Skończyłem. Lektura tej książki zajęła mi przeszło dwa miesiące, co czyni ją naprawdę rekordową pozycją w mojej historii, bo tyle to zazwyczaj spędzam nad 1000+ stronicowymi tomiszczami, napisanymi nieprzystępnym językiem i/lub poruszającymi trudną tematykę.
Jako książka Star Wars - jest to rekord zdedycowanie
Oczywiście nie trudnosć czy objętość tej książki są tu powodem. Nie jest to też natłok zajęć, to nie tak, że chciałem, a nie miałem kiedy czytać.
Problem z Nowym Świtem jest jeden: jest nudny. Potwornie nudny, jakości fanfica a nie licencjonowanej książki, gdzie właściwie nic nie gra. Nie mam większych zastrzeżeń do fabuły, do wydarzeń zaprezentowanych w tej książce. Przy okazji potwierdzam: w niczym nie kłóci się ona z Legendami, die-hard fani tychże mogą spokojnie czytać. Ale co z tego, skoro to co mamy, jest tak bardzo kiepskie...
Fabuła przez 2/3 książki właściwie nie istnieje, ot, snują się po jakiejś planecie jakieś postacie, coś tam robią, knują, gadają o niczym... potem wszystko to się nieco rozkręca. ("nieco" to słowo klucz; w perspektywie tego, co jest przez większość książki, wymagania miałem już naprawdę niewielkie).
Kreacja postaci tu nie istnieje. Są tu postacie A, B, C.... X, Y i Z, każda ma jakieś imię, jakąś rolę w fabule, ale gdyby je nagle pozamieniać miejscami, to pewnie nawet bym nie zauważył. Wiem, że byli tu Kanan i Hera, których kojarzę z komiksu, z tematów o Rebelsach i ogólnie rozmów na Bastionie, ale gdyby nie to, to nie odróżniłbym ich od reszty stworzonej tylko na podstawy książki, ot, jakieś pionki w wielkim planie autora.
Każda przeczytana strona "Nowego świtu" to osiągnięcie, przeczytanie każdej kolejnej to wyzwanie, któremu czasami nie byłem w stanie podołać i odkładałem ją na później. Szczerze przyznam, że to pierwsza powieść Millera, jaką czytałem. Tych z Legend do tej pory nie ruszyłem, więc nie miałem doświadczenia z nim jako pisarzem książek. Aczkolwiek to przecież też autor bardzo dobrych komiksów KotOR, więc byłem nastawiony pozytywnie. A tu takie coś...
I jeszcze tak ogólniej. W dniu śmierci SW, wraz z ogłoszeniem nowego kanonu, podano tytuły czterech pierwszych książek z NK: Nowy świt, Tarkin, Lordowie Sithów i Dziedzic Jedi. Przeczytałem pierwsze wszystkie i powiem wam, że nie posiadam się ze zdziwienia, że po takim początku ktokolwiek chciał jeszcze kolejnych książek z NK. Nudne, niezobowiązujące przygodówki, one-shoty bez żadnego większego pomyslu na uniwersum. Produkt, bez znajomości którego nic nie traci się wobec większego obrazu SW. Innymi słowy: strata czasu, pieniędzy i marnotrawstwo drzew, na których to wydrukowano. To już chyba to objeżdżane przez wszystkich "Dziedzic Jedi" mi najbardziej z nich podeszło, bo #teamLuke forever.
I to by było na tyle z mojej strony. Spośród dziewięciu przeczytanych przeze mnie książek z NK, tylko jedna (Katalizator) prezentowała dobry poziom. Dobry! Tyle wystarczyło, żeby się wyróżnić w tym towarzystwie. Uważam, że daje mi to już podstawy, żeby określić książkową część nowego kanonu jako niewartą uwagi - czy to z perspektywy fana Legend, czy z perspektywy fana dobrej literatury jako tako. Tu trzeba być otwartym na nowy kanon, tylko filtry fanowskie sprawią, że te książki będą dla czytelnika cokolwiek warte.
Stąd też ja dziękuję już za książkowy nowy kanon. Miałem ambitniejsze plany czytelnicze w tym kierunku, ale ileż można dawać tych szans? Książki, które uważałem, że mogą mi podejść, zawodziły jedna po drugiej - nawet od znanych i lubianych przeze mnie autorów. To ja już podziękuję. Chętnie bym poczytał ten zbiór opowiadań o Luke`u i ten z okazji 40lecia ANH, wciąż myślę nad Thrawnem i to wszystko na chwilę obecną. Dalszą selekcję będę robił bardziej ostro, mam już swoją nauczkę. Nie warto czytać nowego kanonu.