Gdy istniała tylko ST i słowa Kenobiego o tropiącym i eliminującym Jedi Vaderze byli oni tylko bezimienną masą o której niewiele wiedziałam. Nawet się nad tym nie zastanawiałam. Byli - fajnie, wybito ich - szkoda i nic poza tym. Gdy odchodził Yoda było mi smutno, ale to było spokojne zespolenie z Mocą. O wiele bardziej zawsze wzruszała mnie śmierć Vadera.
Potem powstała NT. Poznaliśmy lepiej Jedi, zakon, poszczególni rycerze zyskali twarze. Oczywiście spowodowało to, że mogłam się do nich bardziej "przywiązać" i ich los nie był mi już tak obojętny.
Okropnie żal mi było Qui-gona.
A gdy oczekiwałam na ep.3 myślałam o tym, że jaka szkoda, że większość z tych postaci czeka śmierć, że jest ona taka nieunikniona. I tak, było mi żal Jedi. Tego, że taka wieloletnia tradycja, organizacja niosąca pokój galaktyce zostanie zniszczona przez zdradę jednego z nich. Dodatkowo, żal mi bardzo też samego Anakina, Padme i Obi-wana, który przeżył i został z uczuciem porażki.
Gdy Zemsta powstała to pewnie większości szkoda było tych biednych niewinnych maluchów zabitych przez Vadera. Zresztą cała sekwencja rozkazu 66 jest dla mnie smutna i wywołuje uczucie żalu.