Kanon wywalony! Odpowiada za to Disney, co prawda to wciąż tylko plotki, ale konsekwencje są katastrofalne!
To, że nowe filmy wprowadzą zgrzyt z kanonem, mniejszy lub większy, to chyba było jasne. Kiedy powołano Grupę Trzymającą Władzę wyglądało, że może jakoś większość tego badziewia uda się ocalić. Czego by nie mówić, taki Zahn dobrym pisarzem nie jest, wystarczy sięgnąć po „Posłuszeństwo”, by się o tym przekonać, ale nawet on potrafił wprowadzić do kanonu dobre pomysły i co ważniejsze, interesujące postaci takie jak Ghent, Borsk Fey’lya, wielki admirał Thrawn, Gilad Pelleaon czy nawet Mara Jade. EU naprodukowało bardzo wiele chłamu, na którego czytanie zmarnowałem mnóstwo czasu i jeszcze więcej pieniędzy. Czytanie ostatnich „dzieł” Michaela Reavesa i jego wspólniczki to zwykła tortura, dziwne, że ONZ jeszcze nie zabroniło mu pisać Star Warsy. Niestety większość pisarzy EU to rzemieślnicy z niższej półki, nawet jak miewają dobre pomysły, to swoim beztalenciem potrafią to zmarnować (pozdrawiamy Johna Jacksona Millera). Prawda jest taka, że większość z tych książek jest nie tylko nie-emocjonująca, ale po prostu marna. Owszem są wyjątki, ale to naprawdę kropla w morzu. Statystycznie na taką ilość zapisanego papieru coś w stylu „Plaguiesa” musi się trafić. Jednak niestety pamiętajmy, że ilościowo zdecydowana większość EU to dzieła osób pokroju Vonda McInthire, Barbara Hambley, Karen Traviss czy Karen Miller. To nawet nie są wypociny, a zbrodnie przeciwko ludzkości, udowadniające, że pióro może być groźniejsze od miecza. Od miecza bowiem się ucieka, a to chłonie się.
Z komiksami też jest niewiele lepiej. Większość z nich jest kulfoniasta i nawet oglądanie ich nie sprawia normalnemu czytelnikowi odrobiny przyjemności. Taki „Knight Errant” leży u mnie koło łóżka i szkoda mi życia by przejrzeć te kilkanaście stron, które powstały w umyśle poronionego grafomana, który został okraszony karykaturalnymi paszkwilami, bowiem obok rysunków to coś nawet nie stało. A jak sobie przypomnę "Dark Empire" to włosy dęba stają.
Prawda jest taka, że najwięcej emocji w EU wzbudzały wtedy, gdy dokonywały jakiś gwałtów na sadze. Choćby w przypadku „Nowej Ery Jedi”. To było tak niedorzeczne, tak dziwne i mało SF, że aż większości krew się gotowała, podczas gdy inni chłonęli ten świat jak tylko mogli. Niestety od dawna EU nie potrafi nawet tego. Dostajemy marne książki i komiksy, marnych autorów za wysoką cenę, a teraz jeszcze ma to być niekanoniczne!
Tym samym Disney chce nam to odebrać, powiedzieć, że to wszystko, te dwadzieścia parę lat katuszy było bez sensu. Udręczyli nas, upodlili tym syfem i to wszystko na nic!
Nie czytaliśmy EU dlatego, że jesteśmy masochistami, ale dlatego, że jesteśmy fanami/fanatykami Star Wars i poza oglądaniem filmu minimum raz w miesiącu, potrzebujemy codziennie jakiejś nowej dawki uniwersum. Codziennie! Jesteśmy uzależnieni. Łykamy wszystko jak leci, jak młode pelikany, nawet dzieła grafomanów pokroju Zahna, Millera czy Reavesa, nie mówiąc już o kilku dziełach napisanych przez ćpunów czy psychopatów (patrz „Crucible”). EU daje nam poczucie bliskości uniwersum, dzięki temu jest czym oddychać. Badziew, nie badziew, ale tu nie liczy się tylko logo „SW”, ale też pewna zgodność, ciągłość. Innymi słowy liczy się KANON! Dzięki temu, czekając na flashpointa na Kuat w grze „The Old Republic” (w którą nigdy bym nie grał, nawet gdyby za to płacili, gdyby nie działa się w SW), zastanawiam się tylko, czy będą jakieś aluzje do Pajęczarza lub Viqi Shesh. To właśnie daje EU, wielki świat, który w jakiś sposób się łączy, mimo, że w większości tworzą go uwstecznieni intelektualnie ludzie bez jakichkolwiek ambicji twórczych, którzy nie dorastają do pięt prawdziwym twórcom uniwersum – Lucasowi, Kasdanowi, czy teraz Abramsowi. Ileż to ja się naprodukowałem pisząc o tym, że wszechświat powinien być duży, a nie tylko Tatooine, Hoth i Dagobah we wszystkich książkach.
EU sprawiało, że można było się rozwinąć towarzysko i pogadać, a raczej ponarzekać na nie. O czym teraz będziemy rozmawiać z przyjaciółmi? Disney niszcząc EU niszczy relacje międzyludzkie! A miała to być rodzinna rozrywka! Działania Disney prowadzą do alienacji i osamotnienia. Dziękujemy Ci Disneyu! Walt zawsze o tym marzył, podobnie jak jego zawszona mysz!
EU wymagało bardzo od nas bardzo wielu poświęceń, czasu i pieniędzy. Ile razy trzeba było odwołać jakąś imprezę bo właśnie przyszedł nowy komiks/nowa książka. Sam pamiętam jak musiałem pojechać do Warszawy pociągiem, byleby dostać nowe X-wingi: Cios łaski dzień wcześniej nim trafi do Wrocławia. Książka nie była tego warta, ale to kanon. Podobnie jak ryzykowałem swoje życie nurkując między jachtmi na Mazurach, byleby tylko uratować przed utonięciem Spotkanie na Minban. Gdyby nie kanon, to pewnie bym się ucieszył, że książka idzie na dno, bo akurat byłem w połowie. Nie jest to co prawda stwierdzone, ale podejrzewam, że czytając niektóre z książek podupadłem na zdrowiu i wylądowałem w szpitalu. Lekarze nie wiedzieli dlaczego. To był okres w którym nadrabiałem polskie tłumaczenia „Wojen klonów”. To olbrzymie poświęcenia, które byłem w stanie ponieść, jak prawdziwy fanatyk w imię sagi, w imię jednego i prawdziwego kanonu. EU kosztowało mnie też wiele kłótni małżeńskich, głównie o to, że Starwarsy zabierają żonie miejsce. No ale książki trzeba gdzieś trzymać, komiksy nie mogą się walać po podłodze, więc trzeba ograniczyć ilość rzeczy nie mające nic wspólnego z sagą w domu, choćby butów. Moje małżeństwo było zagrożone rozwodem w imię obrony miejsca dla EU! Na szczęście mój przypadek nie jest odosobniony. Podziwiam takiego Sheda, który dzień w dzień spędza 8 godzin nad TORem, gry która go denerwuje, której nielubi, którą BioWare niszczy, ale która wraz z Makeb jest kanoniczna. Podziwiam poświęcenie zaangażowanych fanów. I co teraz taki Shedao będzie miał robić jak mu powiedzą, że spędzone godziny, za które jeszcze płacił są nic nie warte, bo to nie kanon? Albo kostiumowcy, którzy pieczołowicie stworzyli sobie stroje Revana, Thrawna czy Mary Jade? Co Disney ma im do powiedzenia? Chyba tylko "Sorry, to nie kanon!"
I teraz po tych wszystkich wyrzeczeniach, po tych latach katusz, jakie mi sprawiono, Disney nagle chce powiedzieć, że to wszystko było nie ważne i to nie jest Star Wars? Tylko produkt starwarsopodobny! To jakaś masakra! Disney nie tylko powinien odkupić ode mnie wszystkie nieaktualne książki i komiksy, ale zapłacić mi odszkodowanie za czytanie tego. To ja odmawiam swojemu przyjacielowi Miśkowi, czytania jego fanficów, bo są niekanoniczne, mam odwagę powiedzieć mu to prosto w twarz, wiedząc że chłopak się załamie i no jestem współwinny tego, że zaczął pić. Przez to chłopak nie zrobił kariery literackiej, mógł być drugim Sienkiewiczem, ale EU to zmarnowało! Obaj z Miśkiem byliśmy gotowi ponieść to poświęcenie. Wszystko w imię obrony kanonu, a teraz Disney mówi, że tego kanonu nie ma? Tym samym Disney zmarnował życie wielu ludziom, którzy dali się na to nabrać. Wielka korporacja, która tłamsi ludzi.
Jeśli Disney nie wycofa się ze swoich zuchwałych posunięć, to z przyjemnością dołączę do pozwu zbiorowego przeciw nim, żeby oddali mi kasę za książki, wraz z procentami i odszkodowaniem. Liczę na milionowe odszkodowanie, a nowych książek i komiksów nie będę już kupować. Jeśli mam czytać bazgrołki pana Millera, które być może będą kanoniczne przez kolejnych dziesięć lat, to wolę pożyć dłużej i oglądać sobie w spokoju filmy. Wszystkie, od Ewoków i Holiday Special, przez prequele, klasyczną trylogię i wszystkie nowe. Mnie to starczy. Były czasy kiedy końcówkę Mrocznego widma oglądałem raz dziennie! Tak więc kosztowny Disneyu, ja mogę do tego wrócić. Kupie film raz, albo nawet z pięć razy, ale i tak niewiele zarobicie.
Natomiast nigdy wam nie wybaczę tego, że przez kilkanaście lat musiałem czytać koszmarne książki o Jainie, czyli najbardziej znienawidzonej przeze mnie postaci fikcyjnej. I że to wszystko było na marne, bo jest ona teraz nie kanoniczna. Zmarnowaliście mi życie! I nie tylko mi!