Witam! Huh, piszę pierwszego posta, na dodatek tak nietypowego. Chciałbym przedstawić fragment mojego opowiadania, do którego pisania postanowiłem w końcu usiąść. Czekam na krytykę.


KAMPANIA(część pierwsza)


rok 802 przed Bitwą o Yavin


MASAKRA

Płonący stos ciał wyrzucił pod ciemniejące niebo snop iskier w momencie, w którym to na niego ciśnięto kolejne zwłoki. Zielono i fioletowoskórzy żołnierze zaciągali na buchające gryzącym dymem i jasnym płomieniem stosy dziesiątki ciał. Lwia część z nich pozbawiona była jakiegoś ważnego elementu, najczęściej głowy.
Draethotianin patrzył na to ponure wydarzenie z niemym zachwytem. Fala Mocy przeszywała jego ciało, gdy on- dostrojony do Ciemnej strony- stał na górującym nad polem wzgórzu. Zlikwidował ostatnią iskierkę buntu, ostatnią komórkę Rebelii. Calthon już nigdy nie wystąpi przeciwko Imperium. Obrazy rzezi będą nadwyraz realne w ich umysłach, wspomnienia zbyt świeże. Jeżeli szok Calthonian minie- on, Darth Eqlips przeprowadzi podobną rzeź. Jeżeli po raz kolejny nie wywrze ona wrażenia na potencjalnych rebeliantach- zostanie powtórzona. Był gotów wymordować całą planetę, byleby tylko nikt więcej nie śmiał rozsiewać buntowniczej propagandy w jego Imperium.
Mimo iż nie chciał tracić olbrzymich ilości czasu na tłumienie rebelii, to tylko pozbycie się lokalnych podjudzaczy buntu pozwoli mu skupić się na celu zdecydowanie większym i trudniejszym do osiągnięcia. Gdy uda mu się go jednak zrealizować… Galaktyka nie będzie już taka sama.


ROZMOWA

Pokład 26.- ten, na którym mieściły się kajuty Jedi- był niemalże opustoszały. 33 strażników pokoju rozeszło się po całym statku, poszukując dodatkowych informacji o ich misji, bądź też aktualności z innych, bardziej spokojnych części Galaktyki.
Krążownik właśnie wyszedł z nadprzestrzeni. Nazajutrz mieli wylądować na powierzchni planety- ten właśnie fakt był tematem rozmowy trzech młodych mężczyzn przebywających na korytarzu pokładu. Wszyscy trzej byli Jedi. Dwóch- ubrany w tradycyjną szatę młodzian z czupryną włosów barwy ciemnego blondu oraz nieco starszy, odziany w biały, żołnierski T-shirt- było rycerzami, zaś trzeci- najmłodszy i jasnowłosy- miał stopień padawana.
-Powinniśmy interweniować jak najszybciej. Trzeba pozbyć się tego komicznego ścierwa!- mówił delikatnie podenerwowany rycerz odziany w szatę. Był to DeNorman Lanasheph, znany ze swoich radykalnych poglądów i ślepego zapatrzenia w ideologię Jedi.
-Ależ spokojnie, dowództwo wie, co robi- wyrzekł z delikatnym uśmieszkiem na twarzy najstarszy Jedi. Nazywał się Teophillio DaBackermaan, przez znajomych zwany Teo. On, w przeciwieństwie do DeNormana, często wyrażał poglądy niezgodne z filozofią Zakonu. Niejednokrotnie krytykował działania Jedi, jak i poglądy większości republikańskich polityków.
Padawan od kilku minut nie uczestniczył w dyskusji. Nie chciał przeszkadzać bardziej doświadczonym kolegom w wymianie poglądów.
Ten milczący młodzieniec znany był jako Ruleus. Był jednym z najbardziej obiecujących kandydatów na rycerza Jedi, a misja na Aquillanie miała być jego pierwszym kontaktem ze znaczącym niebezpieczeństwem.
Jedi wyczuwali w wojowniczych Fellanitarianach jakiś pierwiastek Ciemnej strony. Uważali, iż na ich czele może stać upadły rycerz Jedi, a być może i kilku. To był powód, dla którego na Aquillana zostały wysłane aż trzy tuziny strażników pokoju.
- Ten tajemniczy Upadły musi być niezwykle inteligentny i przebiegły, skoro z tak prymitywnie brutalnej rasy jak Fellanitarianie zbudował twór państwowy, którego zaczyna obawiać się Republika- stwierdził DeNorman
- To nie podlega wątpliwości. Jednostka nazbyt inteligentna…- wysnuł aluzję Teo. W Mocy wyczuł niepewność i zamyślenie rozmówcy. Lanasheph nie zrozumiał.
- Czegokolwiek by nie powiedzieć, cokolwiek by przemilczeć fakt, iż musimy się z nim zmierzyć zmianie nie ulega- rozległ się głos zza pleców młodych Jedi. Wszyscy trzej obejrzeli się za siebie, by ujrzeć równie wysoką, co brodatą sylwetkę mistrza Shayka Tomaha. Zabracki mistrz najwyraźniej powrócił już z holonarady z pozostałą częścią Rady.
-Dobrze powiedziane, mistrzu Tomah- wyrzekł DaBackermaan.

OBSERWACJA

Skrzące się srebrzystym blaskiem w promieniach wschodzącego słońca, trójkątne krążowniki przecinały pomarańczowo- różowe niebo Aquillana. Fellanitarianie podnieśli głowy, kierując wzrok na republikańskie statki. W obozie zawrzało.
Wiedział, że on, Darth Eqlips niedługo stanie przed szansą na zrealizowanie tego, o co Sithowie walczyli od dziesięcioleci. Jeżeli ukaże siłę fellanitariańskiego imperium w tym starciu, Republika zadrży...

W OGNIU BITWY

Ostrze syknęło i zalśniło pomarańczowym blaskiem. Shayk Tomah zacisnął prawą dłoń na srebrzystej rękojeści, lewą dając sygnał do ataku. Ze zbitej masy żołnierzy, biegnącej w stronę wskazywaną przez wyciągniętą dłoń mistrza Jedi, posypały się czerwone i zielone wiązki laserowe.
Gdy pierwsza kolumna żołnierzy rzuciła się w wir bitwy, mistrz Tomah spojrzał na grupkę siedmiu postaci odzianych w długie, brązowe szaty. Jedi wciąż czekali na swoją kolej.
Mistrz Tomah również czekał. Czekał na sytuację krytyczną. Nie chciał posyłać rycerzy w roli rzeźników, którzy wpadną na pole bitwy jako malownicze tornado różnokolorowych ostrzy świetlnych, zabijając wszystko, co stanie im na drodze. Jedi od dawna nie byli stawiani w roli żołnierzy, nie wiedzieli, jak mają się zachować na polu bitwy, często nie rozumieli skomplikowanych taktyk wojskowych.
Zabracki mistrz popatrzy na twarze strażników pokoju, mających już za chwilę wziąć udział w bitwie. Wyglądali dokładnie tak, jak strażnik pokoju, mający wziąć udział w bitwie- zmieszani, niepewni swoich umiejętności, szans i sensu swojej egzystencji. Przecież mieli chronić pokój…
Tomah odrzucił natrętną myśl o hipokryzji Zakonu. Wiedział, przecież, że całe to działanie ma na celu zlikwidowanie potencjalnego zagrożenia w zarodku. Mieli utrzymać pokój…

***

Teo zlustrował wzrokiem pole bitwy. Wyglądało jak każde pole bitwy- usiane zwłokami i rannymi, pomiędzy którymi śmigają laserowe wiązki z blasterów odzianych w zbroje żołnierzy. Zastanawiało go tylko jedno- gdzie, w tym wszystkim, miejsce dla Jedi? Dla obrońców pokoju..
Mieli likwidować zagrożenie w zarodku, gasić płomień zła. Zostali wysłani na Aquillana dlatego, iż działaniami wrogiego państwa może kierować użytkownik Ciemnej strony. Po raz kolejny mieli zachwiać równowagę mocy… przeważyć szalę na tę jasną stronę.
Teo zastanawiał się, dlaczego zakon nieustannie mieszający się w konflikty próbuje zwać się „strażnikami pokoju” oraz nad tym, dlaczego Jedi co rusz starają się likwidować każdy przejaw Ciemnej strony, jednocześnie głosząc Galaktyce, iż starają się zachować równowagę.

***

Fioletowa smuga przecięła powietrze. Robił to. Szedł przed siebie, dostrojony do Mocy, siekając każdego żołnierza w fellanitarskim pancerzu.
Bitwa nie szalała wokół, to on był epicentrum bitwy. Klinga przecinała ciała, a- nadstawiona- blokowała laserowe wiązki.
Zrobił to. Poszedł w bój, by oczyścić Galaktykę z zagrożeń Republiki.
Bił się o Aquillana. Bił się o Republikę. Bił się o Zakon.
Ale, czy bił się o swoje przekonania?
Czy Teophillio DaBackermaan chciał poświęcać swoje zasady moralne, wyzbywać się ich tylko dlatego, że tak zostało mu nakazane? Czy zabijał, bo tak zostało mu nakazane?
Fioletowa klinga przecięła powietrze raz jeszcze…

POJEDYNEK

Pomarańczowe i zielone światła świetlnych ostrzy rozjaśniały korytarz. Dwójka dzierżących rzekome ostrza ludzi poruszała się powoli, ostrożnie, mimo ogromnego zaniepokojenia.
Wyczuwali Ciemną stronę. Wiedzieli, że są już blisko.
Korytarz ciągnął się prosto przez dłuższy okres czasu, wchodząc coraz bardziej w głąb skały. Jedi przemierzali go, pozostając w dostrojeniu z Mocą.
W pewnym momencie tunel ostro zakręcał w lewo. Za tą właśnie odnogą natężenie Ciemnej strony sięgało zenitu. Shayk Tomah i DeNorman Lanasheph spojrzeli po sobie. Teraz byli pewni, że konfrontacja jest nieunikniona.
Nagle ściany korytarza zapłonęły. Zapłonęły światłem dziesiątek pochodni, rozmieszczonych równomiernie, w pewnej odległości od siebie. W tym świetle piewcy Jasnej strony ujrzeli wysoką sylwetkę Draethosianina, stojącego przed nimi z rękoma założonymi za plecami.
W Mocy płonął aurą Ciemnej strony tak mocno jak płonęły naścienne pochodnie. Jego dziobata twarz nie wyrażała żadnych emocji, jednakże w spojrzeniu żółtych ślepi dostrzec można było wyraźny poblask ekscytacji.
- Poddaj się, Upadły!- wrzasnął DaNorman- masz jeszcze szansę!
Słowa Jedi nie wywarły na Draethosianinie żadnego wrażenia. Stał dalej wyprostowany, niewzruszony niczym posąg.
Mistrz Tomah wyczuł nienawiść kipiącą z DeNormana, jednakże było już za późno. Zielona smuga przecięła powietrze, jednakże świetlista klinga broni Lanashepha ześlizgnęła się po szkarłatnym ostrzu wydobytego w ułamku sekundy miecza upadłego Jedi.
To samo ostrze już chwilę później pomknęło w stronę młodego Jedi, zostawiając za sobą smugę czerwieni. Tomah podjął decyzję w ułamku sekundy.
Doskoczył do przeciwnika i zablokował cios. Następny, napędzany siłą Ciemnej strony, skierowany został już w niego. Uderzenie było na tyle silne, że odrzuciło starającego się je zablokować Jedi do tyłu. Draethosianin nie mógł pozwolić sobie na niewykorzystanie takiej sytuacji. Jednak, gdy szkarłatne ostrze pomknęło w stronę zabrackiego mistrza, ześlizgnęło się po raz kolejny po ostrzu broni Jedi. Tym razem zielonym, należącym do młodszego członka Zakonu.
Ten ruch wzbudził w Darthu Eqlipsie niekontrolowaną już falę nienawiści. Uderzył z całą dostępną mu mocą w DeNormana, który- przy wielkim wysiłku- zblokował cios.
Te kilka chwil dało mistrzowi Tomahowi czas do otrząśnięcia się. Zabrak powstał, po czym runął w morderczym ciosie pomarańczowej klingi w stronę Upadłego. Ten jednak momentalnie zorientował się w sytuacji, posłał podmuch Mocy w stronę DeNormana, odrzucając go na parę metrów w tył, po czym zaatakował mieczem rozpędzonego Shayka. Prawa dłoń Jedi pofrunęła w górę po niezwykle sprytnym uderzeniu wyprowadzonym przez Eqlipsa.
Oszołomiony mistrz runął na ziemię, a ostateczny cios czerwonej klingi już chwilę później pozbawił go głowy.
Krzyk wydarł się z gardła DeNormana. Eqlips obrócił się w jego stronę, po czym zacisnął na jego gardle morderczy uścisk Mocy. Jedi poczuł, jak z każdą sekundą uchodzi z niego życie. Ostatnim, co zobaczył przed utratą przytomności był las kolorowych ostrzy i ciemnych postaci otaczających jego niedoszłego zabójcę.