To już koniec konwentu. Dziś tylko tyle, że wcześniej dotarliśmy do hotelu i po jakimś sensownym obiedzie, ale tak jak wczoraj wyszedłem z wszystkiego podekscytowany, tak dziś śmię twierdzić, że to chyba był najgorszy dzień w mojej karierze uczestnika Celebration.
Zaczęło się jak zwykle od śniadania. Wyszedłem na patio a tam coś baraszkuje po baldachimie. Myślałem, że to ptak, ale to były wiewiórki. Potem idąc na konwent zauważyłem ibisy, które stały przy małym bajorku i szukały jedzenia. Cóż fajnie. Za to pogoda dziś nam nie dopisywała. Wiało od samego rana, a wracając jeszcze kropiło. Isaac nadchodzi i to widać. Na konwencie było wyjątkowo mało ludzi. Byliśmy później niż w piątek czy sobotę, a w kolejce zajęliśmy lepsze miejsca. Ludzie nawet mówili, że w hotelach jest mnóstwo zwrotów. No cóż, byłoby fajnie, bo mniej ludzi, więcej miejsca, gdyby nie to, że najlepszych towarów już nie było. Her Universe chociażby. Cały czas byli mocno obłożeni, a dziś bez problemu można było tam wybierać co się chciało, tylko oczywiście było jedno małe ale. Większość rzeczy wyprzedana, nowej dostawy nie było. Dziś też był dzień wyprzedaży, pod koniec można było ładne promocje zahaczyć, ale znów, najciekawszych rzeczy już dawno brakowało. Zresztą mniejsze obłożenie konwentu było też widać wczoraj, gdzie obsługa przygotowała się na to, że kolejka będzie długa poza budynkiem, a tam w ogóle nie doszła. Może faktycznie boją się Isaaca?
Na domiar złego postanowiliśmy wysłać pocztą książki... Fedex super, wszystko pakują, obsługa ekstra, tylko ceny takie, że ręce opadają... Nie ma co tego komentować, ale chyba lepiej ściągać książki z Amazonu Brytyjskiego, przynajmniej te, które tam są, a tu znaleźć tylko tyle, by spokojnie do małej torby się zmieściło.
[img]http://sphotos-a.xx.fbcdn.net/hphotos-snc7/293134_10151167717411368_1242347745_n.jpg[/img]
Na poprawienie humoru poszliśmy sobie na Warwicka Daviesa. Zabawny pan, choć czasem się powtarzał, zwłaszcza jak się było na Celebration Europe. Nie był to tak fajny panel jak choćby Ian, Mark czy Carrie. Ale jednocześnie jedyny, który dziś w całości zaliczyłem. Poszedłem też na chwilę na „Dlaczego kochamy prequele”, które szybko zmieniło się na „Dlaczego kochamy TCW”. Byłem też przez chwilę na Samie Witwerze (bo panel miał trwać 30 minut, wyszedłem po 20). Niestety za późno. Zależało mi by załapać się na Ceremonię zamknięcia... Przed Witwerem wszedłem do sali kolejkowej, zobaczyłem ile ludzi i myślałem, że 20 minut to w sam raz, by wrócić. (Wczoraj na Carrie tak zrobiłem, jak poszedłem po pizzę). Niestety w planie już właściwie nie było nic, więc ludzie zdecydowali przyjść na ten panel. 40 minut stałem czekając na niego. Prawie 30 w momencie gdy trwał, bo wpuszczali pojedyncze osoby... I się nie dostałem. Cóż, reasumując to nie jest źle patrząc na cały konwent, ale ogólnie dziś brakowało mi solidnego zamknięcia. Może po wczorajszym trochę mi oczekiwania wzrosły, dziś jednak wyszedłem trochę rozczarowany. Na szczęście ogłosili Celebration Europe II na przyszły rok, fajnie, może uda się nadrobić jeszcze jakieś zaległości w panelach. Choć już nie mam ich tak wiele.
Jutro wylatujemy z Orlando, ale jeszcze minie kilka dni nim wrócę do domu. To myślę, że jeszcze trochę ochłonę, by ocenić konwent. Dziś za to opiszę kolejki. Po pierwsze większość Amerykanów jest bardzo podporządkowana i nie kombinuje, nawet jak może. Inni oczywiście pilnują i nie tylko mówię o służbach czy ochotnikach, ale zwykli ludzie potrafią ci zwrócić uwagę. Owszem można ściągnąć znajomego do kolejki, ale nie zawsze się to da. Czasem jest też problem, by wrócić na swoje miejsce, jak się wyszło z kolejki, lub nawet przeszedłem pod barierką, by skrócić drogę. To przyszedł koleś pilnujący porządku i kazał mi wrócić, bo skróciłem sobie drogę i to nie fair wobec innych. Próbowałem tłumaczyć, że nie rozumiem po angielsku, ale nie pomagało. Zresztą dziś tak chciałem też wejść na ceremonię zamknięcia...
Niestety. Są mega przyjaźni, ale reguły są ścisłe i trudno się kombinuje. Czasem się da, czasem nie. Za to w samej kolejce jedni sobie grają na komórkach, inni czytają książki, jeszcze inni ebooki. Są nawet ludzie oglądający filmy, grający w karty i inne gry (nawet planszówki). Niektórzy w kolejkach śpią, przychodzą z poduszkami, inni siedzą (mają własne krzesełka) lub siedzą na podłodze. Czasem trzeba pomóc im wstać, zwłaszcza starszym osobom, które są bardziej przy kości. Byłem światkiem takiej sytuacji, gdzie pomagali pani wstać, bo nie dawała rady. Ale w kolejce można też pogadać z ludźmi. I pod tym względem Amerykanie, nie wszyscy, ale wielu z nich, jest bardzo otwartych. Zaczynają rozmowę i tak to leci. Właściwie każdego dnia z kimś rozmawiałem, o Nergalu już chyba pisałem, o rozpadzie Czechosłowacji również. Dziś natomiast rozmawialiśmy z jakimś małżeństwem, gdzie żona była fanką i można było z nią pogadać o książkach. Np. „Kryształowej Gwieździe”, którą uznała za najgorszą. Fajne jest to, że ludzie na całym świecie potrafią podobnie podchodzić do niektórych kwestii SW. Na całym świecie, a bo czekając na ceremonię zamknięcia miałem obok siebie Amerykanina, który był mega zdziwiony wokół kogo stoi. Troje Japończyków, z których dwie osoby nie znały angielskiego i przyjechały tylko na zakupy. A za nami z kolei stał Hindus z dwoma synami. Zresztą ten Amerykanin był gdzieś z północnego-zachodu, więc też nie tutejszy, ale opowiadał o tym, że przechwalał się na różnych panelach, że ma niby najdalej, a tu taki motyw – Polska, Japonia i Indie. Powiem tylko jedno, na pewno jak się rozmawia z ludźmi to czas płynie szybciej, a czasem oni się dowiedzą czegoś o Polsce no i o Bastionie i naszych fanach. To o co pytają, to oczywiście poza jakimiś rzeczami historycznymi, które ich interesują, oraz ogólnymi rzeczami o SW (oglądasz TCW? Co o nich sądzisz? Lubisz prequele i TCW czy jesteś może normalnym fanem? Itp.), to w jaki sposób Gwiezdne Wojny są popularne w Polsce. Czy są książki, albumy, czy filmy są dubbingowane (i seriale), czy jest magazyn. No i przynajmniej można się The Clone Wars i Star Wars Magazynem teraz pochwalić, nie mówiąc o Amberze czy Egmoncie.
I tak powoli cała ta przygoda dobiegła końca. Trochę żalu pozostaje, że to już koniec. Choć najważniejsze, to Lucas i Carrie. I tego nie zapomnę, niesamowite wrażenie. A w Stanach została jeszcze jedna atrakcja „gwiezdo-wojenna” do zaliczenia. Możecie zgadywać, podpowiem tylko, że to na wschodnim wybrzeżu i nie jest to lokacja (wszystkie lokacje były na zachodnim wybrzeżu).