Pewnie będzie ostry hejting, ale trudno. Chyba nie było wcześniej tematu poświęconego właśnie temu zagadnieniu: czy ROTS to najgorszy epizod z całej Sagi. I tak, chodzi mi również o to, że nawet TPM jest lepszy. Dlaczego? Wymieńmy:
Scenariusz
Który, nie oszukujmy się, w ROTS po prostu nie istnieje. Zaczynamy od rozpierduchy w kosmosie, po chwili za sobą mamy śmierć pieczołowicie budowanego w poprzednim epizodzie czarnego charakteru. To wszystko w akompaniamencie Jarjarowych dowcipów w wykonaniu droidów, a także pary naszych głównych bohaterów. Kanclerz Palpatine jest zakładnikiem na statku CIS - dlaczego? Bo tego, bo tak pisało w napisach początkowych. Potem na scenę znikąd wchodzi kolejny Zły, czyli Mr. Kaszlący Idiota, którego ponoć powinniśmy się bardzo obawiać, a który ginie (choć w sumie w tym wypadku na szczęście) w połowie filmu i to w debilny sposób. Potem Wielkie Lądowanie Awaryjne, Które Wcale Nie Służy Jako Pretekst Do Pokazania Miliona Efektów CGI. Żeby było jasne: nie twierdzę, że cały film reprezentuje taki poziom jaki akt I (ale dalej nie jest wiele lepiej). Faktem jest jednak, że początek to gwałt na każdej szkole scenopisarstwa świata.
Dialogi
Tego konia opisywać nie trzeba. Dno takie, że człowiek zachodzi jedynie w głowę, jak ktokolwiek mógł coś takiego napisać. Czy Lucas naprawdę sądził, że znajdzie się choć jedno kino, które na "You`re breaking my heart" nie parsknie śmiechem? I dla tych, którzy odpowiedzą: "w TPM był Jar Jar" - ale teksty Jar Jara nie miały za zadanie rujnować najbardziej dramatycznych momentów w całej Sadze. Jeśli ktoś mnie zapyta, co mnie bardziej irytuje: Jar Jar czy złamane serce Natalie Portman, odpowiadam: Natalie. I Vader witający nową rzeczywistość gromkim "NOOOO!". I Grievousowe "Juu fuuul". I dostający orgazmu Palpatine. I...
Aktorstwo
Jakby się zastanowić, ROTS to jedyny epizod, który pod tym względem nie może się pochwalić nawet jedną udaną kreacją. W TPM mieliśmy niesamowitego Neesona, w AOTC był Lee. A tutaj co? Mimo, że główną trójkę odgrywają w gruncie rzeczy DOBRZY aktorzy (no, może Christensen jest nieco dyskusyjny), nie udaje im się wyjść poza dialogową sztampę. To, co Lucas zrobił z postaciami McDiarmida i Oza, pominę milczeniem.
CGI
Efekty mają być specjalne, a nie pretensjonalne, sztuczne i wszechobecne. Naprawdę nie rozumiem wszechobecnego zachwytu nad techniczną stroną ROTS - czy choć przez chwilę w trakcie początkowej bitwy uwierzyliście, że mogłaby się ona toczyć naprawdę? Porównajmy sobie choćby pstrokatą rozjebkę znad Coruscant do wyważonego, utrzymanego w szaroburej tonacji starcia pod Endorem.
Co Wy, a zwłaszcza zapaleni miłośnicy ROTS, macie do powiedzenia na te zarzuty? Tylko, jak mówiłem, proszę bez hejtingu.