To jedna z moich pierwszych dziesięciu książek star wars, które przeczytałem i jeżeli dobrze pamiętam to od niej zacząłem, dosyć niespodziewanie przygodę z NEJ. Jako uczeń pierwszej klasy gimnazjum kupiłem ją za wszystkie pieniądze, jakie dostałem na ferie zimowe. Wyszedłem wtedy z słusznego założenia, że warto kupić tak obszerne tomisko, jego lektura z pewnością zajmie mi sporo czasu. A czytałem ją wtedy okrągły miesiąc. Potem jeszcze raz czy dwa do niej wracałem, ale od ostatniej lektury minęło, bagatela, osiemnaście lat!
I jak wypada ponowne czytanie po takim upływie czasu? Otóż znakomicie. Debiut Troya Denninga w EU był w moim odczuciu niezwykłe udany, czytałem wiele jego powieści, przyznaję - lepszych i gorszych, ale jest coś w jego stylu i sposobie dawkowania informacji, opisach akcji, że czytam jego książki zwykle z przyjemnością.
Co mi zaimponowało to fakt, że na potrzeby fabuły swojego tomu NEJ najwidoczniej zapoznał się wnikliwie z serią "Młodzi Rycerze Jedi". W wyprawie mającej za zadanie unicestwić Voxyny, głęboko za liniami wroga uczestniczy całe, najmłodsze pokolenie rycerzy, praktycznie wszyscy bohaterowie wspomnianego cyklu. Autor nawet odnosi się bezpośrednio do poszczególnych przygód Jacena, Jainy, Tenel Ka czy Lowbaccy, wykorzystuje również ich specyficzne powiedzonka, zainteresowania, czy nabyte wówczas doświadczenie. Niedawno czytałem wszystkie tomy tamtej serii i na świeżo pamiętam sporo detali. A taka ciągłość wydarzeń i spójność w charakterach postaci zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Zwłaszcza, że nastolatkowie po dosyć przygodowych, pełnych uroku perypetiach w Akademii konfrontują się z brutalną grozą wojny. Mimo, że to już drugi rok konfliktu z Yuuzchan Vong to odnoszę wrażenie, że dopiero tu zderzają się z granicą swoich możliwości a brutalne, dorosłe, ba, żołnierskie życie niszczy ich emocjonalnie.
Autor nie przebiera w środkach, jest to jedna z najbrutalniejszych powieści z uniwersum, kwas rozpuszcza twarz, skórę do kości, wrogowie są cięci na dwoje, rozpłatywani, siekani, podduszani, smażeni mocą, wysadzani, pożerani, rąbani na kawałki. Denning też nadużywa zwrotu o "ciałach wypadających w próżnię z wysadzanego okrętu", alea.ku temu okazję, bo i ilość bitew które przyjdzie mu opisać jest imponująca. To epickie gwiezdne bitwy, czuć tu rozmach na niespotykaną skalę. Czasem go chyba ponosi bo pisze o admirałach posiadających tysiąc okrętów, być może to wina polskiego przekładu, ale te setki, tysiące statków świetnie ukazują rozmach całej kampanii mającej na celu zdobycie Coruscant. Tylko sam opis potyczek na wspomnianej planecie pozostawia spory niedosyt, brakowało mi opisów walk lądowych.
A kluczowy moment powieści - Anakin Solo - to jak "lśni w mocy", jak zmaga się z rolą przywódcy wyprawy, jak próbuję ratować wszystkich, być wszędzie, nigdy nie popełniać błędów i brać odpowiedzialność za wszystko - mimo, iż doskonałe znałem jego tragiczny finał to i tak cała ponowna lektura jego zmagań mocno zagrała mi na emocjach. Dużo tu dobrego patosu, dużo smutku, takiego brutalnego starcia z niemożliwą do zrealizowania misją, wymagającą olbrzymiego poświęcenia. Fantastycznie się to czytało, także ze względu na relacje w drużynie Jedi, potęgowane przez bitwowięź i szereg krwawych potyczek.
Ależ jestem kontent z lektury, dałbym solidne, mocne 8+/10. To są moje Gwiezdne Wojny, na których się wychowałem!