Milczący bohater to kolejny problem, ale jak widać po tych plotkach jeszcze jest to przed Disneyem. Natomiast filmowo nie raz rozwiązywano podobne problemy. Najlepszy przykład to moim zdaniem western "Rooster Cogburn" (1975) z Johnem Waynem. Wayne archetypowo nigdy nie grał zbyt rozgadanych rewolwerców i świetnie to w tym filmie wykorzystano. Stary dziadek, który nie ma już na tyle sił, który raczej jest milczący, ale zestawiony z postacią graną przez Katharine Hepburn zupełnie inaczej się zachowuje, co zresztą widać na początku w ogóle mu nie podchodzi. Film nie jest ani R, ani nic w tym stylu. Chodzi o pomysł.
Druga sprawa - Cad Bane i bohater pozytywny - ale do tego wrócę przy Piratach. Ale o to właśnie chodzi przy pokazywaniu bohatera takiego jak Bane czy Fett. Pozytywny bohater jest potrzebny by nikt nie miał wątpliwości z kim mamy do czynienia. To jest element narracji. W przypadku książkowej można zrobić to bez takiego bohatera, dodając rozważania, myśli. W filmie to się nie sprawdza. Lynch próbował w "Diunie" oddać myśli, ale to jest zła droga. Pozytywny bohater się przydaje.
EU jest martwe, to raz. Zresztą nikt (a przynajmniej nie ja) nie sugeruje, by któraś z tych historii nadawała się na PEŁNOMETRAŻOWY film. Natomiast bez problemu da się z tego zrobić zarys, w którym obrazujesz postać, a dopiero potem rozwijasz historię, którą chcesz opowiedzieć. Z każdą historią jest tak, że zaczynasz na bardzo prostym poziomie szczegółowości, a dopiero potem wchodzisz dalej. Wystarczy sobie zobaczyć zapiski Lucasa, gdzie przy Epizodach VII-XII były nawet nie pojedyncze zdania. To rozwija potem w treatment, potem w opowiadanie a dopiero potem w scenariusz. To jest naturalny proces twórczy.
Wracając jednak do Piratów. To moim zdaniem z formułą poleciałeś mocno
. Po pierwsze przypomnij sobie pierwszych Piratów. Masz tam 4 skrajnie różne, ale istotne z punktu widzenia dobro-zły postaci.
Barbossa - główny zły, nic go nie tłumaczy, w tym filmie to czarny charakter. Fajny, ale nie do uratowania.
Will Turner - główny dobry. Praktycznie nieskazitelny, idealista, choć musi się trochę ubrudzić.
Norrington - dobry, służbista, nikt nie kwestionuje jego motywów, ale jednak pełni rolę trochę pośrednio złą. Ładnie się komponuje z Willem, przez co widać różne odcienie szarości.
No i w końcu Jack Sparrow. Już wprowadzenie pokazuje, że to jednak jest niezłe ziółko. W końcu zaczyna się od tego, że kradnie i kłamie w porcie. W porównaniu z Willem jest zły, ale w porównaniu z Barbossą już niekoniecznie.
Tej formuły nie powtórzono w czwartej części? Ano dlaczego, dlatego, że kolejne części trochę zmieniły wydźwięk postaci. Próbowano, ale w tym miejscu nie ma za bardzo możliwości powrotu. Masz tak:
Trench (Czarnobrody) - zły, bez wątpienia.
Barbossa - niby zajmuje rolę Norringtona, ale nie do końca.
Sparrow - właściwie bliżej mu już do roli która miał ubrudzony Turner, niż dawny Sparrow i to jest problem.
No i postać tego księdza, czy kto to tam był. Nie pamiętam imienia tej postaci - to akurat bardzo dobrze świadczy o tym, do czego dążę. Mianowicie dodano go, by próbować powtórzyć formułę, ale nie uwzględniono tego w scenariuszu. Postaci Barbossy i Sparrowa się zmieniły, rozwinęły, wciągnęły sporą część tego, kim był dawny Turner. wprowadzając nową postać w jego miejsce, trzeba by cofnąć w rozwoju Sparrowa i Barbossę, ale tego nikt nie chciał. Efekt jest taki, że nie powtórzono formuły. W przypadku Fetta jednak masz tabula rasa, obecnie praktycznie pełną swobodę twórczą. Więc to się bez problemu da wykorzystać (w pierwszym filmie i prawdopodobnie tylko w jednym filmie). łatwo też go skończyć w sposób taki jak postać McGregora w "Trainspotting". Ale to Ci zabije szanse na sequel filmu o Fetcie prawda?
Moim zdaniem nie obrazowanie jest problemem w scenariuszu, to naprawdę prosta rzecz. Natomiast napisanie dobrej, wciągającej i zabawnej historii jest dużo trudniejsze. Dlatego łatwiej (moim zdaniem) jest zacząć pracować nad historią, a potem dobrać do niej postaci, a być może stworzyć nowe.