Z jednej strony to bardzo dobry, a z drugiej bardzo zły odcinek. Na pewno jest lepszy od poprzedniego, który był po prostu nudny. Trochę nieprawdopodobna wydaje mi się sytuacja z działaniami rebeliantów - bo oto nagle z nieudaczników z poprzedniego odcinka wyrosło nam kilkanaście klonów Ezio Auditore, którzy są w stanie idealnie przeprowadzić ataki i zniknąć bez śladu. No i mają nieskończone zapasy amunicji. Na początku stwierdzają, że ludzie się ich boją. Aby zaradzić tej sytuacji, decydują się na... zniszczenie wielkiego generatora. Jasne, to ma sprawić, że droidom zacznie brakować mocy... ale wyobraźcie sobie, jakbyście się czuli, gdyby coś takiego wybuchło obok Waszego domu. Na pewno przestalibyście się bać. W połowie epizodu zaczęłam myśleć, że może król zacznie wykorzystywać jakoś tę sytuację na swoją korzyść, ale gdzie tam - wykreowano go na wyjątkowego nieudacznika.
Z drugiej strony, mimo lania, jakie dostały droidy, muszę przyznać, że całkiem podobały mi się walki, które były dość dynamiczne. Napięcie bardzo wzrosło pod koniec odcinka - bo i Ahsoka przyznaje, że nie jest w stanie sobie poradzić z uczuciami (Anakin, pouczając ją, jest potwornym hipokrytą), i Steela zostaje wybrana na nowego przywódcę (acz zawsze wydawało mi się oczywiste, że Saw to jej brat), oraz pojawia się nowy generał-droid (przypomina trochę stare koncepty Grievousa). Tak więc z niecierpliwością czekam jak sytuacja potoczy się dalej.