No i skończyłem drugą klasę, tym razem przemytnika. Niestety mam mieszane uczucia, zwłaszcza jeśli chodzi o fabułę. Prawdę mówiąc oczekiwałem czegoś bardziej neutralnego, czegoś związanego z półświatkiem, no i przemytem. Przez większość czasu niestety musiałem robić za agenta Republiki, która jest strasznie skorumpowana (co sam doświadczyłem) i jeszcze zdradzają nie gorzej niż Sithowie... W sumie jeszcze pierwszy rozdział jest całkiem spoko, bo koleś gwizdnął mi statek, muszę go odzyskać i skopać mu tyłek. Skopać - w przypadku przemytnika należy to sformułowanie traktować dosłownie. Właściwie każdego wroga skopałem i jeszcze rękojeścią blasteru po główce. Gorzej robi się w rozdziale drugim i trzecim, kiedy zostaję zmuszony by zostać korsarzem Republiki. Zmuszony przez opcje wyboru, bo nie przez fabułę... Nie miałem opcji odmówienia i to mi się bardzo nie podoba. Zwłaszcza, po tym, co zrobiła mi Republika w trzecim rozdziale. Choć w sumie dziwne, że mnie chcieli, już za Essel powinienem iść pod sąd... I tu jest kolejny problem Skavak (koleś, który zajumał mi statek), jako wróg się sprawdzał, o tyle Voidwolf, to już przegięcie. Taki głupkowaty grubcio, którego parę razy wyśmiałem/zbluzgałem przez holo, raz okradłem, ale nawet mnie nie ścigał za to... No i spotykam go twarzą twarz, bo Republika kazała mi go pozbyć... albo coś z nim zrobić. Prawdę mówiąc zaliczyłem dziś pad serwera w momencie, gdy podchodziłem pod Voidwolfa... przy Inkwizytorze pewnie coś by mnie trafiło, tu wróciłem do gry po półtorej godziny, na spokojnie by to przejść. Emocji nie było. Po drodze był jeszcze jeden wróg - Rogan Rzeźnik, szkoda, że to nie on był głównym wrogiem. Na szczęście, na sam koniec mogłem się wypiąć na Republikę i Imperium i założyć własny kartel. Miła odmiana, od bycia popychadłem Republiki (wbrew własnej woli). W sumie gra po stronie Republiki prowadzi do tego, że na Nar Shadda niszczę fabryki przyprawy... Ludzie, gram przemytnikiem, nie agentem Republiki!
To okradanie, które zaliczałem, też pozostawia wiele do życzenia. Generalnie nie byłoby źle, gdyby nie to, że łowcą nagród, miałem pewną misję na Alderaanie, gdzie musiałem łamać zabezpieczenia. Tego typu rozgrywki tu także oczekiwałem, a nie chodzenia i strzelania do wszystkiego . Natomiast skoro przywołałem już łowcę nagród, to chyba to, co mi się najbardziej podoba, to pewne powiązania fabularne między klasami. Przemytnikiem dostarczam na Alderaan głowę Dartha Bandona, którą potem jako łowca nagród mogę podziwiać w muzeum . Lubię takie smaczki.
Zawiodła mnie jeszcze jedna rzecz, Inkwizytor miał ładne cutscenki na koniec, przemytnik ich nie ma (może trzeba było wybrać inną opcję, np. wrócić na łono Republiki, ale obecne rozwiązanie pozostawia pewien niedosyt). Ustalam wszystko w hangarze i lecimy dalej. To raz, a dwa, w Inkwizytorze moi towarzysze mieli więcej do powiedzenia. Pamiętam narady na statku, tu właściwie tego nie ma. Pełnią rolę ozdób.
O ile fabuła, która prowadzi mnie przez planety, jest jaka jest, o tyle postać przemytnika i jego dialogi, są świetnie napisane. One są bardzo zabawne, acz niekoniecznie poprawne politycznie. Przemytnik jest seksitowski, to szowinista, który właściwie romansuje (całkiem skutecznie), z wszystkim, co się rusza (ale płci przeciwnej). Największym przegięciem jest oczywiście jednoczesny romans z dwoma towarzyszkami, o co mi się prawie pobiły na statku. Zresztą o ile fabularnie przemytnik mi nie leży, o tyle właśnie ze względu na dialogi i humor, gra się bardzo fajnie. Chyba jedna z najlepszych misji to ostatnia klasówka na Tatooine, po moich romansach z panią Sith i panią Jedi (i moją towarzyszką), gdy wszystkie trzy się spotkały w dość intrygującej sytuacji. Przez to bywało dość dużo zabawy, podczas gry. Ten humor także przewija się w wielu akcjach, gdzie wcale nie muszę zabijać. Ot choćby spotkałem jednego prosiaka i geonosjanina, którzy mieli mnie zabić... ale udało mi się ich skłócić. I tego typu rzeczy, a było ich kilka, podobały mi się. Niemniej jednak, cały problem przemytnika polega na tym, że zrobili z niego Hana Solo (koreliański frachtowiec, przejście na stronę Republiki), mimo, że mieli szansę zrobić coś bardziej neutralnego, przemytniczego.
Zresztą na podstawie Hana Solo dobranych mamy także kompanów.
Corso Riggs - wieśniak z Ord Mantell, naiwniak, prymityw, totalnie nie kumający świata, aż dziw, że zabijał. Straciłem wszelki szacunek do kolesia, po jednej misji na Coruscant (jednej z bardzo niewielu, gdzie miałem coś do przemycenia). Kontakt mówił o "lekach", wiadomo, chodziło o przyprawę. Corso tego nie skumał... Mocy, gdybym mógł tylko wywalić go przez śluzę powietrzną, to pewnie po takiej jeździe bym to zrobił.
Bowdaar - moja własna wersja Chewbaccy. Niestety, pomimo moich najszczerszych chęci skończył jako chodzący dywan. Jako towarzysz wygląda fajnie, natomiast przydatny nie był.
Risha - księżniczka, z blasterem w ręku . Altruistką to ona nie jest, w sumie, wolę ją mieć po swojej stronie, bo ta to z pewnością by mnie "zdradziła" . Zresztą do pewnego momentu moje "skoki na bok" jej nie przeszkadzały, potem było ostro (dlatego spotykałem się z nią w kantynie, podobnie jak z Akaavi, ale potem się nie dało.).
Akaavi Spar - druga kochanka okrętowa, mandalorianka i potem mój główny towarzysz. Grałem jako Scoundrel, czyli healer, więc potrzebowałem dobrze walczącego towarzysza. Akaavi spełniała tę rolę (choć przy Voidwolfie zamieniłem ją na HK-51, bo sobie nie poradziliśmy we dwójkę).
Guss Tuno - mój lekarz, którego praktycznie nie używałem. Podobało mi się jego podejście i jego historia, ale mało tego było, więc trudno mi się o nim wypowiada.
Generalnie towarzysze nie wciągają tak bardzo jak przy Inkwizytorze. Akaavi mi odpowaidała do stylu grania, natomiast nie wciągała mnie fabularnie. A Gussa miałem za mało.
Planety
Ord Mantell - ogarnięta wojną domową. Zwyczajna, nie robiła wrażenia.
Coruscant - ta mi się podobała, choć fabularnie do przemytnika nie pasuje. Walka z Czarnym Słońcem... Przemytnik niestety traci na tym, że nie jest neutralny.
Taris - powiem tak, może jakoś ono specjalne różne nie jest, ale światło dzienne sprawia, że tę planetę przechodziło się dużo fajniej niż po stronie Imperium.
Balmorra - ta w sumie jest bardzo podobna do Imperialnej, więc nie ma większych zmian.
Reszta planet jest taka sama, choć Voss niestety traci względem Inkwizytora.
Na koniec jeszcze jeden akapit o zwierzakach. Fabuła przemytnika jest jaka jest, więc w pewnym momencie skupiłem się na łapaniu zwierząt. W sumie, obok składania HK-51, to jest jedna z tych rzeczy, które fabularnie może nie mają znaczenia, ale sprawiały mi przyjemność. Jedyny problem jest taki, że zwierzaki musiałem przejść wg opisu, bo w grze bym na to nie wpadł. Przemytnikiem zdobywałem małego Taunleta na Hoth. Taunlet (taki mały tauntaun), wymagał zrobienia pułapki i nażarcia się no i znalezienia miejsca gdzie występuje. Więcej zabawy miałem z Orokeetem, czyli ptaszkiem, którego jajko Inkwizytorka zdobyła na Alderaanie (wskakując do gniazda), a potem "wysiedziała" je na Tatooine. Dwa pozostałe zwierzaki kupiłem na GTNie, z małpojaszczura jestem najbardziej zadowolony, teraz poluję na psa Aak, ale na razie nie widziałem .