Mi w ogóle nie podoba się to, ile się tu dzieje. Nie jest dokładnie powiedziane ile czasu minęło od bitwy o Yavin, ale już ma się wrażenie, że każdy z każdym wszędzie i wszystko. Być może taki styl ma tylko pierwsza historia, która ma przyciągnąć fanów na dłużej, ale za dużo tu odwołań do filmów, tak jakby galaktyka poza nimi w ogóle nie istniała. Jabba, Tatooine, Fett, do tego pojedynek z Vaderem i spotkanie Luke`a z Bobą - za dużo tego na raz. W EU działy się w tym okresie różne rzeczy, ale było to trochę lepiej rozłożone w czasie, tu ma się wrażenie, że wszystko pędzi na łeb na szyję. Trochę przypomina mi to właśnie styl TCW czy chociażby komiksu Son of Dathomir, im wincyj postaci i pojedynków, tym lepiej.
Do tego wszystko jest przegięte do granic, momentami zastanawiałem się, czy to nie autoparodia - cała akcja w fabryce broni to komiksowy Michael Bay, non stop wszystko wybucha, wali się, dobrze, że nie zaczęli się jeszcze tłuc na Gwiezdne Niszczyciele. Może w następnym numerze Historia jest trochę w stylu Rebeliantów, chociaż to wynika raczej z tego, że i jedno i drugie stara się uderzać w te same struny w ten sam sposób.
Historia tak kurczowo trzyma się filmów, że to aż boli. Na każdym kroku, na każdej stronie stara się powiązać wszystko ze wszystkim do takiego stopnia, że wydarzenia z filmów faktycznie tracą pewną wagę. Z jednej strony Luke non stop tłucze się z Vaderem, a z drugiej w TESB sugeruje się, że przy pierwszym spotkaniu Anakin zmiótłby młodego Skywalkera (który był już wtedy przecież bogatszy o trzy lata doświadczeń). No i tak jak wspomniałeś, odbiera to trochę uroku starciu z TESB. Oczywiście nawiązania nie zawsze wypadają źle, bo np. poszukiwania Fetta wydają się dosyć naturalnym i logicznym wątkiem, pokazuje to w pewnym sensie reperkusje i ciąg dalszy pewnych wydarzeń z filmu - że postacie z tła nie przeszły nad tym do porządku dziennego i ta historia żyje sobie własnym życiem.
Ale z drugiej strony jest tego za dużo - w misji na Cymoon bierze udział wyłącznie filmowa drużyna A, negocjatorem Imperium oczywiście musi być Vader, a dostawcą - Jabba. Gdzieś o tym wspominał Krogulec, można odnieść wrażenie, że w galaktyce nie ma żadnego innego gangstera, przedstawiciela Imperium, rebeliantów - nawet wśród tych ostatnich widzimy tylko dowódców znanych z filmów. Misja w fabryce broni (największej w galaktyce!) byłaby o wiele bardziej wiarygodna, gdyby drużynie A towarzyszyło chociaż kilku randomowych rebeliantów, gdyby mieli w pogotowiu jakieś wsparcie - cokolwiek, co sugerowałoby, że rebelia to coś więcej niż wielka trójka, Chewie i droidy... Rozumiem, że trochę się zżyli po akcji z Gwiazdą Śmierci, ale bez przesady, nawet w TESB nie są jakimś nierozłącznym zespołem, Leia i droidy lecieli z Hanem i Chewiem bardziej z przypadku...
Wyprawa Luke`a na Tatooine - znowu zajechało takim "teoretycznie nie powinno mieć to sensu, ale wszystko musi się opierać o elementy znane z filmów". Dlaczego Ben nie wziął tej skrzynki ze sobą? Dlaczego założył, że Luke wróci na Tatooine by to odnaleźć? Czemu w ogóle przygotował coś dla Luke`a i kiedy miał zamiar mu to przekazać? Serio, dał mu miecz starego, ale jakiś dziennik zachował na czarną godzinę? Rozumiem, gdyby to głos Bena powiedział mu, by szukał czegoś w chacie... Ale Kenobi nie był zainteresowany szkoleniem Luke`a przez kolejne trzy lata, a wtedy skierował go od razu do Yody - więc czemu miałby zostawiać mu coś więcej?
Z rysunkami jest tak samo. Są ładne, nie powiem. Ale z drugiej strony brakuje w nich jakiejś swobody. Postacie są rysowane tak, że faktycznie Luke wygląda cały czas jak Mark Hamill, Solo jak Ford a Leia jak Carrie. To już pewnie kwestia gustu, ale mnie takie wiernopoddańcze przywiązanie do filmów trochę mierzi.
Ja mam wrażenie, że scenarzyści chcą nie tyle pokazać, co działo się pomiędzy poszczególnym epizodami, co zrobić nowym epizodem każdą mini serię. W tych sześciu numerach jest upchane momentami więcej "epickich" wydarzeń co w samych filmach. Razi trochę zbyt duży nacisk na znane postacie - cały komiks wprowadził na razie wyłącznie postać Sany, a nie wiemy, czy będzie miała faktycznie jakieś znaczenie. Siłą komiksów z serii Republic, Empire czy Rebellion było to, że umiały przepleść nawiązania do filmów z czymś świeżym, umieścić obok znanych postaci zupełnie nowe, które broniły się same, a nie przez powiązania z innymi - i z czasem stawały się ciekawsze niż bohaterowie filmowi, którzy pojawiali się gdzieś w tle. Tamte serie potrafiły pokazać galaktykę bardziej wiarygodną, w której wojna nie toczy się między drużyną A i dwoma najbardziej znanymi villainami. Tutaj nikt nawet nie próbuje, większość postaci drugoplanowych to też bohaterowie filmowi, a i oni mają bardzo symboliczne role. Nawet w Rebelsach, gdzie Sojusz jeszcze oficjalnie nie istnieje i bohaterowie faktycznie działają jako niezależna komórka, ma się wrażenie, że ta grupka jednak jest jakimś tam trybikiem w większej galaktyce. Tutaj prężnie działający Sojusz do bohaterowie filmowi + jakaś flota, która sobie lata i nic nie robi
Do tego bohaterowie są na razie dość jednowymiarowi, każdy jest zasadzony na jednym problemie, oczywiście rozpoznawalnym z filmu, który jest wałkowany do oporu. Luke w środku bitwy zaczyna płakać, że mójbożeniejestemJedi icoteras, Leia i Han non stop przekomarzają się o jakieś pierdoły - ja wiem, zaraz ktoś mi powie, że tak było w filmach, że o to chodzi, że to są prawdziwe Gwiezdne wojny, a ty się nie znasz boś gbur. Spoko, tak było - ale czy tak musi być cały czas? Nie da się pokazać tych postaci z innej strony, naprawdę trzeba je non stop trzymać w kliszach? Naprawdę każda odzywka Solo do Threepio musi zawierać jakiś przekombinowany pocisk? Naprawdę każda wzmianka Lei musi iść w parze z jakimś komentarzem o kupie złomu? Szczerze mówiąc w pewnym momencie zaczęło mnie to zwyczajnie męczyć - bo czuć, że to jest wepchane na siłę. Że każda wypowiedź postaci musi być koniecznie taka jak w filmach, że Han MUSI narzekać na 3PO, że Leia musi mieć wieczny ból dupy o Sokoła, że oboje nie są w stanie ze sobą przez pięć sekund porozmawiać bez sarkastycznego bólu tyłka? Takich rzeczy jest więcej, np. Han marudzący na sposób, w jaki Chewie naprawił Sokoła. Może dla kogoś to jest atrakcja, mnie taki filmowy recykling, takie wciskane na siłę nawiązania krzyczące "hej, jestem nawiązaniem" zwyczajnie męczą.
Zobaczymy, na razie poczekam co będzie dalej, bo jestem w stanie zrozumieć, dlaczego pierwszy komiks mógł mieć taką a nie inną konwencję - może dalej złapie to własny styl i komiks przestanie być jednym wielkim fapem do starej trylogii. Ale jeśli styl się nie zmieni, to ja podziękuję i przeznaczę te pieniądze na jakiś tomik Legend. Spoko, niech sobie uzupełniają od nowa ten oklepany okres, ale jeśli to ma być taki ciąg fajerwerków i ślepego naśladowania filmów, to ja nie widzę sensu poznawania tej historii - wolę nie wiedzieć ile nie mających żadnego znaczenia i sensu w perspektywie kolejnych filmów wydarzeń miało tam miejsce. Mam przeczucie, że seria pójdzie w popularnym obecnie w SW tropem TCW czy Rebelsów, czyli wspomniane wcześniej każdy z każdym wszędzie i wszystko do takiego stopnia, że wydarzenia z filmów staną się na dobrą sprawę zupełnie nieistotne. Jak patrzę na zapowiedzi, jakiś crossover z serią Darth Vader, gdzie wszyscy mają się spotkać ze wszystkimi - to czuję, że tak będzie.