W sumie mógłbym też napisać o dniu zerowym, ale wrażenia nie były najlepsze. Od tego zacznę. Pomysł by zorganizować taką imprezę w Niemczech można przyrównać jedynie do organizacji konwentu Star Wars w Maczkach... Niemcy owszem pieniądze mają, infrastrukturę też, ale na tym plusy się kończą. W porównaniu z Wielką Brytanią, Francją czy Skandynawią to to niestety zaścianek Europy jest (zwłaszcza Essen), w szczególności kulturalny i to widać na każdym kroku. Nie wspomnę o tym, że mam tu większe problemy z płatnościami kartą kredytową niż w Chinach, no ale gdzie Niemcy, a gdzie Chiny... acz organizacyjnie to nawet ludzie, którzy się zaciągnęli do ekipy potwierdzają, że fajnie jest jak rządzą nimi Amerykanie... jak rządzą Niemcy to niestety jest „Bruksela” – sztywno, mnóstwo przepisów i słabo to działa. Sztywno – to niestety jedno z głównych słów kluczy, które przewijać się będzie w tym blogu. Ale po kolei.
Wszedłem na Exhibit Hall o 9:30, pół godziny mi wystarczyło, bo to obejść i zacząć się nudzić. Panel na który chciałem iść był dopiero o 12:30... o ile w USA czy Londynie Exhibit Hall nie tylko był dużo większy, ale i dużo ciekawszy, więc dałoby się ten czas wykorzystać, tu jest problem. Chodzę sobie i nie wiem, co ze sobą zrobić... Masakra. Nawet gratisów za bardzo nie ma... lub jak są to po niemiecku, więc nawet nie biorę.
Poszedłem na panel o International Fan Clubs z Geraldem Homem, było ciekawiej niż się spodziewałem. Potem kręcąc się dotarłem na panel „The Art of Star Wars Comics with Panini”. Panel był, ale według programu, który rozdawali... wyleciał... Żadnej informacji prostującej, nic. Gościem specjalnym był Randy Stradley, który puścił prezentacje z SDCC. Fajnie było to obejrzeć na żywo, potem niestety weszło Panini do gry – niemiecki wydawca komiksów, więc dla mnie zrobiło się nudno. Być może zostałbym nawet do końca, gdyby nie fakt, że wybierałem się na spotkanie z Davem. Samolot się spóźnił, więc Filoni nie dotarł. Czekałem z 45 minut (15 minut standardowego czekania), ale NIKT nawet nie powiedział, że Dave’a nie będzie. Dopiero jak się zapytałem okazało się, że będzie o godzinie 17:30. Po prostu organizacyjnie znów zlali sprawę. Faktem jest, że w tym czasie mógłbym jedynie pójść na panel Save the Lars Homestead, który już widziałem w USA. Szczerze, do tego momentu to miałem bardzo złe wrażenie z tego Celebration.
Potem na szczęście zaczynają się właściwe panele (mało ich, nie ma z czego wybierać, ale może to i plus, bo wiadomo na co iść) i to jest piękne. Okazało się, że nawet support na panelach przywieźli z Orlando (nie to, żeby to było jakieś ekstra jak się ogląda to samo trzeci konwent z rzędu), ale funkcję swoją spełnia. Pierwsi byli Dug Chiang i Iain McCaig – przyjemny panel, acz nic o nowych filmach nie wspomnieli. Potem zahaczyłem o „The Clone Wars” w innej Sali, relacja jest. W komentarzach Lord Bart pytał o reakcję publiczności – niestety dużo tu Niemców, więc reakcji nie ma. Mega sztywno, a że Hidalgo podchodził poważnie to ludzie słuchają i ew. wychodzą. Mnie to nie przeszkadza, bo łatwiej się wstaje robić zdjęcia i pisze... Potem już dwie główne atrakcje – Daniels, czyli świetne show i McDiarmid, kolejny ekstra punkt programu. Po takie coś tu jechałem, więc jestem zadowolony z tego. Po drodze wstąpiłem do Dave’a ale ten niestety nie miał czasu na pogaduchy, więc można było sobie z nim zrobić zdjęcie. Za duża kolejka była, więc nie chciało mi się stać, zwłaszcza, że McDiarmid zaraz był.
Na koniec jeszcze „Powrót Jedi” w plenerze. I znów wychodzą Niemcy – bo po co parasole postawić po bokach miejsc, gdzie siedzą ludzie, jeśli można w środku. Jak się przychodzi później, to niestety zasłaniają ekran. No i oglądanie było dość smętne i sztywne. Patrząc na to na ile jest tam fanów, to powinna być żywiołowa reakcja (jak w Londynie, USA czy Polsce). Taka reakcja to chyba największy plus wspólnego oglądania filmów fanowsko, bo tu już głównie chodzi o zabawę. Jak było w Łodzi w 2000 na „Mrocznym widmie”, gdzie Ciemna i Jasna strona się przekrzykiwały na okrzyki radości i buczenia. Ekstra to było. Tu tylko był film na wielkim ekranie.
Powiem tak, jak już zaczęły się właściwe panele to jestem zadowolony i wiem, że warto tu było przyjechać. Ale mam nadzieję, że taki błąd jak organizacja imprezy tego typu w Niemczech nigdy więcej nie zostanie popełniony.
Za to udało mi się dotrzymać postanowienia, by nie powiedzieć ani jednego słówka po niemiecku. Ciekawostka, jak odpowiadam po angielsku, nie zawsze chcą przejść na angielski, więc odpowiadam po polsku i albo rozumieją (zdarza się i wtedy przechodzą na polski), albo sami przechodzą na angielski .