-P.S. Aktor, który gra Vizaga, ma swojsko brzmiące nazwisko - Keith Szarabajka [...] ma wybitnie słowiański akcent
Pana Szarabajkę kojarzyć można przede wszystkim z "Assuming direct control", ale Vizago do Harbengera trochę daleko
początek spoilera Generalnie jest lepiej niż w Iskrze, całość sprawiała wrażenie bardziej spójnej i przemyślanej historii, niestety znowu zostaliśmy wrzuceni w jakiś kompletnie wyrwany z kontekstu moment i, jak pisał ktoś wcześniej, ten odcinek mógłby się dziać w dowolnym momencie sezonu. Znów brakuje jakiegokolwiek wprowadzenia. Bohaterów z nieznanego bliżej powodu ściga ISD, można jedynie przypuszczać, że wracają na Lothal z misji, która z jakiegoś powodu ściągnęła na nich zainteresowanie Gwiezdnego Niszczyciela. Nikt jednak nie uznał tego za motyw warty jakichkolwiek wyjaśnień, więc od razu przechodzimy do questa od Vizago, który akurat wyświetlił się Kananowi w dzienniku misji.
Dalej jest trochę lepiej, przynajmniej od momentu, gdy bohaterowie docierają na nową planetę, bo to co dzieje się podczas lotu zostawię bez komentarza. Widoczki są ładne, krajobrazy w serialu prezentują się całkiem nieźle, niestety z bliska wszystko dalej wygląda byle jak. Brakuje mi tu bardziej szczegółowych, "pobrudzonych" tekstur, nawet kopce i grunt na Lothalu wyglądają strasznie blado i mało zachęcająco, nie mówiąc o ścianach i podłogach pomieszczeń, czy to w hangarach czy na statku. Niestety, postacie dalej są robione po kosztach, cięcia widać zresztą chociażby w scenie opuszczania statku przez pasażerów, gdy wysiadają wyłącznie postacie ważne dla fabuły - rebelianci, minister, droidy. Najładniej (podobnie jak w pilocie) wyglądają sceny w nocy/o zachodzie słońca, gdy pojawia się ciekawe oświetlenie. Przynajmniej w pewnym stopniu odwraca to uwagę od niewielkiej ilości szczegółów, a samo oświetlenie jest po prostu przyjemne dla oka.
Fabularnie... tak sobie. O ile w odcinku faktycznie dzieje się tyle, że nudzić się trudno, o tyle sama historia szału nie robi. Niby mamy niezłą walkę, pościgi, hangary i wybuchy, z drugiej jednak strony scenarzyści dalej ciągną banał zapoczątkowany w pilocie. I już od samego początku musimy wałkować te historie jak to wszyscy wszystkim wszystkich pozabijali, najpierw było o Ezrze-sierocie, teraz o Zebie z przetrzebionej rasy, zaraz dostaniemy identyczną historię o rodzinie Sabine czy Hery. Jak pisałem wcześniej, dla mnie motyw "zabili mi rodzinę/pobratymców" jest za często eksploatowany i jest zazwyczaj eksploatowany na odwal się, bez pomysłu, bo to najprostszy z możliwych punktów wyjścia dla postaci.
Serio, pierwszy odcinek, Zeb trafia na super broń, którą wytłuczono jego rasę, dodatkowo okazuje się, że za wszystko odpowiedzialny jest jeden jedyny ścigający ich imperialny. Ktoś na siłę próbował zrobić z Kallusa kawał skurczybyka i badassa i chociaż pojedynek był niezły (aczkolwiek uniki za bardzo przypominały mi jakieś ninja-triki z The Clone Wars, brakuje tu naturalności), o tyle takie dorabianie tła emocjonalnego na siłę do mnie nie trafia. Swoją drogą jak to jest, Imperium najpierw wytłukło tą bronią całą rasę, a teraz nie mają schematów i muszą mieć całe skrzynki tego ustrojstwa żeby zacząć produkcję? No i wszystko cudownym zbiegiem okoliczności ma związek z Lothalem
C-3PO i R2 zachowują się tu dokładnie tak samo jak w TCW, co kto lubi, mnie 3PO męczył - mogłoby być go po prostu mniej. Zabrakło mi w sumie czy to na początku czy choćby pod koniec jakiegoś kontekstu dla ich obecności - spoko, pani minister złapała jakiegoś tłumacza, ale jaką niby rolę oficjalnie pełnił R2? Cameo Baila ani ziębi, ani grzeje, mam wrażenie, że cała ta scena była po to, żeby nawiązać do Tantive IV i klasycznego ujęcia z Nowej nadziei - zresztą podobnie jak ucieczka przed ISD i sporo innych drobnych scen w odcinku. Znów to co w pilocie, maskowanie braku pomysłów wałkowaniem gotowych pomysłów i sprzedawanie tego jako super nawiązań.
Uproszczeń fabularnych nie mam już siły się czepiać, chociaż trochę ich było. Tak jak w pilocie Ezra cudownym sposobem przekradł się przez szyby wentylacyjne całego ISD i trafił idealnie w to miejsce, w które miał trafić, tak i tutaj dociera do tego hangaru bez żadnych informacji. Chłopak jest drugi raz w życiu na planecie innej niż Lothal, a Sabine mówi mu tylko, że ma lecieć do hangaru numer 7. Biedak skacze przez dwadzieścia dachów i trafia idealnie tam gdzie trzeba... Wiem, czepiam się, ale naprawdę nie lubię takiego chodzenia na skróty, nawet w produkcjach dla dzieciaków. Tak ciężko choćby słowem wyjaśnić, że wcześniej przeglądali jakieś schematy, plany tego hangaru, cokolwiek?
Dalej - po tych wszystkich akcjach odstawionych w pilocie rysopisy rebeliantów powinny wisieć na co drugiej ścianie. Imperium automatycznie powinno kontrolować opuszczających planetę, zwłaszcza transportem publicznym - przynajmniej jakaś kontrola dokumentów. Do tego pani minister wieży na słowo jakiejś nastolatce w wypaćkanej farbą zbroi w kwestii wagi państwowej, Zeb znów rozwala calusieńki oddział własnoręcznie, bohaterowie wpuszczają na statek jakieś przypadkowe droidy, które według nich są imperialne i jak gdyby nigdy nic rozmawiają przy nich o szkoleniu Jedi... Jest tego trochę. koniec spoilera
Ale tak poza tym oglądało się nie najgorzej. Dialogi przez większość czasu są niewiele lepsze od tych z TCW, nie jednak aż tylu pustych truizmów i drętwego humoru, chociaż chwilami słucha się tego ciężko. Serial ma w sobie coś takiego, że nie patrzę "ile jeszcze do końca" po pierwszych dwóch minutach odcinka i nie mam ochoty wyłączyć go po kolejnych pięciu - a przy TCW była to norma. Jest pewien klimat i gdy w końcu przebrniemy przez początkowe klisze i wejdziemy (mam nadzieję) nieco głębiej w motywację bohaterów, może być lepiej. A lepiej będzie już na pewno, gdy serial postawi na własny styl, bez tych oczoj... cytatów z oryginalnej trylogii, które są tu sztuką dla sztuki, a przy tym są subtelne jak drzwi od stodoły.
Jeżeli jednak serial ma cechować się ciągłością fabularną, a tak ponoć zapowiadali, muszą koniecznie popracować nad wprowadzaniem do historii choćby minimalnego kontekstu. I tu i w Iskrze jest zbyt wiele przeskoków, przemilczeń, cały czas ma się wrażenie, że oglądamy jakiś wyrwany z kontekstu wycinek, który ciężko gdzieś umiejscowić. Taki urok seriali dla dzieci, taki urok 20-minutowych odcinków, ale nawet Wojny klonów miały to swoje intro. No właśnie, intro, wrzucanie na ekran ni z tego ni z owego logotypu z parosekudnowym dżinglem też nie wygląda najlepiej. Skoro już mówimy o klasyce, to niech będzie klasycznie - a Gwiezdne wojny przyzwyczaiły do tego, że mają zawsze jakieś charakterystyczne wejście. Na TCW ludzie narzekali, ale nawet tam było logo z motywem przewodnim, zastępujący "Dawno temu" morał (banał) odcinka i narracja. Tu nie ma nic, nawet napisy końcowe lecą w tempie tak ekspresowym, jakby szkoda im było każdej sekundy.
A przy okazji - czy droid, który pojawia się koło początek spoilera C3PO, C1 i R2 koniec spoilera na transportowcu nie jest wzorowany na oryginalnym koncepcie 3PO Ralpha? Bo z twarzy wygląda podobnie. Robot za sterami z drugiej stron wygląda jak żywcem wyjęty z TCW.