, że to konieczne.- Powiedział, z wyczuwalną ironią w głosie.- Chyba, że- Pauza- Zechcecie dołączyć do zwycięzców. Sierżant wiedział, że Jedi boją się Desanna. Inaczej już by zaatakowali. Nie daliby mu inicjatywy. Kiedy się zacznie, myślał, skoczę w bok, potem schowam się za podwoziem i może uda mi się pomóc. Wiedział, że nie ma szans z Jedi w otwartej walce, ale strzał oddany w dobrym momencie, może być zabójczy. Byli nieruchomi tylko przez moment, potem zaatakowali. Wszyscy jednocześnie. Rodianin z dwoma mieczami, niebieskim i zielonym, który stał jeszcze na rampie, został wrzucony do wnętrza wahadłowca przez niewidzialną siłę. Człowiek doskoczył do Desanna. Świetliste klingi poruszały się tak szybko, że nie mógł ich dostrzec. Widział tylko smugi, czerwone i żółte. Sierżant zrealizował swój plan, znalazł się za „nogą” statku. Czekał na odpowiedni moment. Jedi odskoczył i rzucił mieczem w szturmowca, biegnącego właśnie do swojego sierżanta. Przeciął go na pół. Zawadził o podwozie wahadłowca, niemal trafiając w jego hełm, po czym wrócił do właściciela i walka rozpoczęła się na nowo. Desann miał przewagę, był dużo wyższy, więc miał większy zasięg. Wydawało się, że zrównoważy to szybkość Jedi. Jaszczur był wielki, powinien być powolny. Ale on był tak samo szybki jak jego przeciwnik, może nawet szybszy. Jedi niespodziewanie wyskoczył w górę. Zrobił salto nad sithem, uderzył w locie mieczem. Desann z łatwością sparował cios klękając, dzięki czemu miał na to więcej czasu. Jedi natychmiast po wylądowaniu ciął poziomo, obracając się. Nie miał pojęcia jak to zrobił, ale olbrzym przeturlał się pod klingą, znalazł się obok niego, na stronie z której wyprowadził uderzenie. Również ciął poziomo, wąsko, błyskawicznie. Jedi nie zdążył się obronić, zamiast tego skoczył w powietrze. Wylądował piętnaście metrów od niego. Desann mógł natychmiast ruszyć za nim, nie dając chwili odpoczynku, zamiast tego stał i czekał. Jedi dyszał, nie tyle ze zmęczenia, co z emocji i adrenaliny związanej z walką z kimś takim. Ktoś taki natomiast, po prostu sobie stał, tak samo wyprany z emocji jak przed walką, ba, jakby jadł śniadanie. Na jego szczęście, jego towarzysz dosłownie wyskoczył ze statku. Ocenił sytuację. Obaj Jedi skoczyli na Desanna. Ten, zręcznym piruetem, wykręcił się spod pierwszych uderzeń przeciwników. Starał się nie dać się okrążyć i walczyć tylko z jednym z nich. Ale nie zawsze się to udawało. Wtedy, i tak parował wszystkie ciosy, choć widać było jakikolwiek wysiłek z jego strony. Wykorzystał chwilę, gdy Rodianin nie mógł go zaatakować i zablokował żółty miecz drugiego w górze. Potężnym kopniakiem w klatkę piersiową odrzucił go o kilka metrów. Upadł ciężko na trawę, a miecz wypadł mu z ręki i zgasł. Sierżant uznał to za doskonały moment. Opierając blaster na nodze statku, strzelił w leżącego Jedi. Trafił w ramię. Jego towarzysz widząc to, zaczął bombardować Desanna atakami. Atakował naprzemiennie, raz z lewej, potem z prawej, albo z góry i z dołu. Trzaski świetlistych kling, zagłuszył gromki śmiech sitha. Tym razem był inny. Jakby właśnie usłyszał świetny kawał. Wojownik w czerwonej kurtce wstawał. W prawej, jedynej sprawnej ręce, trzymał swój miecz. Pchnął mocą sierżanta, który jak uderzony młotem, poleciał do tyłu. Zahaczył głową o wystający element statku. Gdyby nie hełm, już by nie żył, a tak tylko tracił przytomność. Desann zatrzymał lecący z góry miecz na swej szkarłatnej klindze. Wolną ręką chwycił nadgarstek przeciwnika, z drugim mieczem, którym zaatakował z lewej. Zrobił krok do niego, odsunął jego miecz na bok, zgniótł nadgarstek w potężnej dłoni. Jedi zawył, Desann uderzył go kolanem w podbródek, w samą porę, bo zbierał już energię na mocne pchnięcie. Głowa, a za nią reszta ciała, poleciała do tyłu. Wyszarpnął z jego ręki miecz. Rodianin zasłonił się profilaktycznie szerokim cięciem. Od kopnięcia pociemniało mu przed oczyma, jak i w głowie. Desann zniszczył trzymany w ręku miecz. Zgniótł go siłą woli, jak zabawkę. Potężnym uderzeniem kinetycznym posłał Rodianina w tył. Przeleciał ze dwadzieścia metrów i rąbnął o burtę statku kosmicznego. Jak szmaciana laleczka upadł na ziemię. W porę odwrócił się do człowieka. Biegł na niego z uniesionym mieczem. Naturalnie wiedział o tym zanim na niego spojrzał. Był w pełni świadomy otoczenia. W ostatniej chwili lekko uskoczył w bok. Ciął ukośnie. Od prawego ramienia do lewego biodra. Jedi upadł, martwy. Rodianin próbował się podnieść. Desann w jednym skoku znalazł się obok niego. Kopnął rękojeść miecza, do której Jedi już wyciągał rękę. Zgasił swój. Złapał go za gardło. Z łatwością uniósł. Trzymał go na wysokości swojej głowy. Rodianin bezsilnie machał nogami w powietrzu. Próbował użyć mocy by się uwolnić. Desann zdławił go natychmiast i bez żadnego oporu. Jedi znów pociemniało przed oczami, głowa bezwładnie odleciała do tyłu. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł. Za to odezwał się jaszczur.
- Mogłem zakończyć walkę dużo szybciej.- Zrobił pauzę, słuchając dziwnych skrzekliwych dźwięków Rodianina.- Ale chciałem zobaczyć na co stać aktualne ramię zbrojne Akademii Jedi. Muszę przyznać, iż jestem zawiedziony… i czuję się znieważony. Skywalker przysłał po mnie takich marnych d w ó c h padawanów.- Trzymany w uścisku wątły Rodianin już dawno wyzionąłby ducha, ale Desann trzymał go tak, by nie udusić. Przynajmniej nie zbyt szybko.- To będzie prostsze niż myślałem. Wiesz, wykorzystałbym cię w roli posłańca… ale zrobię twym braciom niespodziankę. Przyłożył swoją wielką rękojeść miecza świetlnego do klatki Rodianina. Przycisnął guzik. Wniósł wszystkie ciała na wahadłowiec. Oprócz ciał Jedi. Zrzucił martwego pilota z fotela i sam w nim usiadł. Był dla niego trochę za mały. Gdy opuszczał orbitę połączył się z Tavion. Zrelacjonowała mu pokrótce przebieg misji i powiedziała, że teraz mają już wszystko. Kazał połączyć się jej z admirałem Fyyar’em i przekazać mu, by oczekiwał ich rychłego powrotu.
*** *** ***
Luke Skywalker obrócił się do towarzyszących mu trzech nauczycieli z akademii.
- Nie doceniliśmy go. Możliwe, że była to ostatnia łatwa okazja na pochwycenie go.
- Wyślijmy większą i silniejszą grupę.
- Nie, będą błądzić po omacku. Desann rozpłynął się w powietrzu.
- To co robimy?
- Przygotujemy się do obrony i nie zaprzestaniemy poszukiwań. Moi agenci wykryli dość bliskie powiązania Desanna z Galakiem Fyyar. Na razie czekamy. Zresztą, nawet z pomocą Galaka nie stanowi zagrożenia tak dużego, by…
- Przed chwilą powiedziałeś, że go nie doceniliśmy. Nie popełnijmy znowu takiego błędu. Urządźmy wielką obławę.
- Nie, zrobimy tak jak powiedziałem. Nie rozsiejemy Jedi po galaktyce, bylibyśmy bezbronni tutaj. A poza tym Desann osiągnąłby swój cel, zobaczyłby że naprawdę się go boimy. Zaczekamy. Ale potrzebny nam as w rękawie.
Cisza trwała długo.
- A ten nie-Jedi, który zrzekł się i zostawił ci miecz?
- Kyle Katarn?
- Tak, był dość… utalentowany.
- Zapewniam was, że niedługo sam do nas przyjdzie.