Po dwunastu godzinach odsypiania, czas powoli podsumować wszystko. Ale na początek jeszcze jedno małe sprostowanie i jedna uwaga.
Po pierwsze pisałem, że Amerykanie nie robią sobie zdjęć z flagą. Jednak w ostatni dzień coś takiego zauważyłem, całkiem spora kolejka ustawiła się przy jednym z memoriałów, by zrobić sobie przecudowane, patetyczne i patriotyczne zdjęcie idealne na amerykańskiego Facebooka.
No a druga uwaga to – United Airlines. Nie latać z nimi. Dziadostwo podobne do naszych tanich linii lotniczych, samolot transkontynentalny trochę zużyty. No a wyjazd ze Stanów to koszmar, przetrzepali wszystko, nawet do bagażu mi się dobrali, otwieram w domu walizkę (kłódka oczywiście rozwalona, walizka częściowo też), a tam kartka po inspekcji celnej. Już jak widać nie ufają swoim prześwietlaczom.
Podsumujmy jednak konwent i wyjazd. Obie rzeczy z pewnością są warte zobaczenia, interesujące i ciekawe, zwłaszcza konwent. Niemniej jednak sam wyjazd jest trochę ciężki, cały czas byliśmy na nogach i działaliśmy na pełnych obrotach. Dobrze jest w końcu odpocząć. No i pokonanie trasy transkontynentalnej niestety w tym wypadku jest męczące, to nie bliski wschód, czy Egipt, gdzie leci się w miarę spokojnie.
Samo Celebration, cóż... Celebration IV mnie zachwyciło, ale było pierwsze. Celebration VI to był mój czwarty taki konwent, więc trochę inaczej na niego patrzę. Tak jestem zadowolony, jestem bardzo ukontentowany mogąc zobaczyć na żywo Lucasa i Fisher. To coś niesamowitego. Ale reszta, jak to mówią apetyt rośnie w miarę jedzenia. Do Exhibit Hall chyba już się przyzwyczaiłem, fajnie się po tym chodzi, ale wchodząc do środka nie chwyta mnie za serce, jakbym się znalazł w fanowskim niebie (i piekle jednocześnie, gdy patrzy się na ceny). Z drugiej strony te konwenty mają swoją magię, swój klimat w który się wchodzi i wciąga. Zresztą same punkty programu to nie są panele typu „śrubki mandaloriańskie w X-Wingach”, które świetnie sprawdzają się wśród geeków, ale to przede wszystkim wiedza i rozrywka, oraz możliwość interakcji z ludźmi, którzy tworzyli Gwiezdne Wojny bądź wciąż je tworzą. I to chyba jest najbardziej niesamowite, bo jest się bliżej świata twórców, a nie świata przedstawionego w filmach, książkach itp. Przez to osobom mniej wciągniętym zwłaszcza w EU będzie o wiele łatwiej się odnaleźć na takim konwencie, niż na wielu polskich. Zwłaszcza, że mimo wszystko organizatorzy robią tyle ile mogą by zapewnić różnorodność rozrywki, tak by każdy znalazł coś dla siebie. A dodam tylko, że świat twórców sagi zawsze był mi bliższy niż EU. To sprawia, że choć już wiele widziałem, że zmęczenie daje o sobie znać, z pewnością za jakiś czas znów zacznie mnie ciągnąć na kolejny taki konwent.
I na koniec jeszcze jedno, coś o co prosił Matek, czyli ogólne wyliczenia. Nie podam Wam dokładnie, co ile kosztowało, tylko tak orientacyjnie.
- bilet samolotowy to min. 3000-4000 PLN. Jak ktoś ma więcej szczęścia (lub zniżki) znajdzie taniej. Jak ktoś się spóźni to musi się liczyć z kwotą powyżej 5000 PLN, w skrajnych przypadkach 10000 PLN.
- wejściówka – 125 USD.
- nocleg – tu już każdy musi sobie samemu znaleźć jaki hotel mu odpowiada, bliżej konwentu, czy dalej, z dojazdem, czy bez, ze śniadaniem i z wifi czy bez. Ceny wahają się mniej więcej od 65 do 120 USD za nocleg od osoby. Dużo dalej pewnie można jeszcze coś znaleźć tańszego. I tak konwent to cztery dni, więc pewnie trzeba liczyć min. 5 dób hotelowych.
- wyżywienie. Myśmy w tym roku mieli śniadania zapewnione, natomiast obiadokolacje i napoje dziennie zamykały się w 15 USD. Tak, byśmy głodni nie chodzili, oczywiście tu też można oszczędzać, zwierząt do polowania tam jest sporo, byle się nie dać złapać.
- dojazd lotnisko – hotel i hotel – lotnisko. W większych miastach jak LAX, NYC czy Waszyngton można próbować znaleźć sensowny transport publiczny do centrum. W Orlando, najłatwiej o taksówkę. Zwłaszcza jak się po ciężkim locie przylatuje. Taksówkę w jedną stronę w Orlando należy liczyć na ok. 50 USD (może trochę mniej), w innych miastach w zależności od odległości mniej lub więcej.
Reszta to już własne wydatki... A tu każdy wie najlepiej, czy oszczędza, czy wydaje.
Na koniec chciałem podziękować wszystkim za komentarze. Miło jest wiedzieć, że się człowiek produkuje a ktoś to czyta. Wtedy jest fajniejsza interakcja. Mam nadzieję, że ta forma "relacji" była lepsza niż nasze poprzednie blogowe próby, ale tu proszę o uwagi, może w przyszłości jeszcze wykorzystamy tę formę . Zwłaszcza, że Celebration Europe II już za pasem.