W sumie to w swoim przypadku zastanawiam się nad dwoma rzeczami. Pierwsza jest taka, że tych książek, komisów i innego badziewia, które mnie irytowało, nie rzuciłem wcześniej. Druga, konkurencyjna, to jak jeszcze w latach 90. rzuciłem się do jeziora ratując książkę "Spotkanie na Mimban", która wpadła mi tam podczas rejsu. Prawdę mówiąc to było wyjątkowo głupie, bo skakanie do wody, nie znając głębokości jest po prostu niebezpieczne, a przy tym jak się okazało, ksiązka lipna i jeszcze nie kanoniczna