Na początek szok: żółte logo? No ale chwila, przecież Wielki Powrót Maula, to Ukoronowanie TCW, ta Serialowa Gwiazda Betlejemska, ten Kapelusz na głowie Filoniego wciąż się jeszcze nie zakończył! O co więc biega?
Potem słowo na niedzielę. Tym razem parafraza słów Napoleona. Co ciekawe kompletnie przecząca zakończeniu odcinka, no ale... Filoni. Trudno, jedźmy dalej. Krótki recap i zaczyna się akcja.
Jakaś stacja. Droid-strażnik coś bełkocze. To pewnie Droidspeak. Światła gasną, więc trzeba sprawdzić, kto nie zapłacił rachunku. Polecenia wydawane są... w Basicu? Dobra, nonsenso numero uno mamy za sobą. Okazuje się, że to jednak atak ze strony nikogo innego jak Darth Maul, który wygląda jak zwykle. Czyli niestrasznie. Nawet odrobinę. Jasne, Maul w TPM też nie wyglądał strasznie, no ale przynajmniej wzbudzał jakiś szacunek, no nie?
Dark Maul et Savage [wym. saważ] rozwalają droidy. Savage ma dosyć już tej roli i w subtelny sposób przekazuje Filoniemu, że się zmywa: ofiarą jego subtelnej komunikacji padają następujące przedmioty: krzesło, jakieś kostki i pudło. Ale chwila, Filoni oferuje premię: do zebrania w sejfie. Savage się cieszy i zostaje.
Ale Maul nie podziela jego entuzjazmu, bo terminacja jego kontraktu nastąpi dopiero w przypadku "the demise of Kenobi", a to nastąpi dopiero w szóstym sezonie.
Credit chips are meaningless without a plan to survive. The Jedi are hunting us...
Chwila momencik, czy twój brachol czasem cię przed tym nie ostrzegał pod koniec ostatniego odcinka? Zaraz, jak to dokładnie szło?
That`s what I`m counting on...
By the Force! Maul chyba wreszcie uświadomił sobie, że jest idiotą. Filoni, twoja kolej.
Samokrytyka Maula najwidoczniej jednak nie sięgnęła aż tak głęboko, gdyż nagle stwierdza, że on i jego brat potrzebują "a singular vision". Savage tak do końca się na to nie zgadza (no cóż, ostatecznie to on z nich dwóch ma IQ na plusie), ale dostaje po dupie i... nie zgadniecie: więcej ten wątek już się nie pojawia. Znaczy inaczej: Maul zwraca się do Savage`a per "apprentice" zamiast "brother". I tyle.
Woops, zmiana scenerii! Obi-Wan i Adi Gallia ruszają zbadać - tradycyjnie - "distress signal" wydobywający się ze stacji znajdującej się w...
...Sidewalk System? Okej...
Adi odkrywa z przerażeniem w swoich niebieskich oczach, że stacja znajduje się niedaleko miejsc poprzednich ataków, więc Obi domyśla się, że chodzi o Diabelskie Duo. Po stacji oprowadza ich jakiś... koleś, którego trudniej zrozumieć niż Ślązaka po pijaku. Rzeczony koleś trochę się boi przybyłych Jedi, ale spoko - Obi ma niebieski miecz, więc musi być z tych dobrych (nie co tamte Sithowe komuchy...). W każdym razie - o ironio! - jeden z droidów nie został całkowicie zniszczony i z całego tego "Now I am the Master" bełkotu wychwycił jedną, ale zajebiście ważną rzecz: nazwę kolejnego sektora. Nie, nie jest to Street Sector.
Tymczasem banda piratów z akcentem mającym imitować intergalaktyczny slang natyka się na opuszczony (dla kompletnych ciemniaków w dziedzinie s.f. - to znaczy, że nie jest opuszczony) statek, a tam pada ofiarą zasadzki Maula i Savage`a. Maul szuka sobie armii, więc terrorem fizyczno-psychicznym zmusza piratów i ich towarzyszy na innych statkach do całkowitej i bezwarunkowej lojalności w zamian za darowanie ich nic niewartego życia, zgadza się?
NIE.
Ta ciota nawet z piratami musi się układać. Nosz k..., za kasę mają u niego pracować! Za kasę! Nie ze strachu przed czarno-czerwonym diabłem! Za kasę!
W pewnym momencie jeden z piratów chciałby najpierw poznać opinię ich lidera Hondy na temat tego, że zamierzają go zdradzić. Maul na miejscu przebija delikwenta mieczem, bo przecież nikt nie każe Sithowi czekać, prawda?
NIE. Znaczy w sumie tak się dzieje, ale dopiero w trakcie transmisji z Hondą. Śmierć pirata z rąk Sitha wywiera na wszystkich wielkie wrażenie - przecież zabijanie niewinnych to nie jest ścieżka ciemnej strony! Mimo wszystko Hondo się nie daje, bo Maul nie jest the first laser sword-wielding maniac I had to deal with (przy czym zwracam uwagę, że jego gestykulacja przy tym dialogu jest nawet zabawna). Czyli szykuje się bitwa.
Tymczasem Obi i Gallia są już na orbicie planety i zastanawiają się, jaki związek mają Maul i Hondo (jak na mój gust: toksyczny - BA-DUM-TSS!) Kenobi nawiązuje kontakt z Hondem, który w wielokrotnie złożonym zdaniu streszcza widzom, dlaczego ma urazę do Republiki i Jedi. No wiecie, character development. W każdym razie umawiają się, że Jedi się zajmą Sithami, a Hondo i jego ludzie... pozostałymi swoimi ludźmi.
Zaczyna się desant latających spodków. Hondo nie chowa się przed ostrzałem, bo przecież Nicholson w "Batmanie" też tego nie robił i nic mu się nie stało. Niestety Hondo najwidoczniej nie ma metrowej spluwy ukrytej w spodniach, ale chyba się tym nie przejmuje. Stwierdza za to, że those traitors are no longer my men. Nie wiem w sumie co to zmienia, no ale ostatecznie kto jest królem półświatka na Florrum: ja czy Hondo?
Let the thugs vs. thugs match begin!
Obie strony wcielają w życie bojową strategię klonów nr 1138 (jej odmianę na ziemi stosuje zaś policja w Gotham w "Mroczny rycerz powstaje"): wszyscy napie*dalać do przodu, osłony są dla mięczaków!
Do akcji w międzyczasie wkraczają Jedi, więc Maul i Savage muszą stawić im czoła. Tak w ogóle, Obi... czemu nie przyprowadziłeś ze sobą jakoś więcej Jedi? Choćby ze dwudziestu? Wiem, że Yoda jest bardzo zajęty na Coruscant komentowaniem faktu, że ciemna strona skrywa przyszłość, no ale jednak...
No to walczymy: Maul z Obim, Adi z Savage`em. Niestety Adi ginie. Sob, sob. To płacze kanon.
Chociaż faktem jest, że sposób, w jaki zginęła, jest nawet warty uwagi. Nadziana na róg Zabraka. Hm, trochę to perwersyjne.
Obi nie ma szans w starciu z dwoma Sithami, więc Hondo, bez problemu przebijając się przez odgłosy bitwy, wzywa go, by schronił się razem z resztą w środku bazy. Tam szykują pułapkę na bandytów pracujących dla Sithów (drobne nawiązanie do "Aliens"), a Obi postanawia odciągnąć od nich braci, na co w - trzeba przyznać - całkiem zabawny sposób reaguje Hondo. Na widok wielkiego działa wszystkie Złe Zbiry porzucają dalszą walkę. Of course.
Podczas gdy Obi się męczy z Zabrakami, Hondo wspaniałomyślnie wybacza swoim dawnym podwładnym zbłądzenie ze ścieżki Praworządnego Pirata. Kenobiemu tymczasem udaje się uciąć rękę (rękę? W Star Wars?) Savage`owi, jednak zostaje on odcięty od Sithów, którzy postanawiają uciekać. Savage ma wątpliwości, ale szybko zmienia zdanie, bo 22 minuty powoli się kończą.
Na zewnątrz spotykają Hondę i resztę piratów. Normalnie Maul rozwaliłby ich na miejscu, no ale... Filoni. Wobec przeważającej siły ognia Sithowie zwiewają, a Maul zostaje trafiony w nogę, przez co Savage musi go wspierać w drodze do statku. O rany, Matko Talzin, lepiej otwieraj warsztat! Szykuje się dużo pracy.
Docierają do statku, przy okazji niszcząc statek Jedi i blokując piratom dalszą drogę. Jednemu z nich udaje się jednak zestrzelić jednostkę Sithów, którzy muszą ratować się ucieczką w... tak, kapsule ratunkowej (nawiasem mówiąc wielkiej jak bantha). Hondo i chłopaki się cieszą, lecą na miejsce katastrofy zebrać kredyty, a Obi może wreszcie zająć się tym, co lubi najbardziej: kontemplacją faktu, że Maul pewnie jednak nie zginął, drapiąc się przy tym w tę cholerną brodę.
Ostatnia scena to Coruscant. Kanclerz twierdzi, że Obi traktuje Maula zbyt osobiście i rogaty Sith nie stanowi dla galaktyki żadnego zagrożenia, z czym każdy, kto widział poprzednie odcinki, musi się zgodzić. Yoda, co ciekawe, zgadza się również. W ramach ostatniego ujęcia oglądamy wykrzywioną w uśmiechu mordę Palpiego, którego słit focię z wakacji na Naboo najwidoczniej polubił cały Senat.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o "Revival". W zasadzie to czyj revival? Na pewno nie tej serii.
Żeby była jasność: nie wszystko w tym odcinku było totalnie złe. Hondo pod względem intelektu zasadniczo nie przewyższa średniej dla TCW, no ale dostaje plusa za parę niezłych tekstów. Sceny akcji są całkiem niezłe (muszę pochwalić animatorów zwłaszcza za walki na miecze świetlne), mimo okazjonalnych absurdów (jak choćby Maul rzucający Obim o ścianę, zamiast centralnie na ostrze swojego miecza). Gallia niestety nie została przecięta na pół, a przebita na wylot, więc na powrót do życia raczej nie ma szans.
Koniec pozostawia mnie z mieszanymi uczuciami: z jednej strony trwogę, że Filoni wciąż nie chce zakończyć tego debilnego wątku z powrotem Maula, a z drugiej strony radość, że następny odcinek najwidoczniej nie będzie do niego nawiązywał. Odrodzony Maul jest głupi, gadatliwy i nudny jak konferencja episkopatu Polski. Ile jeszcze?!