Wczoraj, przechodząc sobie TORowski wątek Revana... przeszedłem go.
Odkrywcze, ne?
Ale potem poszedłem wziąć prysznic i widać ożywcze strumienie wody oczyściły mi umysł.
To że ostatnio odpisałem, że Maul i Boba nie żyją, że filmowo Vader nie żyje, Obi, Palpi... w ogóle się zabijają w tych epizodach
Ale tak naprawdę - czy oni zginęli?
Powróćmy do tego Revana i mojego olśnienia. Otóż odsiewając farmę od ponownego wsłuchania się w teksty i przyjrzenia scenkom... to tak:
* HK-47 nie ginie, zresztą zabicie droida tutaj musiałoby się równać przygodzie Terminatora z samospaleniem.
HK nie ginie, pokonany po prostu się przewraca.
Tym bardziej, że kiedy wchodzimy do "pokoju" Revana ten na dzień dobry uracza nas tekstem, że zepsuliśmy mu wierną maszynę, działająca 300 lat.
I że, kurde, będzie ją musiał naprawić, ale już pewnie nie będzie taka sama.
Spoko, znam ludzi, którzy w kotorach w ogóle go nie ożywiali
* HK więc nie zginął, a Revan? Abstrahując już od tego czy w ogóle mielibyśmy z nim szansę to... redukujemy mu HP do gdzieś 100?
Ale nie do zera.
W tym momencie on staje się hmm untouchable i... znika, jak sen złoty, w błysku i grzmocie.
Za przeproszeniem, ***j go wie - zjednoczył się z Mocą (to znaczy co... umarł?) czy może dorzucono do Force`ownych skilli jakąś wysokolevelową teleportację.
Podsumowując - ani HK ani Revan nie giną. Jak by tu zdefiniować śmierć dobrze w SW - znaczy umierają jak wafelek. Zjadamy go i papierek jest pusty. Nie możemy go zjeść ponownie.
I teraz jak na to patrzę to dochodzę do wniosku, znaczy doszedłem wczoraj, że w SW nie ma wafelków
Nie ma - osoby, które uznawano za zmarłe parę lat temu, nawet się rozpisywano czemu... teraz w podobnie odwrotnie radosny sposób opisuje się jak wróciły.
O ile taki zabieg w TORze ma być niejako smaczkiem dla zawiedzionych brakiem KotORa3, znaczy możemy się pobić z legendami, nawet je pokonać, możemy się zatkać marną podróbą HK z SekcjiX...
To filmowo... niszczy to jakikolwiek sens StarWarsów. Nawet jeśli one same miały go mało, bo może wszystko dało się wytłumaczyć Mocą. A przecież tej chamskiej furtki nie używano tak często.
Doszedłem do wniosku, że nie będę się spierał czy ktoś żyje czy nie żyje w SW.
Ujmę to tak - nie ma go w obecnej chwili, w obecnie dystrybuowanym produkcie.
Wam się wydaje, że Windu zginął? Chewiego nie ocalił Bruce Willis? No co wy... zgarnięto waszą kasę i fap i to cało uooooo i brak tchu w piersiach przy "zgonie", potem zgarną drugi raz przy re-upie.
Potem znowu kogoś się pozbędą, ale potem znowu wróci... jak Kar Vastor w ostatniej książce, pasujący do niej jak gwiazdka porno do szekspirowskiego monologu.
I tylko najzabawniejsze (a dla mnie najsmutniejsze) jest to, że to to wszystko jest dzięki wam - fanom.
Co by nie było durne, debilne, bez sensu, bez jakiejkolwiek minimalnie cienkiej nici nawiązania - będzie, bo nikt z was głośno nie zaprotestuje. A jak Filoni zamacha kapeluszem po sali spotkań orgazm nieletnich... szkoda tylko, że ci starsi mózgowo nie ustępują młodszym kolegom.
Ot, nie ożywiajmy. Bo nie ma kogo. W końcu nikt nie umarł.
Takie gungańskie pisanie. W końcu to LE.
UTINI!