Nikt nie zgadł. Nikt nawet nie próbował zgadnąć. Cóż nagrody nie będzie, a miała być z CVI. Możecie jeszcze sobie dalej pozgadywać, ale już bez nagrody. Burzol o tym kiedyś pisał, możecie poszukać.
W każdym razie podpowiedź numer dwa, jesteśmy w Waszyngtonie. Wczoraj jedliśmy obiado-kolację w „Cactus Cantina”, choć z SW to nie miało wiele wspólnego. Wczoraj też nadrabiałem pewne zaległości po konwencie. Czego by nie mówić, to z czasem Exhibit Hall coraz mniej mnie emocjonuje. Może dlatego, że już go parę razy widziałem, a może dlatego, że nie szukam okazji, a konkretnych rzeczy, do uzupełnienia kolekcji. I z tym niestety jest problem, bo brakowało mi małych sklepików ze starymi rzeczami, jakieś książki o Ewokach, Droidach czy kilka innych pozycji, które na Ebayu jak są osiągają niebotyczne ceny.
W każdym razie wczoraj mieliśmy pewien problem jeszcze w Orlando, bo całą noc wiało i padało. Dojechaliśmy szczęśliwie na lotnisko, odprawiliśmy się, podeszliśmy pod gate i tam czekaliśmy dość długo, aż przestanie grzmieć. Całe lotnisko zatrzymano, nic nie lądowało i nie startowało, dopóki były pioruny. Opóźniło nas to trochę, ale i tak wczoraj zrobiliśmy z 20 kilometrów, zwiedzając głównie Waszyngton, kompleks uniwersytecki, miejsce które możecie zgadnąć acz już bez nagrody, no i jeden sklep, w którym poprawiałem „niedostatki” konwentu. Dziś będzie jeszcze ciekawiej, choć nie SWowo. O tym pewnie też coś napiszę.
A tak, nie wiem jak Wy, ale ja już jestem mega nakręcony na Celebration Europe II. Choć na razie nie szukam hoteli (jak Freedon), pewnie poczekam z tym kilka miesięcy, acz podoba mi się to.
Tymczasem jednak podziwiam Stany. Waszyngton jak się chodzi po nim ma raczej niską zabudowę. City też jest, ale widziałem dużo większe i bardziej okazałe, choć takie też jest ok. Domki zazwyczaj są jednorodzinne, lub takie szeregowe z charakterystycznymi schodami, jak to często w filmach pokazują. Od razu czuć, że jestem w USA a nie na jakimś jarmarku (sorry Orlando ). Na przystankach autobusowych są rozkłady (godzinowe – w Orlando nie było), są nawet mapki choć nie zawsze. I świetne jest też nazewnictwo ulic, M, N, O, P, R, Q i przecinane przez 22, 23, 24, 25, 26 i tak dalej. Czasem się oczywiście pojawią inne, ale w takim miejscu fajnie robiłoby się grę terenową. Ruchu na mieście też dużego nie ma. Sam Waszyngton jest w sumie mniejszy niż Wrocław, jeśli chodzi o liczbę mieszkańców, za to aglomeracja jest większa niż aglomeracja warszawska. Tu jednak widzi się jedną charakterystyczną rzecz dla Stanów, wszystkie miasta są rozległe. To nie są Chiny, gdzie mamy 40-50 piętrowe bloki z „wielkiej płyty”. Tu wszystko jest płaskie i rozlazłe. Ma to swój urok, w Europie brakuje nam miejsca na to. Za to w Waszyngtonie po nocy grasują dzikie zwierzęta. Jakieś sarny czy coś spotkaliśmy. Ciemno było, trudno rozpoznać gatunek, czy to daniele czy co. Może z zoo uciekło, a może żyje. Choć jak jeszcze ludzie w Orlando mi opowiadali, to na Florydzie dzikie zwierzęta to norma. Jak się ma dom z ogrodem, to ciągle coś tam wejdzie no i szopy, które przychodzą i kradną. A z nas się śmieją, że niby u nas niedźwiedzie polarne. No dobra w Warszawie kiedyś tygrys latał po mieście i zastrzelili weterynarza, za to we Wrocławiu jest nawet okręg łowiecki. W Chinach pewnie jest spokój ze zwierzętami dzikimi w mieście, bo pewnie od razu ktoś by je zjadł, ale tak chyba wszędzie wygląda to tak samo.
A dziś zwiedzam lokację z wielu filmów od „Dnia niepodległości”, „Marsjanie atakują”, „Planety małp” począwszy na „Skarbie narodów” skończywszy. Szkoda, że aparat wysiadł...